ODPOWIEDZ
33 y/o, 168 cm
odziedziczyła udziały w koncernie mediowym, śpi na pieniądzach
Awatar użytkownika
There's something in the shadows, it finds you in a cold room. The silhouette against the wall lit up by the white moon. We'll out run the waking dawn, you can see the faces, you don't know their thoughts.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor



Odkładała to w czasie tak długo, jak tylko mogła. Tak długo, by wyglądać profesjonalnie w obliczu tragedii, a nie jak złośliwa harpia, czyhająca tylko na fortunę męża, którego prochy dopiero co zostały rozsypane we wskazanym przez niego miejscu. Zebranie zarządu było koniecznością, z którą musiała się w końcu zmierzyć, bo chociaż od lat posiadała już pojedyncze udziały, to jednak objęcie większości wiązało się z odpowiedzialnością, której wcale nie pragnęła. Musiała jednak stawić jej czoła.
Nie wyobrażała sobie chowania głowy w piasek i ciągłego wysyłania swojego pełnomocnika, nie w momencie, w którym rodzina Arnauda najchętniej zatrzasnęłaby jej drzwi do Postmedia Network przed nosem i pozbawiła wszystkich praw. Musiała pojawić się osobiście i pokazać każdemu, kto w nią wątpił, że jest w stanie udźwignąć ciężar, którym obarczył ją mąż. Przynajmniej do momentu, w którym nie zdecyduje się go pozbyć z jak największym dla siebie zyskiem.
Wiedziała, jak bardzo Arnaud związany był ze swoim biznesem i jak bardzo to wszystko było dla niego ważne, dlatego Sophia nie zamierzała nagle wywracać wszystkiego do góry nogami. Zapowiedziała swoją obecność, ale zaznaczyła też, że będzie cichym obserwatorem i miała nadzieję, że to rozwiązanie będzie na tyle wypośrodkowane, by dodatkowo nie rozjuszyć już nikogo więcej.
Och, jak bardzo się myliła.
Choć zabrała głos tylko symbolicznie, na początku, kilkoro udziałowców rzuciło jej tak podkręcone piłki, że ledwo wybrnęła. Doskonale znała uczucie towarzyszące rywalizacji, ale nic z tego, co zostało jej dziś zaprezentowane w sali konferencyjnej, nie przypominało współzawodnictwa, a raczej krwawą jatkę.
Pogardliwe spojrzenia, złośliwe uwagi ukryte pod płaszczem fałszywej uprzejmości, pytania, które godziły nie tylko w jej ego, ale i honor. Tylko cudem przeżyła to wszystko i jako jedna z pierwszych opuściła pomieszczenie, kierując się w stronę wind.
Czuła na sobie spojrzenia dawnych współpracowników męża, czuła ich zawiść i niechęć, która objawiła się tym, że nikt inny nie zdecydował się wsiąść do windy razem z nią. Do ostatniej sekundy trzymała fason, ale gdy tylko drzwi zasunęły się, Sophia przytrzymała się ręką ściany i wypuściła powietrze, które trzymała w sobie zdecydowanie zbyt długo. Nie umiała opanować drżenia drugiej ręki, co zaczęło ją irytować, a irytacja sprawiała, że oddychało jej się ciężej. O jakimkolwiek skupieniu nie było mowy i nie zorientowała się nawet, że winda wcale nie zjechała jeszcze na sam dół tylko zatrzymała się na jednym z niższych pięter. Desrochers przyjrzała się swojemu odbiciu i natychmiast odruchowo zaczęła poprawiać włosy, by sprawiać wrażenie osoby, która ma wszystko pod kontrolą.

eli huxley
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy
36 y/o, 184 cm
dziennikarz śledczy toronto sun
Awatar użytkownika
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoe
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Druga.

