42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Santana wywrócił oczami i nieco głośniej wypuścił powietrze przez nos, ale zgodnie z wojskowym obyczajem zbył jej uwagi milczeniem. Wbrew pozorom bowiem – protokół dyplomatyczny w półświatku wcale tak bardzo nie różnił się od politycznego drylu w armii. Gangsterzy, podobnie jak różnoracy oficerowie (złośliwie przezywani przez niższych rangą żołnierzy gryzipiórkami), bardzo przejmowali się swoją pozycją w przestępczej hierarchii i nie tylko przy każdej podkreślali ją z namiętnością, ale i wykorzystywali ją do granic możliwości. Ten mechanizm najłatwiej było widać, kiedy ktoś zaliczał awans: świeżo upieczony chorąży niemal z dnia na dzień zaczynał poprawiać zaprzyjaźnionych sierżantów i przejścia na „pan” (pani), dokładnie tak jak nowo mianowany żołnierz mafii robił się nieznośny dla swoich wspólników, z którymi jeszcze do niedawna siedział przy tym samym stole. Nic dziwnego zatem, że zdobyty w taki sposób szacunek nie miał realnego przełożenia na panujące w grupie relacje i prowadził do wielu niefortunnych sytuacji, w których jedyną bronią było milczenie. Cisza bywa wszak wymowna i czasami opowiada znacznie lepszą historię niż słowa; to przecież przez niedopowiedzenia burzą się albo budują związki, więc w większych grupach są jeszcze bardziej wymowne. Moe nie powiedział więc nic, choć powiedzieć chciał dużo – że chętnie zobaczyłby, jak przyboczni Dante przyjmują rozkazy od kobiety (chciała tego czy nie, otaczali go ludzie wychowani „po staremu”, dla którzy w kontekście ich „branży” nie bardzo poważali płeć piękną) albo zapytał, jak zamierzała wytłumaczyć mężowi, że jakiś czas temu podzielił się nią ze swoim ochroniarskim podnóżkiem i że trzymała to przed nim w tajemnicy. Bo jeśli sądziła, że tak jak w normalnym świecie – tu też mogłaby liczyć na empatię i zrozumienie, to mijała się z prawdą. Obrączka nie zapewniała jej nieśmiertelności; nie była horkruksem.
Wydawało mu się zresztą, że mimo wszystko Alba raczej nie próbowała robić mu na złość czy stawiać się tylko po to, żeby się postawić. Owszem – jak wszystkie kobiety, które decydowały się na „to” życie, miała silny charakter i twardo dyktowała warunki, ale w obecnej sytuacji po prostu odreagowywała to okropne niebezpieczeństwo, w którym się znalazła. Maurice widział to nieraz za drutem – na polu bitwy – na przykład przy wyzwalaniu porwanych cywilów. Ludzie, którym niegdyś siłą odebrano wolność, często bardzo szybko chcieli odzyskać kontrolę nad swoim życiem, dlatego czasami zachowywali się zupełnie nielogicznie i naprzykrzali się ratującym ich żołnierzom, mimo że zawdzięczali im życie i byli tego w pełni świadomi. Najbardziej podatni – przynajmniej w obserwacjach Moe – na takie zachowania byli ci najbardziej uprzywilejowani i przyzwyczajeni do władzy, i to ich „przedstawienia” najbardziej zapadały w pamięć, kiedy padało to słynne „jesteśmy Amerykanami i jesteśmy tu, żeby ci pomóc”. Jeśli więc Alba straciła wolność, kiedy znalazła się w sytuacji realnego zagrożenia życia, to nic dziwnego, że tak pazernie próbowała odzyskać nad wszystkim kontrolę i tak nachalnie próbowała go sobie podporządkować. Nie miał urazu, nie zamierzał tego zbyt długo rozpamiętywać. Miał tylko nadzieję, że w szerszej perspektywie to nie odbije mu się czkawką i że Dante nigdy nie będzie musiał się wykazywać wyrozumiałością wobec żony. Zdechnąć za siedem minut (z groszami) przyjemności to byłby strasznie kiepski interes. Dla Maurice i dla agencji.
Podczas gdy Alba pytlowała przez telefon, Moe przygotował w garażu miejsce dla cadillaka. O tym, że komórka go zmieści, wiedział, ale jeszcze nigdy nie miał potrzeby parkować w środku, więc wykorzystywał tę dodatkową przestrzeń na różne fanty, które czasem przypadały mu ze względu na przynależność do grupy Boucharda. Czasami różnoraki towar był formą wyrównywania zaciągniętych długów, innym razem „kupowano” nim względy, a najczęściej obdarowywano nim Dante po udanych napadach na tiry czy magazyny i zawsze obecny przy Butcherze Santana rzadko zostawał z pustymi rękami. W przeciwieństwie do innych członków bandy jednak – Moe wcale (no, prawie wcale) nie korzystał z luksusów w stylu ogromnego telewizora, nowego odkurzacza czy nawet błahostek w stylu butów albo bielizny; nie korzystał, bo nie mógł zarabiać na swojej pracy pod przykrywką, a fanty – przy okazji – podrzucał swoim przełożonym, żeby powiększyć kryminalne portfolio grupy. W każdym razie – teraz odsunął jakąś miniaturową lodówkę i skrzynkę wina, a kiedy wyciągał z szafki tarp, znalazł fabrycznie zapakowany smartwatch, o którym zupełnie zapomniał. W życiu naprawdę nie opłaca się być uczciwym.
Na razie go trzymaj – odparł krótko, w bardzo niesubtelny sposób urywając temat przytoczonego pseudonimu. Nie lubił o nim rozmawiać – po pierwsze przypominał mu o starych czasach i momencie, w którym te czasy się skończyły, a po drugie zwyczajnie mierziło go, kiedy zwracał się do niego w ten sposób ktoś, z kim nie służył w wojsku. Dante miał dyspensę, bo był jego szefem i byłoby ciężko mu czegoś zabronić, ale to nie znaczyło, że wszyscy dookoła mieliby mu mówić w ten sposób. Alba też nie do wszystkich mówiła „skarbie” albo „kochanie”. Powinna to zrozumieć. – I powiedziałaś mi o tym, żeby mieć wymówkę, dlaczego jesteś posłuszna, czy żebym się bardziej wściekał, jak jednak nie będziesz słuchać? – Zapytał, ale dopiero po tym, jak wprowadził auto do komórki. Garaż nie był zbyt duży, więc suv zajmował mnóstwo miejsca, a żeby nakryć go płachtą tarpu, Moe musiał się nieźle nagimnastykować przy przeciskaniu się pod ścianą. – Lubię ten samochód. Strasznie mi go szkoda – stwierdził, kiedy robota doprowadziła go do miejsca, w którym opierała się o auto. Skinięciem głowy przeprosił ją na bok, zupełnie ignorując bezczelność w jej spojrzeniu, kiedy zaciągała się dymem. Nadal uważał, że targały nią nerwy, więc nie zamierzał niczego wyolbrzymiać, ale jednocześnie prawie natychmiast przyszły mu na myśl przynajmniej trzy osoby z ich wspólnego otoczenia, które taki gest mogłyby odebrać za straszną potwarz i wynagrodzić siarczystym policzkiem, więc targnął nim niemal bolesny dysonans. Sprawdzała go? Znalazła się już kiedyś w takiej sytuacji? Bolało? – Nie, to jest garaż. Mieszkam w mieszkaniu. Na czwartym piętrze – odparł, podrywając kącik warg w ironicznym uśmieszku. Satysfakcja z udanego żartu była podwójna: nie było mowy o windzie, trzeba było się wspiąć po schodach. Ale o tym za chwilę. – Przekonamy się o tym, nie? – Podrzucił ramionami. Zanim wyszedł z komórki, jeszcze przez chwilę rozglądał się po jej wnętrzu, a potem zaczekał aż Alba łaskawie stanie na zewnątrz i zabrał się za zamykanie bramy. – Powiem to tylko raz, a ty zrób z tym co chcesz. To ty do tego wracasz, Alba. Ty o tym mówisz – rzucił, zamykając kłódkę przy pomocy małego kluczyka, a potem wyciągnął skryty pod bluzą pistolet i odbezpieczywszy zamek, poprowadził ją za sobą.
Po schodach wspinali się w ciszy – Moe szedł pierwszy, trzymając broń za plecami i cały czas czujnie wyglądając przed siebie. Nawet jeśli nikogo nie spodziewał się tu spotkać – a nie spodziewał się, szli zapomnianą klatką dla obsługi hotelu, który potem przekształcono w apartamentowiec – wolał pozostawać w pełnej gotowości. Nie miał zamiaru jeszcze raz dać się przyłapać na wykroku. Zanim więc wypuścił Albę na korytarz, najpierw sam postawił kilka kroków w tę i tamtą, i dopiero kiedy upewnił się, że byli sami, pozwolił jej wyjść z ukrycia i zaprowadził do swojego mieszkania.
