ODPOWIEDZ
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

- dziewięć -




Jutra miało nie być...
Ale było, i były kolejne dni, kiedy Wyatt naprawdę się starał nie myśleć o Daisy, bo przecież hormony się uspokoiły, bo przecież opadły emocje. Przecież wrócili do swojej codzienności, a to co się wydarzyło.
To musiało być spowodowane jakimś chwilowym zaćmieniem, jakąś mgłą mózgową, nie było innej opcji. To był ciężki dzień, ciężki teatr, który odstawili przed jego dziadkiem. Nie powinien jej o to prosić, bo to... ich po prostu rozproszyło, sprawiło, że myśli popłynęły złym torem. Jakimś wykolejonym, nie takim jak zwykle, nie tym bezpiecznym, gdzie Sophie była najważniejsza, a oni robili wszystko, żeby tylko była szczęśliwa.

Wrócił do domu po czterdziestu ośmiu godzinach w szpitalu, właściwie może nawet spędził tam kilka godzin dłużej, bo przyszedł wcześnie, żeby znowu porozmawiać z dyrektorem, a później został, żeby jeszcze sprawdzić braki na oddziale. Żeby wypełnić te wszystkie tabelki i rubryczki, czego ile zużyli. To było męczące, ale z jednej strony też dobre, bo podczas takiego długiego dyżuru miał naprawdę mało czasu na jakiekolwiek inne myśli. Sprawdził jeszcze raz plan zajęć dodatkowych z Sophie, jutro miał ją zabrać na basen. Dzisiaj mógł odpocząć, a czuł, że naprawdę tego potrzebuje. Mieli na oddziale mały karambol, który też dał im w kość, wszyscy działali na zwiększonych obrotach, w pewnym momencie ciało po prostu już odmawiało posłuszeństwa. Ale szpitalne łóżka to nie to samo, co jego własne.
Obudził się kiedy usłyszał dzwonek do drzwi, spojrzał na zegarek, złapał kilka dobrych godzin snu, ale nikogo się nie spodziewał. Mimo to powlókł się do przedpokoju. Kolejny dzwonek, aż w końcu przekręcił zamek i stanął w drzwiach, w spodniach od pidżamy, rozciągniętej koszulce, z włosami potarganymi we wszystkie strony. Przetarł oczy, może trochę ze zdumienia, a może dlatego, że wciąż nie do końca się obudził.
- Daisy? - rzucił, jakby nie dowierzał, że ją tutaj widzi, może mu się to jednak śniło? Przez chwilę miał ochotę uszczypnąć się w ramię, żeby to sprawdzić, ale wtedy zza swojej ciotki wypadła Sophie.
- Tata! - zawołała wesoło i wtuliła się w swojego ojca, a Wyatt się schylił, żeby ją przytulić i wziąć na ręce, mała od razu zaczęła mu układać włosy i ciągnąc je. Kiedy to poczuł to uświadomił sobie, że nie, to jednak nie jest sen.
- Wyglądasz jakbyś nigdy nie był u fryzjera - stwierdziła Sophie. A jemu wyrwało się tylko - Yhmm. Bo w zasadzie to tak wyglądał i już sam nie pamiętał kiedy był. Dawno, bo włosy mu już sporo urosły.
- Byliśmy na dzisiaj umówieni? - zapytał. A gdzie jakieś cześć? Dzień dobry? Jak się czujesz? Czy przetrawiłaś już to... co się ostatnio wydarzyło?
Cofnął się w drzwiach, żeby wpuścić Daisy do środka, pogłaskał po włosach Sophie, niebieskie tęczówki utkwił w jej okrągłej twarzyczce.
Na pewno nie byli umówieni, jutro miał zabrać Sophie na basen, a dzisiaj nie miał nic zapisanego w kalendarzu, ani w telefonie, ani w tabelce, którą sobie stworzył na tablecie, sprawdzał to jeszcze zanim się położył, dwa razy, żeby już niczego nie przegapić.


