-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
W końcu każdy, komu życie było chociaż trochę miłe, wiedział jedno - wszyscy musieli się słuchać Savannah, która de facto rządziła oddziałem. To ona była przełożoną pielęgniarek i pilnowała, aby wszystko chodziło jak w szwajcarskim zegarku. Prawdę mówiąc, to stanowiła fundament funkcjonowania tejże placówki.
Nikt - przynajmniej do tej pory - nie odważył się sprzeciwić jej woli, a na tej liście byli profesorowie czy lekarze z kilkunastoletnim doświadczeniem. Savannah była po prostu perfekcjonistką, która nie akceptowała sprzeciwu i niesubordynacji. Wszyscy musieli grać tak, jak zagrała, i trzymać się jej zasad.
Czy można było na tym wyjść źle? Tak, ale wtedy, kiedy nie brało się jej na poważnie, bo kiedy się ją respektowało, to kobieta stawała się najprzyjemniejszą osobistością z całego personelu szpitala.
Savannah była też, co równie ważne, odpowiedzialną za część rezydentów, których często traktowała jak własne dzieci - chciała dla nich jak najlepiej i kibicowała im jak mało kto. Była dla nich ostoją i pomagała się odnaleźć w nowej rzeczywistości, która mogła przytłaczać czy dobijać.
Knox przechadzał się korytarzami, poszukując ich zguby, która z jakiegoś powodu była bardzo potrzebna Savannah. Czego mogła od niej chcieć? Nie miał pojęcia. Nie miał też zamiaru pytać, a raczej odnaleźć Abigail, aby skrócić jej ewentualne cierpienie, bo nie chcieli mieć żadnej afery w szpitalu, prawda?
Tych zresztą było już za dużo, ale to historia na kiedy indziej.
Kilka korytarzy miał już za sobą, ale mimo wszystko Stanley był skłonny iść dalej. Minął kolejną odnogę i prawie wszedł do windy, która miała go zaprowadzić na kolejne piętro, ale dostrzegł kątem oka te blond włosy w jednej z odnóg. Wallace. To musiała być ona.
Jako że misja prawie zakończyła się sukcesem, odwrócił się czym prędzej na pięcie i wszedł w odnogę z ich „zgubą”.
- Abigail Wallace - odezwał się poddenerwowanym, odrobinę zmęczonym głosem, kiedy w końcu ją dostrzegł - Czy Tyś już postradała zmysły do końca? Savannah Cię szuka po całym szpitalu i nie może Cię znaleźć. Nie wiem, co jej zrobiłaś, ale nie widziałem jej tak zdenerwowanej od dobrych kilku miesięcy - tłumaczył, powoli pokonując dystans, który ich dzielił.
- Byłaś na spotkaniu rezydentów? Stosowałaś się do jej poleceń? - pytał, próbując podsunąć jej jakieś możliwe rozwiązania zagadki, która czyniła ją najbardziej poszukiwaną rezydentką w całej załodze szpitala Mount Sinai.
- Wypełniłaś całą dokumentację medyczną? - Stanley tego nie robił na bieżąco, więc może Abigail cierpiała na tę samą przypadłość i to było źródłem poddenerwowania tamtej kobiety.
- Bo ja już nie mam pojęcia, co może być przyczyną, ale nawet profesor Havrick poszedł Ciebie szukać, a on przecież ma większość spraw w głębokim poważaniu - podzielił się spostrzeżeniem. Każdy, kto pracował tutaj dłużej niż tydzień, wiedział, że profesor Havrick pojawiał się raz na ruski rok, bo wolał uczyć studenciaków, niż prowadzić operacje.
Pojawiał się tylko wtedy, kiedy musiał coś załatwić lub trzeba było przeprowadzić operację na kimś sławnym. On to jednak uwielbiał - ten cały splendor i słowa uznania, które spływały na jego konto po tych wszystkich zabiegach, jakie wykonywał na najsłynniejszych Kanadyjczykach.
Abby Wallace
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
003.
Chaos and medicine can never coexist
or can they?
Dwa miesiące.
Tyle czasu minęło odkąd Abby Wallace rozpoczęła swoją rezydenturę w Mount Sinai Hospital. Było to wystarczająco długo, by przestała liczyć dni, a zaczęła mierzyć czas dyżurami oraz by zapach środków do dezynfekcji wgryzł się w ubrania już na stałe. Za krótko jednak, by przywyknąć do prawdziwych realiów pracy w szpitalu i ciężaru decyzji, jakie każdego dnia padały przy pojedynczych pacjentach i nad stołem operacyjnym. Decyzji, które całe szczęście jeszcze nie jej było podejmować, ale które wciąż potrafiy przytłoczyć. Zupełnie jak widoki, które doświadczyła przy skrajnych przypadkach, trafiających na SOR. Bo to właśnie tam spędzała ostatnio najwięcej swoich zmian.
