-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Marceline H. Valentine
Piątkowe wieczory spędzała tutaj. Każdy kto, choć w najmniejszym stopniu, liczył się w Toronto, zjawiał się w klubie Pavla Kovalskiego. Całkiem przystojnego faceta, właściciela takiego przybytku. Równie piękne kelnerki chodziły, pytając o drinki. Mogła nie być tępym facetem w stylu Galena, czy Ryan'a, ale sama lubiła zawiesić na nich oko. Zmierzyć je wzrokiem, docenić piękno. Może dlatego tak dobrze odnajdywała się w męskim towarzystwie? Obiektywnie była w stanie stwierdzić, które przedstawicielki płci pięknej są warte grzechu.
Stąd nawet z inwestorami zdarzało prowadzić się te rozmowy. Musiała wejść do paszczy lwa, tak by mogli nazwać ją swoją. Cały czas próbowała do tego dotrzeć. By spojrzeli na nią i powiedzieli, że dobry z niej kumpel. Pewnie dlatego pijała z nimi brudzie, omawiała niektóre elementy kobiet, a przede wszystkim śmiało się z ich żartów. Wiele razy przestawiała swój mózg na męski. Byle widzieli w niej swoją. Tak spędzała ten wieczór, ale finalnie zaczął ją nużyć. Razem ze swoim kolorowym drinkiem weszła do palarni, gdzie jej wzrok padł na znajomą twarz. Marceline od zawsze była piękna. Miała w sobie to, czego każdy mężczyzna poszukiwał. Jej zdaniem była idealna, choć relacji z Marcusem nigdy nie była w stanie zrozumieć. Był chodzącym palantem.
— Cześć piękna — rzuciła, odkładając torebkę na stół. Wtedy uniosła do góry kąciki swoich ust, by założyć Valentine niesforny kosmyk włosów za ucho. Lubiła kontrolować sytuację, nawet w takich małych gestach dało się to od niej odczuć — też masz dosyć tej męskiej energii dookoła nas? — dopytała miękkim tonem, upijając małego łyka z drinka. Długo się nie zastanawiając, wyjęła swojego iqos'a z torebki i włączyła go. Za tradycyjnymi papierosami nie przepadała. Nawet w tym zakresie musiała pokazywać się jako ktoś nowoczesny — mam wrażenie, jakby słownie trzepali sobie pałę, by udowodnić jacy to są zajebiści — parsknęła Cherry. Rzadko mówiła o tym głośno, ale przy Valentine czuła się dosyć zrelaksowana. Co nie co o niej słyszała, sama nie miała łatwego życia z mężczyznami.
Piątkowe wieczory spędzała tutaj. Każdy kto, choć w najmniejszym stopniu, liczył się w Toronto, zjawiał się w klubie Pavla Kovalskiego. Całkiem przystojnego faceta, właściciela takiego przybytku. Równie piękne kelnerki chodziły, pytając o drinki. Mogła nie być tępym facetem w stylu Galena, czy Ryan'a, ale sama lubiła zawiesić na nich oko. Zmierzyć je wzrokiem, docenić piękno. Może dlatego tak dobrze odnajdywała się w męskim towarzystwie? Obiektywnie była w stanie stwierdzić, które przedstawicielki płci pięknej są warte grzechu.
Stąd nawet z inwestorami zdarzało prowadzić się te rozmowy. Musiała wejść do paszczy lwa, tak by mogli nazwać ją swoją. Cały czas próbowała do tego dotrzeć. By spojrzeli na nią i powiedzieli, że dobry z niej kumpel. Pewnie dlatego pijała z nimi brudzie, omawiała niektóre elementy kobiet, a przede wszystkim śmiało się z ich żartów. Wiele razy przestawiała swój mózg na męski. Byle widzieli w niej swoją. Tak spędzała ten wieczór, ale finalnie zaczął ją nużyć. Razem ze swoim kolorowym drinkiem weszła do palarni, gdzie jej wzrok padł na znajomą twarz. Marceline od zawsze była piękna. Miała w sobie to, czego każdy mężczyzna poszukiwał. Jej zdaniem była idealna, choć relacji z Marcusem nigdy nie była w stanie zrozumieć. Był chodzącym palantem.
— Cześć piękna — rzuciła, odkładając torebkę na stół. Wtedy uniosła do góry kąciki swoich ust, by założyć Valentine niesforny kosmyk włosów za ucho. Lubiła kontrolować sytuację, nawet w takich małych gestach dało się to od niej odczuć — też masz dosyć tej męskiej energii dookoła nas? — dopytała miękkim tonem, upijając małego łyka z drinka. Długo się nie zastanawiając, wyjęła swojego iqos'a z torebki i włączyła go. Za tradycyjnymi papierosami nie przepadała. Nawet w tym zakresie musiała pokazywać się jako ktoś nowoczesny — mam wrażenie, jakby słownie trzepali sobie pałę, by udowodnić jacy to są zajebiści — parsknęła Cherry. Rzadko mówiła o tym głośno, ale przy Valentine czuła się dosyć zrelaksowana. Co nie co o niej słyszała, sama nie miała łatwego życia z mężczyznami.
