ODPOWIEDZ
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

1
Now is really not the time to pretend we have morals


Przysięgam, jes-...hic!...-teś piękny jak księżyc. O-oh, o! Proszę, mhmm, jak ten tutaj...? Iii-...hic!...-i ten tam też!
Cokolwiek Milo chciał tą abstrakcyjną analogią udowodnić, zapewne miał dobre intencje.
Zwykle nie wyrywał się pierwszy z takimi wnioskami, ba, praktycznie nie zwracał uwagi na fizyczność jako taką, ale zwykle nie był pod wpływem dwóch piw słodowych, paru kieliszków sherry i wszystkiego, czego już nie pamiętał, a wypił.
Zwykle nie zdarzało mu się również mylić księżyca z uliczną lampą.

No, no, no... hic! ...coño. Czkawka. Nieważne, bo ja o tym, że... — Cokolwiek Rivera usiłował powiedzieć, bez względu na to w jakim języku, nie był w stanie zebrać myśli w jakąś koherentną całość, ani tym bardziej jej zwerbalizować. Heroicznie walczył zarówno z plątaniną nóg, tak własnych jak i Dylana, który heroicznie wciąż trzymał ich obu w pionie, oraz ze wspomnianą czkawką, od jakiej nie mógł uwolnić się odkąd wyszli z imprezy Felicity Ross ponad piętnaście minut temu.
Mieszanka wysiłku, alkoholu i kąsającego policzki chłodu wybarwiła go na różowo, co w połączeniu z brokatem jakim dostał między oczy parę godzin temu tworzyło wyjątkowo barwną (i niestety dość głośną) całość.
Uwieszony barku Gauthiera jak dotąd podążał spolegliwie tam, gdzie akurat go prowadzono. Przyzwyczaił się do ruchu, stąd skrzywił się i wydał ni to jęk ni sapnięcie na znak dezaprobaty, kiedy Dylan zatrzymał ich obu przed wejściem na pasy. Skrzyżowanie było co prawda puste o tej godzinie, mimo to dobrze było mieć z tyłu głowy świadomość, że przynajmniej jeden z nich nadal zwraca uwagę na BHP.

Był sam początek grudnia, lada moment miała rozpocząć się sesja egzaminacyjna, a nad miastem od tygodnia wisiały ciężkie, wełniste chmury, niezdecydowane czy wychłostać Toronto lodowatym deszczem czy sprawić mieszkańcom inną niespodziankę. Dla Milo, na przykład, było to w zasadzie wszystko jedno i kolorowo jaka będzie pogoda; był na półmetku realizacji swojego semestralnego projektu, ASAP miał z grubsza stworzony główny moduł i oprogramowanie, do którego trzeba było napisać jeszcze dokumentację, a akurat tego nigdy nie lubił robić, więc zaszyty we własnym pokoju nie zwracał szczególnej uwagi nawet na to jaki mieli akurat dzień tygodnia.
Przechylił się trochę na prawo - chwiejnie, ryzykownie - jednak miał wrażenie, że prędzej wrósłby w płytę chodnikową niż Dylan pozwoliłby mu wyrąbać się na środku ulicy.

Ale chodźmy przez park — zażyczył sobie ni z tego ni z owego, kiedy tak stali na skraju krawężnika bez pomysłu i przekonania na dalszą część pijackiej podróży. Momentalnie przewinął się Dylanowi przez bark, dłonią ledwo zdążył objąć go za kark (i naderwać chyba kołnierz?) i tak uwieszony zawinął usta w rozgoryczoną podkówkę. Tak, jakby decyzja już zapadła i to nie po jego myśli, choć jeszcze jej nie wyraził. — Przez park, Dylan, por favorcito, hmm? Możesz później, no, wiesz... no na kanapie... słowo, SŁOWO, BRAKUJE MI SŁO-... słowa, lo siento me callaré...
Palce Milo przestały zaciskać się kurczowo na karku Dylana, zaczął szukać nimi bardziej wiarygodnego oparcia w okolicy ramienia, po drodze prawie udusił go chwytając za kaptur i osunął się niekontrolowanie z kantu krawężnika o jeden stopień - w odczuciu jak z pół metra.

Dorzucę odrze... ogdrz... orz... odpieczoną w mikrofali pizzę.
Nie zamierzał borykać się z kolejnym karkołomnym słowem. W obecnym stanie musiał być kreatywny i szukać obejść, inaczej zapętliłby się na kolejne kilka minut i zapomniał po co w ogóle przyszło mu do głowy wyciągać tę kartę przetargową.



Dylan Gauthier
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
default
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still young
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

