25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

001

Szła przed siebie, nawet przez chwilę nie oglądając się za siebie. Trochę dlatego, że bała się tego, co mogłaby tam zobaczyć. Że może ktoś zorientował się odrobinę szybciej, niż powinien, że zniknęła z kościoła i ruszył za nią w pościg.
Co prawda, pierwsze sześćdziesiąt kilometrów przejechała taksówką, bo tylko na taką trasę miała przy sobie wystarczającą ilość gotówki, którą upchnęła w gorseciku sukni. Nie miała nawet do kogo zadzwonić.
Ba! Nie miała jak tego zrobić, bo zawartość jej torebki, łącznie z telefonem, została w pokoju hotelowym. Bała się aż tak ryzykować. Obawiała się, że ktoś mógłby ją przyłapać, zaś ojciec, siłą zaciągnął by ją przed ołtarz i zmusił do wymówienia słów przysięgi. Dla Williama Maya nie liczyło się nic innego. To miało być małżeństwo biznesowe i choć Constance w pewien sposób, lubiła Roberta, nie potrafiła sobie wyobrazić siebie w roli jego żony. Nie nadawała się do tego. Nie miała zamiaru prać pieluch, rodzić dzieci, a już na pewno, nie chciała zostać kopią własnej matki, która od lat, stała w cieniu swojego męża, rzadko kiedy się odzywając.
O ucieczce nie wiedział nikt. Constance nie miała nawet pojęcia dokąd właściwie się wybierała. Do głowy przychodziła jej jedynie ciotka Annne, mieszkająca w Toronto, jednak od tego celu, dzieliło ją ponad czterysta kilometrów, zaś wycieczka autostopem w sukni ślubnej, jakoś nie za bardzo jej się uśmiechała.
Jasne, była to ekscytująca perspektywa, ale również przerażająca, bo nie miała nawet głupiego gazu pieprzowego, w razie gdyby jakiś kierowca próbował się do niej dobierać.
Szła więc przed siebie, myśląc nad tym, co mogłaby zrobić ze swoją dopiero co odzyskaną wolnością. Otwierało się przed nią wiele możliwości i sama nie wiedziała, z której skorzystać jako pierwszej. Zastanawiała się, czy rodzice, albo chociaż Robert, zdążyli się już zorientować, że nawiała im panna młoda. Miała nadzieję, że nie. Potrzebowała czasu, żeby uciec jeszcze dalej, nim ktokolwiek podejmie próbę szukania jej. Nie miała telefonu, więc nie mogli jej namierzyć. Z drugiej jednak strony, straciła dostęp do swojego konta, a powoli zaczynała czuć się głodna. W końcu, ostatnie kilka dni spędziła pijąc niemal samą wodę, żeby wcisnąć się w te absurdalnie ciasną suknie, którą na sobie miała.
Po kilkudziesięciu kolejnych minutach, zdecydowała się zatrzymać stopa. Trafiło na jakąś sporą ciężarówkę, której kierowca (na pierwszy rzut oka) wydawał się całkiem sympatyczny. Niestety, dziesięć kilometrów dalej, po kilku dosadnych słowach, a nawet użyciu ostrego obcasa jej szpilki, Constance ponownie wylądowała na poboczu, powoli stawiając krok za krokiem. Szła trochę koślawo, bo jeden but trzymała w dłoni, na wypadek gdyby kolejny tirowiec próbował ją nagabywać. Fałdy sukni zaczynały robić się coraz cięższe, zaś brzegi gorsetu, boleśnie wbijały się w nagą skórę.
Constance powoli zaczynała żałować, że w ogóle podjęła tak durną decyzję, bez uprzedniego obmyślenia jakiegoś planu, jednak uparcie, stawiała dalej nogę za nogą, ignorując trąbienie przejeżdżających ulicą samochodów.
Kolejne pół godziny, upłynęło jej na nuceniu któregoś z hitów Katy Perry, a kiedy odwróciła głowę, dostrzegła w zapadającym mroku, reflektory nadjeżdżającego samochodu. Machnęła ręką, w której nadal dzierżyła jeden ze swoich butów, modląc się w duchu o to, by kierowca Forda (znaczek zobaczyła, kiedy odpowiednio się do niej zbliżył) będzie w miarę normalny, a ona nie będzie musiała zniszczyć szpilki na jego głowie.
- Jedziesz w kierunku Toronto? - Zapytała, kiedy auto zatrzymało się obok, zaś szyba od strony pasażera była lekko uchylona. Starała się nie myśleć o tym, jak absurdalnie wyglądała w sukni ślubnej, z butem w dłoni i pewnie rozmazanym makijażem. Chciała w końcu usiąść z tyłkiem chociaż na chwilę i dojechać na miejsce. Ewentualnie, przejechać trasę dłuższą, niż dziesięć kilometrów. - Potrzebuję podwózki, ale nie mam kasy. - Dodała jeszcze, żeby nie było żadnych niedomówień.

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

01.