Dlaczego tam? W oficjalnej wersji, którą sobie powtarzała, było to spowodowane faktem, że miała nienaganną umiejętność trzymania nerwów na wodzy — tak wielką, że średnio co dwa dni lądowała w socialnej toalecie, rzygając jak kot — natomiast wersja nieoficjalna i zdecydowanie bardziej prawdopodobna była podyktowana tym, że Savannah po prostu jej nie lubiła. Czy mogło to wynikać z tego, że pierwszego dnia Abby wylała na nią kawę? Bardzo możliwe. A może chodziło o fakt, że zaraz potem zamiast przeprosić, powiedziała pierwsze, że przynajmniej mleko było roślinne? Również istniało takie prawdopodobieństwo.
I chociaż nie było jej tam źle — uczyła się dużo, poznawała coraz to nowe przypadki — to jednak nie mogła się doczekać, aż w końcu będzie mogła zająć się dłużej chirurgią ogólną lub kardiologią. Zwolnić na moment i przestać na okrągło wsłuchiwać się w donośne krzyki ludzi, przepełnione bólem.
Dzisiaj był nawet jeden z takich dni. Zamiast na SOR, została przydzielona do wcale nie hańbiącej pracy papierologa i kuriera badań. Od samego rana segregowała katalogi, wypisy i sterty wyników diagnostycznych, które trzeba było odpowiednio dostarczyć na konkretne oddziały. Dla niektórych nudna, niewdzięczna robota, dla niej po prostu praca. Może mniej ekscytująca niż rany postrzałowe i złamanie z przemieszczeniem w kilku miejscach, jednak wciąż coś, co należało załatwić.
A że Abby jako pierwszak w dodatku ze swoim narwaństwem była zawsze chętna do pomocy, przy okazji przenoszenia próbek do badania, dostała od pielęgniarek całą stertę dokumentów, które należało zanieść do archiwum. Szybkim krokiem przeszła wzdłuż korytarza, na samym końcu odstawiając fiolki z moczem do przenośnej lodówki i może, gdyby nie fakt, że za nic nie mogła wsadzić ostatniej na prosto, pewnie usłyszałąby donośne wołanie swojego imienia. Może wtedy miałaby pełną świadomość, że Stanley Knox kroczył właśnie w jej kierunku, gromiąc wzrokiem jej plecy. Ale nie wiedziała. Usłyszała go dopiero, gdy stał tuż nad nią, a wtedy było już za późno.
— Co… — tyle zdążyła powiedzieć, nim zerwała się z miejsca i odwróciła z impetem bez żadnego ostrzeżenia, wpadając prosto na chirurga. Papiery, które trzymała w lewej dłoni w ułamku sekundy rozsypały się po podłodze. — Kurwa — rzuciła niekontrolowanie. Dopiero kiedy jej ciemne spojrzenie osadziło się na twarzy Knoxa, wyprostowała się jak struna. — To znaczy przepraszam — poprawiła się niemal od razu, w następnej chwili schodząc do parkietu, by zabrać się za zbieranie papierologii z wynikami badań. Dopiero klęcząc na podłodze doszło do niej, co właściwie chirurg starał się jej przekazać. Dlaczego Savannah jej szukała? I co do tego wszystkiego miał Knox?
— Ja coś zrobiłam? — spytała głupio, wyciągając się po wykaz EKG, który wcześniej zwinięty w rulon, teraz wił się aż pod sam but lekarza. — Nie ma takiej możliwości. Na pewno nie zrobiłam nic źle. Oczywiście, że byłam na spotkaniu i oczywiście, że wypełniłam wszystkie dokumenty — spojrzała na niego z dołu, może z nieco większym wyrzutem niż powinna. Wszystko to było spowodowane tą niecodzienną sytuacją, w jakiej się znalazła — bo od kiedy to chirurdzy chodzili po szpitalu, szukając rezydentów? Może faktycznie o czymś zapomniała?
Zgarnęła ostatni plik papierów, który zwinnie wcisnęła pod pachę i zebrała się z podłogi. Otrzepała ubrudzone od kurzu kolana, a na wspomnienie profesora Harvicka wytrzeszczyła szeroko oczy na Knoxa.
— Nawet Havrick mnie szuka? — zdziwiła się, powtarzając jego słowa. Przecież Havrick nigdy nikogo nie szukał. Jak już to jego trzeba było szukać, bo pojawiał się w szpitalu raz na ruski rok. — Dlaczego? — spytała, wbijając spojrzenie w jego jasne oczy. Ale przecież Knox nie mógł tego wiedzieć. Gdyby wiedział, nie zasypałby jej tymi wszystkimi pytaniami.