Na wstępie zaznaczam, że tu mieszka kot, więc jeśli masz uczulenie na sierść, to… Lepiej, żebyś nie miała. Po prostu – powiedział, przekręcając klucz w zamku i wpuścił ją do środka przodem. Po zamknięciu drzwi, wklepał odpowiedni kod na panelu alarmu i zapalił światło, a potem skierował kroki prosto do kuchennej części salonu. Tymczasowo po futrzaku nie było ani śladu, ale fontanna z wodą, zabawki czy kuweta jasno wskazywały, że gdzieś się tu czaił. – Salon, łazienka, sypialnia i garderoba. Ale do garderoby nie wchodzisz – tłumaczył z daleka, pokazując palcem w stronę poszczególnych pomieszczeń. W międzyczasie wysypał na tackę wszystkie klucze i telefony, a także pistolet, chociaż akurat z nim nie zamierzał się tej nocy rozstawać. To, że do tej pory nikt jeszcze się tu nie pojawił, nie znaczyło, że już nic im nie groziło. Po pierwsze czujność. – Normalnie spałabyś na kanapie, ale czeka mnie noc pod telefonem, więc pościelę ci w sypialni. Piwo? Whisky? Mleko? Woda? – Zaproponował, zaglądając do lodówki. Pierwszy raz zrobiło mu się wstyd, że było w niej tak pusto i że właściwie to nie byłby w stanie podjąć nawet najmniej wymagającego gościa. To, że przychodziła tu niezapowiedziana niczego nie zmieniało. I wcale za dobrze o nim nie świadczyło. Teraz to dopiero sobie zacznie myśleć o jego życiu prywatnym. – Tam gdzieś powinien być pilot. Włącz coś. Może już coś wiedzą – zarządził, otwierając sobie butelkę corony o rant szafki i kilka łyków później ruszył w stronę garderoby, po drodze ściągając bluzę i buty.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Postanowiła nie naciskać, choć w jej spojrzeniu pojawiła się ta dość charakterystyczna iskra - ciekawość, którą potrafiła doskonale maskować przed innymi, a która teraz objawiała się jedynie lekkim uniesieniem brwi i tym, jak długo pozwoliła sobie zatrzymać wzrok na jego twarzy. Zorientowała się, że uciął temat nie bez powodu; nie znała szczegółów, ale wiedziała już wystarczająco - pseudonimy rzadko biorą się znikąd, a skoro nie chciał mówić, oznaczało to jedno: było w tym coś, co albo nadal bolało albo było na tyle istotne, że nie wolno było w tym przy nim grzebać. Nie drążyła, choć mogłaby, bo lubiła sprawdzać granice - tak, jak przed chwilą sprawdzała go prowokującym spojrzeniem i dymem z papierosa. Tym razem jednak postanowiła uszanować jego milczenie, choć wcale nie zamierzała o tym zapomnieć; wprost przeciwnie - zapamiętała nie tylko sam pseudonim, ale i to, w jaki sposób zbył temat, zbyt gwałtownie i zbyt ostro, żeby mogła pozostać wobec niego zupełnie obojętna. Dlatego, choć nie podjęła tematu na głos przyjęła to z lekkim, niemal niezauważalnym skinieniem głowy, tak jakby zgadzała się, że niektóre rzeczy lepiej zostawić w spokoju. Podeszła bliżej, gdy zaczął wprowadzać samochód do garażu, a gdy papieros w jej dłoni rozjarzył się czerwonym żarem, uniosła go do ust i zaciągnęła się spokojnie, przeciągając chwilę ciszy, żeby nie dać mu zbyt szybko satysfakcji. - A może jedno i drugie? - odezwała się w końcu, a kącik jej ust drgnął w czymś na kształt uśmiechu, ale równie dobrze mógł być to wyraz irytacji - Nie licz na to, że będę… posłuszna. Co najwyżej mogę z Tobą współpracować po to, abyśmy zdołali przetrwać ten atak - oznajmiła i zrobiła krok w bok, mijając go i zatrzymując się przy szafce, na której leżały porozrzucane fanty, po czym niektóre obrzuciła luźnym spojrzeniem, a następnie skierowała je znowu na mężczyznę, który wciąż kręcił się wokół samochodu - A co do wściekłości… - zmrużyła oczy, nie odrywając od niego spojrzenia - …zdaje się, że masz w tym już całkiem niezłą wprawę. Nie zamierzam Ci tego odbierać - przewróciła lekko oczami, jakby sam temat zaczynał ją bawić bardziej niż powinien w tej chwili (i w całej tej sytuacji, w której na wadze leżało jej – ich – życie), a potem zaciągnęła się jeszcze raz, przyglądając się spokojnie rozżarzonemu końcowi papierosa.
Kiedy Maurice przeprosił ją - a właściwie skinieniem głowy poprosił o to, by się odsunęła od samochodu, o który się oparła, zlustrowała ostatni raz wzrokiem jego twarz, a następnie wycofała się odrobinę z garażu, pozwalając mu dokończyć pracę przy samochodzie. Owszem, bezczelność w jej spojrzeniu miała na celu go sprawdzić, chciała się upewnić jak daleko mogła się posunąć i jak bardzo mogła przesunąć pewne granice, oceniając przy tym jego zachowanie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wśród innych ludzi męża nie mogłaby sobie pozwolić na taką swobodę - na ten lekki, zaczepny ton, na śmielsze spojrzenie czy zwłaszcza te prowokacyjne teksty, którymi go raczyła. Tyle, że Moe być może nie zdawał sobie z tego sprawy, ale - nawet gdyby sprowokowała któregokolwiek z ludzi Dante, to oni nie odważyliby się podnieść na nią ręki. Ostatecznie była żoną ich szefa i tylko on - niestety również dla niej - mógł pozwolić sobie na więcej; żaden z nich nigdy nie odważyłby się jej tknąć bez jego oczywistego przyzwolenia, a takiego żaden z nich nigdy nie dostał. Dante nadal traktował ją jak swoją własność i był wręcz chorobliwie zazdrosny, więc żaden z jego ludzi nie mógł nawet krzywo na nią spojrzeć. Z jednej strony ta obsesja na jej punkcie zapewniała jej bezpieczeństwo tam, gdzie go potrzebowała - ale jednocześnie nie mogła jej uchronić przed samym mężem, który wiedział jak krzywdzić, by wymóc posłuszeństwo oraz zapewnić sobie jeszcze większą kontrolę. O ile jednak nie mogłaby być w stu procentach pewna zachowania innych mężczyzn, którzy obracali się wokół Boucher’a, tak Maurice wydawał jej się inny - może nie znała go zbyt dobrze, a właściwie to w ogóle, ale ostatecznie miała więcej śmiałości względem niego niż względem innych. - Dante też go lubi, więc o ile nie będzie chciał czekać na naprawę, to najpewniej zaraz kupi drugi, identyczny - wzruszyła lekko ramionami, bo ona sama nieszczególnie przywiązywała się do tych obrzydliwie drogich pojazdów, którymi ją wożono. W końcu parsknęła cicho pod nosem, gdy z jego ust padł ten specyficzny żart na temat mieszkania i nie spuszczając z niego wzroku, wycofała się w kierunku pobliskiego kosza, na którym w specjalnym miejscu zgasiła papierosa i go tam zostawiła. - Co Ty nie powiesz? Nie wpadłabym na to - skwitowała ironicznie, krzyżując ramionach pod piersiami. Zamilkła i obserwowała go uważnie, gdy szarpał się z zamknięciem bramy garażowej, którą następnie zamknął na kłódkę. Rozejrzała się kontrolnie po wnętrzu, a potem zatrzymała go na Moe, gdy wyjął pistolet. Uniosła ręce w geście poddania, gdy wypomniał jej, że to ona wraca do tematu tamtego zdarzenia, a skoro ewidentnie nie był w nastroju na to, by dać się sprowokować do tych słownych utarczek - odpuściła. Ruszyła więc za nim, kiedy udała się w kierunku drzwi prowadzących do klatki schodowej. - Zignorowałeś moją propozycję zatrzymania się w hotelu, będąc pewnym, że na pewno żaden z napastników tutaj nie dotarł, a teraz nie dość, że pilnujesz terenu z bronią w ręku, to jeszcze boisz się skorzystać z windy? - mruknęła ze zdziwieniem, nim jeszcze zaczęli pokonywać pierwsze stopnie. Oczywiście Alba miała świetną kondycję i czwarte piętro nie było dla niej absolutnie żadnym wyzwaniem, nawet w tych obrzydliwie drogich i wysokich szpilkach, które miała na nogach, ale i tak nie mogła sobie odmówić tej kolejnej, drobnej zaczepki. Ostatecznie resztę schodów pokonali w milczeniu, tym razem za to grzecznie przystanęła na czwartym piętrze i poczekała, aż Maurice sprawdzi otoczenie, by mogła wyjść i udać się wraz z nim w stronę drzwi prowadzących do jego mieszkania.