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte

-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiźeńskiepostaćautor
Marceline potrzebowała przebywania z dobrą, kobiecą energią, bo szczerze powiedziawszy miała już momentami dość mężczyzn i tego, jak bardzo problematyczni potrafili być – zwłaszcza że miała jednego takiego w domu i był to przypadek beznadziejny. Jakby tego było niewystarczająco, to w robocie działo się ostatnio zbyt wiele, a to nie wypaliła jedna z ważniejszych akcji, a to dostawała do niańczenia nowego kolesia. A na koniec, jakby tych wszystkich atrakcji było za mało, to w jej życiu ponownie pojawił się Galen Wyatt. To znaczy, raczej ona pojawiła się w jego – i wcale tego nie żałowała – bo Marcie raczej nie żałowała swoich posunięć, ale całościowo było ich za wiele. Całe szczęście, że miała swoją ukochaną Cece, bo ona potrafiła uratować sytuację, jednakże Valentine obawiała się, że ich kolejne spotkanie może zakończyć się jakąś małą tragedią, bo z tego, co już się dowiedziała jej relacja z „tylko sąsiadem” zawędrowała za daleko.
Była jeszcze Cherry Marshall – kobieta, którą sama Marceline chciałaby być. Gdy zobaczyła ją po raz pierwszy, to wydawało się jej, że to jedna z tych bogatych lasek, która nic nie robi, tylko słynie z samego „bycia”. Jednak prędko okazało się, że bardzo się myliła. Cherry była kobietą biznesu, i to w typowo męskim świecie, ogromnej firmie jej ojca. Była twardą babką, jednocześnie kobietą z klasą i mimo wszystko nie tak bardzo oderwaną od rzeczywistości, jak mogłaby być.
— Witaj, Królowo — przywitała się. Marcie lubiła nazywać rzeczy po imieniu, a do Cherry jak do nikogo innego, pasowało to określenie. Na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech, a jej gest wcale jej nie spłoszył. Gdyby to samo zrobił jakiś tam facet, to mogłaby się obruszyć, ale Cherry Marshall? Ona mogła ją dotykać, kiedy miała na to ochotę. — Mam dość tej energii w moim życiu, a tutaj... jestem przekonana, że siedzą i gadają o tym, jacy są wspaniali, ile lasek nie zaliczyli, i co jest lepsze, dupa czy cycki — zasugerowała, obrzucając salę wzrokiem. Przy większości stolików siedzieli głównie mężczyźni i to w totalnie męskim gronie. Ich ega pewnie szybowały w górę podczas takich pogaduszek. Cóż, realnie byli słabi, skoro potrzebowali mówienia o sobie, żeby podbić sobie samoocenę.
— Wiesz, czasami mam powiedzieć im to w twarz. Ale po co? Szkoda energii, niech się karmią własnym gadaniem, skoro to j e d y n a rzecz, w której są dobrzy — sama doszła do tego konsensusu, wrzucając wszystkich do jednego worka, bo obecnie miała tak bardzo dość facetów, że nie chciało się jej rozdrabniać. Valentine oparła łokieć o stół, przekręcając głowę w stronę Cherry z tym swoim charakterystycznym uśmiechem – trochę zaczepnym, trochę rozbawionym. — I właśnie dlatego wolę siedzieć z tobą, bo tu przynajmniej mogę odetchnąć. Ty to masz d a r. Człowiek czuje się przy tobie jak w klubie dla wybranych — dodała, jakby pół-żartem, a pół całkiem serio, bo naprawdę potrafiła docenić fakt, że Cherry emanowała taką pewnością siebie, której nawet Marcie czasem brakowało. — Mów, co u ciebie słychać, kochanie.
Cherry Marshall
Była jeszcze Cherry Marshall – kobieta, którą sama Marceline chciałaby być. Gdy zobaczyła ją po raz pierwszy, to wydawało się jej, że to jedna z tych bogatych lasek, która nic nie robi, tylko słynie z samego „bycia”. Jednak prędko okazało się, że bardzo się myliła. Cherry była kobietą biznesu, i to w typowo męskim świecie, ogromnej firmie jej ojca. Była twardą babką, jednocześnie kobietą z klasą i mimo wszystko nie tak bardzo oderwaną od rzeczywistości, jak mogłaby być.
— Witaj, Królowo — przywitała się. Marcie lubiła nazywać rzeczy po imieniu, a do Cherry jak do nikogo innego, pasowało to określenie. Na jej twarzy od razu pojawił się uśmiech, a jej gest wcale jej nie spłoszył. Gdyby to samo zrobił jakiś tam facet, to mogłaby się obruszyć, ale Cherry Marshall? Ona mogła ją dotykać, kiedy miała na to ochotę. — Mam dość tej energii w moim życiu, a tutaj... jestem przekonana, że siedzą i gadają o tym, jacy są wspaniali, ile lasek nie zaliczyli, i co jest lepsze, dupa czy cycki — zasugerowała, obrzucając salę wzrokiem. Przy większości stolików siedzieli głównie mężczyźni i to w totalnie męskim gronie. Ich ega pewnie szybowały w górę podczas takich pogaduszek. Cóż, realnie byli słabi, skoro potrzebowali mówienia o sobie, żeby podbić sobie samoocenę.
— Wiesz, czasami mam powiedzieć im to w twarz. Ale po co? Szkoda energii, niech się karmią własnym gadaniem, skoro to j e d y n a rzecz, w której są dobrzy — sama doszła do tego konsensusu, wrzucając wszystkich do jednego worka, bo obecnie miała tak bardzo dość facetów, że nie chciało się jej rozdrabniać. Valentine oparła łokieć o stół, przekręcając głowę w stronę Cherry z tym swoim charakterystycznym uśmiechem – trochę zaczepnym, trochę rozbawionym. — I właśnie dlatego wolę siedzieć z tobą, bo tu przynajmniej mogę odetchnąć. Ty to masz d a r. Człowiek czuje się przy tobie jak w klubie dla wybranych — dodała, jakby pół-żartem, a pół całkiem serio, bo naprawdę potrafiła docenić fakt, że Cherry emanowała taką pewnością siebie, której nawet Marcie czasem brakowało. — Mów, co u ciebie słychać, kochanie.