Daisy Jenkins
31 y/o, 172 cm
nauczycielka w Beaches Montessori
Awatar użytkownika
Don't call me "baby"
Look at this godforsaken mess that you made me
You showed me colors you know I can't see with anyone else
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona
postać
autor

S Z Ó S T A



Sophie nie została odebrana z przedszkola.
Niewiele było momentów, podczas których Daisy pozwalała sobie na rozkładanie swojego życia na czynniki pierwsze. Nie mogła tego robić, bo ilekroć zapędzała się z myślami w najczarniejsze miejsca swojej duszy, tylekroć rozpadała się pod napływem emocji, a przy Sophie… To było nie do przyjęcia. Już dawno, zapewne stojąc nad grobem świeżo pochowanej siostry — przysięgła sobie, że zrobi wszystko, by jej siostrzenica miała szczęśliwe dzieciństwo. Zadanie niemalże niemożliwe do wykonania, bo jak zastąpić kogoś, kim nigdy się nie uda być… Nie mogła do całego bagażu, który już nosiła mała dziewczynka dorzucać jeszcze doświadczania i przeżywania problemów jej ciotki. Była twarda, silna, nie ulegała emocjom, nie przy małej, lecz momentów, gdy była sama posiadała coraz mniej…
Nie można było dusić wiecznie każdej emocji w sobie. Tego jednego nauczyła się na terapii i chciała sobie pozwolić na myśli, na lęki, na żałowanie ostatnich decyzji. Chciałaby pozwolić sobie, na wyciąganie trudnych wniosków, jak to, dlaczego nawet następnego poranka czuła na sobie jego dotyk? Dlaczego jego zapach jakby dalej unosił się w salonie, a wzrok ilekroć wchodzi do pomieszczenia pada od razu na tą nieszczęsną kanapę?
Chciała sobie z tym poradzić, chciała mieć j a k. Chciała zapomnieć i nawet, chowając najpewniej cały szacunek do swojej osoby jaki posiadała, myślała, czy po prostu nie wyjść na miasto… Pozwolić innym dłoniom zamazać to, co Wyatt po sobie zostawił, co wypaliło się na jej skórze i doprowadzało do obłędu. Ze złości, z żalu, z potrzeby…
Sophie nie została odebrana z przedszkola.
Telefon, taksówka, niedopita świeżo podana przez baristę kawa. Była zdenerwowana, rozczarowana, bo dzisiaj miała pozwolić sobie na te emocje, dzisiaj miała być sama, całkiem, cały boży dzień, a zamiast tego… Siedziała z ostatnim odebranym z przedszkola dzieckiem, ze swoją siostrzenicą, podopieczną, oczkiem w głowie i jechała do Wyatt’a, bo mimo ogromnych chęci o d p u s z c z e n i a mu. Nie mogła, nie potrafiła. Była zbyt wściekła na to, że znowu zapomniał, że znów coś było dla niego ważniejszego niżeli własna córka…. Najpierw oczywiście Daisy zadzwoniła do szpitala, miejsca, gdzie doktor Ward przecież mieszkał. Może nie robiłaby afery tam, ale, gdy usłyszała, że Wyatt dzisiaj miał wolne… Coś w niej pękło. Nie mogła się na to godzić. Miał wolne i zapomniał o małej?.
Hamowała się, gdy otworzył drzwi.
Hamowała, gdy Sophie z radością zawiesiła się na jego szyi.
Zmusiła się nawet do lekkiego uśmiechu, gdy przejęta pięciolatka komentowała jego wygląd. Dobrze, że nie pamiętała, że właśnie dziś odebrać miał ją tata. Pozbawiona tej wiedzy cieszyła się z niespodzianki, a Daisy ze złości aż cała drżała.
— Sophie, pamiętasz jak opowiadałaś mi o tych kucykach, które kupił Ci tato i masz je w pokoju u niego? Możesz przygotować pokaz tej kolekcji? Chciałabym ją zobaczyć. Za chwilę przyjdę, dobrze? — zwróciła się do dziecka, a gdy to z ogromną ekscytacją rzuciło się wręcz biegiem do innego pomieszczenia, byleby tylko szybko zobaczyć swoje zabawki, wtedy Daisy skrzyżowała dłonie na piersiach i pokręciła z niedowierzaniem głową.
— Cholera Wyatt! Mogłeś mi chociaż dać znać, że nie odbierzesz jej z tego przedszkola… Na całe szczęście zapomniała, że to miałeś być Ty, ale… Czekała, wszyscy wyszli, a ona siedziała tam sama i dzwonili do mnie… I kiedy byłam pewna, że pewnie znowu przeciągnęła Ci się jakaś nie wiem operacja, próbowałam sobie tłumaczyć, że pewnie ratowałeś ludzkie życie, a mała miała opiekę… Chciałam zadzwonić do szpitala, byś wiedział, że już ją odebrałam, ale Ciebie nie było… Bo… Kurwa, dlaczego właściwie jej nie odebrałeś? — monolog, przesiąknięty złością, żalem, pretensjami, wszystkim tym, co w ostatnim czasie Daisy wychodziło najlepiej, zwłaszcza w stosunku do jej szwagra… Do szwagra z którym ostatnio… Nie, nie powinna do tego wracać. Nigdy. To wspomnienie trzeba było zamazać, zapomnieć… I chciała, dzisiaj, a jednak…
— Zapomniałeś o w ł a s n y m dziecku? — dodała twardo. Nie krzyczała, nie podnosiła nawet trochę głosu, bo przecież gdzieś w pobliżu mogła pojawić się Sophie, mogła coś usłyszeć. Jednak to, co działo się w głowie, w środku Daisy — nikt nie chciałby tego doświadczyć. A ona w tym trwała, każdego dnia — z pieprzonym uśmiechem.


