42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

01.
outfit

Czarny Escalade pruł przed siebie ulicami śródmieścia, lekceważąc przepisy ruchu drogowego. Przecinając skrzyżowania i wymuszając pierwszeństwo, zdecydowanie nadużywał gościnności Toronto w sobotni wieczór i aż prosił się o mandat czy stłuczkę (albo jedno i drugie), ale miasto było tym razem wyjątkowo wyrozumiałe i na dodatek jeszcze zaczepnie puszczało mu oczko zielonym światłem czy pustką na przejściach. Wielki suv hałasował na zmianę to rykiem silnika, to piskiem opon, a w nielicznych sznurach zaklinowanych w korkach aut wyglądał tak, jakby potrafił skurczyć się na życzenie; tak zwinnie poruszał się między innymi samochodami. Zdawało się, że nikt ani nic nie mogło go powstrzymać.
Moe Santana dwoił się i troił za kółkiem Cadillaca, niewyraźnym mamrotaniem powtarzając pod nosem krótki ciąg liter i cyfr. Ciągle ogłuszony mógł się tylko domyślać, że inni kierowcy na niego trąbili; w uszach nadal dzwoniło mu tłuczone szkło, huk wystrzałów czy krzyki przerażonych kelnerek i jedynie co do zawodzenia policyjnej syreny nie był pewien, czy aby na pewno nie była złudzeniem. Jeżdżąc wszak w taki sposób, prędzej czy później musiał się komuś narazić. Nogi z gazu zdjąć jednak nie mógł – w takich okolicznościach polecenie ważne było podwójne i trzeba było je wypełnić za wszelką cenę. Takie ataki bardzo rzadko są dziełem przypadku, raczej nie kończą się na jednym celu, a w tych czasach już nie ograniczają się tylko do graczy, więc zapewnienie bezpieczeństwa Albie wcale nie było aktem przewrażliwienia. Zwłaszcza, że nie odbierała telefonu.
Maurice zatrzymał samochód na pierwszym wolnym miejscu, z którego od restauracji dzieliło go kilkanaście kroków. Wysiadając z auta poprawił jeszcze bluzę, upewniając się, że nakrywała wciśnięty w spodnie pistolet, a potem – naciągnąwszy czapkę głębiej na głowę – wcisnął ręce w kieszenie i żwawym marszem ruszył przed siebie, mijając kolejnych przechodniów. W drzwiach sprytnie wpuścił przed sobą kilkuosobową, elegancko wyszykowaną rodzinę Hindusów. Roześmiana i głośno dyskutująca ze sobą grupa w mig opanowała recepcję i całkowicie zajęła swoją obecnością wiekowego konsjerża w kremowym, trzyczęściowym garniturze, dzięki temu Santana niczym nie niepokojony swobodnie wślizgnął się na salę.
Wnętrze restauracji robiło wrażenie już na pierwszy rzut oka – Moe raczej nie wzdychał do przepychu ani też nie miał większych kompleksów, natomiast tym razem od razu poczuł, że był niepasującym elementem. Przy zasłanych śnieżnobiałymi obrusami stolikach siedzieli goście ubrani wręcz odświętnie, a kręcąca się między nimi obsługa wcale tak bardzo nie odbiegała od nich elegancją, mimo że na metkach dominowali projektanci z tej wyższej półki. Łatwo było też zauważyć, gdzie siedzieli klienci po prostu bogaci, a gdzie ci bogaci obrzydliwie. Większe, okrągłe stoły ustawione były w głębi pomieszczenia i bardzo luźno, pozostawiając dużo miejsca na intymność spotkań nad jedzeniem, podczas gdy te mniej ekskluzywne prawdopodobnie łamały wszelkie przepisy przeciwpożarowe, a najtańsze prawie zahaczały o recepcję i ich największą atrakcją był dobry widok na drzwi i nowoprzybyłych klientów.
Szary dres Santany doskonale kontrastował z elegancją gości zajmujących okrągłe stoliki, ale kelnerzy nie zwracali na niego uwagi – albo działało odwracanie wzroku, albo po prostu byli przyzwyczajeni do widoku niezbyt odświętnych kierowców. W każdym razie – Moe z łatwością wypatrzył roześmianą Albę i powolnym krokiem ruszył w stronę stolika, przy którym siedziała razem z trzema innymi kobietami. Kojarzył je wszystkie – były żonami gangsterów, którzy współpracowali z Dante, ale potrafił dopasować najwyżej jedną z nich do konkretnego pseudonimu. Wiązał się z tym jednak zupełnie inny problem – taka wiadomość jak ta, którą właśnie przynosił Albie, winna być dostarczona dyskretnie i w sposób niewzbudzający paniki; Bóg jeden raczył w końcu wiedzieć, kto i dlaczego zasadził się na Bouchera, więc tymczasowo zaufane grono ograniczało się tylko do najbliższych. Innymi słowy: ona mogła to od niego usłyszeć, cała reszta już nie.
Zamiast zatem podejść do stolika bezpośrednio, Maurice zatrzymał się za plecami kobiety, która siedziała twarzą w twarz z Albą i zawiesił spojrzenie na żonie swojego szefa, z trudem ukrywając cień zaczepnego uśmieszku.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

01. outfit
Sobotni wieczór w Toronto miał w sobie coś z dusznej elegancji, mimo, że ulice tętniły życiem przesycone dźwiękiem samochodów i szmerem rozmów prowadzonych w dziesiątkach języków. Alba od niemal godziny siedziała przy długim, eleganckim stole nakrytym białym obrusem w restauracji o wnętrzach tak precyzyjnie dopracowanych, że każdy szczegół zdawał się krzyczeć o bogactwie i prestiżu. Jej towarzyszki - trzy kobiety, oficjalnie będącymi żonami wpływowych gangsterów współpracowników jej męża - uśmiechały się szeroko, choć Alba doskonale wiedziała, że za ich manierami kryły się nieustanne, podszyte zazdrością oceny. Jedna z nich, odziana w sukienkę od włoskiego projektanta, mówiła właśnie z przesadnym entuzjazmem o niedawnym przyjęciu w willi na przedmieściach, druga śmiała się zbyt głośno, by ukryć brak prawdziwego zainteresowania, a trzecia, najstarsza z nich, od niechcenia bawiła się pierścionkiem na palcu, na którym połyskiwał wielki diament, obserwując Albę tak intensywnie, jakby w każdej chwili gotowa była skomentować choćby najmniejsze jej potknięcie.
Alba z kolei potrafiła dostosować się do tej gry lepiej niż ktokolwiek inny, wewnętrzne zmęczenie, które jeszcze rano ciążyło jej na barkach skutecznie skrywała teraz pod maską swobodnego uśmiechu i z błyskiem w oczach udawała, że rzeczywiście bawi ją ta rozmowa o biżuterii, zagranicznych podróżach i nowych kolekcjach torebek. Gdzieś w środku czuła niechęć do tego teatru, do ciągłego balansowania na granicy szczerości i kłamstwa, ale wiedziała, że jej rola wymaga perfekcji - i że najmniejszy fałsz mógłby zostać natychmiast zauważony. Zamówiła kieliszek swojego ulubionego, czerwonego wina, które podniosła z gracją, słuchając kolejnej opowieści i tylko na moment pozwoliła sobie spuścić wzrok na leżący obok telefon. Wyciszyła go jeszcze przed wejściem do restauracji, kierując się nie tyle troską o spokój spotkania, ile o własną wygodę - Dante jak zawsze był zajęty, zanurzony w swoich interesach, a ona nie spodziewała się, by próbował w ciągu tych godzin nawiązać z nią kontakt. Poczucie swobody, rzadkie i ulotne, dawało jej namiastkę kontroli, którą ceniła najbardziej i sprawiało, że mogła poświęcić całą uwagę na trzymanie rytmu tego towarzyskiego spektaklu. W duchu Alba wiedziała, że te kobiety nigdy nie będą jej prawdziwymi przyjaciółkami, ale ona nauczyła się patrzeć na to z dystansem; jej siła polegała na tym, że potrafiła odnaleźć się w tej sztuczności lepiej niż one same. Tego dnia była rozbawiona, towarzyska i czujna zarazem, nieświadoma, że za murami restauracji już czaiły się złe wieści.
Ponownie uniosła kieliszek czerwonego wina do ust, pozwalając sobie na powolny, dłuższy łyk - taki, który miał jej dać chwilę wytchnienia od kolejnych pustych rozmów o biżuterii i kolejnych ekstrawaganckich zakupach. Ostrożnie odstawiła kieliszek na stół, a jej spojrzenie powędrowało ku siedzącej naprzeciwko niej kobiecie, tej najstarszej, o chłodnym spojrzeniu i policzkach podniesionych botoksem. Alba przygotowała się, by odpowiedzieć na kolejną wymuszoną uwagę, lecz wtedy coś kazało jej unieść wzrok.
Znajome spojrzenie.
Na moment serce zabiło jej szybciej. Maurice stał niemal tuż za plecami kobiety - zaskoczenie dało się zauważyć na jej twarzy zaledwie przez ułamek sekundy, gdy jednocześnie palce zamarły na brzegu kieliszka. I natychmiast - jakby ktoś pociągnął za niewidzialne sznurki - wrócił jej wyuczony spokój. Maskę miała opanowaną do perfekcji, stonowany wyraz twarzy nie zdradzał już ani odrobiny zaskoczenia, choć wewnątrz czuła zdenerwowanie. Wiedziała, że siedzące przy niej kobiety obserwują ją uważnie i że najmniejsze zawahanie mogło stać się tematem niepochlebnych opinii, a jednak to jego spojrzenie podsycone cieniem zaczepnego uśmiechu sprawiło, że napięte ciało Alby mimowolnie przypomniało sobie jego dotyk. Wspomnienia wróciły same i nie mogła ich w żaden sposób powstrzymać - niemal czuła jego wargi zostawiające ślady na jej szyi, palce wbite mocno w biodra i ten znajomo przyspieszony oddech - tamten jeden moment: bardzo ryzykowny, jeszcze bardziej zakazany i tak cholernie głupi, o którym powinna była zapomnieć na zawsze. Ale nie potrafiła. A teraz jego obecność tutaj musiała mieć przecież jakiś powód, bo Maurice nigdy nie zjawiłby się w takim miejscu z własnej woli, a Dante z całą pewnością nie przysłałby go tu bez konkretnego celu, dlatego cień niepokoju przeszył ją nagle, a w głowie pojawiło się wiele pytań. Odchrząknęła cicho, wyprostowała się i posłała swoim towarzyszkom przepraszający uśmiech. - Wybaczcie, ale wygląda na to, że muszę zamienić z kimś dwa słowa - odparła i nie czekając na ich reakcję, ponownie uniosła wzrok ku Moe, aby gestem dłoni - niby leniwym, a jednak stanowczym - nakazać mu podejść do stołu. Nie chciała wstawać, nie zamierzała też iść do niego; to przyciągnęłoby zbyt wiele spojrzeń, mogło wzbudzić ciekawość zarówno gości lokalu, jak i jej towarzyszek, co zdecydowanie nie było im teraz potrzebne. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, jej głos ledwo słyszalny pod szmerem restauracyjnych rozmów zabrzmiał z lekkim wyrzutem i cieniem paniki, której nie dało się już tak do końca stłumić. Czy Maurice w ogóle zdawał sobie sprawę na jak duże ryzyko ją - ich - teraz wystawiał? - Co Ty tutaj robisz? - spytała, z trudem utrzymując ton lekkiej obojętności - Mój kierowca czeka na parkingu za lokalem.

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Moe Santana głęboko odetchnął na widok Alby, ale poczucie ulgi wywołane wrażeniem jej bezpieczeństwa okazało się być ulotne i prędko uległo iście chłopięcemu skrępowaniu. Namiastka zawstydzenia targnęła nim dość niespodziewanie.
