ODPOWIEDZ
28 y/o, 200 cm
twórca ceramiki heathclay studio
Awatar użytkownika
The memory hurts, but does me no harm
Your hand in my pocket to keep us both warm
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkishe/her
postać
autor

001
Głowa Juliena przepełniona była w ostatnich dniach historiami rodem z książek gatunku grozy, bo i tymi się karmił od początku miesiąca, uznając, że to właśnie października jest najlepszym momentem na zagłębianie się w tego typu prozę. Cały czas rozmyślał zarówno o Frankensteinie, jak i o wszystkich wypadających zębach, które Edgar Allan Poe tak bardzo lubił opisywać. Zdecydowanie odpływał i złapał się na tym dopiero po chwili, kiedy zorientował się, że Wolfie mu o czymś opowiadał i oczekiwał odpowiedzi, ale nie mógł się jej doczekać.
Co? Przepraszam, zamyśliłem się — przyznał bez zawahania się, bo i po co miał kłamać? Poza tym wiedział, że przyjaciel (jakie to było dziwne, że miał w życiu przyjaciół, że miał na nich czas) go zrozumie i za moment opowie wszystko na nowo, gotów również na to, że Julien na nowo odpłynie i nie będzie w stanie nadążyć za tokiem rozumowania, który zdecydowanie był dla niego zbyt szybki, chaotyczny. Wciąż uczył się, jak to jest nie mieć wszystkiego ustrukturyzowanego, jak to jest, kiedy w życiu pozwolić sobie można na odrobinę ekstrawagancji, jakiej w dzieciństwie i początkach dorosłości nie zaznał. I pomyśleć, że teraz miał własne studio ceramiki i sprzedawał kubki. Kiedyś dostałby burdę za samo to, że pomyślał o czymś kreatywnym, o czymś, co nie opierało się na sposobach na pomnażanie kapitału, którego i tak ani jego rodzice, ani on sam nie będą w stanie wydać w czasie swojego życia.
Finalnie na czym stanęło z Halloween? — zapytał mniej więcej parę sekund przed tym, kiedy drzwi od czarnego auta z przyciemnianymi szybami się otworzyły, a łysy mężczyzna spojrzał na nich wyczekująco.
No, w końcu. Bierzcie chłopaki te wieńce i lećcie do kościoła, zaraz zacznie się msza za babcię — powiedział, a potem nie czekając na ich reakcję wcisnął im w dłonie dwie wielkie wiązanki. Na koniec lekko popchnął ich w kierunku wejścia na teren kościoła, który łączył się z cmentarzem i krzyknął jeszcze, żeby p r z y s p i e s z y l i. Więc Julien przyspieszył, chociaż bardziej z zaskoczenia, jakie go ogarnęło niż realnego przekonania, co do tego, że właśnie na nich mężczyzna czekał. — Co tu się dzieje… — spytał Wolfiego niepewnie, rozglądając się dookoła, jakby w poszukiwaniu rozwiązania, jakby te miało spaść im z nieba i nagle się objawić. Rozwiązania raczej jednak nie było i nie miało być, bo właśnie stawiali pierwsze kroki na schodach prowadzących do wnętrza kościoła.

Wolfie Houghton
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
26 y/o, 188 cm
próbuje zarządzać Art Gallery of Ontario
Awatar użytkownika
professional bullshitter
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

