Życie dosłownie przemykało nam przed oczami, jednocześnie dając znaki, aby zwolnić. Czerwone światło na drogach, słynne "brak Internetu", albo zepsuty samochód gdzieś na środku drogi, gdzie można było poczuć się choć przez krótką chwilę samotnym.
Devon miała niesamowitego pecha, jeśli chodzi o jej auto, psuło się zawsze w nieodpowiednim momencie i choć ona sama potrafiła poradzić sobie z tymi drobnymi naprawami, problem polegał tylko i wyłącznie na czasie, którego absolutnie nie potrafiła znaleźć. Dlatego też była wręcz zmuszona oddać swój samochód w ręce obcej osoby, komuś kto zna się na rzeczy i załatwi sprawę za nią. Od znajomych dostała kilka "polecajek" i sądziła, że wybrała dobre miejsce, mechanik również wydawał się całkiem okeey, więc z odrobiną zaufania zostawiła mu swoje auto. Nie minęło zbyt wiele czasu, może zaledwie dzień, dwa, albo i trzy? Kto by to liczył, szczególnie nie Devon, która w ostatnim czasie nie zwracała uwagi jaki jest dzień tygodnia. Dni po prostu mijały. Zjawiła się w warsztacie o określonej porze dnia, którą sama wybrała, cicho przemknęła przez wejścia, a zaraz potem pozwoliła sobie przejść na stronę garażową, gdzie już w oddali mogła zauważyć swój pojazd. Mężczyzna stał do niej tyłem i pomyślała, że nawet wtedy wygląda całkiem przystojnie, co spowodowało, że przez moment na jej twarzy pojawił się ciekawy uśmieszek.
— Jesteś pewny, że gdy stąd wyjadę to dojadę do celu? Nie chciałabym utknąć znowu na jakimś pustkowiu — odezwała się w końcu, jednocześnie wychodząc mu na przeciw. Wyglądał trochę na zmęczonego, ale kto w tych czasach nie był zmęczony? Młoda Maddox bez zastanowienia pozwoliła sobie otworzyć maskę swojego samochodu i przez krótką chwilę obserwowała wnętrze, próbując wyłapać jakiś błąd. Oczywiście jakiś tam znalazła.
— Myślę, że nie wszystko zrobiłeś. Czegoś tu chyba brakuje, nie żebym się czepiała... Ale oczekiwałam, że zrobisz to dużo lepiej — skomentowała, przechodząc wzrokiem na Cyryla, którego imię widniało na plakietce. Nie miała zamiaru się wymądrzać, ani przechwalać swoimi umiejętnościami, jeżeli chodzi o naprawy samochodowe, ale po prostu taka już była. Tego nauczył ją dziadek i tego się trzymała.
Cyryl Volkov
-
Życie jest za krótkie na te całe nasze wariactwo…nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiOna/jejpostaćautor
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Devi
-
I'm an aristocrat without the progress. Roses all on her wedding dress, blood from her mouth, I'm a mess.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Codziennie było to samo - ktoś przyjeżdżał, zostawiał furę bez większego dogadania się i rzucał przez ramię, że wróci “jutro” albo “za dwa dni”, żeby odebrać. Jakby warsztat był pusty, jakby stało tam tylko jedno auto, a cała ekipa miała siedzieć nad nim jak nad świętym graalem.
Cyryl aktualnie dłubał przy pięciu samochodach. Jeden stał bezużytecznie, bo brakowało części, czekał na dostawę od kuriera. Dwa kolejne wymagały pracy zespołowej: demontaż skrzyni biegów, wyciąganie całego zawieszenia - nie do zrobienia w pojedynkę. Z ostatnimi dwiema furami było gorzej: wyglądały, jakby za chwilę miały się rozsypać, i zanim w ogóle zabrał się za naprawy, musiał sprawdzić, czy są sensownie do odratowania.
Doba jego pracy nie miała dwudziestu czterech godzin, miała ich za mało, do tego stopnia, że robił wiele bezpłatnych nadgodzin. A mimo to zawsze znalazł się ktoś, kto codziennie przychodził i dopytywał: czy to już? Jakby był cholerną wróżką, która po jednym dotknięciu kluczem zamienia gruchota w auto z salonu. Takie cuda nie istnieją.
— Pewny nigdy nie jestem — mruknął na pytanie, które padło znienacka. Nie słyszał, żeby ktoś wszedł, ale głos znał. Właścicielka auta, Devon. Był niemal pewien, że mówił jej, że zajmie mu to minimum tydzień. Ale z doświadczenia wiedział, że ludzie nie słuchają, kiedy im się coś tłumaczy.
