- 
				 you believe me like a god, I'll betray you like a man you believe me like a god, I'll betray you like a man nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
how c r u e l
your veins are full of ice-water and mine are boiling
melusine & vincent
(...) Wpadło w toń biedne dziewczę.
Ciemnoniebieski strumień spływał po płótnie wprost na marmurową podłogę, w oczach Melusine i w słabym świetle nocnej lampy mieniąc się burgundowym odcieniem czerwieni, który zaklinał ją wbrew woli w tragicznej p r z e s z ł o ś c i.
Przez czas jakiś wzdęta sukienka niosła ją po wierzchu jak nimfę wodną i wtedy, nieboga, jakby nie znając swego położenia lub jakby czuła się w swoim żywiole, śpiewała starych piosenek urywki.
Pamiętała czerwień sukienki tak kontrastującej drastycznie z bielą jej własnej; pamiętała ciemne włosy beztrosko rozwiane przez wiatr; pamiętała niespokojny błysk w oczach koloru letniego nieba - i pamiętała zieleń własnej zazdrości wspinającej się po kręgach kręgosłupa, gdy usta Serene wypowiadały j e g o imię.
Ale niedługo to trwało, bo wkrótce nasiąkłe szaty pociągnęły z sobą biedną ofiarę ze sfer melodyjnych w zimny muł śmierci.
Tamtej nocy nie potrafiła rozbić ciszy, nieświadomie stając się jej więźniem na kolejne lata. Głos ugrzązł w gardle, gdy rzeka porwała w objęcia Serene, wypuszczając ją z nich dopiero kilka dni później - pobladłą, z sinymi ustami i pustym wzrokiem zwróconym w stronę nieba.
Nieszczęśliwy wypadek. Tak jednoznacznie zadecydowała policja i zamknęła sprawę. A mimo to... mimo to Melusine splątana była w sieci wyrzutów sumienia, których sploty boleśnie wbijały się w skórę - bo może mogła coś zrobić; gdyby nie skamieniała z milczenia, może mogłaby ją o c a l i ć.
Dłoń uporczywie ściskająca pędzel w końcu się rozluźniła, a on głucho upadł na ziemię, resztkami farby brudząc litery twardo wyryte na kartce papieru porzuconej tuż obok, będącej naczelną przyczyną sięgnięcia po płótno w pierwszej kolejności.
Zginiesz. Jak. Ona.
Może p o w i n n a. Może dokładnie na to z a s ł u g i w a ł a. Bo najgorszym grzechem plamiącym sumienie nie była bierność, a skażone pragnienie, które szarpało sercem wbrew zdrowemu rozsądkowi. Wtedy i dziś - jakby jej dusza na zawsze miała być pochłonięta przez płomienie nienawiści. I jedno pytanie, pustym echem odbijającym się po głowie - czy chcąc kogoś, kogo nie powinna, nieświadomie popchnęła Serene w otchłań?
Nie wiedziała. I to ta niewiedza zdawała się wieść ją na tory pędzące ku szaleństwu, będącym karą za zdradziecki głód, który trawił ją od lat niczym choroba, z której nie umiała się skutecznie wyleczyć.
Z g i n i e s z.
A może... może to był jedynie jego kolejny okrutny żart? Na samą myśl momentalnie uśpiona do tej pory złość się w niej rozbudziła, a ona poderwała się na równe nogi i nie zważając na nic - na późną porę, na nocną koszulę, na dłonie wciąż ubrudzone farbą - chwyciła w dłoń ten skrawek papieru, przemknęła przez szereg ponuro opuszczonych pokoi i wyszła na korytarz, nawet nie zamykając za sobą drzwi. Bo wzrok miała splątany w szaleństwie, gdy niemalże biegiem pokonała dystans dzielący ją od mieszkania Vincenta, który - jak się okazało ostatnio - był jej sąsiadem. W jej ruchach nie było nawet krztyny zawahania, gdy z impetem zaczęła łomotać do jego drzwi, żądając o d p o w i e d z i.
vincent beauregard
- 
				 o, muzo moja biedna co się z tobą stało? o, muzo moja biedna co się z tobą stało?
 w tych marzycielskich oczach nocnych widzeń roje,
 a szaleństwo i groza kolejno twe ciało
 przyoblekają w chłodu i milczenia zbroję. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Teraz już nic nie przynosiło mu ukojenia, a chaos siał spustoszenie w całym jego ciele. Od niepokojących myśli po mknące ostrza po pokrytej zimnym potem skórze.
(Ona odeszła, a teraz Twoja kolej...)