Nic z tego nie rozumiała. Rozejrzała się nerwowo dookoła, jakby to miało jej pomóc zebrać myśli i magicznie przypomnieć dlaczego pół szpitala tak intensywnie jej poszukiwało. Nie pomogło. Chociaż ta czynność i tak okazała się całkiem przydatna, bo w ostatniej chwili zauważyła, że jeden papierek z wynikami ostał się tuż pod nogą Knoxa.
— Mogę? — wskazała palcem na lewego buta lekarza, spod którego wystawała biała kartka. nie będąc do końca pewna, czy powinna się po to schylić, czy może Knox będzie tak miły i sam jej to poda?
Stanley Knox
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Mimo wszystko Stanley stał niewzruszony, obserwując tę całą zawieruchę, która powstała w tej chwili - lekko z jego winy, ale w większości jednak z powodu Wallace. Nie odpowiedział z początku ani słowem, a jedynie ciężko westchnął, przymknął oczy i pokręcił głową w dezaprobacie, a może z braku sił? Może była w tym nuta zawiedzenia?
Tkwił w tym stanie przez dwie, góra trzy sekundy, aż otworzył oczy i przyglądał się temu, jak rezydentka próbuje zebrać dokumenty w jakąś spójną całość. Wielka szkoda, że teraz będzie musiała spędzić kolejny kwadrans na porządkowaniu tych wszystkich plików według ich przynależności.
- Nie, to ja coś zrobiłem, ale wrobiłem Ciebie w to i właśnie dlatego jesteś poszukiwana - odparł równie niedorzeczną wersją wydarzeń, ale skoro ona chciała w to grać, kim był Knox, aby nie wziąć udziału w tej potyczce? A był chirurgiem, który właśnie spędził noc w szpitalu i został obudzony o 2 w nocy, bo jakiś dzieciak postanowił pożegnać się z życiem, więc wszyscy zostali zerwani w alarmie, aby uratować życie tego młodzieńca, więc nie chciało mu się grać w żadne gierki. Najważniejsze jednak, że się udało, chociaż cały proces nie należał do najprostszych, a rokowania chłopaka były pozytywne - miał z tego wyjść na kilka dni.
Oczywiście chodziło o rany, bo blizny pozostaną na zawsze, a problemami, które tkwiły w jego głowie, musieli się zająć inni specjaliści. Blondyn miał tutaj związane ręce.
- A tak naprawdę to nie wiem, Wallace. Gdybym był w skórze Savannah, to już bym Ci odpowiedział. A tak? Pytaj mnie, a ja będę pytał Ciebie. Może któraś z opcji okaże się poprawną - dodał jeszcze do swoich poprzednich słów, co by Abigail przypadkiem nie pomyślała, że rzeczywiście została wrobiona w jakieś problemy. O ile Stanley lubił zdrową rywalizację, tak był przeciwnikiem wrzucania ludzi na miny i głęboką wodę - to po prostu nie było fair.
Knox dalej stał tak jak przed chwilą i obserwował, jak rezydentka sprawnie uwija się z dokumentacją. Im dłużej się przyglądał, tym bardziej upewniał się w fakcie, że chwała jej za upuszczenie papierów, a nie jakichś probówek, bo wtedy to by oddziałowa zabiła ich dwójkę.
- Może Harvick też się boi Savannah? A może nie chciał zostać sam w zasięgu jej władzy, bo jeszcze by dostał gorsze zadanie? Tam by nie uzyskał sławy, a jedynie solidny opiernicz - odpowiadał na pytania młodej adeptki - Nie mam pojęcia. To tylko domysły, ale jak się dowiesz, to możesz mi powiedzieć. Zapiszę to sobie w głowie i przy następnej okazji podsunę to jako jedną z możliwości - Nawet Harvick mnie szuka? Uniósł kąciki ust na krótką chwilę. Mogło to wyglądać, jakby ją przedrzeźniał. Kto wie, może rzeczywiście tak było?
- Wallace, na to pytanie też nie znam odpowiedzi - westchnął ponownie, zmywając uśmiech ze swojej twarzy.
Kiedy usłyszał jej pytanie, podążył wzrokiem za jej dłonią, aby dostrzec rzecz, którą próbowała mu wskazać.
- Mogę? - powtórzył po niej, świdrując ją wzrokiem - Możesz. Kim jestem, aby Ci zabronić? - zapytał, a nawet przykucnął, aby podać jej tę kartkę. Nie omieszkał jednak rzucić wpierw okiem na dokument, który znalazł się na jego bucie. Może to był znak?
- No, no, Wallace. Smith nie będzie zadowolony - stuknął palcem w wyniki, dostrzegając nazwisko pacjenta spod siódemki, a następnie spojrzał w kierunku Abigail - To przekłada mu operację na nieznaną przyszłość. Cukier zbyt wysoki. Istnieje ryzyko powikłań cukrzycy - podzielił się swoją opinią na podstawie diagnostyki, którą przed chwilą widział.
