
 
- Języki obce
 Koreański wyssała z mlekiem matki, w chińskim najlepiej potrafi przede wszystkim bluzgać (chwała ojcu). Angielski przyszedł z przymusu, szlifowała w szkole i ze względu na zawód (niekoniecznie rodziców, chociaż pasuje); dogada się, a co nie dopowie, to dowygląda. Zawsze może wykręcić się metodą na turystkę, bo akcent ma, no niestety, niezbywalny.
- Szycie i pierwsza pomoc
 Z niejednego pieca chleb jadła, więc nie chodzi głodna. Nieważne, że kaczki rzucające w nią pieczywem miałyby inne zdanie w tej kwestii. W każdym razie: opatrzy, poda antybiotyk — człowiek czy pies, różnica przecież żadna. Zreanimuje kota, a może i Ciebie, jeśli będzie trzeba. Poza tym na bezrybiu i rak ryba, nie narzekajcie.
- Prawo jazdy kat. B
 Umie prowadzić, choć nie wygląda na kogoś, który powinien dostać do ręki cokolwiek z silnikiem. Nie wjeżdża w drzewa, nie rozbija się o słupy, a do tego potrafi zaparkować równolegle bez stu prób. Teraz częściej robi slalom między regałami w supermarkecie z wózkiem, ale prawo jazdy to prawo jazdy.
- Tatuaże i wszelkie inne formy wyrazu artystycznego
 Jej ręka jest tak pewna, że nawet w trzęsącym się autobusie zrobiłaby prostą linię. Namaluje tag, mural i jeszcze portret twojej starej, jeśli dasz jej pięć minut i parę dolarów. Specjalizuje się w szeroko-pojętych bazgrołach; ignoranty i tradycjonalizm. Poza tym brutalizm, postpunk, szorstkie, krzykliwe formy. Zamiast ładnych, pastelowych obrazków, woli to, co wręcz wbija się w oczy i zmusza do myślenia. Albo jego braku.
- Odporność psychofizyczna
 Śpi jak chomik po mefedronie, imprezuje jak student na erasmusie, a i tak następnego dnia jest w pracy. Czasem nawet punktualnie.
- Czytanie do góry nogami
 Nie wiadomo po co i dlaczego, ale umie. Gazeta, książka, notatka — wszystko przeczyta, nawet jeśli tekst jest obrócony o 180°. Tak, nie ma to absolutnie nie ma to żadnego praktycznego zastosowania.
- Czytanie do góry nogami
 Nie wiadomo po co i dlaczego, ale umie. Gazeta, książka, notatka — wszystko przeczyta, nawet jeśli tekst jest obrócony o 180°. Tak, nie ma to absolutnie nie ma to żadnego praktycznego zastosowania.
- Czekanie
 Najgorsza tortura, jaką może sobie wyobrazić. Oczywiście, sama potrafi spóźnić się o kilka godzin, ale tobie nie wolno. Nieważne, że brzydzą ją...
- Zbyt bliskie relacje
 Kiedy ktoś przesadza z okazywaniem sympatii, to może się całkiem szybko przekonać, że poziom tolerancji Cheon jest bardziej niż niski i zaprosi go (lub ją) na wycieczkę. Na przykład do drzwi albo inny kontynent. Nie odnajduje się w przyjaźniach, związkach i tym podobnych. Co innego...
- Przelotne znajomości
 Kiedy patrzy na kogoś, wie, że to tylko chwilowe. Cała ta intensywność, pożądliwe spojrzenia, wszystko jest tylko na dzisiaj, nie na jutro. Wypije drinka, może wymieni się numerami, a nawet zaśnie w cudzym łóżku, skoro już ma do niego prawo (prawo do zapomnienia, jak się w nim znalazła). A potem... Życie toczy się dalej, bo przecież są...
- Nielegalne używki
 Nie namawiam do tego, ale wyobraźmy sobie, że Eunsoo od czasu do czasu, mniej więcej co weekend, lubi trochę szaleństwa. I to właśnie w postaci różnych substancji, które sprawiają, że świat nabiera kolorów. Albo dziwnych fraktali. Albo w ogóle przestaje istnieć. Oczywiście, zna granice, ale te granice są, cóż, bliżej nieokreślone, szczególnie, gdy idzie na...
