A Romeo właśnie bardzo lubił, kiedy kobiety wypowiadały jego imię, chociaż w ustach rudej wciąż brzmiało jakoś mało poważnie, właśnie jak w tej komedii romantycznej. Zmarszczył brwi na jej pytanie.
-
 Ja chyba... wolę żeby to był układ, możemy jasno określić zasady - właściwie to nie miał takiej kobiety, a może miał? We Włoszech? Ale nie chciał brać ślubu, żadnego, a ten miał być tylko udawany. Umowa, dzięki której dostanie to, czego tak bardzo pragnął, firmę dziadka. A później to nawet może będzie mógł się z rudą rozejść. Bez uczuć, bez szkody, po prostu, rozwiązać umowę.
-
 Ale może nie wszystkie ubrania masz ohydne? - zapytał i uśmiechnął się nawet. Może tej sukienki w groszki by się pozbył, ale jakieś normalne ubrania zostawił, w końcu on też czasem ubierał się całkiem normalnie, jak dzisiaj na przykład. Normalna koszulka, co prawda pewnie kosztowała krocie, ale nie wyróżniała się niczym szczególnym.
-
 Zobaczysz... Przecież nie zdradzę Ci od razu wszystkiego, ale może jeszcze jedna rzecz... - zamyślił się na moment, a później wypalił -
 umiem zwinąć język w rurkę, a chyba nie wszyscy to potrafią - i wystawił do niej język zwinięty w rurkę, żeby jej to pokazać. Na te słowa, że mógłby gotować jej częściej tylko się uśmiechnął, nie robił tego za często, bo jednak zazwyczaj nie miał na to czasu, ale czasami mu się zdarzało, może jeszcze mu się zdarzy coś dla niej ugotować.
-
 Mam tego nie robić? - zapytał, kiedy powiedziała o tym zdrabnianiu imienia, może tego nie lubiła. W zasadzie mógł do niej mówić Celeste. Albo wcale może najlepiej?
Zmarszczył brwi na jej słowa, bo nie do końca wiedział jak ma to zinterpretować, przystojny dupek, ale dość obrzydliwy. Westchnął ciężko opierając łokcie na blacie, a twarz na nadgarstkach.
-
 Jak ma na imię? Ten pies? - zapytał, bo nie chciał drążyć tematu odnośnie tego dlaczego uważa go za dupka. Łatwo go oceniła, a to podobno on to zrobił względem niej. Tylko, że wcale nie, bo on się cały czas zastanawiał, co siedzi w jej głowie.
-
 To takie... slumsy - wyjaśnił jej,  nie znał Toronto, nie zapuszczał się do gorszych dzielnic, bo po prostu nie wiedział czego się spodziewać, nie czuł się tutaj jeszcze jak w domu, zdecydowanie bardziej jego domem był Mediolan. Tamto miasto znał jak własną kieszeń, każdą dzielnicę.
Skrzywił się słysząc o tym psiaku skatowanym przez dzieciaka.
-
 Dzieci są głupie - stwierdził, chociaż to nie tak, że nie lubił dzieci, czasem lubił, czasem grał z nimi w piłkę, albo właśnie tym biedniejszym dawał pieniądze na jedzenie. Chociaż trzeba wspomnieć, że akurat w tym modowym środowisku nie było za dużo dzieci.
Kiedy Celeste tak się ucieszyła na tego psa, to przechylił na bok głowę.
-
 Jeśli nie będę musiał po nim sprzątać i będziesz go pilnować, żeby nie pogryzł moich rzeczy, to możemy - powiedział spokojnie, w sumie pies to też jest dość odpowiedzialna sprawa. To tak tylko łatwo się mówi, weźmy psa, ale trzeba się nim opiekować, dbać o niego, uczyć go różnych rzeczy, Romeo nie miał na to za bardzo czasu.
-
 Tylko, żebyś wiedziała, że ja mogę nie mieć dla niego czasu - dla rudej zresztą też nie, ale to może wtedy ona się zajmie tym pieskiem? To też tylko tak ładnie wyglądało z boku, małżeństwo, bankiety, wspólne wyjścia, włoskie dania, które mógłby jej gotować i spacery z pieskiem. No nie do końca... bo jednak życie Romeo to było raczej zrywanie się o świcie i wizyta w atelier, w butiku, w biurze, od rana do wieczora poza domem. Ale czy jej będzie to w ogóle przeszkadzało? Może nie zauważy.
Wbił w nią spojrzenie, kiedy powiedziała, że sukienki jej się podobają, udawała? Pewnie nie chciała, żeby zmienił zdanie co do tego psiaka. A może naprawdę jej się podobały? Westchnął ciężko.
-
 Sam nie wiem kiedy mówisz poważnie, a kiedy udajesz - stwierdził i przeniósł wzrok na manekiny -
 zależy, te może mogłyby się pojawić w zimowej kolekcji, ale w atelier pracują już nad przyszłym sezonem - tam trzeba było o wszystkim myśleć z wyprzedzeniem, ale często było tak, że dziadek, albo Romeo, zmieniali coś w kolekcji w ostatniej chwili. Teraz też niby zimowa odsłona była gotowa, ale zanim pojada na pokaz do Mediolanu mogli jeszcze coś pozmieniać.
-
 Zacznijmy od ubioru - powiedział i nawet się delikatnie uśmiechnął. W zasadzie nie musieli się lubić, ale może tak byłoby im łatwiej?
-
 Ups, chyba jestem trochę... obrzydliwy - on pił do tego, że powiedziała, że się nim brzydzi, nie dotknęłaby go przez rękawiczkę, w ogóle żadna szanująca się kobieta nie zadaje się z takimi jak on, trochę tego było. Chociaż Romeo zazwyczaj nie brał takich słów do siebie. Zazwyczaj, bo te od rudej jakoś mu bardziej zapadły w pamięć.
Napił się wina słuchając jej. To akurat było coś, co ich łączyło, nie chcieli tego ślubu, rozumiał to, ale to też sprawiało, że się wahał, że myślał, że może powinien znaleźć dziewczynę, która by chciała? Która chciałaby wkroczyć w ten jego świat. Tylko, że takiej dziewczyny na pewno nie polubiłby dziadek. No i co on miał zrobić?
-
 Możemy spróbować - rzucił i dolał sobie wina, jej też, skoro mieli zawiesić broń, to mogli się wspólnie napić. A to było dobre wino, przywiezione z Włoch.
-
 Ten pies, którego wybrałaś ma na imię Scooby? - zapytał. On też by wolał teraz siedzieć... Chociaż właściwie to nie było tak źle, kiedy się nie kłócili. 
Celeste B. Salvaggio