ODPOWIEDZ
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

4.
***
You're harboring a fugitive (that ass)
And my justice will be punitive (I'ma smash)
ken & barbie


Złota zasada głosiła: nigdy nie sypiaj z tą samą panną dwa razy.
Oczywiście - czasami go kusiło. Ale ilekroć zbliżał się do przekroczenia tej magicznej linii dzielącej go od zupełnie innego świata, przed oczami na czerwono drukowanymi literami malowało się Kenowi słowo: K-O-N-S-E-K-W-E-N-C-J-E.
Wtedy momentalnie robiło się mu zimno, jakby lodowaty oddech potencjalnej przyszłości omiatał kark. Jeżeli umówiłby się z kimś po raz drugi, istniało wysokoprocentowe ryzyko, że zrobiłby to również po raz trzeci. A dalej? Dalej mogłoby być już tylko gorzej; zamiast pomidorów malinowych zacząłby sadzić kwiaty (!!!), maniakalnie sprawdzać wiadomości na Messengerze i recytować miłosne poematy w świetle księżyca. Bo tak chyba zachowywali się ludzie w... w... z w i ą z k a c h.
Przemierzając dziarskim krokiem ulicę prowadzącą ku jego ulubionemu barowi, odruchowo mocniej opatulił się skórzaną kurtką, ponieważ samo to słowo wywoływało u niego nieprzyjemne dreszcze. Wszystko co piekielnie złe zaczynało się na literę Z - związek, zobowiązania, zaangażowanie. Trzy rzeczy, których Kenny unikał jak ognia.
Dlatego - nie, nie sypiał z nikim dwa razy, nawet jeżeli przemawiały za tym s o l i d n e argumenty. To byłoby okrutnym oszustwem z jego strony, znacznie gorszym niż te nieszkodliwe kłamstwa, którymi regularnie czarował kobiety. Bo okej, może i mówił, że niedługo zadzwoni, bo okej, może i prawił kwieciste komplementy, że czuł się oczarowany, ale znikając tuż po jednej nocy, na swój sposób chronił je przed czymś znacznie gorszym - bolesnym przywiązaniem do kogoś, kto nie był w stanie zaoferować nic więcej ponad jednonocną przygodę.
Czy to czyniło z niego b o h a t e r a? Tak. Nie. Nigdy zresztą się na niego nie kreował, nie licząc tej jednej akcji, kiedy wciskał pannie bajerę, że miał dwie tożsamości jak Superman i dlatego nie mógł zostać na dłużej niż godzinę, ponieważ świat stale potrzebował ratunku, a on musiał stać na straży pokoju. Mimochodem uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie swojego kreatywnego geniuszu, wchodząc do lokalu i kierując się prosto do baru. Dźwięki Pink Pony Club miękko rozchodziły się po klubie, który o tej porze tętnił życiem, zapełniony po brzegi ludźmi spragnionymi chwili wytchnienia po minionym tygodniu.
Bourbon dla mnie i blue Kamikaze dla tej Pani — rzucił nonszalancko do barmana, zajmując miejsce na stoliku barowym obok blondynki, która chwilowo obrócona była do niego plecami. Nim jednak na dobre zdążył rozkręcić się ze swoim profesjonalnym manewrem, kobieta w końcu zaszczyciła go swoim spojrzeniem, a on aż z niedowierzania chwycił się za nasadę nosa. — Nie. To się nie dzieje — burknął z ewidentnym rozczarowaniem w głosie, twarz ukrywając w dłoniach, ponieważ Latino King najwyraźniej postanowił go opuścić tego wieczoru.