- Imprezy
 Te, które nie kończą się o północy i dają wystarczająco dużo czasu, by popełnić wszystkie błędy, na które nie było czasu za dnia. A najlepszym towarzyszem problemów jest...
- Alkohol w każdej formie
 Sięga po trunek, gdy wieczór zaczyna kusić ciemnymi myślami. Albo jasnymi, w zależności od tego, który argument pasuje. Delikatna słodycz, lekka gorycz. Czasem zapomina, że ma pokaźny zapas w lodówce, ale kiedy jej się przypomni, to na każdą butelkę przypada inny powód, by została otwarta. Świętowanie urodzin Ani - Ani jej, Ani twoich. A potem, całkiem logicznie zresztą, dochodzi do wniosku, że jeszcze tylko jedna. No dobra. Dwie. Trzy? Nie, trzy za dużo, musi mieć siłę opiekować się...
- Baekho
 Czyli psem, który nie wie, że jest psem. Bliżej mu do niszczycielskiej Godzilli, która za ofiary upodobała sobie buty i wszelkie rzeczy, które jest w stanie pochwycić w pysk, niż czworonoga. Niewychowany gówniarz. Po tym, jak nażarł się trutki, stała się jeszcze bardziej przewrażliwiona na jego punkcie.
Wstała i bosą stopą odgarnęła to, co zalegało na podłodze. Zaszeleściło jak poruszona kartka papieru, ale po nadepnięciu brzmiało już zupełnie inaczej. Doszła do wniosku, że w tym stanie, otóż to, lepiej, by nie podejmowała się rozwiązywania zagadki obejmującej minięty przedmiot, gdyż wyżej wymieniona czynność leży w granicy skrajnego ryzyka wyrzutu treści żołądka. Tego wolała nie robić. A bardziej niż tego, to po „tym” sprzątać. I to jeszcze na parę godzin przed wylotem.
Przekręciła się na lewy bok i spędziła w pozycji embrionalnej kilkanaście, w porywach do stu dwudziestu, minut. Później pałętała się bez celu po mikroskopijnym mieszkaniu zbierając ostatki swojej Seoulskiej historii. Będzie tęsknić. Zdecydowanie. Niektórzy nazwaliby lokum meliną, ale brak aparycji typowego alkoholika u właścicielki, a raczej najemczyni, definicję tę oddalał w czasie wystarczająco długo, by dozbierała na rozpoczęcie nowego rozdziału w finalnej destynacji. Na szczęście. Nie uniosłaby porównania, które z całą pewnością podszeptywałby demon zamieszkujący na lewo od serca, do własnego ojca. Do matki, choć i ona nie była wzorem rodzica, też. Z dwojga złego wolała jednak to drugie.
Kobieta, z którą dzieliła kolor włosów i oczu, na szczęście miała w sobie na tyle samokontroli (albo leków, które ograniczały żywotność jej ust — who knows), by lata temu, przy wyprowadzce z Jeonju, nie odżegnywać Cheon rzuconą naprędce klątwą. Takie ciężko odlepić. Co innego inkantacje z mordy czarownika procentów i trunków, zwanego również stworzycielem, dawcą tudzież ojcem; te z kolei brzmiały jak przezabawny zawijas z wulgaryzmów i przezwisk. Coś pomiędzy panną negocjowanego afektu a wyrodną córką.
Wtedy nie było jej do śmiechu.
Prychnęła pod nosem. Bo cóż innego mogła zrobić? Taki to już los, że biednym wiatr w oczy, a tym, którzy przyszli na świat w quasi małżeństwie, które ledwo wiązało koniec z końcem, choćby i wydma. Razem ze szkłem. I brudem. I czymkolwiek, ktokolwiek zechciałby do zbioru dodać, ażeby zobrazować tragizm tamtej sytuacji.
Teraz nie żegnał jej nikt — i bardzo dobrze.