Nie czekając dłużej, położył jej kartkę na wierzchu, a następnie poprawił plik dokumentów wzdłuż i wszerz, aby był perfekcyjny. Poprawiał tak długo, aż wszystkie kartki leżały idealnie na sobie, a żadna z nich nie próbowała się wyłamać z tej reguły. Dało się dostrzec pewnego rodzaju odcięcie od rzeczywistości, kiedy to robił.
- Teraz znacząco lepiej - przyznał, raz jeszcze wyrównując boki.
- To jak, Wallace, co masz zamiar powiedzieć Savannah, zanim postawi Cię przed sądem? - zapytał. Chodziło o samozwańczy osąd oddziałowej, bo lepiej było założyć najgorsze, a potem się miło zaskoczyć, niż przybrać odwrotną postawę.
Abby Wallace
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Może dlatego, kiedy z jego ust padło kilka lżejszych słów — przez niektórych mogących być nawet uważanych za coś na wzór żartu — Abby otworzyła szerzej oczy. Przez moment przyglądała mu się uważniej, jakby próbowała upewnić się, że to wciąż ten sam Knox, a nie jego mniej ponura wersja z równoległego wszechświata. Kąciki jej ust drgnęły ledwie zauważalnie, a na język już cisnęła się odpowiedź, tylko wtedy do głowy doszła jeszcze taka myśl, że to wcale mógł nie być żart z jego strony, a raczej złośliwy sarkazm. Zostawiła to więc bez komentarza, a przynajmniej do momentu, w którym nie wspomniał o Harvicku.
— Też się jej boi? — podłapała, wytykając mu jego własne słowa. Bo jeszcze w Harvicka była w stanie uwierzyć — facet unikał brudnej roboty, często zasłaniał się innymi, pojawiając się w szpitalu jedynie by zebrać laury — ale Knox? Knox akurat wydawał się być jego kompletnym przeciwieństwem, przynajmniej biorąc pod uwagę etykę pracy. — A myślałam, że doktor niczego się nie boi… a już na pewno nie przełożonej rezydentów — może nie powinna, może było to poniekąd bezczelne i nie na miejscu, tylko czy Abby kiedykolwiek potrafiła zapanować nad swoim niewyparzonym językiem? Raczej nie. A fakt, że lęki Knoxa względem Savannah nagle wydały się jej ciekawsze niż rozmówki o Harvicku to już inna sprawa.
Zresztą podobnie jak pytanie kim był, by jej zabronić, które zadał zaraz po tym, jak poprosiła go o pomoc z kartką, która znalazła się pod jego butem. Kim była? W teorii zwykłym, szarym rezydentem, który nie miał zamiaru naruszać jego przestrzeni osobistej i któremu średnio się widziało ponownie padać przed nim na kolana. W zresztą praktyce również. Dlatego odetchnęła z ulgą, gdy chirurg sam schylił się po papier, utrzymując jej godność na w miarę stabilnym poziomie.
Wyciągnęła wolną rękę przed siebie, jednak on wcale nie oddał jej wyników, zamiast tego zaczął się im przyglądać. A więc ona przyglądała się jemu tak dla odmiany, a potem już sciągała brwi na informacje o podniesionym poziomie cukru.
— Smith? — przez moment wertowała w głowie twarze i odopwiednie przypadki, dopasowując się do siebie, a kiedy w końcu się jej to udało, wciągnęła mocno powietrze. — Cholera — odebrała wyniki, które on z tak wielką łatwością przestudiował i sama przyjrzała się wynikom. — Wczoraj jeszcze było w normie — uniosła spojrzenie na Knoxa, malując na twarzy zdezorientowanie. Smith czekał na operację już od dłuższego czasu. Od kilku dni jego wyniki krwi zaczęły się znacznie polepszać, dzięki czemu można było wyznaczyć termin zabiegu. — Może to jakaś pomyłka? Zlecę ponowienie badań — spytała niby do niego, chociaż wcale nie oczekiwała odpowiedzi. Knox z pewnością miał ważniejsze rzeczy na głowie, niż rozchodzenie się nad jednym z pacjentów, w dodatku nie jego. Nie była pewna, czy ponowienie badań załatwi sprawę, ale wydawało się wcale nie zaszkodzić, a to już coś.
Pooglądała kartkę z wynikami przez kilka sekund, a następnie odłożyła ją w dokładnie to samo miejsce, co doktor Stanley jeszcze przed chwilą. A przynajmniej tak myślała, do momentu, w którym jego dłonie nie zaczęły poprawiać całego stosu w rękach Abby. Obserwowała tą czynność z niemałą uwagą, zwracając uwagę na jego niesamowitą, obsesyjną wręcz uwagę do szczegółów. Gdzieś w połowie tej czynności podniosła spojrzenie na jego twarz — równie skupioną co ręce, ze wzrokiem wbitym w papiery, jakby kompletnie odcięło go od rzeczywistości.