Nie miał żadnego planu. Nie było w tym nic dziwnego, zwykle podjęte przez niego decyzje były niczym innym jak efektem improwizacji — starannie dobrane słowa, właściwy ton, uśmiech, spojrzenie odwrócone w odpowiednim momencie. Nie planował niczego, poza tym, co zamierzał osiągnąć. Tym razem było jednak inaczej. Każdej podjętej decyzji, nawet tak błahej, jak zatrzymanie się na najbliższej stacji benzynowej, czy wybór zjazdu, ten czy następny, Kanada czy jednak Stany… każdej z nich towarzyszyło uczucie niepokoju, zupełnie niepodobne do tego, które znał, a które dawało o sobie znać setki razy wcześniej.
Tym razem nie wiedział, co zamierza, nie wiedział, jak ma skończyć się ten dzień, tydzień czy miesiąc. Nie wiedział, gdzie będzie, z kim… Jedyne, co wiedział, wyjeżdżając, to to, że chce być gdziekolwiek indziej. Wyjeżdżając, myślał, kilka dni i będę po drugiej stronie kraju. I choć wtedy nie uznawał tego za swój cel, zaczął zastanawiać się, dlaczego by nie potraktować tych słów dosłownie?
Wątpliwości przyszły, tak jak się spodziewał, w momencie, gdy nie było już odwrotu — minęło zbyt wiele dni, telefon, który zostawił w Bostonie z pewnością zdążył zarejestrować dziesiątki nieodebranych połączeń i wiadomości. Czy ktoś go szuka? Czy ktoś zorientował się, że opróżnił wszystkie konta i zabrał dokumenty? Wszystko, co miał znajdowało się w kilku torbach na tylnej kanapie, a on co chwila zerkał we wsteczne lusterko, jakby chcąc upewnić się, że wszystko nadal tam jest…
Bo zdaje się, że inni mają jeszcze mniej. I nie, to nie była ta pocieszająca myśl, którą ludzie raczą się nawzajem, chcąc wzbudzić w sobie poczucie winy. A może chodziło o to, by doceniać to, co się ma? Nieważne. Myśl podobna do tej pojawiła się w jego głowie, gdy na jednym ze zjazdów przy niewielkiej stacji benzynowej, kątem oka dostrzegł… pannę młodą. Tak, pannę młodą. W wyraźnym pośpiechu, by nie powiedzieć „uciekająca”, bo takie rzeczy się przecież nie zdarzają. A mimo to, wracając do samochodu jeszcze raz obejrzał się przez ramię, by upewnić się, że rzeczywiście widział, to co widział… W samą porę, by dostrzec jak brunetka, zadzierając fałdy sukni, wspina się do kabiny jednej z ciężarówek. Zły pomysł, pomyślał, ale cóż, na tym skończyło się jego zainteresowanie tą sytuacją, bo po chwili wsiadł w samochód i ruszył w swoją stronę.
Nie spodziewał się, że jakiś czas później, gdy zdążył już kompletnie zapomnieć o uciekającej autostopem pannie młodej, dostrzeże w oddali biały punkt… Jakie jest prawdopodobieństwo, że jednego dnia, w odległości kilkunastu kilometrów natrafi się na kolejną pannę w białej sukni, która ewidentnie minęła się z kościołem? Przejeżdżający obok kierowcy, jeden za drugim uderzali w klakson, ale żaden się nie zatrzymał… I on również nie miał takiego zamiaru, nie oszukujmy się, ale nagle, jakby w ostatnim momencie, dobiegł go głos sumienia i choć zdążył ją minąć, zjechał na pobocze. Zerknął we wsteczne lusterko, czekając, a widząc, że brunetka kuśtyka na jednej szpilce w jego stronę, nachylił się w stronę drzwi i sięgnął ku korbie, by opuścić szybę.
Toronto? Kawał drogi.
Może — odparł, rzucając jej uważne spojrzenie, a choć na ten moment powstrzymywał się od komentarzy czy zbędnych pytań, jego twarz, wręcz przeciwnie. Wyglądała… komicznie i tragicznie jednocześnie. Jak postać z kiepskiej amerykańskiej komedii, takiej, która i tak kończy się ślubem.
Sugerujesz coś? — zapytał, unosząc znacząco jedną brew. Dlaczego? Dla zabawy. Idealny amerykański akcent, bez cienia wątpliwości. — Czy to właśnie powiedziałaś tamtemu facetowi z tira? — dodał po chwili, po czym uśmiechnął się pod nosem, nieco złośliwie, choć zdaje się tylko po to, by dać jej do zrozumienia, że zauważył ją już wcześniej. I źle wybrała. Nie to, by teraz dokonywała dobrego wyboru, co to to nie… ale nachylił się i sięgnął do klamki, odblokowując drzwi od strony pasażera.