Cherry Marshall
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście
⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty
⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów
⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci
⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue
⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie
⟡ brak akapitów i ściany tekstu
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Marceline H. Valentine
Marceline wydawała się być jej bezpieczną przystanią. Za każdym razem wychodziły na wspólnego papierosa, w trakcie tych szalonych imprez. Nie miała penisa. Przynajmniej nie mentalnego. Uważała ją za silną babkę. Inaczej nie pracowała by w policji. Taki zawód musiał hartować ducha, a Cherry kręciły takie osoby. Nie były specjalnie ze sobą za blisko. Jednak na tyle, by mogła wpatrywać się w nią brązowymi tęczówkami. Obserwując każdy najmniejszy jej ruch.
— Raczej księżniczko, królowe są mężatkami, a ja za szybko nie mam ochoty się oddać mężczyźnie — powiedziała miękkim głosem, utrzymując ciut dłużej kontakt wzrokowy. Valentine miała w sobie coś magnetyzującego, za czym chciała podążać. Nie wiedziała, z czego dokładnie mogło to wynikać. Z tych idealnych piersi, pośladków, które podkreślała sukienka. Jej zdaniem żaden z facetów na tej sali, nie miał w sobie tyle stylu oraz gracji co ona. Nie była jedyną królową na tej sali. Nie były ozdobami swoich facetów, u nich to oni zdobili ich dekorację — a ty co wolisz? Ja osobiście cycki — parsknęła śmiechem Cherry. Lubiła ładne kobiety. Razem z inwestorami była w stanie je oceniać. Momentami wchodziła w rolę kumpla przy mężczyznach, by czuli się przy niej bezpieczniej. Marshall nigdy nie miała problemu z przyznaniem się do tego, że mężczyźni nie byli jedynymi osobnikami, którzy ją pociągali. Kobiety miały w sobie odrobinę więcej gracji, a jak dotąd żaden mężczyzna, szczególnie jej narzeczony, nie był w stanie zrównać się z nią krokiem.
— Faceci nie potrafią rozumieć drobnych mankamentów. Lepiej zbyt dużo z nimi nie rozmawiać — powiedziała miękkim tonem, unosząc delikatnie kąciki swoich ust. Chwyciła swojego iqosa i kilka razy zaciągnęła się nim dłużej. Potrzebowała nikotyny, by podbić swoje mentalne kochones, w trakcie rozmów z mężczyznami. Krótsza, a może nawet trochę dłuższa przerwa po prostu się jej przyda — brzmi prawie jak szkoła dla elity, chociaż nie podobał mi się ten serial. Kilka lat temu dogryzano mi, że wyglądam jak jakaś typiara, która tam gra. Muszę przyznać, dobra dupa — zaśmiała się pod nosem. Klub dla wybranych. Tego jeszcze nikt jej nie grał. Widocznie musiała poczuć się przez moment wyjątkowo. Uwielbiała te ich krótkie wymiany zdań. Życie wydawało się być nagle łatwiejsze.
— Nie ma o czym. Będę musiała współpracować z największym dupkiem, jakiego poznałam. Przeruchał mi przyjaciółkę, ale inwestor chce, byśmy razem współpracowali — zaraz zaciągnęła się mocniej iqos'em, wypuszczając chmurę dymu — lepiej powiedz, co u Ciebie...
Marceline wydawała się być jej bezpieczną przystanią. Za każdym razem wychodziły na wspólnego papierosa, w trakcie tych szalonych imprez. Nie miała penisa. Przynajmniej nie mentalnego. Uważała ją za silną babkę. Inaczej nie pracowała by w policji. Taki zawód musiał hartować ducha, a Cherry kręciły takie osoby. Nie były specjalnie ze sobą za blisko. Jednak na tyle, by mogła wpatrywać się w nią brązowymi tęczówkami. Obserwując każdy najmniejszy jej ruch.
— Raczej księżniczko, królowe są mężatkami, a ja za szybko nie mam ochoty się oddać mężczyźnie — powiedziała miękkim głosem, utrzymując ciut dłużej kontakt wzrokowy. Valentine miała w sobie coś magnetyzującego, za czym chciała podążać. Nie wiedziała, z czego dokładnie mogło to wynikać. Z tych idealnych piersi, pośladków, które podkreślała sukienka. Jej zdaniem żaden z facetów na tej sali, nie miał w sobie tyle stylu oraz gracji co ona. Nie była jedyną królową na tej sali. Nie były ozdobami swoich facetów, u nich to oni zdobili ich dekorację — a ty co wolisz? Ja osobiście cycki — parsknęła śmiechem Cherry. Lubiła ładne kobiety. Razem z inwestorami była w stanie je oceniać. Momentami wchodziła w rolę kumpla przy mężczyznach, by czuli się przy niej bezpieczniej. Marshall nigdy nie miała problemu z przyznaniem się do tego, że mężczyźni nie byli jedynymi osobnikami, którzy ją pociągali. Kobiety miały w sobie odrobinę więcej gracji, a jak dotąd żaden mężczyzna, szczególnie jej narzeczony, nie był w stanie zrównać się z nią krokiem.