Teraz znacząco lepiej.
Uniosła w górę jedną brew, zaglądając w przesadnie błękitne oczy. I sama do końca nie wiedziała co ją podkusiło — czysta ciekawość, czy może chęć sprawdzania granic — ale po chwili ustawiła palce na wynikach Smitha i przesunęła je nieznacznie w bok, uważnie obserwując jego reakcje.
— Jeśli Savannah faktycznie postawi mnie przed sądem, to zamierzam przyznać się do winy, o której nawet nie mam pojęcia — odparła w końcu, podczas gdy kartka z badaniem zaburzyła idealnie ustawiony stos dokumentów. — Może kupi ją brak dyskusji… Albo przynajmniej skróci egzekucję — wzruszyła ramionami. Nie miała pojęcia co takiego przeskrobała, ale mocno wierzyła w to, że nie było to nic na tyle poważnego, by stracić za to głowę. Chociaż kto wie?
— Powinniśmy iść jej poszukać? — spytała po chwili, prostując się i przyciskając papiery do piersi. Dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedziała. — To znaczy ja. Czy ja powinnam iść jej poszukać? — momentalnie się poprawiła. Chociaż może Knox wiedział od którego oddziału powinna zacząć?
Stanley Knox
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Nie mniej jednak Stanley obserwował ich poczynania i oceniał we własnym zakresie. Jeżeli uznawał, że dany rezydent ma potencjał, dawał mu szansę, wybierając go na swojego asystenta przy mniej poważnych operacjach, gdzie mogli sobie pozwolić na jakąś naukę. W końcu nie samej teorii mieli się tutaj uczyć poprzez czytanie książek i obserwację bardziej zaawansowanych stażem kolegów i koleżanek, musieli też złapać praktykę, a czy nie było lepszej możliwości niż pocięcie człowieka pod czyimś okiem?
No, dla niektórych pewnie nie, ale taki był żywot chirurga - najpierw ktoś musiał im patrzeć na ręce, aby później to oni mogli patrzeć innym. Knox przechodził przez to samo.
O ile grupa rezydentów była w tym roku pokaźna, tak część z nich została już spalona w jego oczach. Nie pasowali mu do jego własnej definicji lekarza chirurga i Stanley jasno powiedział Harvickowi, że bez odgórnego przymusu nie będzie z nimi operował - a na pewno nie za czasu ich raczkowania na chirurgii.
W której grupie była Wallace? Gdzieś pomiędzy, bo Knox jeszcze nie miał wyrobionego o niej zdania. Zbyt mało mieli doczynienia, aby mógł ją skreślić lub zaakceptować. Blondyn potrzebował więcej czasu, aby ją ocenić i skategoryzować.
- Przełożona rezydentów to też przełożona pielęgniarek, więc jest jedną z dwóch osób rządzących na chirurgii - przypomniał - Strach to może źle dobrane przeze mnie słowo. Bardziej chodziło mi o respekt. Musimy się dobrze dogadywać z Savannah, aby nasza współpraca była jak najlepsza. Koniec końców liczy się dobro pacjentów - dodał jeszcze zupełnie jakby recytował notkę z jakiegoś poradnika chirurgicznego czy innego suplementu wiedzy oddziałowej. Powiedział to bez większych emocji, trochę na autopilocie, a może nawet bez większej kontroli. Jakiś punkt zaczepny pojawił się w jego głowie i ośrodkowy układ uznał, że to najlepsza forma odpowiedzi.
Knox chyba nie mówił po chińsku, więc trochę zdziwiła go reakcja młodej adeptki. Mówił niewyraźnie? Jasno określił, że chodzi o Smitha spod siódemki. Każdy by wiedział, że chodzi o tego Smitha. Znaczy Harvick by wiedział i Savannah też by pewnie wiedziała, a to, że na oddziale mogło być jeszcze czterech innych Smithów, nie miało żadnego znaczenia. Miał na myśli tego konkretnego pacjenta i Wallace powinna była to wiedzieć, bo gdyby chodziło o innego pacjenta, to by jej przecież powiedział, prawda?
Może ktoś się pomylił. Odpowiedział jej... znaczy sobie w myślach, bo był już zafiksowany na wizji perfekcyjnego ułożenia tych kartek, które były teraz w nieładzie.
Rach, ciach - gotowe. Ten stos dokumentów wyglądał już perfekcyjnie. Wyglądał, bo ktoś właśnie postanowił to zepsuć i Knox przechodził białą gorączkę. Jego brew mimowolnie się podniosła, lewe oko zmrużyło, a jego spojrzenie powędrowało w kierunku niesfornej rezydentki. Wbił swoje tęczówki w jej własne, oceniając ją i jej zachowanie. W co Ty grasz, Wallace?