Wyatt J. Ward
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
stokrotka
42 y/o, 180 cm
ordynator oddziału ratunkowego | Mount Sinai Hospital
Awatar użytkownika
Od niedawna ordynator oddziału ratunkowego. Wdowiec. Ojciec. Chirurg, który potrafi zachować zimną krew nawet wtedy, gdy świat się pali – ale sam nie zawsze wie, gdzie kończy się praca, a zaczyna życie.
nieobecnośćtak
wątki 18+tak
zaimkiej ty?
postać
autor

Tylko, że Sophie miała naprawdę szczęśliwe dzieciństwo, właśnie dzięki Daisy, i Wyatt ostatnio jej o tym powiedział. Zanim...
Zanim dali się ponieść chwili. Wyatt jeszcze nie wiedział jakiej chwili, jeszcze wciąż nie poukładał tego w głowie. Czy to wina tej sukienki Rose? Czy tego szczerego uśmiechu Daisy, a może tych słów, też płynących gdzieś prosto z serca?

Może dzisiaj miałby na to czas, gdyby odespał ten cholernie męczący dyżur, gdyby został sam w tych czterech ścianach. Nie chciał siedzieć sam, więc kiedy zobaczył Sophie, kiedy wziął ją na ręce i przytulił do siebie, to poczuł jakąś taką ulgę. Kiedy była Sophie to nie było czasu na rozpamiętywanie. Nie chciał rozpamiętywać, nie chciał przypominać sobie widoku jej twarzy, rozchylonych ust, z których padało jego imię i oczu, tych pięknych, wpatrzonych w niego. Wolał zdusić w sobie te wszystkie emocje, a dzień z Sophie wydawał mu się zbawieniem. Chociaż to nie był jego dzień, tego był pewny.
Postawił Sophie na podłodze, kiedy Daisy powiedziała o kucykach, pogłaskał palcami jej włosy, czuł w kościach, że to nie będzie nic wesołego, miłego, dobrego. Ale Sophie uśmiechnęła się szeroko, jakby ten pokaz kucyków dla cioci Daisy był najważniejszy na świecie. Wyatt puścił do niej oczko.
- Leć - i pobiegła, prosto do swojego pokoju, gdzie zbudowali z kartonowych pudełek teatr i można rzeczywiście było zrobić tam pokaz z prawdziwego zdarzenia.

Ward przeciągnął się i zrobił to jakoś tak odruchowo, bo jeszcze nie obudził się do końca, a naprawdę spał jak zabity, przeczesał palcami włosy, te które chyba nigdy nie widziały fryzjera i odwrócił się do Daisy. Słuchał jej, ściągnął do siebie brwi, bo naprawdę zastanawiał się nad tym, czy mu to umknęło, wypadło z głowy gdzieś między pacjentami. Może pisała mu sms'a? A może powiedziała mu o tym, kiedyś. Ale na pewno miałby to w kalendarzu, w którymkolwiek, albo w telefonie?
Podrapał się po skroni.
- Daisy, ale... - zaczął i nabrał powietrze w płuca. Mógł się przyznać i powiedzieć, że to on znowu zapomniał o swoim dziecku. No mógł przecież, zawsze to robił.
- Nie wiedziałem, że mam ją odebrać - powiedział w końcu i podniósł spojrzenie na jej twarz, na jej oczy - chyba mi nie powiedziałaś - rzucił spokojnie - jutro miałem ją zabrać na basen, a dzisiaj skończyłem dyżur, czterdzieści osiem godzin, nawet jakbym bardzo chciał, to musiałbym się przespać, nie mogłem się na to zgodzić - nie było takiej opcji. On do domu wracał już na jakimś automacie, nawet nie pamiętał jak parkował samochód na podjeździe. I może wtedy zadzwoniła do niego Daisy? Jakby zadzwoniła, to też mógłby tego nie pamiętać.

