29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Na widok przyczajonego zaraz za śmietnikiem tworu, o który poniekąd sam się prosił od samego początku, Hathaway pociągnął jedynie kolejny łyk piwa i zmrużył oczy, sygnalizując, że jednocześnie mógłby ponownie rozważyć, czy nie odstawić na moment butelki i obić mu ryja tak dla zasady, jak i to, że był zbyt zmęczony na dyskusje i tak długo, jak kutas chował się za kontenerem, on miał to zasadniczo głęboko w dupie.
Doceniam romantyczny gest, nie musiałeś 一 mruknął, tonem na pograniczu żartu i ironii. Nasadą nadgarstka kolistym ruchem przetarł sobie oko, aż pod powieką zatańczyły mu wielokolorowe plamy. 一 No, to co z tym R.?
Domyślał się, że jest to inicjał, od imienia, nazwiska lub pseudonimu artystycznego, a ponieważ prędzej obiegłby zakład tuzin razy niż zapytał wprost jak zmora włamująca się nocami na prywatne posesje się nazywa, wyprowadził pokrętny fortel.
Remigiusz.
Felix nie mógł pochwalić się obszerną wiedzą w innych tematach jak cukiernictwo, więc nie skojarzył z jakiej części świata mogło pochodzić tak cudaczne, szeleszczące imię.

Za chuj nie będę cię tak nazywał 一 stwierdził wprost, nie ze złośliwości lecz z czystego pragmatyzmu. 一 A ej ty też mi nie leży, więc możesz być Remy. Nie ma opcji, żebym sobie język łamał na... Regimiush? Nie, za chuj, nic z tego. 一 Przynajmniej spróbował, a jak na zaspanego, wymiętego marudy jakim był Hathaway po godzinach pracy to i tak można było obtrąbić za sukces. Spojrzał z ukosa na mężczyznę, tak, jakby badał, czy z takim imieniem nie urwał się z cyrku, albo czy nie żartował, wszystko jednak wskazywało, że przynajmniej w zakresie swoich personaliów był szczery od progu.
Chcesz mi powiedzieć, że jesteś takim nieżyciowym altruistą, robisz to dla idei pro publico bono, czy śpisz na pieniądzach? 一 To rozbudziło w nim podejrzenia, bo kto to widział tak odmawiać zasłużonego zarobku? Felix naprędce rozważył trzy opcje, nie spodziewał się natomiast, by istniała czwarta, wedle której Kamiński zwyczajnie unikał zobowiązań.
W butelce, którą od paru minut trzymał bezczynnie w ręku zostało jeszcze trochę piwa i w normalnym trybie Felix zapewne doceniłby gest, jednak zmęczenie skutecznie przyćmiło jakiekolwiek oznaki entuzjazmu, którego zresztą nigdy nie miał w sobie zbyt wiele, co nie oznacza, że nie doceniał tej nieoczekiwanej uprzejmości.
Patrząc na znajomy odruch oklepywania się po kieszeniach przeszło mu przez myśl, że mógłby się niejako zrewanżować za to piwo i poczęstować swoimi, jednak Remigiusz znalazł zgubę.

Jesteś pewny, że to wystarczy? Mam trochę powierzchni, to nie będzie robota na jeden dzień.
Właśnie zdał sobie sprawę, że co najmniej na tydzień przyjdzie mu zamknąć cały lokal i logistycznie przemyśleć kwestię dostaw, obecnego asortymentu oraz oddelegować pracowników na nadprogramowy, płatny urlop. Momentalnie zabolało go w okolicach piersi, czyli dokładne tam, gdzie zwykł trzymać portfel.