— Faceci nie potrafią rozumieć drobnych mankamentów. Lepiej zbyt dużo z nimi nie rozmawiać — powiedziała miękkim tonem, unosząc delikatnie kąciki swoich ust. Chwyciła swojego iqosa i kilka razy zaciągnęła się nim dłużej. Potrzebowała nikotyny, by podbić swoje mentalne kochones, w trakcie rozmów z mężczyznami. Krótsza, a może nawet trochę dłuższa przerwa po prostu się jej przyda — brzmi prawie jak szkoła dla elity, chociaż nie podobał mi się ten serial. Kilka lat temu dogryzano mi, że wyglądam jak jakaś typiara, która tam gra. Muszę przyznać, dobra dupa — zaśmiała się pod nosem. Klub dla wybranych. Tego jeszcze nikt jej nie grał. Widocznie musiała poczuć się przez moment wyjątkowo. Uwielbiała te ich krótkie wymiany zdań. Życie wydawało się być nagle łatwiejsze.
— Nie ma o czym. Będę musiała współpracować z największym dupkiem, jakiego poznałam. Przeruchał mi przyjaciółkę, ale inwestor chce, byśmy razem współpracowali — zaraz zaciągnęła się mocniej iqos'em, wypuszczając chmurę dymu — lepiej powiedz, co u Ciebie...
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte

-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiźeńskiepostaćautor
— O, nie! Nie godzę się na tę narrację! — powiedziała nieco podniesionym tonem, jednocześnie kiwając przecząco głową, tak że jej krótkie, ciemne włosy zaczęły odbijać się od jej wyraźnie podkreślonych policzków. Najpewniej Cherry miała rację, bo królowa była żoną króla, aczkolwiek to wynikało z przestarzałości definicji tego słowa. Dla niej Charity była królową i nie było co do tego żadnych wątpliwości. Nie była zwykłą księżniczką – piękną, wyniosłą, ale jeszcze za młodą i za delikatną. Była babką, która zarządzała ogromną firmą i dawała sobie z tym radę – SAMA. Nie potrzebowała ratunku żadnego mężczyzny – no może poza spełnianiem jakichś nielogicznych warunków własnych rodzicieli.
— Szczerze mówiąc, popieram i po swoich wszelkich doświadczeniach życiowych stwierdzam, że chyba powinnam dojść do podobnych wniosków — odpowiedziała i jednocześnie podsumowała samą siebie – i swój gust, a raczej jego brak – do mężczyzn... albo przynajmniej do płci przeciwnej, bo niektórych z nich było nawet ciężko nazwać mężczyznami. — Oczywiście, że cycki — przytaknęła, bo co do tego nie było żadnych wątpliwości. To faceci mieli jakiś fetysz tyłków, zwłaszcza tych dużych – żeby nie powiedzieć ogromnych – w stylu Kim Kardashian. Natomiast jeżeli chodziło o Marcie, to jeżeli miała powiedzieć, co od strony fizycznej podobało się jej w płci pięknej, to naturalnie, że piękne piersi.
— Nie wiem, kim jest typiara z jakiegoś gównianego serialu, ale co najwyżej, to ona może być podoba do ciebie, pani prezes — powiedziała, jednocześnie ostatnie słowa celowo przeciągając i poruszając przy tym delikatnie brwiami. Marceline lubiła podkreślać jej stanowisko, bo doceniała takie kobiety, jak Cherry, które pokazywały, że kobieta jest na równi z mężczyzną, nawet w branżach, które powszechnie są uznawane za t y p o w o męskie. Zresztą pewnie nawet nikt nie kojarzył imienia i nazwiska tej aktoreczki, a Charity Marshall była znaną osobistością w świecie torontońskich elit.
— Pewnie w tym świecie, to większość z nich myśli, że jest panem tego świata i ma takie wyskoki na swoim koncie. Przyjaciółka bardzo to przeżywała? — dopytała ze szczerym zainteresowaniem, bo ciekawiłą ją skala tego zjawiska. Czy po prostu był to niezobowiązujący numerek, czy patafian jest na tyle bezczelny, że robi nadzieje, a po zaliczeniu wszystkich baz znika – dla nich powinno znajdować się osobne miejsce w piekle, i to najlepiej takie, w którym czarnoskórzy geje ruchają ich w dupę. — Ja niańczę od jakiegoś czasu nowego po awansie. Niby już ogarnia, ale czasami trzeba prowadzić go za rączkę i wtajemniczać w wiedzę zakazaną, rozumiesz? — zapytała, oczekując szybkiego przytaknięcia, a jednocześnie wysunęła dłoń w jej stronę, licząc, że Cherry podzieli się z nią swoim małym nałogiem. — Niby jest fajny, młody i przystojny, ale jak momentami okazuje się nieporadny, to psuje ten cały obraz — westchnęła wymownie, bo nie było nic gorszego jak sierotkowaty facet.
Cherry Marshall
— Szczerze mówiąc, popieram i po swoich wszelkich doświadczeniach życiowych stwierdzam, że chyba powinnam dojść do podobnych wniosków — odpowiedziała i jednocześnie podsumowała samą siebie – i swój gust, a raczej jego brak – do mężczyzn... albo przynajmniej do płci przeciwnej, bo niektórych z nich było nawet ciężko nazwać mężczyznami. — Oczywiście, że cycki — przytaknęła, bo co do tego nie było żadnych wątpliwości. To faceci mieli jakiś fetysz tyłków, zwłaszcza tych dużych – żeby nie powiedzieć ogromnych – w stylu Kim Kardashian. Natomiast jeżeli chodziło o Marcie, to jeżeli miała powiedzieć, co od strony fizycznej podobało się jej w płci pięknej, to naturalnie, że piękne piersi.