Podrapał się po potylicy.
- Miałem ją odebrać? - zapytał, bo już sam nie wiedział. Może rzeczywiście o tym zapomniał? Zawsze zapominał.
Miał się już teraz pilnować, stąd te wszystkie notatki, dwa kalendarze, tabelka i jeszcze notatki w telefonie. Wszystkie zajęcia dodatkowe Sophie skrupulatnie wpisane, wszystkie jego dni opieki, i te kiedy miał się pojawić w szkole, te które mógł wpisać z wyprzedzeniem. Ostatnio chodził rozstrojony przez tę sytuację z Daisy.
Mógł zapomnieć.
- Zapomniałem... - w końcu już się sam do tego przyznał. Niebieskie tęczówki utkwione były w jej oczach.
- Przepraszam Cię Daisy - powiedział, ale to chyba nie miało się tyczyć tylko i wyłącznie tego, że zapomniał o Sophie.
Zapomniał, czy nie zapomniał? Wciąż wydawało mu się nierealne, że wpisał się na czterdzieści osiem godzin, kiedy obiecał odebrać Sophie z przedszkola. Ale może najpierw wpisał się na dyżur, a później obiecał?
- Ale to Twoja wina - teraz to pięknie do podsumował. Trochę nie tak to miało zabrzmieć, bo chodziło mu o to, że go ta cała sytuacja, to co się między nimi wydarzyło, wyprowadziło z jakiegoś takiego dobrego rytmu, który starał się wprowadzić, którego starał się trzymać.
Źle to zabrzmiało.
- To znaczy, nie o to mi chodzi - Wyatt Ward już sam nie wiedział o co mu chodzi. Stał przed nią w tych spodniach od piżamy, na tle ściany, którą Sophie pomalowała swoimi dziecinnymi rysunkami i nie wiedział czy ma ją zaprosić na herbatę, na wino, czy pożegnać. Czy przyznać jej rację, czy się z nią dochodzić. Już dawno Wyatt nie wiedział aż tak bardzo co ma zrobić.


Daisy Jenkins
31 y/o, 172 cm
nauczycielka w Beaches Montessori
Awatar użytkownika
Don't call me "baby"
Look at this godforsaken mess that you made me
You showed me colors you know I can't see with anyone else
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona
postać
autor