- Ty… co? - wydusiła z siebie z wyraźnym zaskoczeniem w głosie - Kota? Ty masz kota? - powtarzała to, pytając, a jednocześnie próbując ułożyć sobie ten fakt we własnej głowie, gdzieś pomiędzy tym, że był gangsterem, współpracującym z jej mężem, a tym, że zamiłowanie do kotów nie leżało w ich naturze. Alba uwielbiała koty - natomiast w ich posiadłości królowały głównie dobermany, w których równie mocno zakochany był jej mąż i oczywiście to on był osobą decyzyjną w tej kwestii. I w każdej innej. Obecność kota w tym mieszkaniu wydała jej się tak samo absurdalnym zjawiskiem, jak i równie urokliwym. Nadal jednak nie chciało jej się w to wierzyć. - Nie mam uczulenia - zapewniła, chociaż domyślała się, że Maurice miał to gdzieś i nawet gdyby miała, to musieliby się schronić w środku. Więc tak, lepiej że nie miała. Poczuła jednak podskórną nutkę podekscytowania na myśl o tym, że będzie mogła poznać jego kota i w ogóle mieć styczność z kotem, bo ostatni raz miało to miejsce w jej rodzinnych stronach. Gdy przekroczyła próg jego mieszkania oraz tuż po tym jak zapalił już światło, rozejrzała się po wnętrzu, wchodząc dalej. Nie było dużo przestrzeni - na pewno nie tyle ile w tej ogromnej posiadłości, którą musiała nazywać domem, ale za to było przytulnie. Spodobało jej się, niemniej nie zamierzała raczyć go zbędnymi komplementami, bo domyślała się, że nie interesowało go jej zdanie. Zwróciła jednak uwagę na rzeczy świadczące o obecności kota, więc upewniła się w tym, że mówił prawdę - gdzieś tu był jego czworonożny przyjaciel. - Masz kota i zostawiasz tu biedaka na całe dnie samego? - wytknęła mu jednak, odrywając wzrok od kuwety, a potem powędrowała wzrokiem za jego palcem, gdy wskazywał kolejno drzwi, nadmieniając jakie kryły się za nimi pomieszczenia. Zaintrygowała ją wzmianka o garderobie, ale póki co udała, iż nie zrobiła na niej wrażenia. Niemniej uważniej obserwowała otoczenie, a potem samego mężczyznę, gdy przeszedł do kuchni. Ostatecznie Alba zsunęła z nóg szpilki, po czym odłożyła na kanape torebkę, a tuż obok niej marynarkę, którą zsunęła z ramion. - Och, bez łaski - pokręciła stanowczo głową - Wystarczy mi kanapa, nie potrzebuję wygodnego łóżka. Poza tym… nie zamierzam spać w Twoim - obrzuciła go szybkim spojrzeniem, przechadzając się jeszcze po wnętrzu i obserwując uważnie każdy kąt. Kątem okna też zauważyła, że lodówka, którą właśnie otworzył świeciła pustkami, więc siłą rzeczy to również więcej jej o nim mówiło - i o tym, jak rzadko musiał tu bywać. Być może odrobinę zaskoczył ją również chłód w jego głosie i ten oczywisty brak gościnności, w związku z tym, że zamierzał ją po prostu ulokować na kanapie, chociaż najpewniej miał o niej mylne mniemanie i uważał, że potrzebowała wygodnego, dużego łóżka. Ostatecznie jednak była dla niego utrapieniem, więc przecież nie musiał o nią dbać. - Piwo - poprosiła, zbliżając się do kuchennego blatu. Wrodzona czujność nakazała jej obserwować jak wyciąga piwo, otwiera je, a potem stawia na blacie - dopiero wtedy swobodnie je wzięła i upiła kilka łyków, czując ulgę, bo nawet się nie zorientowała jak bardzo zaschło jej w gardle. Potem pozwoliła mu opuścić część kuchenną salonu i w końcu również salon, odprowadziła go wzrokiem, a sama podeszła do kanapy i zgarnęła ze stolika pilot. Włączyła co prawda telewizor, ale nie skupiała się zbytnio na tym, co pokazuje się na ekranie - przerzuciła kilka kanałów, ale na żadnym z nich nie było póki co wiadomości z ostatniej chwili, więc zostawiła jakiś standardowy program z wiadomościami, po czym odrzuciła pilot na kanape. W jej głowie panował już lekki chaos, niestety Maurice nie był w stanie uśpić jej czujności i podejrzliwości, a jego zachowanie tylko to wszystko wzmagało. Śmielej więc ruszyła śladem za nim i dotarła do wpół uchylonego drzwi, zza których docierał cień światła. Pchnęła je lekko, nieco bardziej otwierając, a potem przystanęła w progu i obrzuciła wzrokiem jego półnagą sylwetkę - przebierał się, a to była ta tajemnicza garderoba. Maurice popełnił jeden błąd - zignorował ją i z pewnością nie spodziewał się, że kobieta odważy się nie tylko za nim pójść, ale również zajrzeć do tej garderoby, do której nie miała mieć wstępu. Jak wszyscy myślał, że będzie wystraszoną kobietą, którą łatwo będzie manipulować. Zorientował się, że tu jest dopiero po krótkiej chwili, ale wówczas odstawiła na stojącą tuż obok drzwi szafkę butelkę z piwem i bez cienia zawahania podniosła należącą do niego broń. Zostawienie jej tam także nie była najrozsądniejszym rozwiązaniem. - Nie doceniasz mnie, Maurice - odezwała się, napotykając jego spojrzenie, pewnie lekko zaskoczone, nieco zdezorientowane, ale i również przepełnione irytacją. Może zachowywała się nieco irracjonalnie, może nazbyt emocjonalnie, a może i nazbyt podejrzliwie, ale jednak słowa Dante odbijały się echem w jej głowie - bowiem jeszcze w samochodzie na koniec rozmowy dodał, że nie można nikomu ufać. Nikomu. A ona i Marucie nie byli jednak na tyle blisko, by mogła śmiało go tym zaufaniem obdarzyć. - Co takiego tutaj ukrywasz, że nie można tu wchodzić, co? - spytała, śmielej przekraczając również próg miejsca, do którego zabronił jej wchodzić, tym samym dając do zrozumienia, że za nic miała jego warunki - Dante stwierdził, że nie można nikomu ufać w stu procentach. Współpracujesz z nimi? Przyjdą tu zaraz po mnie? - dopytywała, wskazując na niego bronią, a właściwie to celując nią w jego kierunku. Potrafiła się z nią obejść, potrafiła ją fachowo trzymać, bo jej umiejętności wyszły spod ręki samego Dante - i bynajmniej się jej nie bała. Co więcej, była już zmuszona jej użyć, więc to także nie stanowiło dla niej wyzwania. - Nie podoba mi się Twoja nadmierna tajemniczość - pokręciła głową - Nie ruszaj się - powstrzymała go, gdy zauważyła niekontrolowany ruch z jego strony, jakby próbował ruszyć w jej kierunku. Nawet serce nie biło jej jakoś nadmiernie szybko, nie była zestresowana tą sytuacją - raczej opanowana i zdecydowana w swoich gestach. I nawet jeżeli Moe wydawał jej się „inny”, to być może całe to zamieszanie wpędziło ją w lekką paranoję, a jego zachowanie wzbudzało w niej niepewność. - Jeżeli myślisz, że nie strzelę, to również jesteś w błędzie.

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Dobra, już dobra. – Maurice z trudem opanował głośne westchnięcie czy chęć wywrócenia oczami i ostatecznie zdecydował się jedynie na porozumiewawcze machnięcie dłonią. – Nazywaj to jak chcesz. Po prostu nie stwarzaj dodatkowych kłopotów, to może jutro nawet pozwolę ci poprowadzić – oznajmił z pełną świadomością, że to wcale nie wygaszało „zaczepkowego” konfliktu między nim, a Albą. Jakkolwiek jednak nielogicznie by to brzmiało – jego zdaniem to miało jakiś sens; jego zdaniem ciągle była w szoku, więc to ona miała prawo dyktować „warunki gry”, tak że jeśli wolała rozmawiać z nim w ten sposób (zamiast, dajmy na to, zalewać się łzami; chociaż do tego też kiedyś dojdzie, wszak omal nie straciła życia), to nie chciał jej tego komplikować. Zresztą, skłamałby, gdyby powiedział, że mu się taka nie podobała – to ją wyróżniało na tle kobiet, które przewijały się przez to środowisko i przypadkiem mówiło sporo dobrego o jej charakterze. Póki co jednak – nie było mowy, żeby zastanowił się nad tym na dłużej niż pół chwili, bo myślami musiał być ciągle w walce. I być może dlatego tak łatwo go punktowała. – Och, świetny pomysł. Goście w IRS nie mogą się doczekać – bąknął ironicznie i nawet zaśmiał się pod nosem, ale szybko dotarło do niego, że nie powinien być tak błyskotliwy. Na ogół raczej unikał takich uwag – to nie tak, że udawał przygłupiego mięśniaka, nadającego się jedynie do strojenia groźnych min, bo przecież z tym cv nikt by mu w to nie uwierzył, natomiast zachowywanie dystansu było znacznie skuteczniejszym sposobem na uzyskanie wiedzy niż przesadna wścibskość czy cwaniactwo. Dante i otaczający go ludzie byli dyskretni, ale nade wszystko byli zakochanymi w sobie egocentrykami, więc kiedy była okazja czymś błysnąć (np. wytłumaczeniem jakiegoś mechanizmu), to nie zastanawiali się za bardzo nad listą zarzutów; zwłaszcza Bouchard był w tym niezły, bo wojskowe doświadczenie Santany trochę go deprymowało, tak że od czasu do czasu dawał mu korki z „interesów”, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że pisał na siebie wyrok. Ten brak zainteresowania ze strony Moe dodawał mu zresztą trochę profesjonalizmu – nie miał czasu zajmować się biznesem Butchera i ferajny, bo był tak skupiony na swojej robocie i właśnie dlatego można mu było zaufać. Przypadek stworzył idealną wtyczkę. – Po prostu nie lubię wind – rzucił krótko i z żołnierską stanowczością, choć to wcale nie tak, że nie dała mu do myślenia. Nie w tym sensie, że miała rację (bo jego zdaniem nie miała, nie ma nic złego w byciu gotowym na wszystko), ale czy przypadkiem nie dokładał jej nowych traum, zachowując się w ten sposób. Może adrenalina zaczynała odpuszczać, a widok broni wprawiał ją w zakłopotanie? Może powinien brać to pod uwagę? Może bardziej niż przesadnego bezpieczeństwa potrzebowała teraz towarzystwa kogoś, kto był zanadto pewien siebie? Za dużo pytań, za mało czasu na ich zadanie. – To się przytrafia ludziom, którzy z nich korzystali w jakichś dziurach na końcu świata. Zaufaj mi – dodał po chwili, a potem już skupił się na własnym oddechu i pogłosie, jaki roznosił się po klatce schodowej, kiedy wdrapywali się na górę. Nigdy nie lubił panującej tu ciszy, a czasami miewał nawet ciarki, kiedy wspinał się na swoje piętro w totalnych ciemnościach, ale tym razem bardzo się cieszył, że odpowiadało im jedynie echo; tym razem dobrze było być „w domu”.