Jeszcze kilka lat temu z pełnym przekonaniem powiedziałby, że nigdy nie wróci do redakcji Toronto Sun, zgodnie z zasadą, że „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Prawdopodobnie nie użyłby dokładnie tych słów, nie znosił podobnych wyświechtanych frazesów — wszystkie brzmiały jak coś, co mówi się, gdy nie wiadomo co powiedzieć. A wychodził z założenia, że gdy człowiek nie wie co powiedzieć, nie powinien w ogóle otwierać ust. „Milczenie jest złotem”, kolejny banał. Pomijając jednak prozaiczną naturę tych mądrości, najbardziej irytowało go to, że większość z nich, jeśli nie wszystkie, były zwyczajnie nieprawdziwe.
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki — kompletna bzdura. Rzeka nigdy nie jest ta sama, woda płynie nieustannie, zmieniając się z każdą sekundą. Po latach, nawet stojąc dokładnie w tym samym miejscu ani rzeka nie jest już ta sama, ani człowiek stojący na jej brzegu. Wyszło na zbyt poetycko, ale sens się zgadza!
To powód, dla którego zdecydował się wrócić. Rzeka, w tym przypadku redakcja, nie była taka sama — większość „starych wyjadaczy”, którzy uważali, że tylko ich porządek świata jest słuszny, dawno już stąd wymiotło. Emerytury, redukcja etapów… zawały serca. Nadeszło nowe, nowe media, nowe ambicje. Jemu to pasowało. Nie wrócił tu po sentyment, tylko po możliwość robienia tego, co wychodziło mu najlepiej, a co najważniejsze, robienia po swojemu… Potrzebował mieć wolną rękę, cokolwiek to dla niego w danej chwili oznaczało.
Nie trzeba mówić, że jego przełożonym nie do końca się to podobało. Nie chodziło nawet o jego metody, choć budziły niemałe kontrowersje, ale fakt, że bez wątpienia czerpał satysfakcję z przekraczania granicy, tej naprawdę cienkiej, często ledwie widocznej linii między prawdziwym dziennikarstwem a… osobistą krucjatą.
Dzisiejszy dzień był kolejnym, gdy jego redaktor naczelna podjęła próbę wytyczenia nowej granicy. Tak naprawdę nie była nowa, zwyczajnie musiała mu przypomnieć, że granica istnieje, a on zbliżał się do niebezpiecznie wysokiej liczby „ostatnich szans”. Wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia, a przynajmniej udawał, że słucha, skinąjąc głową raz po raz, po czym wstał i wyszedł bez słowa. Było jeszcze przed południem, a on czuł się tak, jakby miał za sobą cały dzień…
Czekając na windę, starał się uporządkować myśli, przemyśleć kolejny krok, choć z reguły i tak działał impulsywnie. Dzisiaj jednak potrzebował… planu, jakiegokolwiek. Nie tylko ze względu na rozmowę z naczelną, ale przez coraz wyraźniejsze poczucie, że grunt pod nogami robi się zbyt grząski.
Wsiadł do windy bez większego wahania. Nie miał w zwyczaju zwracać uwagi na to, z kim dzieli przestrzeń — szczególnie teraz, kiedy dzień i tak zdążył już dostatecznie nadszarpnąć jego cierpliwość. Uniósł wzrok dopiero wtedy, gdy drzwi zaczęły się zamykać, a w odbiciu jednego z luster dostrzegł znajomą twarz.
Sophia Desrochers.
W pierwszej chwili nie był pewien, czy go zauważyła, choć jej wzrok na ułamek sekundy przeciął jego. Wyglądała, jakby walczyła ze sobą i przez moment miał wrażenie, że właśnie stał się nieproszonym świadkiem czegoś… osobistego.
Co za zbieg okoliczności — mruknął pod nosem z nutą ironii, gdy przystanął obok niej; zostawał niewielki dystans, ale po chwili nie było po nim śladu, gdy naciągnął się w stronę panelu z przyciskami i wcisnął „parter”. — Niech zgadnę, biznes idzie świetnie?

