ODPOWIEDZ
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

01.
outfit

Czarny Escalade pruł przed siebie ulicami śródmieścia, lekceważąc przepisy ruchu drogowego. Przecinając skrzyżowania i wymuszając pierwszeństwo, zdecydowanie nadużywał gościnności Toronto w sobotni wieczór i aż prosił się o mandat czy stłuczkę (albo jedno i drugie), ale miasto było tym razem wyjątkowo wyrozumiałe i na dodatek jeszcze zaczepnie puszczało mu oczko zielonym światłem czy pustką na przejściach. Wielki suv hałasował na zmianę to rykiem silnika, to piskiem opon, a w nielicznych sznurach zaklinowanych w korkach aut wyglądał tak, jakby potrafił skurczyć się na życzenie; tak zwinnie poruszał się między innymi samochodami. Zdawało się, że nikt ani nic nie mogło go powstrzymać.
Moe Santana dwoił się i troił za kółkiem Cadillaca, niewyraźnym mamrotaniem powtarzając pod nosem krótki ciąg liter i cyfr. Ciągle ogłuszony mógł się tylko domyślać, że inni kierowcy na niego trąbili; w uszach nadal dzwoniło mu tłuczone szkło, huk wystrzałów czy krzyki przerażonych kelnerek i jedynie co do zawodzenia policyjnej syreny nie był pewien, czy aby na pewno nie była złudzeniem. Jeżdżąc wszak w taki sposób, prędzej czy później musiał się komuś narazić. Nogi z gazu zdjąć jednak nie mógł – w takich okolicznościach polecenie ważne było podwójne i trzeba było je wypełnić za wszelką cenę. Takie ataki bardzo rzadko są dziełem przypadku, raczej nie kończą się na jednym celu, a w tych czasach już nie ograniczają się tylko do graczy, więc zapewnienie bezpieczeństwa Albie wcale nie było aktem przewrażliwienia. Zwłaszcza, że nie odbierała telefonu.
Maurice zatrzymał samochód na pierwszym wolnym miejscu, z którego od restauracji dzieliło go kilkanaście kroków. Wysiadając z auta poprawił jeszcze bluzę, upewniając się, że nakrywała wciśnięty w spodnie pistolet, a potem – naciągnąwszy czapkę głębiej na głowę – wcisnął ręce w kieszenie i żwawym marszem ruszył przed siebie, mijając kolejnych przechodniów. W drzwiach sprytnie wpuścił przed sobą kilkuosobową, elegancko wyszykowaną rodzinę Hindusów. Roześmiana i głośno dyskutująca ze sobą grupa w mig opanowała recepcję i całkowicie zajęła swoją obecnością wiekowego konsjerża w kremowym, trzyczęściowym garniturze, dzięki temu Santana niczym nie niepokojony swobodnie wślizgnął się na salę.
Wnętrze restauracji robiło wrażenie już na pierwszy rzut oka – Moe raczej nie wzdychał do przepychu ani też nie miał większych kompleksów, natomiast tym razem od razu poczuł, że był niepasującym elementem. Przy zasłanych śnieżnobiałymi obrusami stolikach siedzieli goście ubrani wręcz odświętnie, a kręcąca się między nimi obsługa wcale tak bardzo nie odbiegała od nich elegancją, mimo że na metkach dominowali projektanci z tej wyższej półki. Łatwo było też zauważyć, gdzie siedzieli klienci po prostu bogaci, a gdzie ci bogaci obrzydliwie. Większe, okrągłe stoły ustawione były w głębi pomieszczenia i bardzo luźno, pozostawiając dużo miejsca na intymność spotkań nad jedzeniem, podczas gdy te mniej ekskluzywne prawdopodobnie łamały wszelkie przepisy przeciwpożarowe, a najtańsze prawie zahaczały o recepcję i ich największą atrakcją był dobry widok na drzwi i nowoprzybyłych klientów.
Szary dres Santany doskonale kontrastował z elegancją gości zajmujących okrągłe stoliki, ale kelnerzy nie zwracali na niego uwagi – albo działało odwracanie wzroku, albo po prostu byli przyzwyczajeni do widoku niezbyt odświętnych kierowców. W każdym razie – Moe z łatwością wypatrzył roześmianą Albę i powolnym krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedziała razem z trzema innymi kobietami. Kojarzył je wszystkie – były żonami gangsterów, którzy współpracowali z Dante, ale potrafił dopasować najwyżej jedną z nich do konkretnego pseudonimu. Wiązał się z tym jednak zupełnie inny problem – taka wiadomość jak ta, którą właśnie przynosił Albie, winna być dostarczona dyskretnie i w sposób niewzbudzający paniki; Bóg jeden raczył w końcu wiedzieć, kto i dlaczego zasadził się na Bouchera, więc tymczasowo zaufane grono ograniczało się tylko do najbliższych. Innymi słowy: ona mogła to od niego usłyszeć, cała reszta już nie.
Zamiast zatem podejść do stolika bezpośrednio, Maurice zatrzymał się za plecami kobiety, która siedziała twarzą w twarz z Albą i zawiesił spojrzenie na żonie swojego szefa, z trudem ukrywając cień zaczepnego uśmieszku.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

01. outfit
Sobotni wieczór w Toronto miał w sobie coś z dusznej elegancji, mimo, że ulice tętniły życiem przesycone dźwiękiem samochodów i szmerem rozmów prowadzonych w dziesiątkach języków. Alba od niemal godziny siedziała przy długim, eleganckim stole nakrytym białym obrusem w restauracji o wnętrzach tak precyzyjnie dopracowanych, że każdy szczegół zdawał się krzyczeć o bogactwie i prestiżu. Jej towarzyszki - trzy kobiety, oficjalnie będącymi żonami wpływowych gangsterów współpracowników jej męża - uśmiechały się szeroko, choć Alba doskonale wiedziała, że za ich manierami kryły się nieustanne, podszyte zazdrością oceny. Jedna z nich, odziana w sukienkę od włoskiego projektanta, mówiła właśnie z przesadnym entuzjazmem o niedawnym przyjęciu w willi na przedmieściach, druga śmiała się zbyt głośno, by ukryć brak prawdziwego zainteresowania, a trzecia, najstarsza z nich, od niechcenia bawiła się pierścionkiem na palcu, na którym połyskiwał wielki diament, obserwując Albę tak intensywnie, jakby w każdej chwili gotowa była skomentować choćby najmniejsze jej potknięcie.
Alba z kolei potrafiła dostosować się do tej gry lepiej niż ktokolwiek inny, wewnętrzne zmęczenie, które jeszcze rano ciążyło jej na barkach skutecznie skrywała teraz pod maską swobodnego uśmiechu i z błyskiem w oczach udawała, że rzeczywiście bawi ją ta rozmowa o biżuterii, zagranicznych podróżach i nowych kolekcjach torebek. Gdzieś w środku czuła niechęć do tego teatru, do ciągłego balansowania na granicy szczerości i kłamstwa, ale wiedziała, że jej rola wymaga perfekcji - i że najmniejszy fałsz mógłby zostać natychmiast zauważony. Zamówiła kieliszek swojego ulubionego, czerwonego wina, które podniosła z gracją, słuchając kolejnej opowieści i tylko na moment pozwoliła sobie spuścić wzrok na leżący obok telefon. Wyciszyła go jeszcze przed wejściem do restauracji, kierując się nie tyle troską o spokój spotkania, ile o własną wygodę - Dante jak zawsze był zajęty, zanurzony w swoich interesach, a ona nie spodziewała się, by próbował w ciągu tych godzin nawiązać z nią kontakt. Poczucie swobody, rzadkie i ulotne, dawało jej namiastkę kontroli, którą ceniła najbardziej i sprawiało, że mogła poświęcić całą uwagę na trzymanie rytmu tego towarzyskiego spektaklu. W duchu Alba wiedziała, że te kobiety nigdy nie będą jej prawdziwymi przyjaciółkami, ale ona nauczyła się patrzeć na to z dystansem; jej siła polegała na tym, że potrafiła odnaleźć się w tej sztuczności lepiej niż one same. Tego dnia była rozbawiona, towarzyska i czujna zarazem, nieświadoma, że za murami restauracji już czaiły się złe wieści.
