-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Nie potrzebował więcej.
Wystarczyło, że się zgodziła spotkać. A to w jaki sposób już traciło na znaczeniu. Nie zamierzał przecież się oburzać, że nie chce go przedstawić matce. Nie był najlepszą partią, jeśli chodziło o partnera. Jiwoong chociaż był wychowany, kulturalny i robił dobre wrażenie, a on… on zapewne pierdolnąłby coś głupiego, co momentalnie by go skreśliło. Nie mówiąc o tym, że nie reprezentował sobą zbyt wiele. Poza tym, łatwiej było się zobaczyć z Soojin jak kiedyś, bez wiedzy innych. Bo jeśli coś pójdzie nie tak i każe mu wypierdalać, to chociaż nie będzie musiała się tłumaczyć przed rodzicielką co się stało.
Ogarnął swoje rzeczy i obowiązki. Miał dzisiaj rozmowę o pracę, która poszła mu bardziej gładko niż by się spodziewał. I jak to w branży muzycznej bywało, nie chcieli z nim za bardzo rozmawiać, bo o wiele bardziej interesowało ich jego portfolio. Jego warsztat. A ten akurat był jego sporym atutem, zwłaszcza po tym, jak Sun-Oh go oszlifował. I to on też zapewnił mu umowę, którą zaakceptował po ustaleniu warunków. Chociaż musiał przyznać, że dobre słowo, które szepnął choreograf, także wiele zrobiło.
No wiele Ackermannowi zawdzięczał. Nawet drzwi, które się przed Hunterem teraz otwierały.
Ale zmiana pracy była tylko dodatkiem. Koniecznością, aby Sora też nie stękała mu nad uchem, że jest pasożytem i się nie dokłada do rachunków oraz czynszu. Mama Ahn nie musiała, ale on już tak. Teraz dodatkowo będzie spędzał mniej czasu w domu, gdzie wiele osób zadawało niewygodne pytania. Zwłaszcza po tym, jak się dowiedzieli, że przypadkiem spotkał się z Soojin.
Tak wyglądała rodzina, Hunter. Przyzwyczajaj się, bo jej także będzie ci kiedyś brakować.
Nachodził wieczór. Godzina o której miał się pojawić na jej balkonie. Tym razem nie musiał się włamywać przez wielkie ogrodzenia oraz przemykać się przez kamery bezpieczeństwa. Nie musiał uważać na ochroniarzy i obawiać się jej ojca, który mógł mu zrobić z życia piekło. Jego zadanie było o wiele bardziej ułatwione w Kanadzie, bo tutaj musiał tylko wspiąć się na patio, a stamtąd już była prosta droga do jej sypialni. A przynajmniej tak mówiła.
Jak się okazywało, tak też było.
Wspięcie się na taras nie było problemem. Może dla normalnej osoby by sprawiało to pewne trudności, ale dla kogoś, kto wychował się na ulicy i od dziecięcych lat wspinał się po ścianach, uprawiając crossfit jeszcze zanim stało się to modne, bo uciekał przed stróżami prawa… to było jak zabawa w piaskownicy. Poziom zerowy, gdy chodziło o trudność.
Drzwi od balkonu były już uchylone. Wiedziała w końcu, że przyjdzie. I wiedziała z której strony się go spodziewać.
— Spakowana? — rzucił na dzień. Dobry, wchodząc do jej nowego pokoju jak do siebie. Ręce miał w kieszeniach, a jego spojrzenie wędrowało od ściany do ściany, mapując wszystko na swojej drodze. Przedmioty, zdjęcia, ubrania. Każdy najmniejszy szczegół. — Zabrałaś wszystko? — spytał, zerkając w stronę walizki, aż w końcu skupił się na niej. Jej drobnej sylwetce, która wprowadzała taki zamęt w jego serduchu. — Na długo jedziesz? — To już trzecie pytanie w krótkim czasie. Niby luźne, ale chciał wiedzieć ile jej nie będzie. Może to nie był jego interes, ale to było silniejsze od niego, zwłaszcza, że wychodziło na to, że jutro miała jechać na obóz z całym rocznikiem szkolnym. Dla kogoś takiego jak on, to byłoby kilka dni zachlewania pały i odwalania maniany, bo tak wyglądały jego lata szkolne. Ale gdy chodziło o nią… to już uświadamiał sobie co mogło dziać się na tego typu wyjazdach. A działo się wiele. Mógł tylko liczyć, że młodzież kanadyjska była bardziej wychowana i normalna, niż on i jego dawni znajomi.
A jeśli nie, to znajdzie każdego, kto zrobi coś nie tak.
Raina Bouchard
Wystarczyło, że się zgodziła spotkać. A to w jaki sposób już traciło na znaczeniu. Nie zamierzał przecież się oburzać, że nie chce go przedstawić matce. Nie był najlepszą partią, jeśli chodziło o partnera. Jiwoong chociaż był wychowany, kulturalny i robił dobre wrażenie, a on… on zapewne pierdolnąłby coś głupiego, co momentalnie by go skreśliło. Nie mówiąc o tym, że nie reprezentował sobą zbyt wiele. Poza tym, łatwiej było się zobaczyć z Soojin jak kiedyś, bez wiedzy innych. Bo jeśli coś pójdzie nie tak i każe mu wypierdalać, to chociaż nie będzie musiała się tłumaczyć przed rodzicielką co się stało.
Ogarnął swoje rzeczy i obowiązki. Miał dzisiaj rozmowę o pracę, która poszła mu bardziej gładko niż by się spodziewał. I jak to w branży muzycznej bywało, nie chcieli z nim za bardzo rozmawiać, bo o wiele bardziej interesowało ich jego portfolio. Jego warsztat. A ten akurat był jego sporym atutem, zwłaszcza po tym, jak Sun-Oh go oszlifował. I to on też zapewnił mu umowę, którą zaakceptował po ustaleniu warunków. Chociaż musiał przyznać, że dobre słowo, które szepnął choreograf, także wiele zrobiło.
No wiele Ackermannowi zawdzięczał. Nawet drzwi, które się przed Hunterem teraz otwierały.
Ale zmiana pracy była tylko dodatkiem. Koniecznością, aby Sora też nie stękała mu nad uchem, że jest pasożytem i się nie dokłada do rachunków oraz czynszu. Mama Ahn nie musiała, ale on już tak. Teraz dodatkowo będzie spędzał mniej czasu w domu, gdzie wiele osób zadawało niewygodne pytania. Zwłaszcza po tym, jak się dowiedzieli, że przypadkiem spotkał się z Soojin.
Tak wyglądała rodzina, Hunter. Przyzwyczajaj się, bo jej także będzie ci kiedyś brakować.
Nachodził wieczór. Godzina o której miał się pojawić na jej balkonie. Tym razem nie musiał się włamywać przez wielkie ogrodzenia oraz przemykać się przez kamery bezpieczeństwa. Nie musiał uważać na ochroniarzy i obawiać się jej ojca, który mógł mu zrobić z życia piekło. Jego zadanie było o wiele bardziej ułatwione w Kanadzie, bo tutaj musiał tylko wspiąć się na patio, a stamtąd już była prosta droga do jej sypialni. A przynajmniej tak mówiła.
Jak się okazywało, tak też było.
Wspięcie się na taras nie było problemem. Może dla normalnej osoby by sprawiało to pewne trudności, ale dla kogoś, kto wychował się na ulicy i od dziecięcych lat wspinał się po ścianach, uprawiając crossfit jeszcze zanim stało się to modne, bo uciekał przed stróżami prawa… to było jak zabawa w piaskownicy. Poziom zerowy, gdy chodziło o trudność.
Drzwi od balkonu były już uchylone. Wiedziała w końcu, że przyjdzie. I wiedziała z której strony się go spodziewać.
— Spakowana? — rzucił na dzień. Dobry, wchodząc do jej nowego pokoju jak do siebie. Ręce miał w kieszeniach, a jego spojrzenie wędrowało od ściany do ściany, mapując wszystko na swojej drodze. Przedmioty, zdjęcia, ubrania. Każdy najmniejszy szczegół. — Zabrałaś wszystko? — spytał, zerkając w stronę walizki, aż w końcu skupił się na niej. Jej drobnej sylwetce, która wprowadzała taki zamęt w jego serduchu. — Na długo jedziesz? — To już trzecie pytanie w krótkim czasie. Niby luźne, ale chciał wiedzieć ile jej nie będzie. Może to nie był jego interes, ale to było silniejsze od niego, zwłaszcza, że wychodziło na to, że jutro miała jechać na obóz z całym rocznikiem szkolnym. Dla kogoś takiego jak on, to byłoby kilka dni zachlewania pały i odwalania maniany, bo tak wyglądały jego lata szkolne. Ale gdy chodziło o nią… to już uświadamiał sobie co mogło dziać się na tego typu wyjazdach. A działo się wiele. Mógł tylko liczyć, że młodzież kanadyjska była bardziej wychowana i normalna, niż on i jego dawni znajomi.
A jeśli nie, to znajdzie każdego, kto zrobi coś nie tak.
Raina Bouchard
-
Stupid, stupid, stupid...nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
002
I remember everything.
Especially what you didn’t say.
Especially what you didn’t say.
Nie powinna była zachęcać go do kontaktu – a zrobiła to pozwalając mu znaleźć jej Instagram. A potem nie powinna była mu odpisywać. A już na pewno nie powinna była go zapraszać do siebie, bo to nawet nie był neutralny grunt. Na którym mogłaby się odwrócić i po prostu odejść, kiedy będzie za dużo.