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Constance już dawno zdążyła się nauczyć, że życie nie zawsze było fair. Że nie zawsze dostawało się to, czego akurat się chciało i o czym się marzyło.
Mogłoby się wydawać, że skoro wychowywała się w bogatej rodzinie, mogła mieć wszystko. I w gruncie rzeczy tak właśnie było. Dostawała to czego chciała, jako dziecko nie dostrzegając jedynie tego, że nie miała najważniejszej rzeczy - wolności.
Mogła robić co chciała. O ile, spełniało to wymagania rodziców.
Mogła uczyć się czego chciała. O ile, wpasowywało się to w ścieżkę kariery, wybraną jej przez ojca.
Dopiero jako nastolatka, zaczęła dostrzegać tę hipokryzję, która wyzierała z każdego gestu i słowa matki i ojca. Zaczynała zdawać sobie sprawę z tego, że miała stać się taka sama. Że tego od niej oczekiwano. A nie, wyłamywania się z dobrze znanego schematu.
Ucieczka była impulsem. Myślą, która pojawiła się w jej głowie chyba w ostatnim momencie, w którym miała jeszcze szansę na to, by zrobić cokolwiek. Spontaniczność tej decyzji, niosła za sobą wiele trudności - brak pieniędzy i telefonu, skutecznie utrudniały Constance dotarcie do wybranego celu. Nic więc dziwnego, że liczyła na dobre serce jakiegoś kierowcy, który podrzuci ją chociaż do granicy miasta, a tam, brunetka miała zamiar znaleźć jakiś bar, skąd mogłaby zadzwonić po ciotkę.
Nie wszystko jednak szło po jej myśli, co nieco odbierało jej pewność siebie i chęć kontynuowania swojej wędrówki. A już na pewno, spotkanie z tamtym kierowcą tira, dość mocno wyprowadziło ją z równowagi, chociaż finalnie, Constance poradziła sobie świetnie, a niesforny tirowiec przez kilka tygodni, będzie paradował z wielkim limem pod okiem i pewnie jakąś dziurą w policzku po tym jak, brunetka zaatakowała go szpilką. A przecież mógł być miły i uprzejmy. I wcale nie musiał rzucać jej jakichś głupich aluzji, które ją tylko rozdrażniły. Bo czego jak czego, ale podrywu rodem z marnego harlequina, Constance wręcz nie znosiła.
Zatrzymując kolejne auto, dziewczyna nie do końca była pewna, z kim tym razem przyjdzie jej się zmierzyć. Początkowo, była nawet pewna, że nic z tego, bo typek minął ją, jakby w ogóle nie zauważył tego, że do niego machała. A jednak się pomyliła. Dokuśtykała do niego, siląc się nawet na ładny uśmiech, który zaraz zgasł, z kiedy ust nieznajomego padły pierwsze słowa.
- Tak czy nie? - Zapytała lekko poirytowana, bo przecież co mu szkodziło, żeby wyrażać się nieco jaśniej. Nie miała czasu ani na półsłówka, ani na wystawanie przed jego samochodowym oknem, bo zaczynała myśleć, że dla postronnego obserwatora, wyglądała jak uliczna prostytutka, nagabująca kolejnego klienta.
- Śnij dalej, Romeo. - Odpyskowała, nie mogąc się powstrzymać, chociaż wiedziała, że w ten sposób, zamykała sobie prawdopodobnie możliwość podwózki. Zresztą, nawet dobrze nie widziała jego twarzy, ukrytej w samochodowym półmroku, więc nawet nie mogła określić, czy byłby wart aż takiego poświęcenia z jej strony. - Pytasz o to, co usłyszał na początku, czy na koniec, kiedy mu się oberwało? - Zapytała, próbując silić się na dowcip, choć chyba nie była w formie. Teraz, myślała głównie o odpoczynku i zjedzeniu czegokolwiek, bo zaczynała odczuwać to, jak bardzo zmęczona była.
Kiedy tylko drzwi zostały odblokowane, Constance szybko skorzystała z okazji i zebrała w ręce fałdy sukni, by jakoś wepchnąć się z nią do samochodu. Nie było to takie proste. Ford był ciasny, a suknia tak absurdalnie szeroka, że kiedy zajęła miejsce na fotelu, fałdy jej kiecki, zajmowały niemal całą przestrzeń.
- Pomóż mi, to będziesz miał dobry uczynek na koncie. No i może, dostaniesz uśmiech panny młodej. Podobno przynosi szczęście. - Odezwała się po chwili, kiedy rozsiadła się już całkiem wygodnie i nieznajomy, musiałby ją chyba siłą wywlekać z samochodu. - Ale ostrzegam, że jak czegoś spróbujesz, to nie będzie uśmiechów, tylko akcja rodem z horroru klasy b. - Dodała, tak żeby wszystko było jasne.

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Życie nie jest sprawiedliwe, kto jak kto, ale on przekonał się o tym na własnej skórze — dosłownie i w przenośni. Gdy jedni rodzą się ze srebrną łyżeczką w dupie ustach, drudzy brodzą w brudzie jeszcze zanim nauczą się chodzić… Rzecz polega na tym, by schylić się i znaleźć w tym brudzie kij, odpowiednio wielki, by w jakiś sposób wyrównać szanse. Wystarczy zamachnąć się raz, czy dwa, by skutecznie trzymać ludzi na dystans. Z biegiem lat okazało się, że niczego więcej nie potrzebował, a przynajmniej to sobie wmawiał, gdy z uśmiechem na ustach, o wiele bardziej ujmującym od wypowiadanych przez niego słów, powtarzał, że w ludziach najbardziej ceni… ich pieniądze. Zwłaszcza, gdy trafiały do jego rąk.
I jak na tym wyszedł? Został całkiem sam, z torbą po brzegi wypełnioną brudnymi pieniędzmi. Mogło skończyć się o wiele gorzej… Świadomość tego, była jednym z powodów, dlaczego wciąż zerkał we wsteczne lusterko. Zupełnie jakby spodziewał się, że lada moment ujrzy w odbiciu obcy samochód, a w nim znajome twarze, te których miał już nigdy więcej nie widzieć; no chyba, że, za jego sprawką, zalane krwią, nie inaczej.
Czego miałby się obawiać ze strony ucinającej panny młodej? Niczego, ale nauczony doświadczeniem wiedział, że warto zapytać… przed czym, a właściwie, przed kim ucieka. To pytanie było niemal tak samo ważne — dla niego — jak to, co z tego będzie miał, bo przecież nie zatrzymał się tutaj z czystej dobroci serca, prawda? Wystarczyło mu w zasadzie jedno spojrzenie, by doszedł do wniosku, że była jedną z tych „bogatych” panien młodych — sukienka, choć przybrudzona, wciąż wyglądała na drogą, podobnie jak naszyjnik, który dostrzegł, gdy pochyliła się nad uchyloną szybą, by zapytać, dokąd jedzie. Już wtedy to „może” oznacza „tak”. Dla naszyjnika.
Śnij dalej, Romeo.
Roześmiał się, słysząc jak go nazwała i na moment odwrócił wzrok, pozwalając jej dokończyć swoją… groźbę, jakkolwiek śmieszną, po czym ponownie spojrzał w jej stronę, wciąż z uśmiechem na ustach. Przechylił głowę, wpatrując się w nią przez chwilę, jakby rzeczywiście rozważał swój następny ruch, w obawie, że skończy jak wspomniany kierowca tira. Naprawdę nie trzeba było geniusza, by wiedzieć, co musiało wydarzyć się w kabinie.
Nie schlebiaj sobie — odezwał się w końcu, a uśmiech, który jeszcze chwilę temu igrał na jego ustach, zniknął równie szybko, jak się pojawił; nie oderwał jednak od niej wzroku, nie chcąc przegapić jej reakcji. Wyglądała mu na kogoś, kto w swoim życiu rzadko słyszał słowo „nie”.
Jednego zdaje się nie przemyślał — przeklęta sukienka zajmuje więcej miejsca na fotelu pasażera niż jej właścicielka. Skrzywił się, gdy zaczęła upychać sukienkę wokół siebie, z wyjątkowo marnym skutkiem i odruchowo zerknął na dzielącą ich dźwignię zmiany biegów, która zniknęła w fałdach materiału. Pięknie. Spojrzał na brunetkę spod zmarszczonych brwi, gdy ta w końcu umościła się wygodnie na fotelu, jakby miał ochotę zapytać, czy już skończyła, ale nie, nie zrobił tego… zamiast tego, nachylił się nad nią i zamknął drzwi, bo zdaje się, w tej pozycji sama nie mogła już tego zrobić.
Czy ja wyglądam na kogoś, kto jest tutaj dla dobrych uczynków? — zapytał, z nieco kpiącym uśmiechem na ustach, choć w jego głosie nie słychać było rozbawienia. Przez chwilę patrzył na nią, zupełnie tak, jakby nie słyszał co powiedziała, albo liczył, że powtórzy, ale nie… Nie czekał też na jej odpowiedź. Jego wzrok przesunął się z jej twarzy na srebrny, wysadzany kamieniami naszyjnik wokół jej szyi i uniósł lekko kącik ust. — Chcę to — mruknął, wskazując palcem na jej szyję, nonszalancko, zupełnie jakby dopiero teraz na to wpadł. O tak!

