Trzy dni. Od ponad siedemdziesięciu dwóch godzin uparcie unikał człowieka, z którym mieszkał pod jednym dachem i chyba był w związku.
Nie ustalili tego, bo Rivera panicznie bał się tej rozmowy, a najbardziej tego, że Dylan mógł zmienić zdanie, więc eskapizm wydał się najlepszą dostępną opcją. Z niespotykanym wcześniej entuzjazmem zrywał się na najwcześniejsze wykłady, chwytał się każdej możliwości wyrobienia nadgodzin w Simply Fix It i gdy wieczorem wracał do domu, na widok zapalonego w kuchni światła odbijał w stronę łazienki lub swojej sypialni.
Od wczoraj wydawało mu się, że z jakiegoś powodu Gauthiera bawiła ta wymijanka, a chociaż z pewnością nie był to wymarzony początek relacji, hojnie podarował mu możliwość oswajania się jak zdziczałemu kotu.
To były dziwne trzy dni. Jak dotąd nie musiał nasłuchiwać zza drzwi, czy kuchnia opustoszała, a widok Dylana na końcu korytarza, patrzącego prosto w jego stronę gdy w drodze do łazienki zamierał jak sarna na widok reflektorów przyprawiał go o palpitacje serca. Możliwe, że wciąż żywe wspomnienie rzeczy, które Dylan wyczyniał ze swoim językiem, kiedy... och.
Rozdrażniony na brak jakiejkolwiek samokontroli odjechał fotelem kawałek od biurka, zamknął oczy, a palce przycisnął sobie do powiek aż zatańczyły mu pod nimi kolorowe plamy. Musiał szybko wyhodować sobie jakąś asertywność, jakieś elementarny posłuch w tym domu, a póki co oddał inicjatywę walkowerem. Czy to nie było żałosne?
Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy zgodnie z planem zakradł się do kuchni. ASAP przyświecił mu po drodze, więc liczył, że rezygnując z głównego światła nie wywabi Gauthiera z pokoju o ile nie spał. Miał ochotę na płatki Kapitana Cruncha, te bajecznie pstrokate, z mnóstwem sztucznych barwników, słodzikami i wszystkim, czego powinien unikać, a planował je dodatkowo podlać mlekiem czekoladowym. Koniecznie w wielkim, prawie półlitrowym kubku z motywem z tetrisa.
Już stawał na palcach, już mrużył oczy w ciemności, bo ASAP nie był w stanie przyświecić mu tak wysoko (jeszcze, bo widząc potrzebę Milo postanowił popracować nad tym w najbliższym czasie) i sięgał na górną półkę po kubek, ale wówczas usłyszał jakieś podejrzane szurnięcie, więc obrócił się chwytając to, co jako pierwsze wpadło mu w ręce.
一 Co do... AAAYJOOODER! 一 wrzasnął na widok siedzącego w ciemności Dylana. W dłoni jako broń ostateczną trzymał chochlę. 一 Jezu, prawie dostałem zawału, co ty, światła nie masz?! Pokoju?! Czy... hmm.
Odłożył to niebezpieczne narzędzie z powrotem do zlewu i dysząc jakby przebiegł się właśnie po klatce schodowej, zaczął rozmasowywać sobie koliście klatkę piersiową. Spodziewał się, że raczej prędzej niż później Gauthier ukróci te jego żenujące podchody, ale cóż, nie tak. Nie w najpaskudniejszym musztardowym swetrze z nadpalonym rękawem, nie w kraciastych zielono-czerwonych dresowych spodniach sprzed kilku świąt bożego narodzenia i nie w dwóch różnych skarpetkach. Jedna raziła po oczach intensywnie pomarańczowym kolorem, drugą charakteryzował motyw w kolorowe kokardki. I jeszcze na dobitkę był niemal przekonany, że gdzieś we włosy wtarł sobie smar, bo po powrocie z gościnnego występu w warsztacie wziął tylko powierzchowny prysznic. Och. Właśnie zauważył, że przypalony mankiet swetra nie był jedynym problemem - pojęcia nie miał kiedy przygarnął tę wielką plamę po Capri Sunie.
Dylan Gauthier

 
				
 
									 
				