Odwrócił się przodem do niej. Zmierzył ją spojrzeniem, gdy pochylała się nad otwartą maską. Sam oparł się wygodnie o metalową szafkę z narzędziami, na której przed chwilą coś tam jeszcze składał.
— Większość przewodów jest luzem, bo jeszcze nie skończyłem. Jeszcze trochę roboty zostało, to nie jest takie hop-siup, wiesz? — powiedział bez owijania w bawełnę. Skoro ona mówiła do niego na “ty”, to nie widział powodu, by bawić się w zbędne formalności. Przetarł dłonie o siebie, ściągając trochę smaru, i podszedł bliżej, by rzucić okiem na silnik razem z nią.
— Jak jesteś taka cwana, to słucham. Czego brakuje? — rzucił zaczepnie, ale bez agresji, raczej ze zmęczeniem. Pod maską widać było, że zdjął osłonę silnika, odłączył akumulator, a część przewodów podciśnieniowych i czujników była jeszcze niepodłączona. Wcześniej wymienił cewki zapłonowe, filtr powietrza był nowy, a jeden z przewodów paliwowych wyglądał na świeżo dokręcony. Na siedzeniu pasażera leżały dwie nowe świece zapłonowe, wymieniał je parami, ale nie zdążył jeszcze zamontować wszystkich. Prace były w toku, a całość wyglądała dobrze, chociaż niedokładnie, ale to była wina ciągłych przerw i braku czasu.
Devon Maddox
Cyryl aktualnie dłubał przy pięciu samochodach. Jeden stał bezużytecznie, bo brakowało części, czekał na dostawę od kuriera. Dwa kolejne wymagały pracy zespołowej: demontaż skrzyni biegów, wyciąganie całego zawieszenia - nie do zrobienia w pojedynkę. Z ostatnimi dwiema furami było gorzej: wyglądały, jakby za chwilę miały się rozsypać, i zanim w ogóle zabrał się za naprawy, musiał sprawdzić, czy są sensownie do odratowania.
Doba jego pracy nie miała dwudziestu czterech godzin, miała ich za mało, do tego stopnia, że robił wiele bezpłatnych nadgodzin. A mimo to zawsze znalazł się ktoś, kto codziennie przychodził i dopytywał: czy to już? Jakby był cholerną wróżką, która po jednym dotknięciu kluczem zamienia gruchota w auto z salonu. Takie cuda nie istnieją.
— Pewny nigdy nie jestem — mruknął na pytanie, które padło znienacka. Nie słyszał, żeby ktoś wszedł, ale głos znał. Właścicielka auta, Devon. Był niemal pewien, że mówił jej, że zajmie mu to minimum tydzień. Ale z doświadczenia wiedział, że ludzie nie słuchają, kiedy im się coś tłumaczy.
Odwrócił się przodem do niej. Zmierzył ją spojrzeniem, gdy pochylała się nad otwartą maską. Sam oparł się wygodnie o metalową szafkę z narzędziami, na której przed chwilą coś tam jeszcze składał.
— Większość przewodów jest luzem, bo jeszcze nie skończyłem. Jeszcze trochę roboty zostało, to nie jest takie hop-siup, wiesz? — powiedział bez owijania w bawełnę. Skoro ona mówiła do niego na “ty”, to nie widział powodu, by bawić się w zbędne formalności. Przetarł dłonie o siebie, ściągając trochę smaru, i podszedł bliżej, by rzucić okiem na silnik razem z nią.
— Jak jesteś taka cwana, to słucham. Czego brakuje? — rzucił zaczepnie, ale bez agresji, raczej ze zmęczeniem. Pod maską widać było, że zdjął osłonę silnika, odłączył akumulator, a część przewodów podciśnieniowych i czujników była jeszcze niepodłączona. Wcześniej wymienił cewki zapłonowe, filtr powietrza był nowy, a jeden z przewodów paliwowych wyglądał na świeżo dokręcony. Na siedzeniu pasażera leżały dwie nowe świece zapłonowe, wymieniał je parami, ale nie zdążył jeszcze zamontować wszystkich. Prace były w toku, a całość wyglądała dobrze, chociaż niedokładnie, ale to była wina ciągłych przerw i braku czasu.