A jednak – napisał jej, że chce porozmawiać. Z jednej strony, myślała że może chce porozmawiać o czymś ważnym. Ale z drugiej, jak się już nad tym zastanawiala, to mogło chodzić tylko o zwykłe plotki i ploteczki. Jak gdyby nigdy nic.
A to nie było nigdy nic.
Po ostatnim ich spotkaniu przepłakała bite parę godzin w poduszkę. I na co jej to było? Na to, żeby zgodzić się na spotkanie z nim i możliwie skończyć tak samo, albo jeszcze gorzej?
Im bliżej było godziny, na którą się umówili, tym jej serce mocniej biło. W nerwach. W stresie.
Próbowała znaleźć ukojenie lub chociaż dywersję w pakowaniu, ale to na nic się zdawało. Zresztą – była już bardziej spakowana niż mniej. A poza tym sam wyjazd nie napawał jej szczególnym optymizmem.
Ale kiedy Hunter się pojawił, chociaż nie zauważyła jego wejścia, nie wzdrygnęła się na brzmienie jego głosu. Oczekiwała go, a poza tym – przyzwyczaił ją do tych swoich najść już wcześniej. Tyle tylko, że to już nie było najście. Sama go przecież zaprosiła.
Nie odpowiedziała mu od razu, dając sobie chwilę na uporządkowanie własnych nerwów. Zdążyło paść to jedno pytanie, potem drugie i kolejne. Dopiero przy tym trzecim zdołała się odezwać:
— Na całe dwa tygodnie — odpowiedziała. Nie brzmiała jakby się ekscytowała. Wręcz przeciwnie. Miała swoje obawy, co do tego wyjazdu. Jeśli chodziło o jej alienację w szkole, to tam i tak większość czasu zajmowały lekcje, przerwy dało się jakoś przetrwać, a po wszystkim miała wybór – z którego korzystała zawsze – aby po prostu wrócić do domu i zaszyć się w swojej samotni. Na obozie to będzie zupełnie inna bajka. Będzie bez realnej możliwości wycofania się i pobycia samemu, bo i pokoje, z tego co czytała, były aż czteroosobowe. Więc nici z prywatności, nici z czasu samej dla siebie.
Jej mama uważała, że to świetny pomysł, bo zintegruje się z rówieśnikami, a ona miała po prostu złe przeczucia. I nie chodziło o ten strach przed nowym – bo ten nauczyła się przełamywać. To było coś podskórnego, czego nie umiała logicznie wyjaśnić i przełożyć na słowa.
I przez to też pewnie nie miała realnej opcji na odwiedzenie mamy od tego pomysłu. Może i była pełnoletnia, ale wciąż pod pewną kontrolą rodzica. Niektórzy pod tą kontrolą byli do dwudziestego piątego roku życia, więc…
Zapięła torbę z cichym westchnieniem, jakby właśnie przypieczętowywała swój los. Straszny los.
Odłożyła ją na bok, koło drzwi, tak by jednak ich nie blokować, a potem odwróciła się w stronę Huntera.
— Jesteś głodny? — zapytała, ze zwykłej troski. I grzeczności. I świadomości, że mama zrobiła na kolację zbyt wielką porcję i nie miał kto tego przejeść. Bo na pewno nie ona. Poza tym to było wygodne pytanie, by nie pozwalać ciszy zapanować. O ile wcześniej milczenie przy nim było wygodne, tak teraz zostawiało zbyt dużo przestrzeni na snucie domysłów „co teraz” i „co dalej”. — Jest lasagne. — Domowej roboty, ale takie, któremu Włoch raczej nie przyznałby pięciu gwiazdek, choć według niej – smaczne. — Dobra. — Suczin, skończ mówić. Skończ rzucać bezmyślnie hasłami w nerwach.
Ale co poradzić – denerwowała się. Stresowała. Bo nie wiedziała, o co mu może chodzić. Chociaż nie… Trochę się domyślała, bo przecież sam jej wyłożył w parku, że będzie próbował wrócić. Ale problem był taki, że ona nie wiedziała, czy tego chce.
Z jednej strony – tak, oczywiście. Miała dalej do niego ogromną słabość. Ale z drugiej strony – Soojin, nie bądź głupia. Przecież ty mu nie będziesz potrafiła zaufać. Nie po tym, co się stało.
Zacisnęła palce dłoni na rękawach swojej bluzy. Lepiej by było dla niej, gdyby jednak chciał tę lasagne, bo mogłaby zejść na dół i mogłaby złapać oddech. Mogłaby go też wyprosić i… Nie, nie umiałaby. Dlatego była w takiej patowej sytuacji.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Wiedział na czym stoi. Chociaż w sumie to nie.
To co jej powiedział ostatni raz gdy się widzieli, to była prawda, której nie zamierzał ukrywać. Może wcześniej przechodziło mu przez głowę myśl, że nie powinien się wpierdalać w jej nowe, doskonałe życie na drugim końcu świata, ale… jak usłyszał o jakiejś mrożonej pizzy, to zwyczajnie poczuł zazdrość. Taki mini zapalnik, który mu powiedział, że jak nic nie zrobi, to ją straci na zawsze i będzie musiał się pogodzić, że wybrała Dżjuzeppe. To był Hunter, a on nie poddawał się bez walki. A skoro przebył taki kawał drogi, do Kanady, to należało zrobić coś więcej, nawet jeśli miało to nic nie przynieść. Nie miał nic do stracenia. Nic.
Dlaczego więc miał nie spróbować wszystkiego naprawić? Dlaczego miał nie postawić wszystkiego na jedną kartę? Wóz albo przewóz. Dostanie szansę lub nie.
Dopóki jednak nie będzie mieć ostatecznej, jednoznacznej odpowiedzi z jej strony, to będzie działać. Zamierzał się odzywać, zaczepiać, rozmawiać. Ponownie spróbować odbudować jej zaufanie, przynajmniej póki nie powie mu, że ma spierdalać, bo to co zjebał, już nie naprawi i ma nie próbować. Że to jej ostateczna decyzja. Że ma jej dać po prostu spokój. I szczerze? Obawiał się, że tak będzie. Bo chociaż wydawać by się mogło, że jest gruboskórny i raczej takie odrzucenie nic mu nie zrobi, to w tym przypadku, jemu naprawdę zależało. Tylko nie do końca umiał to pokazać tak, jak inni.
Może dlatego też tak gnał do jej domu. Z tym dziwnym, głupim uśmiechem zamkniętym w kącikach ust. Bo skoro pozwoliła mu przyjść, to był to dla niego znak, że jednak nie wszystko stracone. Że może jednak ona też by chciała porozmawiać o tym wszystkim. O nich. Bo chociaż był dzbanem gdy chodziło o relacje międzyludzkie, zwłaszcza te zobowiązujące, to wiedział, że mieli niezamknięte tematy, które należało poruszyć. Nawet jeśli miały być dla niego niewygodne. I bardzo, bardzo intymne, bo odsłaniałyby coś, do czego nie chciał się głośno przyznawać.
Pewnie też dlatego tak to wszystko odwlekał.
— Dwa tygodnie? — powtórzył, po czym gwizdnął z uznaniem. — Szykuje się super zabawa, nie? — rzucił, zerkając na nią kątem oka. To całkiem długo jak na wycieczkę, ale co on tam wiedział o szkolnych wypadach, skoro zwykle trzeba było za nie płacić, a on… no on to nie miał hajsu. Ani rodziców, którzy mogliby wyłożyć pieniądze, aby się zintegrował z rówieśnikami. To nie znaczyło jednak, że nigdy na nic nie jeździł, bo jako, że grono pedagogiczne zdawało sobie sprawę z jego sytuacji rodzinnej, to często to szkoła po prostu za niego płaciła. Z dobroci serca. A potem on, na tych wszystkich wycieczkach, robił to, co typowy Hunter - odwalał z kolegami.
Ale czego innego można się było spodziewać po szkolnym rozrabiace z papierami?
Jesteś głodny?
Suczin, pytasz dzika czy sra w lesie.
— No raczej. Lasagne nigdy nie odmawiam. — Chociaż on to generalnie żadnego jedzenia nie odmawiał. Był wiecznie głodny, nawet jeśli pani Ahn nie tak dawno go karmiła. Zważając na jego bardzo aktywny tryb życia, to jadł za dwóch. Jak nie trzech. — Twoja mama robiła? — spytał. Wcześniej gotowała jej służba i prywatni kucharze, a teraz miała od tego rodzica. Ciekawe jak ona w ogóle przestawiła się na tak odmienną codzienność. Chociaż znając ją oraz jej uprzejmość, było to raczej łatwe. Chyba, że udawała. — Jest w domu? — Odwrócił głowę w jej kierunku, zatrzymując się przy drzwiach od jej pokoju, jednym uchem nasłuchując ewentualnych dźwięków, które mogłyby mu zdradzić, że faktycznie nie są w domu sami. I to nie dlatego, że planował coś złego. To była czysta ciekawość. — Nie patrz się tak. Pytam, bo nie wiem czy mam zamknąć mordę czy jednak nie muszę się tak pilnować. — Chociaż stawiał, że była, skoro Soojin kazała mu wchodzić balkonem, a nie jak człowiek - głównym wejściem.