Wszystko będzie lepsze od tego, co mamy tam teraz. Nie będę ci dyszał w kark, zobaczysz jak to wygląda i stwierdzisz co możesz z tego wyczarować. Osobiście nie miałbym nic przeciwko pociągnięcia motywu roślinnego, ale nie oczekuj, że wyskoczę ci z dokładną botaniczną listą gatunków, nie znam się na tym.
Chyba, że były to rośliny użytkowe, dostępne powszechnie w lasach Idaho. Wtedy mógł wypunktować mu co nieco, a nawet rozpoznać większość badyli po samym liściu, kwiatku czy innej drobiazgowej głupocie, wątpił jednak, aby te konkretne zapamiętane pasowały do wizji na SOMę.
Przez moment obaj zgodnie milczeli podziwiając kwitnący mural, popijając resztkę piwa (Felix) oraz prawdopodobnie już planując kolejny projekt artystyczny (Remigiusz). Była w tej ciszy jakaś niewyrażona wprost zgoda, widocznie dogadywali się znacznie lepiej nie mówiąc nic.
Hathaway nigdy nie przodował w odpowiednim doborze słów, nie rzucał się w wir towarzyskich zgromadzeń, prawdę mówiąc unikał ich jak ognia. Już jeden Kamiński wyrabiał jego dzienny limit intensywnością interakcji i samym byciem, ale i on miał swoje momenty, w których dało się go zaakceptować tak, jak akceptowało się zapach prażonych ziaren: początkowo wkurwiający i trudny do zignorowania, z czasem człowiek się przyzwyczajał i traktował jak tło.
Ciche parsknięcie, bez wątpienia duszone lecz nie do końca skutecznie skwitowało komentarz. Czyli Felix miewał poczucie humoru, a Kamiński jakimś cudem się w nie wpisywał.

Zdarzało się 一 przyznał, wcale zresztą nie kłamiąc. Kilku kasjerów zaczynało co prawda od mopa na zapleczu, mimo to zwykle nie mylił się co do ludzi. Nie miał też oporów przed CV z wymowną pustką w miejscu poprzednich pracodawców, nie wymagał doświadczenia na start ani listów polecających tak długo, jak widział faktyczną chęć do pracy. 一 Przed chwilą nie chciałeś być pracownikiem, zdecydujże się.
Potem nastąpiła dłuższa chwila zawahania, tak, jakby rozważał dodanie czegoś, co nie do końca mu pasowało, gryzło w gardło i nie pomogło nawet przepicie paskudnego odczucia resztą piwa.

Felix 一 przełamał się wreszcie. Ot, i to była ta wielka, straszliwa rozterka jaką w sobie produkował od paru minut.