Mimo gatunkowego ciężaru tamtych nastu minut uniesienia, dotychczas miał do nich spory dystans i raczej nie przeżywał ich w wyobraźni na nowo (choć było do czego wracać). Ba, skoro wzięty na stronę potrafił jej prosto w oczy nonszalancko rzucić, że „nie miał pojęcia, o czym mówi” i że „nic takiego się nie wydarzyło”, jego stosunek musiał być wręcz lekceważący i może nawet bolesny; oto cyniczny bawidamek zaspokoił pożądanie i nie oglądał się do tyłu, jakby zupełnie nie obchodziły go jej uczucia. Prawda, tymczasem, była nieco bardziej skomplikowana – otóż taka postawa miała nie tylko uwiarygodnić go w jej oczach (taką miał nadzieję) jako typowego, bezwzględnego bandziora z otoczenia jej męża, ale też zapewnić ją, że dochowa tajemnicy i luźno związać w układzie opartym na czuwaniu nad tym sekretem. Z operacyjnego punktu widzenia lojalność Alby była bezcenna i warto było ją mieć, zwłaszcza jeśli kosztowała tak niewiele – w końcu Moe też wolałby, gdyby Dante nigdy nie dowiedział się o tym, co stało się w jego samochodzie tamtego wieczora. Dla interesu (i/lub śledztwa) lepiej było zatem, że jego żona i Maurice traktowali się chłodno; że w miarę możliwości się unikali, że ze sobą nie rozmawiali i że generalnie zachowywali się tak, jakby wtedy do niczego nie doszło.
Tym razem jednak posłane Albie spojrzenie „uderzyło inaczej”. Nie był to pewnie sentyment ani tym bardziej jakieś głębsze emocje, bo Santana wyleczył się z takich rzeczy już jakiś czas temu, ale jej widok zdecydowanie nie był mu obojętny. Problem polegał na tym, że towarzyszyły mu raczej sprzeczne ze sobą uczucia. Z jednej strony cieszył się, że ją widział i że byłą bezpieczna, zwłaszcza w kontekście tych nieodebranych połączeń, ale jednocześnie w głowie zamajaczyła mu z oddali jakaś wspólna, nieprzyzwoita stopklatka i od razu dopadły go wyrzuty sumienia. Co gorsza – uległ paranoi tajniaka. Tak jak każdy przykrywkowiec ma w swojej pracy taki okres, w którym jest przekonany, że już wszyscy go „rozczytali” i że zaraz trafi do piachu, tak Moe wmawiał sobie teraz, że wtedy w garażu podglądał ich cały świat i że znając ich wspólną tajemnicę, siedzące przy stole kobiety widziały w nim żywego trupa. A najgorsze było to, że od Alby po prostu trudno było oderwać wzrok; tak jak zawsze, razem ze swoim szerokim uśmiechem i błyszczącymi tęczówkami była gratką dla oczu i nawet w tak pełnej kobiet sali trudno było nie zwrócić na nią uwagi. To nic dziwnego, że Boucher tak bardzo się o nią martwił. Maurice na jego miejscu byłby wcale niemniej troskliwy. I na pewno nie scedowałby odpowiedzialności za jej bezpieczeństwo na byle ochroniarza.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero gest Alby. Santana szybko ściągnął czapkę, chowając ją razem z dłońmi za plecami, a potem postawił jeszcze jeden krok w stronę stołu i elegancko skłonił głowę.
Drogie panie. Alba. – Przywitał się grzecznie, a potem po kolei obdarzył ładnym uśmiechem każdą z kobiet. Ich spojrzenia trochę go krępowały, ale zdawało mu się, że bardziej niż wścibsko, patrzyły na niego z przyjazną ciekawością, żeby nie powiedzieć, że wręcz życzliwie. Oczywiście – pozostawało jeszcze pytanie, czy chodziło o opinię na jego temat, czy wypite dotychczas mimosy, ale nad tym akurat nie miał zamiaru się długo zastanawiać. Tymczasowo zupełnie go to nie obchodziło.
Może usiądziesz, Maurice? – Zapytała najstarsza z kobiet - ta, którą Moe kojarzył najlepiej - co zresztą spotkało się z wyjątkowo żywiołową aprobatą jednej z jej koleżanek, ale widać było, że między nimi też panowała określona hierarchia, bo wystarczyło tylko krótkie spojrzenie w jej stronę, żeby zamilkła. – Butchie chyba nie każe Ci „pracować” w sobotni wieczór, co? – Dodała, bardzo miękko akcentując pseudonim Dante. Maurice miał wrażenie, że Alba też to wychwyciła, ale nie mógł jeszcze tego zweryfikować.
Jestem tu w obowiązkach, proszę pani, ale bardzo dziękuję za zaproszenie. Innym razem – odparł krótko i jeszcze raz uśmiechnął się porozumiewawczo do całej trójki. Potem – bardzo powolnym krokiem, wręcz przedłużając – obszedł stolik, zatrzymał się po prawej stronie Alby i lekko pochylił się nad jej głową. Starał się patrzeć na stojący przed nią talerz, ale spojrzenie co rusz próbowało wymknąć mu się spod kontroli i z wolna opadało tam, gdzie nie miało prawa sięgnąć. Tylko silna wola pozwalała mu nie ulegać pokusie. I to pomimo, że będąc tak blisko, tak naprawdę oddychał tylko jej zapachem; co do balsamu do ciała czy szamponu nie był, co prawda, pewien, ale już perfumy doskonale zapamiętał, więc świat zakołysał mu się przed oczami. – Nie odbierałaś telefonów. Dante dzwonił z dziesięć razy – rzucił nad jej uchem zachrypniętym półszeptem, którego strzępki bez problemu dotarły do siedzącej najbliżej niej kobiety.
Oczywiście, że nie odbiera. To nasz wieczór – rzuciła, z niesmakiem potrząsając głową. Z trójki koleżanek Alby była do tej pory najmniej rozgadana i najmocniej zniecierpliwiona przedłużającą się obecnością Santany. Mówiąc to, sięgnęła po swoją lampkę wina i przechyliła ją do ust, lekceważąc żartobliwe uwagi pozostałych.
Wysłuchaj mnie spokojnie. Musimy spadać. – Maurice nachylił się już tak bardzo, że szeptał niemal wprost do jej ucha, - Ktoś ostrzelał kawiarnię. D jest cały, nie oberwał, wszystko z nim w porządku – wycedził tak szybko, jak tylko potrafił, żeby nie dać jej szansy na zbyt emocjonalną reakcję. Spodziewał się bowiem, że informacja o zamachu na „biuro”, w którym jej mąż urzędował razem ze swoimi podwładnymi, przyniesie jej na myśl tylko najstraszniejsze wyobrażenia o losie Dante i że od razu da po sobie poznać, że coś jest nie tak. – Jest teraz z Gabrielem i Pepe. Wyjeżdżają z miasta – dodał po chwili, konsekwentnie wpatrując się w zastawę na stole. – Mnie kazał Cię stąd jak najszybciej odebrać i odwieźć do domu. Pewnie nic ci nie grozi, ale musimy dmuchać na zimne. Nie wiemy, kto to był i czy możemy liczyć na to, że będą przestrzegać zasad – wytłumaczył, ostrożnie podnosząc spojrzenie na jej twarz. Miękki szept raczej nie oddawał powagi sytuacji, więc to surowa mina miała zadziałać przekonująco. I kto wie – z bliska może nawet dostrzegła jakiś odłamek szkła splątany między kosmykami jego włosów albo nie do końca wytartą kroplę krwi na materiale bluzy czy policzku. W Toronto raczej przestrzegano zasady o nietykalności rodziny, ale gra zmieniała się z każdym rokiem, więc ostrożności nie mogło być za wiele. – Chodźmy. Zaparkowałem przed wejściem.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Santana był ostatnią osobą, której się spodziewała dzisiejszego wieczora w tym konkretnym miejscu - najpewniej zdziwiłaby się mniej, gdyby pojawił się tu sam Dante, ale nie liczyła na to, że znowu będzie musiała stanąć twarzą w twarz z mężczyzną, który mimowolnie pojawiał się w jej głowie, gdy wspomnienia podsyłały jej obrazy tamtych paru chwil uniesienia, które razem dzielili. To wcale nie tak, że wracała do nich myślami, że nie mogła zapomnieć, że chciała więcej. Prawda była taka, że to ona wykorzystała jego w tamtym konkretnym momencie, a on po prostu się temu nie sprzeciwił - pozwolił jej na to, czego chciała i czego wówczas potrzebowała, dając jej pozorną możliwość przejęcia kontroli nad sytuacją i własnym życiem. Pozwolił na to, by jej emocje wzięły górę i by w całym tym chaosie mogła odnaleźć prywatną zemstę za zdradę, nawet jeżeli jej mąż nigdy miał się o niej nie dowiedzieć; ba, nie mógł się dowiedzieć, bo oboje najpewniej przepłaciliby to życiem. Być może jego bezpośrednie zaprzeczenie, co do zaistnienia tamtej sytuacji było poniekąd krzywdzące, ale przecież w całokształcie właśnie o to jej chodziło: mieli udawać, że do niczego nie doszło i najlepiej zapomnieć o całym zdarzeniu wraz z chwilą, w której zatrzasnęli za sobą drzwi samochodu. Nawet jeżeli tych kilka chwil z nim to najprawdopodobniej - a raczej na pewno - był jedyny moment, w którym odczuwała tak dużą satysfakcję i przyjemność ze zbliżenia.
Skarciła się w duchu za to, że pozwoliła wspomnieniom przejąć kontrolę - że w tej jednej chwili, gdy ich spojrzenia się spotkały, w jej głowie przeskoczyło kilka nieprzyzwoitych obrazów, które zdecydowanie powinny były pozostać pogrzebane. Gdy przywołała go jednym gestem do stołu, obserwowała z konsternacją jak wystarczyło zaledwie kilka słów skierowanych w kierunku jej towarzyszek, by na ich usta od razu wkradły się sugestywne uśmiechy. Co gorsza, nawet się z tym nie kryły - o ile nie mogła się im dziwić, bo przecież w przypadku Moe zdecydowanie było na czym zawiesić oko, tak ona osobiście wolałaby pozostać bardziej dyskretna w podobnych kwestiach. Nie mogła ich też winić za to, że obdarzone przez niego tym hipnotyzującym uśmiechem nie mogły oprzeć się temu urokowi i chyba najzwyklejszej na świecie ciekawości. Powędrowała wzrokiem do najstarszej ze swoich dzisiejszych towarzyszek, gdy wprost zaproponowała mężczyźnie, by z nimi usiadł - miała ochotę to przemilczeć, ale jednak nie mogła nie pokusić się o uwagę skierowaną w jej stronę, tym bardziej, że mogła sobie na nią pozwolić z uwagi na hierarchie obowiązującą w świecie, w którym obracali się ich mężowi. - O ile się nie mylę, nie towarzyszą nam tutaj mężczyźni - przypomniała spokojnie, ale rzeczowo, tuż przed tym jak kobieta ponownie zwróciła się do Maurica, tym razem jednak pozwalając sobie na posłużenie się pseudonim jej męża. I chociaż Alba absolutnie nie dała nic po sobie poznać, a właściwie w ogóle nie zareagowała, z całą pewnością odnotowała miękkość w jej głosie i to nietypowe uniesienie kącików ust, gdy o nim wspomniała. Niestety znowu w jej głowie pojawiła się masa wątpliwości, których szczerze nienawidziła, gdy zastanawiała się czy i one wiedziały więcej jego romansach albo - co gorsza, czy same były w nie zamieszane. Z zawieszenia wyrwał ją głos Santany.
- Nie wiem czy Twój mąż byłby tak samo zachwycony tym zaproszeniem… - zwróciła się do siedzącej naprzeciwko kobiety, posyłając jej nieco wymuszony uśmiech - A wracając do obowiązków - uniosła wymownie brew ku górze, zerkając na Maurica, który powoli, zdecydowanie zbyt powoli zmierzał bliżej niej, chociaż tym sugestywnym spojrzeniem chciała go nieco ponaglić. Kiedy jednak obszedł jej krzesło i stanął tuż za nią, a następnie pochylił się do jej ucha, kolejny raz dziś skarciła się w duchu za to, że do tego dopuściła. Może jednak lepiej było odejść z nim gdzieś na bok, bo teraz, gdy jego znajomy zapach otulał przestrzeń wokół musiała sięgnąć na wyżyny swojej samokontroli, by w żaden sposób nie zareagować, gdy pozostawała pod czujną obserwacją pozostałych kobiet. Gdy jego zachrypnięty półszept dotarł do jej świadomości, odchrząknęła cicho i nim zdołała się odezwać, siedząc obok kobieta zdążyła zrobić to wcześniej Mimowolnie zerknęła na leżący obok telefon, leżący ekranem do dołu, tak by jej nie rozpraszał. Sięgnęła po niego i obróciła go, spoglądając na wyświetlacz, na którym faktycznie widniało teraz już czternaście nieodebranych połączeń od Dante - westchnęła w duchu na myśl o tym, jak wścieknie się za to, że nie było z nią kontaktu. Musiała jednak zachować zimną krew w towarzystwie. - Tak, faktycznie. Zawsze wyłączam głos w trakcie naszych spotkań, przez przypadek jednak wyłączyłam również wibrację, więc nic nie słyszałam - powiedziała spokojnie, chociaż jej ciało wyraźnie się spięło. Zacisnęła palce na telefonie, spoglądając znowu przed siebie.
