Garfield Benedict Harlow
data i miejsce urodzenia
28 maja 2003 I Toronto, Kanadazaimki
męskoosobowezawód
Recepcjonista, student filologii angielskiej
miejsce pracy
Toronto City Hall,UoT
orientacja
Nie orientuj się w tymdzielnica mieszkalna
The Beachespobyt w toronto
od zawszeumiejętności
- Majsterkowanie i naprawa mechaniczna (rowery, samochody)- Pisanie kreatywne i zdolność do przekładania myśli na papier
- Umiejętność improwizacji i organizowania nietypowych wydarzeń
- Zdobywanie sympatii i wpływanie na innych poprzez taktykę komunikacyjną
- Znajomość języka angielskiego, francuskiego i ogarnia coś niecoś z gwar kreolskich.
- Podstawowe umiejętności krawieckie
- Umiejętność gotowania
słabości
- Zazdrość i skłonność do porównywania się z bardziej uzdolnionymi (chociaż głośno tego nie pokazuje)- Impulsywność i ryzykowne zachowanie socjalne
- Trudności z podejmowaniem długoterminowych decyzji i zobowiązań
- Niepewność w stosunku do własnej wartości i lęk przed porażką
- Boi się klaunów i małych, szczekających psów
BIOGRAFIA
Garfield Benedict Harlow, czyli imię, które brzmi jakby miało znaczyć coś więcej, niż mama była fanką kreskówek, a tata znał dobrze literaturę amerykańską, co może, ale nie musi być prawdą. Urodzony w Toronto, wychowany w warsztacie mechanicznym i zakładzie krawieckim, czyli pomiędzy smarem a szpulką nici. Młodszy brat niemal wziętej autorki kryminałów: „utalentowanej”, „pracowitej” i „naprawdę zrobiła karierę”, co nie przeszkadza Garfieldowi kochać jej całkiem szczerze — chociaż czasem, jakby przypadkiem, chce skasować jej Google Docs’a.
Garfield jeszcze w czwartej klasie zakradał się do warsztatu ojca, by wspólnie z nim majstrować przy starym rowerze sąsiada. W krótkich chwilach między zakręcaniem śrub a wycieraniem tłustych śladów na spodniach, ojciec wpajał mu, że najważniejsze w życiu to precyzja i cierpliwość. Garfield zaś śmiał się, że w przyszłości naprawi cały świat – o ile tylko nauczy się poprawnie dokręcać śruby. Te pierwsze, niezdarne warsztatowe przygody stały się fundamentem ich relacji: wspólne żarty o zepsutych śrubach (chyba chodziła o redpillowe podejście do kobiet, ale to dalej dla Garfilda zagdka) i opowieści taty z lat, gdy mechanika wkradała mu się w dłonie przy starych samochodach, zapadły chłopakowi w pamięć na długo.
W pierwszych klasach liceum Garfield odkrył w sobie naturę lekkoducha: potrafił wpuścić kamyczek pod koło składanego roweru i ironicznie udawać głośny dramat, przyciągając uwagę szkolnych gapiów. Raz zorganizował nawet wyścigi korytarzowe na rolkach po lekcjach WF, co skończyło się gniewnym telefonem do domu i… tajemniczą satysfakcją z odwagi, której nie miał na matematyce. Ta odwaga jednak nagle zyskała nowy cel, gdy w drugiej klasie liceum poznał panią profesor Szmit – nauczycielkę matematyki o surowym spojrzeniu, lecz łagodnej metodzie tłumaczenia trygonometrii. Garfield postanowił – w pełnej zgodzie ze swoim zmysłem improwizacji – że najłatwiej zdobędzie lepszą ocenę, jeśli zaimponuje jej talentem… do flirtu.
Skrycie wysyłał jej krótkie notatki wdzięczności, dobierał słowa tak, by brzmiały zabawnie i inteligentnie, a na lekcji matematyki rzucał pytania, które ledwo pamiętał – wszystko po to, by pani profesor zapamiętała jego imię przed sprawdzianem. Gdy nadszedł egzamin semestralny, Garfield wykazał się tak wielką wdzięcznością na końcu kartkówki, że jego praca otrzymała nie tylko punkty, ale i drobny uśmiech z ukosa od matematyczki. Choć później tłumaczył sobie, że to strategia edukacyjna, w głębi duszy wiedział, że flirtowanie dla ocen bywało równie ekscytujące, co myślenie o przyszłości.
