Rozstanie z posadą w monopolowym nie było planowane i nadeszło szybciej niż Indie się tego spodziewała, co było tylko i wyłącznie jej winą. Ostatnio średnio poważnie podchodziła do czegokolwiek we własnym życiu, ze sobą i swoimi obowiązkami włącznie, więc była taka szansa — mała, oczywiście — że zdarzyło jej się parę razy na zmianę przybyć w średniej formie po poprzednim wieczorze albo zdrowo spóźniona. I tak jak z szefową relacje miała przyzwoite, tak nazbierało się tego trochę za dużo i w efekcie Indie została bezrobotna w losowy poniedziałek. W zdrowym rozsądku może i miała poważne braki, ale nawet ona rozumiała, że mimo że nie bardzo interesowała ją kariera w... no, w czymkolwiek, tak prawdę mówiąc, to jednak nie mogła pozwolić sobie na to, żeby odłożyć rozwiązanie tego problemu w czasie, o całkowitym zignorowaniu go nie wspominając.
Wywieszona na drzwiach kina kartka przykuła jej uwagę, bo zdradzała desperację. Wypisane Arialem na pomiętej kartce A4 "POSZUKIWANI PRACOWNICY!!!! info w środku" było szalenie obiecujące i brzmiało tak, jakby znalazła dokładnie to, czego potrzebowała — szefostwo wystarczająco zdesperowane, żeby zatrudnić kogokolwiek. I Bogu niech będą dzięki, po raz pierwszy od dłuższego czasu dopisało jej szczęście, bo przeczucie miała dobre i trafiła idealnie. Wystarczyła informacja, że wiedziała, jak obsługiwać kasę i robotę dostała właściwie z miejsca, razem z firmowym t-shirtem wątpliwego uroku i informacją, że zaczynała jutro rano. Miała zdrowo wypierdolone w to, gdzie dokładnie siedziała za kasą i czy wydawała resztę alkoholikom, czy studentom filmoznawstwa, bo tak czy inaczej nie była to jej wielka aspiracja, więc był to dosłownie najlepszy możliwy scenariusz, jaki mógł jej się przydarzyć. Serio, nie pamiętała kiedy ostatnio czuła się z siebie tak dumna, bo załatwiła to po prostu mistrzowsko.
No i wykurwiście. Wreszcie coś po jej myśli, nie?
Kulturalnie nie spóźniła się na swoją pierwszą zmianę, fatygując się do wyjścia wystarczająco wcześniej, żeby w spokoju spalić peta i jeszcze zostać z niewielkim zapasem czasu, co trafiało jej się raczej od święta. Odpowiedzialny za oprowadzenie jej miał być niejaki Marv; Marv okazał się siedemnastolatkiem, którego zatrudnili trzy dni wcześniej od niej i nie miał zielonego pojęcia, że to na niego spadła ta odpowiedzialność, więc po mniej-więcej trzech minutach wymiany zdań doszedł do wniosku, że pójdzie po kolegę, który pracuje tu trochę dłużej. Przytaknęła mu, w ciszy odprowadzając go wzrokiem za jakieś drzwi, po czym z nudów obojętnym spojrzeniem zaczęła taksować wnętrze kina, wyłączając się trochę aż do momentu, w którym w końcu dotarł do niej dźwięk kroków.
— Okej, wychodzi na to, że do piętnastej jesteśmy tylko we trójkę, więc Lucas Ci wszystko wyjaśni.
Nie ma opcji. Nie ma, kurwa, opcji.
Szanse były znikome, bliskie zera. A jednak — podniesiony momentalnie na dźwięk znajomego imienia wzrok natknął się na ostatnią osobę, którą chciała teraz spotkać. Żart. Jebany, nieśmieszny żart. Tak właśnie czuła się teraz na temat całego swojego życia, od początku do końca.
— Chyba mnie chuj strzeli — wyrwało jej się w natychmiastowej reakcji, czego oczywiście szybko pożałowała. Oprócz tego, że nie było to jej wybranym sposobem na powitanie Lucasa, to przy okazji poważnie zbiło z tropu biednego Marva, na którego zaraz przeniosła swoje spojrzenie.
— Um... Coś nie tak? Czy...?
— Nie, sorry, wszystko świetnie, Marv. Naprawdę zajebiście.
Lucas Miller

 
				
 
									 
				