Raina Bouchard
To co jej powiedział ostatni raz gdy się widzieli, to była prawda, której nie zamierzał ukrywać. Może wcześniej przechodziło mu przez głowę myśl, że nie powinien się wpierdalać w jej nowe, doskonałe życie na drugim końcu świata, ale… jak usłyszał o jakiejś mrożonej pizzy, to zwyczajnie poczuł zazdrość. Taki mini zapalnik, który mu powiedział, że jak nic nie zrobi, to ją straci na zawsze i będzie musiał się pogodzić, że wybrała Dżjuzeppe. To był Hunter, a on nie poddawał się bez walki. A skoro przebył taki kawał drogi, do Kanady, to należało zrobić coś więcej, nawet jeśli miało to nic nie przynieść. Nie miał nic do stracenia. Nic.
Dlaczego więc miał nie spróbować wszystkiego naprawić? Dlaczego miał nie postawić wszystkiego na jedną kartę? Wóz albo przewóz. Dostanie szansę lub nie.
Dopóki jednak nie będzie mieć ostatecznej, jednoznacznej odpowiedzi z jej strony, to będzie działać. Zamierzał się odzywać, zaczepiać, rozmawiać. Ponownie spróbować odbudować jej zaufanie, przynajmniej póki nie powie mu, że ma spierdalać, bo to co zjebał, już nie naprawi i ma nie próbować. Że to jej ostateczna decyzja. Że ma jej dać po prostu spokój. I szczerze? Obawiał się, że tak będzie. Bo chociaż wydawać by się mogło, że jest gruboskórny i raczej takie odrzucenie nic mu nie zrobi, to w tym przypadku, jemu naprawdę zależało. Tylko nie do końca umiał to pokazać tak, jak inni.
Może dlatego też tak gnał do jej domu. Z tym dziwnym, głupim uśmiechem zamkniętym w kącikach ust. Bo skoro pozwoliła mu przyjść, to był to dla niego znak, że jednak nie wszystko stracone. Że może jednak ona też by chciała porozmawiać o tym wszystkim. O nich. Bo chociaż był dzbanem gdy chodziło o relacje międzyludzkie, zwłaszcza te zobowiązujące, to wiedział, że mieli niezamknięte tematy, które należało poruszyć. Nawet jeśli miały być dla niego niewygodne. I bardzo, bardzo intymne, bo odsłaniałyby coś, do czego nie chciał się głośno przyznawać.
Pewnie też dlatego tak to wszystko odwlekał.
— Dwa tygodnie? — powtórzył, po czym gwizdnął z uznaniem. — Szykuje się super zabawa, nie? — rzucił, zerkając na nią kątem oka. To całkiem długo jak na wycieczkę, ale co on tam wiedział o szkolnych wypadach, skoro zwykle trzeba było za nie płacić, a on… no on to nie miał hajsu. Ani rodziców, którzy mogliby wyłożyć pieniądze, aby się zintegrował z rówieśnikami. To nie znaczyło jednak, że nigdy na nic nie jeździł, bo jako, że grono pedagogiczne zdawało sobie sprawę z jego sytuacji rodzinnej, to często to szkoła po prostu za niego płaciła. Z dobroci serca. A potem on, na tych wszystkich wycieczkach, robił to, co typowy Hunter - odwalał z kolegami.
Ale czego innego można się było spodziewać po szkolnym rozrabiace z papierami?
Jesteś głodny?
Suczin, pytasz dzika czy sra w lesie.
— No raczej. Lasagne nigdy nie odmawiam. — Chociaż on to generalnie żadnego jedzenia nie odmawiał. Był wiecznie głodny, nawet jeśli pani Ahn nie tak dawno go karmiła. Zważając na jego bardzo aktywny tryb życia, to jadł za dwóch. Jak nie trzech. — Twoja mama robiła? — spytał. Wcześniej gotowała jej służba i prywatni kucharze, a teraz miała od tego rodzica. Ciekawe jak ona w ogóle przestawiła się na tak odmienną codzienność. Chociaż znając ją oraz jej uprzejmość, było to raczej łatwe. Chyba, że udawała. — Jest w domu? — Odwrócił głowę w jej kierunku, zatrzymując się przy drzwiach od jej pokoju, jednym uchem nasłuchując ewentualnych dźwięków, które mogłyby mu zdradzić, że faktycznie nie są w domu sami. I to nie dlatego, że planował coś złego. To była czysta ciekawość. — Nie patrz się tak. Pytam, bo nie wiem czy mam zamknąć mordę czy jednak nie muszę się tak pilnować. — Chociaż stawiał, że była, skoro Soojin kazała mu wchodzić balkonem, a nie jak człowiek - głównym wejściem.
Raina Bouchard
-
Stupid, stupid, stupid...nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Szykuje się super zabawa, nie?
Hunter, ty jak coś powiesz...
Nie spojrzała nawet na niego. Nie odpowiedziała, nie burknęła, ale minimalnie się spięła. Nie uważała, że to będzie świetna zabawa, zresztą mówiła już, że nie chce tam jechać. Najwyraźniej Hunter podzielał z jej mamą to samo zdanie – że będzie świetnie i że dobrze jej to zrobi. Bo jej mama przecież stwierdziła, że to genialna okazja na zawarcie znajomości z rówieśnikami i że jest jej to potrzebne.
Tyle tylko, że kiedy mama o tym mówiła, to nie miało aż takiego wpływu. W przypadku Huntera, który jednak przez większość czasu miał jakiś wpływ na nią, to zaczynała twierdzić, że albo jest dziwna albo niewdzięczna za tę okazję. Że jest z nią coś nie tak, skoro się nie cieszyła.
Ale podskórnie wiedziała, że nie ma co się cieszyć.
Miała jakieś takie przeczucie.
Może niesłusznie.
— Tak, ma ostatnio świndla na punkcie włoskiej kuchni. — Pewnie przez imię Guseppe. Zanim zdążyła jednak przejść do drzwi, to Hunter się przy nich znalazł. Obadać teren. Podsłuchać otoczenie, zawsze przecież czujny. U niej było to samo. Tyle tylko, że tutaj były konsekwencje znacznie mniejsze. Chociaż z drugiej strony… nie znała aż tak swojej mamy.
Może ona ukręciłaby jeszcze większą dramę. Chociaż ona nie miała aż takiej władzy. I wpływów.
— Jest. Ona i jej znajome. Mają swój piątek z brydżem. W tym tygodniu ona jest gospodynią. — Jak na potwierdzenie tych słów, z dołu i zza drzwi zaczęły dobiegać podniesione, rozbawione głosy. Musiały się świetnie bawić. I pewnie musiały też sobie coś do tych rozgrywek popijać. Pewnie Hunter, taki czarujący, szybko by przypadł do gustu kobietom i zostałby zaproszony na partyjkę albo dwie. Może nawet pięć.
— Więc raczej cię nie będą słyszały. Zwykle też puszczają do gry jakąś muzykę. — No, jakiegoś Enrique Iglesiasa też zdało się dosłyszeć. — I są głośne. Więc mało co słyszą.
Podeszła do drzwi, wcześniej go przepraszając – aby jej ustąpił, a następnie wyślizgnęła się na zewnątrz.
Pokój Soojin był całkiem podobny do tego, który miała w domu u ojca. Może nie taki przestronny, ale również uporządkowany i cozy. Natomiast w kącie za szafą wciąż siedział Pan Zębuś – wielki, pluszowy krokodyl, którego dostała od Huntera. W kącie – bo nie na łóżku, tak jakby odsunęła go od siebie, ale z drugiej strony: w kącie – a nie w śmietniku, bo nie umiała się go całkiem pozbyć.
Poza tym – Pan Zębuś był tylko niewinną ofiarą kłótni i separacji rodziców. Karanie go śmietnikiem byłoby skrajnie złe.
Wróciła po ledwie kilku minutach, z talerzem na którą nałożyła sporawą porcję lasagne. Jeszcze ciepłej. A właściwie – gorącej. Przekazała naczynie wraz ze sztućcami chłopakowi i wskazała na łóżko, aby sobie usiadł. Sama usiadła, dość sztywno, na krześle przy biurku, choć bokiem do oparcia, bo frontem skierowana do niego.
Dlaczego coś, co kiedyś było absolutnie komfortowe i przyjemne, teraz było krępujące i niezręczne dla niej. Wcześniej przecież potrafiła przebywać przy nim, niezależnie od okoliczności i tego, co robili, a teraz wszystko się zmieniło. Co prawda odpowiedź na pytanie „dlaczego” była prosta – bo nie byli już razem, a rozstali się raczej w kiepskiej atmosferze, ale chodziło bardziej o ten paradoks, że coś takiego tak prędko potrafiło się zmienić.
Regres.
Splotła ze sobą dłonie na udach, zastanawiając się, gdzie powinna teraz patrzeć. Na pewno nie na to, jak jadł. I to nie dlatego, że robił to jakoś odrażająco. Ale po prostu bardziej chodziło o to, że nie na niego.
— Czy ta rozmowa o pracę poszła ci dobrze? — zapytała, a wyszło to najbardziej drewniano na świecie. Czyli w zasadzie tak samo drewniano, jak wyglądała jej komunikacja z nim na samym początku ich znajomości. Ale zagadała go, aby nie było ciszy. Nawet jeśli to on zaproponował, że porozmawiają.
Choć może chodziło mu tylko o zwykłą, casualową rozmowę. Ale jej niekoniecznie.
Hunter Jang
Hunter, ty jak coś powiesz...
Nie spojrzała nawet na niego. Nie odpowiedziała, nie burknęła, ale minimalnie się spięła. Nie uważała, że to będzie świetna zabawa, zresztą mówiła już, że nie chce tam jechać. Najwyraźniej Hunter podzielał z jej mamą to samo zdanie – że będzie świetnie i że dobrze jej to zrobi. Bo jej mama przecież stwierdziła, że to genialna okazja na zawarcie znajomości z rówieśnikami i że jest jej to potrzebne.