Ponownie uniosła kieliszek czerwonego wina do ust, pozwalając sobie na powolny, dłuższy łyk - taki, który miał jej dać chwilę wytchnienia od kolejnych pustych rozmów o biżuterii i kolejnych ekstrawaganckich zakupach. Ostrożnie odstawiła kieliszek na stół, a jej spojrzenie powędrowało ku siedzącej naprzeciwko niej kobiecie, tej najstarszej, o chłodnym spojrzeniu i policzkach podniesionych botoksem. Alba przygotowała się, by odpowiedzieć na kolejną wymuszoną uwagę, lecz wtedy coś kazało jej unieść wzrok.
Znajome spojrzenie.
Na moment serce zabiło jej szybciej. Maurice stał niemal tuż za plecami kobiety - zaskoczenie dało się zauważyć na jej twarzy zaledwie przez ułamek sekundy, gdy jednocześnie palce zamarły na brzegu kieliszka. I natychmiast - jakby ktoś pociągnął za niewidzialne sznurki - wrócił jej wyuczony spokój. Maskę miała opanowaną do perfekcji, stonowany wyraz twarzy nie zdradzał już ani odrobiny zaskoczenia, choć wewnątrz czuła zdenerwowanie. Wiedziała, że siedzące przy niej kobiety obserwują ją uważnie i że najmniejsze zawahanie mogło stać się tematem niepochlebnych opinii, a jednak to jego spojrzenie podsycone cieniem zaczepnego uśmiechu sprawiło, że napięte ciało Alby mimowolnie przypomniało sobie jego dotyk. Wspomnienia wróciły same i nie mogła ich w żaden sposób powstrzymać - niemal czuła jego wargi zostawiające ślady na jej szyi, palce wbite mocno w biodra i ten znajomo przyspieszony oddech - tamten jeden moment: bardzo ryzykowny, jeszcze bardziej zakazany i tak cholernie głupi, o którym powinna była zapomnieć na zawsze. Ale nie potrafiła. A teraz jego obecność tutaj musiała mieć przecież jakiś powód, bo Maurice nigdy nie zjawiłby się w takim miejscu z własnej woli, a Dante z całą pewnością nie przysłałby go tu bez konkretnego celu, dlatego cień niepokoju przeszył ją nagle, a w głowie pojawiło się wiele pytań. Odchrząknęła cicho, wyprostowała się i posłała swoim towarzyszkom przepraszający uśmiech. - Wybaczcie, ale wygląda na to, że muszę zamienić z kimś dwa słowa - odparła i nie czekając na ich reakcję, ponownie uniosła wzrok ku Moe, aby gestem dłoni - niby leniwym, a jednak stanowczym - nakazać mu podejść do stołu. Nie chciała wstawać, nie zamierzała też iść do niego; to przyciągnęłoby zbyt wiele spojrzeń, mogło wzbudzić ciekawość zarówno gości lokalu, jak i jej towarzyszek, co zdecydowanie nie było im teraz potrzebne. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, jej głos ledwo słyszalny pod szmerem restauracyjnych rozmów zabrzmiał z lekkim wyrzutem i cieniem paniki, której nie dało się już tak do końca stłumić. Czy Maurice w ogóle zdawał sobie sprawę na jak duże ryzyko ją - ich - teraz wystawiał? - Co Ty tutaj robisz? - spytała, z trudem utrzymując ton lekkiej obojętności - Mój kierowca czeka na parkingu za lokalem.

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Moe Santana głęboko odetchnął na widok Alby, ale poczucie ulgi wywołane wrażeniem jej bezpieczeństwa okazało się być ulotne i prędko uległo iście chłopięcemu skrępowaniu. Namiastka zawstydzenia targnęła nim dość niespodziewanie.
Mimo gatunkowego ciężaru tamtych nastu minut uniesienia, dotychczas miał do nich spory dystans i raczej nie przeżywał ich w wyobraźni na nowo (choć było do czego wracać). Ba, skoro wzięty na stronę potrafił jej prosto w oczy nonszalancko rzucić, że „nie miał pojęcia, o czym mówi” i że „nic takiego się nie wydarzyło”, jego stosunek musiał być wręcz lekceważący i może nawet bolesny; oto cyniczny bawidamek zaspokoił pożądanie i nie oglądał się do tyłu, jakby zupełnie nie obchodziły go jej uczucia. Prawda, tymczasem, była nieco bardziej skomplikowana – otóż taka postawa miała nie tylko uwiarygodnić go w jej oczach (taką miał nadzieję) jako typowego, bezwzględnego bandziora z otoczenia jej męża, ale też zapewnić ją, że dochowa tajemnicy i luźno związać w układzie opartym na czuwaniu nad tym sekretem. Z operacyjnego punktu widzenia lojalność Alby była bezcenna i warto było ją mieć, zwłaszcza jeśli kosztowała tak niewiele – w końcu Moe też wolałby, gdyby Dante nigdy nie dowiedział się o tym, co stało się w jego samochodzie tamtego wieczora. Dla interesu (i/lub śledztwa) lepiej było zatem, że jego żona i Maurice traktowali się chłodno; że w miarę możliwości się unikali, że ze sobą nie rozmawiali i że generalnie zachowywali się tak, jakby wtedy do niczego nie doszło.
Tym razem jednak posłane Albie spojrzenie „uderzyło inaczej”. Nie był to pewnie sentyment ani tym bardziej jakieś głębsze emocje, bo Santana wyleczył się z takich rzeczy już jakiś czas temu, ale jej widok zdecydowanie nie był mu obojętny. Problem polegał na tym, że towarzyszyły mu raczej sprzeczne ze sobą uczucia. Z jednej strony cieszył się, że ją widział i że byłą bezpieczna, zwłaszcza w kontekście tych nieodebranych połączeń, ale jednocześnie w głowie zamajaczyła mu z oddali jakaś wspólna, nieprzyzwoita stopklatka i od razu dopadły go wyrzuty sumienia. Co gorsza – uległ paranoi tajniaka. Tak jak każdy przykrywkowiec ma w swojej pracy taki okres, w którym jest przekonany, że już wszyscy go „rozczytali” i że zaraz trafi do piachu, tak Moe wmawiał sobie teraz, że wtedy w garażu podglądał ich cały świat i że znając ich wspólną tajemnicę, siedzące przy stole kobiety widziały w nim żywego trupa. A najgorsze było to, że od Alby po prostu trudno było oderwać wzrok; tak jak zawsze, razem ze swoim szerokim uśmiechem i błyszczącymi tęczówkami była gratką dla oczu i nawet w tak pełnej kobiet sali trudno było nie zwrócić na nią uwagi. To nic dziwnego, że Boucher tak bardzo się o nią martwił. Maurice na jego miejscu byłby wcale niemniej troskliwy. I na pewno nie scedowałby odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo na byle ochroniarza.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero gest Alby. Santana szybko ściągnął czapkę, chowając ją razem z dłońmi za plecami, a potem postawił jeszcze jeden krok w stronę stołu i elegancko skłonił głowę.
Drogie panie. Alba. – Przywitał się grzecznie, a potem po kolei obdarzył ładnym uśmiechem każdą z kobiet. Ich spojrzenia trochę go krępowały, ale zdawało mu się, że bardziej niż wścibsko, patrzyły na niego z przyjazną ciekawością, żeby nie powiedzieć, że wręcz życzliwie. Oczywiście – pozostawało jeszcze pytanie, czy chodziło o opinię na jego temat, czy wypite dotychczas mimosy, ale nad tym akurat nie miał zamiaru się długo zastanawiać. Tymczasowo zupełnie go to nie obchodziło.
Może usiądziesz, Maurice? – Zapytała najstarsza z kobiet - ta, którą Moe kojarzył najlepiej - co zresztą spotkało się z wyjątkowo żywiołową aprobatą jednej z jej koleżanek, ale widać było, że między nimi też panowała określona hierarchia, bo wystarczyło tylko krótkie spojrzenie w jej stronę, żeby zamilkła. – Butchie chyba nie każe Ci „pracować” w sobotni wieczór, co? – Dodała, bardzo miękko akcentując pseudonim Dante. Maurice miał wrażenie, że Alba też to wychwyciła, ale nie mógł jeszcze tego zweryfikować.