… no i widzisz, moja matka raczej nie należy do tych ludzi, co mają jakikolwiek talent aktorski, więc wiem, że się nie znają, bo ten szok na jej twarzy był całkiem szczery, a Romy z kolei nie wydaje się być kapusiem, więc to może się udać i może będę miał chociaż miesiąc spokoju, może dwa, jak potem powiem matce, że przeżywam rozstanie i w ogóle. I wiem, wiem, zaraz mi powiesz, że to wszystko bez sensu i zupełnie nielogiczne, ale powiedz mi, Jules, czy ja kiedykolwiek podjąłem jakąś logiczną decyzję? No właśnie. — Wolfie nawet nie zauważył momentu, kiedy jego przyjaciel całkowicie wyłączył się ze słuchania jego bardzo szczegółowego skrótu wydarzeń minionego tygodnia, bo zwyczajnie uznał, że ten, jak na wspaniałego kumpla przystało, po prostu daje mu gadać, ile tylko chce. — No i w ogóle to będę was perfidnie wykorzystywać w alibi, więc jakbyś jakimś cudem spotkał moją matkę, to tak, miałeś imprezę w motywach murder mystery i musieliśmy na niej być, bo brakowałoby ci postaci, czy co innego wymyślę. Po prostu potakuj, ok? — Spojrzał na niego wyczekująco i dopiero wtedy zorientował się, że jego wspaniały kumpel wcale nie pozwalał mu się wygadać, tylko po prostu najzwyczajniej w świecie go nie słuchał. Zamrugał więc tylko na jego przeprosiny, po czym uznał, że skoro Julien nie zwracał uwagi na to, co do niego mówił, to praktycznie zgadzał się na jego propozycję, więc tylko machnął lekceważąco ręką i posłał mu zadowolony uśmiech. — Nic nic, nie przejmuj się. — Znał go na tyle dobrze by wiedzieć, że to wcale nie było jakieś specjalne ignorowanie, a po prostu rozkojarzenie, a to znał z własnego doświadczenia aż za dobrze i nawet jeśli był hipokrytą, to na pewno nie w takich momentach.
Co? Nie wiem, wiesz, chyba zapomniałem tam odpisać... — Zmarszczył brwi, bo nie mógł sobie przypomnieć, czy napisał swoją propozycję, czy tylko o tym pomyślał i uznał, że wykonał kawał świetnej roboty. Nie zdążył jednak nawet wyciągnąć telefonu, żeby sprawdzić wiadomości, bo ktoś wcisnął mu w dłonie wieniec, a zaraz zorientował się, że idzie w stronę kościoła równie szybkim krokiem, co jego przyjaciel, na którego spojrzał z lustrzaną konsternacją. — Nie wiem, ale może chociaż dadzą nam gratis jakieś jedzenie. — Chciał wzruszyć ramionami, ale ciężar masywnego wieńca, który starał się z jakąkolwiek gracją taszczyć do budynku, skutecznie mu to uniemożliwił.
Nie do końca rozumiał całą tę sytuację, a wszyscy dookoła zdawali się to wykorzystywać, bo obaj prędko zostali zagonieni przez ciężkie, drewniane drzwi do środka, a potem ktoś pomachał ręką w stronę ołtarza, najwyraźniej chcąc, by to tam umieścili wieńce. Potrząsnął nieco ramieniem, gdy w końcu pozbył się z niego tego ciężaru i z nadzieją w oczach spojrzał najpierw na Juliena, potem na drzwi, a potem znów na Juliena, dając mu uniwersalny sygnał na to, że czas było się zmywać. Droga w końcu była prosta i nawet brakowało na niej przeszkód w postaci szlochających krewnych kogokolwiek kto tam zmarł — Wolfie zapomniał się skupić, gdy łysy facet im to tłumaczył, więc równie dobrze to mogła być msza za zmarłą złotą rybkę (strasznie wielką, sądząc po trumnie wielkości przeciętnego człowieka), więc ucieczka też powinna nie być jakaś specjalnie trudna. I był o tym przekonany aż do momentu, gdy drzwi zamknęły się przed nimi na kilka kroków przed upragnioną wolnością, a w całym kościele wybrzmiały pierwsze dźwięki jakiejś żałobnej melodii, skutecznie sprawiając, że Wolfie zatrzymał się w miejscu i dość nieporadnie przesunął się pod najbliższą ścianę, ciągnąc Juliena za sobą.

julien f. whitmore
blahaj
przemoc, patologia, postowe partactwo
28 y/o, 200 cm
twórca ceramiki heathclay studio
Awatar użytkownika
The memory hurts, but does me no harm
Your hand in my pocket to keep us both warm
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkishe/her
postać
autor