Tyle tylko, że kiedy mama o tym mówiła, to nie miało aż takiego wpływu. W przypadku Huntera, który jednak przez większość czasu miał jakiś wpływ na nią, to zaczynała twierdzić, że albo jest dziwna albo niewdzięczna za tę okazję. Że jest z nią coś nie tak, skoro się nie cieszyła.
Ale podskórnie wiedziała, że nie ma co się cieszyć.
Miała jakieś takie przeczucie.
Może niesłusznie.
— Tak, ma ostatnio świndla na punkcie włoskiej kuchni. — Pewnie przez imię Guseppe. Zanim zdążyła jednak przejść do drzwi, to Hunter się przy nich znalazł. Obadać teren. Podsłuchać otoczenie, zawsze przecież czujny. U niej było to samo. Tyle tylko, że tutaj były konsekwencje znacznie mniejsze. Chociaż z drugiej strony… nie znała aż tak swojej mamy.
Może ona ukręciłaby jeszcze większą dramę. Chociaż ona nie miała aż takiej władzy. I wpływów.
— Jest. Ona i jej znajome. Mają swój piątek z brydżem. W tym tygodniu ona jest gospodynią. — Jak na potwierdzenie tych słów, z dołu i zza drzwi zaczęły dobiegać podniesione, rozbawione głosy. Musiały się świetnie bawić. I pewnie musiały też sobie coś do tych rozgrywek popijać. Pewnie Hunter, taki czarujący, szybko by przypadł do gustu kobietom i zostałby zaproszony na partyjkę albo dwie. Może nawet pięć.
— Więc raczej cię nie będą słyszały. Zwykle też puszczają do gry jakąś muzykę. — No, jakiegoś Enrique Iglesiasa też zdało się dosłyszeć. — I są głośne. Więc mało co słyszą.
Podeszła do drzwi, wcześniej go przepraszając – aby jej ustąpił, a następnie wyślizgnęła się na zewnątrz.
Pokój Soojin był całkiem podobny do tego, który miała w domu u ojca. Może nie taki przestronny, ale również uporządkowany i cozy. Natomiast w kącie za szafą wciąż siedział Pan Zębuś – wielki, pluszowy krokodyl, którego dostała od Huntera. W kącie – bo nie na łóżku, tak jakby odsunęła go od siebie, ale z drugiej strony: w kącie – a nie w śmietniku, bo nie umiała się go całkiem pozbyć.
Poza tym – Pan Zębuś był tylko niewinną ofiarą kłótni i separacji rodziców. Karanie go śmietnikiem byłoby skrajnie złe.
Wróciła po ledwie kilku minutach, z talerzem na którą nałożyła sporawą porcję lasagne. Jeszcze ciepłej. A właściwie – gorącej. Przekazała naczynie wraz ze sztućcami chłopakowi i wskazała na łóżko, aby sobie usiadł. Sama usiadła, dość sztywno, na krześle przy biurku, choć bokiem do oparcia, bo frontem skierowana do niego.
Dlaczego coś, co kiedyś było absolutnie komfortowe i przyjemne, teraz było krępujące i niezręczne dla niej. Wcześniej przecież potrafiła przebywać przy nim, niezależnie od okoliczności i tego, co robili, a teraz wszystko się zmieniło. Co prawda odpowiedź na pytanie „dlaczego” była prosta – bo nie byli już razem, a rozstali się raczej w kiepskiej atmosferze, ale chodziło bardziej o ten paradoks, że coś takiego tak prędko potrafiło się zmienić.
Regres.
Splotła ze sobą dłonie na udach, zastanawiając się, gdzie powinna teraz patrzeć. Na pewno nie na to, jak jadł. I to nie dlatego, że robił to jakoś odrażająco. Ale po prostu bardziej chodziło o to, że nie na niego.
— Czy ta rozmowa o pracę poszła ci dobrze? — zapytała, a wyszło to najbardziej drewniano na świecie. Czyli w zasadzie tak samo drewniano, jak wyglądała jej komunikacja z nim na samym początku ich znajomości. Ale zagadała go, aby nie było ciszy. Nawet jeśli to on zaproponował, że porozmawiają.
Choć może chodziło mu tylko o zwykłą, casualową rozmowę. Ale jej niekoniecznie.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Wydawało się to być normalne pytanie.
Imprezy były w porządku, przynajmniej dla kogoś takiego jak on. Obozy, wszelkie wycieczki i wyjścia szkolne, dla niego były kolejną okazją do robienia rzeczy oraz spotkania się ze znajomymi. A tych miał naprawdę sporo, jako że był bardzo towarzyską osobą. Wiedział jednak jak bardzo Soojin się od niego różniła, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak ciężkie dla niej mogło być wejście w towarzystwo, kiedy całe życie się takiego unikało. W końcu nie miała kiedy się socjalizować oraz poznawać zasady działania wśród ludzi, gdy stary całkiem ją odciął. Od wszystkich. Nie mówiąc o tym, że dzieciaki były różne i potrafiły być naprawdę okropne. Zwłaszcza jeśli były zazdrosne, albo były wśród swoich pachołków, którzy im przyklaskiwali.
Zerknął na nią krótko, ale nic nie powiedział. Zlustrował ją po prostu spojrzeniem, chyba dopiero po chili rozumiejąc, że ona nie bardzo się cieszy z wyjazdu. A przynajmniej nie wydawała się być podekscytowana. Opowiadałaby o nim inaczej, mówiła jakie są plany dnia, co będą robić. A milczała, w dodatku z nietęgim wyrazem twarzy.
Brewka mu lekko drgnęła na stwierdzenie, że ma świndla na punkcie włoskiej kuchni, ale nie komentował. Dla niego to przecież dobrze, bo będzie mógł zjeść coś dobrego, a on darmowym posiłkom nigdy nie odmawiał. Zwłaszcza jeśli miały być smaczne. Co prawda nie wiedział czy mama Soojin gotuje dobrze, ale stawiał, że było bardziej domowe niż wykwintna kuchnia prywatnego kucharza z Korei.
A on lubił to, co domowe.
— Piątek z brydżem? — powtórzył po niej. Tego się raczej nie spodziewał. W zasadzie to nie wiedział czego spodziewać się po jej matce, ale może uważał, że kobieta będzie chociaż trochę podobna do jej ojca, bo nawet jeśli tamten okazał się być pierdolnięty, to swego czasu musiał mieć w sobie coś, co przekonało kobietę do poślubienia go, a potem posiadania z nim dziecka. Nawet jeśli była wpadką, to dalej musieli ze sobą być, a on… no nie robił najlepszego pierwszego wrażenia. I żadnego kolejnego. A podobno to Hunter był w tym kiepski.
— Brzmi spoko. Nie schodzisz do nich? — Nie żeby uważał, że by się dobrze bawiła, ale… on to pewnie by się odnalazł. Generalnie był trochę jak towarzyski kameleon, nawet pośród starszych kobiet grających w brydża czy tam bingo bawiłby się dobrze. I znalazłby z nimi wspólny język. Pewnego dnia Suczin by go znalazła w czapeczce z daszkiem, jak kręcił kołem z numerkami, a potem krzyczy „DZIEWIĘTNAŚCIE”. I ktoś krzyknąłby bingo.
Matki go zwykle kochały. To ojcowie mieli z nim największy problem.
W momencie jak Soojin opuściła pokój, aby zdobyć dla niego coś do jedzenia, on zrobił szybki rekonesans. Przeszedł się po pomieszczeniu i rozejrzał się, zapamiętując jego ułożenie, a także zapoznając się z przedmiotami. W tym z pluszakiem, którego doskonale pamiętał z jednej z randek. Dał go jej po tym, jak wygrał go w parku rozrywki, w jednym z tych oszukanych konkursów. Zabrał ją tam oczywiście na przypale, ale wtedy każde ich wyjście oraz spotkanie było na przypale. Nawet wtedy, gdy uciekła i mieszkała u niego. Nigdy nie mogła się czuć bezpiecznie.
Gdy wróciła, przejął lasagne i bez problemu zaczął się nią zajadać, wcześniej siadając na łóżku. Już po pierwszym gryzie mógł stwierdzić, że…
— Oja, zajebista. — To była opinia Huntera Ramsaya, krytyka kulinarnego z ulicy, którego zdanie w tym temacie akurat się nie liczyło. Chociaż jakby chciał, pewnie mógłby zacząć nagrywać filmiki jak opierdala kebaba, mówiąc co o nim myśli. I zrobiłby się z niego Książulo Dwa.
Zauważył, że nie czuła się tak swobodnie przy nim jak zwykle. Widział, że coś się zmieniło. Rozumiał, że zjebał i w ten sposób też ją do siebie zraził. Nie sądził jednak, że aż tak się wszystko… cofnie. W ich relacji. Może myślał, że na niego nakrzyczy, zwyzywa, powie cokolwiek, a ona po prosu była miła, ale na tyle zdystansowana, że czuł to bardziej, niż wcześniej. I źle mu z tym było. Z tym, że tak się zachowywała.
Co on mógł z tym jednak zrobić? Powiedział już, że mu dalej zależy, że zamierza walczyć.
Nie powiedział tylko dlaczego zrobił to, co zrobił.