- Tak bardzo się za Tobą stęsknił, że aż przysłał po Ciebie swojego człowieka? - mruknęła z rozbawieniem najstarsza z kobiet, upijając kilka łyków swojego trunku. I chociaż druga z nich również zachichotała na te słowa, Albie zdecydowanie nie było do śmiechu. Wymusiła jednak cień uśmiechu, skupiając się w tym restauracyjnym szumie na tym, by szept Maurica do niej dotarł, bo ten stał się teraz o wiele cichszy. Co gorsza, chwilami miała wrażenie, że był tak blisko, że niemal jego wargi ocierały się o jej ucho, co stawało się już całkiem niekomfortowe w tej publicznej sytuacji. Kiedy jednak w końcu dotarło do niej, że ktoś ostrzelał kawiarnie i że celem istotnie był Dante, zamarła na moment w bezruchu, czując jak przyspiesza bicie jej serca. D jest cały. Miała ochotę roześmiać się w tym momencie, chociaż nie miała pojęcia czy z radości czy z rozpaczy - dlaczego? Dlatego, że nie wiedziała czy bardziej cieszyło ją teraz to, że był cały, czy może raczej czuła się rozczarowana, bo… Nie odezwała się jednak, nawet nie zareagowała w żaden sposób na jego słowa, nie dając kompletnie nic po sobie poznać, nawet jeżeli mógł podejrzewać ją o bardziej emocjonalną reakcję. Dante uciekał z miasta sam, nie pofatygował się tu po nią, bo chronił własne tyłek - czyli właściwie działo się właśnie to, czego mogła się po nim spodziewać. Może powinna docenić, że wysłał po nią jednego ze swoich najlepszych ludzi, ale mimo to, to także wzbudzało w niej frustracje. Podniosła głowę i napotkała spojrzenie Moe, które nakazywało jej zachować spokój, ale czym prędzej się zebrać, aby z nim pójść, co samo w sobie również wydawało jej się absurdalnym pomysłem - mieli znowu znaleźć się sam na sam? W tym samym samochodzie? - To urocze, że jest taki niecierpliwy - powiedziała nagle, wpatrując się w jego oczy, kompletnie pomijając temat, który Santana poruszył, szepcząc jej do ucha. Odwróciła się swobodnie w kierunku kobiet i uśmiechnęła się przepraszająco. - Wybaczcie, chyba będziemy musiały zakończyć wcześniej nasze spotkanie, bo mój mąż ma dla nas jakieś plany. Same rozumiecie, nie mogę pozwolić mu dłużej czekać - dodała z błyskiem w oku, podejmując kolejną część wyuczonej gry, gdy dopiła z kieliszka swoje ulubione wino, następnie odstawiając go na blat.
- Dla takiego mężczyzny warto zmienić plany - rzuciła najstarsza z kobiet, gdy podzieliła spojrzenie z Albą, a jej wzrok znowu wzbudzał w niej konsternację.
- Nadrobimy następnym razem - zawyrokowała Alba, wstając ostrożnie od stołu. W pełnym kurtuazji geście pożegnała się z każdą z kobiet, a następnie zgarnęła swój telefon i torebkę, podchodząc do Moe. - Miło było Cię zobaczyć - skwitowała jeszcze druga z kobiet w kierunku mężczyzny, na co Boucher miała ochotę przewrócić oczami. Wbrew temu jednak czego oczekiwał, nie poszła z nim prosto do wyjścia, tylko wskazała ruchem głowy na znajdujące się nieopodal miejsce, gdzie w tej eleganckiej restauracji przechowywano odzież wierzchnią gości. - Muszę zabrać marynarkę - powiedziała głośniej, tak, by kobiety ją jeszcze usłyszały i ruszyła w tamtym kierunku jako pierwsza, nie czekając na niego. Ale licząc na to, że za nią podąży. Gdy tam dotarła, poprosiła pracownika o swoją własność, przystając bokiem i napotykając spojrzenie mężczyzny, gdy zatrzymał się tuż obok. - Naprawdę musiał przysłać akurat Ciebie? - mruknęła cicho, starając się nie pozostawać na widoku reszty sali - Nie pierwszy raz ktoś próbował go zabić, ale ostrzelanie lokalu? W co on się znowu wpakował - westchnęła ciężko, kręcąc głową - Jadą tam gdzie zawsze? - dopytała, oczywiście w żaden sposób nie zdradzając miejsca, w którym jej mąż zwykł się ukrywać. Chociaż domyślała się, że miał najpewniej sporo takich miejsc, więc może nawet nie o wszystkich wiedziała - może nie miała wiedzieć, bo tak było bezpieczniej. - Zasady są jasne, Maurice. Nikt nigdy nie próbował mnie zabić. Wrócę ze swoim kierowcą, tak jak mówiłam czeka na mnie na parkingu na tyłach lokalu - podniosła wzrok na jego twarz, ponownie dostrzegając na jego policzku niewielki, czerwony ślad. Przełknęła ślinę, napotykając po chwili jego oczy. Mimowolnie unosiła już rękę, jakby chciała go zetrzeć z jego skóry, ale w porę się opamiętała i cofnęła dłoń. - I zetrzyj krople krwi z policzka - zbliżyła się odrobinę, ściszając głos jeszcze nieco bardziej, tak by tylko on mógł ją usłyszeć - Czego mi nie mówisz? Ktoś został postrzelony?

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Maurice nie wtrącał się w rozmowę przy stoliku nawet wtedy, kiedy poruszano jego temat. Nie pozwalała mu na to mafijna etykieta. Odkąd zaplątał się w towarzystwie Butchera Bouchera, musiał ekspresowo nauczyć się jej zasad, nierzadko na własnej skórze przekonując się o tym, jak wiele można było ugrać tym groteskowym savoir-vivrem. Mimo bowiem swoich ulicznych rodowodów, często plugawej aktywności zawodowej i znikomej wiedzy o świecie, bandyci z namiętnością nazywali się wzajemnie dżentelmenami i z wyższością spoglądali na ludzi, którzy nie zachowywali się w zgodzie z ich kodem kulturowym. Oczywiście – sami nie bardzo umieli dobrze wybrać sztućce w tych lepszych restauracjach albo wzbudzali uśmiech politowania na twarzach kelnerów, kiedy próbowali coś zamówić, nie mówiąc już o totalnych podstawach w stylu traktowania kobiet albo wysławiania się, ale to i tak nie przeszkadzało im w nazywaniu prawie wszystkich „niewychowanymi” czy „dzikusami”. Santana nie potrafił przy tym jednoznacznie stwierdzić, czy wynikało to z oderwania od rzeczywistości, czy wręcz przeciwnie było w tym coś w rodzaju autoironii (albo ironii w ogóle). Ludzie, z którymi spędzał czas na co dzień, byli w gruncie rzeczy dobrymi biznesmenami – owszem, na ogół operowali na rynkach w połowie albo całkowicie nielegalnych, natomiast ich firmy wciąż były świetnie zarządzanymi przedsiębiorstwami, które przynosiły zyski liczone w dziesiątkach czy setkach tysięcy dolarów, więc nie mogły być zarządzane przez kompletnych półgłówków. Może do wymuszania haraczy wystarczy niewyjściowa gęba, ze 110 kilogramów nasterydowanej, żywej masy i brak skrupułów, ale już żeby zorganizować siatkę dystrybucji narkotyków albo ich przemyt, czy żeby oszukać skarbówkę trzeba mieć w głowie trochę oleju, zatem o odjeżdżającym peronie nie mogło być mowy. Jednocześnie – i nie sposób tego przeoczyć – prawie wszyscy gangsterzy z jego otoczenia pochodzili, zresztą zupełnie tak jak on, ze społecznych nizin. Oprócz bagażu doświadczeń zatem, ciągnęli za sobą jeszcze braki w obyciu czy kompleksy, a także – nierzadko mylne – wyobrażenia o tym, jak żyją i zachowują się elity. Długimi latami nie mieli do nich dostępu, więc kiedy wreszcie udało im się wślizgnąć na salony, nie tylko starali się wmieszać w tłum czy poczuć się zaakceptowanymi, ale i zaakcentować awans przed swoimi ludźmi. W świecie, w którym liczą się przede wszystkim pozory, maniery są tak samo ważne jak auto, ciuch czy zegarek, a zasady, które niegdyś rozstrzygały kwestię „dżentelmeństwa”, teraz były gdzieś na końcu listy. A przynajmniej tak wnioskował Moe, przyglądając się, jak robili interesy ludzie Bouchera.
Przyglądając się za to siedzącym przy stoliku kobietom, szybko domyślił się, że dynamika panujących między nimi relacji była lustrzanym odbiciem hierarchii grupy, do której przynależeli ich mężczyźni. Albie daleko było do starszeństwa w sensie dosłownym, ale ponieważ była żoną Dante Bouchera, to w jej stronę patrzyły znacznie bardziej doświadczone (w życiu i w tym życiu) koleżanki, mimo że widziały już czy przeżyły więcej od niej. Z kolei ta najstarsza – ta, którą kojarzył i która kojarzyła jego – na swój szacunek ewidentnie zapracowała przez zasiedziałość, tak jak jej mąż i tak jak jej mąż – dyrygowała rozmowami, powołując się pewnie na swój staż, ale jednocześnie była płochliwa i wyraźnie ulegała swojej młodszej przyjaciółce. Maurice pomyślał, że w przeszłości pewnie liczyła, że to ona znajdzie się na jej miejscu, ale kiedy okazało się, że jej mąż nigdy nie „złapie za ster”, z pokorą przyjęła swoją rolę i od tamtej pory dzielnie pełniła funkcję starszej siostry/ciotki również po to, żeby ułatwić życie mężowi. W końcu dobra opinia u żony szefa nie mogła być bezwartościowa i musiała się kiedyś przydać.
Maurice pożegnał się z towarzystwem uprzejmym skinięciem głową, a potem w ślad za Albą ruszył do portierni; szedł nie więcej niż pół kroku za nią, czujnym spojrzeniem skanując zarówno wnętrze restauracji, jak i to, co działo się za oknami i zmniejszał dystans tylko wtedy, kiedy trzeba było jej otworzyć drzwi. Do tego zawsze przygotowani byli kelnerzy czy inni konsjerżowie, ale Moe za każdym razem stawiał na swoim i to on przepuszczał kobietę w progu. Wbrew pozorom jednak to nie były typowe środki ostrożności, tylko naturalny odruch wyćwiczony pracą z „vipami”. To znaczy – Santana działał zgodnie z protokołem, ale nie dlatego, że obawiał się ataku, tylko ponieważ weszło mu to w krew i w dokładnie ten sam sposób zachowywałby się, gdyby wszystko było w porządku.
