- 
				 Mama, we’re all full of lies. Mama, we’re all full of lies.
 Mama, we’re meant for the flies.
 And right now they’re building a coffin your size,
 Mama, we’re all full of lies. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Lubiła.
Ale zwierzęta brudziły.
Dlatego jedyne z czego się cieszyła podczas wizyt Lily u Nathaniela (poza tym, że dziecko miało kontakt z ojcem, inna sprawa, że ojciec był wątpliwej jakości), to fakt, że córka miała styczność z psem Rourke. Bo mimo wszystko nie było mowy, żeby w domu Diane był jakikolwiek pupil. To była granica, której nie była w stanie przekroczyć ze swoimi zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi.
Lily za to, która dorastała charakterem skręcając coraz bardziej w stronę ojca uwielbiała zwierzęta, więc siłą rzeczy pierwsze o co zaczepiła matkę i ciotkę gdy dotarły na dożynki to mini zoo.
Diane obejrzała się na córkę, stojąc w kolejce przy jednym ze straganów, żeby kupić młodej pączka z różą a dla siebie.
Co ona mogła chcieć?
Nie przepadała za wypiekami.
– Poproszę makowca. – Zdecydowała się w końcu i zerknęła na siostrę w oczekiwaniu na jej wybór, Midge zdecydowanie była bardziej w temacie.
– Możemy już iść? – Lily złapała Midge za dłoń próbując przekonać do swojego pomysłu z mini zoo jęczącym głosem, pomimo, że nie otrzymała wcześniej odmowy. Po prostu była niecierpliwa, co nie było niczym zaskakującym u dzieci.
– Za chwilę pójdziemy, tylko kupimy z ciocią ciastka. Proszę. – Podała od razu młodej pączek, który ta ugryzła i co. I Diane już wiedziała, że całego nie zje, więc za chwilę będą po dziecku pączka dojadać.
Sama podziękowała za swojego makowca, ale zapakowała kawałek do torebki, nie chcąc wyrzucać później pączka jeśli sama nie będzie w stanie po ciastku go upchnąć.
Midge Anderson
- 
				 hator, hator, hator hator, hator, hator
 biszkopt nie opada, sernik jest bez rodzynek, shit happens, ale nie dziś nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona, jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona, jejpostaćautor
- Lily obiecuję, że nakarmimy każdego dowolnie wybranego zwierzaka i go potem wygłaskamy, aż się nabawimy alergii - dodała i mrugnęła okiem do siostrzenicy, żeby tej części o alergii nie brała na poważnie. - Tylko kupię sobie paczkę tych kruchych ciastek, pierników, ale bez lukru i sernik - już zwróciła się do pani ze straganu. Ciasteczka wrzuciła do plecaka, a do sernika Midge zaczęła się dobierać tu i teraz.
- No, oni używają innego sera naprawdę - dodała strzepując z kącika ust kawałek wspomnianego sera. - Jest taka polska knajpa też na West Endzie, tylko kawałek od cukierni, ale mają takie naleśniki też z takim serem z jogurtem na słodko, zwinięte w rulon, też jest pyszne. Wspomniałam rodzicom, że można byłoby wprowadzić do nich, jako danie na słodko, może by chwyciło. - Syrop klonowy były wszędzie, a poza tym, mimo że taki miejsca trzymały się, bo były solidne i przewidywalne, to czasem można było delikatnie coś zmodyfikować. - Oczywiście padło, że jak będę sama prowadzić, to będę mogła wprowadzać, co uznam za stosowne - przewróciła oczami, tak wyglądała ta rozmowa przez lata i to nie tak, że rodzice nie chcieliby, żeby ona lub tak naprawdę którekolwiek z rodzeństwa przejęło interes, tylko Midge się nie widziała w tej roli, może jeszcze nie, może jeszcze dorośnie to myśli, żeby pracować u siebie, a nie na kogoś.
- Dobra Lils, jaki masz plan działania czy idziemy na żywioł i każdy futrzak w zasięgu wzroku jest nasz? - W temacie dorastania do prowadzenie swojego biznesu to ona była w tym momencie, raczej dalej, niż bliżej.
Diane Anderson
- 
				 Mama, we’re all full of lies. Mama, we’re all full of lies.