Bez trudu dało się dostrzec tę wewnętrzną walkę, która go trawiła. On chciał to poprawić. On musiał to poprawić. On potrzebował, aby to zostało poprawione - tu i teraz, w tej chwili. Ta jedna kartka psuła harmonię idealnego świata, który miał go otaczać.
Palce mimowolnie próbowały się wymknąć, aby naprawić ten mały błąd, ale nadgarstek trzymał je dzielnie w bezruchu i dało się dostrzec tylko kilka ruchów kośćmi, zupełnie jakby kontrolował jakąś marionetkę.
Stanley zdał sobie z tego sprawę po dłuższej chwili, niż chciałby to zrobić, i zamknął pięść, aby go nie korciło.
Nie omieszkał też odchrząknąć w dezaprobacie, a później ściągnąć wzrok w kierunku swojej dłoni, która próbowała działać bez jego zgody - inni mogliby powiedzieć, że uciekł wzrokiem. Jaka była prawda?
- Czyli jak pacjent będzie ci sugerował coś niedorzecznego, to też będziesz stała i się słuchała? Akceptowała jego stan rzeczy? Może Savannah się myli i nie zrobiłaś nic złego? Nie ma ludzi nieomylnych. Nie pomyślałaś w ten sposób? - zapytał, posyłając jej spojrzenie z dołu, a następnie poszedł w jej ślady, podnosząc się do góry.
Ponownie mogli rozmawiać jak człowiek z człowiekiem, to znaczy jak lekarz z lekarzem.
- Widzę dwie opcje - rzucił po wysłuchaniu jej stanu rzeczy, unosząc dwa palce do góry.
- Jeżeli masz zamiar poddać się bez walki i po prostu czekać na osąd Savannah, to masz rację, idź jej szukać i po prostu patrz w kafelki, kiedy będzie Cię rugała. Proponuję jej poszukać na chirurgii ogólnej, bo najprościej ją tam znaleźć - przedstawił wizję numer jeden, chowając palec.
- A jeżeli chcesz mieć alibi, wykazać się inicjatywą i zrobić coś przydatnego, to chodź pod siódemkę. Trzeba Smithowi ponownie pobrać tę krew do badania, tak jak słusznie zauważyłaś. W końcu ktoś mógł się pomylić albo pomylić opisy, więc Smith został niesłusznie skazany na odłożenie operacji, a im dłużej będzie czekał na tę operację, tym gorzej może z nim być - przedstawił opcję numer dwa, chowając drugi palec oraz podciągając rękaw kitla, aby mógł się dostać do własnego zegarka.
- Wybór należy do Ciebie, Wallace. Pamiętaj tylko, że czas leci... Tik, tak. Tik, tak - odliczał, wpatrując się w sekundy na swoim zegarku.
Dobry chirurg musiał umieć podejmować decyzję w ułamku sekundy i teraz przyszedł czas na test. Pierwszy? A może już któryś z kolei? To wiedział tylko i wyłącznie Knox, który oczekiwał jakiejś odpowiedzi od Abigail.
Abby Wallace
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona jejtyp narracji3 osczas narracjiprzeszłypostaćautor
Pierwsze przychodził tutaj, gromił ją wzrokiem i karcił za to, że poczyniła jakieś karygodne wykroczenie, podczas gdy pół szpitala nie mogło jej zlokalizować — chociaż pager przecież miała dzielnie przyczepiony do lekarskiego kitla — a potem podważał to wszystko w kolejnych słowach, zarzekając się, że nie powinna się słuchać?
Abby nie miała z Knoxem jeszcze za wiele wspólnego ani okazji pobyć na jego oddziale dłużej niż kilka dyżurów, jednak za nic nie potrafiłą go rozgryźć. Skategoryzować; czy należał do grupy lekarzy, z którymi można było zażartować, porozmawiać jak równy z równym, czy może jednak do tej zupełnie przeciwnej, w której każdy ruch był oceniany, a wypowiedziane słowa musiały być przepuszczane przez odpowiedni filter, bo inaczej mogło się to skończyć reprymendą.
Może on był gdzieś pomiędzy?
Nie miała pojęcia, chociaż kiedy tak toczył w głowie ewidentną walkę, widząc nierówne papiery, które Abby naumyślenie przestawiła, można było jasno stwierdzić, że cierpiał na pewną formę zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych. To by również wyjaśniało obsesje na punkcie odkładania skalpela na swoje miejsce.
Przyglądała się jeszcze przez moment, jak jego palce szarpały nerwowo do przodu, podczas gdy ręka nawet nie drgnęła. Finalnie Wallace sama poprawiła kartkę, na nowo zrównując ją z resztą dokumentów. Nie będzie przecież ryzykować gniewu Knoxa tylko dlatego, że jej zachciało się sprawdzić jego granice. Chociaż gdy powiedział o tym braku walki, spojrzała na niego podejrzliwie.
