Jutra miało nie być...
Ale było, i były kolejne dni, kiedy Wyatt naprawdę się starał nie myśleć o Daisy, bo przecież hormony się uspokoiły, bo przecież opadły emocje. Przecież wrócili do swojej codzienności, a to co się wydarzyło.
To musiało być spowodowane jakimś chwilowym zaćmieniem, jakąś mgłą mózgową, nie było innej opcji. To był ciężki dzień, ciężki teatr, który odstawili przed jego dziadkiem. Nie powinien jej o to prosić, bo to... ich po prostu rozproszyło, sprawiło, że myśli popłynęły złym torem. Jakimś wykolejonym, nie takim jak zwykle, nie tym bezpiecznym, gdzie Sophie była najważniejsza, a oni robili wszystko, żeby tylko była szczęśliwa.
Wrócił do domu po czterdziestu ośmiu godzinach w szpitalu, właściwie może nawet spędził tam kilka godzin dłużej, bo przyszedł wcześnie, żeby znowu porozmawiać z dyrektorem, a później został, żeby jeszcze sprawdzić braki na oddziale. Żeby wypełnić te wszystkie tabelki i rubryczki, czego ile zużyli. To było męczące, ale z jednej strony też dobre, bo podczas takiego długiego dyżuru miał naprawdę mało czasu na jakiekolwiek inne myśli. Sprawdził jeszcze raz plan zajęć dodatkowych z Sophie, jutro miał ją zabrać na basen. Dzisiaj mógł odpocząć, a czuł, że naprawdę tego potrzebuje. Mieli na oddziale mały karambol, który też dał im w kość, wszyscy działali na zwiększonych obrotach, w pewnym momencie ciało po prostu już odmawiało posłuszeństwa. Ale szpitalne łóżka to nie to samo, co jego własne.
Obudził się kiedy usłyszał dzwonek do drzwi, spojrzał na zegarek, złapał kilka dobrych godzin snu, ale nikogo się nie spodziewał. Mimo to powlókł się do przedpokoju. Kolejny dzwonek, aż w końcu przekręcił zamek i stanął w drzwiach, w spodniach od pidżamy, rozciągniętej koszulce, z włosami potarganymi we wszystkie strony. Przetarł oczy, może trochę ze zdumienia, a może dlatego, że wciąż nie do końca się obudził.
- Daisy? - rzucił, jakby nie dowierzał, że ją tutaj widzi, może mu się to jednak śniło? Przez chwilę miał ochotę uszczypnąć się w ramię, żeby to sprawdzić, ale wtedy zza swojej ciotki wypadła Sophie.
- Tata! - zawołała wesoło i wtuliła się w swojego ojca, a Wyatt się schylił, żeby ją przytulić i wziąć na ręce, mała od razu zaczęła mu układać włosy i ciągnąc je. Kiedy to poczuł to uświadomił sobie, że nie, to jednak nie jest sen.
- Wyglądasz jakbyś nigdy nie był u fryzjera - stwierdziła Sophie. A jemu wyrwało się tylko - Yhmm. Bo w zasadzie to tak wyglądał i już sam nie pamiętał kiedy był. Dawno, bo włosy mu już sporo urosły.
- Byliśmy na dzisiaj umówieni? - zapytał. A gdzie jakieś cześć? Dzień dobry? Jak się czujesz? Czy przetrawiłaś już to... co się ostatnio wydarzyło?
Cofnął się w drzwiach, żeby wpuścić Daisy do środka, pogłaskał po włosach Sophie, niebieskie tęczówki utkwił w jej okrągłej twarzyczce.
Na pewno nie byli umówieni, jutro miał zabrać Sophie na basen, a dzisiaj nie miał nic zapisanego w kalendarzu, ani w telefonie, ani w tabelce, którą sobie stworzył na tablecie, sprawdzał to jeszcze zanim się położył, dwa razy, żeby już niczego nie przegapić.
Daisy Jenkins

 
				
 
									 
				