#1
Echo zdecydowanie zbyt głośnych basów bezlitośnie obijało się o bębenek lewego ucha Dylana pełen kwadrans po wydostaniu się z zaduchu wypełnionego studentami mieszkania na gryzące, zimowe powietrze Toronto. Jakby się nad tym zastanowić dudnienie równie dobrze mogło pochodzić od jego własnego serca buntującego się przeciwko podejmowanym tej nocy decyzjom. Równie dobrze mógł słyszeć także rytmiczny tupot nieskoordynowanych nóg, w które intensywnie wbijał wzrok od kilku przecznic. Nieposkromione płytki chodnikowe falowały wkoło dwóch par niedopasowanych do temperatury trampek, przesuwając się wraz z nimi i znikając w tyle, raz na jakiś czas spontanicznie zmieniając kurs i poruszając się bokiem, albo na ukos. Walka z żywiołem wymagała oparcia się rwącym wiatrom spychającym ich w stronę jednego z dwóch krawężników, co osiągał w pełnym skupieniu sterując zawieszonym na sobie balastem. Znaczy się Milo.
- Uh... huh... - potwierdził na wpół świadomie, ufając mu na słowo. W końcu księżyce były piękne, a on... stracił rachubę w liczeniu. Głęboka zmarszczka między brwiami podkreśliła wyraźne niezadowolenie tym odkryciem, chociaż nie potrafił przypomnieć sobie co dokładnie próbował zliczyć, a już w następnej chwili wszelkie negatywne emocje uleciały z niego wraz z kolejnym czknięciem towarzysza podróży, tym razem wyciągającym z niego niekontrolowane parsknięcie śmiechem. Rzucone w eter przekleństwo jedynie pogorszyło sprawę, podjudzając go do chichotania pod nosem aż do następnego skrzyżowania i nieubłaganie zbliżającej się krawędzi chodnika. Wyhamował bardziej instynktownie niż świadomie, rozglądając się ostrożnie w obie strony opustoszałej drogi niczym przedszkolak i recytując cicho "lewo, prawo, lewo". Jak już był gotowy na zrobienie pierwszego kroku by dostać się na drugą stronę przeszkody, Rivera wyślizgnął mu się spod ręki i zaczął owijać się wkoło niego jak nieskoordynowany wąż.
- Park - powtórzył po nim bardziej jak echo niż jakby realnie rozważał ten plan, próbując ponownie go złapać i ustabilizować dla własnego świętego spokoju. Urwana w połowie oferta chwilowo odwróciła jego uwagę, wciągając mu na twarz czystą dezorientację. - Co mam ci zrobić na kanapie? - dopytał, kompletnie nieprzejęty krzykami i obco brzmiącymi słowami wypływającymi z ust Milo. Zdążył przywyknąć. Przez chwilowe rozproszenie konieczność walki z grawitacją za ich oboje przypomniała mu się dopiero po niezasłużonej próbie morderstwa, kiedy to zerwał się z miejsca by objąć swojego tymczasowego podopiecznego w pasie i uratować go przed tragicznym upadkiem z krawężnika. Jakoś dwie sekundy po fakcie.
- Gdzie ty leziesz? Krzywdy sobie... Krzywdę sobie zrobisz zaraz, ja tu prowadzę, tak? - przypomniał mu, koncentrując się na wymowie każdego słowa by zachować jakikolwiek autorytet, nawet jeśli głoski zlewały mu się w jeden niewyraźny ciąg. Korzystając z odzyskania kontroli nad sytuacją rozejrzał się wkoło, wykręcając głowę dostatecznie by chwilowo samemu stracić balans, po czym wydął wargi w kontemplacji. - To gdzie ten park? Ten... tamto to park? - wyciągnął rękę, która nie była zajęta powstrzymywaniem Milo przed samowolką, by wskazać palcem czubek pierwszego lepszego drzewa wystającego pomiędzy budynkami po przeciwnej stronie skrzyżowania. Nie znał tej okolicy, prawdę powiedziawszy do teraz nie zastanawiał się dokąd tak właściwie idą. Zmrużył oczy i wzruszył ramionami.
- Ujdzie. Ale mogłeś... Musiałeś mówić o pizzy? Teraz chcę tę pizzę, ale tak... teraz. Chodź, nic nie jedzie - zadecydował, ciągnąc go w obranym kierunku i wierzchem dłoni ścierając z nosa zimny płatek momentalnie roztapiający mu się na skórze. Świetnie, tylko śniegu im brakowało, jakby chodnik nie miał już dostatecznie niskiej przyczepności. Kontrolnie podniósł wzrok w stronę nieba, ciemnego i pustego, zakrytego gęstymi chmurami obiecującymi coś więcej, jednak nie poczuł na twarzy już nic niepokojącego, aż do momentu potknięcia się o krawężnik po drugiej stronie przejścia. Gdyby słup podtrzymujący znak drogowy nie znajdował się w zasięgu ręki Dylana, obaj gryźliby piach. - Ostrzegaj - rzucił obruszonym tonem, jakby to Milo właśnie podstawił mu nogę.

Milo Rivera
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
tucha
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Z jakiegoś powodu - nieznanego nawet sobie - Milo zafiksował się na punkcie parku i pewnie gdyby Dylan zapragnął mu ten pomysł wyperswadować, Rivera stanąłby okoniem. Nagły zew podróżnika podyktował mu następująco:
No bo tam są ładne drzewa! — stwierdził z całą stanowczością i mocą.
Bezpieczniej — dopowiedział wbrew jakiejkolwiek logice.
Szybciej. — To akurat wiedział z doświadczenia i była to jedyna z wybełkotanych informacji, jakim można było obecnie zawierzyć. — Tak, tędy jest... to jest dobry skrót. Park. Sí. Definitivamente sí...
Cisza, jaka położyła się między nimi na dłuższą chwilę kiedy tak stali bezczynnie na skraju krawężnika brzęczała o tej godzinie w uszach; gdyby ktoś z mieszkających wokół postanowił wyjrzeć w tym momencie przez okno, zobaczyłby dwie kiwające się chaotycznie sylwetki sterczące bez żadnego konkretnego powodu na przejściu z wyłączoną sygnalizacją, wskazujące to na jedną z ulic prowadzących z górki, to na okoliczne latarnie.

Co na kanapie mi zrobić? — Milo nawet nie zauważył, że w międzyczasie wreszcie udało mu się uwolnić od czkawki. — Że... a-hah, nie no, bo ja mówię, że możesz na kanapie.
Potrzebował kolejnej chwili by zapercypować, że znów zabrakło mu dookreślenia.

W sensie, że spać. Nie, że mi coś, że... no.
W tych warunkach był w stanie myśleć abstrakcyjnie jedynie na pół gwizdka, stąd wyjątkowo nie wybiegł za tą niejednoznacznością zbyt do przodu i... ah, nie. Jednak wybiegł.
Kilka umęczonych loków zapląsało mu przed oczami, kiedy podnosił powoli wzrok i pomimo, że początkowo bardzo nieobecnym spojrzeniem szukał kontaktu z Dylanem, na jego twarz leniwie wypłynął uśmiech dostatecznie charakterystyczny by wiedzieć czego mniej więcej się spodziewać. Potrzebował tylko pary dłuższych sekund by zassać w skupieniu policzek i starannie skompletować rozmyty alkoholem wniosek.