Można tak powiedzieć – rzucił z niespodziewanym zakłopotaniem, zaskoczony dopytywaniem Alby. Z miliona dziesięciu rzeczy miliona, które były w nim ciekawe, towarzystwo zwierzaka wydawało mu się najmniej istotne, a tymczasem ona zrobiła z tego niemal gwóźdź programu wycieczki do jego mieszkania. To był chyba ostateczny sygnał świadczący o tym, że stanowczo za rzadko rozmawiał z kobietami (w ogóle – z ludźmi) tak po prostu, a nie starając się czegoś dowiedzieć. – Ale ja go tu wcale nie zapraszałem. Przypałętał się za mną z garażu. Wszedł, obwąchał wszystko, nasikał na dywan, a potem położył się na kaloryferze, no i… Jest. To nie jest żadna romantyczna historia – opowiedział, wzruszając ramionami. Zdawał sobie sprawę, że w tym momencie i tak już niewiele mógł zmienić w jej odczuciu, skoro tak bardzo przejęła się ciemiężeniem futrzaka (ta, ciemiężeniem, każdy kot-ł przybłęda chciałby być ciemiężony tymi wszystkimi drogimi fontannami, podajnikami i jedzeniem), ale trochę go tym rozczuliła. Kontrast do bojowej postawy robił swoje. – Doskonale. Właśnie tak miałaś odpowiedzieć. – Pokiwał głową bez cienia emocji w głosie czy wyrazie twarzy – zupełnie jakby naprawdę tak to zaplanował. Ale wbrew pozorom – to wcale nie tak. Alba mogła sobie o nim myśleć, co tylko jej się podobało, ale w gruncie rzeczy trafiła w dobre ręce i mogła liczyć na zupełnie niegorszącą gościnę. Oczywiście – nie było mowy o tych wszystkich luksusach, które zostawiła za sobą, wychodząc z domu (albo nawet tych, które ominęły ją w hotelowym pokoju, bo tu mogła liczyć najwyżej na czysty ręcznik i jakąś spraną koszulkę zamiast szlafroka, kosmetyków i karty dań), ale Moe za bardzo zależało na jej dobrej opinii u Dante, żeby wróciła do siebie niezadowolona. Miało być skromnie, ale godnie. – Ale jeżeli liczysz na to, że on się do ciebie przytuli, to jesteś w błędzie. On raczej nie widzi ludzi – dodał z przekąsem, kiedy kątem zauważył, że kot przeprowadzał właśnie inspekcję i wyglądając z sypialni, zerkał to na nią, to na niego. Santana – zgodnie z życzeniem – otworzył jej jeszcze butelkę z piwem (dziwny był to wybór, ale ten wieczór generalnie taki był, więc kto by się nad tym zastanawiał), a potem wślizgnął się do garderoby. Zgoda – to był szkolny błąd, ale zwłaszcza odkąd wytknęła mu tę plamę na twarzy, czuł się „brudny” – co prawda bluzę wciągnął dopiero, zanim wsiadł do auta, ale podkoszulkę miał brudną i wcale mu się to nie podobało, mimo że jeszcze do niedawna był do tego przyzwyczajony. To wygoda uderzyła mu do głowy już dawno, ale teraz jeszcze odebrała czujność.
To prawda – Santana nie od razu zorientował się, że poszła za nim. Może miękko stawiała kroki, może akurat zaskrzypiała szafa, może jej perfumy nie od razu przebiły się przez mieszankę zapachu smaru do broni, środków na mole i wciśniętego w kontakt odświeżacza powietrza; w każdym razie – kiedy zdał sobie sprawę, że za nim stała, w pierwszej chwili pomyślał tylko o jednym, więc kiedy na nią spojrzał, na twarzy odmalowany miał zaczepny uśmiech i dopiero za moment dotarła do niego powaga sytuacji.
Rzeczywiście. Ciągle masz lepkie ręce – odparł, kiwając głową. Jeszcze przez chwilę przyglądał się chwytowi, w jakim zamknęła rękojeść pistoletu, jakby chciał wycenić, na ile mógł zaufać, że nie zastrzeli go przypadkiem, a potem – zupełnie beznamiętnie – odwrócił się z powrotem do szafy, w której grzebał za czymś czystym do ubrania. Był to, przy okazji, jedyny „zamknięty” segment garderoby – wieszaki z ubraniami wisiały na prostych, iście sklepowych stojakach, podłoga zastawiona była pudełkami z butami, a nawet niewielka otomanka służyła bardziej za półkę na różne bzdury, niż mebel do siedzenia. Miejsca zresztą też wcale nie było tak dużo – kiedy Alba przekroczyła wreszcie próg tej nieszczęsnej garderoby, Moe miał tę wycelowaną broń na wyciągnięcie ręki, ale nic sobie z tego nie robił. Po stokroć: to nie było pierwsze rodeo, więc z dużym prawdopodobieństwem był przekonany, że nie pociągnie za spust. – Ukrywam tu, na przykład, bieliznę. Ty też wolałabyś, żeby nikt obcy nie przeglądał twoich majtek, nie? – Rzucił kpiąco, kręcąc głową. Spodziewając się, co będzie dalej, odsunął po kolei ubrania na jedną stronę szafy, żeby odsłonić sejf, a potem zdjął z wieszaka losową podkoszulkę i zaczął ją wciągać. – Mnie – podjął, przeciskając głowę na zewnątrz. – nie podoba mi się, że celujesz do mnie z broni pięć minut po tym, jak uratowałem ci życie. Normalnie ludzie są wdzięczni, ale… No właśnie. – Wzruszył ramionami, przyglądając się jej przez chwilę, a potem – jak gdyby nigdy nic – powoli ruszył w jej stronę (to pewnie był ten ruch, który ją tak zestresował) i przecisnął się obok niej, zatrzymując się dopiero w progu pomieszczenia. Miał wrażenie, że Alba zadrżała, ale to mogło być tylko wrażenie. – Kod do sejfu to 2712. Wiesz, żebym nie zapomniał o urodzinach Dante – rzucił z nutką autentycznego rozbawienia w tonie głosu (ludzie w takich sytuacjach miewają irracjonalne odruchy), chociaż wścibstwo Alby było dość alarmujące i należałoby się pewnie nad tym zastanowić. Tymczasem jednak nie było się czym przejmować – jedyne, co mogła znaleźć w sejfie (i garderobie w ogóle), to jeszcze kilka innych sztuk broni i amunicję. Poza tym? Zupełnie przeciętne warunki życia. Przynajmniej jak na standardy panujące w ich otoczeniu. To, co ją interesowało, było ukryte w zupełnie innym pomieszczeniu. – I przy okazji weź sobie coś do spania. Nie jestem pewien czy ta bluzka się nadaje na piżamę – dodał z przekąsem i wrócił do kuchni. Żałował jedynie, że nie zabrał tych brudnych ciuchów z podłogi, bo można byłoby już nastawić pranie, ale ponieważ i tak nie zamierzał przespać nocy, to nie robił sobie z tego wyrzutów.
Zadowolona? – Zapytał, kiedy wreszcie wyszła z garderoby, wyciągając rękę po broń. Stal przy blacie, więc musiała zrobić krok albo dwa w jego stronę, żeby mu go zwrócić, ale po tej scence, którą odegrała, należało mu się chociaż tyle w ramach gestu na zgodę. Ledwo odebrał pistolet z jej dłoni, szybkim i precyzyjnym ruchem rozładował nabój z komory, a potem postawił go przed nią na blacie. – Dzięki Bogu, chwyt też ciągle masz niezły – rzucił z wyrachowaniem, zupełnie nieprzejęty zaczepnym wydźwiękiem swoich słów i pokręcił głową. – Nie wiem, jak wytłumaczyłabyś Butcherowi, że musi tu natychmiast wrócić, bo trzeba mnie posprzątać. Chyba nawet nie chcę tego wiedzieć – dodał, wyciągając magazynek, a potem sięgnął po butelkę i wypił duszkiem kilka łyków piwa. Chyba dopiero teraz tak naprawdę poczuł, że zaschło mu w gardle. I że był głodny. I zmęczony. I że bolała go głowa. Słowem – adrenalina; właśnie teraz powoli z niego schodziła, więc i on zaczynał powoli kontaktować ze światem innym niż ten, w którym się walczy. Szkoda. – Nie przywiózłbym cię tutaj, gdybym cię sprzedał. To przecież nie miałoby sensu. I wydaje mi się, że o tym wiesz – podjął dopiero za jakiś czas, znajdując sobie nowe miejsce w kuchennej części salonu. Wyglądał przez okno na ulicę, z oddali przyglądając się błękitnej łunie świateł nad śródmieściem i sącząc alkohol. Ktoś narobił strasznego bałaganu, żeby dopiec Boucherom. Pytanie brzmiało jedynie, kto miał na tyle odwagi i polotu, żeby to zrobić. – Idź, zajmij się sobą, a ja sprzątnę w tamtym pokoju – zaproponował, kiwając głowę w głąb mieszkania (żeby mogła sobie wybrać, czy wolała wziąć prysznic, czy jednak wyczekiwać wiadomości z telewizji), ale nie ruszył się z miejsca od razu. Dostrzegłszy wreszcie odbicie swojej twarzy na szybie, wyjątkowo nie był z niego zadowolony i aż nie mógł się na nie napatrzeć.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Kolejnym punktem na mapie odkryć, które prowadziły do poznania osoby Maurica Santanty z całą pewnością była obecność kota w jego mieszkaniu. Paradoksalnie mogła to być najbardziej błaha rzecz w całokształcie jego życia - czy jego osoby ogólnie, ale mimo wszystko to wywarło na Albie póki co największe wrażenie. I zaskoczenie również. Dostrzegła cień zaskoczenia również na jego twarzy, który mógł być spowodowany jej wyolbrzymieniem tematu, ale doprawdy zaciekawiła ją historia posiadania kota przez osobę, która na co dzień karmiła się przemocą (tak jej się wydawało) i obracała się w środowisko gangsterskim. - Zwierzęta podobno wyczuwają dobrych ludzi… - obrzuciła go nieco sceptycznym spojrzeniem - Ale to właśnie jest romantyczna historia. Wybrał Cię, a Ty pozwoliłeś mu tu zostać, kupiłeś dla niego to wszystko - wskazała ruchem ręki na fontannę czy podajnik z jedzeniem, które z pewnością do najtańszych nie należały - Co nie zmienia faktu, że połączenie Ciebie z kotem wydaje mi się zaskakujące. I oczywiście warunki ma świetne, biorąc pod uwagę to, że najpewniej wcześniej nie miał domu, ale… właściwie jak często tutaj bywasz? - mruknęła pod nosem, rozglądając się po wnętrzu, by potem też napotkać wzrokiem wnętrze pustej lodówki, które tylko uzmysłowiło jej, że raczej był tu gościem. A to tym bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że zwierzak przebywał tu kompletnie sam prawdopodobnie nie tylko w ciągu dnia, ale być może również dłużej niż dzień czy dwa, kiedy Maurice’a miał załatwienia czy musiał wyjechać. Alba mogła z pozoru wydawać się twarda i wyrachowana, bo taką postawę musiała przybrać w świecie, który ją teraz otaczał, ale generalnie serce miała dobre - i niestety miękkie - więc rozczulał ją los futrzaka. Nie zamierzała jednak nadmiernie ukazywać przed Moe swojej subtelności i delikatności, tak więc porzuciła ów temat, a potem prychnęła pod nosem na zmiankę o tym, że dokładnie na taką odpowiedź z jej strony liczył w kwestii spania. Wiedziała, że mężczyzna nie potraktowałby jej źle i że najpewniej mogła liczyć mimo wszystko na dobre traktowanie, niezależnie od tego czy spałaby na kanapie czy w jego łóżku. Ona jednak naprawdę nie potrzebowała do szczęścia tych luksusów, które zostawiła za sobą ani tych, które być może czekały na nią w każdym hotelu, który minęli po drodze. Jego mieszkanie bardzo jej się spodobało - było pod względem klimatycznym i wielkościowym po prostu idealne, dokładnie w jej guście i w gruncie rzeczy odpowiadałoby jej dużo bardziej niż wielka willa, którą zwykła od jakiegoś czasu nazywać domem. - Może nienawidzi tylko Ciebie, bo nie poświęcasz mu w ogóle czasu - odgryzła, wędrując wzrokiem w kierunku, w którym spojrzał też Santana, by następnie móc dostrzec wreszcie drugiego mieszkańca tego lokum, który wyglądał z zaciekawieniem z jednego z pokoi, najwyraźniej zaspany i zaskoczony hałasami dobiegającymi z salonu. Kiedy więc mężczyzna powędrował w głąb mieszkania, Alba zdążyła jeszcze upić kilka łyków piwa, a potem przejść małe zapoznania z kotem - chociaż w jej głowie oczywiście nadal kłębiło się mnóstwo wątpliwości, które zasiał w niej Maurice swoim zachowaniem i swoimi słowami, tak więc nie do końca potrafiła się skupić na futrzaku. Ten rzeczywiście jednak wykazywał niepewność względem ludzi, więc łatwo się było domyślić, że nikt nie poświęcił mu wystarczająco uwagi, ale po krótkiej chwili śmielej wkroczył do salonu i powędrował do swojej miski, by zająć się jedzeniem. Kąciki jej ust drgnęły lekko ku górze, ale póki co nie odważyła się naruszać jego osobistej przestrzeni, bo najpewniej by uciekł.