Jestem tu w obowiązkach, proszę pani, ale bardzo dziękuję za zaproszenie. Innym razem – odparł krótko i jeszcze raz uśmiechnął się porozumiewawczo do całej trójki. Potem – bardzo powolnym krokiem, wręcz przedłużając – obszedł stolik, zatrzymał się po prawej stronie Alby i lekko pochylił się nad jej głową. Starał się patrzeć na stojący przed nią talerz, ale spojrzenie co rusz próbowało wymknąć mu się spod kontroli i z wolna opadało tam, gdzie nie miało prawa sięgnąć. Tylko silna wola pozwalała mu nie ulegać pokusie. I to pomimo, że będąc tak blisko, tak naprawdę oddychał tylko jej zapachem; co do balsamu do ciała czy szamponu nie był, co prawda, pewien, ale już perfumy doskonale zapamiętał, więc świat zakołysał mu się przed oczami. – Nie odbierałaś telefonów. Dante dzwonił z dziesięć razy – rzucił nad jej uchem zachrypniętym półszeptem, którego strzępki bez problemu dotarły do siedzącej najbliżej niej kobiety.
Oczywiście, że nie odbiera. To nasz wieczór – rzuciła, z niesmakiem potrząsając głową. Z trójki koleżanek Alby była do tej pory najmniej rozgadana i najmocniej zniecierpliwiona przedłużającą się obecnością Santany. Mówiąc to, sięgnęła po swoją lampkę wina i przechyliła ją do ust, lekceważąc żartobliwe uwagi pozostałych.
Wysłuchaj mnie spokojnie. Musimy spadać. – Maurice nachylił się już tak bardzo, że szeptał niemal wprost do jej ucha, - Ktoś ostrzelał kawiarnię. D jest cały, nie oberwał, wszystko z nim w porządku – wycedził tak szybko, jak tylko potrafił, żeby nie dać jej szansy na zbyt emocjonalną reakcję. Spodziewał się bowiem, że informacja o zamachu na „biuro”, w którym jej mąż urzędował razem ze swoimi podwładnymi, przyniesie jej na myśl tylko najstraszniejsze wyobrażenia o losie Dante i że od razu da po sobie poznać, że coś jest nie tak. – Jest teraz z Gabrielem i Pepe. Wyjeżdżają z miasta – dodał po chwili, konsekwentnie wpatrując się w zastawę na stole. – Mnie kazał Cię stąd jak najszybciej odebrać i odwieźć do domu. Pewnie nic ci nie grozi, ale musimy dmuchać na zimne. Nie wiemy, kto to był i czy możemy liczyć na to, że będą przestrzegać zasad – wytłumaczył, ostrożnie podnosząc spojrzenie na jej twarz. Miękki szept raczej nie oddawał powagi sytuacji, więc to surowa mina miała zadziałać przekonująco. I kto wie – z bliska może nawet dostrzegła jakiś odłamek szkła splątany między kosmykami jego włosów albo nie do końca wytartą kroplę krwi na materiale bluzy czy policzku. W Toronto raczej przestrzegano zasady o nietykalności rodziny, ale gra zmieniała się z każdym rokiem, więc ostrożności nie mogło być za wiele. – Chodźmy. Zaparkowałem przed wejściem.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Santana był ostatnią osobą, której się spodziewała dzisiejszego wieczora w tym konkretnym miejscu - najpewniej zdziwiłaby się mniej, gdyby pojawił się tu sam Dante, ale nie liczyła na to, że znowu będzie musiała stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który mimowolnie pojawiał się w jej głowie, gdy wspomnienia podsyłały jej obrazy tamtych paru chwil uniesienia, które razem dzielili. To wcale nie tak, że wracała do nich myślami, że nie mogła zapomnieć, że chciała więcej. Prawda była taka, że to ona wykorzystała jego w tamtym konkretnym momencie, a on po prostu się temu nie sprzeciwił - pozwolił jej na to, czego chciała i czego wówczas potrzebowała, dając jej pozorną możliwość przejęcia kontroli nad sytuacją i własnym życiem. Pozwolił na to, by jej emocje wzięły górę i by w całym tym chaosie mogła odnaleźć prywatną zemstę za zdradę, nawet jeżeli jej mąż nigdy miał się o niej nie dowiedzieć; ba, nie mógł się dowiedzieć, bo oboje najpewniej przepłaciliby to życiem. Być może jego bezpośrednie zaprzeczenie, co do zaistnienia tamtej sytuacji było poniekąd krzywdzące, ale przecież w całokształcie właśnie o to jej chodziło: mieli udawać, że do niczego nie doszło i najlepiej zapomnieć o całym zdarzeniu wraz z chwilą, w której zatrzasnęli za sobą drzwi samochodu. Nawet jeżeli tych kilka chwil z nim to najprawdopodobniej - a raczej na pewno - był jedyny moment, w którym odczuwała tak dużą satysfakcję i przyjemność ze zbliżenia.
Skarciła się w duchu za to, że pozwoliła wspomnieniom przejąć kontrolę - że w tej jednej chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, w jej głowie przeskoczyło kilka nieprzyzwoitych obrazów, które zdecydowanie powinny były pozostać pogrzebane. Gdy przywołała go jednym gestem do stołu, obserwowała z konsternacją jak wystarczyło zaledwie kilka słów skierowanych w kierunku jej towarzyszek, by na ich usta od razu wkradły się sugestywne uśmiechy. Co gorsza, nawet się z tym nie kryły - o ile nie mogła się im dziwić, bo przecież w przypadku Moe zdecydowanie było na czym zawiesić oko, tak ona osobiście wolałaby pozostać bardziej dyskretna w podobnych kwestiach. Nie mogła ich też winić za to, że obdarzone przez niego tym hipnotyzującym uśmiechem nie mogły oprzeć się temu urokowi i chyba najzwyklejszej na świecie ciekawości. Powędrowała wzrokiem do najstarszej ze swoich dzisiejszych towarzyszek, gdy wprost zaproponowała mężczyźnie, by z nimi usiadł - miała ochotę to przemilczeć, ale jednak nie mogła nie pokusić się o uwagę skierowaną w jej stronę, tym bardziej, że mogła sobie na nią pozwolić z uwagi na hierarchie obowiązującą w świecie, w którym obracali się ich mężowi. - O ile się nie mylę, nie towarzyszą nam tutaj mężczyźni - przypomniała spokojnie, ale rzeczowo, tuż przed tym jak kobieta ponownie zwróciła się do Maurica, tym razem jednak pozwalając sobie na posłużenie się pseudonim jej męża. I chociaż Alba absolutnie nie dała nic po sobie poznać, a właściwie w ogóle nie zareagowała, z całą pewnością odnotowała miękkość w jej głosie i to nietypowe uniesienie kącików ust, gdy o nim wspomniała. Niestety znowu w jej głowie pojawiła się masa wątpliwości, których szczerze nienawidziła, gdy zastanawiała się czy i one wiedziały więcej jego romansach albo - co gorsza, czy same były w nie zamieszane. Z zawieszenia wyrwał ją głos Santany.
- Nie wiem czy Twój mąż byłby tak samo zachwycony tym zaproszeniem… - zwróciła się do siedzącej naprzeciwko kobiety, posyłając jej nieco wymuszony uśmiech - A wracając do obowiązków - uniosła wymownie brew ku górze, zerkając na Maurica, który powoli, zdecydowanie zbyt powoli zmierzał bliżej niej, chociaż tym sugestywnym spojrzeniem chciała go nieco ponaglić. Kiedy jednak obszedł jej krzesło i stanął tuż za nią, a następnie pochylił się do jej ucha, kolejny raz dziś skarciła się w duchu za to, że do tego dopuściła. Może jednak lepiej było odejść z nim gdzieś na bok, bo teraz, gdy jego znajomy zapach otulał przestrzeń wokół musiała sięgnąć na wyżyny swojej samokontroli, by w żaden sposób nie zareagować, gdy pozostawała pod czujną obserwacją pozostałych kobiet. Gdy jego zachrypnięty półszept dotarł do jej świadomości, odchrząknęła cicho i nim zdołała się odezwać, siedząc obok kobieta zdążyła zrobić to wcześniej Mimowolnie zerknęła na leżący obok telefon, leżący ekranem do dołu, tak by jej nie rozpraszał. Sięgnęła po niego i obróciła go, spoglądając na wyświetlacz, na którym faktycznie widniało teraz już czternaście nieodebranych połączeń od Dante - westchnęła w duchu na myśl o tym, jak wścieknie się za to, że nie było z nią kontaktu. Musiała jednak zachować zimną krew w towarzystwie. - Tak, faktycznie. Zawsze wyłączam głos w trakcie naszych spotkań, przez przypadek jednak wyłączyłam również wibrację, więc nic nie słyszałam - powiedziała spokojnie, chociaż jej ciało wyraźnie się spięło. Zacisnęła palce na telefonie, spoglądając znowu przed siebie.
