Orien Halcroft

data i miejsce urodzenia
10 czerwca '82 Toronto (Kanada) zaimki
on/jegozawód
chirurg onkologicznymiejsce pracy
Mount Sinai Hospitalorientacja
heteroseksualnydzielnica mieszkalna
Distillery District
pobyt w toronto
od urodzenia z przerwami na studiaumiejętności
Prawo jazdy typu g, licencja pilota turystycznego, gra na gitarze i całkiem dobrze mu idą górskie wspinaczkisłabości
Strach o córkę; najgłębszy, najbardziej pierwotny lęk. Choć bywa chłodny i zdystansowany, jej bezpieczeństwo i szczęście trzymają jego serce w nieustannym napięciu. Lęk przed zaangażowaniem, co więcej beznadziejny tancerz; taniec to dla niego sztuka, której nigdy nie pojął. Czuje się niezgrabny, niepewny. Na weselach chowa się przy barze. Nienawidzi biurokracji, formularzy, podpisów i czekania w kolejkach. Każde spotkanie z urzędowym światem to dla niego akt cierpienia.Pochłonięty obowiązkami zawodowymi, notorycznie zapomina o płaceni rachunków na czas.
Toronto, miasto wielu kontrastów, które znałem do podszewki. Stalowe szkielety wieżowców wyrastają z ziemi jak palce bóstwa, które to nie zna miłosierdzia. W cieniu tego molocha dorastałem. Orien Halcroft, chłopiec o zbyt bystrym spojrzeniu jak na swój wiek i twarzy, która za wcześnie utraciła dziecięcy spokój. Od zawsze wiedziałem, że nie będzie mi dane być jednym z tych beztroskich, śmiejących się w kałużach dzieci. Mój świat był chłodny, analityczny, podszyty melancholią.
Z dzieciństwa pamiętam przede wszystkim moją siostrę, Molly. Była moim jedynym towarzyszem w labiryncie milczących korytarzy naszego rodzinnego domu. Zawsze głośniejsza, bardziej wyrazista, jak płomień przy moim wewnętrznym chłodzie. Ale nawet płomień można ugasić; Molly wyszła za mąż za człowieka, którego życie toczyło się między butelką a wrzaskiem. Odeszła, jakby chciała zetrzeć wspólne wspomnienia, a wraz z nią zniknął cień dziecięcej beztroski.
Kiedy dostałem stypendium równoznaczne z jedyną szansą na rozpoczęcie medycznej kariery, rzuciłem się w naukę, jak przystało na człowieka desperacko łaknącego sensu życia. Chciałem być najlepszy, może po to, by ktoś w końcu mnie zauważył, może po to, by ukoić ciszę po Molly. Perfekcjonizm stał się moją religią, a chłodne opanowanie, modlitwą. Uniwersytet w Toronto był dla mnie miejscem transformacji, tu porzuciłem chłopca, którym byłem, i zacząłem budować mężczyznę, którym miałem się stać.
To właśnie wtedy, wśród szelestu akademickich skryptów i zapachu szpitalnych korytarzy, pojawiła się ona. Malarka; eteryczna, roztrzepana, z uśmiechem jak promień słońca przed burzą. Nigdy niczego nie udawała. Jej śmiech, nieprzyzwoicie głośny, był jak pęknięcie na moim lustrze – przypominał, że jestem żywy. Związek z nią był jak wędrówka przez sen — piękny, niepewny, przepełniony kolorem.
A potem przyszło to jedno słowo: ciąża. Miałem być ojcem. Nieplanowanym, niepewnym, zagubionym. Wszystko zaczęło pękać. Ona wyjechała do Stanów, a córkę zabrała ze sobą. Od tej pory widywałem ją tylko od święta; jak cień przeszłości, który zjawiał się i znikał. Miałem żal, ale też poczucie, że może tak było lepiej. Rzuciłem się w wir pracy - rozpocząłem staż w szpitalu w Toronto starając się zagłuszyć ból obowiązkiem.
Kiedyś wierzyłem, że miłość przychodzi raz. Ale życie nie słucha naszych planów. Poznałem kolejną kobietę-zupełnie inną. Zwyczajną, wręcz przeciętną. Nie miała głosu jak z musicalu ani spojrzenia godnego filmowej bohaterki. Ale miała ciepło. Była jak herbata o poranku po bezsennej nocy. Pobraliśmy się, rozwiedliśmy, a potem znów wracała. I znowu odchodziła. Jak przypływ; niosła ukojenie i chaos zarazem. Nie potrafiłem jej zatrzymać. Może nie chciałem. Może bałem się, że jeśli zostanie na dobre, to wszystko znów się rozpadnie.
Została praca. I ona stała się moim światem. Praca onkologa uczy pokory; daje siłę, ale też wysysa duszę. Ratowałem życie innych, nie potrafiąc uratować własnego. I wtedy; jakby przeznaczenie upomniało się o mnie, wróciła moja córka. Zmęczona Ameryką, sztuką i matką, która była marzeniem, ale nie ostoją. Zamieszkała ze mną. Nagle miałem w domu nieznajomą, która miała moje oczy. I zacząłem się bać. Bać, że znów zawiodę. Że nie sprostam.
zgoda na powielanie imienia
niezgoda na powielanie pseudonimu
nieZgody MG
poziom ingerencji
średnizgoda na śmierć postaci
niezgoda na trwałe okaleczenie
niezgoda na nieuleczalną chorobę postaci
niezgoda na uleczalne urazy postaci
takzgoda na utratę majątku postaci
niezgoda na utratę posady postaci
nie