Do abstynencji postanowiła wrócić w listopadzie, a Augustine’a zabrała na piwo z kija i tłuste krążki cebulowe, które postawiła za premię w związku z udaną promocją najnowszej książki ich autorki, tej samej, której słuchali najpierw przez bite dwie godziny – długie sto dwadzieścia minut, które utwierdziły Mary-Lou w przekonaniu, że cała ta rzecz to jakiś perfidny scam, a kobieta nie mogła napisać rozdziałów, nad którymi Bessett rozpływała się w te chłodniejsze, jesienne wieczory. Nie miała jednocześnie podłoża, by powiedzieć to na głos, przy wszystkich, więc – naturalnie – zamierzała tą sekretną wiedzą podzielić się ze swoim najlepszym przyjacielem, najpierw bardzo skrupulatnie zadbawszy o to, by ich stolik znajdował się w najdalej wysuniętym i prywatnym punkcie lokalu.
— Nie ma szans, że to ona to napisała — nie zamierzała owijać w bawełnę. Była kobietą prostolinijną, już szczególnie po alkoholu, a zawartość swojego kufla zdążyła nadszarpnąć już po drodze w celach stricte ułatwiających jej ciężką drogę do oddalonego od baru zakątku, który już sobie w głowie wybrała. — Jestem prawie pewna, że to musiał być ghostwriter, albo… sama nie wiem, ale na pewno nie ona. Przecież ona ledwie się tam potrafiła wysłowić! — podniosła lekko głos i w pewien sposób krzyknęła szeptem, kręcąc z dezaprobatą głową. — I to ma być ta sama autorka, przez którą płakałam pół września? Przez którą dwa razy przekładałam randkę? Ko-szmar — westchnęła teatralnie, sięgając po krążek cebulowy z koszyczka. Była bardziej zażenowana, zirytowana? Trudno powiedzieć. Chyba po prostu przejęta faktem, że t a k i m ludziom trafiają się możliwości, kiedy jej nic się zupełnie nie udawało.
august yearwood

 
				
 
									 
				