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Nie schlebiaj sobie.
To stwierdzenie, padające z jego ust, Constance skwitowała jedynie uniesieniem brwi, bo cóż miałaby mu powiedzieć. Doszła do wniosku, że gdyby zaczęła się tłumaczyć, jak nic dorobiłby sobie do jej słów własną historię, albo pomyślał nie wiadomo o czym. W gruncie rzeczy, Cece nie była aż taką próżna. Rozpuszczona, owszem, ale nie próżna. Zresztą, nie miała pojęcia o tym, jakie zasady panowały w relacjach damsko - męskich, bo rodzice trzymali ją pod kloszem, a i ona uważała większość facetów za typowe orangutany, które nie miały w sobie zupełnie niczego interesującego. Robert, za którego miała wyjść, zaliczał się niby do innej kategorii, tej nieco lepszej, ale mimo to, perspektywa spędzenia życia z tym nudziarzem, zmusiła brunetkę do wzięcia nóg za pas.
Dopiero w momencie, w którym Constance z niemałym trudem zajęła miejsca na fotelu pasażera, dotarło do niej, jak absurdalnie wielka i niewygodna była suknia. Starała się jak mogła, zebrać jak najwięcej fałd materiału i wsunąć je sobie pod tyłek, jednak nie zdało się to na wiele, zważywszy na to, że przeklęty materiał nie chciał się dostosować, co rusz, wymykając jej się z palców i zajmując całą dostępną przestrzeń. Westchnęła więc jedynie, trochę już poirytowana, po czym spięła się momentalnie, kiedy mężczyzna znalazł się nagle zbyt blisko niej, próbując zamknąć drzwi.
Oparła głowę o zagłówek i wciągnęła powietrze, jakby myślała, że w ten sposób, skurczy się choć odrobinę i zwiększy dystans między nimi. Nigdy nie przepadała za przesadną bliskością, a już szczególnie z typami, których w ogóle nie znała. Musiała jednak przyznać, że całkiem ładnie pachniał i w ostatniej chwili, ugryzła się w język, żeby nie palnąć tego na głos. Jeszcze tego by jej do szczęścia brakowało.
- Mam pewną teorię, ale się nią z tobą nie podzielę. - Stwierdziła jedynie, rozluźniając się nieco i trochę uważniej przyjrzała się jego twarzy. Może chciała go zapamiętać, tak w razie czego, żeby wiedzieć potem kogo szukać i komu nakopać za mało przyjemną podróż.
Odwrócił jednak jej uwagę, wspominając o ciężkim naszyjniku, który miała na szyi, a o którym zapomniała.
- Och. - Wyrwało się jej, zaś dłoń machinalnie powędrowała do jej szyi, a szczupłe palce przesunęły się po drogich kamieniach. Że też wcześniej nie pomyślała o tym, że ma na sobie ten drogi badziew. Trudno jej się w sumie dziwić. Próbowała o tym nie myśleć, bo zarówno naszyjnik, sukienka, buty, a nawet to, co miała pod spodem, zostało wybrane przez jej matkę. Constance, gdyby miała jakikolwiek wybór zdecydowałaby się na coś zupełnie innego, albo w ogóle by nie decydowała, oznajmiając, że cały ten ślub był jakimś mało śmiesznym żartem.
Dotarło do niej, że gdyby wcześniej przypomniała sobie, że ma na sobie coś cennego, jej podróż wyglądałaby zupełnie inaczej, zaś taksówkarz, który wiózł ją jako pierwszy, dużo chętniej podrzuciłby ją jeszcze dalej i nie musiałaby potem, decydować się na podróż tamtą ciężarówką, ani na poproszenie o pomoc, siedzącego obok chłopaka. Myślała więc teraz gorączkowo, przeliczając sobie w głowie, jak wiele uda jej się ugrać. Szczupłe palce zacisnęły się nieco mocniej na srebrnym łańcuszku, zaś wzrok Constance, do tej pory skupiony na widoku za przednią szybą, przeniósł się ponownie na twarz nieznajomego.
- Skoro go chcesz, wiesz ile jest wart. - Tak, co do tego nie miała żadnych wątpliwości. - Dostaniesz go, kiedy dowieziesz mnie do Toronto. - Obiecała, dochodząc do wniosku, że w sumie za ten naszyjnik, mogła dojechać o wiele dalej, niż tylko do kolejnego dużego miasta. - I postawisz mi obiad. - Dodała jeszcze szybko z całkiem ładnym uśmiechem na ustach. - Jeszcze zostanie ci reszta. Policz to sobie jako napiwek za swoją czarującą osobowość. - Żartowała, po czym zerknęła we wsteczne lusterko, sprawdzając czy jeszcze nikt nie depcze jej po piętach, bo chyba tego najbardziej się bała. - Jedź już, proszę. - Rzuciła jedynie, siadając na swoim miejscu wygodniej, na tyle oczywiście, na ile to było możliwe.

