28 y/o, 185 cm
późny student (MBA) & stażysta w dziale PR (Avalon Global Industries)
Awatar użytkownika
along the path we lost our way
it's all a game that I must play
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiżeńskie
postać
autor

Zaraz po zamknięciu lodówki skrzyżował przedramiona na piersi i zadarł nieco podbródek w wyzywającym spojrzeniu. Brzmiąca w zadanym pytaniu przekora była czymś znanym i, szczególnie w odniesieniu do Zoi Weasley, wyjątkowo komfortowym; czymś, co zdawało się Cardanowi ratunkiem od gęstej, dziwnej atmosfery w tej nieco nietypowej sytuacji.
Ratunkiem od sennego niemal spokoju interakcji.
Ratunkiem od opanowanej kurtuazji w wymianie komunikatów.
Ratunkiem przed spojrzeniem na Zoyę inaczej, niż do tej pory — to znaczy

(bez pielęgnowanych od dawna uprzedzeń)
n o r m a l n i e
...
tak, jak powinien spojrzeć na młodszą siostrę najlepszego przyjaciela, gdy spotkała ją poważna przykrość: z co najmniej dozą współczucia, wyrozumiałości i choćby symbolicznej sympatii. Trudno powiedzieć, dlaczego intuicyjnie chciał obronić dotychczasowy schemat; dlaczego myśl, że coś mogłoby się w tej specyficznej nie-relacji zmienić, budziła chęć oporu;
dlaczego widok jej zmarnowanej twarzy wywoływał niewyraźną, nienazwaną obawę i prowokował do prowokacji, która miała na celu wykrzesanie z tego wszystkiego czegoś .z n a j o m e g o, czegoś .p e w n e g o, czegoś…

...bezpiecznego…?

Z jakiegoś powodu przepychanki z Zoyą stanowiły bezpieczne sedno tej znajomości; stały punkt zaczepienia i wyznacznik granicy, po której przekroczeniu grunt stawał się przesadnie grząski. Trudno powiedzieć, dlaczego tak było — ale właśnie dlatego, że tak było, Cardan sięgnął po nieuzasadnioną opryskliwość: z nadzieją, że w odpowiedzi otrzyma podobny ton, niczym obietnicę o obowiązywaniu pomiędzy nimi cały czas tych samych zasad.
Nadzieja jednak niestety (…?) upadła, chociaż zacięcie malowało się w mimice mężczyzny jeszcze jakiś czas po wymownym westchnięciu Zoi. Ukłuło go rozczarowanie — a potem, z każdym kolejnym wypowiadanym przez dziewczynę zdaniem, zaczynały kłuć go wyrzuty sumienia. Mina mu się ściągnęła w zupełnie inny sposób;

oto Cardana Lawrence’a męczył nieadekwatnie poważny dylemat.

Nie oburza mnie butelka alkoholu w domu — burknął ze sztucznym urażeniem, poniekąd może grając w ten sposób na zwłokę, gdy jeszcze ważył własną postawę, poniekąd natomiast również uchylając się od odpowiedzi na rzucone mimochodem zaproszenie.

N i e . w i e d z i a ł, czy chciałby się z nią napić; jednocześnie pójście do sypialni i zostawienie Zoi samej na resztę przygnębiającego wieczoru — pierwszego wieczoru z tylko kilku wieczorów w jego mieszkaniu — wydawało się teraz gryząco niewłaściwe. Nawet jeśli nie łączyła ich żadna zażyłość, a jedynie prośba Averego.

Szlag by cię, Avery...
Przez dłużący się moment milczenia obserwował dziewczęce lico, na którym odbijał się słabo blask ekranu. W końcu zmielił ślinę i odchrząknięciem oczyścił gardło.
Jest taki bar ulicę dalej — oznajmił, powoli rozplatając ręce ze skrzyżowania. Sięgnął znów do kieszeni po własny telefon. — Mają burgery, hot dogi i inne takie, zapiekanki też. Serio niezłe. I dowożą, ale tylko pod klatkę, za to całkiem sprawnie. Tylko trzeba do nich zadzwonić, bo nie ma ich w żadnej apce. — Chociaż trochę ważył słowa, ze sposobu wypowiedzi Cardana wynikało, że podjął decyzję za Zoyę — ale wynikało z niej również, że to dobry, sprawdzony wybór.
Chwilę później już trzymał słuchawkę przy uchu. Oczy skierował z powrotem na brunetkę.
Dzień dobry, chciałbym zamówić zapiekanki z dostawą, można? Okej, to jedna będzie z szynką, cebulą i pieczarkami, a druga… — Przekrzywił głowę nieznacznie na bok, posyłając dziewczynie pytające spojrzenie.