- Tak bardzo się za Tobą stęsknił, że aż przysłał po Ciebie swojego człowieka? - mruknęła z rozbawieniem najstarsza z kobiet, upijając kilka łyków swojego trunku. I chociaż druga z nich również zachichotała na te słowa, Albie zdecydowanie nie było do śmiechu. Wymusiła jednak cień uśmiechu, skupiając się w tym restauracyjnym szumie na tym, by szept Maurica do niej dotarł, bo ten stał się teraz o wiele cichszy. Co gorsza, chwilami miała wrażenie, że był tak blisko, że niemal jego wargi ocierały się o jej ucho, co stawało się już całkiem niekomfortowe w tej publicznej sytuacji. Kiedy jednak w końcu dotarło do niej, że ktoś ostrzelał kawiarnie i że celem istotnie był Dante, zamarła na moment w bezruchu, czując jak przyspiesza bicie jej serca. D jest cały. Miała ochotę roześmiać się w tym momencie, chociaż nie miała pojęcia czy z radości czy z rozpaczy - dlaczego? Dlatego, że nie wiedziała czy bardziej cieszyło ją teraz to, że był cały, czy może raczej czuła się rozczarowana, bo… Nie odezwała się jednak, nawet nie zareagowała w żaden sposób na jego słowa, nie dając kompletnie nic po sobie poznać, nawet jeżeli mógł podejrzewać ją o bardziej emocjonalną reakcję. Dante uciekał z miasta sam, nie pofatygował się tu po nią, bo chronił własne tyłek - czyli właściwie działo się właśnie to, czego mogła się po nim spodziewać. Może powinna docenić, że wysłał po nią jednego ze swoich najlepszych ludzi, ale mimo to, to także wzbudzało w niej frustracje. Podniosła głowę i napotkała spojrzenie Moe, które nakazywało jej zachować spokój, ale czym prędzej się zebrać, aby z nim pójść, co samo w sobie również wydawało jej się absurdalnym pomysłem - mieli znowu znaleźć się sam na sam? W tym samym samochodzie? - To urocze, że jest taki niecierpliwy - powiedziała nagle, wpatrując się w jego oczy, kompletnie pomijając temat, który Santana poruszył, szepcząc jej do ucha. Odwróciła się swobodnie w kierunku kobiet i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybaczcie, chyba będziemy musiały zakończyć wcześniej nasze spotkanie, bo mój mąż ma dla nas jakieś plany. Same rozumiecie, nie mogę pozwolić mu dłużej czekać - dodała z błyskiem w oku, podejmując kolejną część wyuczonej gry, gdy dopiła z kieliszka swoje ulubione wino, następnie odstawiając go na blat.
- Dla takiego mężczyzny warto zmienić plany - rzuciła najstarsza z kobiet, gdy podzieliła spojrzenie z Albą, a jej wzrok znowu wzbudzał w niej konsternację.
- Nadrobimy następnym razem - zawyrokowała Alba, wstając ostrożnie od stołu. W pełnym kurtuazji geście pożegnała się z każdą z kobiet, a następnie zgarnęła swój telefon i torebkę, podchodząc do Moe. - Miło było Cię zobaczyć - skwitowała jeszcze druga z kobiet w kierunku mężczyzny, na co Boucher miała ochotę przewrócić oczami. Wbrew temu jednak czego oczekiwał, nie poszła z nim prosto do wyjścia, tylko wskazała ruchem głowy na znajdujące się nieopodal miejsce, gdzie w tej eleganckiej restauracji przechowywano odzież wierzchnią gości. - Muszę zabrać marynarkę - powiedziała głośniej, tak, by kobiety ją jeszcze usłyszały i ruszyła w tamtym kierunku jako pierwsza, nie czekając na niego. Ale licząc na to, że za nią podąży. Gdy tam dotarła, poprosiła pracownika o swoją własność, przystając bokiem i napotykając spojrzenie mężczyzny, gdy zatrzymał się tuż obok. - Naprawdę musiał przysłać akurat Ciebie? - mruknęła cicho, starając się nie pozostawać na widoku reszty sali - Nie pierwszy raz ktoś próbował go zabić, ale ostrzelanie lokalu? W co on się znowu wpakował - westchnęła ciężko, kręcąc głową - Jadą tam gdzie zawsze? - dopytała, oczywiście w żaden sposób nie zdradzając miejsca, w którym jej mąż zwykł się ukrywać. Chociaż domyślała się, że miał najpewniej sporo takich miejsc, więc może nawet nie o wszystkich wiedziała - może nie miała wiedzieć, bo tak było bezpieczniej. - Zasady są jasne, Maurice. Nikt nigdy nie próbował mnie zabić. Wrócę ze swoim kierowcą, tak jak mówiłam czeka na mnie na parkingu na tyłach lokalu - podniosła wzrok na jego twarz, ponownie dostrzegając na jego policzku niewielki, czerwony ślad. Przełknęła ślinę, napotykając po chwili jego oczy. Mimowolnie unosiła już rękę, jakby chciała go zetrzeć z jego skóry, ale w porę się opamiętała i cofnęła dłoń. - I zetrzyj krople krwi z policzka - zbliżyła się odrobinę, ściszając głos jeszcze nieco bardziej, tak by tylko on mógł ją usłyszeć - Czego mi nie mówisz? Ktoś został postrzelony?

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Maurice nie wtrącał się w rozmowę przy stoliku nawet wtedy, kiedy poruszano jego temat. Nie pozwalała mu na to mafijna etykieta. Odkąd zaplątał się w towarzystwie Butchera Bouchera, musiał ekspresowo nauczyć się jej zasad, nierzadko na własnej skórze przekonując się o tym, jak wiele można było ugrać tym groteskowym savoir-vivrem. Mimo bowiem swoich ulicznych rodowodów, często plugawej aktywności zawodowej i znikomej wiedzy o świecie, bandyci z namiętnością nazywali się wzajemnie dżentelmenami i z wyższością spoglądali na ludzi, którzy nie zachowywali się w zgodzie z ich kodem kulturowym. Oczywiście – sami nie bardzo umieli dobrze wybrać sztućce w tych lepszych restauracjach albo wzbudzali uśmiech politowania na twarzach kelnerów, kiedy próbowali coś zamówić, nie mówiąc już o totalnych podstawach w stylu traktowania kobiet albo wysławiania się, ale to i tak nie przeszkadzało im w nazywaniu prawie wszystkich „niewychowanymi” czy „dzikusami”. Santana nie potrafił przy tym jednoznacznie stwierdzić, czy wynikało to z oderwania od rzeczywistości, czy wręcz przeciwnie było w tym coś w rodzaju autoironii (albo ironii w ogóle). Ludzie, z którymi spędzał czas na co dzień, byli w gruncie rzeczy dobrymi biznesmenami – owszem, na ogół operowali na rynkach w połowie albo całkowicie nielegalnych, natomiast ich firmy wciąż były świetnie zarządzanymi przedsiębiorstwami, które przynosiły zyski liczone w dziesiątkach czy setkach tysięcy dolarów, więc nie mogły być zarządzane przez kompletnych półgłówków. Może do wymuszania haraczy wystarczy niewyjściowa gęba, ze 110 kilogramów nasterydowanej, żywej masy i brak skrupułów, ale już żeby zorganizować siatkę dystrybucji narkotyków albo ich przemyt, czy żeby oszukać skarbówkę trzeba mieć w głowie trochę oleju, zatem o odjeżdżającym peronie nie mogło być mowy. Jednocześnie – i nie sposób tego przeoczyć – prawie wszyscy gangsterzy z jego otoczenia pochodzili, zresztą zupełnie tak jak on, ze społecznych nizin. Oprócz bagażu doświadczeń zatem, ciągnęli za sobą jeszcze braki w obyciu czy kompleksy, a także – nierzadko mylne – wyobrażenia o tym, jak żyją i zachowują się elity. Długimi latami nie mieli do nich dostępu, więc kiedy wreszcie udało im się wślizgnąć na salony, nie tylko starali się wmieszać w tłum czy poczuć się zaakceptowanymi, ale i zaakcentować awans przed swoimi ludźmi. W świecie, w którym liczą się przede wszystkim pozory, maniery są tak samo ważne jak auto, ciuch czy zegarek, a zasady, które niegdyś rozstrzygały kwestię „dżentelmeństwa”, teraz były gdzieś na końcu listy. A przynajmniej tak wnioskował Moe, przyglądając się, jak robili interesy ludzie Bouchera.