— Nie mam zamiaru poddawać się bez walki — oznajmiła stanowczo, zaciskając palce na pliku dokumentów. — Oczywiście, że jeśli będę miała jakieś argumenty na swoją obronę, to je zaprezentuje, ale przecież nie będę się też wykłócać — wzruszyła ramionami. Przez całe studia i praktyki każdy jasno wpajał studentom gdzie było ich miejsce i jak bardzo nie mieli nic do powiedzenia. I chociaż tutaj, na rezydenturze, już jako oficjalni lekarze mogli mieć nieco więcej, tak w rzeczywistości i tak słowo Savannah miało o wiele więcej mocy niż cokolwiek, co wyszłoby z ust Wallace. — Za bardzo zależy mi na pracy tutaj, by to robić — dodała jeszcze, wbijając spojrzenie w jego intensywnie jasne oczy. Zapewne nie miał potrzeby tego wiedzieć, jednak Abby chciała jasno dać do zrozumienia, że nie była tutaj za karę. Chciała zostać świetnym chirurgiem i przykładała się do swoich obowiązków.
I również jak przykładny przyszły chirurg miała zamiar iść poszukać Savannah. Skoro była na nią zła, zapewne lepiej byłoby mieć już to wszystko z głowy i nie narażać się jeszcze bardziej. Tylko wtedy on powiedział o Smithie i Abby spojrzała na niego podejrzliwie
Podpuszczał ją? Chciał sprawdzić jak się zachowa? Czy może naprawdę dać jej solidne alibi? Poprawiła się a miejscu, prostując plecy i zaciskając palce mocniej na dokumentach.
— Świetnie — rzuciła w końcu, przyglądając mu się uważnie. — W takim razie chodźmy — z góry założyła, że on również miał zamiar się tam z nią wybrać, chociaż przecież nie powinna. Knox z pewnością miał własne sprawy do załatwienia i ostatnie czego potrzebował w swoim pełnym kalendarzu, to sesja pobierania krwi z przypadkową rezydentką z pierwszego roku. No ale skoro chciał? Skoro sam to zaproponował… przecież mu nie odmówi. Westchnęła głośno i już była gotowa skierować się w stronę windy, by można było udać się na odpowiednie piętro, kiedy zza dwuczęściowych drzwi prowadzących do klatki schodowej wyszedł nie kto inny jak Savannah we własnej osobie.
— Kurwa — tylko tyle zdążyła powiedzieć, zanim ich spojrzenia się spotkały. Kobieta ruszyła w ich stronę z impetem, wciskając ręce do kieszeni kitla, g r o m i ą c ją wzrokiem. — Idzie tu — dodała po chwili, starając się to zrobić jak najbardziej niemo, gdyby się okazało, że przełożona rezydentów również wyśmienicie czytała z ust i spojrzała na Knoxa. Wbiła spojrzenie w jego błękitne jak bezchmurne niebo oczy wyczekująco, chociaż to przecież tylko ona miała przejebane. — Ona tu idzie — powtórzyła ponownie, czując, jak serce w jej piersi wali w zastraszającym tempie. Tak na oko jakieś sto piętnaście uderzeń na minutę.
— Abigail Wallace — fuknęła Savannah, gdy już była wystarczająco blisko, by móc wypowiadać się na spokojnie, a nie krzyczeć. Kiedy znalazła się tuż obok, zgromiła wzrokiem również Knoxa, jednak zaraz potem spojrzała na Wallace. No to chyba zaraz oboje się dowiedzą, o co tak naprawdę chodziło.
Stanley Knox
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkityp narracjityp narracjiczas narracji-postaćautor
Powinna była słuchać się przełożonych, ale nie powinna się słuchać ludzi, którzy mogli nie mieć racji - jak na przykład pacjenci, którzy uważali się za ekspertów w dziedzinie medycyny na podstawie wyników z Google czy ChataGPT. Z tej teorii wynikało, że jeżeli jej przełożony nie miał racji, to nie powinna była go słuchać... trochę to było skomplikowane i Knox mógł się zakręcić w swojej wersji wydarzeń, ale chciał jej przekazać pewną myśl, ideę, którą należało sobie wpoić zawczasu, a najlepiej na początku swojej drogi w szeroko pojętej medycynie.
Nie było ludzi nieomylnych. Wszyscy robili błędy, bo nikt nie był perfekcyjny - takich ludzi nie było. I skoro wszyscy mogli się mylić - Savannah też była w tej grupie. Był tam też Knox. Był tam też Harvick. Była tam też Wallace. Byli tam inni specjaliści ze szpitala Mount Sinai, a nawet wszyscy ludzie na świecie.