Gdy dokończył składanie zamówienia, odbił wzrokiem gdzieś w przestrzeń i drgnął, jakby coś mu się przypomniało. Zaraz obracał się ponownie przodem do lodówki; po potwierdzeniu adresu oraz czasu oczekiwania pożegnał się i rozłączył, by następnie otworzyć drzwiczki zamrażarki.
Dwadzieścia minut — rzucił, wysuwając jedną z szuflad. Przeszperał ją ze zmarszczonymi lekko brwiami, jednak nie zalazł tego, czego szukał, bo niewiele potem robił to samo w drugiej szufladzie.
Finalnie okazało się, że pod stosem warzywnych mrożonek zalegała butelka wódki — wprawdzie otwarta, ale wyglądało na to, że ubyły z niej może dwa, góra trzy kieliszki. Wyciągnięte na temperaturę pokojową — to znaczy odstawione na kuchenny blat — wychłodzone szkło niemal natychmiast zaczęło bieleć od kondensującej się na jego powierzchni pary wodnej.
Już na pewno nie mam nic więcej, jak chcesz coś innego to musisz sobie sama zorganizować — mruknął, znów zerkając na swojego smartfona. Miał zamiar zejść na dół, po te zamówione zestawy z zapiekankami, za najwyżej kwadrans...

...ale nie miał pojęcia, co przez ten kwadrans ze sobą zrobić,
gdy współdzielił przestrzeń z Zoyą Weasley

— i to tak .n e u t r a l n i e.

Zoya Weasley
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
smark
za dużo różnych tematów w dialogach, niedbałość językowo-stylistyczna, czytanie w myślach i kierowanie reakcjami mojej postaci bez mojej zgody
24 y/o, 168 cm
studentka jestem utrzymanką
Awatar użytkownika
Zoya to ambitna prymuska, która uwielbia naukę i książki. Marzy o tym, by w przyszłości zostać weterynarzem. Bywa zawzięta i kąśliwa, zawsze dąży do celu - nawet po trupach. W wolnych chwilach relaksuje się, gotując i pielęgnując swoje parapetowe roślinki.
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiona, jej
postać
autor

Zoya nigdy nie próbowała zgadywać, co myślał Cardan. Z góry założyła, że jego uszczypliwości wynikały wyłącznie z niechęci do niej. Pokazywał to przy każdym spotkaniu, a ona, napędzana tym dziwnym napięciem między nimi, nigdy nie potrafiła pozostać mu dłużna.

Choć tak naprawdę go l u b i ł a.

Lubiła go już wtedy w liceum, kiedy odwiedzał Averego i zamykali się razem w pokoju. Lubiła, gdy robił z jej bratem tosty w ich kuchni i czasem — niby od niechcenia — rzucali na talerz jeszcze jeden, aby mogła zjeść razem z nimi. Lubiła te momenty, kiedy przypadkiem zerkała w jego stronę i szybko odwracała wzrok, aby nie zorientował się, że patrzyła.
Wydawał się przyzwoitym chłopakiem, choć dobrze wiedziała, że taki ułożony chłopiec nie pasowałby do Averego. Musiał mieć więc na sumieniu niejeden wyskok.

W odpowiedzi na to, że nie oburzała go butelka alkoholu w domu, Zoya jedynie westchnęła.
Intensywnie skrolując menu, myślała o tym, że później też go l u b i ł a. Zwłaszcza wtedy, gdy zjawiał się, by jej pomóc.
Problem w tym, że kiedy zaczęło się dorastanie, wszystko się skomplikowało. Miała wrażenie, że przez jeden incydent, ta skromna s y m p a t i a przerodziła się w coś, co dotychczas sporadycznie nazywała nienawiścią.
Dopiero teraz, siedząc naprzeciwko Cardana w jego kuchni, zrozumiała, że tak naprawdę nigdy go nie nienawidziła. Po prostu łatwiej było to sobie wmówić, niż przyznać, że coś w nim zawsze ją poruszało.
Cardan był neutralny. Przynajmniej tak sobie powtarzała. Musiało minąć wiele lat, żeby zaczęła to rozumieć. Istniał gdzieś pośrodku. W tej niewygodnej strefie, gdzie nie ma ani miłości, ani nienawiści.