W tej chwili Alba musiała zająć się sobą i sprawdzić czy aby na pewno znajdowała się u boku kogoś, komu mogła w stu procentach zaufać. Albo chociaż w 99%, ale skoro Dante również zasiał w niej ziarno niepewności, to oznaczało to, że miał ku temu solidne podstawy i w ten dyskretny sposób chciał jej przekazać, że miała mieć oczy dookoła głowy. Mógł być z niego kawał skurwysyna, ale nadal stanowiła jego najcenniejszą zdobycz, co oczywiście jej w ogóle nie odpowiadało, ale przynajmniej zapewniało minimum bezpieczeństwa (szkoda tylko, że nie przed nim samym). Nie spodziewała, że Santana pozostawi broń na widoku i w miejscu ogólnie dostępnym chociażby dla jej rąk, ale szybko wykorzystała jego drobny błąd. Co prawda nie mogła wiedzieć jak zareaguje i co wydarzy się dalej, ale musiała sprawdzić jego reakcję. Zlustrowała wzrokiem jego sylwetkę, ciągle obserwowała mimikę jego twarzy, każdy nawet najdrobniejszy ruch, który mógłby zdradzić jego emocje. Spodziewała się raczej gwałtowniejszej reakcji, ale z całą pewnością nie przewidziała kompletnej ignorancji z jego strony. Gdy odwrócił się do niej plecami zmrużyła więc oczy, ale nadal pozostawała czujna - Moe równie dobrze mógł tam przecież skrywać kolejną broń. - Jasne, bo uwierzę, że wstydzisz się swoich majtek. Poza tym jakoś nie widzę byś trzymał je na widoku, więc to kiepski argument wiesz? - uniosła wymownie brew ku górze, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że otaczały ją głównie jego ubrania na tych odsłoniętych częściach szafy, a bielizna z całą pewnością pozostawała skryta w szufladach poza zasięgiem wzroku. Zamilkła na krótką chwilę, gdy odsuwał kolejno wieszaki, by następnie odsłonić skryty za nimi sejf, musiała przyznać, że miejsce było całkiem trafne, ale nie zrobiło na niej aż tak dużego wrażenia. Jej wzrok prześlizgnął się po jego klatce piersiowej na chwilę przed tym jak wciągnął na siebie jedną z koszulek, a potem znowu zerknęła na sejf. - Normalnie ludzie nie muszą uciekać przed kimś kto chce ich zabić i nie muszą na każdym kroku oglądać się za siebie. Jak widzisz nie jesteśmy w normalnej sytuacji - zawyrokowała, skupiając spojrzenie na nim, trochę go prowokując wydźwiękiem swoich słów i próbując również zatrzymać go w miejscu, ale Maurice nie tylko zrobił ruch w jej stronę, ale istotnie jej nie posłuchał i po prostu ruszył w kierunku drzwi. Alba cały czas do niego celowała, ale nie ruszyła się z miejsca nawet o milimetr, gdy do niej dotarł, a potem jakby nigdy nic prześlizgnął się obok, zatrzymując tym razem za nią, tuż przy progu. Dopiero wtedy opuściła rękę, w której trzymała broń i zerknęła na niego przez ramie. Parsknęła pod nosem, gdy podał jej kod do sejfu, którego znaczenie wydawało jej się jednak jeszcze bardziej podejrzane (i absurdalne). - Kto normalny ustawia sobie kod do sejfu z datą urodzin szefa? - ni spytała ni stwierdziła, a potem zignorowała już jego kolejne słowa, nawet nie próbowała na nie odpowiadać, bo Santana już powędrowała z powrotem w kierunku salonu. Westchnęła cicho, nadal nie będąc do końca przekonaną co do jego intencji - nadal miała w głowie cień niepewności co do tego, że przebywając w tym salonie mógł przecież skontaktować się ze sprawcami, ale - pokręciła jedynie z rezygnacją głową. Musiała mu zaufać, bo był tu jej jedyną deską ratunku.
Spojrzała raz jeszcze na sejf, a potem podeszła tam, ale jedynie zdjęła z wieszaka jedną z czarnych koszulek, przerzuciła ją sobie przez ramie, niemal momentalnie wyczuwając zapach, który jej się z nim teraz kojarzył, a potem przeszła niespiesznie za nim do salonu. Skupiła na nim wzrok, gdy zbliżała się do części kuchennej. - Nie, nie jestem zadowolona. I jeżeli musisz wiedzieć, to nie otwierałam Twojego sejfu. Nie jestem tak naiwna, jak najpewniej uważasz, nikt nie schowałby tego co istotne w sejfie, który każdy może znaleźć. Jeżeli coś ukrywasz, to na pewno nie tam - stwierdziła śmiało, robiąc jeszcze ten krok czy dwa bliżej niego, by faktycznie oddać mu broń, która zaczynała jej już nieco ciążyć - Pewnie nawet nie ukrywałbyś tego w tym mieszkaniu, które na przykład Dante mógłby śmiało przeszukać, gdyby ktoś mu to zasugerował - rzuciła nonszalancko, napotykając jego spojrzenie tuż po tym, jak dla odmiany to on pozwolił sobie na nieco wyrachowany i zaczepny komentarz. Nawet nieco ją tym zaskoczył, ale bynajmniej nie zawstydził. Sam chwyt dotyczący broni miała całkiem profesjonalny, nie obnosiła się z nią pierwszy raz i Boucher zadbał o to, by jego kobieta potrafiła się obronić. Oczywiście nie odczuwał żadnego zagrożenia względem siebie z tego powodu, bo gdyby Alba postanowiła go z tej broni zabić, to sama również by zginęła z rąk jego ludzi, więc mógł sobie pozwolić na takie szkolenie. I było ono dla niej w pełni przydatne, nie tylko w kontekście trzymania broni. - Chwyt mam bardzo dobry, chyba sam zdążyłeś się o tym przekonać - odparła śmiało, przechylając butelkę, by następnie móc swobodnie upić z niej kolejnych kilka łyków. Co prawda pozostawiła ją tutaj samą w jego obecności, ale postanowiła nie popadać w całkowitą paranoję. Musiała zaryzykować. - I oboje dobrze wiemy, że on nie pojawiłby się tutaj osobiście, nie wyjdzie z ukrycia w najbliższym czasie. Od wszystkiego ma ludzi, więc nawet posprzątanie dałoby się zorganizować, nawet w tych okolicznościach, w których ktoś na niego - na nas - poluje, nie z takimi rzeczami sobie radził - wzruszyła lekko ramionami, odstawiając butelkę na blat - Mogę skorzystać z łazienki? - spytała, bo przecież nie zamierzała się rządzić sama w jego mieszkaniu, ale gdy wyraził zgodę, powędrowała w kierunku odpowiednich drzwi, po drodze zgarniając swoją torebkę i jeszcze zerkając na kota, który leżał w pobliżu grzejnika. W łazience przez krótką chwilę przyglądała się swojemu odbiciu w lustrze, ciężar tego dnia i tych wszystkich wydarzeń coraz mocniej opadał jej na barki i czuła się jeszcze mocniej przytłoczona. Napięcie, które się utrzymywało było wykańczające, a ona chciała chociaż przez krótką chwilę poczuć się… swobodniej. W końcu jednak związała włosy gumką, którą zawsze nosiła przy sobie w torebce i wzięła szybki prysznic, bo potrzebowała odświeżenia po tej całej ucieczce, pościgu i strzelaninie. Przez chwile miała ochotę ponownie ubrać spodnie, ale postanowiła jednak narzucić na siebie tylko jego koszulkę, która i tak była na tyle długa, by zasłonić co trzeba - ostatecznie dzielili razem dość intymny moment, więc chyba nie musiała się aż tak wstydzić jego obecności. Nawet jeżeli to było spontaniczne, szybkie i z całą pewnością jednorazowe. Złożyła swoje ubrania na jednej z szafek w łazience, a z torebką w ręce wróciła do salonu. Już miała się odezwać, gdy odłożyła torebkę, ale wtedy też usłyszała z telewizora swoje obecne nazwisko, co wyraźnie ją zainteresowało. - Mówią o strzelaninie - powiedziała nieco głośniej, by Moe mógł ją usłyszeć, a sama przystanęła na wprost ekranu, podgłaśniając na tyle, by dobrze było słychać informacje płynące z wiadomości. Pokazali ostrzelany lokal, którego widok zdecydowanie zrobił na niej większe wrażenie niż same opowieści Santany, mogła sobie jedynie wyobrazić jak to wszystko wyglądało tam na miejscu, nie tylko dla ludzi Boucher’a, ale i dla tych postronnych osób, chociażby tych, które tam pracowały, a które też zostały ranne. - Wiedzą tylko o strzelaninie w lokalu i o tym, że był tam obecny Dante. Wspomnieli też o pościgu i strzelaninie, które miały miejsce na ulicach w centrum miasta, ale bez szczegółów, póki co to tylko pobieżne informacje od świadków. Mogą to z nami powiązać?