Jak chcesz mi robić rzeczy na kanapie, to mi trzeba było wcześniej. — Nie, czegoś mu tu zabrakło, bo sam się na siebie zjeżył, przestąpił z nogi na nogę i umarszczył brwi w łagodnej irytacji. — Mówić trzeba było. Wypiłbym mniej.
I chciał nawet dla efektu puścić mu oko, jednak dobra passa urwała się, podobnie jak jego i tak wyjątkowo niestała relacja ze stabilnością. Wystarczyło, że Dylan zachwiał się pod koniec karkołomnej przeprawy przez przejście, a pomimo jakiegoś nadludzkiego refleksu w rezerwie Gauthiera i znaku drogowego, który mocno w czas wyrósł im na ratunek - bóg wie raczy wiedzieć jak i kiedy - Milo przykląkł na jedno kolano, inaczej jak nic wyrąbałby się na płasko.
Był przy tym w takim szoku, że nawet nie zdążył odreagować żadnym barwnym przekleństwem, nic, tylko patrzył przez moment w panice na błyszczącą od brokatu, piękną jak księżyc twarz Dylana.

Ostrzegaj.
...qué? — odparował, choć pod względem tonacji bliżej temu było do pretensji niż faktycznego pytania.
Rivera zawinął się na kolejny etap drogi w niewypowiedziany otwarcie kaprys, aby odgrywać dotkliwie urażonego - w końcu takiej zniewagi, takiego przerzucenia kamyczka odpowiedzialności na swój ogródek - znieść stoicko nie mógł, zatem podarował Dylanowi parę minut świętego spokoju nie wiedząc, że nie spełniało to roli zamierzonej kary. Ważne, że w jego wyobrażeniu proces dydaktyczny odbył się po myśli.

Oh-oh, no i gdzie? — cmoknął z niezadowoleniem, gdy z rozpędu niemal ominęli parkową bramę. — Kulawy ślepego prowadził... czy jakoś tak? Nie, na odwrót, zupełnie na odwrót... — mamrotał do siebie, od jakiegoś czasu co raz ocierając sobie policzek wierzchem dłoni. Widać brokat musiał dostać mu się do oczu, bo łzawił, albo raczej tak mu się wydawało. Łatwo było pominąć w niemal kompletnych ciemnościach tych kilka nieśmiało wirujących płatków śniegu, skoro nigdy w życiu się ich nie widziało.
Opływająca w cienie i pomarańczowe łaty świateł padających od strony latarni alejka rozwinęła się przed nimi obiecująco, pusta i cicha, z kilkoma samotnie przycupniętymi do krawędzi ławkami. Milo zapragnął nagle położyć się na jednej z nich, wiedział jednak z niechlubnego doświadczenia, że jest to pokusa jakiej nie warto ulegać. Znał ból przewianej nerki i wysokość mandatu.

Jakby co, to to jest tylko jedna i to dość cienka pizza — wtrącił mimochodem, czując, że teraz, kiedy obaj zdecydowali się na drogę bez odwrotu przez park, mógł wspomnieć, że jego wabik zawierał jakiś fabryczny mankament. — I to nie cała, najwyżej ćwiartka.


Dylan Gauthier
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
default
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still young
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Skrót okazał się jedynym słowem niosącym jakąkolwiek wagę w całym rozległym wyjaśnieniu zaoferowanym przez Milo w trybie podróżniczym. Tak jakby Dylan miał przejmować się ładnymi drzewami czy bezpieczeństwem, kiedy podstawową motywacją do działania stała się czerstwa pizza z mikrofali.
- Było tak od razu, że to szybsza droga - wymamrotał w międzyczasie, uznając wszelkie hiszpańskie wstawki za całkowicie godne zaufania. "Sí" znał, rozumiał i powtórzone tak wiele razy brzmiało dostatecznie obiecująco by uznać chwiejącego się na każdym kroku latynosa za doskonałe zastępstwo nawigacji satelitarnej. Już wolał wędrować z nim po mieście z minimalną szansą na dotarcie do jego mieszkania niż kombinować z poszukiwaniem transportu do akademika lub, co gorsze, zamawianiem ubera pod dom ojca. Był ostatnią osobą jaką chciał widzieć w tym stanie.
Z kolei tematyka tajemniczych zajęć na kanapie pasowała mu doskonale i najchętniej pociągnąłby temat dalej, zachęcony zwłaszcza tym odważnym uśmiechem na twarzy kumpla, który widywał głównie po kilku shotach czystego alkoholu, gdyby nie musieli zmierzyć się z rzeczywistością w formie bezwzględnej grawitacji i potrzeby wyłonienia winnego ich niefortunnego wykolejenia na prostej drodze. Zwłaszcza, gdy Dylan z pełnym zaskoczeniem zauważył się, że jego towarzysz nagle znajdował się o kilkadziesiąt centymetrów niżej niż powinien.
- Quoi? - wymsknęło mu się w zdezorientowaniu na niespodziewaną pretensję w głosie towarzysza. To on nagle zdecydował się na klęczenie na chodniku, Gauthier personalnie wątpił by miał z tym faktem cokolwiek wspólnego. - Wstajemy, jeszcze kawałek - dorzucił pomagając mu zebrać się na równe nogi, nawet jeśli personalnie nie miał zielonego pojęcia jak daleko znajdował się ich cel podróży. Istotnym było by dalej poruszać się do przodu, krok za krokiem, aż do parku i najwyraźniej jeszcze kawałek za daleko, bo ponowne wpatrywanie się w chodnik pożarło lwią część jego podzielnej uwagi.
- To jestem ślepy czy kulawy? - upewnił się, podnosząc wzrok na Milo ze szczerą ciekawością. Dopiero po chwili na jego czole pojawiła się harmonijka, a usta ułożyły się w niezadowoloną podkówkę. - EJ, nie jestem ani ślepy ANI kulawy - podkreślił by rozwiać wszelkie wątpliwości, biorąc to oskarżenie bardzo personalnie. - Prześcignąłbym cię na sto metrów bez problemu - dodał obruszony, ignorując kwestię obrazy swojego wzroku i skupiając się wyłącznie na tępym pulsowaniu nadwyrężonej łydki. Od zahaczenia trampkiem o krawężnik dawała mu się we znaki bardziej niż chciałby to przyznać, przy czym alkoholowe znieczulenie pozwalało to zignorować i było mu w tej chwili wyjątkowo na rękę. Realny problem dogoni go dopiero rano, kiedy samo wyczołganie się z łóżka okaże się torturą.
Wyznanie Milo zwróciło na niego wzrok Gauthiera w zwolnionym tempie, imitując sceny rodem z niskobudżetowych horrorów i oper mydlanych.
- Shhh - uciszył go po kilku sekundach wpatrywania się w jego profil w znaczącym milczeniu, przykładając palec wskazujący na wpół do jego ust, na wpół do policzka. - Shh, nie mów nic więcej - polecił, odmawiając przyjęcia do wiadomości nowej informacji. Zwłaszcza, że ćwiartka pizzy w tej chwili wydawała się dokładnie wszystkim czego mógł chcieć od życia i jednocześnie nieśmiesznym żartem z jego osoby. - Czemu świecisz? - dopytał po patrzeniu na twarz Milo o znacznie dłużej niż było to społecznie akceptowalne. Miał na myśli zarówno brokat, aktualnie oblepiający także jego palec, jak i osiadające na jego piegach płatki zmieniające się w kropelki wody. Całe to połączenie zjawiskowo odbijało światło padające z mijanych latarni parkowych. - This is the skin of a killer, Bella - rzucił niemalże wbrew sobie i roześmiał się na swój własny dowcip. Poruszony temat nie opuścił go jednak nawet kiedy dał radę się uspokoić. - Godzina szczerości. Kiedy ostatnio oglądałeś Zmierzch? Tak szczerze? - spytał, spoglądając na chłopaka podejrzliwie, jakby próbował rozszyfrować jego najgłębiej skrywane sekrety. I najwidoczniej w jego pojmowaniu dotyczyłby one filmów o błyszczących wampirach.