Wierz mi, że ja też wolałbym być z nim – odparł lakonicznie, rozbieganym wzrokiem pożerając recepcję – pracujące w niej hostessy czy czekających na wolny stolik klientów, a także masywne drzwi wejściowe, przy których tłoczyli się ci, którym nie udało się jeszcze wejść do przedsionka. Zdawało mu się, że teraz było znacznie ciaśniej niż wtedy, kiedy wbiegał tu z ulicy i bardzo mu się to nie podobało. Za dużo celów do nieprzerwanej obserwacji. – Ale Dante chciał, żeby jego najlepszy strzelec był przy tobie. Nie mogłem odmówić – dodał po krótkiej chwili, prawie niezauważalnie uśmiechając się pod nosem. Mimo że decyzja Bouchera odbierała mu dostęp do wydarzeń znacznie istotniejszych z punktu widzenia dochodzenia, to jednak nie sposób było mu odmówić łatwości w manipulowaniu ludźmi. Z takim argumentem – jako wzięty Ranger – Moe nie mógł się spierać i musiał ulec; bycie najlepszym płynie we krwi każdego komandosa. – Nie tutaj, Alba. – Zbył pytania krótkim sarknięciem, uśmiechając się porozumiewawczo do leciwej Hinduski, którą wpuścił przed sobą przed kilkoma minutami. Musiała go rozpoznać i dopowiedzieć sobie historię o wolnym stoliku, bo natychmiast zwróciła się do grupki i smętne oczekiwanie znów zamieniło się w gwarną, wesołą rozmowę. – Wykluczone. – Westchnął Maurice. – Doug jest w porządku, ale nie powierzyłabyś mu pod opiekę nawet kwiatka w doniczce, czy coś w tym stylu. Wiesz o czym mówię? – Zapytał, z politowaniem pokręciwszy głową na samą myśl o kierowcy, z którym jeździła na co dzień. – D nie przysłał mnie tu bez powodu, więc nie komplikujmy sobie życia, dobra? Zresztą, to pewnie jedyna okazja, żeby z nim pogadać. Czeka na mój telefon. – Dodał krótko i wzruszył ramionami. Skupiony na obserwowaniu portierni, przegapił moment, w którym Alba uniosła rękę, więc bardzo gorączkowo zareagował na jej uwagę i szybkim ruchem wcisnął czapkę na głowę, mocno opuszczając daszek. Dopiero wtedy sięgnął policzka, ale po chwili zamyślenia zdecydował, że to nieodpowiedni moment na toaletę. W biegu mógłby tylko pogorszyć sytuację. Zajmie się tym, jak dotrą do samochodu. – To chyba twoja marynarka – stwierdził w odpowiedzi na kolejne pytania, obrzucając jej twarz wymownym spojrzeniem i kiedy tylko uporała się z wciągnięciem jej na siebie (możliwe, że przytrzymał jej torebkę), ruszył w stronę drzwi, niezbyt elegancko rozpychając się między oczekującymi gośćmi. I tym razem nie wypuścił jej przodem – najpierw sam postawił krok na zewnątrz, rozglądając się na wszystkie strony, a dopiero potem po nią zawrócił i wyprowadził na ulicę. Ciągle jeszcze mogła postawić na swoim i wybrać podróż z Dougiem, ale coś mu podpowiadało, że z każdą chwilą traktowała tę sytuację poważniej i nie zamierzała jej lekceważyć.
Dlatego, że strzelali w knajpie, Dante chce dmuchać na zimne. To od dawna była nasza ziemia święta, więc to, że ktoś odważył się ją zbrukać, oznacza tyle, że nie wiadomo, czego jeszcze można się spodziewać. Chodź – rzucił, kiedy po zrobieniu kilku kroków wyplątali się z tłumu pod knajpą i już mogli ze sobą swobodnie rozmawiać. – Gordo mocno nafaszerowali. Zbierał się do wyjścia, był przy drzwiach, kiedy zaczęli walić. Nie wiem, czy z tego wyjdzie – mruknął ciszej, zerkając na nią przez ramię. Mężczyzna, o którym mówił, był raczej z drugiego szeregu w grupie jej męża, ale ze względu na swoją posturę i wiecznie roześmianą twarz był raczej lubiany. – I jeszcze jedna kelnerka złapała rykoszet w łydkę, ale jej raczej nic nie będzie. Zakładałem jej stazę, zanim zaczęliśmy spieprzać, pewnie wtedy się umazałem. Mocno widać? – Zapytał przelotnie, chociaż wspomnienie zapłakanej dziewczyny wcale nie należało do najprzyjemniejszych i prawdę mówiąc, bolało go bardziej od konającego gangusa. Krzywda cywila to tragedia w każdej wojnie – nawet w tej między dwoma gangami. Zanim Alba zdążyła mu odpowiedzieć, Maurice nagle chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą przez jezdnie, prosto do zaparkowanego suva. Otworzywszy jej drzwi, kilkoma susami obszedł samochód i wskoczył za kółko, i już za chwilę – z piskiem opon – wpadli na jezdnię. – W schowku jest telefon z klapką. Na szybkim wybieraniu, pod jedynką, jest Dante. Zadzwoń do niego – polecił, popędzająco machając dłonią. – I załatw coś do pisania. Muszę coś zapisać.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Alba czuła przy sobie jego obecność, choć nie patrzyła na niego ani razu, idąc przez restaurację. Trzymała głowę uniesioną, krok miała równy i spokojny, a twarz wciąż wyrażała ten sam chłodny, uprzejmy dystans, który musiała zachowywać w takich sytuacjach, gdy wszyscy patrzyli. Wiedziała jednak, że on szedł tuż za nią, o pół kroku, z tą samą czujnością, jaką miał zawsze, choć nie chodziło o żadne realne zagrożenie (przynajmniej na razie). Maurice był jak cień - nie nachalny, nie wchodzący w jej przestrzeń, ale nieustannie obecny. Nie musiała go widzieć, by czuć, jak jego spojrzenie omiata wnętrze restauracji, portiernię i ciemniejące za oknami ulice. - Wiem, że jesteś jednym z jego najlepszych ludzi… - zerknęła na niego nieco wymownie, celowo nie określając go najlepszym, ale jednym z najlepszych, chociaż oczywistym było, że Dante widział w nim znacznie więcej i znacznie bardziej cenił sobie jego obecność, o czym nawet ona doskonale wiedziała - …ale nie uważam, by był mi tu potrzebny najlepszy strzelec - pokręciła głową, obserwując pracownika, który poszukiwał jej marynarki. W międzyczasie jednak ponownie skierowała spojrzenie na Santane i westchnęła cicho. - Nie rozglądaj się tak zawzięcie po lokalu, bo to wzbudza podejrzenia. Tu jest masa ludzi, przecież nikt nie zacznie… tutaj strzelać - mruknęła cicho dwa ostatnie słowa tak, by tylko on mógł ją usłyszeć. Co prawda nie była absolutnie pewna w tej kwestii, ale wolała póki co zachować zdrowy rozsądek i nie panikować na zapas. Mimo, że kolejny atak na jej męża nie był z pewnością przypadkiem, a jeżeli stanowił całość bardziej zorganizowanej akcji - a najpewniej tak było, skoro zaatakowano tak ważne dla niego i jego ludzi miejsce - to niestety mężczyźni mogli mieć rację co do realności zagrożenia. Zagrożenia, które mogło dosięgnąć również i ją. Ostatecznie uniosła ręce w geście obronnym, gdy nie chciał tutaj rozwinąć tematu ataku - w jakimś stopniu pewnie miał racje, chociaż ona i tak starała się być w tym wszystkim - i z tym wszystkim - wystarczająco dyskretna. Znała zasady. - Doug ma mnie tylko przywieźć na miejsce, a potem odwieźć do domu - to wystarczające. Nie oczekuje, że będzie mnie ochraniał - odparła stanowczo, buntując się co do pomysłu, że potrzebowała ochrony - doskonale zdawała sobie sprawę z czym by się to wiązało: z całkowitym ograniczeniem jej i tak już mizernego poczucia swobody. A na to nie mogła sobie pozwolić z wielu powodów. Nie chciała jednak też wzbudzić niezadowolenia Dante, a skoro przysłał po nią Moe, to faktycznie musiał mieć ku temu powód i realne obawy - a jeśli by z nim nie pojechała, to pewnie nie kryłby swojej złości. - Od Ciebie też tego nie oczekuje, potrafię o siebie zadbać - stwierdziła pewnie, nawet jeżeli Santana myślał inaczej. I nawet jeżeli dla niego samego mogło to brzmieć zabawnie, bo z pewnością nie miała jego umiejętności i siły, ale miała inne atuty, które pozwalały jej przetrwać. Westchnęła ciężko i sama rozejrzała się po wnętrzu lokalu, zastanawiając się co zrobić, ale czuła już, że właściwie nie miała żadnego wyboru. Poza tym Maurice miał racje, musiała skontaktować się z Dante, a swojego dotychczasowego telefonu na pewno już by nie odebrał, bo ten został wyłączony, jak zwykle w takich przypadkach. - Dobra, pojadę z Tobą, muszę porozmawiać z Dante. Ale daj znać Doug’owi, że z Tobą wracam, chociaż… może jeszcze niech tam chwile zostanie, w razie jakby ktoś faktycznie obserwował parking i czekał, aż tam wyjdę - zastanowiła się na głos, poniekąd przejmując już ten pełen gotowości stan, w który zawsze wpędzały ją złe wybory męża. Początkowy sprzeciw nie mógł przecież trwać wiecznie, a sama wolała zadbać o swoje bezpieczeństwo.
Gdy pracownik podał jej marynarkę, podziękowała grzecznie, założyła ją na siebie, a następnie już przerzuciła torebkę przez ramie. Ruszyła zaraz za nim, pozwalając mu iść przodem, bo domyślała się, że i tak nie pozwoliłby im na zamianę miejsc - z jednej strony całkiem intrygującym wydawało się obserwowanie go w pracy. To jak czujny się stawał, ostrożny, perfekcyjny w każdym geście i przygotowany na wszystko. Gdy Santana taranował im drogę do drzwi wśród dość licznie zebranych w przejściu gości, przeciskała się tuż za nim, aż dotarli do drzwi. Tam poczekała na niego, pozwalając mu obejrzeć teren na zewnątrz, a gdy do niej wrócił, dopiero wtedy wyszła z lokalu wraz z nim. Te zasady również znała - nawet zbyt dobrze. A im dłużej obserwowała zachowanie Maurice’a, tym poważniej traktowała całą sytuację, a jego kolejne słowa tylko utwierdzały ją w realności tego wszystkiego, tym bardziej, gdy usłyszała, że strzelanina niestety niosła ze sobą ofiary - i to nawet takie niewinne. - Złamali zasady, więc… mogą złamać też kolejne - stwierdziła cicho i sama kontrolnie rozejrzała się po okolicy, dotrzymując mu kroku na chodniku. Oddech jej przyspieszył dopiero w momencie, gdy wspomniał o rannym mężczyźnie, a ona musiała zdusić w sobie uczucia, które próbowały przejąć kontrolę. - Rozmawiałam z Gordo jeszcze dzisiaj rano, raczył mnie swoim kiepskim poczuciem humoru - mruknęła z wyraźną rezygnacją w głosie, chociaż w jej słowach zamajaczyło ciche, rozbawione parsknięcie. Niemal ujrzała roześmianą twarz faceta, który mimo wszystko zawsze był dla niej miły - a jego uśmiech sprawiał, że stawał się przystępny, jak mało który z ludzi Boucher’a. To było dobre wspomnienie, celowy żart odnośnie człowieka, który naprawdę był lubiany wśród swoich i na pewno życzyłby sobie, by właśnie tak o nim mówiono. - Jeżeli czegoś się o nim dowiesz, daj mi znać - poprosiła, spoglądając na Moe. Poruszyło ją również wspomnienie o niewinnej kelnerce, która otrzymała rykoszetem, ale jednocześnie doceniła fakt, że Santana tak jej tam nie zostawił. Być może dlatego przyglądała mu się odrobinę dłużej niż powinna i może dlatego nie zdołała nawet zebrać w głowie odpowiednich słów, by mu odpowiedzieć, a potem już nie dał jej na to szansy - z zaskoczeniem przyjęła bowiem to, że złapał ją za rękę i pociągnął za sobą przez ulicę w kierunku czarnego suva. Nie zdołała nawet w żaden sposób zareagować, jedynie starała się dotrzymać mu kroku, co w szpilkach wcale nie było takie proste, a gdy już ją puścił i otworzył jej drzwi, sprawnie wcisnęła się na fotel pasażera. Gdy wypadli z piskiem opon na jezdnię Alba sprawnie wyjęła ze swojej torebki chusteczkę, a skoro on był zajęty i skupiony na jezdni, usiadła ostrożnie bokiem i spojrzała na niego. - Mogę? - spytała, ale nim w ostateczności zdołała jej odpowiedzieć, to po prostu starła krwistoczerwony ślad z jego policzka, nie był on szczególnie duży, ale wolała, aby nie siedział obok umazany krwią tamtej dziewczyny. To jeszcze brutalniej przypominało jej o tym, co tam zaszło. By nie rozdrabniać się zbyt długo nad tym wszystkim, opadła ponownie na fotel i wrzuciła chusteczkę do uchwytu na drzwiach. W pierwszej kolejności wyjęła też z torebki swój telefon i całkowicie go wyłączyła, a dopiero potem otworzyła schowek zgodnie z instrukcjami, które dyktował jej Moe. - Pisanie w tych warunkach będzie raczej utrudnione - skwitowała z odrobiną sarkazmu, tuż po tym jak pokaźny suv z piskiem opon wpadł w zakręt, bo Santana najwyraźniej bardzo się spieszył - Ale nie musisz nas od razu pozabijać, okej? - mruknęła jeszcze, wyciągając telefon z klapką. Zrodził się w niej cień zawahania, bo domyślała się, że Dante będzie wściekły, że nie odbierała od niego, gdy tyle razy dzwonił - ale z drugiej strony był przecież zajęty uciekaniem, więc… wcisnęła jedynkę i przytrzymała ją, by następnie przyłożyć telefon do ucha. Po zaledwie jednym sygnale usłyszała zdenerwowany głos męża, który już zwracał się w stronę Maurice’a, uważając, że to najpewniej on do niego dzwoni, a pierwsze pytanie padło oczywiście o nią - o to, czy zabrał ją z restauracji. - To ja, Dante - powiedziała w końcu - I tak, jedziemy właśnie do domu, jesteśmy w drodze - dodała i w końcu przymknęła oczy, gdy do jej ucha dotarła nieprzyjemna wiązanka ze strony mężczyzny, który zirytował się dokładnie tym, o czym myślała chwile wcześniej. Musiała więc wysłuchać pouczenia o tym, że ma zawsze mieć włączony ten pieprzony telefon. Westchnęła i potarła czoło, kiwając głową, chociaż on nie mógł tego widzieć. - To był przypadek, wyłączyłam głos razem z wibracją - wyjaśniła krótko, ale wiedziała, że to proste tłumaczenie i tak zbytnio do niego nie dotrze. Mówiła cicho, ale przecież nie mogła całkowicie uciec z tą rozmową przed siedzącym obok mężczyzną, który najpewniej wszystko teraz słyszał. - Zostanę w domu, ale jak długo to ma trwać? Co się dzieje? Czy coś mi grozi? Albo mojemu rodzeństwu? - przeraziła się nagle, przypominając sobie o dwójce młodszego rodzeństwa, które również znajdowało się tutaj, ale również mogło stanowić oczywisty cel dla osób, które chciały ich skrzywdzić. - Dante, to dla mnie ważne - mruknęła, wcinając mu się w słowo. Skapitulowała, gdy zapewnił, że wysłał kogoś do jej rodziny, więc westchnęła tylko. - Jedziesz tam gdzie zawsze? - spytała, oczywiście nie podając konkretnych danych, sama też nie znała dokładnej lokalizacji, ale kiedyś poniekąd wymusiła na mężu podanie jej więcej szczegółów dotyczących miejsca, w które znika, gdy coś mu zagraża. Jakkolwiek paradoksalnie by to nadal nie brzmiało, bo przecież powinni znikać w takim wypadku oboje, ale on nadal ratował tylko własny tyłek. Wiedziała też, że przez telefon nie powie jej nic więcej. - Tak, już Ci go… halo, Dante? Dante? - powtórzyła, ale połączenie zostało zerwane, więc przeklęła pod nosem i zamknęła jednym ruchem klapkę.