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Będę tego żałować, pomyślałby pewnie, gdyby nie to, że… ten moment już minął — żałował już w tej chwil!
Westchnął ciężko wyraźnie zniecierpliwiony, czy może raczej poirytowany — no proszę, to nie trwało długo! — i przewrócił oczami, odwracając się w stronę bocznej szyby, gdy próbowała zapanować nad sukienką. Sztywny materiał zdawał się wypełniać całą przestrzeń kabiny, w tym tę, którą uważał za swoją. Zdążył pomyśleć, że z tej ilości materiału, którą miała na sobie można by uszyć trzy inne sukienki, ładniejsze, w których pani młoda nie przypominałaby rozpływającej się na słońcu bezy, ale co on tam wiedział… w tej chwili jej sukienkę, i wątpliwy gust, rozważał jedynie w kategorii problemu.
Uspokój się — mruknął, widząc kątem oka jak prawie zapowietrzyła się, gdy pochylił się nad nią, by sięgnąć do klamki i zamknąć drzwi. Bardzo możliwe, że przytrzasnął trochę materiału, którego nie zdołała wciągnąć do środka, ale czy się tym przejął? Ani trochę! Zdaje się, wciąż nie zdecydowała czy może mu ufać… — nie tylko, czy w ogóle, czy przynajmniej bardziej niż kierowcy tira, który chwilę wcześniej wysadził ją na poboczu. To byłoby rozsądne, gotowy był to przyznać, gdyby nie to, że zdążyła wsiąść do samochodu, a ta niedorzeczna sukienka, którą miała na sobie, skutecznie sprowadzała jej szansę na ucieczkę — i przeżycie — praktycznie do zera.
Oczywiście, zakładając, że coś rzeczywiście by jej groziło… w tej chwili… z jego strony… To ostatnie, co zaprzątało jego myśli, ale istniało spore prawdopodobieństwo, że to jedna, z pierwszych rzeczy, o których pomyślała, mimo wszystko. Wszystko sprowadzało się do tego, że była zdesperowana.
Jego uśmiech zdawał się wręcz na moment pojaśnieć, gdy z jej ust wyrwało się to ciche „och”, a dłoń od razu powędrowała w stronę naszyjnika. Najwyraźniej zdążyła połączyć wszystkie kropki, a on poczuł coś na kształt… satysfakcji. Po części dlatego, że spodziewał się usłyszeć sprzeciw. Sądził, że jedynym powodem, dla którego wciąż ma go na sobie może być sentyment — trudno rozstać się z rodzinną pamiątką, nieważne jak cenną. Nie mógł wiedzieć, że zwyczajnie o nim nie pomyślała! Wyglądała na bystrą… mimo wszystko.
Przez moment wydawało mu się, że rzeczywiście dostrzegł w jej oczach cień sprzeciwu, ale gdy nie odpowiedziała, a po chwili wbiła wzrok przed siebie, nerwowo zaciskając palce na naszyjniku, wiedział, że podjęła decyzję. Nie, inaczej, wiedział, że wie… że nie ma innego wyboru. Nie oszukujmy się, stąd ta… satysfakcja.
Och, uwierz mi, wiem — mruknął, odrobinę rozbawiony, nim jeszcze zdążył usłyszeć resztę zdania; gdy wspomniała o Toronto — i obiedzie! — mimowolnie zmarszczył brwi, a jego usta wykrzywiły się w lekkim grymasie. Obiad? Zdecydowanie nie spodziewał się tego, że ktoś w tej sytuacji będzie chciał negocjować o jedzenie. Ale cóż, miała dość ciekawy system wartości, musiał to przyznać… a raczej, mógłby to przyznać, gdyby nie to, że słysząc jej uwagę co do jego czarującej osobowości, roześmiał się i pokręcił lekko głową. — Przepraszam… — Zerknął w jej stronę na moment, na jego ustach wciąż błąkał się lekki uśmiech, ale niewiele miał wspólnego z rzeczywistym rozbawieniem. — Ale mam wrażenie, że Tobie wydaje się, że to negocjacje — Trudo stwierdzić, czy to było pytanie, czy raczej stwierdzenie, ale po chwili, jakby od niechcenia, wyciągnął w jej stronę otwartą dłoń. No dalej, przecież oboje się śpieszymy. No, chyba, że wolała wysiąść i resztę drogi przebyć na piechotę, w tych ciemnościach.