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
42 y/o, 185 cm
agent DEA w konspiracji
Awatar użytkownika
the money count is the only moment of silence, cause hush money balances all this drugs and violence
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Na koniec dnia – środowisko (zarówno to wspólne, jak i to utrzymywane w tajemnicy), w którym się obracali, było niczym innym jak… Po prostu środowiskiem, w którym się obracali. To znaczy – i owszem, to nie było takie normalne, „zwyczajne” życie z pracą od 9 do 17, polowaniem na promocje w sklepach czy pudełkową dietą, natomiast to nie znaczy, że wszystkim odpowiadał ten codzienny rock’n’roll i że nikt nie próbował tego zmienić. Bandyci też zakładali rodziny, zasypiali przy włączonym telewizorze, stali w kolejkach, kosili trawę i starali się wychować dzieci w ten sposób, żeby nie musiały sobie szukać zajęcia w tej samej branży co ojciec, a różnił się jedynie sposób zarabiania pieniędzy i związane z nim konsekwencje; no, albo przynajmniej od czasu do czasu to Moe dochodził do takich wniosków, przyglądając się znajomym biznesmenom z sektora narkotykowego (i to był bardzo zły znak, ale o tym kiedy indziej). W każdym razie – takie specyficzne przypadki jak kot w mieszkaniu Santany zdarzały się bardzo często. Czasami z zupełnie czystymi i szczerymi intencjami, opartymi np. na niespełnionych marzeniach z biednego dzieciństwa, a innym razem z chęci wpasowania się w świat „normalsów” przez nie do końca zrozumiane powielanie ich zachowań; dziwaczne, wszak, wnętrza domów tych najstarszych gangsterów, w których czasami musieli bywać albo dyskusyjne wybory ubraniowe (!) nie wzięły się przecież z bujnej wyobraźni, tylko z kopiowania najbogatszych celebrytów właśnie.
No i był jeszcze zupełny przypadek – dokładnie tak jak tym razem.
Bo to żadna frajda sprzątać po nim z parkietu. Już starczy, nie wyobrażaj sobie za dużo – uciął nieco skrępowany. To nie pasowało ani do wizerunku, który próbował stworzyć, ani do odbicia, które tylko on widział w lustrze. Nie, żeby zwierzęta mu przeszkadzały i strasznie ich nienawidził, ale – po pierwsze: był bardziej psiarzem (jak na psa przystało, wiadomka), a po drugie: nie bardzo wierzył w tezę, którą postawiła. Moe nie mógł być dobrym człowiekiem – dobrym ludziom nie przytrafia się tyle gówna; dobrzy ludzie śpią spokojnie i nie oglądają się za siebie. Ale jeśli jednak miała rację i zwierzęta faktycznie wyczuwały coś w ludziach, to kot z garażu był po prostu zepsuty i źle zdiagnozował Santanę. Maurice nie widział innego wyjścia. – A jak często bywa w domu Dante? – Wzruszył ramionami. – Nasz grafik się, tak jakby, pokrywa. Przynajmniej co do zasady. To do niego powinien mieć pretensje? – Dodał, uśmiechając się półgębkiem, chociaż udało mu się rozgryźć, do czego piła i kiedy tylko zatrzymała spojrzenie na futrzaku, sam obrzucił wzrokiem salon. Mieszkanie może nie wyglądało jakby było niezamieszkane, bo federalni pomogli mu je urządzić na tyle, żeby wzbudzało wiarygodność (i dlatego na szafce obok telewizora stały jakieś wojskowe zdjęcia w ramkach, koc był z logiem nie Maple Leafs, tylko Flyersów z jego rodzinnej Filadelfii, a jedną z półek w łazience zajmowała iście kolekcjonerska wystawka z flakonami perfum), natomiast już od progu „było czuć” starym kawalerem i to wcale nie ze względu na obecność kota. Pusta lodówka, po jednym kubku, szklance, talerzu czy widelcu, skrajny minimalizm i wręcz przesadny porządek. I co gorsza – to wcale nie był element osobowości wykreowanej na potrzeby działania pod przykrywką. To był po prostu pogodzony ze swoim losem Maurice.
Na pogodzonego ze swoim losem wyglądał pewnie również w tej garderobie, ale to przecież wcale nie tak, że się poddał. Ba – może był w tym trochę naiwny, biorąc pod uwagę fakt, że był zwyczajnie bezbronny wobec pistoletu w dłoni Alby, natomiast jego zdaniem kontrolę nad sytuacją miał właśnie on. On sam! Wynikało to pewnie poniekąd z egocentryzmu, poczucia nieśmiertelności i przeświadczenia o swojej zajebistości, które charakteryzowały (charakteryzują i charakteryzować będą) przeciętnego (byłego) operatora sił specjalnych, natomiast oprócz tego było jeszcze graniczące niemal z pewnością przeświadczenie o tym, że bezpieczeństwo oraz życie Alby od niego zależały. W końcu – mogła sobie oczywiście wmawiać, że była zdolna sobie z tym wszystkim poradzić na własną rękę, ale ponieważ wiedział o niej naprawdę niewiele, to w jego oczach była ciągle krucha, zagubiona i może nawet naiwna (to nic osobistego, po prostu zwykle na takich kobietach kładli łapy ludzie pokroju Dante), a więc nieprzystosowana do samotności w tak ekstremalnych warunkach. Innymi słowy zatem – był wręcz przekonany, że go potrzebowała i że nie pociągnie za spust.
Dlatego w Twoim interesie jest, żebym jeszcze trochę pożył. We dwójkę trochę raźniej babrać się w gównie – powiedział wreszcie, stawiając kroki w stronę Alby. Na końcu języka miał co prawda zupełnie co innego, ale uznał, że „grzebanie w majtkach” brzmiałoby zbyt dwuznacznie w zestawieniu z kolejną szpilką dotyczącą tamtych paru minut zapomnienia, więc wcześniej tylko wywrócił oczami i „zapraszająco” pokiwał głową w stronę szuflady na bieliznę. Najważniejsze jest jednak to, że przez cały czas był bardzo zrelaksowany; gdyby zamiast swojego wysłużonego, wojskowego g-shocka nosił na nadgarstku jakiś nowoczesny smartwatch, to pomiar tętna nie różniłby się od tego sprzed kilku godzin – kiedy np. brał prysznic, prowadził auto w drodze po Dante albo kiedy pili razem kawę na parę minut przed strzelaniną. Nie była to zatem reakcja Moe-tajniaka, tylko Moe-Moe: wypadkowa doświadczenia w walce, resztek adrenaliny i tej „operatorskiej” bezczelności, o której było wcześniej. Kiedyś pewnie się na tym przejedzie, straci czujność, a jego puls wyhamuje aż do zera, ale dopóki działało, to nie zamierzał się tym przejmować.
Czyli nie wierzysz, że „najciemniej pod latarnią”? – Zapytał przewrotnie, jakby jej słowa nie zrobiły na nim choćby najmniejszego wrażenia. W istocie jednak – będzie miał o czym myśleć. Instynkt podpowiadał mu, co prawda, że te wszystkie paranoiczne zachowania Alby wynikały ze strachu i szoku, o które przyprawił ją pościg razem ze strzelaniną, ale jak już sobie usiądzie „na spokojnie”, to na pewno zastanowi się nad tym, czy kombinowała sama z siebie, czy jednak ktoś ją do tego zainspirował – np. Dante czy któraś z „koleżanek”. Ba, niewykluczone przecież, że równie dobrze mogła po prostu szukać haka, dzięki któremu można byłoby się go pozbyć. Moe był zagrożeniem. Nie musiała mu przecież wierzyć, że dochowa tajemnicy i nigdy nikomu nie opowie o tym, że (i jak)miał; jest wszak tylko jeden typ człowieka, któremu można ufać i to po prostu martwy człowiek. – Nadal jesteś bardzo niewdzięczna – dodał po chwili nieco zniesmaczony, chyba w odpowiedzi na tę niby rzuconą mimochodem zmiankę o przeszukaniu. Zabrzmiał (albo przynajmniej chciał tak zabrzmieć), jakby go uraziła – że niby też „miał uczucia”, a insynuowanie, że nie był lojalny, w nie godziło. Była, jego zdaniem, jedna, uniwersalna cecha dla ludzi, z którymi pracował oficjalnie i nie-. Wierność; wierność i związany z nią ciasno honor. Zarówno gliniarze jak i bandyci chlubili się przywiązaniem do swoich ludzi, i nienawidzili, kiedy ktoś zarzucał im zdradę ideałów. Gorycz Moe była więc podwójnie wyrazista. – Świeże ręczniki są w szafce. Znajdziesz w której – odparł więc szorstko dopiero na pytanie o łazienkę i to w taki sposób, jakby nie dbał o to, gdzie i jak dokładnie zamierza grzebać w tym konkretnym pomieszczeniu. Trop, co prawda, był dobry, bo gdyby chciała znaleźć zestaw do podsłuchu, jakąś pluskwę czy cokolwiek innego, do czego łatwy dostęp powinien mieć przykrywkowiec, to skrytki musiałaby szukać właśnie w łazience, ale bez „nosa” i odpowiednich narzędzi nie była w stanie na ten schowek wpaść (no i dźwignąć lustra, ono na lekkie tylko wyglądało).
