-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Ale to było dla niego za wiele. Krzyk, płacz i prośby kobiety wywołały w nim nie tylko pierwsze od dawna objawy człowieczeństwa, ale też coś, co potocznie nazywał w y r z u t a m i. I nie wytrzymał. Momentalnie stanął w samym środku sporu, samemu dając się skatować na kilka minut przed przyjazdem policji, która natychmiast aresztowała osiłków, z którymi miał egzekwować ich należność.
Był skończony
Ale w tym momencie to był najmniejszy problem, jaki go obchodził. Krew rozlewająca się naraz z wielu miejsc na jego ciele, zmasakrowana twarz, być może zwichnięta ręka, oraz fragment żebra, który ewidentnie został parę razy dziabnięty czymś, co dla niego przypominało ogromny nóż, a może nawet i sztylet. Nie zgodził się na podwiezienie do szpitala. Wiedział, że to tylko spowoduje większy rozgłos, a ostatnią rzeczą, o której marzył, to wielogodzinny pobyt w klatce, nie tylko pod opieką lekarzy, ale i policji.
Zniszczą go…
Dlatego intuicyjnie, z ogromnym bólem przeszedł kawałek do miejsca, w którym zaparkował swoje świeżo zakupione auto, i nie patrząc na rozlewającą się wszędzie krew ruszył w stronę domu, który dzielił z ukochaną. Miał nadzieję, że nie zastanie tam Lacey. Bo choć ostatnio nie było im dane wspólnie czerpać przyjemności ze swojego uczucia, tak sam Devon darzył ją ogromną swoją miłością - nie potrafiącej jej tego ukazać.
Gdy dotarł na miejsce, zaparkował ubrudzone auto w swoim ulubionym, przeznaczonym tylko dla niego miejscu. By następnie powolnym krokiem skierować się w stronę mieszkania, tamując czarną koszulą krew, masowo rozlewającej się w okolicy zranionych żeber.
- Lacey, jesteś? - zapytał dość głośno, wciąż mając nadzieję że jej nie zastanie Nie chciał jej martwić. Nie chciał, żeby zadawała masę pytań. NIE CHCIAŁ, by zaczęła interesować się tą tajemnicą brudnych interesów, które tak mocno przed nią ukrywał.
002
Lacey Tadwell
-
Santa should be finishing up anytime now. Talk about a recluse. He only comes out once a year, and he never catches any flak for it! Probably lives up there to avoid the taxes.
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiżeńskietyp narracjitrzecioosobowaczas narracjiprzeszłypostaćautor
Miała ku temu sporo możliwości, ponieważ Devon wydawał się równie pochłonięty swoimi sprawami. On też nie widział wiele poza pracą, dzięki czemu każde z nich znajdowało sporo czasu i przestrzeni na to, aby zająć się własnymi sprawami. Być może dawali im się pochłonąć zbyt mocno, ponieważ dla siebie nawzajem mieli ostatnio wyjątkowo dużo czasu.
Tego jednak Lacey nie żałowała, ponieważ miała wrażenie, że ilekroć spędzali go razem, skutkowało to niczym więcej, jak kolejną kłótnią.
Na to natomiast nie miała ochoty. Była zbyt zmęczona swoimi obowiązkami, aby jeszcze dzień w dzień toczyć walkę z osobą, która przynajmniej według teorii powinna być jej najbliższa. I z którą przecież wszystko było kiedyś tak przyjemne i proste, choć to uczucie również w ostatnim czasie się zatarło. Tadwell nie wiedziała już, jak się względem niego czuła. Miała wrażenie, że jej uczucia nie wygasły, ale jednocześnie obawiała się, że darzyła nimi osobę, której już przy niej nie było. Podobnie zresztą musiało być z nim - zakochał się w starej Lacey, która teraz wydoroślała i myślała o życiu znacznie poważniej.
Ale tylko w aspekcie zawodowym.