— Nie wiem, kim jest typiara z jakiegoś gównianego serialu, ale co najwyżej, to ona może być podoba do ciebie, pani prezes — powiedziała, jednocześnie ostatnie słowa celowo przeciągając i poruszając przy tym delikatnie brwiami. Marceline lubiła podkreślać jej stanowisko, bo doceniała takie kobiety, jak Cherry, które pokazywały, że kobieta jest na równi z mężczyzną, nawet w branżach, które powszechnie są uznawane za t y p o w o męskie. Zresztą pewnie nawet nikt nie kojarzył imienia i nazwiska tej aktoreczki, a Charity Marshall była znaną osobistością w świecie torontońskich elit.
— Pewnie w tym świecie, to większość z nich myśli, że jest panem tego świata i ma takie wyskoki na swoim koncie. Przyjaciółka bardzo to przeżywała? — dopytała ze szczerym zainteresowaniem, bo ciekawiłą ją skala tego zjawiska. Czy po prostu był to niezobowiązujący numerek, czy patafian jest na tyle bezczelny, że robi nadzieje, a po zaliczeniu wszystkich baz znika – dla nich powinno znajdować się osobne miejsce w piekle, i to najlepiej takie, w którym czarnoskórzy geje ruchają ich w dupę. — Ja niańczę od jakiegoś czasu nowego po awansie. Niby już ogarnia, ale czasami trzeba prowadzić go za rączkę i wtajemniczać w wiedzę zakazaną, rozumiesz? — zapytała, oczekując szybkiego przytaknięcia, a jednocześnie wysunęła dłoń w jej stronę, licząc, że Cherry podzieli się z nią swoim małym nałogiem. — Niby jest fajny, młody i przystojny, ale jak momentami okazuje się nieporadny, to psuje ten cały obraz — westchnęła wymownie, bo nie było nic gorszego jak sierotkowaty facet.
Cherry Marshall
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście
⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty
⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów
⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci
⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue
⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie
⟡ brak akapitów i ściany tekstu
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Marceline H. Valentine
— Nie godzisz bym oddała się mężczyźnie? — zaśmiała się głośno Cherry, wbijając wzrok w Marcie. W sumie to obie płci podobały się kobiecie. Miała kilku stałych partnerów, ale nie byli w stanie zrównać się z jej krokiem. Wiecznie byli do tyłu, a ona jedyne czego potrzebowała do szczęścia, to minimalnego uznania. Często jej własne ego bywało spychane, chciałaby ktoś traktował ją właśnie tak jak Valentine — to co? — zaśmiała się cicho pod nosem, unosząc spojrzenie na kobietę — mam oddać się... kobiecie? — spytała wprost, zrobiła powolny krok w stronę swojej koleżanki. Dalej wpatrywała się w te piękne ciemne tęczówki — na przykład Tobie, Marcie? — dopytała, unosząc kąciki swoich ust, a ten niesforny kosmyk włosów włożyła jej za ucho. Valentine wyglądała przepięknie. Zresztą samą Cherry było łatwo sprowokować do takich wyznań.
— Czyli co? — uniosła do góry jedną ze swoich brwi. Tak na nich narzekały, że wypadałoby coś w związku z tym zmienić — robimy sobie odwyk od mężczyzn? Zostawisz Marcusa na mnie? — zagryzła swoją dolną wargę. Tego wieczoru oni wszyscy bardziej zajmowali się głaskaniem się po penisach. Nawet nie zauważyliby szybkiego wyjścia ich dwójki — ja chyba wybrałabym usta — stwierdziła dosyć miękkim tonem. Cycki, czy tyłek wcale nie robiły na niej wrażenia. Za to piękne oczy, czy pełne usta już bardziej. Miały w sobie ten urokliwy czar, któremu dziewczyna nie była w stanie się oprzeć.
— Pochlebiasz mi — zaśmiała się krótko. Lubiła słuchać takich słów. Wydawały się miodem dla jej uszu. Mało kiedy mocno przyjmowała je do siebie. Niezależnie, czy to były pochwały, czy krytyka. Za to z ust Marcie wiedziała, że były prawdziwe. Nie były ukrywane za fałszem, czy próbą podlizywania się.
— Za bardzo. Mogła się tego spodziewać — stwierdziła dosyć oschłym tonem Marshall. Nie potrafiła wyjść ze zdziwienia. Ile trzeba mieć rozumu, by płakać po jednej nocy z mężczyzną? Nabrała powietrza do płuc, zastanawiając się, co tak właściwie miała do powiedzenia. Tylko sytuacja z Galenem wydawała się jej odrobinę kuriozalna — rozumiem — stwierdziła finalnie, kiwając głową — trochę, jak mój brat kryminalista. Nagle został moim asystentem i muszę mu tłumaczyć, jaką kawę lubię — zaśmiała się. Miała za złe bratu jego wybory. Jej zdaniem nikt tak koncertowo nie spierdolił swojej przyszłości jak on.