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Powieka drgnęła mu nieznacznie na wspomnienie o romantycznym geście, chwilowo ponownie odpalając w nim chęć walki z samego początku ich spotkania. Nie lubił takich żartów, nie grał w takie gierki i szybciej dałby mu w zęby zanim odpowiedziałby na to śmiechem, co na szczęście nie było od niego oczekiwane. Zrelaksował się dopiero na połamaną próbę wypowiedzenia własnego imienia, przez którą spojrzał na mężczyznę litościwie jak na utykającą sarenkę po potrąceniu przez auto. Jego biedny, niewypracowany, amerykański język.
- Mogę być? Łaskawco - wywrócił oczami, chociaż nie był w stanie pokonać niewielkiego uśmiechu. Wszyscy w tym kraju byli niesamowicie przewidywalni. - Ujdzie Remy, Remik, może być też Kamiński, ale nie wiem czy na tym też nie połamiesz sobie języka - podrzucił, w pewnym stopniu ciekawy czy chociaż jego nazwisko byłoby w stanie przejść mu przez gardło. W praktyce nikt poza najbliższą rodziną nie nazywał go pełnym imieniem, a to także odeszło w zapomnienie wraz z ostatnim pożegnaniem, na dobrą sprawę przedstawiał się tak tylko i wyłącznie by widzieć konsternację na twarzach nieprzygotowanych rozmówców. Podobnie wyglądali po pierwszym łyku wódki z jego rodzinnych stron, jednak ten poziom znajomości nie został jeszcze odblokowany przez jego pseudo-szefa.
- Chcę ci powiedzieć, że albo przyjmujesz, albo zacznę cię liczyć od minuty za debilne pytania - ostrzegł, rzucając mu krzywe spojrzenie na próbę wyciągnięcia od niego kompletnie zbędnych mu informacji. Nie zamierzał mu się spowiadać, zwłaszcza kiedy sam nie potrafiłby ująć swoich powodów w jedno zwięzłe zdanie, a "chcę mieć możliwość porzucenia tego projektu z dnia na dzień" mogło nie brzmieć dla niego zbyt obiecująco. Jednakże o czym nie wiedział, to nie gryzło go po nocach w poduszkę. Westchnął ciężko, kiedy ten wciąż drążył temat i potrzebował głębokiego wdechu przyjemnie gryzącego w przełyk dymu, by odpowiedzieć mu czymś więcej niż spojrzeniem spod byka. To najczęściej miało odwrotny efekt niż dogadywanie się z ludźmi i działało bardziej jak czerwona płachta.
- Słuchaj, nie jestem firmą remontową i nie zamierzam zaczynać tej kariery. Oferujesz mi płótno, ja mogę zaoferować... to - machnął ręką w stronę gotowego muralu by podsumować zakres swoich umiejętności. - I tyle. Jak ci nie siądzie to zamalujesz to sobie jakąś bezduszną szarością i nikogo to nie zaboli. A ja lubię nowe projekty - podsumował, licząc że tym samym zakończą zbędną przepychankę. To nie tak, że nie chciał, ani nie potrzebował pieniędzy, zwyczajnie były rzeczy które liczył sobie wyżej niż gotówkę. Stojący obok niego typek zdawał się funkcjonować w innych kategoriach i jedyne czego Remik od niego potrzebował, to żeby przestał mu je narzucać. Mógł powiedzieć o sobie wiele, ale nie dało się go kupić. Nie do wszystkiego.
- Ja też nie - przyznał w temacie roślin. Wszystko co tworzył leciało z wyczucia i z pamięci, jak gdzieś coś kiedyś zobaczył nie miał szczególnych problemów z przełożeniem tego na jakąś powierzchnię płaską. Czy to w parkach, ogrodach botanicznych za dzieciaka, ogródkach używanych jako skrótu bez wiedzy właścicieli, czy mieszkaniach nieco bardziej zaaklimatyzowanych w społeczeństwie znajomych zastawiającymi sobie roślinnością każdy wolny kąt mieszkania. Osobiście się w tym nie widział, ale lubił je szkicować. Podobnie ze zwierzętami, a zwłaszcza tymi latającymi.
Cisza była przyjemna póki trwała, moment na oddech bez świeżych oparów z puszki czy kawałka materiału blokującego dopływ powietrza, zamiast tego z charakterystycznym zapachem tytoniu i piwa. Dał radę dokończyć swoją butelkę i wrzucić ją do kontenera zanim ponownie poruszyli kwestię nowej, obiecującej współpracy. I o ile dziwacznie było słyszeć śmiech tego zdecydowanie zbyt wysokiego gbura, Remik nie mógł powiedzieć by przeszkadzało mu jego towarzystwo. Jak milczał był nawet znośny.
- I nie chcę, nadążaj - mruknął tylko, jako że poza jednym przypadkowym przejęzyczeniem nie zmienił zdania ani razu. Musiał jednak znaleźć jakąś terminologię dla ich układu by uniknąć takich pomyłek na przyszłość. Miał jedną faktyczną pracę i szefa nad głową, nie potrzebował ich więcej.
- Na zdrowie - odparł instynktownie, kiedy ten wyrzucił z siebie coś co zdawało się sprawiać mu fizyczny ból. Dopiero po chwili zorientował się, że mężczyzna właśnie próbował się przedstawić i z rosnącym uśmiechem skinął mu głową na znak, że przyjął do wiadomości.
- No więc, Felix, jak nie zamierzasz mnie jednak szczuć psami to moja robota jest tu skończona - ogłosił, przechodząc pod ścianę by zebrać cały swój rozrzucony po betonie dobytek z powrotem do sponiewieranego przez lata plecaka. - Odwieźć cię gdzieś czy spędzasz tu całą dobę? - rzucił przez ramię, upychając puszki i dysze do największej komory, a chustki składając pobieżnie by zmieściły się do mniejszej kieszeni. Gdzieś między tym wszystkim walała się dodatkowa butelka piwa i jego telefon, którego nie widział na oczy od kiedy wyszedł z domu. Jego auto zaparkowane było dwie ulice dalej, dość blisko by w razie potrzeby był w stanie tam dobiec, ale dość daleko by nikt nie był w stanie połączyć go z miejscem zbrodni jakby Felix okazał się jednak fanem dzwonienia po gliny. Jak miło, że udało im się tego uniknąć.

