

Choć Jenny na początku próbowała radzić sobie sama, w końcu schowała dumę do kieszeni i poprosiła o pomoc rodziców. I tak mały Blaine trafił pod skrzydła Doris, właścicielki osiedlowego pogotowia krawieckiego, i Franka, emerytowanego policjanta, którzy nie spodziewali się, że nagle znów zaczną przewijać pieluchy.
Dziadkowie byli jego bezpieczną przystanią. Wracał do nich za każdym razem, gdy życie Jenny z nowymi partnerami kończyło się fiaskiem. Czasami wracał sam, czasami z młodszą siostrą, ale zawsze cieszyły go te powroty. Nigdy nie miał żalu do matki za to, że była tak beznadziejna w swojej roli. Był jej wręcz wdzięczny, że nie próbowała niczego na siłę i gdy sprawy stawały się naprawdę trudne, po prostu oddawała dzieciaki w bezpieczne ręce. Do babci, która szyła im najlepsze kostiumy na Halloween (choć Blaine zazwyczaj chciał być przebrany za policjanta) i robiła najlepsze naleśniki, i do dziadka, który nauczył ich, jak łowić ryby, prowadzić samochód i zabierał na wszystkie mecze Maple Leafs.
Śmierć dziadka, kilka miesięcy przed tym, zanim zdążył ukończyć akademię policyjną, bardzo go zabolała. Jeszcze bardziej bolało go to, że była kompletnie niepotrzebna. Frank pojawił się w złym miejscu o złym czasie i przypadkowo został postrzelony przez jakiegoś naćpanego członka gangu. Złapanie mordercy byłego kolegi z Toronto Police stało się ważnym śledztwem, ale i osobistą vendettą Blaine’a.
Kiedy wszedł po raz pierwszy do komisariatu jako rekrut, na twarzach starszych oficerów pojawiła się mieszanina współczucia i szacunku. Wnuk Harvetta pracował za dwóch, jakby chciał udowodnić, że zasłużył na prawo noszenia munduru z tym nazwiskiem. Z racji bliskiego pokrewieństwa nie mógł uczestniczyć w śledztwie, ale i tak mieszał się na potęgę. Jego nieposkromiona ambicja, podsycana pragnieniem złapania mordercy człowieka, który był dla niego jak ojciec, stała się niebezpieczna. Choć w głębi duszy pozostawał dobrym człowiekiem, ta sprawa wydobyła z niego najciemniejsze strony. Potrafił niszczyć wszystko i wszystkich, byle osiągnąć cel. Nawet dziewczynę, w której się zakochał, wepchnął prosto w ramiona mafii, by tylko wyciągała dla niego informacje. Wiedział, że posunął się za daleko, ale nie mógł się cofnąć. Był już tak cholernie blisko.
Kiedy wreszcie dopadli winnego – chłystka, który okazał się synem wielkiej szychy półświatka – Blaine niemal zaprzepaścił wszystko. Był gotów pociągnąć za spust i samemu wymierzyć sprawiedliwość. Partnerowi, który go wtedy powstrzymał i nie wspomniał o tym w raporcie, zawdzięcza wolność.
Sądził, że po wszystkim poczuje ulgę. Gówno prawda. Świat wciąż roił się od złych ludzi, a kolejne strzelaniny, rozboje i porachunki gangów, wylewające się na ulice Toronto, szybko zatarły smak zwycięstwa.
A prywatnie? Nie ma żadnego prywatnie. Doba jest na to zdecydowanie za krótka.
- Potrafi sklecić kilka zdań po polsku. I na tym kończy się jego znajomość języków obcych.
- Jest bardzo częstym gościem w The Beaches, gdzie mieszka jego babcia. Pomaga jej dbać o dom, robić zakupy, wyżera jej wszystko z lodówki i zwyczajnie godzinami rozmawia z nią na tarasie.
- Jego matka ułożyła sobie życie z piętnaście lat starszym maklerem i od kilku lat mieszka na Florydzie.
- Ma świetny kontakt z młodszą siostrą, choć jest obsesyjnie nadopiekuńczym starszym bratem, który zabrał ją na kurs ju jitsu i wiecznie zaopatrza ją w gazy pieprzowe i paralizatory.
- Często rzuca suchymi, ironicznymi komentarzami, przez co może być odbierany za gbura. Każdy kto go zna, wie, że to po prostu jego durne poczucie humoru.
- Apropos durnego poczucia humoru. Potajemnie zmienia tapety na monitorach kolegów z posterunku na fotografie kotów.
- Ma ranę po postrzale na lewym ramieniu. Jest to pamiątka jednej z policyjnych zasadzek.
- Jego guilty pleasure to pumpkin spice latte, ale w życiu się do tego nie przyzna.
- Kocha motocykle. Ma dwa. A wymarzonych modeli, które chciałby jeszcze kupić co najmniej z 30.