- Zerwało połączenie, zdążył tylko powiedzieć żebym dała Ci telefon, a potem, że musi kończyć i koniec… - zacisnęła palce na telefonie, spoglądając w lusterko po swojej stronie - To poważniejsza sytuacja niż się wydaje, prawda? A co właściwie chcesz zapisać? - dopytała jeszcze, wpatrując się chwilowo w równie duży samochód, który niemal siedział im „na ogonie”. Nim zdołała cokolwiek dodać, jej uwagę przykuła osoba, która wychyliła się przez okno po stronie pasażera, potem już tylko dostrzegła coś ciemnego i dużego w jego dłoniach. - Moe… - zaczęła, przełykając ślinę - Moe, on ma broń! - uniosła głos i w momencie, w którym rozległ się strzał zdołała jedynie się schylić, by osłonić ciało i przede wszystkim głowę. Nie chciała, by coś stało się jej towarzyszowi, ale pewno było jedno - to ona była celem.

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Moe podrzucił barkami w obojętnym geście.
I jednak wciąż jesteśmy w tym razem, więc bądź tak dobra i nie komplikuj mi życia. Wyjaśnicie to sobie, jak już będzie po wszystkim. – Beznamiętna stanowczość w męskim głosie brzmiała zupełnie tak, jakby rozmowa dotyczyła wykonania jakiegoś rozkazu i toczyła się na froncie, a nie w eleganckiej restauracji pośrodku finansowego dystryktu śródmieścia, i jej surowość podkreślał zarówno chłodny wyraz twarzy Santany, jak i fakt, że unikał kontaktu wzrokowego z Albą. Wbrew pozorom nie było w tym jednak grama groteski albo przerysowanej filmowości, ani tym bardziej próby odgryzienia się za tamtą subtelną zaczepkę czy siłowej próby zaznaczenia swojej pozycji; to po prostu sytuacja wymagała od niego takiego zachowania i Moe nie widział powodu, żeby cokolwiek pudrować. Alba mogła być „cywilem”, mogła nie być przygotowana na taki stres i po prostu się bać, ale jego zdaniem to była niewielka cena za luksus życia u boku Dante Boucharda i raczej nie miała prawa wybrzydzać. No - przynajmniej dopóki naprawdę nic jej nie groziło. Tymczasem jednak zrobiło się groźnie, a ten rozkaz czy front wcale nie brzmiał tak bardzo metaforycznie. Oto ulice Toronto (pojedyncze, bo pojedyncze, ale jednak) miały stać się (albo już się stały) polem walki, armiami – przypuszczalnie dwie zwaśnione ze sobą bandy przestępców, a rozkazy wydawać mieli ukryci z dala od frontu przywódcy. To nic zatem dziwnego, że Santana poczuł krew; nawet po złożeniu przysięgi agenta federalnego w głębi duszy był „wojownikiem” – żołnierzem, operatorem, więc do głosu dochodziły nie tylko trening czy doświadczenie, ale również instynkt. I to przede wszystkim on kierował nim w tym momencie. – Wiem – rzucił krótko Maurice, zignorowawszy wcześniej wszelkie uwagi, które dotyczyły jego zachowania czy pracy. Miał zresztą mówić dalej: złośliwie – że miał okazję się przekonać, jak dobrze potrafiła o siebie zadbać, ale w odpowiednim momencie dojrzale i z klasą ugryzł się w język. Niedopowiedzenie zawisło więc między nimi na sznurku niewyraźnego pomruku nigdy niedokończonej sylaby, który Santana przytomnie (i prawie natychmiast) zerwał nerwowym odchrząknięciem. – Och, pieprzyć Douga – Santana jęknął przeciągle, jakby zapomniał, że przed chwilą wyrażał się o nim z szacunkiem albo że inni ludzie mogli słyszeć ich rozmowę. – W tej chwili nie ufamy nikomu. Tylko najbliższe grono. Nic mu się nie stanie, jak posiedzi bezczynnie w tym porsche – dodał, przytomnie obniżając ton głosu i obrzucił Albę przelotnym spojrzeniem, wykorzystując moment, który poświęciła na ubranie marynarki. Zdawała egzamin; poza wrażeniem, że się śpieszyła, prawie nie dałoby się domniemać, że towarzyszył jej stres albo lęk. To znaczy – być może Dante potrafiłby coś zauważyć, wszak spędzał z nią znacznie więcej czasu i to w sytuacjach, w których niczego nie musiała udawać (albo przynajmniej tak wydawało się Santanie), natomiast poza prawie niezauważalnym drżeniem prawego kącika ust i nerwowymi próbami trafienia w rękaw, nic nie wskazywało na to, że kilka minut temu ktoś próbował zamordować jej męża, a teraz być może czyhał również i na jej życie.
Mam nadzieję, że nie namawiałaś go na sałatki. To byłoby kiepskie „ostatnie wrażenie”. – Maurice podjął z przekąsem, ale bardziej żartobliwie niż złośliwie; ot – poczucie humoru prosto z piaszczystych pustkowi w jakimś Ghazni, które zdawało się być idealną odpowiedzią na nutkę rozbawienia w tonie głosu Alby. Rozumiał to, rozumiał zresztą zdecydowanie bardziej niż to, że tak po prostu zadawała się z tymi wszystkimi mętami z otoczenia Dante. To znaczy – wiedział, z czego to wynikało, natomiast to, jego zdaniem, zupełnie do niej nie pasowało (albo do wizerunku, który sobie wykreowała) i nawet nie myślał o tym, że mógłby się pomylić w ocenie jej charakteru. Zwłaszcza po tym co między nimi zaszło. – Obawiam się, że wystarczy, że wieczorem obejrzysz jakieś wiadomości – bąknął ponuro, a potem przez zaciśnięte zęby wycedził jeszcze niewyraźnie pod nosem coś w stylu „biedny sukinsyn” i potrząsnął głową na boki. Ludzie, których spotykał, odkąd „zaciągnął się” do pracy dla Butchera Boucharda byli w jego oczach marginesem – najgorszym sortem ludzkich odpadów, dla których nie było miejsca w zdrowym społeczeństwie, ale mimo wszystko nie uważał, aby absolutnie wszyscy musieli odpowiadać za swoje grzechy życiem. Wbrew pozorom przestępca nie zawsze jest równy innemu przestępcy; taki Gordo był dilerem narkotyków i miał ciężką rękę, którą potrafił wymierzyć dotkliwą karę, ale to wcale nie znaczyło, że zasługiwał pogrzeb z zamkniętą trumną – to nie znaczyło, że jego dzieci zasługiwały na to, żeby już do końca kojarzyć się z nagłówkiem o mafijnej strzelaninie. To zresztą dlatego Moe żałował, że przypadła mu opieka nad Albą – mógł sobie tylko wyobrażać, jakie plany snuł teraz Dante z resztą ekipy i bardzo żałował, że nie mógł tonować nastrojów od samego początku – jeszcze zanim ktoś wpadnie na pomysł, żeby w odpowiedzi strzelać do tego czy tamtego.
Maurice wzdrygnął się, czując na policzku skryte pod chusteczką ciepło jej dłoni, ale umówmy się – przy takiej dawce adrenaliny nawet najmniejsze muśnięcie mogło bez problemu przyprawić go o dreszcze. To dziwna przypadłość, nad którą nie potrafił zapanować i której nawet teraz nie potrafił przejrzyście wytłumaczyć, natomiast objawiała się mniej więcej tym, że im bardziej mu coś groziło (np. utrata życia, choćby w wymianie ognia), tym mocniej uderzały mu do głowy endorfiny, wprawiając go w niemal euforyczny stan. I to właśnie dzięki temu tak dobrze odnajdywał się na polu bitwy; to dzięki temu tak dobrze sprawdzał się w swojej roli.
Biedactwo – syknął ironicznie w odpowiedzi na skargę na warunki, w których przyszło jej pisać. W gruncie rzeczy nawet nie musiał się z tego tłumaczyć – dzielnica finansowa może i już układała się do spania, ale jej wybrukowane tętnice – ulice – ciągle jeszcze pulsowały w rytm samochodowego ruchu, więc jeśli chcieli jak najszybciej wydostać się ze śródmieścia, to nie było mowy o spokojnej jeździe i Alba musiała do tego przywyknąć. – BSTJ-8-cośtam, zapisałaś? – Zapytał, sprytnie (tak sądził) ukrywając przed nią dwie ostatnie cyfry numeru rejestracyjnego auta jednego z napastników, który udało mu się odczytać po wybiegnięciu przed lokal. Wymyślił sobie, że zapamiętanie całego ciągu znaków byłoby zbyt trudne i że krótką końcówkę prędzej będzie potrafił wyrecytować z pamięci. Zanim rozszyfrują ją razem „z ferajną”, cały numer trafi do jego agenta prowadzącego, dzięki czemu strzelcami zajmą się organa ścigania, a nie banda Boucharda. – Bravo, Sierra, Tango, Juliett, 8. Musisz to zapamiętać, chodzi o to, że… Kurwa! – Moe zaklął siarczyście w samym środku swojego wywodu, kiedy w ostatniej chwili udało mu się ominąć jadącego na skuterze dostawcę jedzenia z tym wielkim, kwadratowym plecakiem na grzbiecie; wyglądało na to, że mówienie przeszkadzała mu w utrzymaniu skupienia, więc mocno zacisnął wargi i prawie w całości oddał się prowadzeniu auta, łącząc je jedynie w obserwowaniu samochodu, który ewidentnie usiadł im na ogonie (zupełnie nie słuchał, co przez telefon mówiła Alba; to do niego nie docierało). Na przemyślenia nie było zbyt dużo czasu, bo wszystko działo się bardzo szybko, ale i tak zdążył zastanowić się nad tym, czy to dalsza część rozgrywki z kawiarni, czy to „interwencja” DEA. Wbrew pozorom nie był na tych ulicach sam i wiedział, że w kryzysowych sytuacjach mógł liczyć na wsparcie, ale nie pasowało mu, że „zespół szybkiego reagowania” zareagował aż tak… szybko. I że bez problemu odnalazł go w innej dzielnicy, oddalonej o dobrych kilkanaście minut szybkiej jazdy. Nie, to musieli być zamachowcy. Niestety - do tego wniosku doszedł dokładnie w tym samym momencie, w którym usłyszał wrzask Alby. Zastrzyk adrenaliny trafił prosto w serce.