— Co? — Jej pytanie wyrwało go z rozmyślań i zauważeń. — A tak, spoko — rzucił, wracając do jedzenia swojej lasagne, jak gdyby nigdy nic. Jakby wcale nie obserwował jej ruchów i nie pluł sobie w myślach w brodę. — Sun-Oh zrobił mi spoko reklamę, więc po pokazaniu im się przy muzyce, stwierdzili, że się nadaję i zaczynam od następnego tygodnia — dodał, biorąc kęsa włoskiego przekładańca do ust. — Dali mi kilka układów do ogarnięcia, więc muszę się ich nauczyć i doszlifować. — Wzruszył ramionami, jak gdyby to było nic. No ale to był Hunter, on się nie przejmował takimi rzeczami. — Ale spoko, nic czego już nie robiłem. — Bo akurat na szybko zapamiętać nowe ruchy i układy miał w małym palcu. Ważniejsze było tylko dopracowanie szczegółów oraz synchronizacja z innymi tancerzami.
Skończył jeść dość szybko, bo on to miał spust i odstawił pusty talerzyk na bok.
— Tak to będzie teraz wyglądać? Że będziesz trzymać się z daleka, jakbym był niebezpieczny? — rzucił, ale to było pytanie retoryczne. Prychnął pod nosem rozbawiony, kręcąc głową. Podniósł na nią spojrzenie. — Wszystko od nowa. Zupełnie jak na początku. — Tylko zamiast ojca, była matka. Ale chociaż wycofanie było takie samo. I to także przez brak zaufania.
Hunter, ty jak coś powiesz…
Raina Bouchard
Imprezy były w porządku, przynajmniej dla kogoś takiego jak on. Obozy, wszelkie wycieczki i wyjścia szkolne, dla niego były kolejną okazją do robienia rzeczy oraz spotkania się ze znajomymi. A tych miał naprawdę sporo, jako że był bardzo towarzyską osobą. Wiedział jednak jak bardzo Soojin się od niego różniła, ale chyba nie zdawał sobie sprawy z tego jak ciężkie dla niej mogło być wejście w towarzystwo, kiedy całe życie się takiego unikało. W końcu nie miała kiedy się socjalizować oraz poznawać zasady działania wśród ludzi, gdy stary całkiem ją odciął. Od wszystkich. Nie mówiąc o tym, że dzieciaki były różne i potrafiły być naprawdę okropne. Zwłaszcza jeśli były zazdrosne, albo były wśród swoich pachołków, którzy im przyklaskiwali.
Zerknął na nią krótko, ale nic nie powiedział. Zlustrował ją po prostu spojrzeniem, chyba dopiero po chili rozumiejąc, że ona nie bardzo się cieszy z wyjazdu. A przynajmniej nie wydawała się być podekscytowana. Opowiadałaby o nim inaczej, mówiła jakie są plany dnia, co będą robić. A milczała, w dodatku z nietęgim wyrazem twarzy.
Brewka mu lekko drgnęła na stwierdzenie, że ma świndla na punkcie włoskiej kuchni, ale nie komentował. Dla niego to przecież dobrze, bo będzie mógł zjeść coś dobrego, a on darmowym posiłkom nigdy nie odmawiał. Zwłaszcza jeśli miały być smaczne. Co prawda nie wiedział czy mama Soojin gotuje dobrze, ale stawiał, że było bardziej domowe niż wykwintna kuchnia prywatnego kucharza z Korei.
A on lubił to, co domowe.
— Piątek z brydżem? — powtórzył po niej. Tego się raczej nie spodziewał. W zasadzie to nie wiedział czego spodziewać się po jej matce, ale może uważał, że kobieta będzie chociaż trochę podobna do jej ojca, bo nawet jeśli tamten okazał się być pierdolnięty, to swego czasu musiał mieć w sobie coś, co przekonało kobietę do poślubienia go, a potem posiadania z nim dziecka. Nawet jeśli była wpadką, to dalej musieli ze sobą być, a on… no nie robił najlepszego pierwszego wrażenia. I żadnego kolejnego. A podobno to Hunter był w tym kiepski.
— Brzmi spoko. Nie schodzisz do nich? — Nie żeby uważał, że by się dobrze bawiła, ale… on to pewnie by się odnalazł. Generalnie był trochę jak towarzyski kameleon, nawet pośród starszych kobiet grających w brydża czy tam bingo bawiłby się dobrze. I znalazłby z nimi wspólny język. Pewnego dnia Suczin by go znalazła w czapeczce z daszkiem, jak kręcił kołem z numerkami, a potem krzyczy „DZIEWIĘTNAŚCIE”. I ktoś krzyknąłby bingo.
Matki go zwykle kochały. To ojcowie mieli z nim największy problem.
W momencie jak Soojin opuściła pokój, aby zdobyć dla niego coś do jedzenia, on zrobił szybki rekonesans. Przeszedł się po pomieszczeniu i rozejrzał się, zapamiętując jego ułożenie, a także zapoznając się z przedmiotami. W tym z pluszakiem, którego doskonale pamiętał z jednej z randek. Dał go jej po tym, jak wygrał go w parku rozrywki, w jednym z tych oszukanych konkursów. Zabrał ją tam oczywiście na przypale, ale wtedy każde ich wyjście oraz spotkanie było na przypale. Nawet wtedy, gdy uciekła i mieszkała u niego. Nigdy nie mogła się czuć bezpiecznie.
Gdy wróciła, przejął lasagne i bez problemu zaczął się nią zajadać, wcześniej siadając na łóżku. Już po pierwszym gryzie mógł stwierdzić, że…
— Oja, zajebista. — To była opinia Huntera Ramsaya, krytyka kulinarnego z ulicy, którego zdanie w tym temacie akurat się nie liczyło. Chociaż jakby chciał, pewnie mógłby zacząć nagrywać filmiki jak opierdala kebaba, mówiąc co o nim myśli. I zrobiłby się z niego Książulo Dwa.
Zauważył, że nie czuła się tak swobodnie przy nim jak zwykle. Widział, że coś się zmieniło. Rozumiał, że zjebał i w ten sposób też ją do siebie zraził. Nie sądził jednak, że aż tak się wszystko… cofnie. W ich relacji. Może myślał, że na niego nakrzyczy, zwyzywa, powie cokolwiek, a ona po prosu była miła, ale na tyle zdystansowana, że czuł to bardziej, niż wcześniej. I źle mu z tym było. Z tym, że tak się zachowywała.
Co on mógł z tym jednak zrobić? Powiedział już, że mu dalej zależy, że zamierza walczyć.
Nie powiedział tylko dlaczego zrobił to, co zrobił.
— Co? — Jej pytanie wyrwało go z rozmyślań i zauważeń. — A tak, spoko — rzucił, wracając do jedzenia swojej lasagne, jak gdyby nigdy nic. Jakby wcale nie obserwował jej ruchów i nie pluł sobie w myślach w brodę. — Sun-Oh zrobił mi spoko reklamę, więc po pokazaniu im się przy muzyce, stwierdzili, że się nadaję i zaczynam od następnego tygodnia — dodał, biorąc kęsa włoskiego przekładańca do ust. — Dali mi kilka układów do ogarnięcia, więc muszę się ich nauczyć i doszlifować. — Wzruszył ramionami, jak gdyby to było nic. No ale to był Hunter, on się nie przejmował takimi rzeczami. — Ale spoko, nic czego już nie robiłem. — Bo akurat na szybko zapamiętać nowe ruchy i układy miał w małym palcu. Ważniejsze było tylko dopracowanie szczegółów oraz synchronizacja z innymi tancerzami.
Skończył jeść dość szybko, bo on to miał spust i odstawił pusty talerzyk na bok.
— Tak to będzie teraz wyglądać? Że będziesz trzymać się z daleka, jakbym był niebezpieczny? — rzucił, ale to było pytanie retoryczne. Prychnął pod nosem rozbawiony, kręcąc głową. Podniósł na nią spojrzenie. — Wszystko od nowa. Zupełnie jak na początku. — Tylko zamiast ojca, była matka. Ale chociaż wycofanie było takie samo. I to także przez brak zaufania.
Hunter, ty jak coś powiesz…
Raina Bouchard
-
Stupid, stupid, stupid...nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
— Nie gram w brydża. — W zasadzie w karty nie grywała. Hunter niby ją nauczył, ale nigdy nie zapałała jakąś szczególną pasją czy bakcylem do karcianek. Co innego, kiedy mogła to robić z nim – nawet to było zabawne, bo Hunter pewnie cieszył się, że ogrywał ją. Ona z kolei porażkę, jeśli taka się już zdarzała, osładzała mu całusem. I było tak… po ichniemu. Ale grała bo to wiązało się z ciepłymi momentami i dobrą zabawą. Tutaj nawet nie myślała o tym.
I to nie dlatego, że zwykła rozgrywka w karty miałaby jej także przypominać o nim.
Po prostu nie grała i już.
— Poza tym musiałam się spakować. No i to jest spotkanie dla nich, dla jej koleżanek. A nie koleżanek z córkami. — Bo po pierwsze – dzieci to miały w różnym wieku, a po drugie to było wychodne z domu, aby napić się drinków, pośmiać, pograc w karty i posłuchać Enrique.
Ale i tak, kiedy zeszła na dół, to była zaczepiana, zachęcana do dołączenia. I musiała uprzejmie odmówić. I powiedzieć, że bardzo zgłodniała. I nasłuchać się komentarzy, aby jadła na zdrowie, bo taka chudziutka jest, że prawie jej nie widać jak staje bokiem. Ciekawe czy próbowały też w ten sposób zainsynuować, że była płaska.
