Zbieranie własnych ubrań okazało się zadaniem bardziej wymagający, niż powinno. Siedząc wciąż na podłodze przy łóżku, mógł chwycić tylko jedną skarpetkę, wszystko inne było poza bezpośrednim zasięgiem ramion. Musiał wstać i z wysiłkiem człowieka styranego życiem i przejechanego przez złe decyzje pijańsko-używkowe.
W procesie zbierania kolejnych części garderoby, natknął się na stanik Leah przewieszony niedbale przez lampkę na stoliku nocnym. Wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale teraz aż coś dziwnie zakotłowało się gdzieś pomiędzy żołądkiem a mostkiem. Co oni tu wyrabiali, że wszystko było tak porozrzucane? Oddał jej to, co do niej należy, unikając jej spojrzenia i czując, jak go palą policzki i kark. Jeśli w tej chwili się rumienił jak jakiś szczeniak pierwszy raz widzący damską bieliznę, to chyba sobie tę gorącą, gorzką kawę na ryj wyleje, jak już ją zdobędzie.
Kilkusekundowa zawiecha Leah zwróciła jego uwagę w dziwnie troskliwy sposób. W pierwszym odruchu pomyślał, że coś się stało, nadepnęła na coś, źle się poczuła - cokolwiek. Bo niezależnie od stanu, w jakim się obydwoje znajdowali i żenującej niezręczności okoliczności, wciąż ją bardzo lubił. To był ten typ nieoczekiwanej znajomości, zupełnie przypadkowej, ale zapadającej w pamięć i zamieszkującej na stałe w umyśle. Była tak zwyczajną osobą, a zarazem tak
nadzwyczajną w tej zwyczajności, że zapałał do niej sympatią wybiegającą poza zwyczajną koleżeńską znajomość.
Widok jej majtek wiszących na łopatce wiatraka w pierwszej chwili bardzo go rozbawiła. A w kolejnej zdziwiła. I zaraz po tym zawstydziła. Jak i dlaczego - to były podstawowe pytania tego ranka. Nie zaśmiał się, bo sama próba przypomnienia sobie dlaczego ich ubrania latały po całym pokoju, wywołała zawroty głowy. Nie zamierzał jednak używać tego jako wymówki i nie pomóc w niwelowaniu powodów do obustronnego zażenowania. Wspiął się na łóżko chwiejnie, trzymając jedną ręką ręcznik zakręcony na biodrach. Jednak przez niestabilność materaca i własnych nóg, spotęgowaną kołowrotkiem w głowie, musiał unieść dwie ręce, dla stabilizacji żeby nie runąć na pysk.
Zdążył się jedynie wyciągnąć w kierunku wiatraka, kiedy poczuł jak ręcznik z cichą gracją odwija się ze słabego splotu i zsuwa z bioder, opadając na łóżko z miękkim szelestem. Momentalnie poczuł chłód, spięcie i mrowienie typowe dla podświadomego znaku, że jest się obserwowanym. Zasłonił się od razu, balansując na lekko ugiętych nogach i wpatrując w chyba równie przerażoną i zawstydzoną Leah, zaraz uciekającą do łazienki.
W innych okolicznościach być może nie czułby się tak...
tak. Być może w ogóle dumnie by się przed nią prężył, bo najprawdopodobniej byłaby to sytuacja, do której by dążyli, bo długim procesie poznawania się. Jeśli w ogóle by nastąpiło. Ale teraz, z kacem drenującym wszelkie siły witalne i moralnym ciężarem upodlenia, czuł się za bardzo wyeksponowany. I nie było to komfortowe.
Zdjął jej majtki z wiatraka i na chwilę usiadł na łóżku, podpierając głowę na ręce i oddychając głęboko. Miał wyrzuty sumienia i poczucie winy, niemożliwe do zignorowania ani nawet zminimalizowania. Westchnął ciężko, wypuszczając powietrze przez usta i uznał, że nie ma sensu katować się, ani na siłę przypominać czegoś, czego nie pamiętał, bo tylko bardziej rozboli go głowa. Potrzebował tej kawy i dopiero po solidnej dawce kofeiny może wróci do prób przywołania wydarzeń minionej nocy.
Pozbierał swoje rzeczy i ubrał je, sycząc cicho przy zakładaniu koszulki. Plecy zapiekły wyraźnie, niczym wyraźna konsekwencja grzechów. Nie mógłby wziąć teraz prysznica, chyba by się wtedy całkiem poddał, położył na podłodze i z pokorą przyjął kac karę. Założył też swoją ciemną bluzę i zaciągnął kaptur na głowę. Dało mu to złudne poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Pozbierał z podłogi butelkę i kieliszki, z czego ten pęknięty od razu wyrzucił do kosza stojącego przy komodzie. Wytarł plamę chyba rozlanego szampana, zgarnął wszystkie papierki i kilka płatków róż walających się obok, prowizorycznie pościelił łóżko i sprawdził, czy jakieś ich rzeczy nie zawieruszyły się gdzieś pod jakimś meblem. Mógłby wyjść, zostawić Leah samą z tymi samymi trudami poranka, z którymi on się zmagał, ale wydawało mu się to strasznie chamskie i infantylne. Akurat otwierał uchylnie okno, żeby nieco przewietrzyć pomieszczenie, kiedy jego towarzyszka niedoli wyszła z łazienki.