— Nie godzisz bym oddała się mężczyźnie? — zaśmiała się głośno Cherry, wbijając wzrok w Marcie. W sumie to obie płci podobały się kobiecie. Miała kilku stałych partnerów, ale nie byli w stanie zrównać się z jej krokiem. Wiecznie byli do tyłu, a ona jedyne czego potrzebowała do szczęścia, to minimalnego uznania. Często jej własne ego bywało spychane, chciałaby ktoś traktował ją właśnie tak jak Valentine — to co? — zaśmiała się cicho pod nosem, unosząc spojrzenie na kobietę — mam oddać się... kobiecie? — spytała wprost, zrobiła powolny krok w stronę swojej koleżanki. Dalej wpatrywała się w te piękne ciemne tęczówki — na przykład Tobie, Marcie? — dopytała, unosząc kąciki swoich ust, a ten niesforny kosmyk włosów włożyła jej za ucho. Valentine wyglądała przepięknie. Zresztą samą Cherry było łatwo sprowokować do takich wyznań.
— Czyli co? — uniosła do góry jedną ze swoich brwi. Tak na nich narzekały, że wypadałoby coś w związku z tym zmienić — robimy sobie odwyk od mężczyzn? Zostawisz Marcusa na mnie? — zagryzła swoją dolną wargę. Tego wieczoru oni wszyscy bardziej zajmowali się głaskaniem się po penisach. Nawet nie zauważyliby szybkiego wyjścia ich dwójki — ja chyba wybrałabym usta — stwierdziła dosyć miękkim tonem. Cycki, czy tyłek wcale nie robiły na niej wrażenia. Za to piękne oczy, czy pełne usta już bardziej. Miały w sobie ten urokliwy czar, któremu dziewczyna nie była w stanie się oprzeć.
— Pochlebiasz mi — zaśmiała się krótko. Lubiła słuchać takich słów. Wydawały się miodem dla jej uszu. Mało kiedy mocno przyjmowała je do siebie. Niezależnie, czy to były pochwały, czy krytyka. Za to z ust Marcie wiedziała, że były prawdziwe. Nie były ukrywane za fałszem, czy próbą podlizywania się.
— Za bardzo. Mogła się tego spodziewać — stwierdziła dosyć oschłym tonem Marshall. Nie potrafiła wyjść ze zdziwienia. Ile trzeba mieć rozumu, by płakać po jednej nocy z mężczyzną? Nabrała powietrza do płuc, zastanawiając się, co tak właściwie miała do powiedzenia. Tylko sytuacja z Galenem wydawała się jej odrobinę kuriozalna — rozumiem — stwierdziła finalnie, kiwając głową — trochę, jak mój brat kryminalista. Nagle został moim asystentem i muszę mu tłumaczyć, jaką kawę lubię — zaśmiała się. Miała za złe bratu jego wybory. Jej zdaniem nikt tak koncertowo nie spierdolił swojej przyszłości jak on.
32 y/o, 173 cm
detektyw wydziału ds. poszukiwań i identyfikacji osób | TPS Headquarte

-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiźeńskiepostaćautor
— O tak, dokładnie to miałam na myśli — odpowiedziała Marcie z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, który zawsze pojawiał się, gdy ktoś w końcu zrozumiał jej punkt widzenia. Przechyliła lekko głowę, obserwując jak Cherry, robiła ten krok w jej stronę. Nie cofnęła się ani na centymetr. Kiedy usłyszała pytanie o siebie, poczuła jak coś delikatnie drgnęło, gdzieś w okolicach żołądka. To był ten moment, w którym zwyczajna, pozornie będąca jedynie rozrywką gra słowna, mogła przemienić się coś w rzeczywistego i prawdziwego. — Mężczyźni to jedna wielka strata czasu. Ale skoro już pytasz wprost, pani p r e z e s, to powiem ci, że jestem osobą, która nie boi się eksperymentować. Zwłaszcza z kimś tak... intrygującym jak ty.
Marceline była bezpośrednia i przekonana co do swojego zdania odnośnie beznadziejnych mężczyzn i swojej otwartości na nowe doznania. Cherry miała w sobie o wiele więcej pewności siebie i dominacji niż niejeden facet, bo w ich czasach panowała jakaś pandemia na delikatnych mężczyzn, co osobiście nie podobało się brunetce. Gdy Cherry dotknęła jej włosów, Marceline poczuła dreszcz przebiegający po całym ciele, jednakże zamiast się cofnąć, zbliżyła się o pół kroku, zmniejszając dystans między nimi do minimum.
— Marcus? Och, słodka Cherry, Marcus może sobie dalej siedzieć tam z tymi wszystkimi samcami alfa i porównywać rozmiary ego. My tutaj mamy o wiele ciekawsze rzeczy do omówienia. Usta, powiadasz? To bardzo... praktyczny wybór. Usta mogą mówić, całować, a czasem nawet lepiej milczeć. I w przeciwieństwie do mężczyzn, wiemy, jak ich używać — zasugerowała jawnie kokieteryjnie, jednakże odsuwając temat Marcusa na bok, bo ten zawsze irytował ją mocno i wytrącał z dobrego humoru, który do tej pory jej towarzyszył, więc lepiej było go nie popsuć.
Valentine musnęła dolną wargę koniuszkiem języka, umyślnie wykonując ten ruch powoli i obserwując reakcję Cherry. Widziała, jak jej oczy śledziły każde jej posunięcie, i to sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej pewnie. Marcie przesunęła dłoń po ramieniu Cherry – powoli, świadomie, zatrzymując się na jej nadgarstku i oplatając go swoimi palcami. To była gra, w której stawki właśnie znacznie w z r o s ł y.