 Mama, we’re meant for the flies.
 And right now they’re building a coffin your size,
 Mama, we’re all full of lies. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimki srimkipostaćautor
Zgodnie z prognozą Lily po bardzo krótkiej chwili oddała pączka Diane i musiała go dojeść. Dobrze, że prewencyjnie zapakowała swojego makowca do torebki.
- Mój jest z różą chyba. - Nie chyba, a na pewno, nawet było tak napisane na stoisku, ale chyba była zbyt rozkojarzona ilością bodźców i zerkaniem co chwila w stronę Lily, czy dziewczynka nie odbiegła gdzieś w las.
- A ty chciałabyś knajpę po rodzicach przejąć czy nie? - Temat w zasadzie wracał jak bumerang ale głównie na linii rodzice - Midge, Diane nie wtrącała się absolutnie, teraz też pytała po prostu, nie opowiadając się po żadnej ze stron, bo jej było to po prawdzie zupełnie obojętne.
Chociaż w wielu rodzinach taka restauracja na pewno byłaby kwestią sporną, zwłaszcza że rozchodzić się mogło o spadek, ale Diane nigdy nie przeszkadzała wizja przepisania restauracji na siostrę, bo sama sobie radziła więc dlaczego miałaby się o finanse pluć, a jednocześnie wierzyła, że gdyby była w naprawdę wielkim dołku, to mogłaby na rodzeństwo liczyć.
Może ciężej byłoby jej przyjąć pomoc od Archiego niż od takiej Midge, ale też nie zapowiadało się na to, żeby miała mieć jakiekolwiek kłopoty.
- Każdy jest nasz! - Głos Lily szarpiącej ciotkę za rękę wyrywa Diane z zamyślenia i spogląda na siostrę z bladym uśmiechem, który bardziej jest grymasem porozumienia. To Midge rola żeby wygłaskać z młodą wszystkie zwierzęta, bo Diane się przecież nie przemoże.
Midge Anderson
- 
				 hator, hator, hator hator, hator, hator
 biszkopt nie opada, sernik jest bez rodzynek, shit happens, ale nie dziś nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona, jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona, jejpostaćautor
- Teraz nie, nie czuję, żebym to dźwignęła sama. To całkiem inna sprawa ciągnąć coś nawet samej, ale chwilowo i w zastępstwie. Nie chcę też przestać pracować jako cukierniczka, gdy w końcu udało mi się zahaczyć w czymś dłużej. Przez mój ośmioletni gap year dopiero teraz zaczęłam takie prawdziwe dorosłe życie i od razu ładować się w ich interes. A wiem jak będzie wyglądać, jak zacznę z nimi pracować. To nie będzie łatwe ani dla mnie, ani dla nich, jakbym zaczęła wprowadzać zmiany, aż w końcu pracowałabym z nimi, jak kiedyś, aż za dziesięć lat byliby gotowi przejść na emeryturę, to dopiero mogłabym wprowadzać zmiany. Myślę, że przeczekam kilka lat i jeśli będę czuć, że dam radę, to może wtedy.
Midge pokiwała głową, jakby sama się przekonywała do tej dojrzałej, jak się jej wydawało postawy. Poza tym, że restauracja to zyski, to jednak biznes, który wymagał czasu i siedzenia na miejscu, a Midge miała tendencje do znikania, do wybierania rozwiązań, które nie wiążą się z długoterminowymi zobowiązaniami.
Uśmiechnęła się szeroko do siostrzenicy i potem do Di: - muszę lecieć - dała się pociągnąć Lily do zwierzaków. Obejrzała się na Diane, na pewno siostra podąży za nimi, choć będzie się trzymać na jakimś bezpiecznie czystym kawałku chodnika i z tego strategiczne obranego miejsca obserwować ich poczynania. A dziewczyny nawet nie musiały polować na żadnego zwierza, bo ledwo przekroczyły próg zwierzyńca, to od razu pojawiła się koza chętna na głaskanie i może jakieś kąski, im bardziej ludzkie, tym lepsze, choć i podobnie zakazane. Midge podrapała zwierzę za uszami. - Zawsze uważałam, że najlepiej głaskać gdzie zwierzakom ciężko sięgnąć, bo same nie mogą się podrapać.
Diane Anderson