Raczej zrobią z nas robotników — podsumował nim przekroczyli próg kościoła, a ktoś wskazał im miejsce, w którym powinni odłożyć przyniesione ze sobą wieńce. Z radością odstawił ten wciśnięty mu, bowiem, mimo że na siłownię chodził regularnie czuł, że ramiona zaczynają dawać mu znać, że to lekka przesada. Bo kto to właściwie widział, żeby nosić tak ciężkie wieńce taki kawał drogi. Nie mogli podjechać tym karawanem pod drzwi kościoła i tam je przenieść? Strasznie tego nie rozumiał, ale może i rozumieć nie miał, skoro to był pierwszy pogrzeb w jego życiu, w jakim brał właśnie udział.
Z ulgą przyjął niemą propozycję Wolfiego i razem z przyjacielem ruszył do drzwi, widząc w nich szansę na uwolnienie się i zrobienie z tego anegdotki, którą będą mogli opowiadać innym osobom. Ot, śmieszna pomyłka, jaka miała miejsce i której nikt się nie spodziewał. Coś, co było przypadkiem i szybko przeminęło, co przez wiele lat będzie na nowo odtwarzane w pamięci i podkolorowywane, kiedy wspomnienia powoli zaczną blaknąć.
Gdy już witał się z wolnością nakrapianą zapachem tlenu, a nie duszącego kadzidła, drzwi zatrzasnęły się, żałobnicy rozpoczęli swoją pieśń, a on stanął niczym wryty, wpatrując się z niedowierzaniem w przestrzeń, nagle zamkniętą i jakby pozbawioną nadziei. Z jakiegoś powodu uznał, że nie mogą wyjść, nie mogą otworzyć drzwi, nie mogą przez nie wyjść, tak jak weszli. Zostali uwięzieni, głowa podpowiadała mu, że to koniec, teraz muszą wziąć udział w całej mszy żałobnej, chociaż Julien nie był pewien, jakiego wyznania jest to msza.
Dał się pociągnąć w bok, w miejsce mające być ich schronieniem, pod nadbudówką mającą być zapewne miejscem dla organisty. Musiał mu oddać, grał naprawdę ładnie, ale wciąż w głowie pojąć próbował, jakim cudem znaleźli się w tej sytuacji. Przecież szli tylko na spacer, może przy okazji na jakąś kawę i coś słodkiego do niej. A wylądowali w samym środku żałoby spowijającej jakąś rodzinę. — Ile trwają pogrzeby? — z jakiegoś powodu uważał, że Wolfie będzie znał odpowiedź na to pytanie. Może kiedyś chodził na nie hobbistycznie? Może miał w rodzinie już kogoś, kogo przyszło mu pochować? Miał nadzieję, że przyjaciel mający odpowiedź na każde jego pytanie i tym razem okaże się ratunkiem i wytchnieniem, dając Julienowi chociaż perspektywę czasu, jaka przyświecała ich zamknięciu w tym miejscu.

Wolfie Houghton
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
26 y/o, 188 cm
próbuje zarządzać Art Gallery of Ontario
Awatar użytkownika
professional bullshitter
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

Cała ta sytuacja nie wydawała się dla niego zbyt korzystna — pomijając fakt, że zostali najwyraźniej pomyleni z jakimiś członkami rodziny, to, co gorsza, byli uwięzieni w miejscu, w którym raczej powinno się siedzieć cicho i nieruchomo, a to były rzeczy w Top 5 najgorszych zadań, jakie można było dać Wolfiemu. Skrzywił się, gdy wychylił się nieco w stronę drzwi i zauważył, że wokół nich stoi kilku pokaźnych facetów, którzy raczej nie wyglądali na takich, co byliby zadowoleni, gdyby ktoś spróbował się stamtąd ulotnić. Westchnął więc tylko i zmarszczył brwi, gdy usłyszał pytanie przyjaciela, zaraz kiwając lekko głową i wyjmując telefon z kieszeni, tym samym pokazując mu, że w sumie nie było to najgłupsze pytanie.
Ale tu mają tragiczny zasięg. — Wyciągnął rękę do góry, próbując złapać sygnał, co prędko zostało zauważone przez jedną ze stojących nieopodal kobiet, która posłała mu gniewne spojrzenie, licząc chyba na to, że Wolfie się przestraszy i ze skruchą wsłucha w trwającą mszę. On jednak tylko wzruszył ramionami i posłał jej nieco krzywy uśmiech, który teoretycznie miał być przepraszający.
Wybaczy pani, ale trochę sprawa życia i no... śmierci. — Spojrzał na moment w stronę ołtarza, po czym utkwił spojrzenie w ekranie telefonu, bo wyszukiwarka łaskawie postanowiła znaleźć mu odpowiedź na pytanie Juliena. — Niby do godziny, ale nie zawsze. — Powiedział ściszonym głosem, jednocześnie odwracając telefon w stronę przyjaciela. — Tragiczne, nie wiem, jak ja to wytrzymam.
Hej, możesz być cicho? Trochę szacunku dla zmarłej. — Tym razem to dziewczyna stojąca obok tamtej kobiety zwróciła mu uwagę, a on za to zwrócił uwagę na niebywałe podobieństwo między nimi — albo tamta była jej matką, albo klonowanie ludzi było możliwe i wyhodowała sobie młodszą wersję siebie.
Mówiłem, że to tragiczne, że odeszła od nas tak wcześnie.
Babcia miała dziewięćdziesiąt osiem lat.
Sugerujesz, że nie powinna była dożyć co najmniej setki? Jak tak w ogóle można. — Spojrzał na dziewczynę z ogromnym oburzeniem i pokręcił głową z dezaprobatą, z zadowoleniem patrząc, jak jej matka robi to samo, przy okazji szturchając ją łokciem, co skutecznie odwróciło ich uwagę od niego. Usłyszał chrząknięcie po swojej prawej i zerknął w stronę przyjaciela, w pełni przekonany, że to on próbował zwrócić jego uwagę, ale zaraz zobaczył, że to jeden z tych facetów pilnujących drzwi posyła mu chłodne spojrzenie i trochę skurczył się w sobie, bo zdecydowanie nie podobała mu się atmosfera, którą wokół siebie roztaczał on i reszta jego grupy.
Ej Jules, co jak to jakaś mafia? — Wyszeptał, przysuwając się bliżej niego i wpatrując gdzieś w przód, żeby tylko podejrzani faceci nie zorientowali się, że Wolfie ich obgadywał. Albo co gorsza — że ich rozgryzł.