Kiedy tylko kątem oka zauważył, że nadjeżdżający samochód prawie zrównał się z prowadzonym przez siebie Escaladem, walnął mocno w przycisk odpowiadający za regulację oparcia fotela, w którym siedziała kobieta, sprawiając, że ten rozłożył się niemal na płasko, a potem z całych sił szarpnął za hamulec ręczny; auto niemal zatrzymało się w miejscu, a przed jego maską rozsypał się grad kul z półautomatycznego pistoletu ściskanego przez zaskoczonego strzelca. Zbłąkane pociski – zamiast wpaść przez okno do cadillaca – zatrzymały się na karoserii przejeżdżającego tramwaju. Zanim mężczyzna zdążył ponownie namierzyć swoje ofiary, Santana już zaczynał zawracać, więc kolejna salwa sięgnęła przede wszystkim bagażnika, do którego posypało się szkło z rozbitej tylnej szyby. Escalade ruszył z piskiem opon w przeciwnym kierunku po torach tramwajowych, a przy pierwszej okazji wypadł w jakąś boczną uliczkę i pierwszy raz od kilku minut zwolnił. Możliwe, że jeszcze nie było po wszystkim, ale w tej chwili należało nie zwracać na siebie uwagi i zorientować się w sytuacji.
Jesteś cała? Wszystko w porządku? – Zapytał spokojnie Maurice, zerkając przez ramię na Albę. – Zmiana planów. W tej chwili musimy zakładać, że wasz dom też mają na celowniku, więc dzisiaj nie możemy się tam zbliżyć. Pojedziemy do mnie – wbijając wzrok w jezdnię, oznajmił znów w ten stanowczy, chłodny sposób, jakby decyzja była już podjęta i nie było szans na odwrót. Prowadził auto powoli i przepisowo, prześlizgując się z jednej bocznej uliczki do drugiej, kierując się w stronę zachodniej części miasta. Z oddali słychać było dźwięk policyjnych syren, ale dotąd nie zobaczyli jeszcze żadnego radiowozu. Musieli mieć sporo szczęścia. – Taaa. Przenocujesz u mnie, a potem zaczniemy sprzątać ten pierdolnik – dodał po chwili już znacznie luźniej, chociaż wyglądał zupełnie tak, jakby nie zdawał sobie sprawy, że był to pomysł nie do końca odpowiedni. Widocznie napięcie ciągle nie odpuszczało i liczyła się tylko zadaniowość, a nie podteksty, konteksty i inne trudności.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Zbyt dobrze znała już pogląd, co do tego, że jej usłane luksusem życie było niczym wygrana na loterii, bo przecież nikt z boku nie wiedział jak wiele cierpienia, strachu i łez za tym stało. Ile polało się krwi, by mogła dzisiaj znajdować się w tym konkretnym miejscu, mając jakąkolwiek pozycję u boku Boucher’a, który w końcu pozwalał jej na odrobinę swobody. To dlatego zaczynała teraz walczyć - Moe stawał się tylko pośrednią ofiarą jej reakcji, ale zaczynała się obawiać, że nadchodząca wojna między zwaśnionymi grupami przestępczymi całkowicie pokrzyżuje jej plany. Ta namiastka wolności, którą wybłagała, która została jej dana wobec ogromnego zaufania, którym musiał obdarzyć ją mąż - nagle stawała się niepewna, a w jej głowie zrodziła się obawa, że niedługo zostanie jej znowu całkowicie odebrana. Nie miała jeszcze pojęcia czy i na ile to zagrożenie było dla niej realne, ale już sama obecność ochroniarza - i to konkretnie Maurice’a - mogłaby całkowicie ograniczyć jej działania. O ile w nim wzbudzała się ekscytacja, czuł krew i wolę walki, tak w niej potęgowała się obawa, co do utraty tej odrobiny normalnego życia, którego nie znała od bardzo, bardzo dawna. Przystosowanie się do codzienności w tym świecie kosztowało ją wiele trudu i wyrzeczeń, a teraz znowu to wszystko wymykało się jej z rąk. Nie wiedziała kto mógł kryć się za zamachem na Dantego ani co to oznaczało dla niej, ale ciężar tej świadomości przygniatał ją bardziej niż wszystkie spojrzenia, które jeszcze przed chwilą śledziły każdy jej gest przy stole. W głowie kłębiły się jej myśli, lecz na twarzy musiała pozostać ta sama kontrola. Musiała zdawać egzamin - nie przed Maurice'em, nie przed kelnerami czy konsjerżem, ale przed samą sobą. Jeśli pozwoliłaby, by strach przerodził się w panikę, już teraz przegrałaby tę walkę.
- Jeździłam w gorszych warunkach, po prostu mam nadzieję, że wystarczająco dobrze prowadzisz - mruknęła z nutą ironii w głosie, w odpowiedzi na jego - bardzo podobny - ton - Nie chciałabym się przekonać w praktyce, że nie radzisz sobie zbyt dobrze, kiedy w ten sposób wpadasz w zakręty - dodała, obrzucając go szybkim spojrzeniem. Oczywiście zgadywała, że był równie świetnym kierowcą, jak i strzelcem - że najpewniej był świetny we wszystkim, bo to właśnie dlatego Dante tak go cenił i dlatego też powierzył mu opiekę nad nią. Wiedziała, że stanowiła dla niego najcenniejsze trofeum, w związku z czym, jeżeli to właśnie Santanie przypadł zaszczyt bycia u jej boku, to z pewnością mógł to odebrać jako nagrodę czy gest docenienia - jako gest dużego zaufania ze strony szefa, nawet jeżeli wolałby być teraz gdzieś indziej. - Bravo, Sierra, Tango, Juliett, 8. Zapamiętam, mam dobrą pamięć. Ale uważasz, że uwierzę w to, że nie zdołałeś zobaczyć bądź zapamiętać całego numeru rejestracyjnego? Z pewnością jesteś… - urwała nagle, gdy Moe siarczyście zaklął, jednocześnie gwałtownie omijając dostawcę jedzenia na skuterze. Odetchnęła cicho. - …spostrzegawczy. Jeżeli zapamiętałeś początek, to na pewno znasz też końcówkę, pytaniem pozostaje dlaczego ją ukrywasz - stwierdziła, nie racząc go jednak ani jednym spojrzeniem. Nie zagłębiała się również w tym temacie i póki co, odpuściła mu go, bo wolała, by faktycznie skupił się na prowadzeniu samochodu. Coś się jej jednak nie spodobało w tym, że najwyraźniej próbował coś zataić, a zazwyczaj miała dobrą intuicję i nie tak łatwo było ją zmylić - jeżeli więc Moe uważał, że trafił na naiwną żonę, która nie miała o niczym pojęcia, to był w dużym błędzie. Czytała z ludzi, jak z otwartej księgi i to nawet wtedy, gdy równie mocno próbowali coś ukryć. Za to ta niedługa rozmowa z Dante nieco wytrąciła ją z równowagi, średnio wtedy zwracała uwagę na to, co robił Maurice, chciała jedynie jak najszybciej dotrzeć do domu. W końcu jednak dostrzegła broń, w końcu padł strzał, w końcu kula odbiła się z hukiem od karoserii i adrenalina odebrała jej dech w piersiach.
Alba poczuła, jak świat wywrócił się nagle do góry nogami, choć wcale nie wypadła z fotela. Jeszcze przed chwilą myślała, że opanowała drżenie rąk, że udało jej się zamknąć te wszystkie emocje, a teraz jej ciało zostało brutalnie rzucone na oparcie, które opadło niemal na płasko. Krzyk ugrzązł jej w gardle, dłonie odruchowo zacisnęły się na krawędziach fotela, a w uszach rozdarł się huk - nie pojedynczy, a kaskada metalicznych uderzeń, które spadały na samochód niczym grad. Przez ułamek sekundy miała wrażenie, że to koniec, że kule zaraz przedrą się przez szybę, ale nagłe szarpnięcie, odgłos hamulców i przeszywający pisk opon sprawiły, że strach przekształcił się w czyste, drgające w mięśniach napięcie. Powietrze zgęstniało, a ona instynktownie wstrzymała oddech - jakby to miało w czymkolwiek jej teraz pomóc. Kiedy Escalade szarpnął się do tyłu, a potem zawrócił w przeciwną stronę, poczuła, jak jej serce bije nieludzko szybko, szkło rozpryskującej się tylnej szyby posypało się po wnętrzu niczym ostrzeżenie, że granica między życiem, a śmiercią jest teraz cieńsza niż mogłoby się wydawać. Widziała błyski, kątem oka wyłapywała obrazy tramwaju, latarni, ulic, ale wszystko zacierało się w szumie pędzącego samochodu. A jednak nie pozwoliła sobie na panikę. W myślach zaczął wybrzmiewać tylko jeden ton - to nie mógł być przypadek. Ktoś chciał ich dopaść, a to oznaczało, że jej mąż miał więcej wrogów niż myślała - a jeden z nich właśnie złamał wszystkie zasady. Gdy Santana wprowadził samochód w boczną uliczkę, a tempo wreszcie spadło, w Albie odruchowo narastała potrzeba kontroli - wiedzieć, kto, dlaczego, jak daleko sięga to zagrożenie. Wypuściła ze świstem powietrze z ust, po czym podniosła się do pozycji siedzącej, regulując również oparcie swojego siedzenia - w międzyczasie zerkając również na rozbitą, tylną szybę. - Tak… tak, jestem cała - mówiła jednym tchem, opadając po chwili na fotel z pozorną odrobiną spokoju, ale tylko chwilowego - Wszystko w porządku. U Ciebie też? - zagadnęła, zerkając na niego kontrolnie, bo przecież ratował ją, zmuszając do położenia się, by uniknęła potencjalnej kuli, ale on pozostawał wystawiony na ostrzał, więc… miała nadzieję, że był cały. Co prawda przednie szyby nie były naruszone, ale kula wpadająca przez tylną również mogła sięgnąć dalej. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem, upewniając się, że nic mu nie było, bo naprawdę nie chciałaby teraz mieć na głowie próbujących ją zabić napastników i rannego towarzysza. - Kurwa - mruknęła sama do siebie, zaczesując włosy za uszy, bo adrenalina nadal buzowała w jej ciele i chyba dopiero zaczynało do niej docierać, co się dzieje. Nagle jednak jej zaskoczone spojrzenie ponownie powędrowało na męski profil i zmarszczyła lekko brwi. - Co? - wydusiła z siebie w pierwszej chwili - W sensie, tak, dom odpada, na pewno tam też już dotarli i na nas czekają - pokiwała głową - Ale nie zostanę u Ciebie. Lepszą opcją będzie przypadkowy hotel, Dante zorganizował mi fałszywy dowód, mogę się tam zatrzymać pod innymi danymi, sama, nikt się nie zorientuje - zapewniła, wyglądając przez okno w poszukiwaniu jakiegoś odpowiedniego budynku - Wysadź mnie przy hotelu - niemal rozkazała, spoglądając na Moe - Nie będę u Ciebie spać, to absurdalny pomysł. A co jeśli Wasze mieszkania też już rozpracowali? Jeżeli wiedzą gdzie mieszkasz? - dopytywała, chcąc oczywiście wzbudzić w nim wątpliwości i przeforsować swój plan, który wydawał się jej po prostu lepszy. Chociaż z drugiej strony wcale nie chciała zostawać sama. Ale też - nie chciała zostawać z nim sam na sam i to w jego mieszkaniu. Kiedy jednak minęli jeden z hoteli, a Maurice nawet nie zareagował, jedynie odrobinę bardziej przyspieszając, ponownie zaklęła pod nosem. Już chciała się nawet odezwać, ale wtedy z oddali, w bocznym lusterku, znowu dostrzegła zbliżający się do nich w zastraszająco szybkim tempie samochód. - Nie, niemożliwe… jak oni… - wychyliła się, by wyjrzeć przez rozbitą, tylną szybę, ale zaraz ponownie opadła na siedzenie i się w nim dosłownie schowała - …namierzają samochód? Mój telefon? Ale przecież go wyłączyłam. Jak nas tutaj znaleźli tak szybko?