Kiedy nadszedł czas wyboru studiów, Garfield stanął przed lustrem i zdumiony własnym odbiciem zadał sobie pytanie: Czy naprawdę chcę? Z jednej strony ciągnęło go do filologii angielskiej – opowieści o odległych światach, szansa na własne teksty i perspektywa przelewania myśli na papier. Z drugiej – czuł, że serce wciąż mocniej bije przy brzęku narzędzi w warsztacie ojca. To wewnętrzne targanie między pasją do tworzenia a wygodą dobrze znanego smaru przypominało mu, jak w dzieciństwie wahał się, czy zatrzymać niedokończony rower sąsiada, czy od razu oddać go naprawiony.
W cieniu tych rozterek zawsze jednak tliła się lekka zazdrość o siostrę – jej (ich) nazwisko już widniało na okładkach, a jej opowiadania budziły zachwyt u krytyków. Garfield nie ukrywał: pragnął, by ktoś za pięć czy dziesięć lat pytał o jego własne historie, by musiał napisać jej coś przy zachodzie słońca, a nie tylko przy świetle warsztatowej żarówki. Ale wiedział też, że zazdrość może być motorem, przypominała mu, że marzenia czasem wymagają odwagi większej niż ta, którą ćwiczył, dokręcając śruby.
Odwagi, której, jak się okazało, było w Garfieldzie więcej, niż sam przypuszczał. Na kilka miesięcy przed końcem szkoły, po jednej z lekcji biologii, zatrzymał się dłużej, niby przypadkiem. Nauczyciel, pan M., młody, zbyt poważny jak na swoje lata, a jednocześnie jakoś niespodziewanie czujny na obecność Garfielda, zaprosił go do schowka po zapasowy mikroskop. Przestrzeń była mała, pachniała starymi preparatami i kurzem z czasów, kiedy tablice były jeszcze kredowe. I tam, po zbyt długim spojrzeniu, zbyt cichym "czy wiesz, co robisz?", Garfield po raz pierwszy przekroczył granicę, której wcześniej nie nazywał.
Nie był to wielki romans, ani nawet szczególnie skomplikowana historia, raczej szybki impuls, zawieszony gdzieś pomiędzy końcem dzieciństwa a początkiem czegoś nowego. Pół roku później, stojąc z dyplomem w dłoni, nie rozmawiali już ze sobą, ale Garfield często wracał myślami do tego momentu, nie z poczuciem winy, ale z dziwną czułością. To było jak z pierwszą jazdą rowerem bez trzymanki: lekko niebezpieczne, trochę nierówne, ale prawdziwe.
Tamtego dnia zrozumiał, że nie tylko śrubki mają swoje ukryte gwinty, że są uczucia, których nie da się dokręcić według instrukcji, i że nie wszystko trzeba rozumieć od razu, by wiedzieć, że było ważne.
& To nie ma tak, że dobrze czy niedobrze. Kolejne dziecko zawsze ma pewne fory w byciu wychowywanym. Rodzice mniej się przejmują, rodzeństwo w teorii też ma na ciebie oko. Dłużej możesz oglądać kreskówki z amerykańskiej telewizji. Zawsze masz pod ręką ofiarę, która pomoże ci w pracy domowej, ale czy to takie kolorowe?
$ Raz, podczas zabaw w warsztacie ojca za dzieciaka, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi i stracił palec u nogi, co mu nie przeszkadzało w sportowych ambicjach w kolejnych latach życia. W tym samym tygodniu tak pomagał matce w pracy, że niemal zszył sobie dwa palce u ręki. Przynajmniej wtedy świat pozostałby w pewnej równowadze.
& Znacie motyw chłopaka z sąsiedztwa, który w sumie niczym się nie wyróżnia, ale kiedy jest w pomieszczeniu to chce ci się uśmiechnąć? No to Garfild jest w tym wypadku kotem Szrodingera. Równocześnie he's a boy next door, ale i nie. Z jednej strony chłop zaciska zęby, aby przetrwać projekt grupowy i się podporządkowuje. Zdaje z klasy do klasy bez żadnych szczególnych osiągnieć. Nie ma wyjątkowego hobby, a i znajomych takich całkiem przeciętnych. Niemniej! Kiedy dasz mu przestrzeń to zmienia się w charyzmatycznego kusiciela, który wypełnia sobą całą przestrzeń i nie daje sobie miejsca na sprzeciw (ale to męczące i wymagające, więc rzadko korzysta z tej umiejętności pasywnej).
$ Kiedy Britney Spears śpiewa work bitch to śpiewa o nim, ale tylko w tych momentach o chceniu czegoś, niekoniecznie o tych z pracowaniem. Chociaż chłop od zawsze miał w życiu jakiś sport, tak tylko, aby się nie ulać na lato. Jeśli całe życie polega się na Pretty Privilege to trzeba o siebie dbać.