Devon Maddox
-
Życie jest za krótkie na te całe nasze wariactwo…nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiOna/jejpostaćautor
Czasem, każdego dnia, przez krótki moment można było się poczuć jak dawniej. Bez tej całej gonitwy myśli, ciągłego bałaganu w głowie.
Kiedy to się dokładnie stało? Kiedy praca przestała być pasją, a zaczęła stwarzać problemy? Kiedy samotność wkradła się do życia Devon pozostawiając na jej głowie zbyt dużo obowiązków. Brunetka doskonale pamiętała dni, kiedy zajmowała się tylko i wyłącznie planowaniem ślubów, a do kwiaciarni wpadała tylko czasami, aby spotkać się z babcią, aby napić się z nią kawy, albo po prostu uciec w świat roślin. Mogła przecież sprzedać lokal, zająć się tylko sobą, ale była zbyt dobra na to wszystko, obawiała się zawieść jedyną osobę której na niej zależało, a która nagle odeszła z tego świata. Devon czasami przesadzała z pracą, brała na siebie zbyt dużo obowiązków, które z czasem zaczęły sprawiać jej mnóstwo problemów. Miała pomoc, owszem. Nie była przecież w tym sama, miała przyjaciół, kwiaciarnia miała jeszcze innych pracowników, jednak problem leżał chyba gdzieś indziej. Ona po prostu bała się komuś zaufać, bała się oddać trochę swoich zadań komuś i oczekiwać od niego, że również tak bardzo się zaangażuje.
Kobieta stała teraz przed tym młodym mężczyzną i oczekiwała od niego cudów, sądziła, że jego praca powinna być całym jego życiem, że auta powinny wjeżdżać i za chwilę wyjeżdżać w idealnym stanie. To było głupie, tak głupie, że biła się z myślami. Co ona właśnie wyprawia? Jak może zachowywać się aż tak samolubnie? Spoglądała w oczy chłopaka, cały czas słuchając słów jakie wypowiadał, wstydziła się swojego zachowania z każdym kolejnym jego słowem.
— Wybacz — powiedziała cicho, zaraz potem zamykając maskę swojego samochodu. To nie był czas, ani miejsce na kłótnię, albo pokazywanie kto jest lepszy.
— Masz jeszcze sporo czasu, to ja jestem tu za szybko. Sądziłam, że to błahostka, którą naprawisz w moment — próbowała jakkolwiek się wytłumaczyć, ale było już chyba trochę za późno. Cudowne pierwsze wrażenie, prawda?
— Mój dziadek kiedyś tu pracował... — wyznała kierując swoje spojrzenie w podłogę, a zaraz potem przemierzyła wzrokiem cały garaż, zatrzymując się co jakiś czas na samochodach, które stały tam i czekały aż ktoś się nimi zajmie.
— Bawiłam się tu w chowanego jako dziecko, pamiętam skupienie dziadka, kiedy pracował. Uwielbiałam mu pomagać, tak wiele mnie nauczył... — nie często zbierała się na takie wyznania, rzadko mówiła o sobie obcym osobom, jednak teraz, będąc w tym miejscu czuła jakąś dziwną potrzebę wypowiadania tego wszystkiego na głos. To miejsce wciąż pachniało jagodowym ciastem, które przynosiła im babcia kilka lat wstecz.
— Chętnie ci pomogę, choć tak mogę zatuszować swoje poprzednie, wcale nie najlepsze zachowanie — wypowiedziała dość poważnym tonem głosu, ściągając z siebie skórzaną, czarną kurtkę. Czekała na odpowiedź, na jakieś pozwolenie, na cokolwiek.
Tak na prawdę była już spóźniona, nie miała już nawet minuty wolnej chwili, ale pragnęła się w końcu zatrzymać, na jakiś czas po prostu odpuścić. Być może odżyją dawne wspomnienia, które sprawią, że jej myśli ruszą do przodu? Że w końcu dokona jakiejś sensownej decyzji. Sięgnęła do torebki, po czym wyciągnęła swój telefon komórkowy, nie zastanawiała się nawet sekundy, po chwili go po prostu wyłączyła. Nie zamierzała dzisiaj odbierać żadnych połączeń, żadnych wiadomości.[/akapit
Cyryl Volkov
Kiedy to się dokładnie stało? Kiedy praca przestała być pasją, a zaczęła stwarzać problemy? Kiedy samotność wkradła się do życia Devon pozostawiając na jej głowie zbyt dużo obowiązków. Brunetka doskonale pamiętała dni, kiedy zajmowała się tylko i wyłącznie planowaniem ślubów, a do kwiaciarni wpadała tylko czasami, aby spotkać się z babcią, aby napić się z nią kawy, albo po prostu uciec w świat roślin. Mogła przecież sprzedać lokal, zająć się tylko sobą, ale była zbyt dobra na to wszystko, obawiała się zawieść jedyną osobę której na niej zależało, a która nagle odeszła z tego świata. Devon czasami przesadzała z pracą, brała na siebie zbyt dużo obowiązków, które z czasem zaczęły sprawiać jej mnóstwo problemów. Miała pomoc, owszem. Nie była przecież w tym sama, miała przyjaciół, kwiaciarnia miała jeszcze innych pracowników, jednak problem leżał chyba gdzieś indziej. Ona po prostu bała się komuś zaufać, bała się oddać trochę swoich zadań komuś i oczekiwać od niego, że również tak bardzo się zaangażuje.