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Mimo oczywistej irytacji kobiecymi uwagami, Moe nie wdał się z Albą w żadną dyskusję. Jej słowa i tak docierały do niego tak jakby skrawkami, nie zawsze w całości, więc ich sens pewnie mu umykał, a poza tym prowadzenie auta zrobiło się tak bardzo absorbujące, że trudno było mu zebrać myśli inne od pojedynczych przekleństw. W gradzie kul – w pędzie gonitwy, w kurzu miasta, w uniesieniu walki o własne życie – Santana teraz niby zamknął się w sobie razem z otaczającą go sytuacją i zarządzał nią w swoim tylko towarzystwie, zupełnie nie przejmując się głosami z zewnątrz. One i tak nie były mu do niczego potrzebne; chociaż los żony Butchera leżał teraz w jego rękach, ona sama nie mogła mu w niczym pomóc, więc w tej konkretnej chwili traktował ją jak cargo: bezwładny towar, któremu należało zagwarantować bezpieczeństwo i bez szwanku dostarczyć w odpowiednie miejsce (boy, oh boy; co za ironia losu). To rzecz warta zaznaczenia przede wszystkim z uwagi na wojskową karierę Santany, ale i ze względu na ich wspólną przeszłość. Maurice musiał odtąd myśleć bardzo chłodno i podejmować decyzje niepodyktowane emocjami czy sentymentem, a o to było zdecydowanie łatwiej, kiedy w fotelu pasażera kuliła się jakaś-tam-po-prostu-przesyłka, a nie Alba, którą jakiś czas temu „miał”; niezależnie od tego jak bardzo sobie wmawiał, że „wtedy” nie stało się nic wielkiego.
Adrenalinowy haj zawładnął nim w ułamek sekundy. Niezdrowa euforia wymieszana z natychmiastowym otrzeźwieniem i wyostrzeniem zmysłów przypominały odczucia towarzyszące zażyciu kokainy (przynajmniej tak to sobie wyobrażał; przynajmniej tak pisali w skryptach), ale wrażenie to zacierał spokojny, wręcz miarowy oddech i płynność, a właściwie „poukładanie” ruchów, które wykonywał Moe, prowadząc samochód. Cadillac „słuchał się”, jakby Santana był jakimś zaklinaczem suvów – w ciasnocie ulic śródmieścia manewrował zupełnie tak, jakby był kompaktowym, elektrycznym pizdrykiem dla nastolatków, a nie wielką, dostojną terenówką. Ale to nic dziwnego – Maurice w przeszłości prowadził rozsypującego się humvee po dziurawych drogach podbijanej Falludży czy Ramadi, więc za kółkiem takiego cacka na zadbanej jezdni czuł się jak ryba w wodzie; zwłaszcza po tym, jak padł pierwszy strzał, a ulice Toronto przestały być tak znajome i przytulne jak zawsze. Sześciolitrowy silnik warczał złowrogo, jakby już samym hałasowaniem mógł odstraszyć napastników, a towarzyszący każdemu gwałtowniejszemu manewrowi pisk opon podkreślał błyskawiczność i kunszt kolejnych posunięć. Pieniądze, które Butcher Bouchard płacił Santanie za ochronę właśnie się zwracały.
Kulminacyjny moment pościgu trwał najwyżej kilkanaście sekund. Napastnicy zmarnowali swoją okazję. W „pierwsze tempo” kanonada pocisków fatalnie chybiła i sięgnęła wszędzie i wszystkiego, tylko nie samochodu, którym poruszał się Moe z Albą, natomiast po poprawkach precyzji wystarczyło jedynie na tyle, żeby uszkodzić auto stłuczeniem tylnej szyby czy podziurawieniem bagażnika. Zaprzepaszczona w taki sposób szansa musiała zdeprymować zamachowców, bo właściwie z miejsca przestali stanowić zagrożenie. To znaczy – być może próbowali rzucić się w ślad za cadillakiem, ale w tłoku i chaosie nie odnaleźli się tak dobrze jak Santana i obtrąbieni przez rozrzucone po jezdni auta, odpuścili sobie kontynuowanie pościgu. Być może ich samochód nie zwracał na siebie takiej uwagi, jak Escalade, którego ostrzelali, ale jako napastnicy i z „gorącą” bronią „na pokładzie” mieli znacznie więcej do stracenia. Taktyczny odwrót był rozsądną decyzją; był tym, co zrobiłby na ich miejscu Moe.
Odpada. – Maurice odpowiedział krótkim syknięciem, kiedy zatrzymali się na światłach i wykorzystując chwilę spokoju, na dłużej przylepił do niej badawcze spojrzenie. Nie robił tego, bo taki miał kaprys; robił to, żeby się upewnić, że naprawdę nic się jej nie stało. Przy takim przypływie adrenaliny nietrudno przegapić kontuzję, zwłaszcza kiedy wszystko dzieje się tak szybko i pierwszy raz w życiu, więc chociaż Alba na nic się nie skarżyła, Santana chciał na własne oczy przekonać się, że nie „złapała” żadnego zbłąkanego pocisku albo że nie drasnął jej żaden odłamek szkła z rozbitej szyby. Poza tym, nieskrępowanie patrząc jej w oczy był (albo przynajmniej czuł się) bardziej przekonujący. – Nie możemy kręcić się tym autem po mieście. W ogóle nie możemy kręcić się po mieście. Parkdale jest niedaleko. Podjąłem decyzję – wyartykułował w ten chłodny, surowy sposób, nadal intensywnie przeczesując spojrzeniem jej twarz. Coraz lepiej rozumiał, dlaczego próbowała się rządzić; niezależnie od okoliczności – było coś ekscytującego w stawianiu na swoim, kiedy na co dzień nie ma się ku temu narzędzi. Nie był jednak pewien, czy towarzyszący mu dreszczyk emocji był związany ze starciem dwóch silnych charakterów, czy chodziło o wzięcie rewanżu za to, co się między nimi stało. Wtedy to Alba podjęła decyzję. – Ja jestem nikim, Alba. – Prychnął gorzko, kiwając głową na boki, zanim wrócił spojrzeniem na jezdnię i poprowadził auto przez skrzyżowanie. – Prowadzę samochód. To wszystko. Szkoda pieniędzy na moją głowę. – Mówił stanowczo, ale w duchu przez cały czas zastanawiał się nad jej słowami. Było w nich dużo sensu – znacznie więcej niż spodziewałby się po kobiecie o jej statusie, a to z kolei kręciło go znacznie bardziej niż długie nogi albo rozchylone wargi. Mógł się z nią nie zgadzać – i się nie zgadzał – ale nie sposób było nie szanować aż tak dogłębnej analizy sytuacji. Kto wie – może kiedyś mu się to przyda. Tym razem decydowało jednak męskie doświadczenie i intuicja, dlatego cadillac nawet nie zwolnił, kiedy mijali charakterystyczny, ceglasty budynek hotelu w zachodniej części Parkdale. Cadillac nie zwolnił również wtedy, kiedy Alba zaczęła podnosić kolejny alarm. Jej czujność była pozytywnym zaskoczeniem i rozczulony Moe po cichu doceniał, że próbowała pomóc, ale w swoim rozemocjonowaniu trochę się pogubiła i zaczynała popadać w paranoję. Wbrew pozorom bowiem – Santana miał oczy dookoła głowy przez cały czas, więc gdyby ktokolwiek faktycznie snuł się za nimi cieniem, to wypatrzyłby go zanim zdążyłaby o tym pomyśleć. W pracy wywiadowczej (czyli tej, którą wykonywał, odkąd wstąpił do DEA) najważniejsze są zdolności kontrwywiadowcze, a „rozpracowanie” ogona to chleb powszedni. Auto zbliżało się faktycznie bardzo prędko, ale było zupełnie niegroźne. I Alba miała się o tym za chwilę przekonać. – Zrób coś dla mnie i zamknij oczy, dobra? A potem policz do dziesięciu – rzucił z przekąsem, kątem oka kontrolując to wspomniany samochód, to leżącą w fotelu Albę. – Posłuchaj, nawet gdyby ktoś cię namierzał, to jesteś ze mną bezpieczna, okay? I nawet nie próbuj myśleć inaczej – odezwał się wyjątkowo spokojnie, kiedy wreszcie przymrużyła powieki. – Ale teraz jest już po wszystkim. Nikt cię nie namierza. No chyba, że zadarłaś z nim – dodał, kiedy zatrzymywali się na światłach, a domniemany ogon zrównał się z nimi przed przejściem dla pieszych. Szczerząc się zawadiacko, Santana zupełnie nie zwracał uwagi na Albę, chociaż patrzył ponad jej głową na sąsiednie auto – oto na tylnym siedzeniu za kierowcą siedział przepasany czerwoną chustką, młody golden retriever i z wywieszonym językiem wystawiał głowę za okno, całym sobą chłonąc wieczorną przejażdżkę autem. Alba miała go właściwie na wyciągnięcie ręki. Wówczas rozbrzmiał dzwonek telefonu, a na wyświetlaczu pokładowego komputera wyświetliło się nazwisko jej męża. Maurice był zdziwiony, że kontaktował się z nim w ten sposób, ale po tamtym zerwanym połączeniu domyślał się, że ich wyjazd z miasta też był usłany przygodami. Wcisnąwszy przycisk na kierownicy, odebrał połączenie.
Jak leci, szefie? Wszystko gra? Jesteś na głośniku. – Rzucił na powitanie Moe. – Mieliśmy towarzystwo. To był dobry pomysł, żebym odebrał panią Boucher – rzucił jak gdyby nigdy nic, ale dbając o to, żeby komplement pod adresem Dantego wyraźnie wybrzmiał. Butcher raczej nie przepadał za wazeliniarstwem, ale akurat słowa Maurice – jeśli te dotyczyły taktyki czy jego „dowodzenia” – traktował poważnie i się nimi chełpił. W końcu to co innego kiedy chwali cię znający się na rzeczy profesjonalista, niż kiedy w tyłek próbuje ci wejść podwładny. Santana szybko to zrozumiał i umiejętnie z tego korzystał, konsekwentnie budując w ten sposób swoją pozycję. – Zmieniam zagrywkę, szefie. Nie wiemy, czy przypadkiem nie mają kogoś pod domem, więc dzisiaj nie będziemy ryzykować. Pojedziemy tam z samego rana, za jasnego na pewno nie będą tacy odważni – mówił dalej, zachęcany przez Dante mruknięciami czy odchrząknięciami. Boucher ewidentnie chciał wysłuchać raportu, zanim sam podzieli się swoją sytuacją i planami. W międzyczasie Moe wjechał na podziemny parking pod jednym z apartamentowców i wolno toczył się przed siebie, szukając swojego wynajętego garażu.