& Jego plan jest komercyjne sprzedawanie umiejętności pisarskich takim gigantom jak: Netflix, Disney czy A24. Ano i mógłby napisać sezon do Ricka i Morty'ego.
Garfield Benedict Harlow, czyli imię, które brzmi jakby miało znaczyć coś więcej, niż mama była fanką kreskówek, a tata znał dobrze literaturę amerykańską, co może, ale nie musi być prawdą. Urodzony w Toronto, wychowany w warsztacie mechanicznym i zakładzie krawieckim, czyli pomiędzy smarem a szpulką nici. Młodszy brat niemal wziętej autorki kryminałów: „utalentowanej”, „pracowitej” i „naprawdę zrobiła karierę”, co nie przeszkadza Garfieldowi kochać jej całkiem szczerze — chociaż czasem, jakby przypadkiem, chce skasować jej Google Docs’a.
Garfield jeszcze w czwartej klasie zakradał się do warsztatu ojca, by wspólnie z nim majstrować przy starym rowerze sąsiada. W krótkich chwilach między zakręcaniem śrub a wycieraniem tłustych śladów na spodniach, ojciec wpajał mu, że najważniejsze w życiu to precyzja i cierpliwość. Garfield zaś śmiał się, że w przyszłości naprawi cały świat – o ile tylko nauczy się poprawnie dokręcać śruby. Te pierwsze, niezdarne warsztatowe przygody stały się fundamentem ich relacji: wspólne żarty o zepsutych śrubach (chyba chodziła o redpillowe podejście do kobiet, ale to dalej dla Garfilda zagdka) i opowieści taty z lat, gdy mechanika wkradała mu się w dłonie przy starych samochodach, zapadły chłopakowi w pamięć na długo.
W pierwszych klasach liceum Garfield odkrył w sobie naturę lekkoducha: potrafił wpuścić kamyczek pod koło składanego roweru i ironicznie udawać głośny dramat, przyciągając uwagę szkolnych gapiów. Raz zorganizował nawet wyścigi korytarzowe na rolkach po lekcjach WF, co skończyło się gniewnym telefonem do domu i… tajemniczą satysfakcją z odwagi, której nie miał na matematyce. Ta odwaga jednak nagle zyskała nowy cel, gdy w drugiej klasie liceum poznał panią profesor Szmit – nauczycielkę matematyki o surowym spojrzeniu, lecz łagodnej metodzie tłumaczenia trygonometrii. Garfield postanowił – w pełnej zgodzie ze swoim zmysłem improwizacji – że najłatwiej zdobędzie lepszą ocenę, jeśli zaimponuje jej talentem… do flirtu.
Skrycie wysyłał jej krótkie notatki wdzięczności, dobierał słowa tak, by brzmiały zabawnie i inteligentnie, a na lekcji matematyki rzucał pytania, które ledwo pamiętał – wszystko po to, by pani profesor zapamiętała jego imię przed sprawdzianem. Gdy nadszedł egzamin semestralny, Garfield wykazał się tak wielką wdzięcznością na końcu kartkówki, że jego praca otrzymała nie tylko punkty, ale i drobny uśmiech z ukosa od matematyczki. Choć później tłumaczył sobie, że to strategia edukacyjna, w głębi duszy wiedział, że flirtowanie dla ocen bywało równie ekscytujące, co myślenie o przyszłości.
Kiedy nadszedł czas wyboru studiów, Garfield stanął przed lustrem i zdumiony własnym odbiciem zadał sobie pytanie: Czy naprawdę chcę? Z jednej strony ciągnęło go do filologii angielskiej – opowieści o odległych światach, szansa na własne teksty i perspektywa przelewania myśli na papier. Z drugiej – czuł, że serce wciąż mocniej bije przy brzęku narzędzi w warsztacie ojca. To wewnętrzne targanie między pasją do tworzenia a wygodą dobrze znanego smaru przypominało mu, jak w dzieciństwie wahał się, czy zatrzymać niedokończony rower sąsiada, czy od razu oddać go naprawiony.
W cieniu tych rozterek zawsze jednak tliła się lekka zazdrość o siostrę – jej (ich) nazwisko już widniało na okładkach, a jej opowiadania budziły zachwyt u krytyków. Garfield nie ukrywał: pragnął, by ktoś za pięć czy dziesięć lat pytał o jego własne historie, by musiał napisać jej coś przy zachodzie słońca, a nie tylko przy świetle warsztatowej żarówki. Ale wiedział też, że zazdrość może być motorem, przypominała mu, że marzenia czasem wymagają odwagi większej niż ta, którą ćwiczył, dokręcając śruby.