Pewnie jakby była absolutnie płaska, to Hunter nie zwróciłby na nią uwagi w aż takim stopniu. Ale cycki to ponoć mogły jej jeszcze urosnąć.
Nie, żeby teraz jakoś szczególnie jej na tym zależało. Jak była z nim to wiadomo – widziała w sobie to, co mogłaby mieć lepsze. Ale teraz? Teraz nie odbijało jej jak zakochanej nastolatce. Teraz odbijało jej jak nastolatce ze złamanym sercem. Chociaż określenie „odbijało” było trochę na wyrost.
Soojin przechodziła proces. Teraz mocno utrudniony.
Uśmiechnęła się jednak, może nieświadomie, ale autentycznie, kiedy wyjawił jej, że na tej rozmowie o pracę, którą miał mieć, poszło mu raczej dobrze. No, na pewno poszło mu dobrze, w końcu najwyraźniej został przyjęty.
Zależało jej, mimo wszystko, na tym, aby mu się układało w życiu. I aby dalej mógł robić to, co kocha. Pomimo całej tej przeprowadzki, która… Podobno miała być z jej powodu. Nie wiedziała nawet jak ma się z tym czuć, bo przecież nie mogła mu niczego obiecać. A w zasadzie – nie chciała mu niczego obiecywać. Jakaś część niej w ogóle nie chciała, żeby tu był. I to nie w ten brzydki, zawistny sposób. W ten, który po prostu chciał ją chronić przed kolejną, ewentualną krzywdą. Bo jeśli przecież okazało się, że Hunter był tak skrajnym egoistą, że odebrał jej świadomie to, co zmieniało jej życie – ale przecież nie nią samą – to jaką miałaby gwarancję, że nie wybrałby siebie w innych przypadkach.
I po tym, co powiedział jej w parku czuła się jeszcze bardziej zmieszana. I jeszcze bardziej rozbita. Bo to nie tak, że faktycznie rozważała, aby spróbować.
Nie myślała o tym, nie chciała. Bo nie potrafiła zrozumieć co takiego mu zrobiła, że on się zachował tak bezdusznie w stosunku do niej. Może mogła się domyślać, może domyślała. Ale nie wszystkie domysły, z tych które snuła, były dla niego dobre.
Bo nie wszystkie, a raczej pojedyncze, mówiły o tym, że po prostu bał się jakiejś zmiany. Albo czegokolwiek.
Spięła się nieświadomie kiedy usłyszała jego pytanie. Zaraz potem kolejne. I to prychnięcie, które nawet nie wiedziała jak zinterpretować, bo ona… nie widziała w tym absolutnie nic zabawnego.
Zupełnie jak na początku.
Z tym, że nic nie było tak, jak na początku. Ona – zamiast zafascynowana, ale jednocześnie nieufna, była po prostu skrzywdzona i przestraszona. Nie w rozumieniu: grozy. Ale z braku możliwości oszacowania, co dalej. I czy na pewno znowu się nie sparzy.
Wzięła głębszy oddech, memłając w palcach rękaw bluzy. Próbowała znaleźć słowa, które chciała wypowiedzieć, ale one, jak na złość, nie przychodziły
— Hyunwoo — zaczęła w końcu, z pewnym wahaniem — bo ja trochę cię nie rozumiem… a jak według ciebie to ma wyglądać? Nie rozumiem czego ode mnie oczekujesz po tym… co było. — Nerwowym ruchem naciągnęła rękaw ubrania na dłoń. Tak, jakby chciała się ukryć. Ale nie mogła. — I przede wszystkim czym jest to? — Bo chyba nie było już nic.
A ona, choć świadoma tego, co on chciał zrobić i po co (podobno) przybył do Toronto, dalej nie wiedziała czym miało być to.
— Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać... Ale jeśli chodziło ci po prostu o spędzenie czasu na robieniu tego, co kiedyś — no, pewnie z pewnymi pominięciami w kwestii bliskości — to ja — nie chcę — nie potrafię tak po prostu… —
Tak po prostu "spróbować pozwolić mu dać się odzyskać".
Hunter Jang
I to nie dlatego, że zwykła rozgrywka w karty miałaby jej także przypominać o nim.
Po prostu nie grała i już.
— Poza tym musiałam się spakować. No i to jest spotkanie dla nich, dla jej koleżanek. A nie koleżanek z córkami. — Bo po pierwsze – dzieci to miały w różnym wieku, a po drugie to było wychodne z domu, aby napić się drinków, pośmiać, pograc w karty i posłuchać Enrique.
Ale i tak, kiedy zeszła na dół, to była zaczepiana, zachęcana do dołączenia. I musiała uprzejmie odmówić. I powiedzieć, że bardzo zgłodniała. I nasłuchać się komentarzy, aby jadła na zdrowie, bo taka chudziutka jest, że prawie jej nie widać jak staje bokiem. Ciekawe czy próbowały też w ten sposób zainsynuować, że była płaska.
Pewnie jakby była absolutnie płaska, to Hunter nie zwróciłby na nią uwagi w aż takim stopniu. Ale cycki to ponoć mogły jej jeszcze urosnąć.
Nie, żeby teraz jakoś szczególnie jej na tym zależało. Jak była z nim to wiadomo – widziała w sobie to, co mogłaby mieć lepsze. Ale teraz? Teraz nie odbijało jej jak zakochanej nastolatce. Teraz odbijało jej jak nastolatce ze złamanym sercem. Chociaż określenie „odbijało” było trochę na wyrost.
Soojin przechodziła proces. Teraz mocno utrudniony.
Uśmiechnęła się jednak, może nieświadomie, ale autentycznie, kiedy wyjawił jej, że na tej rozmowie o pracę, którą miał mieć, poszło mu raczej dobrze. No, na pewno poszło mu dobrze, w końcu najwyraźniej został przyjęty.
Zależało jej, mimo wszystko, na tym, aby mu się układało w życiu. I aby dalej mógł robić to, co kocha. Pomimo całej tej przeprowadzki, która… Podobno miała być z jej powodu. Nie wiedziała nawet jak ma się z tym czuć, bo przecież nie mogła mu niczego obiecać. A w zasadzie – nie chciała mu niczego obiecywać. Jakaś część niej w ogóle nie chciała, żeby tu był. I to nie w ten brzydki, zawistny sposób. W ten, który po prostu chciał ją chronić przed kolejną, ewentualną krzywdą. Bo jeśli przecież okazało się, że Hunter był tak skrajnym egoistą, że odebrał jej świadomie to, co zmieniało jej życie – ale przecież nie nią samą – to jaką miałaby gwarancję, że nie wybrałby siebie w innych przypadkach.
I po tym, co powiedział jej w parku czuła się jeszcze bardziej zmieszana. I jeszcze bardziej rozbita. Bo to nie tak, że faktycznie rozważała, aby spróbować.
Nie myślała o tym, nie chciała. Bo nie potrafiła zrozumieć co takiego mu zrobiła, że on się zachował tak bezdusznie w stosunku do niej. Może mogła się domyślać, może domyślała. Ale nie wszystkie domysły, z tych które snuła, były dla niego dobre.
Bo nie wszystkie, a raczej pojedyncze, mówiły o tym, że po prostu bał się jakiejś zmiany. Albo czegokolwiek.
Spięła się nieświadomie kiedy usłyszała jego pytanie. Zaraz potem kolejne. I to prychnięcie, które nawet nie wiedziała jak zinterpretować, bo ona… nie widziała w tym absolutnie nic zabawnego.
Zupełnie jak na początku.
Z tym, że nic nie było tak, jak na początku. Ona – zamiast zafascynowana, ale jednocześnie nieufna, była po prostu skrzywdzona i przestraszona. Nie w rozumieniu: grozy. Ale z braku możliwości oszacowania, co dalej. I czy na pewno znowu się nie sparzy.
Wzięła głębszy oddech, memłając w palcach rękaw bluzy. Próbowała znaleźć słowa, które chciała wypowiedzieć, ale one, jak na złość, nie przychodziły
— Hyunwoo — zaczęła w końcu, z pewnym wahaniem — bo ja trochę cię nie rozumiem… a jak według ciebie to ma wyglądać? Nie rozumiem czego ode mnie oczekujesz po tym… co było. — Nerwowym ruchem naciągnęła rękaw ubrania na dłoń. Tak, jakby chciała się ukryć. Ale nie mogła. — I przede wszystkim czym jest to? — Bo chyba nie było już nic.
A ona, choć świadoma tego, co on chciał zrobić i po co (podobno) przybył do Toronto, dalej nie wiedziała czym miało być to.
— Powiedziałeś, że chcesz porozmawiać... Ale jeśli chodziło ci po prostu o spędzenie czasu na robieniu tego, co kiedyś — no, pewnie z pewnymi pominięciami w kwestii bliskości — to ja — nie chcę — nie potrafię tak po prostu… —
Tak po prostu "spróbować pozwolić mu dać się odzyskać".
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
On zapewne też by się nie wpierdalała w aktywności rodziców, jakby jakichś miał. Chociaż patrząc na niego, on byłby beznadziejnym przypadkiem dziecka, który chciałby ignorować starszych. Z drugiej strony, zapewne nigdy nikt się nie dowie jaki byłby Hunter, gdyby jednak miał kogokolwiek, kto chciałby go wychować. Kto podjąłby się tego zadania. Gdyby miał kogoś, kto by go pokochał i nie oddawał jak zbyt trudnego psa, który gryzie, do schroniska. Nie mówiąc o tym co by było gdyby miał po prostu rodziców, którzy go chcieli od początku. Wtedy pewnie nie poznałby takiej Suczin i oszczędziłby jej kłopotów.