Kobieta stała teraz przed tym młodym mężczyzną i oczekiwała od niego cudów, sądziła, że jego praca powinna być całym jego życiem, że auta powinny wjeżdżać i za chwilę wyjeżdżać w idealnym stanie. To było głupie, tak głupie, że biła się z myślami. Co ona właśnie wyprawia? Jak może zachowywać się aż tak samolubnie? Spoglądała w oczy chłopaka, cały czas słuchając słów jakie wypowiadał, wstydziła się swojego zachowania z każdym kolejnym jego słowem.
— Wybacz — powiedziała cicho, zaraz potem zamykając maskę swojego samochodu. To nie był czas, ani miejsce na kłótnię, albo pokazywanie kto jest lepszy.
— Masz jeszcze sporo czasu, to ja jestem tu za szybko. Sądziłam, że to błahostka, którą naprawisz w moment — próbowała jakkolwiek się wytłumaczyć, ale było już chyba trochę za późno. Cudowne pierwsze wrażenie, prawda?
— Mój dziadek kiedyś tu pracował... — wyznała kierując swoje spojrzenie w podłogę, a zaraz potem przemierzyła wzrokiem cały garaż, zatrzymując się co jakiś czas na samochodach, które stały tam i czekały aż ktoś się nimi zajmie.
— Bawiłam się tu w chowanego jako dziecko, pamiętam skupienie dziadka, kiedy pracował. Uwielbiałam mu pomagać, tak wiele mnie nauczył... — nie często zbierała się na takie wyznania, rzadko mówiła o sobie obcym osobom, jednak teraz, będąc w tym miejscu czuła jakąś dziwną potrzebę wypowiadania tego wszystkiego na głos. To miejsce wciąż pachniało jagodowym ciastem, które przynosiła im babcia kilka lat wstecz.
— Chętnie ci pomogę, choć tak mogę zatuszować swoje poprzednie, wcale nie najlepsze zachowanie — wypowiedziała dość poważnym tonem głosu, ściągając z siebie skórzaną, czarną kurtkę. Czekała na odpowiedź, na jakieś pozwolenie, na cokolwiek.
Tak na prawdę była już spóźniona, nie miała już nawet minuty wolnej chwili, ale pragnęła się w końcu zatrzymać, na jakiś czas po prostu odpuścić. Być może odżyją dawne wspomnienia, które sprawią, że jej myśli ruszą do przodu? Że w końcu dokona jakiejś sensownej decyzji. Sięgnęła do torebki, po czym wyciągnęła swój telefon komórkowy, nie zastanawiała się nawet sekundy, po chwili go po prostu wyłączyła. Nie zamierzała dzisiaj odbierać żadnych połączeń, żadnych wiadomości.[/akapit
Cyryl Volkov
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Devi
-
I'm an aristocrat without the progress. Roses all on her wedding dress, blood from her mouth, I'm a mess.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Dla Cyryla praca przestała być pasją w momencie, gdy zaczął zauważać, że wypłata nie wystarcza mu na podstawowe wydatki. Za marne pieniądze mógł opłacić wynajem (zależy też, w których miesiącach, czasami musiał czynsz dzielić na raty) i kupić coś do jedzenia, raczej coś z niższej półki. Do tego trochę wydawał na przyjemności, bo sporadycznie palił marihuanę i papierosy. Czasami mówił, że rzuca palenie ale wytrzymywał dwa tygodnie maksymalnie zanim nie powrócił do karmienia swojego nowotworu. Do tego ludzie - nie był typem socjalnym, nie znosił męczenia mu dupy, a jednak na mechaniku trafiał na każdy typ człowieka. Od bogoli do tych, co bogoli udawali i byli dusigroszami, próbując mu wmawiać, że nie musiał brać tak drogiego zamiennika. I byli też tacy co przyjeżdżali, by go sportowo wyzywać. Nawet jeśli lubił przychodzić do pracy to te przeciwności wręcz wpędzały go w depresję, a on codziennie rano wstając z łóżka musiał się do tego zmuszać.