Odwagi, której, jak się okazało, było w Garfieldzie więcej, niż sam przypuszczał. Na kilka miesięcy przed końcem szkoły, po jednej z lekcji biologii, zatrzymał się dłużej, niby przypadkiem. Nauczyciel, pan M., młody, zbyt poważny jak na swoje lata, a jednocześnie jakoś niespodziewanie czujny na obecność Garfielda, zaprosił go do schowka po zapasowy mikroskop. Przestrzeń była mała, pachniała starymi preparatami i kurzem z czasów, kiedy tablice były jeszcze kredowe. I tam, po zbyt długim spojrzeniu, zbyt cichym "czy wiesz, co robisz?", Garfield po raz pierwszy przekroczył granicę, której wcześniej nie nazywał.
Nie był to wielki romans, ani nawet szczególnie skomplikowana historia, raczej szybki impuls, zawieszony gdzieś pomiędzy końcem dzieciństwa a początkiem czegoś nowego. Pół roku później, stojąc z dyplomem w dłoni, nie rozmawiali już ze sobą, ale Garfield często wracał myślami do tego momentu, nie z poczuciem winy, ale z dziwną czułością. To było jak z pierwszą jazdą rowerem bez trzymanki: lekko niebezpieczne, trochę nierówne, ale prawdziwe.
Tamtego dnia zrozumiał, że nie tylko śrubki mają swoje ukryte gwinty, że są uczucia, których nie da się dokręcić według instrukcji, i że nie wszystko trzeba rozumieć od razu, by wiedzieć, że było ważne.
Ciekawostki
$ Najmłodszy syn Państwa Harlow, jego rodzice dorobili się jeszcze jednego, starszego dzieciaka (samicy). Mama przez wiele lat pracowała jako krawcowa i miała swój własny zakład, ojciec natomiast był mechanikiem zawodowym ze swoim małym warsztatem. Rodzina pochodzi z Toronto, nie należeli do najwyższej klasy społecznej, byli raczej normalni i szczęśliwi za Debbie Harlow.& To nie ma tak, że dobrze czy niedobrze. Kolejne dziecko zawsze ma pewne fory w byciu wychowywanym. Rodzice mniej się przejmują, rodzeństwo w teorii też ma na ciebie oko. Dłużej możesz oglądać kreskówki z amerykańskiej telewizji. Zawsze masz pod ręką ofiarę, która pomoże ci w pracy domowej, ale czy to takie kolorowe?
$ Raz, podczas zabaw w warsztacie ojca za dzieciaka, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi i stracił palec u nogi, co mu nie przeszkadzało w sportowych ambicjach w kolejnych latach życia. W tym samym tygodniu tak pomagał matce w pracy, że niemal zszył sobie dwa palce u ręki. Przynajmniej wtedy świat pozostałby w pewnej równowadze.
& Znacie motyw chłopaka z sąsiedztwa, który w sumie niczym się nie wyróżnia, ale kiedy jest w pomieszczeniu to chce ci się uśmiechnąć? No to Garfild jest w tym wypadku kotem Szrodingera. Równocześnie he's a boy next door, ale i nie. Z jednej strony chłop zaciska zęby, aby przetrwać projekt grupowy i się podporządkowuje. Zdaje z klasy do klasy bez żadnych szczególnych osiągnieć. Nie ma wyjątkowego hobby, a i znajomych takich całkiem przeciętnych. Niemniej! Kiedy dasz mu przestrzeń to zmienia się w charyzmatycznego kusiciela, który wypełnia sobą całą przestrzeń i nie daje sobie miejsca na sprzeciw (ale to męczące i wymagające, więc rzadko korzysta z tej umiejętności pasywnej).
$ Kiedy Britney Spears śpiewa work bitch to śpiewa o nim, ale tylko w tych momentach o chceniu czegoś, niekoniecznie o tych z pracowaniem. Chociaż chłop od zawsze miał w życiu jakiś sport, tak tylko, aby się nie ulać na lato. Jeśli całe życie polega się na Pretty Privilege to trzeba o siebie dbać.
& Jego plan jest komercyjne sprzedawanie umiejętności pisarskich takim gigantom jak: Netflix, Disney czy A24. Ano i mógłby napisać sezon do Ricka i Morty'ego.
zgoda na powielanie imienia
Niezgoda na powielanie pseudonimu
TakZgody MG
poziom ingerencji
wysokizgoda na śmierć postaci
takzgoda na trwałe okaleczenie
takzgoda na nieuleczalną chorobę postaci
takzgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
takzgoda na utratę posady postaci
tak