-
Biorąc pod uwagę stan moich pleców i twoich... twojej szyi, myślę, że okoliczności są całkiem jasne. Upiliśmy się i zrobiliśmy coś głupiego. - Lekki cynizm pojawiający się w wypowiedzi należał do tych naturalnych, używanych na porządku dziennym. Potarł dłonią kark i policzek z śladami świeżego zarostu. To nie tak, że wcale nie chciał, żeby do takiej nocy doszło. Myślał o tym, wielokrotnie. Lubił Leah, podobała mu się i nawet jeśli otwarcie tego nie przyznawał, to pojawiała się w jego wyobraźni w przeróżnych sytuacjach. Ale, na Boga, nigdy nie chciał, żeby to nastąpiło w T A K I sposób, kończąc się urwanym filmem i kompletnym zanikiem pamięci.
Odetchnął ze zrezygnowaniem i sięgnął po własną kurtkę, żeby zarzucić ją na siebie. Zaciągnął nieco mocniej sznurki kaptura i skinieniem ręki wskazał drzwi, oznajmiając gotowość do wyjścia. -
Zapytamy w recepcji o najbliższą aptekę. I miejmy nadzieję, że nie będzie to po drugiej stronie miasta. - Otworzył przed nią drzwi, nawet w takim stanie zachowując maniery.
Windą zjechali w ciszy, czując ciążącą gęstą atmosferę osiadającą na barkach niczym plecak pełen gruzu zdewastowanej moralności. Nie patrzyli na siebie, jedynie stali trochę za blisko, jak na dostępną przestrzeń. Już podchodząc do kontuaru recepcji, Cillian czuł, jak mu włosy dęba stają. Miał złe przeczucia, mieszające się z suchością gardła i dyskomfortem skapciałego języka. Przywitano ich z uśmiechem - zbyt szerokim, jak na zwykłą profesjonalną uprzejmość. Albo tak mu się tylko wydawało.
-
Ach, państwo O'Brien, dzień dobry. - Zbyt słodki i zdecydowanie za głośny ton młodziutkiej recepcjonistki przeszył głowę ostrym bólem. Cillian zmrużył lekko oczy, dopiero po kolejnej sekundzie zdając sobie sprawę z tego, co dokładnie za słowa padły z jej ust.
-
Nie jesteśmy... to nie... dzień dobry, przepraszam, ale nie jesteśmy państwo... - Zbiło go to trochę z pantałyku i z zaskoczenia zaczął się plątać, nie będąc pewnym, czy minionej nocy nie wpadli na jakże świetny pomysł przedstawienia się jako
państwo O'Brien, żeby celowo dostać ten pokój małżeński. Nie mógł wykluczać takiej możliwości. Recepcjonistka nie wydawała się być nadmiernie zdziwiona. Z drzwi za kontuarem wyjrzał zdecydowanie starszy mężczyzna w podobnym uniformie, uśmiechając się jeszcze szerzej, niż koleżanka po fachu na widok stojących przy biurku gości.
-
Dzień dobry, panie O'Brien, pani Nixon. - Przywitał się entuzjastycznie, wychodząc z zaplecza z naręczem dokumentów, które odłożył na blat. Podał koleżance papierek z samego szczytu. -
Mam nadzieję, że dobrze się państwo bawili. Przed chwilą dostarczono nam państwa dokumenty, proszę wybaczyć Amandzie, wszyscy myśleliśmy, że przyjęła pani nazwisko męża. - Recepcjonista posłał przepraszające spojrzenie w kierunku Leah, po czym przejrzał kilka kolejnych dokumentów, aż w końcu wyciągnął spomiędzy nich konkretny plik spięty spinaczem biurowym i położył na blacie przed Cillianem. -
Oto certyfikat małżeński i oficjalne dokumenty legalizujące, wszystko podpisane przez władze i również wysłane kurierem do Toronto, wedle życzenia. Jeszcze raz gratulujemy i życzymy szczęścia na nowej drodze życia. - Słowa pracownika hotelu brzmiały trochę tak, jakby docierały do uszu Cilliana zza grubej szyby, ale jednocześnie boleśnie wyraźnie obijały się o umysł. Słyszał je, ale ich sens docierał z takim spowolnieniem, jakby potrzebował lepszego procesora, żeby je przetrawić. Wziął w dłonie podsunięte dokumenty i powoli uniósł, żeby przeczytać sam tytuł.
Certyfikat małżeński. Certyfikat, kurwa, małżeński.
Co. Do. Chuja?
Zbladł. A następnie zrobił się zielony. Nie powiedział nic, bo umysł sparaliżowało niezrozumienie mieszające się z uczuciem katastroficznej grozy. Język skołowaciał, w uszach zapiszczało, kolana zmiękły i aż odruchowo wsparł się o kontuar recepcyjny, żeby nie osunąć się na ziemię.
Czy oni się
pobrali?!
Leah Nixon