julien f. whitmore
blahaj
przemoc, patologia, postowe partactwo
28 y/o, 200 cm
twórca ceramiki heathclay studio
Awatar użytkownika
The memory hurts, but does me no harm
Your hand in my pocket to keep us both warm
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkishe/her
postać
autor

W myślach przygotowywał się już do tego, że przyjdzie im spędzić przynajmniej godzinę, nim będą mogli uciec i wrócić do swoich zajęć. Chcąc jakoś jednak przetrwać ten czas, wzrokiem powędrował ku górze, ku sklepieniu kościoła, mając nadzieję dostrzec jakieś wyrafinowane freski, coś, co było przecież dość typowe dla chrześcijaństwa (bo chyba w takim kościele byli?), jednak niestety, dopadło go rozczarowanie. Białe ściany wręcz odstraszały, nieposiadające żadnych zdobień, nawet sklepień łukowych. Ot, była to po prostu ściana wspierana drewnianymi belami, co tylko go przygnębiło. Utracił swoją jedyną nadzieję na to, że przyjdzie mu jakoś przetrwać tych kilkadziesiąt minut wśród żałobników, których smutku nie odczuwał.
Myśli te przerwane jednak zostały, kiedy głos Wolfiego, przypisywany mówieniu do samego siebie dostał dodatkowy akompaniament, jakim był głos jakiejś kobiety. Rozejrzał się, a widząc, że rozmowa tyczy się tego, że są głośno, lekko szturchnął przyjaciela w ramię. Było to jednak bezcelowe, jak tak sobie o tym pomyślał, bo ten gotów był bronić swojego własnego zdania choćby tu, teraz, przy nieboszczce spoczywającej w trumnie, obok której ksiądz odmawiał właśnie jakieś modlitwy.
Dołączył jednak do teatrzyku i też spojrzał oburzony, bo jak to, dziewięćdziesiąt osiem lat nie oznaczało przecież, że żyła długo. Dlatego też ucieszył się, gdy kobieta będąca obok niej skupiła całą uwagę tej młodej. On sam spojrzał na chrząknięcie i widząc przysadzistego, łysego mężczyznę, lekko zmarszczył brwi. Wyprostował się też bardziej, podskórnie czując jakieś dziwne zagrożenie, jakiego odczuwać nie chciał. I jakiego by nie odczuwał, gdyby od razu udało im się wyjaśnić tę kwestię i dać znać grabarzowi czy kim tam był ten człowiek, że wcale nie byli żałobnikami.
Odwrócił jednak wzrok i skupił się na ołtarzu przed nimi, ale także na ludziach stojących w pierwszych rzędach. Wszyscy byli dziwnie… nawet nie potrafił tego dookreślić. Sprawiali jednak wrażenie osób mających coś na sumieniu i to nie w rozumieniu niewielkiej skali, nawet nie w rozumieniu doprowadzenia babci do tego położenia. — Wtedy mamy przejebane i czeka nas kariera w mafii. A to nie jest moja wymarzona kariera — dodał równie cicho, starając się wyglądać tak, jakby naprawdę było mu szkoda starowinki.
Im jednak więcej się rozglądał, tym więcej zauważał. Przysadzistych mężczyzn w skórzanych kurtkach, którzy przeczesywali wzrokiem wszystkich, najbliższą rodzinę wyglądającą na załamaną, na bardzo zżytą. Dostrzegł też, że żadne z okien nie było otwarte, a ksiądz wydawał się dziwnie spięty, jakby ważył każde ze słów, które wypowiadał o tej stracie.
Może naprawdę to była mafia.
Może naprawdę mieli przejebane.