Milo Rivera
Ostatnio zmieniony pn lip 14, 2025 8:24 pm przez Dylan Gauthier, łącznie zmieniany 1 raz.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
tucha
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Z różnych względów Milo wolał nie negocjować z nietrzeźwym rozumem warunków umowy opierającej się o pilnowanie rozpasanego języka. I w lepszych momentach - tych opływających w herbatę, nie sherry - Rivera siłą rozpędu potrafił chlapnąć o parę słów za dużo, a ponieważ wszelkie interakcje skomplikowane bardziej niż krótki dialog przy kuchennym stole (choć przerzucać się terminami, diagnozami i propozycjami nad stołem roboczym czy nad otwartą maską samochodu mógł bez końca i jakiegokolwiek skrępowania) skutkowały chaotycznym błądzeniem wśród mnożących się znaków zapytania (i to też zwykle mu nie przeszkadzało, bo czasami rezultat okazywał się zabawny), casus Dylana był zupełnie inny.
Po pierwsze i przede wszystkim, Rivera czysto po ludzku nie chciał wypaść przy nim źle, czy zostać w tyle, bez znaczenia - literalnie czy w domyśle. Po drugie, w ich duecie to Gauthier miał znacznie większą biegłość w prowadzeniu small-talków, posiadał hobby, które łatwo było zrozumieć większości zaangażowanych w rozmowę osób (aż trudno uwierzyć, ale okazuje się, że ciekawostki z zakresu teoretycznych równań nie nadają się do zabłyśnięcia na studenckiej imprezie) i, co naprawdę było oczywistością dla każdego, kto nie był ślepy, jednym uśmiechem w stylu rozmarzonego łobuza zjednywał sobie wianuszek adoratorów obu płci. Innymi słowy, Dylan robił wrażenie wszędzie gdzie akurat się pojawił, tak samo zresztą jak i Milo, z tym, że w jego przypadku owe wrażenie składało się głównie z niezręczności, posiadającego krótki termin przydatności zainteresowania („Ale naprawdę potrafiłbyś naprawić mi ten telefon?“) oraz rozdrażnienia, jeżeli akurat brał sobie za cel trzymanie się blisko bardziej obrotnego Gauthiera.

Czy Rivera posiadał świadomość bycia tym irytującym kamyczkiem uwierającym w bucie? Tak.
Czy ta autorefleksja powstrzymywała go przed robieniem z siebie pajaca i próbowaniem, głównie metodą sprawdzania co się przyklei, a co odpadnie? Ależ skąd.

Na samym początku roku akademickiego, zanim ktokolwiek zdążył się poznać na jego wybitnej ułomności, a obchodziło go wówczas sprawianie pozorów, jakoby był całkiem normalnym, nieposiadającym tak pojebanych dylematów natury behawioralnej gówniarzem, zdarzył się prawdziwy cud. Ten cud tłumaczył również jego dzisiejszą obecność na imprezie (pomijając, że zwykle wystarczyło przyjść w towarzystwie Dylana aby jego obecność zyskała żelazny glejt), miał na imię Felicity Ross i chociaż Rivera zobowiązał się do trzymania mordy na kłódkę, wciąż dostawał wypieków kiedy od czasu do czasu odtwarzał sobie to wspomnienie pod powiekami. Do dziś nie miał pojęcia, czy to alkohol czy Ross była po prostu ciekawa jak to jest przelecieć ścisłowca - o co dokładnie tymi samymi słowy zapytał ją kiedy ściągała mu spodnie - nie miało to większego znaczenia, bo i tak było miło.
Dwuznaczności w jego wydaniu sprawowały głównie funkcję dekoracyjną, znacznie częściej żartobliwą i Milo traktował je jak nawyk, który pielęgnował dla sportu tak, jak Dylan czasami bezwiednie próbował odbić każdą piłkę jaka wpadała mu w ręce. Problem polegał na tym, że dotąd wszelkie nieprzyzwoitości rzucane zaczepnie i bez celu w kierunku Gauthiera pozostawały czymś, cóż, właśnie bezcelowym, jednak nie tak dawno temu Rivera rozpoznał w sobie coś niewygodnego, jakiś niby łatwy do przeoczenia lecz wciąż obecny skok ciśnienia, łagodną falę ciepła w okolicy piersi i chyba mdłości ilekroć sugestią obierał go na target.
Tym razem dzierżył jednak wyjątkowo silną kartę przetargową: był najebany.