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Oczywistym było to, że Constance była zdesperowana. Od jej ucieczki minęły jakieś dwie godziny, a ona jeszcze nawet dobrze nie opuściła Ottawy, więc istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że za chwilę, dłuższą lub krótszą, ktoś mógłby ją znaleźć, a to oznaczało tylko jedno - drugi raz by nie nawiała i pewnie siłą zaciągnięto by ją przed ołtarz i oblicze Roberta.
- Jestem spokojna. - Odpowiedziała mu przez zaciśnięte usta, odrobinę mocniej zaciskając palce na swoim bucie. - To ty naruszasz moją przestrzeń osobistą. - Dodała jeszcze, nie mogąc się powstrzymać przed tym, by odpowiadać na każde jedno słowo, które padało z jego ust. Jakby coś, kazało jej mieć zawsze ostatnie zdanie. I chociaż czuła, że ryzykowała wiele, bo nawet nie wiedziała ile nieznajomy miał pokładów cierpliwości, nie potrafiła ugryźć się w język i siedzieć cicho.
Czy się go bała? Może odrobinę. Nie wiedziała kim był i co robił, a już na pewno nie znała jego intencji. Podróżowanie autostopem też nie należało do jej najbardziej wybitnych pomysłów, ale nie miała wyjścia. Musiała uciec, możliwe jak najdalej, w jak najkrótszym czasie. I chyba właśnie przez to, podejmowała dość ryzykowne decyzje. Nie sądziła jednak, by nieznajomy miał być gorszy od tamtego kierowcy tira. Nie oznaczało to jednak, że mu ufała, co to, to nie. Może i nie była przygotowana na takie wydarzenia w swoim życiu, ale coś tam jednak wiedziała.
Nie miała wyjścia. Dobrze o tym wiedziała i wiedziała też, że i on zdawał sobie z tego sprawę. Mimo wszystko jednak, próbowała ugrać dla siebie jak najwięcej. - Nie patrz tak na mnie. - Powiedziała, kiedy tylko dostrzegła, malujący się na jego twarzy grymas, gdy wspomniała o obiedzie. - Umieram z głodu. - Oznajmiła jak gdyby nigdy nic, lekko się nawet uśmiechając. - Też byś był, jakby cię walnięta matka faszerowała przez tydzień jedynie koktajlami, by zmieścić się w tę absurdalną sukienkę. - Wyjaśniła jeszcze ale i tak nie miała zamiaru zapomnieć o tym, że chciało jej się jeść, a nieznajomy miałby dobry uczynek, gdyby ją jednak nakarmił. No chyba że chciał znosić przez całą drogę, złą i głodną, Constance. - Zabiłbym za steka z frytkami. - Przyznała.
Nie tak miały wyglądać te ich negocjacje. Przede wszystkim, Cece wydawało się, że to ona rozdaje tu karty, skoro to jemu zależało na tym naszyjniku. Dla niej, nie miał żadnej wartości. Nie był rodzinną pamiątką, ani nawet czymś, co sama dla siebie wybrała.
Mimo wszystko jednak, nie miała zamiaru mu odpuszczać. Spojrzała więc na bruneta, z mieszaniną zdezorientowania i rozbawienia, czającej się w jej jasnych oczach. - Mnie się nie wydaje. To są negocjacje. - Odpowiedziała, odwzajemniając jego uśmiech i ani myślała, oddawać mu naszyjnika, bez gwarancji, że zawiezie ją tam gdzie chce. I nakarmi! I o tym nie mogła zapominać. - Chyba mamy impas. - Stwierdziła, po czym wyciągnęła obie dłonie i zdjęła naszyjnik z szyi. Nadal jednak, ściskała go mocno w szczupłych palcach. - Dobra, ale przysięgniesz, że mnie nie wyrzucisz na poboczu. Na paluszek. - Oznajmiła, wyciągając w jego kierunku wolną dłoń i z lekko uniesionymi brwiami, czekała na jego relacje. Oj tak, była śmiertelnie poważna!

Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Jestem spokojna. Akurat. Słysząc jej odpowiedź, posłał jej dość wymowne spojrzenie, spod uniesionych wysoko brwi i… postanowił nie mówić nic więcej. Musiałby być ślepy, by nie zauważyć, że jest zdenerwowana, a gdyby tak było, jego miejsce za kierownicą mogło budzić uzasadnione obawy. Jeszcze przed chwilą wydawało mu się to oczywiste, logiczne wręcz, mając z tyłu głowy to, co musiało wydarzyć się w szoferce kierowcy tira — a nie oszukujmy się, nie potrzeba do tego wielkiej wyobraźni — lecz teraz, z dala od potencjalnych zboczeńców, chętnych przedrzeć się przez wszystkie warstwy tej nieszczęsnej sukienki, powinna czuć się bezpiecznie, prawda?
Siedzisz w moim samochodzie, zajmując ¾ przestrzeni. Nie masz osobistej przestrzeni — odparł, akcentując dobitnie każde słowo, odrobinę poirytowany… tak, to właściwe słowo. Jakby ta kwestia nie podlegała dalszej dyskusji, właściwie ani ta, ani żadna inna. Zdaje się, że zapomniała, na moment, bo zamierzał jej przypomnieć, że… wyświadcza jej „przysługę” — nie zamówiła taksówki, nie zadowoli się drobniakami w formie napiwku, który podstarzały taksówkarz z wąsem za pewne wydałby na papierosy i tę ich kukurydzianą whiskey… Przeklęci amerykanie!
Kolejny raz zatrzymał na niej spojrzenie, bynajmniej nie po to, by przerwać ciszę, która zapadła w samochodzie. Zdaje się, że tylko po to, by poczuła się nieswojo, a to nie było trudne… to wciąż jednak nie był strach, nie do końca, to coś więcej — niechęć do przyjęcia roli ofiary, przedziwnie znajoma, ale w jej przypadku… cholernie irytująca!
Zwłaszcza, że wspominając o obiedzie, przypomniała mu, że sam nie zjadł nic… od rana. Nie licząc kawy kupionej na stacji, ale ponad połowa jej wylądowała za oknem razem z kubkiem, gdy uznał, że to prawdopodobnie najgorsza kawa jaką kiedykolwiek miał w ustach! Kosztowała dwa dolary, powinien był się domyślić, ale… to nie miało teraz żadnego znaczenia. Nie zamierzał przyznawać jej racji, że obiad to nie taki zły pomysł, bo… nie. Po prostu nie.
Zabiłbym za steka z frytkami.
Westchnął ciężko, w nerwowym odruchu przeczesując włosy dłonią, którą jeszcze przed chwilą trzymał wciągniętą w jej stronę. Jeszcze jedno słowo, a ktoś na pewno zginie…
Okej, dojedziemy do tego cholernego Toronto, będzie mogła zabić kogo tylko chcesz — mruknął i przewrócił oczami, dając wyraz swojemu zniecierpliwieniu, które zresztą z każdą chwilą, gdy tak na niego patrzyła, robiło się co raz większe i większe. W odpowiedzi na jej słowa, pokręcił powoli głową, tym razem bez cienia uśmiech na ustach, jakby próbował dać jej do zrozumienia, że sama nie ma powodu, by się tak… bezczelnie uśmiechać w jego stronę! Ona mówi o impasie, a on już zdążył postanowić, że da jej góra dwie minuty, by wysiadła, zanim odjedzie, zostawiając ją tutaj, pośrodku niczego, na resztę nocy!
Zerknął na nią kątem oka, a właściwie na jej dłonie, które sięgnęły do zapięcia naszyjnika, w głowie już ogłosił zwycięstwo, kiedy nagle jego uszu dobiegło… No właśnie, to. Na paluszek. Mimowolnie zmarszczył brwi, patrząc na nią z lekką konsternacją, jakby nie był do końca pewny, czy przypadkiem sobie z niego nie żartuje. Z jego ust wyrwał się nawet stłumiony śmiech, ale gdy nie cofnęła dłoni, dotarło do niego, że brunetka wcale nie żartuje...
Mówisz poważnie? — zapytał, patrząc to na nią, to na wyciągnięty w jego strony palec. I tak minęła chwila, a później kolejna… — O na litość boską… — mruknął, na moment wznosząc oczy ku spłowiałej podsufitce samochodu, a po chwili spojrzał na nią, wyciągnął w jej stronę rękę i splótł ich małe palce razem w tym… absurdalnym geście. — Przysięgam — mruknął beznamiętnie, i niemal od otworzył dłoń, czekając na „swoje”.