Kiedy Alba brała prysznic (spodobało mu się, że zabrała torebkę; jednak się pilnowała), Moe zgodnie z zapowiedzią ruszył do sypialni. Zaczął, co prawda, od poinformowania swojego „opiekuna”, że przeżył i że była z nim żona Boucher (snapchat; skoro służył narkotykowym biznesmenom, to dlaczego miałby nie pomóc ścigającym ich agentom?), ale potem grzecznie zmienił pościel (ta świeża była w barwach i z logo Eagles, to też był „stary kawaler alert”), sprzątnął jakąś pustą butelkę czy kubełek po nudlach, a na koniec otworzył okno i wrócił do kuchni. Zastała go, kiedy włączał pralkę. W elektrycznym czajniku gotowała się woda, a zapalone światło sprawiło, że w mieszkaniu zrobiło się nieco przytulniej. Gdyby nie ta osobliwa pustka, a także wcześniejsze wydarzenia, to mógłby być nawet miły wieczór. Inny niż zwykle.
Wreszcie – rzucił bardziej do siebie niż do niej. Postawiwszy kilka kroków w stronę telewizora, skupiał się niby na jego ekranie, ale wzrok ciągle uciekał mu w stronę Alby. Nic dziwnego – wiadomo przecież, że do zrobienia wrażenia kobietom wystarcza nawet sprany t-shirt, więc jej widok trudno było przegapić. Za duża podkoszulka w naturalny sposób grała ze zmytym z twarzy makijażem czy upiętymi włosami, a sięgając niemal kolana tworzyła złudzenie, jakby nogi Alby były jeszcze dłuższe niż w rzeczywistości. Była w tym zresztą jakaś bezczelność – są rzeczy, których się nie robi, a tymczasem Alba zdawała się zupełnie o to nie dbać. A miała przed sobą przecież całą szafę ubrań. – Cicho, jeszcze nie skończyli – syknął, kiedy się odezwała, ale rację miał tylko częściowo. Reporterka właśnie oddała głos do studia, a prezenter przy wielkim, szklanym stole dyktował właśnie numer, na który można było anonimowo zgłosić się z informacją, tak jak zawsze zresztą w takiej okazji (a więc: nie musieli tego słuchać). Zależało mu jednak na tym, żeby – po pierwsze: nie przyłapała go na tym, że się na nią gapił, a po drugie: żeby mieć chwilę na otrzeźwienie. Niby miał podzielność uwagi, a głupie myśli wcale tak bardzo się go nie uczepiły, ale mimo wszystko lepiej było mieć przed oczami (i w wyobraźni) łysawego 50-latka o pucułowatej twarzy niż czarny t-shirt i to, co Alba miała (albo i nie) pod nią. – Nie za dobrze, ale też nie tak źle – zawyrokował wreszcie po chwili, kiedy zaczął się następny materiał – tym razem o jakiejś ustawie w radzie miasta. – To bez znaczenia. Tak czy siak pewnie przyjdą z tobą pogadać, więc musisz zadzwonić do Rosenfelda. Najlepiej jeszcze dzisiaj – rzucił, a potem odwrócił się i zaczął się snuć wokół kuchennej wyspy, nerwowo gestykulując dłońmi. Oficjalnie: bo chodzenie pomaga w myśleniu, ale tak naprawdę żeby na nią nie patrzeć. – Opowiesz mu o wszystkim. Powie ci, co mówić – stwierdził. Chociaż brzmiało to jak polecenie, była to bardziej rada. Nie miał pojęcia, czy w przeszłości znalazła się w takiej sytuacji, więc chciał, żeby wyszła z tego suchą stopą. Przede wszystkim – dla dobra sprawy, ale i z czystej, ludzkiej przyzwoitości czy sympatii. Mimo wszystko – to nie były „jej” problemy. – Skoro nic nie powiedzieli o Gordo, to pewnie nadal walczy – teraz bardziej pomyślał na głos. – Będzie trzeba zajrzeć do szpitala. Skoro Dante jest „niedostępny”, to ty musisz się tam pojawić w jego imieniu, pokazać się jego rodzinie i pewnie przynieść jakąś gotówkę. Pamiętaj, żeby zapytać Butchera, ile powinnaś im dać. To się zawsze różni – dodał, po omacku pokazując palcem w jej stronę (możliwe, że zupełnie nie trafił, jeśli zmieniła miejsce, ale przecież nie chciał podnosić wzroku). Co prawda zawsze był zdania, że wymienianie przelanej krwi za trochę zielonych było żenujące i mogło sprowokować jakąś awanturę, ale kiedy osobiście był świadkiem takiej sytuacji, rodzina zawsze była wdzięczna za tego typu wsparcie. Zwłaszcza, jeśli przychodziło bezpośrednio z rąk „szefa” – Dante. – Ale rano pojedziemy do domu. Już wszystko wymyśliłem, ale musisz odwołać Douga spod tej knajpy. Będzie nam jutro potrzebny – dokończył wreszcie, zatrzymując się przy lodówce. Chociaż otwarta butelka z piwem stała niedaleko, sięgnął po kolejną, otworzył i stojąc wciąż przy uchylonych drzwiach, wypił przynajmniej połowę kilkoma dużymi łykami. Nie chciał niczego zapeszyć, ale to mógł być przełomowy moment tego śledztwa. Szkoda tych wszystkich ludzi, ale wreszcie „coś” się ruszyło.

Alba Boucher
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
raczej nie
26 y/o, 176 cm
prowadzi klub nocny The Shop
Awatar użytkownika
though everyone said that she was so strong but what they didn't know was that she could barely carry on
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

We dwójkę trochę raźniej babrać się w gównie.
Maurice potrafił wypowiadać podobne słowa tak, że nigdy nie było wiadomo, co naprawdę miał na myśli. Alba obserwowała go wówczas uważnie z rękami skrzyżowanymi na piersi, kiedy mówił to spokojnie, bez cienia emocji, jakby po prostu stwierdzał fakt. Nie było w nim napięcia, nie było agresji, nawet ten jego chłodny ton wydawał się bardziej wyważony niż złośliwy. I może właśnie dlatego poczuła coś dziwnego - rodzaj przewrotnego spokoju, który nie pasował do całej sytuacji. W pewnym sensie miał rację: we dwójkę rzeczywiście łatwiej było się przez to wszystko przeczołgać. Nie dlatego, że mu całkowicie ufała, ale dlatego, że przy nim mogła na chwilę odetchnąć. Maurice nie panikował, nie dramatyzował, nie szukał winnych, po prostu robił swoje - z tą samą zimną konsekwencją, z jaką wyciągał broń, prowadził samochód, czy układał rzeczy w mieszkaniu. Nie skomentowała więc jego słów - choć miała w zanadrzu kilka kąśliwych uwag, które zwykle cisnęły się jej na język, ale tym razem zatrzymała je dla siebie. Nie wiedziała, czy to kwestia treningu czy charakteru, ale zaczynała podejrzewać, że w tym jego opanowaniu kryło się coś więcej - może wspomnienie czegoś, o czym nie mówił, może doświadczenie, które nauczyło go, że emocje w pewnych momentach to luksus, na który nie można sobie pozwolić. I choć jeszcze niedawno próbowała go prowokować, testować granice i sprawdzać, jak daleko może się posunąć, teraz poczuła coś w rodzaju respektu. Nie dlatego, że był silniejszy, ale dlatego, że zbyt dobrze wiedział, co robi. A mimo to, gdzieś pod tym wszystkim, kryło się coś, co Alba zaczynała rozpoznawać - ten sam rodzaj znużenia, który czuła sama.
- Wierzę w swój instynkt, a on mi mówi, że nie jesteś głupi - tak więc jestem pewna, że gdybyś cokolwiek ukrywał, to ukryłbyś to o wiele lepiej. Schowanie czegoś cennego w sejfie nie jest wcale rozsądnym rozwiązaniem - pokręciła lekko głową - Tym bardziej, gdy tak chętnie podajesz komuś kod do niego - uniosła wymownie brew ku górze. Właściwie nie brała pod uwagę tego, że Maurice również mógł kodować w głowie jej słowa - analizować je potem, zastanawiać się nad tym skąd to wiedziała, dlaczego tak celnie czytała pewne informacje (chociaż ona sama nie zdawała sobie z tej celności sprawy), czy skąd to wszystko wynikało. Póki co nie uwierzyła również w jego urażoną męską dumę, kiedy to stwierdził, że nadal była niewdzięczna - w sensie wiedziała, że wytknięcie takim ludziom jak Santana niewierności względem ideałów czy szefostwa było bardzo uwłaczające, bo mieli oni swoje zasady i swój kodeks, którymi najpewniej zawsze się kierowali, ale jednocześnie ten brak zaufania względem ludzi dawał o sobie znać. Alba nie ufała tak łatwo i nawet kiedy Dante byłby w stanie ręczyć za Maurice’a, to ona i tak pozostałaby o krok w tyle, sceptycznie analizując jego poczynania. Kiedy jednak to sam Boucher sugerował ostrożność, te trybiki w jej głowie pracowały już na najwyższych obrotach. Niemniej Moe nie dawał jej powodów do wątpliwości: pozostawał opanowany, skupiony na swoim zadaniu, oferował jej łóżko, podzielił się swoim piwem i ostatecznie określał plan działania - miał rację w tym, że raźniej było babrać się w gównie z kimś u boku. I jeżeli jej towarzyszem miał być on, to nie powinna narzekać.