Sophia Desrochers
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
man's best friend
33 y/o, 168 cm
odziedziczyła udziały w koncernie mediowym, śpi na pieniądzach
Awatar użytkownika
There's something in the shadows, it finds you in a cold room. The silhouette against the wall lit up by the white moon. We'll out run the waking dawn, you can see the faces, you don't know their thoughts.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Na lodzie nigdy nie miała z tym problemu - każdy upadek lub błąd w technice mogła naprawić próbując jeszcze raz. I kolejny, do skutku. Perfekcja była kwestią czasu, jeśli tylko miało się odpowiednio mocny charakter, a jedynym przeciwnikiem na lodowisku były własne słabości. Być może dlatego utrzymanie się na powierzchni w biznesie było dla niej o wiele trudniejsze; z każdej strony musiała spodziewać się ciosu, który mógłby zmieść ją z planszy. Nie było mowy o współczuciu, gdy na jej potknięcie czekało tak wiele osób. Sophia wiedziała, że nie powinna ufać nikomu, kto byłby dla niej zbyt miły w obliczu zaistniałej sytuacji.
Sama także nie miała dla siebie zbyt wiele życzliwości, dlatego właśnie w windzie zaczęły wychodzić na wierzch wszystkie skrywane słabości. Gdyby nie przejmowała się tym, co myślą o niej inni udziałowcy, zapewne do samego końca trzymałaby dumnie uniesioną głowę, a zamiast tego kryzys dopadł ją tuż po zamknięciu się drzwi. A gdy te otworzyły się na kolejnym piętrze, los dołożył jej jeszcze jedną troskę.
Huxley.
Chyba tylko pojawienie się krewnych męża byłoby dla niej teraz czymś gorszym. Nie wyobrażała sobie, że człowiek, w którego mniemaniu była zapewne oportunistką kroczącą do celu po trupach, mógłby choć przez sekundę mieć wgląd w jej słabości. Wyprostowała się jak struna i starała się przyjąć neutralny wyraz twarzy, ale wiedziała, że ułamek sekundy wystarczyłby mu, by zajrzeć pod jej maskę. Targały nią tak duże emocje, że w pierwszej chwili nie zauważyła, że jego najwyraźniej również coś trapiło.
O dziwo jego ironiczny ton otrzeźwił ją na tyle, by mogła stanąć do tego pojedynku.
- Chyba ustaliliśmy już, że na temat moich biznesów nie będziemy rozmawiać bez obecności prawnika? - odparła z przekąsem; Eli od dawna węszył dookoła spółek, które wcześniej znajdowały się w rękach jej męża, a teraz…przypadły jej.
Zaskoczona zmniejszającym się dystansem, odruchowo cofnęła się przed nachylającym się mężczyzną i nieumyślnie trafiła łokciem w przyciski, fundując im obojgu przystanki na dwóch dodatkowych piętrach. Zsunęła usta w wąską linię, niezadowolona ze swojej reakcji.
- Skąd ta marsowa mina? - zapytała, nie pozostając mu dłużna i okraszając swoje słowa sporą dawką ironii - Czyżby twój przełomowy artykuł wylądował na stronie czternastej? Pomiędzy reklamą części samochodowych i nekrologami?
Gdy poczuła niebezpieczeństwo, zachowywała się niczym osa. Nie mogła odpuścić sobie złośliwości, chciała go użądlić i tym samym zmylić. Nie powinien widzieć jej w tym stanie, a już na pewno nie mógł wiedzieć, jak fatalnie czuła się w swojej nowej roli. Wiedziała, że mimo wszystko jest cholernie dobrym śledczym, ale w tej chwili chwytała się wszystkiego, co mogłoby jej pomóc.


eli huxley
ness
nie steruj moją postacią, a na pewno się dogadamy
ODPOWIEDZ

Wróć do „Toronto Sun”