— Może faktycznie powinnyśmy zacząć od... badania nowych m o ż l i w o ś c i. Bo szczerze mówiąc, już od jakiegoś czasu zastanawiam się, jak smakują usta prawdziwej królowej biznesu. Czy są równie władcze jak jej charakter? — zapytała, unosząc brew do góry i zerkając na nią wyzywająco. Temat brata Cherry w tym momencie obchodził ją o wiele mniej, aczkolwiek niekulturalnie byłoby go tak całkowicie zignorować, więc postanowiła wybrać z tej opowieści fragment, który mógł pomóc utrzymać obraną przez nią narrację. — Przyznam, że pomysł tłumaczenia komuś, jaką kawę lubisz, brzmi jak koszmar. Ja wolę, gdy ludzie po prostu... wiedzą, czego c h c ę, zanim jeszcze o to poproszę — zainsynuowała i pochyliła się bliżej, tak że jej oddech musnął ucho Cherry, co samo w sobie dodało jej więcej pewności siebie. Cofnęła się nieco, patrząc Cherry prosto w oczy. W powietrzu wisiało napięcie, które można było przeciąć nożem, a Marcie wiedziała, że następny ruch należał do panny Marshall.
Cherry Marshall
Marceline była bezpośrednia i przekonana co do swojego zdania odnośnie beznadziejnych mężczyzn i swojej otwartości na nowe doznania. Cherry miała w sobie o wiele więcej pewności siebie i dominacji niż niejeden facet, bo w ich czasach panowała jakaś pandemia na delikatnych mężczyzn, co osobiście nie podobało się brunetce. Gdy Cherry dotknęła jej włosów, Marceline poczuła dreszcz przebiegający po całym ciele, jednakże zamiast się cofnąć, zbliżyła się o pół kroku, zmniejszając dystans między nimi do minimum.
— Marcus? Och, słodka Cherry, Marcus może sobie dalej siedzieć tam z tymi wszystkimi samcami alfa i porównywać rozmiary ego. My tutaj mamy o wiele ciekawsze rzeczy do omówienia. Usta, powiadasz? To bardzo... praktyczny wybór. Usta mogą mówić, całować, a czasem nawet lepiej milczeć. I w przeciwieństwie do mężczyzn, wiemy, jak ich używać — zasugerowała jawnie kokieteryjnie, jednakże odsuwając temat Marcusa na bok, bo ten zawsze irytował ją mocno i wytrącał z dobrego humoru, który do tej pory jej towarzyszył, więc lepiej było go nie popsuć.
Valentine musnęła dolną wargę koniuszkiem języka, umyślnie wykonując ten ruch powoli i obserwując reakcję Cherry. Widziała, jak jej oczy śledziły każde jej posunięcie, i to sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej pewnie. Marcie przesunęła dłoń po ramieniu Cherry – powoli, świadomie, zatrzymując się na jej nadgarstku i oplatając go swoimi palcami. To była gra, w której stawki właśnie znacznie w z r o s ł y.
— Może faktycznie powinnyśmy zacząć od... badania nowych m o ż l i w o ś c i. Bo szczerze mówiąc, już od jakiegoś czasu zastanawiam się, jak smakują usta prawdziwej królowej biznesu. Czy są równie władcze jak jej charakter? — zapytała, unosząc brew do góry i zerkając na nią wyzywająco. Temat brata Cherry w tym momencie obchodził ją o wiele mniej, aczkolwiek niekulturalnie byłoby go tak całkowicie zignorować, więc postanowiła wybrać z tej opowieści fragment, który mógł pomóc utrzymać obraną przez nią narrację. — Przyznam, że pomysł tłumaczenia komuś, jaką kawę lubisz, brzmi jak koszmar. Ja wolę, gdy ludzie po prostu... wiedzą, czego c h c ę, zanim jeszcze o to poproszę — zainsynuowała i pochyliła się bliżej, tak że jej oddech musnął ucho Cherry, co samo w sobie dodało jej więcej pewności siebie. Cofnęła się nieco, patrząc Cherry prosto w oczy. W powietrzu wisiało napięcie, które można było przeciąć nożem, a Marcie wiedziała, że następny ruch należał do panny Marshall.
Cherry Marshall
marcie
⟡ zbyt wiele tematów w jednym poście
⟡ zbyt szybkie tempo - przeskakiwanie przez ważne momenty
⟡ ignorowanie wcześniej ustalonych faktów
⟡ brak rozwojowości w grze oraz spójności w charakterze postaci
⟡ deus ex machina, meta-gaming, powerplaying, mary sue
⟡ błędy językowe utrudniające zrozumienie
⟡ brak akapitów i ściany tekstu
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Marceline H. Valentine
— Uważasz, że powinna zdobyć mnie kobieta? — spytała, unosząc jedną ze swoich brwi do góry. Obserwowała badawczo jej mimikę, szukając w niej odpowiedzi. Marceline była piękna, a przede wszystkim miała te pełne usta. Chciała móc je skosztować. Zaczęła zastanawiać się, jaki smak się pod nim krył. Zapach alkoholu, czy może jej iqosa? Albo swobodny posmak przygody tak ekscytującej, że serce zabiło jej ciut mocniej. Zaczęła bawić ją ta przedziwna wymiana zdań — eksperymenty mnie bawią. Zwłaszcza jeżeli widzę w nich c i e b i e. Za-ba-wa to całkiem przyjemne słowo — Valentine miała w sobie coś uzależniającego. Mogła mieć mężczyznę, a ona narzeczonego geja. Obie były zajęte, a pewnie obu paniom podobało się to jeszcze bardziej. Ten powiew owocu zakazanego. To ją jeszcze bardziej kręciło. Zwłaszcza gdy widziała, że nie tylko w jej oczach było podekscytowanie. Dystans przestał robić na niej wrażenie, jedynie serce wydawało się bić jeszcze szybciej. Jeszcze po sobie tego nie pokazywała, zrobi to chwilę później.