Wkraczając ponownie do salonu połączonego z kuchnią, kolejny raz dzisiejszego dnia obrzuciła wzrokiem przestrzeń, napotykając nim również właściciela tego lokum. Ta błaha czynność jak uruchamianie pralki, gotująca się tuż obok woda, czy nawet to subtelnie zapalone, ciepłe światło - w całokształcie sprawiały, że otoczenie stało się bardziej domowe. Przytulniejsze. Nagłe zderzenie z tym faktem sprawiło, że na moment zastygła w bezruchu - w ich ogromnej willi takie „domowe” proste czynności były rzadkością, przestrzeń była tak duża, że można było się w niej zgubić, a te pozornie proste czynności wykonywali za nich pracownicy. Tutaj czuła się bardziej na miejscu - przemknęło jej przez myśl, że gdyby nie okoliczności (wszystkie okoliczności), to faktycznie mógłby to być naprawdę miły wieczór. Ale te fanaberie jej umysły przerwało dobiegające z telewizora znajome nazwisko - jej nazwisko, więc czym prędzej podeszła bliżej odbiornika, by móc usłyszeć, co wiedzą media. W pierwszej chwili kompletnie nie zwróciła uwagi na Moe, gdy znalazł się bliżej - na tyle, by również móc zobaczyć ekran, wówczas faktycznie skupiła się jeszcze na tym co mówili i starała się wyłapać najważniejsze informacje. W końcu jednak instynktownie wyczuła jego wzrok na sobie, nawet jeżeli nie robił tego ostentacyjnie, to i tak miała wrażenie, że zerkał w jej kierunku - a było to łatwiej wyłapać, bo telewizor znajdował się na wprost, a kątem oka jednak widziała Moe. Cóż, ubranie się tylko i wyłącznie w JEGO koszulkę z całą pewnością było dość intymne, nawet jeżeli nie byli na takim etapie i nigdy na nim nie będą, to ostatecznie nie uważała, by miała się szczególnie wstydzić. Zaznaczyć jednak należy, że nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego w obecności jakiegokolwiek innego pracownika męża - Santana stanowił wyjątek, chociaż sama nie do końca rozumiała dlaczego. Może dlatego, że jej wtedy nie odtrącił? Okej, może on też poniekąd ją wtedy wykorzystał, bo taki akurat miał kaprys czy chęć, ale jednak to ona to zainicjowała, ona to nieco na nim wymusiła i w ostateczności wcale nie musiał się temu poddać. A jednak to zrobił - pozwolił jej na tych kilka minut zapomnienia, w oczywisty sposób czerpiąc z tego również wiele dla siebie. Niekoniecznie komfortowe było to poczucie stania niemal ramie w ramie przed tym telewizorem, po tym czego istotnie wspólnie doświadczyli, ale… i tak czuła się dobrze. Na jej szczęście on był bardziej ubrany, więc było jej nieco łatwiej - ale kto powiedział, że Alba chciała cokolwiek ułatwiać jemu?
- Już skończyli - mruknęła w odpowiedzi na jego nieprzyjemne syknięcie, którym próbował ją uciszać. I miała w tym pełną racje, bo reporter oddał głos do studia, a więc temat z miejsca zdarzenia został na ten moment zakończony i nie musieli słuchać dalszej części. Skrzyżowała ramiona pod biustem, pozwalając, by koszulka wówczas nieco powędrowała ku górze, niekoniecznie zadowolona ze sposobu, w jaki się do niej zwrócił. Nie skomentowała tego jednak, niemal ignorując już też to, co mówili o jakiejś ustawie w telewizji. - Tak, na pewno będą chcieli ze mną rozmawiać. I pewnie będą próbowali też skontaktować się z Dante, więc musimy obrać jedną wersję wydarzeń - pokiwała głową na znak zgody, gdy wspomniał o prawniku Boucher’a i o tym, co powinna zrobić. W tej kwestii akurat miał rację, powinna była się z nim skontaktować, bo na pewno to właśnie Rosenfeld wiedział co mówić, jak mówić i jak dużo informacji udzielić w trakcie składania zeznań. Poza tym, będzie potrzebowała wówczas jego osobistego wsparcia u swojego boku. - Też o tym pomyślałam, obawiałam się, że wspomną o ofierze śmiertelnej, ale… gdyby tak było, to na pewno by o tym już wiedzieli. I na pewno by to przekazali, więc tak - mam nadzieję, że nadal walczy. Dante ma się ze mną skontaktować jutro, więc wtedy ustalę z nim ile przekazać im pieniędzy - nie pierwszy raz odwiedzam rodzinę poszkodowanych w szpitalu, więc… wiem co robić - przyznała, uciekając ponownie wzrokiem w kierunku telewizora, bo chwile wcześniej wodziła nim po krzątającym się koło kuchennej wyspy Moe. Wyłapała też to, że w ogóle nie spoglądał w jej kierunku i o ile w pierwszej chwili wydało jej się to dziwne, tak potem uznała, że on chyba celowo nie podnosił wzroku. Nie rozumiała tylko dlatego. Ostatecznie jej myśli jednak uciekły w kierunku „obowiązków”, które znowu spadną na jej barki po bałaganie, który wywołał Dante. On ukrywał się w jakiejś dziurze, a ona musiała wystawić się na świecznik i świecić za niego oczami, udając przykładną żonę - nienawidziła tego. - Co dokładnie wymyśliłeś? - zapytała w końcu, podchodząc bliżej niego, gdy upił kilka łyków piwa, stojąc nadal przy uchylonych drzwiach lodówki. Po drodze zgarnęła swoją butelkę z niedopitym jeszcze piwem i zrobiła jeszcze kilka kolejnych kroków, najpierw zachodząc go od tył, a potem wyłaniając się zza jego boku, by w końcu stanąć naprzeciwko niego - nie miał już wyjścia, musiał na nią spojrzeć. Przez chwile milczała, po prostu mu się przyglądając, jakby próbowała znaleźć w głowie odpowiednie słowa, a może po prostu testowała nadal jego cierpliwość i wymuszała na nim chwilowe zawahanie. - Nie jestem niewdzięczna - powiedziała nagle, nawiązując do jego wcześniejszych słów. Odchrząknęła cicho i zerknęła na trzymaną butelkę, a potem ponownie uniosła na niego wzrok. - Dziękuję, że mi dzisiaj pomogłeś. Nawet jeżeli to było polecenie Dante, ale zadbałeś o to żeby nic mi się nie stało - pokiwała głową, gdy na jej twarzy faktycznie przebłyskiwała wdzięczność - Dobrze, że oboje jesteśmy cali - skwitowała jeszcze, unosząc swoją butelkę po to, by uderzyć jej górnym fragmentem o tą jego, w geście cichego toastu za to, że nadali oboje mogli swobodnie oddychać. Chociaż swobodnie mogło być pewnym niedopowiedzeniem, w momencie, w którym znajdowali się tak blisko siebie (i mając na uwadze to, że wcześniej celowała do niego z broni). Nie odrywając spojrzenia od jego twarzy upiła kilka łyków, a potem odstawiła butelkę na blat obok siebie. - Najpierw zadzwonię do Rosenfelda, potem odwołam Douga. Problem polega na tym, że nie mogę włączyć swojego telefonu, to pierwsza zasada Dante, więc… - wystawiła w jego kierunku dłoń, oczekując, że Maurice wręczy jej telefon - …musisz dać mi swój - powiedziała, przyglądając mu się wyczekująco. Ostatecznie niezależnie od tego jaki telefon Moe jej wręczył - czy swój prywatny, czy służby, czy jeszcze jakikolwiek inny, to Alba go wzięła i cofnęła się o dwa kroki, a następnie wskoczyła zgrabnie na blat, siadając na skraju, a następnie z pamięci wystukała numer telefonu prawnika. To jeden z kilku numerów, które musiała znać na pamięć - przyłożyła telefon do ucha i ponownie zerkając na Santane, wyczekiwała aż odbierze. Spróbowała raz, potem drogi - gdy wybrzmiał ostatni sygnał, zmarszczyła lekko brwi, ponownie napotykając spojrzenie mężczyzny. - Rosenfeld zawsze odbiera. Zawsze. Mam nadzieję, że to nie oznacza, że… jego również znaleźli. Może nie jest moim ulubieńcem, ale jednak jest przydatny, zwłaszcza jest mi potrzebny teraz, bo najpewniej jutro przyjdą z licznymi pytaniami - westchnęła ciężko - Ale nie mogę mu napisać wiadomości, że to ja. Spróbuję jutro. Ewentualnie może jutro w ciągu dnia łatwiej będzie się czegoś dowiedzieć - stwierdziła, wystukując kolejny numer, tym razem do swojego prywatnego kierowcy, który nadal czekał pod lokalem, z którego odebrał ją Moe. Doug dla odmiany odebrał niemal po pierwszym sygnale, Alba więc krótko i rzeczowo wyjaśniła mu, że jest bezpieczna i że ma wracać do siebie, dodając, że jutro skontaktuje się z nim ponownie, gdy będzie potrzebny. Po tym jak się rozłączyła, wpatrywała się jeszcze przez chwile w ekran telefonu - trud tego dnia zaczynał jej ciążyć, odczuwała już coraz bardziej fizyczne zmęczenie, ale to psychiczne także mocno jej doskwierało. A wiedziała, że to dopiero początek tych zmagań. Nie mogła odpuścić. Nie mogła być słaba. Już miała się odezwać, gdy nagle z tego lekkiego transu wyrwał ją jakiś głośniejszy hałas, który dobiegł najpewniej z korytarza.
Na szczęście dobiegający z zewnątrz hałas nie okazał się żadnym zagrożeniem, po tym jak Maurice sprawdził czy ktoś się tam kręcił, okazało się, że po prostu ktoś przechodził i coś upuścił. Było to jednak na tyle przypadkowe, że chyba oboje mogli odetchnąć - a przynajmniej Alba, która w tym momencie spięła się nieco bardziej. Niemniej jednak ten wzmożony stres wcale jej nie pomógł na resztę nocy, bo te obawy ciągle się w niej piętrzyły, nawet wtedy, gdy mimowolnie udało jej się zdrzemnąć na kanapie.

/ztx2

Maurice Santana
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Alba
what do you think?
ODPOWIEDZ

Wróć do „George Restaurant”