Wolfie Houghton
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
26 y/o, 188 cm
próbuje zarządzać Art Gallery of Ontario
Awatar użytkownika
professional bullshitter
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkiżeńskie
postać
autor

Nie bywał na pogrzebach, a już tym bardziej nie bywał w kościołach — na szczęście jego rodzice nie uważali spotkań religijnych za idealne miejsce do robienia interesów, bo gdyby tak było, to pewnie całe dzieciństwo spędziłby w jakichś szkółkach niedzielnych czy innych obozach biblijnych — ale miał wrażenie, że atmosfera podczas tej mszy była dziwna, aż zbyt poważna i zbyt grobowa — nawet patrząc na otaczające ich okoliczności. Wyprostował się nawet nieco i poprawił suwak kurtki, żeby przypadkiem nikt nie dostrzegł leżącej pod nią pastelowo różowej koszulki z szopem, bo przeczuwał, że na Zdecydowanie Straszniejszych Od Oryginału Facetach w Czerni nie zrobiłaby dobrego wrażenia, a kolejna trafna uwaga od Juliena sprawiła, że starał się stać jak najbardziej nieruchomo i nie spoglądać za bardzo na ludzi, w obawie, że któryś z nich będzie tym kimś, na kogo kategorycznie nie można było patrzeć.
Ale może przynajmniej wyrwałbyś jakąś booktokową baddie. — Mruknął, bo sam też nie widział żadnego z nich w roli członka lokalnej mafii, ale jednak starał się szukać pozytywów, nie biorąc pod uwagę tego, że gdyby faktycznie zostali wdrożeni w jej szeregi, to pewnie dostaliby najgorszą z możliwych prac, żeby mogli się wykazać, a baddies z tiktoka raczej nie leciały na mafijnych żółtodziobów. — No i pewnie robią najlepsze spaghetti. — Po tych swoich krótkich oględzinach tłumu podejrzewał, że otaczająca ich rodzina musiała mieć jakieś włoskie korzenie i był prawie pewien, że gdyby zawołał kuzyna Joeya, to głowy odwróciłoby co najmniej dziesięciu facetów. Dwudziestu, jeśli jakiś Joey ostatnio zalazł komuś za skórę, a Wolfie coś podejrzewał, że takowy kuzyn mógł mieć do tego predyspozycje.
Udało mu się wystać bez ruchu jakieś dziesięć minut, podczas których naprawdę starał się słuchać nieco drżącego głosu księdza, żeby chociaż wyłapać imię zmarłej staruszki, której śmierć przecież tak bardzo go poruszyła, ale niestety bez skutku, bo jego okienko skupienia trafiło akurat na jakieś generyczne modlitwy, a nie personalizowaną przemowę — pozostawało mu liczyć na to, że Julien był trochę uważniejszy, albo ktoś je wspomni, bo jak nie, to słabo widział ich przyszłość. Z tą myślą też dyskretnie znów wyciągnął telefon i starając się jak najmniej patrzeć w jego ekran, zaczął pisać niezbyt składne wiadomości do ich grupy, aby w razie czego Artie i August wiedzieli, co się z nimi stało, bo szczerze wątpił, że kiedykolwiek zostaliby odnalezieni; odważył się skupić na tym zadaniu tylko pod koniec, gdy pisał najważniejszą z wiadomości, bo ta musiała dotrzeć do adresata bez żadnych błędów.
Niemal podskoczył, gdy ktoś siedzący w jednej z ławek odchrząknął, i przez myśl przeszło mu pytanie, czy już zawsze będzie tak reagować na ten dźwięk, choć szybko je przegonił — nie było przecież gwarancji, że z przyjacielem w ogóle dożyją kolejnego dnia, chociaż Wolfie nie byłby Wolfim, gdyby już nie planował, jak ich z tego wszystkiego sprytnie wykręcić. Z każdą kolejną graną melodią coraz bardziej liczył na to, że w końcu to będzie ta wieńcząca mszę, jednak za każdym razem, gdy tłum się nie podnosił, czuł się coraz bardziej niespokojny, nawet lekko zaczynając wiercić się w miejscu, bo gdyby to od niego zależało, to już dawno wybiegliby stamtąd z Julienem i poszli na jakieś dobre ciastka, tak dla podniesienia morale, które w tamtym momencie nieco taplały się w błocie — nic więc dziwnego, że lekko odetchnął z ulgą, gdy przy kolejnym smutnym utworze ludzie faktycznie zaczęli wstawać i odwracać się w stronę drzwi.