Jeżeli Savannah się myliła, to Abigail nie powinna była brać jej słów do serca, bo mogły tylko podciąć jej skrzydła, a przecież dopiero uczyła się latać. Ciężko było jednak połączyć wszystkie kropki, jeżeli nie znało się nawet oskarżeń kierowanych do jej osoby, ale wszystko można było wyjaśnić przy pomocy odrobiny ogłady i charyzmy, czyż nie?
Na pewno dało się poprawić umyślnie przesuniętą kartkę, co tylko uspokoiło wewnętrzne zen Knoxa.
Nie podda się bez walki. Nie będzie się wykłócać. Za bardzo jej zależy. Odnotowane. Zapisał sobie jej odpowiedź w wirtualnym notatniku, który mieścił się w jego głowie, a w międzyczasie tylko bacznie się jej przyglądał. Zupełnie jakby tego nie robił już od dłuższej chwili.
W kwestii samego wyruszenia do Smitha wraz z Wallace nie było żadnego przekrętu czy podstępu. Stanley kończył dyżur za kilkanaście minut i nie miał nic ciekawszego do roboty. Z papierologią mu się upiekło, ponieważ obowiązek sporządzenia odpowiedniej dokumentacji zrzucił na asystującego chirurga, więc jemu pozostało tylko złożyć podpis pod późniejszym protokołem. W szpitalu też się nie paliło i nie był nigdzie potrzebny, więc czemu miałby nie skorzystać z okazji i dokonać dalszej oceny jej osoby?
Zwłaszcza że możliwość nasunęła się sama, a może wręcz błagała o to, aby ją wykorzystać i zobaczyć, z jakiej gliny ją ulepiono.
- Chod... - zaczął, chociaż nie było mu dane dokończyć ze względu na słownictwo młodej rezydentki - C-Co? - uniósł zdziwioną brew, wszak sam stał tyłem do nadciągającej Savannah, więc nie miał pojęcia o tym, że ich czas był już policzony. To znaczy czas Abigail był policzony, bo Knox miał ręce czyste jak przed jakąś operacją - on był tutaj tylko pośrednikiem diabła, który przybył sam na spotkanie z ich zgubą.
Zapowiadało się ciekawie i niebieskooki najchętniej odpaliłby po prostu papierosa, aby przyglądać się temu wszystkiemu.
Blondyn dostrzegł jednak spojrzenie Abigail i tylko uniósł lekko otwartą prawą dłoń, aby pokazać, że ma wszystko pod kontrolą. Najwyżej pójdziemy na dno we dwójkę.
Stanley wspiął się na palce i lekko się przesunął, aby móc spoglądać na obydwie strony tego konfliktu czy wydarzenia.
- Savannah, zanim jakkolwiek uniesiesz się na Abigail, musisz wiedzieć, że nie dało się jej odnaleźć z uwagi na dziwne anomalie w wynikach Smitha spod siódemki - zaczął tłumaczyć, skupiając pełnię uwagi na twarzy przełożonej - Jak słusznie zauważyła i podzieliła się swoim spostrzeżeniem z moją osobą po tym, jak ją odnalazłem, jego cukier jest zbyt wysoki, co może spowodować powikłania cukrzycowe, a przecież już wszystko miało być w normie i szło w odpowiednim kierunku. Jak sama dobrze wiesz, on nie może dłużej czekać na operację, więc Wallace właśnie wybierała się do niego, aby pobrać nową próbkę krwi do badań, wszak ktoś mógł się pomylić - przeniósł na chwilę spojrzenie w kierunku Abby - Jeżeli się pomylono przy opisywaniu wyników, wtedy możemy tylko winić laborantów za źle przygotowane dokumenty, co wymusiło na niej taką, a nie inną reakcję, co w ogólnym rozrachunku spowodowało jej nieobecność i ewentualne poszukiwania przez część personelu medycznego - dokończył, nie do końca wiedząc, czemu zdecydował się na takie podsumowanie, które brzmiało, jakby tłumaczył się przed jakimś sądem najwyższym.
- Więc jeżeli nie chcesz jej powiedzieć, że właśnie wylatuje albo że musi biec na salę operacyjną, bo będzie za chwilę asystować Harvickowi, to uważam, że może to chwilę zaczekać. Zwłaszcza że losy pacjenta są na szali, a jedyny wolny slot operacyjny w dniu dzisiejszym jest na 14, więc to ostatnia szansa, aby Smith przeszedł operację dzisiaj - dodał jeszcze jako alternatywne rozwiązanie pata, który się teraz zadział, sugerując ponowne sprawdzenie wyników pacjenta.
- Może pokażesz ostatnie wyniki Smitha, Wallace? - zachęcił ją, wskazując otwartą dłonią na Savannah, czyli osobę, która mogła chcieć te wyniki obejrzeć. Nie było to perfekcyjne alibi, ale było to jakieś alibi, którego musieli się teraz trzymać, aby cała sprawa się nie posypała.
Chcąc nie chcąc, zostali „partnerami w zbrodni”.
Abby Wallace