— Daleko jeszcze? — zapytał, wiercąc się na swoim miejscu. Ten dzieciak nie potrafił wysiedzieć w spokoju nawet przez godzinę.
— Pół godziny — odparła Miller bez patrzenia na zegarek. Znała tę drogę na pamięć, bo zanim przeprowadziły się na stałe do Toronto, codziennie dojeżdżały do pracy z rodzinnej miejscowość. Niektórym mogło wydawać się to niezbyt wygodne, ale w przeciągu tych wszystkich lat zdołała do tego przywyknąć. — Już się nudzisz? — znów zerknęła w lusterko, aby dostrzec jego piegowatą buzię.
— Nooo — mruknął przeciągle. — I jestem głodny.
— Ty zawsze jesteś głodny — zauważyła Zaylee. Akurat pod tym względem nie różnili się za bardzo. Odkąd wróciła do formy, znów potrafiła zjadać za dwóch. I nie chodziło tutaj o jakieś małe porcyjki, a o potężne porcje dla rosłych chłopów.
— Bo ja ciągle rosnę! — przypomniał Sammy. — Evina, a u twoich rodziców będzie coś dobrego? — dopytał, na co Miller odwróciła się do niego, przywierając podbródkiem do oparcia fotela.
— Gościu, zanim wyjechaliśmy, zjadłeś jajecznicę, dwie parówki, kanapkę z serem i pół miski owsianki — wyliczyła na palcach. — A i jeszcze jabłko. Spróbuj przynajmniej wytrzymać do obiadu, co? — poprosiła, bo przecież nawet jeszcze nie wiedziały, co rodzice Swanson powiedzą, kiedy zobaczą Sama. Czy zapytają, czy to tymczasowe?Czy będą udawali, że to zwykły, że to zwykłe, nic nieznaczące spotkanie?
Zaylee przypomniała sobie rozmowy z narzeczoną, które miały miejsce w nocy, gdy Młody już spał. Rozmowy o przeszłości chłopca, o jego lękach i o tym, jak trudne może być dla niego wejście w nowy świat, pełen ludzi, których jeszcze nie poznał. Jego spotkanie z Millerami poszło lepiej, niż mogły założyć, ale nie mogły przewidzieć, że tak Elaine i David zareagują podobnie. Tym bardziej że Evina miała już dzieci z pierwszego małżeństwa.
Evina J. Swanson

 
				
 
									 
				