Ślęczała właśnie nad końcoworocznym raportem finansowym, kiedy usłyszała dobiegające z korytarza wołanie. Wypuściła głośniej powietrze i odstawiła na stolik szkło, które wypełnione było do połowy czerwonym winem. To miał być długi wieczór, dlatego w ten sposób zdecydowała się go sobie uprzyjemnić. — Tutaj — zawołała, mając jednak nadzieję, że Devon nie postanowi jej p r z e s z k a d z a ć. Miała naprawdę dużo pracy i to jej chciała poświęcić dziś swoją uwagę.
To jednak nie było jej dane. Wystarczyło bowiem, że na krótką chwilę ruszyła się z miejsca, aby sięgnąć teczkę, która znajdowała się na jednej z kuchennych szafek, aby moment później upuściła ją na podłogę. Devon wyglądał t r a g i c z n i e.
Co gorsze, istniało ryzyko, że za moment zakrwawi ich nową wykładzinę.
— Co ci się, kurwa, stało? — zapytała ze szczerym przerażeniem i ruszyła w jego kierunku. Zatrzymała się w niewielkiej odległości, niepewna nawet tego, czy powinna choćby go dotknąć, aby nie sprawić mu bólu. — Dzwonię po karetkę — oznajmiła, odwracając się na pięcie po to, aby sięgnąć po własny telefon.
W tym momencie nie pamiętała już o tym cholernym raporcie.
Devon Koncecny
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Niestety, z Lacey układało mu się coraz gorzej. I to głównie z jego winy. Często ignorował jej prośby, propozycje wspólnych randek czy wyjazdów we dwoje. Devon do tej pory był mężczyzną, który rzadko, albo wcale okazywał czułość, bojąc się M I Ł O Ś C I.
K O C H A Ł Lacey. Jednak z powodu własnego lęku, a może też przywiązania do ciemnych interesów, nie chciał zbytnio pokazywać się z nią publicznie. Bał się, że największy diament w jego życiu zostanie zakażony brudem. Brudem, który był z nim od chwili, gdy zaraz po studiach podpisał dokument bardziej przypominający pakt z diabłem; niż zwykłą umowę. Dopiero z czasem, po latach, zrozumiał, że stał się częścią piekła, z którego wyjście oznaczało śmierć; jego… i najbliższych.
A jedyną osobą, która była mu naprawdę bliska… była właśnie ona.
Jak mało kto, był mocno zaprzyjaźniony z bólem. Wraz ze swoim znajomym otworzył małą, prywatną salkę, w której często, głównie wieczorami trenowali boks, tocząc intensywne sparingi. Jednak żaden z zadanych mu ciosów nie bolał tak bardzo, jak ten dzisiejszy. Siedząc na wspólnej kanapie, która była już zaplamiona kilkoma kroplami krwi, modlił się, by ten ból w końcu zanikł. Widział wiele, czuł wiele, ale jeszcze nigdy w całej swojej dotychczasowej karierze nie czuł bólu sztyletu wbitego w okolicę żeber.
Gdy zauważył przerażoną partnerkę, od razu spojrzał na nią wzrokiem, którego zawsze unikał. Wzrokiem przerażonego, zlękniętego, bezbronnego mężczyzny, który jak nigdy wcześniej potrzebował wsparcia kobiety, z którą od paru lat mieszkał i tworzył ten chaotyczny związek. - Nie pytaj. Przynieś mi lepiej apteczkę. Spróbuję… sam… to zaszyć, albo chociaż jakoś zagoić - powiedział, zaciskając ranę jeszcze mocniej.
- NIE - krzyknął, wydając z siebie mocny, intensywny dźwięk, który kosztował go kolejną falę bólu. Ale ten ból, i tak nie mógł równać się z tym, co by się stało gdyby ciemnowłosa dama sięgnęła po telefon i zadzwoniła po karetkę. Setki pytań. Policyjna ciekawość. Śledztwo, które prędzej czy później dotarłoby do ludzi, którym podpadł stając własnym ciałem na drodze próby egzekucji nad kobietą, która chciała jedynie zachować dom należący do jej rodziny od pokoleń. - Nie dzwoń. Nie pozwalam. Nie chcę - mówił chaotycznie, pragnąc tylko jednego: by Lacey go posłuchała.
Bo jeśli by zadzwoniła…byłby to początek jego końca.
Lacey Tadwell