julien f. whitmore
blahaj
przemoc, patologia, postowe partactwo
28 y/o, 200 cm
twórca ceramiki heathclay studio
Awatar użytkownika
The memory hurts, but does me no harm
Your hand in my pocket to keep us both warm
nieobecnośćnie
wątki 18+nie
zaimkishe/her
postać
autor

Walczył, aby nie zacząć dysocjować, bo to nie mogło, po prostu nie mogło skończyć się dobrze. Było to jednak trudne, tym bardziej, że czuł się coraz bardziej pusty. W pewnym momencie zdawało się nawet Julienowi, że jego wnętrze zaczynają wypełniać jakieś pnącza, czuł, jak coś pełznie pod jego skórą, czeka na odpowiedni moment, żeby się przez nią przebić. Zdawało mu się nawet, że gdyby na moment otworzył usta, zaczęłyby z nich wypadać kwiaty, wyrastające zbyt szybko i zbyt dramatycznie. Nie rozumiał tego, nie potrafił zrozumieć. Zazwyczaj się tak nie czuł, zazwyczaj skupiał się na tym, co dzieje się dookoła niego, nie znał przecież pojęcia marzeń i śnienia na jawie. A jednak w tym momencie, kiedy spoglądał w blade ściany kościoła i tyły głów ludzi, których nawet nie znał, widział potwory, jakie nie śniły się największym twórcom groteski i horroru. Dopiero kolejna religijna pieśń, kolejne słowa księdza i kolejne chrząknięcie wyrwały go z tej zadumy, a zdobione na pień drzewa ławki przestały porastać wytworzone przez jego głowę liście. Stały się po prostu drewnem – elementem dawno temu ściętego drzewa, które jakiś artysta niezbyt umiejętnie przerobił na coś, co pewnie uznawał za sztukę.
Assunta. Zmarszczył lekko brwi, kiedy słowo to zaczęło być powtarzane, zaraz na szczęście łącząc kropki. To było imię babci. Tak nazywała się staruszka właśnie wynoszona w trumnie. To mógł być dobry moment na ucieczkę, przemknięcie niezauważonymi wśród kłębiącego się za trumną tłumu, a przynajmniej taką nadzieję miał Julien. Nawet złapał Wolfiego za rękaw, chcąc go pociągnąć za sobą trasą wydającą się najmniej inwazyjną. Zamiast jednak tego kolejne chrząknięcie sprawiło, że spojrzał na barczystego, ale niewielkiego mężczyznę z burzą czarnych włosów.
Chłopcy, łapcie za kwiaty i chodźcie — resztkami sił powstrzymał się od zamknięcia oczu i wypuszczenia z siebie jęknięcia oznaczającego coś z pogranicza irytacji i przegranej. Pokiwał tylko głową i pociągnął za sobą przyjaciela, tak, aby ten szedł przed nim. Zaraz w ręce wcisnął mu ten lżejszy z wieńców i ruszył za żałobnikami, starając się skupiać na tym, aby się nie potknąć i nie wylądować jako następny w jednym z grobów.
Czy ktoś by ich znalazł, gdyby tak skończyli? Podejrzewał, że nie. Wszyscy wyglądali na doświadczonych w zakopywaniu zwłok albo takich, którzy mieli od kogo się uczyć. Kto wie, może nonna Assunta sama była kiedyś mistrzynią w tym fachu. Gdyby nie bał się, że ktoś przestrzeli im kolana, zapytałby o to. Zamiast tego jednak wlókł się z Wolfiem tak daleko i blisko jednocześnie od innych, aby mieć prywatność i nie wzbudzać podejrzeń. — Musimy w końcu stąd zwiać. Najlepiej jak już położymy kwiaty — starał się myśleć, główkować, jednak stres nie był pomocnikiem, wręcz utrudniał wszystko, sprawiając tym samym, że zaczynała go strasznie boleć głowa.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
gall anonim
ODPOWIEDZ

Wróć do „St. John's Anglican Church”