Zaczęło się: długa jak wędrówka ludu wybranego przeprowadzka do kraju klonowego liścia z jedną tylko walizką i psem pod pachą, później gorączkowe poszukiwanie mieszkania i lokalu pod studio, kiedy, mając ewidentnie wczorajszy makijaż i cholernie podpuchnięte oczy, mogłaby nieopatrznie, swym niewątpliwie zwalającym z nóg urokiem małego zabójcy, przyciągnąć księcia bez białego konia. I nawet po odebraniu kluczy to wszystko wciąż brzmiało nierealne. Nie tyle sama Kanada, ile możliwości. Skryte, rzecz jasna, pod płaszczem kariery w zawodzie, który, w przeciwieństwie do rodzimej Korei, był legalny, a nawet powszechnie akceptowany.
Przecież wcale nie uciekała od problemów, które „spłodziła” wraz z garstką znajomych. Gdzież tam. Od tych, w które wpadła z własnej tylko inicjatywy: a w życiu! Summa summarum, nie zapowiadało się na to, by w Toronto miało być inaczej. Nie, bynajmniej. Jedyna różnica była taka, iż w Korei kartoteka przewinień Eunsoo zdawała się nie mieć końca, zaś w Kanadzie, cóż, była pusta. Pomijając oczywiście występki natury moralnej czy sposobu prowadzenia się. Bo jeśli chcieć je ująć na liście, przedtem należałoby wyciąć skrawek Lasu Amazońskiego, a chyba nikomu nie widzi się walka z ekoterrorystami. Ekologami. Tymi, co przytulają drzewa i ładnie do nich mówią.
Cheon, a i owszem, też potrafi wypluć ładne słowa. Nawet wypowiedzieć. Co więcej: jak najprawdziwsza z prawdziwych mistrzyni liter.
Do psa.
Do bestii ubranej w czarno-podpalany kożuszek, który już pierwszej nocy w nowym miejscu zajmował się skórzanym butem właścicielki. Cholerne Shiby. Bo to wina rasy, absolutnie nie tego, iż rozpuściła dziada jak zagorzała matka-koreanka. Że gotowa byłaby, gdyby w portfelu słychać było jedynie dźwięk biedy, sprzedać ów futerał, byle nakarmić to coś, co gustowało w obuwiu. Że... Że gdyby tylko Baekho miał takie życzenie, przemówić ludzkim głosem, posłałaby go na uniwersytet, choć pytana o to, a bardziej swoją potencjalną obecnością nań, twierdziła, iż instytucja jest zbyteczna.
W sumie była. Wypłata wystarczała, by pokryć rachunki i niekończące się imprezy. Na nich zaś alkohol, tak potrzebny, by osiągnąć stan nieważkości. Zwykła jednak nazywać ten obszar życia w Toronto wgryzaniem się w miasto i jego kulturę. Całą resztę, brakującą, pokrywały fikuśne cukierki przekazywane ukradkiem z rąk do rąk. A czasem i z ust do ust, jak znalazł się wyjątkowo kuszący partner do tejże transakcji. Mało kto trafiał w spaczone gusta Eun. To nie stało jednakowoż w sprzeczności z tym, by po unormowaniu się proporcji alkohol — narkotyki — krew (hemoglobina, mistyfikacja, taka sytuacja) mieć zamknięte oczy aż do momentu, w którym zbudzą ją pierwsze promienie słońca, co by oznajmić, że czas na ucieczkę z leża nieszczęśnika. Szczęśnika. Nieszczęśnika w szczęściu?
Jak zwał, tak zwał. Nikt raczej nie płakał. A nawet jeśli śpiący książę miał ochotę łkać, Cheon byłaby już hen daleko, w drodze do własnego mieszkania i jeszcze bardziej własnej pościeli. W najgorszym wypadku mogła udawać, że nie umie angielskiego.
Lubiła dzielić chwile, ulotne momenty i kolor szminki, ale nie życie, troski czy plany. By spełnić obie sympatie, cóż, konieczne było zachowanie rozwagi. I tak też nazywała sposób zawiązywania relacji na potrzebę dnia i nocy.
Rozwagą.


 
				
 
									