— Masz rację nie warto o nich rozmawiać. Kutas zamiast mózgu sporo zmienia — zaśmiała się, wpatrując się w jej oczy. Ciemne prawie tak jak nocne niebo z błyskiem, które wyglądały jak księżyc. Druga część spowodowała przedziwny skurcz żołądka. Te niedopowiedzenia zaczęły ją bawić. Przemiły dreszcz przeszedł przez całe jej ciało. — zdecydowanie. Chociaż trzeba byłoby to sprawdzić, by mieć potwierdzenie — jej wzrok mimowolnie spadł na jej usta. Zbyt pełne, zbyt kuszące. Widziała, co robi, jak ją prowokuje. Spojrzała na jej dłoń. Jeśli wcześniej miała dreszcze, to teraz serce zabiło jej zdecydowanie zbyt szybko. Musiała nabrać powietrza w usta, by móc na spokojnie odetchnąć.
— Nie wszędzie można być władczym, czasem trzeba wiedzieć, komu można ulec — odpowiedziała spokojnym tonem. Temat brata naprawdę stał się dla niej delikatnie niewygodny. Już sama nie wiedziała, czy chciała rozmawiać, a może jednak czegoś więcej. Pogadanki wydawały się być za mało fascynujące. Przez dłuższą chwilę milczała, kiedy poczuła oddech Marceline. Zrobiła jeszcze jeden krok. Nie dała zmniejszyć między nimi dystansu. Zmniejszenie go do poziomu zero wydawało się sensownym rozwiązaniem — oby tylko nasze pragnienia się teraz zgadzały — pewny ton, a chwilę później chwyciła dłonią jej policzek. Kciukiem wędrowała od policzka, przez kącik ust aż do linii żuchwy. Delikatnie stanęła na palcach, tak że ich nosy delikatnie się dotknęły.
— Uważasz, że powinna zdobyć mnie kobieta? — spytała, unosząc jedną ze swoich brwi do góry. Obserwowała badawczo jej mimikę, szukając w niej odpowiedzi. Marceline była piękna, a przede wszystkim miała te pełne usta. Chciała móc je skosztować. Zaczęła zastanawiać się, jaki smak się pod nim krył. Zapach alkoholu, czy może jej iqosa? Albo swobodny posmak przygody tak ekscytującej, że serce zabiło jej ciut mocniej. Zaczęła bawić ją ta przedziwna wymiana zdań — eksperymenty mnie bawią. Zwłaszcza jeżeli widzę w nich c i e b i e. Za-ba-wa to całkiem przyjemne słowo — Valentine miała w sobie coś uzależniającego. Mogła mieć mężczyznę, a ona narzeczonego geja. Obie były zajęte, a pewnie obu paniom podobało się to jeszcze bardziej. Ten powiew owocu zakazanego. To ją jeszcze bardziej kręciło. Zwłaszcza gdy widziała, że nie tylko w jej oczach było podekscytowanie. Dystans przestał robić na niej wrażenie, jedynie serce wydawało się bić jeszcze szybciej. Jeszcze po sobie tego nie pokazywała, zrobi to chwilę później.
— Masz rację nie warto o nich rozmawiać. Kutas zamiast mózgu sporo zmienia — zaśmiała się, wpatrując się w jej oczy. Ciemne prawie tak jak nocne niebo z błyskiem, które wyglądały jak księżyc. Druga część spowodowała przedziwny skurcz żołądka. Te niedopowiedzenia zaczęły ją bawić. Przemiły dreszcz przeszedł przez całe jej ciało. — zdecydowanie. Chociaż trzeba byłoby to sprawdzić, by mieć potwierdzenie — jej wzrok mimowolnie spadł na jej usta. Zbyt pełne, zbyt kuszące. Widziała, co robi, jak ją prowokuje. Spojrzała na jej dłoń. Jeśli wcześniej miała dreszcze, to teraz serce zabiło jej zdecydowanie zbyt szybko. Musiała nabrać powietrza w usta, by móc na spokojnie odetchnąć.
— Nie wszędzie można być władczym, czasem trzeba wiedzieć, komu można ulec — odpowiedziała spokojnym tonem. Temat brata naprawdę stał się dla niej delikatnie niewygodny. Już sama nie wiedziała, czy chciała rozmawiać, a może jednak czegoś więcej. Pogadanki wydawały się być za mało fascynujące. Przez dłuższą chwilę milczała, kiedy poczuła oddech Marceline. Zrobiła jeszcze jeden krok. Nie dała zmniejszyć między nimi dystansu. Zmniejszenie go do poziomu zero wydawało się sensownym rozwiązaniem — oby tylko nasze pragnienia się teraz zgadzały — pewny ton, a chwilę później chwyciła dłonią jej policzek. Kciukiem wędrowała od policzka, przez kącik ust aż do linii żuchwy. Delikatnie stanęła na palcach, tak że ich nosy delikatnie się dotknęły.