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
25 y/o, 155 cm
tworzy obrazy i polewa piwo Emptiness
Awatar użytkownika
Uh, she's a beast, I call her Karma;
She'll eat your heart out like Jeffrey Dahmer;
Be careful, try not to lead her on;
Shorty heart is on steroids 'cause her love is so strong
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Cała ta sytuacja była tak absurdalna, że Constance chyba jedynie resztkami woli powstrzymywała się przed tym, by nie parsknąć śmiechem. Jasne, nadal gdzieś z tyłu głowy miała potencjalny pościg za uciekającą panną młodą, ale nieznajomy działał na nią niemal jak płachta na byka, a ona nie potrafiła chociaż na chwilę zamknąć buzi i nie odpowiadać na kolejne zdania, które wypowiadał w jej kierunku.
Czy była spokojna?
Zdecydowanie tak. Tego była niemal pewna. To, że dodatkowo odczuwała poirytowanie, zdenerwowanie i zmęczenie było osobną kwestią. Constance była bowiem chodzącym kalejdoskopem emocji, które zmieniały się co chwila i nawet jej samej, czasami bardzo ciężko było za nimi nadążyć.
- Nie mówię o twoim samochodzie. - Mruknęła jedynie w odpowiedzi, śmiało patrząc mu w oczy. - Mówię o mojej prywatnej przestrzeni osobistej, którą naruszasz w tym momencie. - Wyjaśniła nie wiadomo po co i odetchnęła dopiero w momencie, w którym brunet wrócił na swoje miejsce i przestał nad nią wisieć.
Niemal od razu zauważyła, że strasznie szybko się irytował. Ciekawa była, ile czasu byłoby jej potrzeba, żeby wkurzyć go do tego stopnia, by wykopał ją z auta. Nie, żeby miała to ochotę sprawdzać akurat w tym momencie. Potrzebowała podwózki, a czasu miała coraz mniej. Patrzyła mu śmiało w oczy, kiedy chyba próbował ją speszyć , ale biedaczek nie wiedział, że trafił na dość twardego zawodnika. Cece daleko było do nieśmiałej dziewczynki, która zgadzała się na wszystko dla świętego spokoju, albo pokorniała pod wpływem cudzego spojrzenia. I chociaż przez lata, trzymana była na rodzicielskiej smyczy, zdarzały się momenty, w których nie dała sobie wejść na głowę, stawiając na swoim. Już sam fakt, że zdecydowała się zwiać z własnego ślubu, świadczył o tym, że miała w sobie coś szalonego. A ta dopiero co na nowo odzyskana wolność, dodawała jej pewności siebie. Może też dlatego, tak śmiało pogrywała sobie z nieznajomym, nie zwracając zbyt dużej uwagi na to, że przecież to on powinien był dyktować w tym momencie warunki.
- Toronto. - Powtórzyła po nim automatycznie, żeby nie było żadnych niedomówień. - Strasznie drażliwy jesteś. - Stwierdziła rozbawiona, nie mówiąc już o tym, że jeśli chce, to może jego dopisać na szczyt swojej listy ludzi do zlikwidowania. Może nawet trochę ją fascynował. Jeszcze chyba nikomu nie udało jej się doprowadzić do szału w mniej, niż trzydzieści sekund, a on dokonał tego nieraz, a nawet kilka razy w ciągu ostatnich kilku minut tej ich absurdalnej wymiany zdań.
Sama nie wiedziała, co jej strzeliło do głowy, kiedy wyciągała w jego kierunku swoją dłoń, wymuszając wręcz na nim tę bzdurną obietnicę bez pokrycia. Wiedziała jednak, że z nim nie wygra, ale musiała znaleźć sposób na to, by w taki czy inny sposób, wyszło na jej. - Śmiertelnie poważnie. - Oznajmiła jedynie, wpatrując się w niego swoimi jasnymi ślepiami i nawet uniosła brew ku górze, kiedy coś tam sobie marudził pod nosem. W końcu jednak, skapitulował, co Constance skwitowała szerokim uśmiechem, po czym oddała mu ten cholerny naszyjnik i po raz pierwszy od dłuższego czasu, odwróciła się, by spojrzeć przez tylną szybę. Być może była to tylko jej wyobraźnia, bo było ciemno, ale miała wrażenie, że widoczne z daleka samochodowe światła, mogły należeć do auta, którym jeździli ochroniarze jej ojca. - Możemy już jechać? - Zapytała więc, wracając do poprzedniej pozycji i dość nerwowo zacisnęła dłonie na materiale sukni, chcąc w ten sposób nieco uspokoić rozszalałe myśli i tysiące wizji, w których głównym motywem było to, że jednak nie udało jej się uciec przed tym, przed czym tak bardzo uciekała.