Ale jesteście cali, tak? – Zapytał w końcu Butcher. W jego głosie czuć było zatroskanie, ale ono ewidentnie przegrywało z nutką podekscytowania, wywołaną najprawdopodobniej polowaniem, ucieczką i tak dalej. Naprawdę każdy może się uzależnić od adrenaliny. – Dobra robota, Stakes. Jestem ci dłużny, mówię poważnie – zawyrokował w końcu i głośno odetchnął wprost do słuchawki. Zestaw głośnomówiący sprawił, że zabrzmiało to tak, jakby siedział między nimi. Maurice wzdrygnął się. – Znikamy na parę dni. Będziemy na południu. Jak załatwimy sobie nowe jednorazówki, to spróbuję cię złapać na którymś numerze. Do tego czasu się nie wychylaj. I rób to, co trzeba, żeby o nią zadbać, okay? Ufam ci. – Zwłaszcza te ostatnie słowa zabrzmiały ironicznie, ale ich sens zgubił się gdzieś w zalewie rozkazów i poleceń. Dante odchrząknął. – Chciałbym porozmawiać z Albą. Możesz jakoś zostawić nas samych? – Zapytał, a w odpowiedzi Santana nie tylko podał kobiecie odłączony telefon, ale i wysiadł z auta. Właśnie zatrzymali się przed bramą wydzielonego garażu. W męskiej dłoni zaklekotał pęk kluczy.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

- Chyba zapomniałeś, że w trakcie nieobecności Dante, to ja tutaj podejmuje decyzje - mruknęła, gdy kolejny raz sprzeciwił się jej pomysłowi, obstając przy swoim. Oczywiście Albą mimo wszystko w tym momencie kierowały emocje - spędzenie nocy w jego mieszkaniu jawiło się jej jako coś kompletnie abstrakcyjnego i niewłaściwego, już samo przebywanie w nim w tym samochodzie sprawiało, że czuła się odrobinę niekomfortowo. A może najzwyczajniej w świecie nie ufała samej sobie, gdy był obok. Gdy był tak blisko. Już samo myślenie o tym wprawiało ją w konsternację i zdecydowanie łatwiej było, gdy trzymała go na dystans. - Nie zapominaj, że zawsze mogę mu powiedzieć, że źle mnie potraktowałeś - posłała mu sugestywne spojrzenie - I wtedy nie będzie miało znaczenia nawet to, że ostatecznie robiłeś wszystko, by mnie ochronić. Zawieź mnie do hotelu, Maurice - westchnęła ciężko. W pierwszej chwili odruchowo uniosła brodę, jakby chciała zademonstrować, że nic jej nie jest i że nie potrzebuje jego weryfikacji, lecz zaraz potem poczuła, jak napięcie mięśni opada, a ciało - wbrew własnej woli - zdradza oznaki ulgi. Ten rodzaj skupienia, które biło z jego spojrzenia nie był podszyty litością, a mimo to sprawiał, że czuła się tak, jakby każdy jej nerwowy tik był natychmiast rozliczany w jego umyśle. Nie znosiła tej bezbronności, bo to ona zwykle przyglądała się innym, kontrolowała sytuację, rozpoznawała słabości i sama decydowała, kiedy je ujawnić, a kiedy ukryć. Teraz zaś jego oczy odebrały jej to prawo. Czuła, że irytacja miesza się z czymś niebezpiecznie bliskim zaufaniu, bo przecież właśnie dzięki temu jego uporowi, tej ostrości i bezczelnemu wręcz zawłaszczaniu przestrzeni nadal oddychała i mogła myśleć. Zniosła jednak ciężar jego spojrzenia, w którym było też coś rozczulającego - bo mimo jego zdystansowania miała poczucie, że nie sprawdzał czy była cała tylko z czystego poczucia obowiązku. Gdy dzielili spojrzenie poczuła pewien dreszcz ekscytacji - jakby istotnie doszło do starcia dwóch silnych charakterów, z których żaden nie chciał odpuścić. Mimo więc przebijającej się troski wciąż walczyli o to, kto postawi na swoim. To dlatego chwile później wykrzywiła usta w pełnym niezadowolenia grymasie, gdy zignorował jej polecenie - bo ciężko to nazwać prośbą - i minął jeden z hoteli, który wydawał jej się idealnym miejscem do tego, by się w nim skryć. - Oboje dobrze wiemy, że nie tylko prowadzisz samochód - pokręciła lekko głową, z nutą ironii w głosie - Co nie zmienia faktu, że mogłeś oberwać, tutaj – nawet przypadkiem. I to też nie znaczy, że skoro próbują dopaść głównie Dante, to że nie rozpracowali również jego najbliższych ludzi, ich miejsc zamieszkania itd. - wzruszyła lekko ramionami, obstając przy swoim. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że doświadczeniem i intuicją w tych kwestiach Moe pewnie przewyższał ją na wszystkich płaszczyznach - z pewnością był zawodowcem i skoro Dante powierzył mu opiekę nad nią, to na pewno też był najlepszy w tym co robił, ale… ona też swoje w życiu przeszła. Potrafiła być czujna, zawsze świetnie wyłapywała nawet najdrobniejsze szczegóły, miała oczy dookoła głowy, a przede wszystkim praktyczne myślenie, które pozwalało jej przetrwać - jej oraz dziewczynom, które ratowała w sekrecie przed wszystkimi. Zbliżający się z kolei do nich samochód wzbudzał w niej niepokój, co było akurat zupełnie normalny zjawiskiem w nawiązaniu do tego, że ktoś dopiero co ich zaatakował. Niemniej rzeczywiście ponosiły ją emocje - to była dla niej nowa sytuacja o tyle, że do tej pory nikt na nią nie „polował”, nie ścigał, nie próbował zabić w ten sposób, więc… adrenalina nadal trochę odbierała jej realny osąd sytuacji. Za to Maurice nie miał tego problemy i tak, to zdecydowanie w tej sytuacji było cenne. Gdy kazał jej zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu, zerknęła na niego nieco zdezorientowana i być może jeszcze bardziej podenerwowana tą aluzją, jakoby była zbyt emocjonalna. Odetchnęła i jeszcze chwilę biła się z myślami, ale posłuchała tym razem jego rady i faktycznie przymknęła oczy, może nie odliczała w myślach do dziesięciu, ale to i tak jej nieco pomogło uspokoić oddech. Gdy była właśnie w tym stanie dotarło do niej jego zapewnienie, że niezależnie od wszystkiego była przy nim bezpieczna - świadomość tego była dla niej ważna i niezależnie od tego co padało z jej ust, miała wrażenie, że się nie mylił. Przede wszystkim czuła się bezpiecznie, może nawet bardziej niż przy własnym mężu. Sens jego kolejnych słów dotarł do niej z lekkim opóźnieniem, zmarszczyła brwi, nie mając pojęcia o kim mówił, ale kiedy otworzyła oczy i spojrzała w bok, dostrzegła urokliwą twarz psa, którego miała niemal na wyciągnięcie ręki. Jej reakcja była kompletnie spontaniczna i szczera, po prostu parsknęła cicho z rozbawieniem, nie odrywając wzroku od zwierzęcia. Pomyliła się, ale nie czuła się z tym źle - wolała by to była pomyłka aniżeli kolejne starcie z napastnikami. - Sama nie wiem, podejrzanie długo mi się przygląda, ale chyba nie mieliśmy okazji zajść sobie za skórę - stwierdziła krótko, pozwalając sobie na drobny żart w odpowiedzi na jego wcześniejsze zaczepkę.
Z tego chwilowego transu wyrwał ją jednak dźwięk dzwoniącego telefonu, aż się wzdrygnęła lekko i niechętnie oderwała spojrzenie od czworonoga, przenosząc je na ekran, na którym widniało imię jej męża. Przełknęła ślinę, gdy Moe odebrał połączenie, ale sama milczała, jedynie przysłuchując się ich wymianie zdań. Doceniła przebiegłość w słowach Santany, bo ten wcale nie podlizywał się szefowi, czego ten istotnie nie lubił, ale jedynie trafnie połechtał jego męskie ego, doceniając jego pomysł - a ten na pewno liczył się z jego zdaniem. Bez problemu wyłapała ten drobny szczegół, uznając, iż Maurice potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji i równie dobrze rozpracowywał ludzi. Westchnęła w duchu, gdy poinformował Boucher’a o swoim planie, a potem przekręciła oczami na wzmiankę o tym, że ten był dłużny swojemu człowiekowi za to, że ochronił to jego cenne trofeum. Dopiero wprost wyłożone zapewnienie o zaufaniu wzmogło w niej gwałtowniejszą reakcję, bowiem kąciki jej ust uniosły się w nieco cynicznym uśmieszku, a jej wzrok powędrował w kierunku Moe - któremu posłała sugestywne spojrzenie, nawiązujące do tego, co już się między nimi wydarzyło. Była odrobinę ciekawa jak do tego wszystkiego podchodził Santana, ale nie miała na tyle odwagi, by go o to zapytać, a już na pewno nie teraz. Spięła się dopiero w momencie, w którym Dante oznajmił, że chce porozmawiać z nią sam na sam, przejęła więc telefon od siedzącego obok mężczyzny i dopiero, gdy trzasnęły za nim drzwi, odezwała się, informując męża o tym, że zostali sami. Krótka, rzeczowa rozmowa odnosiła się głównie do zapewnień, że faktycznie nic jej nie było, a Maurice istotnie zadbał profesjonalnie o jej bezpieczeństwo, Dante nie omieszkał również kolejny raz przypomnieć jej, że ma odbierać ten cholerny telefon, gdy dzwoni, bo jak widać miał rację, co do realności zagrożenia, potem zaś krótko - specjalnie przygotowanym na tę okoliczność szyfrem, przypomniał jej o co powinna zadbać, gdy już dotrą jutro rano do ich domu. Nawet ona sama nie do wszystkiego miała dostęp, bo Boucher musiał liczyć się z tym, że gdyby dał jej dostęp do rzeczy, które mogłyby go pogrążyć, to być może spróbowałaby je wykorzystać. Mimo, że spędziła już u jego boku kilka lat, to przecież nadal nie była to szczera, wielka i pełna zaufania miłość, nadal była do niego przywiązana - dosłownie i w przenośni - i trwała u jego boku tylko dlatego, że to on tego chciał. A to trwanie zmalało jeszcze na sile w momencie, w którym dowiedziała się, że ją zdradzał. Gdy więc musiał zakończyć połączenie, odetchnęła z ulgą i po chwili wysiadła z samochodu, odszukując spojrzeniem Moe.
- Stakes? To jakaś Twoja kolejna ksywka? - spytała o pierwsze, co chodziło jej po głowie, gdy mężczyzna zmaterializował się nieopodal niej. Wyciągnęła w jego kierunku rękę, oddając mu telefon, przypadkowo muskając przy tym palcami jego dłoń, a gdy go wziął, cofnęła się o krok i oparła się plecami o drzwi od strony pasażera, kątem oka zerkając na zniszczenia z tył samochodu. - Dante wspomniał, że spróbuje się z Tobą skontaktować jutro rano. I kazał mi się słuchać Twoich poleceń - parsknęła cicho pod nosem, chociaż przebijała się przez to nutka irytacji i to wcale nie taka mała. W tym nerwowym nadal geście, gdy schodziła z niej jeszcze adrenalina, a poczucie dyskomfortu przybierało na sile sięgnęła do torebki po paczkę swoich papierosów, z których korzystała tylko w chwilach, w których musiała rozładować stres. I wtedy, gdy nie mogła go rozładować w bardziej przyjemny sposób. Nie przejmowała się też zbytnio tym czy w ogóle można było tutaj palić. Zatrzymała spojrzenie na Moe, gdy wsunęła papierosa do ust, a następnie go odpaliła, zaciągając się nim, by następnie wypuścić dym z ust niemal wprost w jego kierunku. - Tutaj mieszkasz? - rozejrzała się po wnętrzu garażu - I jesteś absolutnie pewien, że tutaj nie dotarli? - zagadnęła znowu, a przez moment zdawała się bardziej zainteresowana własnym papierosem niż nim. Ale to tylko pozory - kątem oka obserwowała każdy jego ruch, to jak niestrudzenie, wręcz uporczywie kontrolował otoczenie, najpewniej się niecierpliwiąc. Tak bardzo profesjonalny, aż nazbyt konsekwentny w swoim chłodzie. Kiedy zaciągnęła się ponownie, wypuściła dym wolniej, niemal leniwie, jakby chciała w ten sposób wypełnić ciszę między nimi. - Ciekawe - odezwała się w końcu, a jej głos zabrzmiał miękko, lecz z nutą zaczepności - Ciekawe, czy w każdej sytuacji potrafisz być tak niewzruszony - przechyliła głowę lekko na bok, jakby naprawdę się nad tym zastanawiała, po czym zaciągnęła się jeszcze raz, nie spuszczając przy tym z niego wzroku - Bo jakoś nie przypominam sobie, żebyś wtedy był taki opanowany - rzuciła nonszalancko. Pod tą maską ironii kryła się jednak uważna obserwacja: Alba wyraźnie testowała, jak daleko może się posunąć, jak bardzo naruszy tą jego żelazną fasadę. Sama wiedziała, że balansuje niebezpiecznie blisko przeszłości, której nie powinni przywoływać, ale właśnie w tym tkwiła cała prowokacja - przypomnienie, że nie zawsze panował nad sytuacją tak doskonale, jak chciał to teraz udowodnić. Było to również przypomnieniem, że wcale nie będzie miał z nią tak łatwo. Odchrząknęła w końcu po krótkiej chwili i oderwawszy od niego spojrzenie, skupiła je na trzymanym w dłoni papierosie. - W takim razie… zabierz mnie do siebie. Dante wspomniał, że wcale nie chcieli mnie zabić, przynajmniej na razie, raczej zależało im na tym, by wydobyć ze mnie cenne informacji, które jak myślą - na pewno posiadam. Więc lepiej... - przesunęła wzrokiem wzdłuż całej jego sylwetki, od dołu do góry, zatrzymując spojrzenie na jego twarzy - ...nie kusić losu.

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”