Hmm? — wcisnął niekomunikatywnie, tylko po to by chwilę po zbulwersowanym wniosku Gauthiera parsknąć złośliwym śmiechem. Dał się wreszcie podciągnąć do pionu i po paru wciąż synchronizujących się krokach, Milo przepchnął ich w stronę alejki po lewo. — Może. Chociaż nie, prawdę mówiąc to wątpię. — Gdyby Dylan stwierdził, że byłby w stanie podciągnąć się na drążku więcej razy niż on, pewnie by się zgodził, bo ćwiczenia siłowe nigdy nie były jego forte. Posiadał jednak więcej doświadczenia w sprintach, szczególnie dobrze radził sobie z uciekaniem przed wściekłymi psami na przełaj przez kilka płotów i posesji.
Bez pojęcia o nadwyrężanych właśnie mięśniach w dylanowej łydce, Milo kolejny raz prawie okręcił mu się wokół szyi i na krótko zawisł na niej, bo nie chciał nadepnąć na coś, co nagle pojawiło się na środku alejki, a jemu przypominało przez ułamek sekundy żabę. Koniec końców był to zwykły kartonik po gumie do żucia, po który schylał się kilka razy zanim wreszcie dosięgnął go palcami.
Ulice Los Angeles zapamiętał jako betonowe labirynty tonące w śmieciach; Toronto było o wiele bardziej czyste i może dlatego na widok każdego zbłąkanego opakowania Rivera garbił się i szukał kosza. Nie chciał wracać do Kalifornii.
Po paru metrach zaskoczył go przystanek, nie mniej przychylona ku niemu twarz Dylana i jego palec, który przez moment błądził niebezpiecznie blisko prawego oka. Potem trafił, jako-tako, w na wpół otwarte w zaskoczeniu usta Milo.
Czemu świecisz?
Kilka kolejnych płatków śniegu osypało mu się na rzęsy, ale szybko rozpłynęło się pod wpływem ciepła i zmusiło by zamrugał.

Ja... huh? — wydukał, bez pojęcia co Dylan miał na myśli mówiąc, że świecił.
Cisza mocno gryzła w uszy pomimo, że z początku była całkiem miękka i łagodna, przez co uśpiona czujność pozwoliła mu spojrzeć bezpośrednio w oczy mężczyzny zanim w Milo rozbudziła się niewygoda. Zdążył również w ciągu tych kilkunastu czy kilkudziesięciu sekund zapercypować, że nie jest zdolny do wyduszenia z siebie ani słowa, oraz odkryć, że nigdy wcześniej nie widział tak głębokiego, bławatkowego błękitu w żadnych innych oczach.
To trwało zaledwie chwilę, potem otrzymał ofertę ucieczki z tego impasu boczną furtką w postaci kojarzonego plus minus cytatu.

Cállate — ofuczał go jak jakiegoś dzieciaka po czym wyciągnął rękę, by wierzchem dłoni naprzeć na znajdujący się zbyt blisko policzek i odepchnąć go od siebie. Pokręcił głową z niedowierzaniem i wymamrotał pod nosem coś jeszcze, jednak zrobił to zbyt niewyraźnie aby dało się z tego wyłowić konkretne słowa.
Idiota.
Dylan roześmiał się w głos, w pustym i cichym parku brzmiało to tak, jakby poza samą w sobie wesołością dźwięk niósł dodatkowo inną treść. Wiedział, że Gauthier był dwujęzyczny, ale nie miał pojęcia, że potrafił tak płynnie komunikować się samą w sobie melodią.
Oh, zaraz. Czy on tak na poważnie właśnie rozbierał na anatomiczne detale barwę jego głosu? I kto tu był głupi?

Nigdy — odparował na wydechu, za długo dusił w sobie odpowiedź. Był zbyt skupiony na innych aspektach rozmowy, ponad oficjalną warstwą znaczeniową i zawieszony gdzieś w dalekiej, niekoniecznie prawdziwej krainie wyobrażeń. — Poważnie, znam tylko fragmenty i wiem o co chodzi, tak plus minus. A ty? Albo nie — przerwał sam sobie i teraz to on wbił w Dylana intensywnie badawcze spojrzenie, a po tym jak jego usta ułożyły się w okrąglutkie, bezdźwięczne „o!“ Milo uśmiechnął się szeroko.
To teraz prawda czy wyzwanie, tak? Gramy w to, tak? No, to czym zajmujesz się kiedy nikt nie patrzy? W sensie, chodzi mi o jakieś hobby w stylu szydełkowanie, nie o takie robótki ręczne dla jasności.
Na fali entuzjazmu własnym pomysłem Rivera założył, że Dylan na start wybrał pytanie.