Groteskowa wręcz pogróżka wsunięta pod jego drzwi kilkadziesiąt godzin wcześniej leżała teraz zgnieciona w
- Czy mam zadzwonić do jakiegoś szpitala, że zbiegła im pacjentka? - Odpowiedział z przekąsem w końcu po chwilach zwłoki. Usta wykrzywiły się momentalnie w drwiącym uśmiechu, choć coś w nim odetchnęło wręcz z nieopisaną ulgą. Dlatego, iż była to O N A, a nie nikt inny z gniewem łomoczący w jego drzwi. Bo była to ona,
Melusine A. Baskerville
- 
				 you believe me like a god, I'll betray you like a man you believe me like a god, I'll betray you like a man nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Tym razem było inaczej; tym razem tlił się w niej bunt. Bunt przeciwko nieznanemu; bunt przeciwko kolejnym kłodom rzucanym przez los, których nie potrafiła przeskoczyć.
Przez co lekkomyślnie w odpowiedzi miała ochotę wykrzyczeć w eter: s p r ó b u j.
Kto wie, może rzeczywiście powoli traciła zmysły, naznaczona klątwą każdego artysty; może szaleństwo zaczynało przysłaniać jej zdrowy rozsądek, wpychając ją na coraz bardziej wyboiste tory, z których mogło już nie być powrotu. A może zwyczajnie miała dość uciekania przed przeszłością. I może po raz pierwszy od bardzo dawna była gotowa zmierzyć się z nią i to bez względu na konsekwencje, nawet jeżeli ceną miałoby być jej własne życie.
Potrzebowała się uwolnić - raz na zawsze. Definitywnie przeciąć w końcu więzy, by dawne duchy o d e s z ł y, by pozwoliły jej odzyskać utracony spokój. I by to uczynić, musiała zacząć od Vincenta, który był naczelnym podejrzanym. Dlatego też bez chwili wytchnienia łomotała wściekle pięściami w jego drzwi wejściowe i dopiero gdy je otworzył, opuściła je luźno wzdłuż ciała, w jednej z nich nadal ściskając tę przeklętą kartkę papieru. Zmierzywszy mężczyznę lustrującym spojrzeniem, nie zareagowała na jego zaczepkę, a jedynie wyminęła go zwinnie, nie omieszkując po drodze szturchnąć go ramieniem. W innych okolicznościach zdobyłaby się na podziwianie wystroju i
— Cierpisz na brak zajęć? Brakuje Ci hobby? Dlatego bawisz się w takie idiotyczne pogróżki, Beauregard? Serio? — wyrzuciła z siebie praktycznie na jednym oddechu, z trudem panując nad emocjami, które niczym w kalejdoskopie przemykały przez jej twarz: złość, uraza i coś bliżej niezidentyfikowanego mieszały się ze sobą, grożąc rychłą erupcją.
vincent beauregard
- 
				 o, muzo moja biedna co się z tobą stało? o, muzo moja biedna co się z tobą stało?
 w tych marzycielskich oczach nocnych widzeń roje,
 a szaleństwo i groza kolejno twe ciało
 przyoblekają w chłodu i milczenia zbroję. nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Bez u c i e c z k i, gdyż sam sobie stał się tym więzieniem.
A myśli jego ciężkimi kajdanami, zostawiającymi ślady na odsłoniętej d u s z y. Nic nie mogło wszak sprawić, by stał się naprawdę wolnym. Nie istniała dla niego żadne remedium, a wyłącznie cierpienie w utkanym przez los życiu. Dlatego w samotności otulał się ciasno własną muzyką, wygrywając ją niczym jak w szaleńczym transie spod własnych palców. Piekło Beaurgarda wybrzmiewało zawsze najpiękniejszymi symfoniami.
była niepasującym w nim elementem. Dosięgała jego skóry skuteczniej aniżeli piekielne płomienie samym swym gniewnym spojrzeniem. A on za to z niby niewzruszoną miną obserwował z lekkością jej wewnętrzne rozterki i miotanie się pod jego drzwiami, bo była...
- Jakie pieprzone pogróżki, Baskerville? Myślisz, że marnowałbym życie na pisanie do Ciebie? - Odburknął z rosnącą złością, powoli schylając się po skrawek rzuconego mu papieru. Obrócił go w palcach, szczytując pobieżnie tekst, by następnie po odstawieniu butelki, minąć Melusine... lub praktycznie stanąć o krok od niej przy stosie muzycznych zapisków i wyciągnąć spod niego niepokojąco podobną karteluszkę. - Masz na myśli takie, które i ja dostaję? Czy może w takim razie to Twoje sprawka, do cholery?
Spoglądając na nią z góry, wyciągnął ku niej przemiły "list", czując przy tym niepokój wzbierający się pod cienką warstwą skóry.
Melusine A. Baskerville

 
				