Przyglądając się za to siedzącym przy stoliku kobietom, szybko domyślił się, że dynamika panujących między nimi relacji była lustrzanym odbiciem hierarchii grupy, do której przynależeli ich mężczyźni. Albie daleko było do starszeństwa w sensie dosłownym, ale ponieważ była żoną Dante Bouchera, to w jej stronę patrzyły znacznie bardziej doświadczone (w życiu i w tym życiu) koleżanki, mimo że widziały już czy przeżyły więcej od niej. Z kolei ta najstarsza – ta, którą kojarzył i która kojarzyła jego – na swój szacunek ewidentnie zapracowała przez zasiedziałość, tak jak jej mąż i tak jak jej mąż – dyrygowała rozmowami, powołując się pewnie na swój staż, ale jednocześnie była płochliwa i wyraźnie ulegała swojej młodszej przyjaciółce. Maurice pomyślał, że w przeszłości pewnie liczyła, że to ona znajdzie się na jej miejscu, ale kiedy okazało się, że jej mąż nigdy nie „złapie za ster”, z pokorą przyjęła swoją rolę i od tamtej pory dzielnie pełniła funkcję starszej siostry/ciotki również po to, żeby ułatwić życie mężowi. W końcu dobra opinia u żony szefa nie mogła być bezwartościowa i musiała się kiedyś przydać.
Maurice pożegnał się z towarzystwem uprzejmym skinięciem głową, a potem w ślad za Albą ruszył do portierni; szedł nie więcej niż pół kroku za nią, czujnym spojrzeniem skanując zarówno wnętrze restauracji, jak i to, co działo się za oknami i zmniejszał dystans tylko wtedy, kiedy trzeba było jej otworzyć drzwi. Do tego zawsze przygotowani byli kelnerzy czy inni konsjerżowie, ale Moe za każdym razem stawiał na swoim i to on przepuszczał kobietę w progu. Wbrew pozorom jednak to nie były typowe środki ostrożności, tylko naturalny odruch wyćwiczony pracą z „vipami”. To znaczy – Santana działał zgodnie z protokołem, ale nie dlatego, że obawiał się ataku, tylko ponieważ weszło mu to w krew i w dokładnie ten sam sposób zachowywałby się, gdyby wszystko było w porządku.
Wierz mi, że ja też wolałbym być z nim – odparł lakonicznie, rozbieganym wzrokiem pożerając recepcję – pracujące w niej hostessy czy czekających na wolny stolik klientów, a także masywne drzwi wejściowe, przy których tłoczyli się ci, którym nie udało się jeszcze wejść do przedsionka. Zdawało mu się, że teraz było znacznie ciaśniej niż wtedy, kiedy wbiegał tu z ulicy i bardzo mu się to nie podobało. Za dużo celów do nieprzerwanej obserwacji. – Ale Dante chciał, żeby jego najlepszy strzelec był przy tobie. Nie mogłem odmówić – dodał po krótkiej chwili, prawie niezauważalnie uśmiechając się pod nosem. Mimo że decyzja Bouchera odbierała mu dostęp do wydarzeń znacznie istotniejszych z punktu widzenia dochodzenia, to jednak nie sposób było mu odmówić łatwości w manipulowaniu ludźmi. Z takim argumentem – jako wzięty Ranger – Moe nie mógł się spierać i musiał ulec; bycie najlepszym płynie we krwi każdego komandosa. – Nie tutaj, Alba. – Zbył pytania krótkim sarknięciem, uśmiechając się porozumiewawczo do leciwej Hinduski, którą wpuścił przed sobą przed kilkoma minutami. Musiała go rozpoznać i dopowiedzieć sobie historię o wolnym stoliku, bo natychmiast zwróciła się do grupki i smętne oczekiwanie znów zamieniło się w gwarną, wesołą rozmowę. – Wykluczone. – Westchnął Maurice. – Doug jest w porządku, ale nie powierzyłabyś mu pod opiekę nawet kwiatka w doniczce, czy coś w tym stylu. Wiesz o czym mówię? – Zapytał, z politowaniem pokręciwszy głową na samą myśl o kierowcy, z którym jeździła na co dzień. – D nie przysłał mnie tu bez powodu, więc nie komplikujmy sobie życia, dobra? Zresztą, to pewnie jedyna okazja, żeby z nim pogadać. Czeka na mój telefon. – Dodał krótko i wzruszył ramionami. Skupiony na obserwowaniu portierni, przegapił moment, w którym Alba uniosła rękę, więc bardzo gorączkowo zareagował na jej uwagę i szybkim ruchem wcisnął czapkę na głowę, mocno opuszczając daszek. Dopiero wtedy sięgnął policzka, ale po chwili zamyślenia zdecydował, że to nieodpowiedni moment na toaletę. W biegu mógłby tylko pogorszyć sytuację. Zajmie się tym, jak dotrą do samochodu. – To chyba twoja marynarka – stwierdził w odpowiedzi na kolejne pytania, obrzucając jej twarz wymownym spojrzeniem i kiedy tylko uporała się z wciągnięciem jej na siebie (możliwe, że przytrzymał jej torebkę), ruszył w stronę drzwi, niezbyt elegancko rozpychając się między oczekującymi gośćmi. I tym razem nie wypuścił jej przodem – najpierw sam postawił krok na zewnątrz, rozglądając się na wszystkie strony, a dopiero potem po nią zawrócił i wyprowadził na ulicę. Ciągle jeszcze mogła postawić na swoim i wybrać podróż z Dougiem, ale coś mu podpowiadało, że z każdą chwilą traktowała tę sytuację poważniej i nie zamierzała jej lekceważyć.