Dylan Gauthier
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
default
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still young
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Chłodne, grudniowe powietrze owiewało odsłonięte fragmenty rozgrzanej procentami skóry, podszczypując palce i różowiąc policzki, nie robiąc przy tym absolutnie żadnych postępów na drodze otrzeźwiania. Patrząc na kołyszące się pnie drzew i ciężko przełykając ślinę by opanować efekty wirującego mu przed oczami świata, Dylan miał wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem postawionym w parkowej alejce było tylko gorzej. I chociaż jego duma wzdrygnęła się na sugestię Milo jakoby był w stanie go przegonić, wzniecając potrzebę przetestowania tej tezy tu i teraz, nagły ogień został stłamszony właśnie przez groźbę zwrócenia obiadu jak tylko zacznie poruszać się zbyt szybko. Z dwojga złego wolałby już wbiec na czołówkę z pobliskim drzewem. Koniec końców stanęło więc na tym, że posłał niższemu chłopakowi wyłącznie pełne zwątpienia spojrzenie i zacisnął zęby. Kiedy indziej. Na pewno będzie pamiętał o tym, żeby zaproponować mu wyścig na sto metrów kiedy wstanie jutro z łóżka. Nie było przecież szansy, że zapomni o tym już podczas asekuracji Rivery by ten nie przywitał się twarzą w twarz z chodnikiem podczas próby uratowania Matki Ziemi przed porzuconym na środku drogi kawałkiem kartonika.
- To mnie ucisz - odparł z nieopanowanym, rozbawionym uśmiechem na hiszpańskie polecenie w zestawie z dość dosadnym wyproszeniem z przestrzeni osobistej Milo. Nie opierał się, wręcz dla dramatycznego efektu odchylając się w kierunku w jakim został pchnięty i wypuszczając zduszony śmiech na jego reakcję. Zdawało się, że od momentu wyjścia z wypchanego ludźmi mieszkania Felicity dostał więcej powodów do szczerego rozbawienia niż podczas trwania faktycznej imprezy. Bawił się doskonale, bez wątpienia planował wrócić w wypadku kolejnej schadzki w podobnym gronie, jednak pełne rozluźnienie złapało go dopiero w drodze powrotnej, kiedy to uprzejme i dopasowane pod towarzystwo reakcje ustąpiły miejsca tym naturalnym, swobodnym i nieprzemyślanym. Nie bez powodu trzymał się blisko Milo praktycznie od momentu, w którym się poznali i takie chwile jak ta stanowiły tego doskonały przykład.
Wyznanie wytrąciło go z równowagi i to bardziej dosłownie niż w przenośni, bo nagle został zmuszony do przejścia się w małym kwadracie jakby rozpoczynał naukę walca wiedeńskiego, tylko by utrzymać się w pionie. Nawet otworzył usta w niemym zaskoczeniu, planując zarzucić go elokwentnymi pytaniami typu "Ale jak to?", kiedy jego towarzysz sam zdecydował się na rozwinięcie zarówno swojej odpowiedzi jak i ich gry. Bo wychodziło na to, że właśnie grali w grę.
Pierwotny dobór słów wyciągnął na jego twarz niedojrzały uśmiech, chociaż dał z siebie wszystko by puścić tę dwuznaczność mimo uszu. Milo nie ułatwił mu sprawy. Im dłużej tłumaczył co tak naprawdę miał na myśli, tym trudniejszym było pozostać na tematyce hobbystycznej, a nie...
- Ale na pewno? Bo wiesz, mogę podzielić się bardzo interesującymi szczegółami moich robótek ręcznych - zaoferował z pełną powagą, a przynajmniej sam był święcie przekonany o zdolności kontrolowania swojej mimiki twarzy i wcale nie uśmiechał się jak debil. - A tak przykładowo too... Jak nikt nie patrzy, tak? To wtedy trenuję magię, żeby umieć perfekcyjnie jak już wiesz, ktoś patrzy faktycznie - podzielił się i, chociaż dopiero co udało im się ponownie ruszyć z miejsca, wyhamował i spojrzał na chłopaka z szerokim, tajemniczym uśmiechem. - Chcesz zobaczyć sztuczkę? - rzucił w przekonaniu o swojej nieprzewidywalności, zwłaszcza kiedy równolegle z pytaniem wyciągnął z tylnej kieszeni spodni talię kart. Przezorny zawsze ubezpieczony, nigdy nie ma pewności kiedy może pojawić się potrzeba na odrobinę magii.

Milo Rivera
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
tucha
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Pomimo aury człowieka niegroźnego, zafiksowanego na punkcie swoich własnych zainteresowań i wzbudzającego częściej politowanie niż strach, Milo od czasu do czasu wynurzał się poza tę puchatą, sympatyczną otoczkę mola książkowego i pasjonata elektroniki aby przypomnieć, że nie jest takim ciele-mele na jakiego wyglądał. Miał ponad dwadzieścia lat na to, by poznać co mogłoby stać się jego kartą atutową, a co kulą u nogi i stąd wiedział, że gdyby Dylan zapragnął ścigać się z nim na dowolnym terenie, bez problemu zostawiłby go w tyle. Gdyby jednak zarządził zawody w siłowaniu się na rękę albo, o losie, poprosiłby go o odkręcenie słoika, Rivera nie miałby najmniejszych szans.
Był najmłodszym z głośnej, wiecznie głodnej i niezadowolonej jedenastki rodzeństwa, więc dla własnego dobra musiał znaleźć sposób aby się przebić. Skoro ewidentnie nie była to ani siła ani charyzma, skupił się na szybkości i zręczności, co w początkowych latach oszczędziło mu siniaków, dzielenia się tym, czym akurat nie miał ochoty, natomiast w późniejszych wielokrotnie ominęło go lanie. Albo policja. Właściwie to chyba na jedno by wychodziło.
Może i uciszę — odparł jakoś dziwnie płasko i cierpko, tonem zachęcającym raczej do zakończenia tej konkretnej przepychanki niż do kontynuacji. W tym stanie Milo nie ufał sobie na tyle, by ryzykować zagłębianiem się w temat, aczkolwiek tylko na poczekaniu był zdolny do wysnucia przynajmniej tuzina pomysłów w jaki to kreatywny sposób mógłby zamknąć Dylanowi usta. Co najmniej połowa z nich nie nadawała się do zacytowania bez stosownego filtra.
Drepczący po wyimaginowanym obwodzie czworoboku Dylan wyglądał tak, jakby co najmniej opracowywał plan podbicia najbliższego akademika. Milo postanowił mu nie przerywać; zamiast tego obserwował spod mrużonych od czasu do czasu powiek jak Gauthier chronicznie zbacza z kursu i w ostatnim momencie ratuje się przed upadkiem.
Potem nastąpiło zbędne tłumaczenie, spontanicznie powzięta decyzja, by sobie po drodze zagrać i tylko łutem pijackiego szczęścia z przypadku ruszyli w dobrym kierunku.

Gdybym chciał znać szczegóły, po prostu podłączyłbym się do twojej sieci i skorzystał z jednego z urządzeń, którymi tak chętnie wszyscy się obstawiacie — odgryzł się ze zniecierpliwionym westchnieniem, choć nie do końca żartował. Nie wiedział tylko, czy Dylan zdaje sobie z tego sprawę. — No już, co to za tajemnicze zajęcie?
Ponaglał go nie tylko dyskomfort - bo takie dwuznaczności mogłyby odbić się trudnym do przewidzenia rykoszetem, a Milo ze swoją tendencją do czarnoscenariuszowania widział je raczej w ciemnych dla siebie barwach, ale również faktyczna ciekawość. Wiedział o koszykówce, był nawet na dwóch meczach, z czego Dylan zaprosił go wraz z innymi znajomymi na jeden, na drugi Rivera dostał się już nieproszony i incognito, nie miał jednak pojęcia o innych zajęciach przy których mężczyzna spędzałby długie wieczory.
Na wymierzony w niego sugestywny uśmiech, Milo przewrócił oczami i wyciągnął rękę w stronę jego twarzy, ale minął się z nią o długie centymetry.
Niech go.

