Zaparkował najbliżej wejścia do klatki, jak się dało; nabierająca intensywności mżawka, wychładzające się na wieczór powietrze i powolne przyciemnianie się nieba wprowadzały jakąś leniwą atmosferę, odbierały mobilizację do działania — a przynajmniej przy takiej myśli Cardan Lawrence wolał się zatrzymać bez dalszego roztrząsania. Nie potrzebował otaczać się świadomą nostalgią, nie potrzebował też zastanawiać się nad współczuciem wobec młodszej siostry przyjaciela. On i Zoya nigdy przyjaciółmi nie byli, nie byli nawet jakkolwiek bliższymi znajomymi. To nie jej wyświadczał przysługę — pojawił się tu ze względu na prośbę Averego, umiejętnie zresztą uargumentowaną; trafiającą we wrażliwą strunę.
„Gdyby twoja siostra potrzebowała pomocy tu na miejscu, dobrze wiesz, że też bym jej pomógł.”
Z tym nie próbował dyskutować; nie mógł, nie chciał — przyjechał więc po Zoyę i miał zamiar jej pomóc na tyle, na ile było trzeba. Ze wszystkim, z czym było trzeba.
W końcu, przerywając niepotrzebnie wydłużającą się bezczynność, wygramolił się z samochodu; trzask drzwi Nissana przeciął panujący w okolicy, wypełniony zaledwie cichym szmerem słabego deszczu spokój.
Jakby zwiastował ożywienie i zmianę.
Kilkanaście kroków później męska sylwetka znalazła się pod właściwą klatką schodową, palec bez zbędnej zwłoki wybrał odpowiedni numer mieszkania na tarczy przycisków domofonu. Minęło parę sekund,
(w głowie pustka — jak cisza przed burzą)
aż zniekształcony przez słabej jakości głośnik głos — choć Cardan nie miał wątpliwości, że po drugiej stronie odbioru stała Zoya Weasley — odezwał się zaraz
„Kto tam?”
— Przeprowadzka — oznajmił, prawie urażony. Przecież był w porę, którą ustalił z Averym — kogo innego się spodziewała?
(Świat Cardana Lawrence’a bywał momentami ograniczony jedynie do widoku własnego nosa.)
Charakterystyczny odgłos zasygnalizował wpuszczenie go do środka. Nie spiesząc się specjalnie — bo przecież niebawem zatęskni do tej chwili: kiedy jeszcze był sam — pokonał schody na pierwsze piętro. Niemal lunatycznie przeszedł do końca korytarza, po drodze ledwie odnotowując rosnącą numerację oznaczeń nad dzwonkami do drzwi. Gdyby jej jednak zabrakło, Cardan wciąż wiedziałby, gdzie iść — ostatnie mieszkanie na tej kondygnacji przyozdobiono wieńcem kwiatowym, dokładnie tak, jak przed laty przyozdabiane było wejście do domu rodziny Weasley. Nawet taki ignorant jak on rozpoznał, że wiązanka w jakiś sposób kojarzyła się z obecną porą roku: późnym latem, a także krzyczała: o to zadbała Zoya Weasley, czarownica z bzikiem na punkcie celebrowania każdej strony kalendarza.
Wyciągając rękę do parokrotnego zapukania, przelotnie się skrzywił. Na tych kilka dni nie będzie próbowała dekorować jego mieszkania, prawda?
P r a w d a…?
W krótkim czasie oczekiwania wcisnął dłonie do kieszeni czarnej bluzy.
— Dużo tego jest? — rzucił, gdy tylko drzwi się przed nim otworzyły.
Zoya Weasley