Dlatego, że strzelali w knajpie, Dante chce dmuchać na zimne. To od dawna była nasza ziemia święta, więc to, że ktoś odważył się ją zbrukać, oznacza tyle, że nie wiadomo, czego jeszcze można się spodziewać. Chodź – rzucił, kiedy po zrobieniu kilku kroków wyplątali się z tłumu pod knajpą i już mogli ze sobą swobodnie rozmawiać. – Gordo mocno nafaszerowali. Zbierał się do wyjścia, był przy drzwiach, kiedy zaczęli walić. Nie wiem, czy z tego wyjdzie – mruknął ciszej, zerkając na nią przez ramię. Mężczyzna, o którym mówił, był raczej z drugiego szeregu w grupie jej męża, ale ze względu na swoją posturę i wiecznie roześmianą twarz był raczej lubiany. – I jeszcze jedna kelnerka złapała rykoszet w łydkę, ale jej raczej nic nie będzie. Zakładałem jej stazę, zanim zaczęliśmy spieprzać, pewnie wtedy się umazałem. Mocno widać? – Zapytał przelotnie, chociaż wspomnienie zapłakanej dziewczyny wcale nie należało do najprzyjemniejszych i prawdę mówiąc, bolało go bardziej od konającego gangusa. Krzywda cywila to tragedia w każdej wojnie – nawet w tej między dwoma gangami. Zanim Alba zdążyła mu odpowiedzieć, Maurice nagle chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą przez jezdnie, prosto do zaparkowanego suva. Otworzywszy jej drzwi, kilkoma susami obszedł samochód i wskoczył za kółko, i już za chwilę – z piskiem opon – wpadli na jezdnię. – W schowku jest telefon z klapką. Na szybkim wybieraniu, pod jedynką, jest Dante. Zadzwoń do niego – polecił, popędzająco machając dłonią. – I załatw coś do pisania. Muszę coś zapisać.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Alba czuła przy sobie jego obecność, choć nie patrzyła na niego ani razu, idąc przez restaurację. Trzymała głowę uniesioną, krok miała równy i spokojny, a twarz wciąż wyrażała ten sam chłodny, uprzejmy dystans, który musiała zachowywać w takich sytuacjach, gdy wszyscy patrzyli. Wiedziała jednak, że on szedł tuż za nią, o pół kroku, z tą samą czujnością, jaką miał zawsze, choć nie chodziło o żadne realne zagrożenie (przynajmniej na razie). Maurice był jak cień - nie nachalny, nie wchodzący w jej przestrzeń, ale nieustannie obecny. Nie musiała go widzieć, by czuć, jak jego spojrzenie omiata wnętrze restauracji, portiernię i ciemniejące za oknami ulice. - Wiem, że jesteś jednym z jego najlepszych ludzi… - zerknęła na niego nieco wymownie, celowo nie określając go najlepszym, ale jednym z najlepszych, chociaż oczywistym było, że Dante widział w nim znacznie więcej i znacznie bardziej cenił sobie jego obecność, o czym nawet ona doskonale wiedziała - …ale nie uważam, by był mi tu potrzebny najlepszy strzelec - pokręciła głową, obserwując pracownika, który poszukiwał jej marynarki. W międzyczasie jednak ponownie skierowała spojrzenie na Santane i westchnęła cicho. - Nie rozglądaj się tak zawzięcie po lokalu, bo to wzbudza podejrzenia. Tu jest masa ludzi, przecież nikt nie zacznie… tutaj strzelać - mruknęła cicho dwa ostatnie słowa tak, by tylko on mógł ją usłyszeć. Co prawda nie była absolutnie pewna w tej kwestii, ale wolała póki co zachować zdrowy rozsądek i nie panikować na zapas. Mimo, że kolejny atak na jej męża nie był z pewnością przypadkiem, a jeżeli stanowił całość bardziej zorganizowanej akcji - a najpewniej tak było, skoro zaatakowano tak ważne dla niego i jego ludzi miejsce - to niestety mężczyźni mogli mieć rację co do realności zagrożenia. Zagrożenia, które mogło dosięgnąć również i ją. Ostatecznie uniosła ręce w geście obronnym, gdy nie chciał tutaj rozwinąć tematu ataku - w jakimś stopniu pewnie miał racje, chociaż ona i tak starała się być w tym wszystkim - i z tym wszystkim - wystarczająco dyskretna. Znała zasady. - Doug ma mnie tylko przywieźć na miejsce, a potem odwieźć do domu - to wystarczające. Nie oczekuje, że będzie mnie ochraniał - odparła stanowczo, buntując się co do pomysłu, że potrzebowała ochrony - doskonale zdawała sobie sprawę z czym by się to wiązało: z całkowitym ograniczeniem jej i tak już mizernego poczucia swobody. A na to nie mogła sobie pozwolić z wielu powodów. Nie chciała jednak też wzbudzić niezadowolenia Dante, a skoro przysłał po nią Moe, to faktycznie musiał mieć ku temu powód i realne obawy - a jeśli by z nim nie pojechała, to pewnie nie kryłby swojej złości. - Od Ciebie też tego nie oczekuje, potrafię o siebie zadbać - stwierdziła pewnie, nawet jeżeli Santana myślał inaczej. I nawet jeżeli dla niego samego mogło to brzmieć zabawnie, bo z pewnością nie miała jego umiejętności i siły, ale miała inne atuty, które pozwalały jej przetrwać. Westchnęła ciężko i sama rozejrzała się po wnętrzu lokalu, zastanawiając się co zrobić, ale czuła już, że właściwie nie miała żadnego wyboru. Poza tym Maurice miał racje, musiała skontaktować się z Dante, a swojego dotychczasowego telefonu na pewno już by nie odebrał, bo ten został wyłączony, jak zwykle w takich przypadkach. - Dobra, pojadę z Tobą, muszę porozmawiać z Dante. Ale daj znać Doug’owi, że z Tobą wracam, chociaż… może jeszcze niech tam chwile zostanie, w razie jakby ktoś faktycznie obserwował parking i czekał, aż tam wyjdę - zastanowiła się na głos, poniekąd przejmując już ten pełen gotowości stan, w który zawsze wpędzały ją złe wybory męża. Początkowy sprzeciw nie mógł przecież trwać wiecznie, a sama wolała zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Gdy pracownik podał jej marynarkę, podziękowała grzecznie, założyła ją na siebie, a następnie już przerzuciła torebkę przez ramie. Ruszyła zaraz za nim, pozwalając mu iść przodem, bo domyślała się, że i tak nie pozwoliłby im na zamianę miejsc - z jednej strony całkiem intrygującym wydawało się obserwowanie go w pracy. To jak czujny się stawał, ostrożny, perfekcyjny w każdym geście i przygotowany na wszystko. Gdy Santana taranował im drogę do drzwi wśród dość licznie zebranych w przejściu gości, przeciskała się tuż za nim, aż dotarli do drzwi. Tam poczekała na niego, pozwalając mu obejrzeć teren na zewnątrz, a gdy do niej wrócił, dopiero wtedy wyszła z lokalu wraz z nim. Te zasady również znała - nawet zbyt dobrze. A im dłużej obserwowała zachowanie Maurice’a, tym poważniej traktowała całą sytuację, a jego kolejne słowa tylko utwierdzały ją w realności tego wszystkiego, tym bardziej, gdy usłyszała, że strzelanina niestety niosła ze sobą ofiary - i to nawet takie niewinne. - Złamali zasady, więc… mogą złamać też kolejne - stwierdziła cicho i sama kontrolnie rozejrzała się po okolicy, dotrzymując mu kroku na chodniku. Oddech jej przyspieszył dopiero w momencie, gdy wspomniał o rannym mężczyźnie, a ona musiała zdusić w sobie uczucia, które próbowały przejąć kontrolę. - Rozmawiałam z Gordo jeszcze dzisiaj rano, raczył mnie swoim kiepskim poczuciem humoru - mruknęła z wyraźną rezygnacją w głosie, chociaż w jej słowach zamajaczyło ciche, rozbawione parsknięcie. Niemal ujrzała roześmianą twarz faceta, który mimo wszystko zawsze był dla niej miły - a jego uśmiech sprawiał, że stawał się przystępny, jak mało który z ludzi Boucher’a. To było dobre wspomnienie, celowy żart odnośnie człowieka, który naprawdę był lubiany wśród swoich i na pewno życzyłby sobie, by właśnie tak o nim mówiono. - Jeżeli czegoś się o nim dowiesz, daj mi znać - poprosiła, spoglądając na Moe. Poruszyło ją również wspomnienie o niewinnej kelnerce, która otrzymała rykoszetem, ale jednocześnie doceniła fakt, że Santana tak jej tam nie zostawił. Być może dlatego przyglądała mu się odrobinę dłużej niż powinna i może dlatego nie zdołała nawet zebrać w głowie odpowiednich słów, by mu odpowiedzieć, a potem już nie dał jej na to szansy - z zaskoczeniem przyjęła bowiem to, że