Milczała.
To, co jej mówił układało się w całość, której nie chciała, nie mogła zaakceptować. Czy ona zapomniała? Czy pierwszy raz w jej skrupulatnie poukładanym świecie, planie, który kierując się dobrem Sophie realizowała popełniła taki błąd? Każda pojedyncza decyzja, wpisany do poniszczonego kalendarza data, każdy zamiar, który wcielała w życie w towarzystwie pięciolatki, to wszystko było objęte chłodną kalkulacją. Nie pozwalała sobie na błędy. Cały świat mógł się miotać, lecz ona — jako ten jeden stały element powinna musiała być niezachwiana. Dla Sophie, dla rzeczywistości, którą chciała jej zapewnić.
Czy zapomniała?
Rozgrywała to w swojej głowie. Jak punkt po punkcie wykonywała wszystkie czynności. Śniadanie, droga do pracy, praca, powrót, spacer, plac zabaw, kolacja, spanie i telefon, który przewijał się w pobliżu. Wiadomość od jej matki, wiadomości od szefowej, odpisywała, sprawdzała grafik i dała mu znać, napisała, na pewno. Powinna sprawdzić telefon i pokazać mu, udowodnić swoją niewinność. Choć im dłużej trwała przy tych drzwiach, im bardziej głosy Sophie się oddalały, a oni zostali sami — w tej ciszy, w tych emocjach, w układzie, który dotychczas ich połączył, a runął u samych podstaw przez jedną noc, krótkie chwile zapomnienia…
Czy zapomniała?
Słuchała jego słów, westchnęła nawet ciężko i gotowa niemalże do posypania głowy popiołem w razie ewentualnego swojego błędu sięgnęła dłonią do torebki by znaleźć to przeklęte urządzenie. Technologia… Czasami ufała jej bardziej niż ludziom. Daisy już naprawdę gotowa była do spokojniejszej rozmowy, do wytłumaczenia dlaczego tak bardzo potrzebuje dzisiaj pobyć sama, ale wtedy… Słowa mężczyzny jak ostrza — nieprzyjemnie i nagle, podstępnie wchodzą pod jej skórę. Wślizgują się wprowadzając nie tylko chłód i przerażenie, ale również obnażają ją z emocji, wyprowadzają ze wszelkiej równowagi, czynią słabą, a Daisy — nienawidzi tego.
— Moja?! Chryste Wyatt, czy Ty jesteś poważny? Czy za chwilę każde zło świata będzie moją winą? — syknęła cicho, bo nie krzyczała, jak zawsze, gdy wiedziała, że w pobliżu była Sophie. Starała się odgrywać perfekcyjnie swoją rolę, chować swoje cięższe emocje pod płaszczem obojętności, złości, rozczarowania. Nigdy nie chciała pokazać mu, jak naprawdę się czuła, jak sypała się, jak raz po razie zbliżała się do granicy…. Zapierała nogami, chwytała wszystkiego, jak ciężko jej przyszło mierzenie się z każdą słabością w pojedynkę. Potrzebowała pomocy. Potrzebowała dowiedzieć się, jak powinna o nią poprosić…
Zrobiła jeden krok w jego kierunku, jakby chciała coś powiedzieć, dodać tak, by mała dziewczynka nie miała szans tego usłyszeć. Na usta cisnęły się wszelkie przekleństwa świata, ale napotkała jego oczy… A wraz z tym spojrzeniem poszły wszystkie słowa, które padły tamtej nocy, jak echo odbijały się w jej głowie, mimo, że tak bardzo chciała krzyczeć…. Z Tobą czuję, że żyję — więc jakim prawem teraz mówił, że wszystko było jej winą?
— Jeśli myślisz, że to, co się wydarzyło ostatnio uprawnia Ciebie w jakikolwiek sposób do tego by zrzucać winę za cokolwiek na mnie, to to jest naprawdę przykre — zaczęła i choć ton jej głosu był oschły, zimny, to w środku coś w niej pękało, jej ciało zaczęło drgać, jej zęby bezwiednie przygryzły policzek od środka. To nie powinno tak wyglądać, nigdy. — Przeleciałeś biedną Daisy to teraz wszystko będzie Ci wybaczone? — pokręciła z niedowierzaniem głową i dość gwałtownie odsunęła się od niego, oparła plecami o ścianę i przymykając oczy wzięła kilka głębszych oddechów.
— To nie może tak wyglądać, nie może dla Sophie, ja też mam dość… Próbowałam się z Tobą dogadać, ustalać to wszystko w jakiś ludzki sposób, ale nie wiem… Może jeśli sądownie będziemy mieli zarządzony ten czas, te wasze spotkania, może wtedy będzie lepiej, może będziesz traktował to poważnie i nie miał do mnie pretensji — nie chciała tego. Ani sądowej batalii, ani ograniczenia Sophie kontaktu z jej własnym ojcem, ale była już bezsilna wobec wszystkiego co czuła, wobec swoich zachowań, wobec żalu, który wciąż w niej tkwił, wobec tego, co wydarzyło się ostatnio. Potrzebowała ram, barier, ustaleń, ale nie potrafiła powiedzieć o tym Jemu… Groziła sądem… Zaraz po tym, jak spędzili razem noc, jak bezpiecznie i potrzebnie czuła się w jego ramionach, jak jej ciało lgnęło do niego, jak spełniona …
— Nie próbujesz nawet wyjść poza granice, które Ci stawiałam, nie próbujesz udowodnić, że mógłbyś zaangażować się bardziej, nie próbujesz nie tylko być ojcem dla Sophie, ale… Cholera, ja też tu jestem i ja też mam swoje uczucia… — jej głos był inny, miękki, cichy, bardziej szczery, a co za tym idzie dużo słabszy. Nie była egoistką, nie chciała się pozbyć Sophie, ale… Tęskniła też za Daisy… Była zmęczona. — My się nigdy nie dogadamy…— westchnęła ciężko kręcąc z niedowierzaniem głową.


Wyatt J. Ward
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
stokrotka
ODPOWIEDZ

Wróć do „#11”