I byłby grzecznym, dobrym chłopcem. Albo głupim chujem, ale z rodziną.
Ciężko jednak było nie zauważyć Soojin oraz jej wycofania, które w jakiś sposób mu przeszkadzało. I to nie dlatego, że nagle chciałby, aby wszystko było po staremu, bo wiedział, że nie będzie. Tylko teraz, jak ją znowu miał na wyciągnięcie ręki, odczuwał bardziej niż ostatnio ten dystans, który się wytworzył. I było to trochę tak jak na początku, gdy mu nie ufała, gdy trzymała się z daleka, a on jak ten debil w nią wpatrzony, właził do jej domu, aby spędzić z nią trochę czasu.
Z jednej strony mu to pasowało, było jak za starych czasów, ale… w zasadzie nie wiedział na co liczył, gdy ją tu spotkał. Nie wiedział co będzie i jak będzie. Przeprowadził się pod wpływem impulsu, bez większego planu. W głowie miał wszystko to, co chciał powiedzieć, ale już wtedy, w parku wiedział, że wszystko było beznadziejne i nic nie miało sensu, gdy nie umiał znaleźć wszystkich tych słów, które chciał powiedzieć. Bo to co wyrwało mu się na sam koniec, to był ledwie ułamek.
I teraz siedzieli razem w pokoju, ale wszystko było inaczej.
Hyunwoo.
Zawsze czuł się dziwnie, gdy wypowiadała jego pełne imię. Nikt, poza nią, się tak do niej nie zwracał. Wtedy też jednak wiedział, że rozmowa jest poważna. Tak jak teraz. Poczuł ten dziwny impuls przebiegający wzdłuż kręgosłupa, który sprawił, że się wyprostował.
Czym jest to? No właśnie.
— Nie wiem — odpowiedział szczerze, już bez tego głupkowatego wyrazu twarzy.
Westchnął ciężej pod nosem. Słuchał jej. Słyszał ją. Wydawałoby się, że przyjdzie tu i spędzą czas jak za starych, dobrych czasów, ale… no, kilkadziesiąt minut mu wystarczyło, aby wiedzieć, że to wcale nie są stare, dobre czasy, tylko nowe i mało komfortowe. Przynajmniej dla niej.
— Nie oczekuję od ciebie niczego. Naprawdę — zaczął, podnosząc na nią spojrzenie. Nie umiał w słowa, ale wiedział co chciał jej przekazać. — Chcę ci pokazać, kim teraz jestem. — A jedno rozstanie, jedna pomyłka i jeden błąd, potrafią dać człowiekowi do myślenia. Nawet takiemu debilowi. — Nie przez moje gadanie, nie przez głupie obietnice, ale przez to, jak się zachowam. Jak będę traktował ciebie. Twoje granice i w ogóle. — Widać, że rozmawiał z Jiwoongiem, nie? — To ma być nowe to. Nie „my” wcześniej. Nie coś „prawie takiego jak dawniej”. — Bo wtedy im nie wyszło. Mieli wiele, naprawdę wiele kłód pod nogami, ale ostatecznie rozjebał ich… on. — Wiem, że mi nie ufasz. Że się boisz. Kurwa, widzę to po tobie. Po tym jak ze mną rozmawiasz, jak na mnie patrzysz i gdy tego nie robisz. Jak skrępowana jesteś — wymienił, nie spuszczając z niej swojego spojrzenia. Kiedyś była przy nim tak swobodna, a teraz? Teraz miał wrażenie, że traktuje go jak kompletnie obcą osobę. No, prawie obcą. Bo obcej by nie wpuściła do pokoju i nie poczęstowała lasagne’ą. — Nie wiem, co ci mogę dać. Nie wiem, czy umiem być kimś, kto cię nigdy nie zrani, kto nie zawiedzie drugi raz. — Ktokolwiek mógł to obiecać? — Ale wiem, że nie umiem przejść obok ciebie i udawać, że nic nie czuję. Że nie umiem tak po prostu udawać, że brak ciebie jest mi obojętny i tego nie zauważam. I nie chcę już niczego udawać. Ani cię okłamywać. — Przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, że kłamał.
Westchnął i przeczesał palcami czarne włosy, próbując tym jednym gestem doprowadzić nie tylko je do porządku, ale przede wszystkim, swoje myśli.
— Jeśli to dla ciebie koniec, okay, przyjmę to. — Gówno prawda. — Ale jeśli nie wiesz jeszcze, co to dla ciebie znaczy… to ja poczekam. — A potrafił być wrzodem. Cierpliwym wrzodem, jak już zdążyła zauważyć.
Pytanie czy jak mu powie, że to definitywny koniec i ma spierdalać, to faktycznie to zrobi.
Chociaż patrząc na to, że miał szanować jej zdanie, to możliwe, że by próbował.
Raina Bouchard
I byłby grzecznym, dobrym chłopcem. Albo głupim chujem, ale z rodziną.
Ciężko jednak było nie zauważyć Soojin oraz jej wycofania, które w jakiś sposób mu przeszkadzało. I to nie dlatego, że nagle chciałby, aby wszystko było po staremu, bo wiedział, że nie będzie. Tylko teraz, jak ją znowu miał na wyciągnięcie ręki, odczuwał bardziej niż ostatnio ten dystans, który się wytworzył. I było to trochę tak jak na początku, gdy mu nie ufała, gdy trzymała się z daleka, a on jak ten debil w nią wpatrzony, właził do jej domu, aby spędzić z nią trochę czasu.
Z jednej strony mu to pasowało, było jak za starych czasów, ale… w zasadzie nie wiedział na co liczył, gdy ją tu spotkał. Nie wiedział co będzie i jak będzie. Przeprowadził się pod wpływem impulsu, bez większego planu. W głowie miał wszystko to, co chciał powiedzieć, ale już wtedy, w parku wiedział, że wszystko było beznadziejne i nic nie miało sensu, gdy nie umiał znaleźć wszystkich tych słów, które chciał powiedzieć. Bo to co wyrwało mu się na sam koniec, to był ledwie ułamek.
I teraz siedzieli razem w pokoju, ale wszystko było inaczej.
Hyunwoo.
Zawsze czuł się dziwnie, gdy wypowiadała jego pełne imię. Nikt, poza nią, się tak do niej nie zwracał. Wtedy też jednak wiedział, że rozmowa jest poważna. Tak jak teraz. Poczuł ten dziwny impuls przebiegający wzdłuż kręgosłupa, który sprawił, że się wyprostował.
Czym jest to? No właśnie.
— Nie wiem — odpowiedział szczerze, już bez tego głupkowatego wyrazu twarzy.
Westchnął ciężej pod nosem. Słuchał jej. Słyszał ją. Wydawałoby się, że przyjdzie tu i spędzą czas jak za starych, dobrych czasów, ale… no, kilkadziesiąt minut mu wystarczyło, aby wiedzieć, że to wcale nie są stare, dobre czasy, tylko nowe i mało komfortowe. Przynajmniej dla niej.
— Nie oczekuję od ciebie niczego. Naprawdę — zaczął, podnosząc na nią spojrzenie. Nie umiał w słowa, ale wiedział co chciał jej przekazać. — Chcę ci pokazać, kim teraz jestem. — A jedno rozstanie, jedna pomyłka i jeden błąd, potrafią dać człowiekowi do myślenia. Nawet takiemu debilowi. — Nie przez moje gadanie, nie przez głupie obietnice, ale przez to, jak się zachowam. Jak będę traktował ciebie. Twoje granice i w ogóle. — Widać, że rozmawiał z Jiwoongiem, nie? — To ma być nowe to. Nie „my” wcześniej. Nie coś „prawie takiego jak dawniej”. — Bo wtedy im nie wyszło. Mieli wiele, naprawdę wiele kłód pod nogami, ale ostatecznie rozjebał ich… on. — Wiem, że mi nie ufasz. Że się boisz. Kurwa, widzę to po tobie. Po tym jak ze mną rozmawiasz, jak na mnie patrzysz i gdy tego nie robisz. Jak skrępowana jesteś — wymienił, nie spuszczając z niej swojego spojrzenia. Kiedyś była przy nim tak swobodna, a teraz? Teraz miał wrażenie, że traktuje go jak kompletnie obcą osobę. No, prawie obcą. Bo obcej by nie wpuściła do pokoju i nie poczęstowała lasagne’ą. — Nie wiem, co ci mogę dać. Nie wiem, czy umiem być kimś, kto cię nigdy nie zrani, kto nie zawiedzie drugi raz. — Ktokolwiek mógł to obiecać? — Ale wiem, że nie umiem przejść obok ciebie i udawać, że nic nie czuję. Że nie umiem tak po prostu udawać, że brak ciebie jest mi obojętny i tego nie zauważam. I nie chcę już niczego udawać. Ani cię okłamywać. — Przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, że kłamał.
Westchnął i przeczesał palcami czarne włosy, próbując tym jednym gestem doprowadzić nie tylko je do porządku, ale przede wszystkim, swoje myśli.
— Jeśli to dla ciebie koniec, okay, przyjmę to. — Gówno prawda. — Ale jeśli nie wiesz jeszcze, co to dla ciebie znaczy… to ja poczekam. — A potrafił być wrzodem. Cierpliwym wrzodem, jak już zdążyła zauważyć.
Pytanie czy jak mu powie, że to definitywny koniec i ma spierdalać, to faktycznie to zrobi.