Felix Hathaway
29 y/o, 197 cm
dumny właściciel i czekoladnik w SOMA Chocolatemaker
Awatar użytkownika
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Na szeleszcząco-kanciaste Kamiński Felix skrzywił się jednoznacznie i pokręcił głową. Oczywiście, że prędzej zawiązałby sobie język w supeł próbując niż utrafił w jakikolwiek zbliżony brzmieniowo wariant, a skoro Remy było akceptowalną opcją, uznał, że spotkali się pośrodku.
Poza tym Hathaway bardzo nie lubił, kiedy przyłapywano go na nieprzygotowaniu lub niewiedzy, a przyszpilenie go na nieumiejętności (nawet tej czysto fonetycznej) poruszało w nim jakiś nerw.
Pytam, bo się na tym nie znam. To nie jest hala sportowa, więc o ile nie obchodzi mnie szczególnie BHP twojej roboty skoro niczego nie spisujemy na papierze, tak wolę wiedzieć na co mam się nastawić. Weź się kurwa uspokój, bo normalnie nic z tobą ustalić nie idzie.
Wisiało mu szczerze jaka idea przyświecała domorosłemu artyście z ulicy, nawet, jeżeli w jakiś sposób urozmaicił mu długą noc i przezabawnie miotał się próbując ugryźć, mimo, że Felix tak na dobrą sprawę nie wszedł jeszcze w swój rzadki tryb drażnienia dla sportu. Przeczuwał, że mężczyzna o absurdalnie brzmiącym nazwisku mógł dostarczyć mu trochę rozrywki i rozruszać stagnację, jaka ostatnimi czasy zamiast stabilnej rutyny dostarczała mu nudnawego marazmu, ale w tym konkretnie momencie był na to zbyt zmęczony, zbyt wypalony i właśnie wyzerował piwo, zatem pierwszeństwo miał prysznic, parę godzin martwego snu i kawałek steka, jaki czekał na niego w lodówce od wczoraj.
Nieoczekiwany konsensus nastąpił, gdy Felix szczeknął na niego coś o nieznajomości terminologii botanicznej, a Kamiński wypluł lakoniczne ja też. Cisza tuż po tym była dla odmiany zgodna, bardzo przyjemna i naturalna, mimo że ciągnęła się przez parę minut podczas których Hathaway podziwiał sobie mural od detalu do detalu.
Potem bardzo niepomocnie powlókł się za nim jak zainteresowany jakąś głupotą pies, wbił wzrok w przygarbionego, zbierającego swoje klamoty mężczyznę i z obiema dłońmi wciśniętymi w kieszenie skórzanej kurtki, Felix wykazał się gestem i trącił butem puszkę schowaną między kontenerem a frontem budynku.

Wypada odwiedzić dom 一 odparł z czającym się w głosie niezadowoleniem. Wychodziło na to, że gdyby mógł i nie ograniczała go upierdliwa fizyczność, rzeczywiście spędzałby w SOMie całą dobę, a jeżeli zależałoby to od niego, naciągnąłby ją o dodatkowe godziny. Często brakowało mu czasu, często spieszył się gdzieś i biegał po zakładzie zgrzytając zębami, wywołując chaos gdziekolwiek się pojawił i pieklił się na niedostatek rąk, jakich przydałoby mu się jeszcze co najmniej kilka. Podobnie rzecz się miała ilekroć wpadał do domu, w którym odhaczał co konieczne: sen, posiłek i kąpiel, ignorując wielki telewizor kuszący dostępem do kablówki i serwisów streamingowych trzymanych bóg wie po co, skoro z nich nie korzystał, kominek, przy jakim zapewne zasypiałoby się o wiele przyjemniej oraz grilla stojącego na tyłach wysianego dla wygody samym trawnikiem ogródka.
Spojrzenie przeciągnął powoli od etykiety na puszce aż do Kamińskiego zbierającego końcówki do precyzyjnej pracy sprayem, tak, jakby ważyło ono tonę.