Czuła na sobie jego spojrzenie, jednak nie zamierzała na nie odpowiadać. Nagle porzuciła każdą irracjonalną myśl, która raptem chwilę wcześniej mąciła jej głowę i mocniej pochyliła się nad telefonem. Skrolowała dalej: bar za barem, lokal za lokalem.
Dopiero chrząknięcie Cardana sprawiło, że zdecydowała się unieść oczy, choć jej wzrok wydawał się podejrzliwie łypać na jego sylwetę.
Ściągnęła brwi, słysząc propozycję, a potem w skupieniu, nadal dzierżąc w dłoniach telefon, obserwowała jak mężczyzna dzwonił po zapiekanki. Wzdrygnęła się, kiedy przerwał składanie zamówienia i sugestywnie spojrzał w jej stronę.

Zwykłą. Serową z pieczarkami — odparła bardzo impulsywnie, zapomniawszy o tym, że przecież lubiła zapiekanki okraszone warzywami. Jednak nie dodała nic więcej.

Ostrożnie odłożyła telefon na stolik, czerpiąc energię z chwilowej ciszy, która zapadła po zakończeniu połączenia. Potem, mimowolnie, znowu zaczęła przyglądać się Cardanowi. Gospodarz niespodziewanie drgnął i zaczął szperać w lodówce, budząc w niej niemal niezdrową ciekawość. Odruchowo wyciągnęła szyję, próbując zobaczyć, co robił, po czym szybko cofnęła się w krześle, gdy ponownie się wyprostował.
Jeszcze zanim zdążył się odezwać, klasnęła w dłonie. Zaraz do jej głowy dotarł głos Cardana i nagle wszystkie troski dzisiejszego dnia zniknęły. Na jej twarzy pojawiła się niespodziewana, wręcz dziecinna radość.

Zmęczona, zrozpaczona, szara mimika jakby na chwilę się rozluźniła, odzyskując coś, co przypominało dawną Zoyę.

Tę, którę mógł pamiętać z Huntsville.

Potem niemal podskoczyła z krzesła i szybkim krokiem podeszła do Cardana. Sięgnęła po lodowatą butelkę i pieczołowicie otuliła ją własnymi dłońmi, drżąc w posadach z rwącego uczucia ekscytacji.
Z należytą powagą odkręciła korek. Przyłożyła szkło do ust i upiła dwa solidne łyki. Nie towarzyszyło temu żadne skrzywienie, tylko charakterystyczne, krótkie syknięcie. Przez moment przypominała kogoś spod monopolowego, kto doceniał wartość darmowego trunku.
Następnie, jakby to było logiczne, śmiało zaczęła przeszukiwać szafki w poszukiwaniu kieliszków. Znalazła je nad zlewem, skryte pomiędzy smutnymi kubkami a smukłymi szklankami.

Och, czy zechcesz się ze mną napić? — zapytała, choć to zdanie miało charakter retoryczny. Nie czekała na odpowiedź. Natychmiast nalała Cardanowi cały kieliszek, podczas gdy jej zapełnił się jedynie do połowy. Pomimo wcześniejszego pociągnięcia wódki z gwinta, nie czuła się na siłach, aby pić pełne porcje. — Może się trochę rozchmurzysz, bo najwyraźniej moja obecność kiepsko na ciebie działa — rzuciła nieostrożnym żartem, po czym niespodziewanie zaplątała ramię o ramię Cardana i strzeliła jednego przyjacielskiego, aby choć w niewielkim stopniu rozluźnić panujące pomiędzy nimi napięcie.
Rozumiała, że była tu nieproszonym gościem, a decyzja Cardana została podjęta przez namowę Averego. Jednak skoro się zgodził i skoro przez najbliższe dni mieli dzielić wspólnie przestrzeń, to przynajmniej mogli spróbować się dogadać. Zoya nie uważała się za trudnego lokatora: dbała o czystość i zachowywała ciszę.
Właściwie to jest jakiś konkretny powód, dla którego mnie nie lubisz? — Ani w głosie Zoi, ani w wyrazie jej twarzy nie było zdenerwowania. Podeszła do tematu zwyczajnie, wypity alkohol zdążył zabrać z niej wszystkie negatywne emocje, które mogła w tamtej chwili odczuć.
Była tylko ona, Cardan i dzieląca ich lodowata butelka wódki.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
Pola
Sprawdź moje granice rozsądku.
ODPOWIEDZ

Wróć do „#23”