Nie był zły, że Devon należała do tego typu człowieka, co myślał, że jak odda samochód to po kilku godzinach będzie gotowy. On czasami też w to wierzył, dopóki nie zaglądał pod maskę i nie brał samochodu na kanał.
Nawet jeśli na zewnątrz było wszystko całe to w środku się rozpadało i wymagało gruntownego remontu, jak ludzie.
— Nic się nie stało — mruknął w odpowiedzi równie cicho, czując, że może faktycznie przesadził. Nie powinien zwracać się ordynarnie do klientów, szef by go oskórował, gdyby usłyszał wcześniejszą wymianę zdań.
— Znaczy się to była błahostka, świece zapłonowe nie są czymś wielkim, ale faktycznie jeśli chcesz nim wyjechać i nie wrócić za kilka dni to chciałem jedną rzecz wymienić, po taniości, byleby samochód był sprawny — powiedział już głośniej, widząc jak zamyka maskę. Myślał, że straszny z niej buc, ale z każdym następnym słowem po prostu kiwał głową, próbując pokazać, że całkowicie ją rozumie.
— Nie wiedziałem o tym, teraz to ktoś przejął i pracuję za najniższą możliwą stawkę. — Posłał jej uśmiech, chociaż miał wątpliwości czy to pasowało do jej historii o tym, że wszystko należało do dziadka. On na jej miejscu byłby wściekły, gdyby zobaczył w co przeistoczył się dobytek babci. Ale on to on, był momentami po prostu dziwny.
— Chcesz pomóc? To masz okazję — powiedział po chwili, grzebiąc przy metalowej szafce, a ż wyciągnął długi klucz dynamometryczny i skinął głową w stronę siedzenia pasażera. — Dwie świece jeszcze czekają, dasz radę je wkręcić? — To było zadanie, które dało się zrobić bez brudzenia się po łokcie. Wystarczyło delikatnie umieścić świecę w gnieździe, dokręcić z wyczuciem i nie przekręcić gwintu.
Devon Maddox
Nie był zły, że Devon należała do tego typu człowieka, co myślał, że jak odda samochód to po kilku godzinach będzie gotowy. On czasami też w to wierzył, dopóki nie zaglądał pod maskę i nie brał samochodu na kanał.
Nawet jeśli na zewnątrz było wszystko całe to w środku się rozpadało i wymagało gruntownego remontu, jak ludzie.
— Nic się nie stało — mruknął w odpowiedzi równie cicho, czując, że może faktycznie przesadził. Nie powinien zwracać się ordynarnie do klientów, szef by go oskórował, gdyby usłyszał wcześniejszą wymianę zdań.
— Znaczy się to była błahostka, świece zapłonowe nie są czymś wielkim, ale faktycznie jeśli chcesz nim wyjechać i nie wrócić za kilka dni to chciałem jedną rzecz wymienić, po taniości, byleby samochód był sprawny — powiedział już głośniej, widząc jak zamyka maskę. Myślał, że straszny z niej buc, ale z każdym następnym słowem po prostu kiwał głową, próbując pokazać, że całkowicie ją rozumie.
— Nie wiedziałem o tym, teraz to ktoś przejął i pracuję za najniższą możliwą stawkę. — Posłał jej uśmiech, chociaż miał wątpliwości czy to pasowało do jej historii o tym, że wszystko należało do dziadka. On na jej miejscu byłby wściekły, gdyby zobaczył w co przeistoczył się dobytek babci. Ale on to on, był momentami po prostu dziwny.
— Chcesz pomóc? To masz okazję — powiedział po chwili, grzebiąc przy metalowej szafce, a ż wyciągnął długi klucz dynamometryczny i skinął głową w stronę siedzenia pasażera. — Dwie świece jeszcze czekają, dasz radę je wkręcić? — To było zadanie, które dało się zrobić bez brudzenia się po łokcie. Wystarczyło delikatnie umieścić świecę w gnieździe, dokręcić z wyczuciem i nie przekręcić gwintu.
Devon Maddox