Reece Hennessy
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
J.
można się ze mną dogadać, ale ostrzegam, że moje posty zawierają całą masę krindżu, tonę nieśmiesznych żartów, szczyptę skondensowanej dramy, latające przecinki i czasami zabawne literówki, które potem można cytować
32 y/o, 187 cm
sprawdź, czy jeszcze masz portfel
Awatar użytkownika
i'm here just to establish an alibi
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkizaimki
postać
autor

Naprawdę sporo cisnęło mu się teraz na usta w kwestii tej p r y w a t n e j przestrzeni osobistej… w jego samochodzie. Zwłaszcza, że zajmowała zdecydowaną większość tej przestrzeni — nawet tę, którą śmiało mógł nazwać swoją — gdy materiał tej przeklętej sukienki unosił się i rozchodził na boki, gdy tylko podnosiła ręce. A mimo to, nie powiedział nic. Odpowiedział jej za to tym samym uważnym, a przede wszystkim zirytowanym spojrzeniem. Słowo daję, że nie potrafił patrzeć na nią inaczej niż spod zmarszczonych brwi!
W końcu pokręcił głową zrezygnowany, uznając, że najlepiej będzie porzucić ten temat. Im szybciej tym lepiej. I wcale nie dlatego, że patrząc na nią, nabierał co raz większego przekonania, że za paręnaście minut będzie powodem jego bólu głowy, ale dlatego, że… nadal nie oddała mu swojego naszyjnika. Yep, that’s it. W tej chwili starał się jedynie wykrzesać z siebie resztki cierpliwości — i przyzwoitości — by przypadkiem nie powiedzieć, że ma się przymknąć. Tę „prośbę” powinien zachować na później, gdy rzeczywiście rozboli go głowa. Już za chwilę…
Toronto — mruknął pod nosem tak beznamiętnie jak to tylko było możliwe, bo tak naprawdę nie robiło mu to absolutnie żadnej różnicy, z tym, że… — Jesteś pewna? — zapytał, zerkając na nią kątem oka, unosząc znacząco jedną brew, bo choć miasto jak każde inne, miał złe przeczucia. Hogtown. Skrzywił się nieznacznie, czując, jak jego myśli zaczynają uciekać w zupełnie niewłaściwym kierunku!
Strasznie drażliwy jesteś.
W tej chwili to wyłącznie Twoja zasługa, gratuluję — mruknął, unosząc kąciki ust w nieco ironicznym uśmiechu, a ten zniknął tak samo szybko jak się pojawił; samo jej rozbawienie zdawało się go drażnić i ani przez moment nie starał się tego ukryć. Dawniej to jedyne, co robił — udawał. Zaciskał zęby i połykał słowa nim te wydostały się z jego ust. Uśmiechał się, by niczego nie dać po sobie poznać. Później nic z tego, co chciał powiedzieć, nie miało już znaczenia…
Gdy tylko naszyjnik wylądował na jego dłoni, zacisnął na nim palce, zwlekając z tym… z czystej złości. Dla czystej przyjemności.
Dziękuję — odparł czarująco, posyłając jej jeden ze swoich najbardziej ujmujących uśmiechów, po czym schował naszyjnik do kieszeni z przodu kurtki. Brakowało tylko, by bezczelnie się po niej poklepał, jakby chciał powiedzieć, że „och, będzie tu bezpieczny!” Póki go nie spienięży, rzecz jasna. Lecz nie umknęło jego uwadze, że kolejny raz odwróciła się za siebie, by spojrzeć przez tylną szybę. Odgarnął materiał sukienki, by dosięgnąć drążka skrzyni biegów i wrzucić jedynkę. I w końcu, w końcu, zerkając w boczne lusterko, ruszył gwałtownie z pobocza. W końcu przyszła pora na drugi i trzeci bieg, a jej sukienka ciągle plątała się tam, gdzie nie powinna, co skomentował głośnym westchnięciem, nim kolejny raz odgarnął ją w jej stronę…
Boisz się, że zobaczysz swojego znajomego ze stacji, czy mam spodziewać się, że zaraz dołączy do nas pan młody? — zapytał, zerkając na nią ukradkiem, gdy wyraźnie spięta włączyła ze sobą, by kolejny raz nie obejrzeć się do tyłu, a po chwili zauważył, że zaciska palce na materiale sukienki. — A może wkurzyłaś po drodze jeszcze kogoś? — Uśmiechnął się pod nosem, bo te słowa wypowiedział bardziej do siebie niżli do niej. Nie trudno było mu to sobie wyobrazić…

Constance May
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reece
no AI shenanigans, pls;
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”