złapał ją za rękę i pociągnął za sobą przez ulicę w kierunku czarnego suva. Nie zdołała nawet w żaden sposób zareagować, jedynie starała się dotrzymać mu kroku, co w szpilkach wcale nie było takie proste, a gdy już ją puścił i otworzył jej drzwi, sprawnie wcisnęła się na fotel pasażera. Gdy wypadli z piskiem opon na jezdnię Alba sprawnie wyjęła ze swojej torebki chusteczkę, a skoro on był zajęty i skupiony na jezdni, usiadła ostrożnie bokiem i spojrzała na niego. - Mogę? - spytała, ale nim w ostateczności zdołała jej odpowiedzieć, to po prostu starła krwistoczerwony ślad z jego policzka, nie był on szczególnie duży, ale wolała, aby nie siedział obok umazany krwią tamtej dziewczyny. To jeszcze brutalniej przypominało jej o tym, co tam zaszło. By nie rozdrabniać się zbyt długo nad tym wszystkim, opadła ponownie na fotel i wrzuciła chusteczkę do uchwytu na drzwiach. W pierwszej kolejności wyjęła też z torebki swój telefon i całkowicie go wyłączyła, a dopiero potem otworzyła schowek zgodnie z instrukcjami, które dyktował jej Moe. - Pisanie w tych warunkach będzie raczej utrudnione - skwitowała z odrobiną sarkazmu, tuż po tym jak pokaźny suv z piskiem opon wpadł w zakręt, bo Santana najwyraźniej bardzo się spieszył - Ale nie musisz nas od razu pozabijać, okej? - mruknęła jeszcze, wyciągając telefon z klapką. Zrodził się w niej cień zawahania, bo domyślała się, że Dante będzie wściekły, że nie odbierała od niego, gdy tyle razy dzwonił - ale z drugiej strony był przecież zajęty uciekaniem, więc… wcisnęła jedynkę i przytrzymała ją, by następnie przyłożyć telefon do ucha. Po zaledwie jednym sygnale usłyszała zdenerwowany głos męża, który już zwracał się w stronę Maurice’a, uważając, że to najpewniej on do niego dzwoni, a pierwsze pytanie padło oczywiście o nią - o to, czy zabrał ją z restauracji. - To ja, Dante - powiedziała w końcu - I tak, jedziemy właśnie do domu, jesteśmy w drodze - dodała i w końcu przymknęła oczy, gdy do jej ucha dotarła nieprzyjemna wiązanka ze strony mężczyzny, który zirytował się dokładnie tym, o czym myślała chwile wcześniej. Musiała więc wysłuchać pouczenia o tym, że ma zawsze mieć włączony ten pieprzony telefon. Westchnęła i potarła czoło, kiwając głową, chociaż on nie mógł tego widzieć. - To był przypadek, wyłączyłam głos razem z wibracją - wyjaśniła krótko, ale wiedziała, że to proste tłumaczenie i tak zbytnio do niego nie dotrze. Mówiła cicho, ale przecież nie mogła całkowicie uciec z tą rozmową przed siedzącym obok mężczyzną, który najpewniej wszystko teraz słyszał. - Zostanę w domu, ale jak długo to ma trwać? Co się dzieje? Czy coś mi grozi? Albo mojemu rodzeństwu? - przeraziła się nagle, przypominając sobie o dwójce młodszego rodzeństwa, które również znajdowało się tutaj, ale również mogło stanowić oczywisty cel dla osób, które chciały ich skrzywdzić. - Dante, to dla mnie ważne - mruknęła, wcinając mu się w słowo. Skapitulowała, gdy zapewnił, że wysłał kogoś do jej rodziny, więc westchnęła tylko. - Jedziesz tam gdzie zawsze? - spytała, oczywiście nie podając konkretnych danych, sama też nie znała dokładnej lokalizacji, ale kiedyś poniekąd wymusiła na mężu podanie jej więcej szczegółów dotyczących miejsca, w które znika, gdy coś mu zagraża. Jakkolwiek paradoksalnie by to nadal nie brzmiało, bo przecież powinni znikać w takim wypadku oboje, ale on nadal ratował tylko własny tyłek. Wiedziała też, że przez telefon nie powie jej nic więcej. - Tak, już Ci go… halo, Dante? Dante? - powtórzyła, ale połączenie zostało zerwane, więc przeklęła pod nosem i zamknęła jednym ruchem klapkę.
- Zerwało połączenie, zdążył tylko powiedzieć żebym dała Ci telefon, a potem, że musi kończyć i koniec… - zacisnęła palce na telefonie, spoglądając w lusterko po swojej stronie - To poważniejsza sytuacja niż się wydaje, prawda? A co właściwie chcesz zapisać? - dopytała jeszcze, wpatrując się chwilowo w równie duży samochód, który niemal siedział im „na ogonie”. Nim zdołała cokolwiek dodać, jej uwagę przykuła osoba, która wychyliła się przez okno po stronie pasażera, potem już tylko dostrzegła coś ciemnego i dużego w jego dłoniach. - Moe… - zaczęła, przełykając ślinę - Moe, on ma broń! - uniosła głos i w momencie, w którym rozległ się strzał zdołała jedynie się schylić, by osłonić ciało i przede wszystkim głowę. Nie chciała, by coś stało się jej towarzyszowi, ale pewno było jedno - to ona była celem.

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Moe podrzucił barkami w obojętnym geście.
I jednak wciąż jesteśmy w tym razem, więc bądź tak dobra i nie komplikuj mi życia. Wyjaśnicie to sobie, jak już będzie po wszystkim. – Beznamiętna stanowczość w męskim głosie brzmiała zupełnie tak, jakby rozmowa dotyczyła wykonania jakiegoś rozkazu i toczyła się na froncie, a nie w eleganckiej restauracji pośrodku finansowego dystryktu śródmieścia, i jej surowość podkreślał zarówno chłodny wyraz twarzy Santany, jak i fakt, że unikał kontaktu wzrokowego z Albą. Wbrew pozorom nie było w tym jednak grama groteski albo przerysowanej filmowości, ani tym bardziej próby odgryzienia się za tamtą subtelną zaczepkę czy siłowej próby zaznaczenia swojej pozycji; to po prostu sytuacja wymagała od niego takiego zachowania i Moe nie widział powodu, żeby cokolwiek pudrować. Alba mogła być „cywilem”, mogła nie być przygotowana na taki stres i po prostu się bać, ale jego zdaniem to była niewielka cena za luksus życia u boku Dante Boucharda i raczej nie miała prawa wybrzydzać. No - przynajmniej dopóki naprawdę nic jej nie groziło. Tymczasem jednak zrobiło się groźnie, a ten rozkaz czy front wcale nie brzmiał tak bardzo metaforycznie. Oto ulice Toronto (pojedyncze, bo pojedyncze, ale jednak) miały stać się (albo już się stały) polem walki, armiami – przypuszczalnie dwie zwaśnione ze sobą bandy przestępców, a rozkazy wydawać mieli ukryci z dala od frontu przywódcy. To nic zatem dziwnego, że Santana poczuł krew; nawet po złożeniu przysięgi agenta federalnego w głębi duszy był „wojownikiem” – żołnierzem, operatorem, więc do głosu dochodziły nie tylko trening czy doświadczenie, ale również instynkt. I to przede wszystkim on kierował nim w tym momencie. – Wiem – rzucił krótko Maurice, zignorowawszy wcześniej wszelkie uwagi, które dotyczyły jego zachowania czy pracy. Miał zresztą mówić dalej: złośliwie – że miał okazję się przekonać, jak dobrze potrafiła o siebie zadbać, ale w odpowiednim momencie dojrzale i z klasą ugryzł się w język. Niedopowiedzenie zawisło więc między nimi na sznurku niewyraźnego pomruku nigdy niedokończonej sylaby, który Santana przytomnie (i prawie natychmiast) zerwał nerwowym odchrząknięciem. – Och, pieprzyć Douga – Santana jęknął przeciągle, jakby zapomniał, że przed chwilą wyrażał się o nim z szacunkiem albo że inni ludzie mogli słyszeć ich rozmowę. – W tej chwili nie ufamy nikomu. Tylko najbliższe grono. Nic mu się nie stanie, jak posiedzi bezczynnie w tym porsche – dodał, przytomnie obniżając ton głosu i obrzucił Albę przelotnym spojrzeniem, wykorzystując moment, który poświęciła na ubranie marynarki. Zdawała egzamin; poza wrażeniem, że się śpieszyła, prawie nie dałoby się domniemać, że towarzyszył jej stres albo lęk. To znaczy – być może Dante potrafiłby coś zauważyć, wszak spędzał z nią znacznie więcej czasu i to w sytuacjach, w których niczego nie musiała udawać (albo przynajmniej tak wydawało się Santanie), natomiast poza prawie niezauważalnym drżeniem prawego kącika ust i nerwowymi próbami trafienia w rękaw, nic nie wskazywało na to, że kilka minut temu ktoś próbował zamordować jej męża, a teraz być może czyhał również i na jej życie.