Czekaj, ale że... — Dalsza część wypowiedzi utknęła w drodze. Rozciągnięte, mrukotliwe „że“ powoli cichło, a Milo nadal nie znalazł kontynuacji dla swojego niedopowiedzianego pytania. W końcu zrobił to bezsłownie: zaplótł przedramiona na piersi w kanciasty precel, przytulił policzek do prawego ramienia (tam brokat drażnił go bardziej i co chwilę pocierał twarzą o kołnierz) i skupił na Dylanie odrobinę rozespane, zniecierpliwione i pełne zaciekawienia spojrzenie.
Nie spodziewał się talii kart, przez moment gryzł się z pokusą by zapytać skąd dokładnie Gauthier ją wyciągnął, ale przypomniał sobie, że nie wypadało dopytywać. Utkwił wzrok w jego dłoniach, czując, że przy rozmywającym się i wyostrzającym nieregularnie obrazie powinien go raczej zawęzić, aby niczego nie przegapić.
Zachęcony do czegoś, co od niepamiętnych czasów wymykało się jego logice, Rivera bardziej sprawiał wrażenie kogoś, kto zabierał się za anatomiczne rozbieranie kusząco nowej teorii, jaka nagle zyskała bliższą perspektywę, niż kogoś, kto miał uczestniczyć w zjawisku biernie w imię dobrej zabawy. O tym, że w jego ciekawości zawierała się nie tylko czysto naukowa obsesja świadczyło zniecierpliwione podrygiwanie jedną nogą, na przemian kurczone i rozprostowywane na rękawach kurtki palce, a ponadto Milo chyba uparł się, by nie mrugać.

Okay, to pokaż.


Dylan Gauthier
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
default
Please be kind ❤
24 y/o, 179 cm
student | kuchcik w Archeo
Awatar użytkownika
But don't you worry there's no hurry for tomorrow 'cause today's still young
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Wystosowana groźba na temat naruszania jego prywatności w normalnej sytuacji zapewne zostałaby skwitowana śmiechem i pozostawiona w tyle by czasem nie sprowokować małego geniusza do wprowadzenia jej w życie. Dylan potrafił przyznać przed samym sobą, że jego własna wiedza i umiejętności techniczne leżą i kwiczą, zresztą nie bez powodu - zwyczajnie nigdy nie był fanek zbyt skomplikowanych nowinek rozgaszczających się w codziennym życiu. Posiadał kilkuletni telefon, który wiecznie zostawiał gdzieś poza swoim zasięgiem i laptopa zawierającego głównie materiały ze studiów i kilka folderów ze zdjęciami. Zbyt rozległa wiedza na ich temat nie była mu szczególnie potrzebna do szczęścia, szło to też w parze z faktem, że Rivera miał nad nim niezaprzeczalną przewagę i być może potrafił realnie zamieszać mu w życiu jakby sobie tego zażyczył.
W tej chwili jednak sytuacja nie była normalna i Dylan wyjątkowo zawiesił się na poruszonej kwestii z wyrazem pełnego niezrozumienia na twarzy. Jedna rzecz wyraźnie nie dawała mu spokoju.
- Nie mam wibratora na wi-fi - wyznał by rozwiać wszelkie wątpliwości i podkreślić wyraźną dziurę logiczną w planie Milo. Nie wiedział nawet czy takie istnieją! A jeśli tak jakie byłoby ich przeznaczenie. Zapewne ponownie zgubiłby się we własnej głowie próbując rozwikłać ten problem i znaleźć jego zastosowanie, gdyby nie miał w tej chwili znacznie istotniejszych spraw na głowie.
- Że magia, tak. Iluuzja, jeśli wolisz - przebierając palcami wolnej dłoni i poruszając nią w łuku, próbował narzucić klimat tajemniczości. Wybrali do tego doskonałą lokalizację, pusty park oświetlany wyłącznie latarniami przesłonionymi częściowo przez korony drzew dodawał do scenerii i bez wątpienia był mu na rękę. W półmroku oszustwo czarowanie było znacznie łatwiejsze. Leniwie przetasował talię, nie rozsypując ich wkoło siebie wyłącznie dzięki pamięci mięśniowej. Trenował z kartami częściej niż chciałby przyznać, zwłaszcza że z początku był w tym absolutnie beznadziejny. Po przetasowaniu wyłożył karty w wachlarzyku przed Milo. - Wybierz swoją kartę, spójrz na nią i zapamiętaj - polecił i poczekał aż ten podejmie decyzję i wyłowi jedną z kart. Pozostałe zbił ponownie w równą talię i wyłożył ją do przodu. - Okej, teraz możesz mi ją oddać i jeszcze je przetasuję - ogłosił i dokładnie to zrobił, kiedy ponownie miał w rękach pełną talię. Przerzucił karty raz, drugi, po czym przekazał je swojej jednoosobowej widowni. - Dla pewności możesz też potasować - polecił mu i cierpliwie poczekał aż talia do niego wróci. - Świetnie, to teraz powiedz mi czy to... - w skupieniu sięgnął do kieszeni spodni i dwoma palcami wysunął z niej kartę. - ... twoja karta? - upewnił się, odwracając ją awersem w stronę Milo. Szeroki uśmiech nie zniknął z jego twarzy nawet na moment, nawet podczas głębokiego, teatralnego ukłonu na zakończenie spektaklu. Był to jeden z prostszych popisowych numerów, jako że ten przynajmniej nie wymagał posiadania stołu ani innej powierzchni płaskiej. Na upartego mogliby użyć parkowej ławki, jednak obawiał się w takim wypadku nigdy nie dotarliby do celu swojej podróży. Park być może był szybszą trasą w teorii, jednak praktyka porządnie zweryfikowała ich zdolność utrzymania uwagi na jednej czynności.
- Koniec pokazu, bo zaraz przemokną - zadecydował kiedy kilka płatków śniegu opadło na szczyt talii i musiał je szybko zetrzeć. Częstotliwość opadów białego puchu rosła wprost proporcjonalnie do ich rozmiaru. Nie zdziwiłby się jakby lada moment mieli w nim brodzić po kostki. - Twoja kolej, prawda czy wyzwanie? - przerzucił pałeczkę, nie dając się rozproszyć warunkom pogodowym, chociaż nauczony doświadczeniem od razu ruszył się z miejsca. Kiedy zaczynało sypać lepiej było znajdować się bliżej potencjalnego schronienia niż dalej.