A co, masz za dużo czasu? 一 Nie wzgardziłby. Inaczej z miejsca zażegnałby się twardym, stanowczym nie zamiast wdawać w rozgrzebywanie propozycji, którą owszem, ospale rozważał, bo i tak nie dojechałby w tym stanie na własną rękę i musiałby jeszcze wymodlić na tym zadupiu jakiegoś ubera.
Chustkę, którą miłosiernie sprezentował mu wcześniej Remigiusz aby nie dostał pylicy złożył przez pół i zwrócił mu ją bez słowa.
Mural pasował do okolicy, do zakładu i potrzeby Felixa aby coś w monotonnej cegle zmienić, jednocześnie wstrzelił się w jego brak wizji lepszym pomysłem niż te, jakie dotąd obijały mu się o czaszkę kiedy tylko starał się wyobrazić jak ewentualnie mógłby odświeżyć nijako industrialny image SOMy. Miał płótno, Kamiński miał zamysł i talent. Problem zatem rozwiązał się sam.

Mieszkam w Guildwood. Jeżeli jakimś cudem jest ci po drodze, to nie będę stękał.
Bo Kamiński nawet po jednym piwie jawił mu się jako bardzie wiarygodny materiał na kierowcę niż on sam, zaraz po podwójnej zmianie, ledwo widzący na oczy z zapewne mocno opóźnionym refleksem. Tę samą historię opowiadały zresztą jego imponująco odhodowane cienie pod oczami i przygarbiona sylwetka, wątpliwej rytmiki krok i wyzuty z intonacji głos. Istniało spore prawdopodobieństwo, że w tym stanie nawet gdyby Kamiński okazał się kolekcjonerem samojebek z fotoradarów i prawo jazdy wygrał psim swędem parę dni temu, Hathaway przespałby co najmniej pół eskapady przez miasto. Zwykle zasypiał kamiennym snem jako pasażer, zapakowany głęboko w fotel, owinięty pasami i nawykiem zawsze krzyżował przedramiona na piersi, przez co czasami sprawiał wrażenie, jakby pomimo zamkniętych oczu stale panował nad sytuacją.
Potrzeba kontroli przebijała się nawet gdy tracił połączenie z przytomnością własnego umysłu, a może szczególnie wtedy, skoro była w nim zakorzeniona głębiej niż niejedno wspomnienie czy nabyty odruch.

Odpalę ci za wachę 一 zdecydował zaraz, nie precyzując w jaki sposób ani kiedy. Niewykluczone zresztą, że miał przypomnieć sobie o obietnicy co najmniej za kilka dni, gdy upora się z bardziej priorytetowymi, niecierpiącymi zwłoki sprawami.