barbie schmidt
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
no, mon dieu, wciąż kochasz mnie
trigger to moje drugie imię
32 y/o, 0 cm
workin' nine to five what a way to make a livin'
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Mówi się, że statystycznie kobieta ma więcej niż jedną osobowość.
Dobra, wcale się tak nie mówi, ale gdyby tak było, to Barbara zdecydowanie należałaby do kobiet, których ilość odmiennych wcieleń w zależności od pogody, fazy księżyca, najedzenia i etapu cyklu menstruacyjnego przekraczała ustaloną średnią, czy też bezpieczną normę. Dzisiaj wylosowała się Barbie kusicielka, która zamieniła luźne dresy na odkrywającą, czarną sukienkę, która cienkim materiałem przylegała do zgrabnego ciała, gęste i złociste loki opadały na plecy, a hipnotyzująco niebieskie oczy podkreślał makijaż. Full glam, można powiedzieć, odjebana jak stróż na otwarcie kanału i szczur w Boże Ciało, czy jakoś tak to szło.
I chociaż można było odnieść wrażenie, że w ich przypadku nie ma wielu punktów wspólnych, to Barbie mogłaby zgodzić się z tym, że dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, nawet jeżeli bardzo kusiło. Chociaż... niby w Pocahontas śpiewali, że rzeka nie jest stałą i jak wchodzisz do niej drugi raz, to już nie jest ta sama rzeka. No to dobra, uznajmy, że do rzeki można, ale do jeziora już nie, no bo tam to się raczej woda miesza cały czas ta sama... ale też deszcz pada i ta woda zostaje. Coś za trudna się ta metafora zrobiła. No nieważne. Mniej skomplikowanie było spać z różnymi osobami, zbierać doświadczenie i kolekcjonować, jak karty z pokemonów. Bo w tematykę związkową nie było co wchodzić, Barbie nie miała zbyt wielkiego szczęścia na tej płaszczyźnie, ale dalej wybierała życie w przekonaniu, że to z innymi jest coś nie tak, a ona jest jedyną rozsądną osobą.
Tylko, czy rozsądna osoba wybrałaby się samotnie do baru w stroju, który można uznać za prowokacyjny? Zapewne nie. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że Barbie posiadała pewne ukryte umiejętności, które sprawiały, że czuła się całkowicie nietykalna pod tym względem. Poza tym można z całą pewnością stwierdzić, że jej obłęd działa odstraszająco.
Schmidt czuła, że ma niesamowite połączenie z kosmosem, że jej przeczucia zawsze się potwierdzały, a ona mogłaby intuicją niemalże przewidzieć przyszłość, ale chyba teraz jej dziewiąty, pajęczy zmysł został uśpiony przez kolorowe drinki i wcześniej zjarane imprezowe zioło, bo absolutnie nie spodziewała się tego, co miało nadejść. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym ktoś zamówił dla niej drinka. Po prostu w którymś momencie zorientowała się, że miejsce obok zostało zajęte i w naturalnym odruchu odwróciła się w stronę nowego towarzysza wieczoru, rzucając ponętne spojrzenie spod wachlarza rzęs. — Też dobrze cię widzieć, sąsiedzie — rzuciła z przekąsem, krzywiąc się nieznacznie. — Jeszcze nie skonałeś w męczarniach? — zagadnęła, unosząc jedną brew, no bo dalej przecież utrzymywał, tuż przed opaskudzeniem jej butów, że tak, dalej jest śmiertelnie chory, ale jednak miał więcej niż ten jeden dzień, którym rzekomo zwabił ją do łóżka (tak naprawdę poszła, bo jest niebrzydki i miała swoje potrzeby, ale ok, pozwólmy wierzyć mu w to, czego potrzebuje jego ego). Uśmiechnęła się do kelnera, kiedy podał jej drinka. Dodała dwa do dwóch i nie, nie miała zamiaru mówić, że nie trzeba było, bo trzeba było. To były jej ulubione adidasy... — Odważnie zakładać, że chciałam blue kamikaze. Nie czuję się dzisiaj, jak niebieski, ale niech ci będzie — i z ciężkim westchnięciem pochyliła się nad szklanką, żeby językiem zgarnąć czarną, plastikową słomkę. — Wyglądasz trochę inaczej. Może to przez to światło, ale przez to, że nie jesteś cały zielony na buzi — zauważyła błyskotliwie.