Mam nadzieję, że nie namawiałaś go na sałatki. To byłoby kiepskie „ostatnie wrażenie”. – Maurice podjął z przekąsem, ale bardziej żartobliwie niż złośliwie; ot – poczucie humoru prosto z piaszczystych pustkowi w jakimś Ghazni, które zdawało się być idealną odpowiedzią na nutkę rozbawienia w tonie głosu Alby. Rozumiał to, rozumiał zresztą zdecydowanie bardziej niż to, że tak po prostu zadawała się z tymi wszystkimi mętami z otoczenia Dante. To znaczy – wiedział, z czego to wynikało, natomiast to, jego zdaniem, zupełnie do niej nie pasowało (albo do wizerunku, który sobie wykreowała) i nawet nie myślał o tym, że mógłby się pomylić w ocenie jej charakteru. Zwłaszcza po tym co między nimi zaszło. – Obawiam się, że wystarczy, że wieczorem obejrzysz jakieś wiadomości – bąknął ponuro, a potem przez zaciśnięte zęby wycedził jeszcze niewyraźnie pod nosem coś w stylu „biedny sukinsyn” i potrząsnął głową na boki. Ludzie, których spotykał, odkąd „zaciągnął się” do pracy dla Butchera Boucharda byli w jego oczach marginesem – najgorszym sortem ludzkich odpadów, dla których nie było miejsca w zdrowym społeczeństwie, ale mimo wszystko nie uważał, aby absolutnie wszyscy musieli odpowiadać za swoje grzechy życiem. Wbrew pozorom przestępca nie zawsze jest równy innemu przestępcy; taki Gordo był dilerem narkotyków i miał ciężką rękę, którą potrafił wymierzyć dotkliwą karę, ale to wcale nie znaczyło, że zasługiwał pogrzeb z zamkniętą trumną – to nie znaczyło, że jego dzieci zasługiwały na to, żeby już do końca kojarzyć się z nagłówkiem o mafijnej strzelaninie. To zresztą dlatego Moe żałował, że przypadła mu opieka nad Albą – mógł sobie tylko wyobrażać, jakie plany snuł teraz Dante z resztą ekipy i bardzo żałował, że nie mógł tonować nastrojów od samego początku – jeszcze zanim ktoś wpadnie na pomysł, żeby w odpowiedzi strzelać do tego czy tamtego.
Maurice wzdrygnął się, czując na policzku skryte pod chusteczką ciepło jej dłoni, ale umówmy się – przy takiej dawce adrenaliny nawet najmniejsze muśnięcie mogło bez problemu przyprawić go o dreszcze. To dziwna przypadłość, nad którą nie potrafił zapanować i której nawet teraz nie potrafił przejrzyście wytłumaczyć, natomiast objawiała się mniej więcej tym, że im bardziej mu coś groziło (np. utrata życia, choćby w wymianie ognia), tym mocniej uderzały mu do głowy endorfiny, wprawiając go w niemal euforyczny stan. I to właśnie dzięki temu tak dobrze odnajdywał się na polu bitwy; to dzięki temu tak dobrze sprawdzał się w swojej roli.
Biedactwo – syknął ironicznie w odpowiedzi na skargę na warunki, w których przyszło jej pisać. W gruncie rzeczy nawet nie musiał się z tego tłumaczyć – dzielnica finansowa może i już układała się do spania, ale jej wybrukowane tętnice – ulice – ciągle jeszcze pulsowały w rytm samochodowego ruchu, więc jeśli chcieli jak najszybciej wydostać się ze śródmieścia, to nie było mowy o spokojnej jeździe i Alba musiała do tego przywyknąć. – BSTJ-8-cośtam, zapisałaś? – Zapytał, sprytnie (tak sądził) ukrywając przed nią dwie ostatnie cyfry numeru rejestracyjnego auta jednego z napastników, który udało mu się odczytać po wybiegnięciu przed lokal. Wymyślił sobie, że zapamiętanie całego ciągu znaków byłoby zbyt trudne i że krótką końcówkę prędzej będzie potrafił wyrecytować z pamięci. Zanim rozszyfrują ją razem „z ferajną”, cały numer trafi do jego agenta prowadzącego, dzięki czemu strzelcami zajmą się organa ścigania, a nie banda Boucharda. – Bravo, Sierra, Tango, Juliett, 8. Musisz to zapamiętać, chodzi o to, że… Kurwa! – Moe zaklął siarczyście w samym środku swojego wywodu, kiedy w ostatniej chwili udało mu się ominąć jadącego na skuterze dostawcę jedzenia z tym wielkim, kwadratowym plecakiem na grzbiecie; wyglądało na to, że mówienie przeszkadzała mu w utrzymaniu skupienia, więc mocno zacisnął wargi i prawie w całości oddał się prowadzeniu auta, łącząc je jedynie w obserwowaniu samochodu, który ewidentnie usiadł im na ogonie (zupełnie nie słuchał, co przez telefon mówiła Alba; to do niego nie docierało). Na przemyślenia nie było zbyt dużo czasu, bo wszystko działo się bardzo szybko, ale i tak zdążył zastanowić się nad tym, czy to dalsza część rozgrywki z kawiarni, czy to „interwencja” DEA. Wbrew pozorom nie był na tych ulicach sam i wiedział, że w kryzysowych sytuacjach mógł liczyć na wsparcie, ale nie pasowało mu, że „zespół szybkiego reagowania” zareagował aż tak… szybko. I że bez problemu odnalazł go w innej dzielnicy, oddalonej o dobrych kilkanaście minut szybkiej jazdy. Nie, to musieli być zamachowcy. Niestety - do tego wniosku doszedł dokładnie w tym samym momencie, w którym usłyszał wrzask Alby. Zastrzyk adrenaliny trafił prosto w serce.
Kiedy tylko kątem oka zauważył, że nadjeżdżający samochód prawie zrównał się z prowadzonym przez siebie Escaladem, walnął mocno w przycisk odpowiadający za regulację oparcia fotela, w którym siedziała kobieta, sprawiając, że ten rozłożył się niemal na płasko, a potem z całych sił szarpnął za hamulec ręczny; auto niemal zatrzymało się w miejscu, a przed jego maską rozsypał się grad kul z półautomatycznego pistoletu ściskanego przez zaskoczonego strzelca. Zbłąkane pociski – zamiast wpaść przez okno do cadillaca – zatrzymały się na karoserii przejeżdżającego tramwaju. Zanim mężczyzna zdążył ponownie namierzyć swoje ofiary, Santana już zaczynał zawracać, więc kolejna salwa sięgnęła przede wszystkim bagażnika, do którego posypało się szkło z rozbitej tylnej szyby. Escalade ruszył z piskiem opon w przeciwnym kierunku po torach tramwajowych, a przy pierwszej okazji wypadł w jakąś boczną uliczkę i pierwszy raz od kilku minut zwolnił. Możliwe, że jeszcze nie było po wszystkim, ale w tej chwili należało nie zwracać na siebie uwagi i zorientować się w sytuacji.
Jesteś cała? Wszystko w porządku? – Zapytał spokojnie Maurice, zerkając przez ramię na Albę. – Zmiana planów. W tej chwili musimy zakładać, że wasz dom też mają na celowniku, więc dzisiaj nie możemy się tam zbliżyć. Pojedziemy do mnie – wbijając wzrok w jezdnię, oznajmił znów w ten stanowczy, chłodny sposób, jakby decyzja była już podjęta i nie było szans na odwrót. Prowadził auto powoli i przepisowo, prześlizgując się z jednej bocznej uliczki do drugiej, kierując się w stronę zachodniej części miasta. Z oddali słychać było dźwięk policyjnych syren, ale dotąd nie zobaczyli jeszcze żadnego radiowozu. Musieli mieć sporo szczęścia. – Taaa. Przenocujesz u mnie, a potem zaczniemy sprzątać ten pierdolnik – dodał po chwili już znacznie luźniej, chociaż wyglądał zupełnie tak, jakby nie zdawał sobie sprawy, że był to pomysł nie do końca odpowiedni. Widocznie napięcie ciągle nie odpuszczało i liczyła się tylko zadaniowość, a nie podteksty, konteksty i inne trudności.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”