Milo Rivera
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
tucha
23 y/o, 170 cm
Student/Złota Rączka w PATH
Awatar użytkownika
Don't try me. I'm the kindest rude person You'll ever meet.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiwhatever
postać
autor

Milo rozprostował zesztywniałe ramiona przeciągając się widowiskowo na środku pustej alejki, ale podczas sięgania najwyższego punktu na wyimaginowanym łuku zarysowywanym palcami dotarła do niego otwartość wyznania, jakie w nadspodziewanej szczerości otrzymał od Dylana w prezencie. Nie, bardziej trafnym byłoby określenie - dostał nią na odlew.
Nagły skurcz mięśni brzucha wywołał ból, złagodzony prawda, śmiechem, ale do ostatniej salwy śmiechu nie do końca było wiadomo, czy Rivera rzeczywiście ledwo stoi z tej wesołości czy cierpi piekielne katusze.
Jezu, Dylan... — jęknął, gdy wciąż dyszał i rozmasowywał sobie przeponę. — To było tak beznadziejnie niewinne na swój sposób, że nawet nie będę ci tego wypominał jak wytrzeźwiejesz.
Ale zapomnieć też nie zamierzał, choć informacja o tym, że Gauthier nie posiadał wibratora na wi-fi nie była mu do niczego potrzebna. Przynajmniej nie w tym momencie i nie oficjalnie.
Milo rzeźwiał falami; chwilami było lepiej i potrafił wówczas formułować logiczne wnioski, odparować ripostą albo chociaż rozpoznać w którą stronę powinni skręcić na kolejnym rozwidleniu. Potem jednak jego zdolność trzeźwego myślenia ucinała sobie drzemkę, dla równowagi i widocznie z braku potrzeby dalszego czuwania. Odpuścił sobie również wtedy, kiedy Dylan hipnotyzującym i zaskakująco sprawnym gestem wprawionego krupiera przetasował talię, bo Milo odkrył, że bardzo przyjemnie było na chwilę zawiesić dogłębne analizowanie, a skupić się na wirujących przed oczami kartach.

Dobra, no to tę chcę. Tak. Znaczy się, nie, nie tę! O, o ta będzie dobra. Tej nie zgadniesz, jest trudniejsza.
Co Rivera miał na myśli mówiąc trudniejsza - chyba nawet on sam nie wiedział. W każdym razie zadowolony z siebie w taki sam sposób, w jaki zazwyczaj rozpromieniał się po rozwiązaniu wyjątkowo zawiłego, paskudnego równania albo znalezienia błędu w napisanym kodzie, skwapliwie oddał Dylanowi kartę z pełnym przekonaniem, że oszukał system.
Moment, w którym Gauthier po wielokrotnym przetasowaniu wylosował wspomnianą kartę i zaprezentował mu ją widowiskowo był ciekawym, bardzo rzadkim fenomenem. Złośliwie szeroki, usatysfakcjonowany uśmiech na twarzy Milo gasł powoli, konsekwentnie coraz bardziej im zacieklej próbował ustalić gdzie popełnił błąd i jakim cudem przy prawdopodobieństwie wynoszącym jeden do pięćdziesięciu dwóch - jak szybko przeliczył - właśnie oglądał tę samą uśmiechniętą damę kier.

Nie, zaczekaj — wymamrotał blado, palcami zebrał sobie kilka loków z czoła i w intensywnym namyśle odgarnął je w tył. Świat, dotąd uporządkowany i przewidywalny, stał się nagle niezrozumiały i wręcz niebezpieczny, a w oczach Rivery odbiło się niezakłamane przerażenie.
Nie potrafił tego zrozumieć.
Nie umiał wyjaśnić tej sytuacji.
Gorzej - nie istniało żadne sensowne wytłumaczenie!

Ej, Dylan, nie nie nie, no, un momento, per favor, mo... yh, jak?! — Złapał go za łokieć, za materiał, nawet lekko szarpnął z jakimś głębokim poczuciem niesprawiedliwości i może nawet ze złością, ale na widok wciąż obecnego, ciepłego uśmiechu Gauthiera wszystko wyparowało. Nagle nie było w nim gniewu, jedynie jakaś osobista uraza wobec tego, czego nie dało się podporządkować prawom fizyki, matematyce czy innym regułom prostym do zrozumienia. Zaciśnięte na kurtce Dylana palce rozprostowały się i wstydliwie, z zażenowaniem za ten wcześniejszy wybuch Milo wygładził mu kilka zagnieceń widocznych na materiale. Było mu głupio.
Albo nie mów — poprosił, zanim mężczyzna uległby jego wcześniejszym prośbom. — Sam do tego dojdę.
Podsunięcie pod nos gotowego rozwiązania nie ukoiłoby jego rozbudzonej potrzeby dogłębnego zbadania tej anomalii, nawet jeżeli jej natura była prosta i oparta o zręczność dłoni wykonującego sztuczkę.
Poza tym - i zdał sobie z tego sprawę chwilę później, przez co zrobiło mu się jeszcze bardziej głupio - możliwość pokazania mu czegoś, czego Milo nie był w stanie objąć rozumem, zaskoczyć, wywołać podziw, zdawała się odblokowywać w Dylanie szczególny rodzaj radości, jakiej dotąd nie widział, a chciałby zobaczyć ją jeszcze raz.

Przy okazji, mhm, nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko tasował karty. Jesteś niemożliwy — parsknął cichym, zmęczonym śmiechem i przetarł sobie twarz jedną dłonią. — I pytanie.


Dylan Gauthier
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
default
Please be kind ❤
ODPOWIEDZ

Wróć do „⋆ W czasie”