Kenneth Fleetwood
38 y/o, 183 cm
agent 007, a tak naprawdę to sierżant w toronto police service cavalry unit hq
Awatar użytkownika
zamawiam cztery shoty, mała mów mi kamikaze, uh
ja nic na to nie poradzę już, że kocham to
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiandrzej/duda
postać
autor

On był jeden.
T e o r e t y c z n i e.
Bo wyruszając na cotygodniowe ł o w y, zawsze tworzył sobie barwną osobowość z (nie)wiarygodną historią życia. Na przestrzeni lat wielokrotnie był księciem różnych małych państw, o których nikt nie słyszał, wyjeżdżał na misje charytatywne do jeszcze mniej znanych krajów, przeprowadzał się na kontynenty oddalone o setki kilometrów od Toronto oraz zmagał się z różnymi ułomnościami, które gasły w obliczu prawdziwej m i ł o ś c i. Nie wspominając już nawet o licznych profesjach - doktor, adwokat, kucharz, architekt, trener personalny, CEO firmy krzak, bankowiec i jego personalny faworyt, reżyser. Kto by pomyślał, że to miasto miało aż tyle wschodzących talentów?
Dziś również miał już w głowie skleconą wersję swoich perypetii życiowych, którymi zamierzał uraczyć niewiastę, której przypadłaby zaszczytna rola jego towarzyszki wieczoru. I co jak co, ale z a w s z e starał się dodawać jakiś nowy element do tworzonych przez siebie opowieści. W końcu nie mógł ciągle bajerować panienek na ten sam tekst, prawda? To byłoby zwyczajnie o b r a ź l i w e dla subtelnej sztuki podrywania. Oczywiście - mógłby też pozostać sobą, ale gdzie w tym była zabawa? Poza tym jakby przedstawiał się swoim prawdziwym imieniem, rozdawał na lewo i prawo numer telefonu, to prędzej czy później ten zakład by u p a d ł. W końcu kobiety ze sobą rozmawiały, więc zapewne nie trzeba by było długo czekać, żeby w eter poszła informacja, iż po mieście grasował seryjny podrywacz.
Chociaż czy mógł w ogóle mianować się tym wspaniałym tytułem, kiedy ewidentnie wszystkie zmysły go właśnie srogo zawiodły? Jakim cudem spośród kilkunastu kobiet obecnych w barze dał radę wytypować tę jedną, z którą już spał? Czyżby jego radar zaczynał szwankować? Milion egzystencjonalnych pytań przelatywało mu przez głowę, kiedy wpatrywał się tępo w (niestety) znajomą twarz.
Zacząłem nowe eksperymentalne leczenie, jeszcze trochę pożyję — wyjaśnił gładko, odzyskując rezon, ponieważ prawdziwy magik nigdy nie zdradzał swoich sztuczek, więc Kenny też nie zamierzał się przyznawać do lekkiego nagięcia rzeczywistości. Nic więcej nie dodał, a kiedy barman podsunął mu pod nos szklaneczkę z nektarem bogów, od razu zwinnie ją wyzerował i zamówił kolejnego drinka, bo jeżeli miał przetrwać jakoś ten wieczór, to tylko w towarzystwie procentów.
Zerknął w międzyczasie kątem oka na swoją (przeklętą) sąsiadkę i prychnął cicho, słysząc jej kolejny komentarz.
Nie musisz go pić. Możesz oddać — nawet zaczął niespiesznie sunąć opuszkami palców po barowym blacie w kierunku wspomnianego drinka, ale kiedy przyuważył, że już zaborczo pochwyciła czarną słomkę, zatrzymał dłoń w połowie drogi do celu i jedynie westchnął. C i ę ż k o. — To te różowe reflektory — skwitował obojętnie, wciąż w środku będąc głęboko zniesmaczonym swoim strzałem w płot. W tej chwili nie miał zbyt wielu możliwości, podbicie do kogoś innego wiązałoby się z uznaniem tej porażki, a znowu zarwanie do niej... Tu jeszcze raz mimochodem zlustrował ją wzrokiem. Oceniająco. Jedynie na moment zatrzymując wzrok na kilku strategicznych punktach, gdzie jej obcisła sukienka przylegała do ciała (był tylko człowiekiem, dobra?). Ostatecznie powrócił spojrzeniem do twarzy blondynki i w końcu rozciągnął wargi w uśmiechu, który z reguły nie wróżył niczego dobrego. — Ty natomiast wyglądasz, jakbyś zeszła z okładki magazynu, B... Przypomnij mi, jak miałaś na imię? Przez chorobę niekiedy mam luki w pamięci — przyznał z wystudiowanym smutkiem, uśmiechając się przepraszająco. Piłka była oficjalnie w grze.

barbie schmidt
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
no, mon dieu, wciąż kochasz mnie
trigger to moje drugie imię
ODPOWIEDZ

Wróć do „Woody's and SAILOR”