Remigiusz Kaminski
default (dc: default_1010)
Completely ruthless when pissed off
27 y/o, 182 cm
mechanik w Scarborough Auto Care
Awatar użytkownika
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smile
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Widok jego skrzywionej miny na doskonałą imitację pierwszego wgryzienia się w plasterek cytryny skwitował parsknięciem śmiechem, bawiąc się doskonale z tym, jak wielki problem stanowiły dla mężczyzny jego personalia. Poza najzwyklejszym poczuciem przynależności do narodu zza oceanu dzięki uporowi rodziców wychowujących go pod kulturę swojej ojczyzny i swoistego poczucia wyższości nad ludźmi, którzy od zawsze starali się patrzeć z góry na niego, dwujęzyczność dodawała mu doskonałej rozrywki. Oraz zasób przekleństw uderzających lepiej niż ich mdłe, angielskie odpowiedniki.
Nagłe zaprzeczenie, że cokolwiek z wcześniejszych pytań go obchodziło, skwitował krzywym spojrzeniem jakby ten zdążył w ostatnie kilka sekund stracić rozum. Nie przejmował się jego stanem mentalnym na tyle by teraz wycofywać się z ich układów, jednak zanotował sobie by spodziewać się, jeśli jutro Felix nagle uzna, że nie pamięta nic z ich rozmowy i przegoni go miotłą. Z dziwnym wrażeniem co do rozjechanego kontaktu z rzeczywistością stojącego za nim faceta na pewno nie pomogła jego następna odpowiedź na proste pytanie.
- No... chyba wypada - zgodził się z nim niepewnie, nie do końca pewny co ma mu powiedzieć. To nie była normalna odpowiedź. A na pewno nie dla osoby traktującej miejsce pracy jako zło konieczne, które co najwyżej można było dostosować do własnych potrzeb by stało się bardziej znośne. W jego wypadku było to chłodzenie butelek wódki na zapleczu oraz dodatkowe, niezauważalne na pierwszy rzut oka modyfikacje w samochodach turystów, które pozwalały mu dorobić kilka dolców na boku. Zostawanie nawet minutę ponad czas pracy musiałoby mu się naprawdę opłacać. - Jakieś problemy z żoną..? - zagaił, próbując... sam nie wiedział co. Udawać, że rozumie ten problem? Zachować się jak najnormalniejszy facet na jakiego można trafić? Nawet jeśli Felix miał jakieś małżeńskie zagwozdki, Remik nie był nawet szczególnie chętny o nich słuchać.
- Nie wiem nawet, która jest godzina - przyznał bez bicia i upchnął na miejsce pożyczoną chustkę, po czym wstał i zarzucił plecak na ramię. - Więc można powiedzieć, że owszem, mam i to sporo - dodał, instynktownie wygrzebując z kieszeni paczkę papierosów i chwilę później wypuszczając spomiędzy warg świeży obłoczek dymu. Tym razem jednak zaoferował swoje ręcznie zwijane źródła nikotyny także stojącemu obok mężczyźnie. Po zarejestrowaniu nazwy dzielnicy potrzebował chwilę na prześledzenie mentalnie trasy. Nie żeby to cokolwiek zmieniało, o tej porze wszędzie byłoby mu po drodze, przy pustych ulicach chętnie przejechałby nawet za obrzeża miasta.
- Zacznij wierzyć w cuda, bo jest - zauważył, ruszając w stronę bramki z kłódką przewieszoną z jednej strony by zostawić otwarte przejście. Na pewno jechali do tej samej części miasta, a to mu stanowczo wystarczało i nie zamierzał łamać sobie głowy nad statystycznymi szansami na przypadkowe znalezienie się w całkiem innej dzielnicy na drugim końcu miasta. - Jak musisz coś jeszcze pozamykać to będę na rogu - poinformował go i poprawił zjeżdżając z ramienia pasek przy głuchym dzwonieniu puszek i butelek wypełniających jego bagaż. Zanim wyślizgnął się z powrotem na ulicę, dotarła do niego ogólnikowa obietnica, na którą skinął głową bez szczególnego skupienia i zniknął za ścianą siatki, delikatnie trzęsącą się na zawiasach. Zwykle nie wymagał od ludzi odpłacania się za jakąkolwiek potencjalną przysługę, zamiast rozliczania się co do grosza wolał zbierać przysługi. Wpisywać się w dobre łaski, kiedy mógł coś z tego mieć w nieokreślonej przyszłości. Dotychczas wychodził na tym lepiej niż jakby zbierał opłaty za każdą najmniejszą podwózkę czy odratowanie z tarapatów. Pomocna dłoń miała większą wartość niż gotówka.
Jak zapowiedział, na rogu ulicy oparł się plecami o latarnię uliczną i, korzystając z ciszy i spokoju nieludzkiej godziny prawie-porannej, niespiesznie przegrzebał kieszenie w poszukiwaniu kluczyków do auta. Imprezowicze poznikali w chodników, zostawiając zaledwie niedobitki. Jeden z nich chwiał się z boku na bok, używając elewacji pobliskiego budynku jako podpórki i zatrzymując się co trzy do pięciu kroków.
- Stoję jakoś ulicę stąd - poinformował Felixa, kiedy ten pojawił się w jego polu widzenia, odpychając się od słupa latarni i ruszył w kierunku, który chwilę wcześniej wskazał ruchem głowy. Oddychał na przemian chłodnym, niezmąconym powietrzem i dymem papierosowym, na ostatniej prostej zgasił niedopałek na mijanym śmietniku i skręcił do czerwonego pickupa zaparkowanego przy chodniku. Wskoczył na miejsce kierowcy zakładając, że jego towarzysz sam potrafi znaleźć klamkę, przerzucił swój plecak między zagłówkami na tylne siedzenie i jak tylko usłyszał trzaśnięcie drzwiami od strony pasażera włączył się do nieistniejącego ruchu. - Rozgość się, możesz wybrać muzykę - mruknął, szybkim kontrolnym spojrzeniem sprawdzając ustawienie lusterek zanim wykręcił z uliczki na główną. Korzystając ze swobody oferowanej przez śpiące miasto, nie krępował się by docisnąć już na pierwszej prostej, kierując się w stronę Scarbrough.

/zt x2

Felix Hathaway
ODPOWIEDZ

Wróć do „SOMA Chocolatemaker”