Sometimes it wags its tail first.
Trzy spacery, wpisał je do kalendarza, wygospodarował na nie czas gdzieś pomiędzy wizytą w atelier, a rozmową z projektantami, gdzieś pomiędzy spotkaniem z dostawcami, a sesją zdjęciową, której miał dopilnować.
Spacer numer jeden.
Przyjechał do schroniska swoim Ferrari Roma w kolorze krwistej czerwieni. Zaparkował je przed wejściem, w widocznym miejscu, zrobił to z premedytacją, licząc na to, że ktoś zrobi mu zdjęcie. A potem na przykład zobaczy je dziadek. Mogłoby go to przekonać do tego, że jego wnuk się zmienił. Albo się zmienia? Bo przecież zmiana to proces.
Pierwszym krokiem tego procesu była wizyta w schronisku. Miał na sobie bluzę i dobrze skrojoną, drogą marynarkę, ale ją zostawił w samochodzie, poprawił na nosie ciemne okulary i wszedł do budynku.
Pierwsze kroki były pewne, ale kiedy do jego uszu dotarło to szczekanie, kiedy w nozdrza uderzył zapach psów, zawahał się. Stanął za drzwiami. Może Celeste go zrozumie, jeśli jednak się wycofa? Sama powiedziała, że to nie jest miejsce dla niego. I teraz Romeo też to poczuł. Cały klimat tego miejsca był jakiś taki smutny, mimo tych wszystkich merdających ogonów. Wszystkie te psy czekały na swojego człowieka. Ale Romeo wcale się nie czuł tutaj jak ich człowiek. Zrobił krok w tył, ale wtedy podeszła do niego jakaś miła blondynka, w koszulce z logo schroniska. Zdjął okulary i oparł je na włosach, kiedy z nią rozmawiał. Wyjaśnił, że chciałby wyjść na spacer z psem, ale konkretnym, ale też, że musi zobaczyć Celeste. Bo właściwie jest tutaj dla niej. Nie to chciał powiedzieć, trochę się zaplątał, ale finalnie blondynka obiecała ją zawołać.
Stał przy ladzie i oglądał jakieś ulotki na temat adopcji, jak wybrać wymarzonego psa i, że pies to ogromna odpowiedzialność. Schował jedną taką ulotką do kieszeni jeansów.
Kiedy ruda pojawiła się na horyzoncie to od razu do niej ruszył. Zatrzymał się w pół kroku, buziak na przywitanie? Przytulas, a może podanie ręki? Przygryzł dolną wargę i finalnie tylko się uśmiechnął.
- Dobrze Cię widzieć - odetchnął z ulgą, bo rzeczywiście to czuł, w tym dziwnym, obcym miejscu, takim przygnębiającym, widok chociaż odrobinę znajomej twarzy. Był to plus.
Celeste B. Salvaggio

 
				
 
									 
				
