Na długi czas zaprzestała poszukiwań; przerosło ją to. Nie wiedziała, co byłoby gorsze – odnalezienie matki żywej, czy... nie. Pragnęła odpowiedzi, a jednocześnie nie mogła znieść tego, co by dla niej oznaczały. Czuła, że nie mogła pozwolić sobie na zdestabilizowanie swojego życia – a do tego nieuchronnie prowadziło szukanie rodzicielki, której nie widziała od dwudziestu pięciu lat.
Sama nie wie, co dokładnie popchnęło ją do tego, żeby sprawdzić jej krewnych. Wpisywała w jakieś dokumenty panieńskie nazwisko matki i chyba sam fakt, że nie wpadła wcześniej na ten kierunek poszukiwań skłonił ją do tego, by następnego dnia w pracy przeprowadzić w czasie lunchu małe dochodzenie. Sądziła, że nikogo nie znajdzie. A tu proszę.
Miała rodzinę. I to tutaj, w Toronto. Ciotkę i kuzynkę.
Kto by pomyślał?
Początkowo nic z tym nie robi. Bo i co? Nie ma pojęcia, co począć z tą informacją – ale zapamiętuje dokładny adres Lisy Bell. W końcu mieszka niemalże na tej samej ulicy, co Helena. Ledwie przecznicę i kilka bloków dalej, praktycznie za rogiem. Za każdym razem, gdy przechodzi obok drzwi do tego bloku, patrzy w górę, na okna – jakby miała zobaczyć w oknie twarz niezaprzeczalnie podobną do swojej. Głupie, ale nie może się powstrzymać.
Gdy tego dnia wraca ze spożywczaka, jakaś starsza pani próbuje wydostać się z klatki schodowej z wypchanym i niestabilnym wózkiem na zakupy; nie idzie jej to najlepiej, więc Peregrine odruchowo przytrzymuje jej drzwi. I nie puszcza ich, nawet gdy baba obrzuca ją oceniającym spojrzeniem, a potem oddala się ulicą. Trzyma je tak przez kilka sekund – a potem impulsywnie wchodzi do środka. Odnajduje drzwi z odpowiednim numerem i dzwoni.
Kręci sama do siebie głową, ale nie ma czasu zastanowić się nad tym, co najlepszego robi, bo drzwi otwierają się.
Na chwilę marszczy niepewnie brwi; na pierwszy rzut oka drobna kobieta nie wygląda na kogoś, z kim mogłaby być spokrewniona. Ale równie dobrze jej kuzynka mogła mieszkać ze współlokatorami.
— Szukam Lisy Bell? — rzuca, ni to twierdząco, ni pytająco. Wolną ręką odgarniając włosy z twarzy. Drugą ściska głupio siatkę z zakupami. Mogła przynajmniej odnieść je do domu.
Lizzie Bell

 
				
 
				