Chociaż patrząc na to, że miał szanować jej zdanie, to możliwe, że by próbował.
Raina Bouchard
-
Stupid, stupid, stupid...nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Patrzyła na niego, gdy mówił, ale czuła, że musi przestać. Nie chodziło o to, że hipnotyzował ją. Sobą, czy słowami które wypowiadał. Po prostu teraz, kiedy miała go przed sobą to wszystko stawało się bardziej realne. Wcześniej było tylko epizodem, który nieporadnie próbowała zepchnąć w odmęty umysłu, aby w końcu przestała tęsknić i przestała za nim płakać.
Głupio wtulona w Pana Zębola.
To brzmiało tak dobrze. Tak wiarygodnie.
Ale jakaś część niej, całkiem spora, bała się tak po prostu w to uwierzyć. Bała się zaufać. Bo chociaż mówi się, że każdy popełnia błędy, to jednak były błędy i b ł ę d y.
A przez niektóre nie każdy zasługiwał na drugą szansę.
Westchnęła cicho, wręcz bezgłośnie. Jeszcze zanim przyszła konieczność podjęcia decyzji. Bo tak to brzmiało teraz. Miała wybrać, czy kategorycznie postawić na nim krechę, albo… Trzymać w nadziei i jego i, prawdopodobnie, siebie.
Nieświadoma tego, co przyjdzie. Ani czy w ogóle byłaby gotowa próbować „odbudować” to wszystko.
— Hyunwoo, ale minęło już trochę czasu — zaczęła, nie patrząc na niego. Podniosła się ze swojego miejsca, aby stanąć bliżej szklanych drzwi na balkon, teraz już zamkniętych. — Prawie pół roku. — Utkwiła spojrzenie w nocnym krajobrazie za szkłem. Zawiesiła głos nie dla dramaturgii chwili. Potrzebowała sobie uporządkować co i czy w ogóle chce mu powiedzieć. Otoczyła się ramionami, napinając przy tym. — A nawet nie zamierzasz zacząć od tego, aby wyjaśnić mi… Co ja takiego ci zrobiłam, że mnie oszukiwałeś? — Nie patrzyła na niego. Czuła, że jeśli teraz to zrobi, to nie powie wszystkiego, co chciała, bo zwyczajnie się rozklei. — Że każdego dnia, odkąd tylko ty się dowiedziałeś, potrafiłeś normalnie, jak gdyby nigdy nic, patrzeć mi w oczy, obejmować mnie, całować, wiedząc że zabierasz mi to, co było moje. Prawdę, której potrzebowałam, Hyunwoo. Prawdę, którą powinnam była poznać od razu, jak tylko ktoś ją odkrył.
Milczała, ale widać było, że jeszcze nie skończyła. Że było więcej tego, co chciała mu powiedzieć. Ale potrzebowała czasu, aby zlepiać myśli w zdania. Aby ubrać wyrzuty w słowa, które przekażą to, jak ona się czuła.
A czuła się naprawdę źle.
A teraz, po tym co powiedział, czuła się jeszcze gorzej.
— Są pewne rzeczy, które ciężko jest wybaczyć. A pewnie jeszcze ciężej zapomnieć. Bo to nie było jakieś zapomnienie o moich urodzinach czy o randce. — Pewnie to by ją pobolało chwilę, a może nawet wcale, bo szybko znalazłaby na to wytłumaczenie. Jak to, że był zapracowany, albo dopiero uczył się, jak i ona, tych wszystkich detali wynikających w związku. — To nie było powiedzenie czegoś, co było nie na miejscu. To nie była kłótnia, bo mieliśmy różne zdania. Ani to, że wolałeś pójść na piwo z kolegą zamiast posiedzieć ze mną. Ani to, że nie wiedziałeś co powiedzieć, kiedy mi było z jakiegoś powodu przykro. — To wszystko, nawet jeśli się nie zdarzyło w całości, było czymś co doprowadzało do kłótni, ale jednocześnie czymś, z czego pewnie wyszliby ostatecznie bez szwanku. Silniejsi.
Czuła jak jej oczy pokrywają się taflą z łez. Walczyła z samą sobą, aby zdławić chęć płaczu, ale uczucie bezsilności, niesprawiedliwości i zwyczajnej krzywdy siedziały w niej cały czas. Teraz jeszcze bardziej żywe i namacalne, niż wcześniej.
Zacisnęła palce na swoich ramionach, tak jak by to miało jej pomóc się opanować.
— Dzień w dzień, przez kolejne tygodnie, obwiniałam siebie za to wszystko. Zastanawiałam się i dalej zastanawiam – co ja takiego ci zrobiłam… Dlaczego zdecydowałeś się mnie oszukiwać. Tak bardzo zależało mu na twoim dobru. Żeby wszystko ci się w życiu układało. Chciałam ci pomagać w tym wszystkim jak tylko umiałam, a ty? Okłamywałeś mnie bo co? Bałeś się, że jak się dowiem, to jakoś mnie zmieni? Aż tak mi nie ufałeś?
Należały jej się punkty. Za to, że jeszcze jej się trzymała, a łzy – choć zebrane w jej oczach, jeszcze nie potoczyły się po jej policzkach. Jej głos drżał, ale nie łamał się całkowicie. Może to dlatego, że wciąż uporczywie patrzyła w noc, a nie na niego. Pewnie gdyby miała spojrzeć na jego twarz, to wszystko by w niej pękło.
Bo to poczucie niesprawiedliwości i zranienia, wezbrałyby na siłę. Widząc go – stałyby się jeszcze bardziej realne i jeszcze bardziej namacalne.
Hunter Jang
Głupio wtulona w Pana Zębola.
To brzmiało tak dobrze. Tak wiarygodnie.
Ale jakaś część niej, całkiem spora, bała się tak po prostu w to uwierzyć. Bała się zaufać. Bo chociaż mówi się, że każdy popełnia błędy, to jednak były błędy i b ł ę d y.
A przez niektóre nie każdy zasługiwał na drugą szansę.
Westchnęła cicho, wręcz bezgłośnie. Jeszcze zanim przyszła konieczność podjęcia decyzji. Bo tak to brzmiało teraz. Miała wybrać, czy kategorycznie postawić na nim krechę, albo… Trzymać w nadziei i jego i, prawdopodobnie, siebie.
Nieświadoma tego, co przyjdzie. Ani czy w ogóle byłaby gotowa próbować „odbudować” to wszystko.
— Hyunwoo, ale minęło już trochę czasu — zaczęła, nie patrząc na niego. Podniosła się ze swojego miejsca, aby stanąć bliżej szklanych drzwi na balkon, teraz już zamkniętych. — Prawie pół roku. — Utkwiła spojrzenie w nocnym krajobrazie za szkłem. Zawiesiła głos nie dla dramaturgii chwili. Potrzebowała sobie uporządkować co i czy w ogóle chce mu powiedzieć. Otoczyła się ramionami, napinając przy tym. — A nawet nie zamierzasz zacząć od tego, aby wyjaśnić mi… Co ja takiego ci zrobiłam, że mnie oszukiwałeś? — Nie patrzyła na niego. Czuła, że jeśli teraz to zrobi, to nie powie wszystkiego, co chciała, bo zwyczajnie się rozklei. — Że każdego dnia, odkąd tylko ty się dowiedziałeś, potrafiłeś normalnie, jak gdyby nigdy nic, patrzeć mi w oczy, obejmować mnie, całować, wiedząc że zabierasz mi to, co było moje. Prawdę, której potrzebowałam, Hyunwoo. Prawdę, którą powinnam była poznać od razu, jak tylko ktoś ją odkrył.
Milczała, ale widać było, że jeszcze nie skończyła. Że było więcej tego, co chciała mu powiedzieć. Ale potrzebowała czasu, aby zlepiać myśli w zdania. Aby ubrać wyrzuty w słowa, które przekażą to, jak ona się czuła.
A czuła się naprawdę źle.
A teraz, po tym co powiedział, czuła się jeszcze gorzej.
— Są pewne rzeczy, które ciężko jest wybaczyć. A pewnie jeszcze ciężej zapomnieć. Bo to nie było jakieś zapomnienie o moich urodzinach czy o randce. — Pewnie to by ją pobolało chwilę, a może nawet wcale, bo szybko znalazłaby na to wytłumaczenie. Jak to, że był zapracowany, albo dopiero uczył się, jak i ona, tych wszystkich detali wynikających w związku. — To nie było powiedzenie czegoś, co było nie na miejscu. To nie była kłótnia, bo mieliśmy różne zdania. Ani to, że wolałeś pójść na piwo z kolegą zamiast posiedzieć ze mną. Ani to, że nie wiedziałeś co powiedzieć, kiedy mi było z jakiegoś powodu przykro. — To wszystko, nawet jeśli się nie zdarzyło w całości, było czymś co doprowadzało do kłótni, ale jednocześnie czymś, z czego pewnie wyszliby ostatecznie bez szwanku. Silniejsi.
Czuła jak jej oczy pokrywają się taflą z łez. Walczyła z samą sobą, aby zdławić chęć płaczu, ale uczucie bezsilności, niesprawiedliwości i zwyczajnej krzywdy siedziały w niej cały czas. Teraz jeszcze bardziej żywe i namacalne, niż wcześniej.
Zacisnęła palce na swoich ramionach, tak jak by to miało jej pomóc się opanować.
— Dzień w dzień, przez kolejne tygodnie, obwiniałam siebie za to wszystko. Zastanawiałam się i dalej zastanawiam – co ja takiego ci zrobiłam… Dlaczego zdecydowałeś się mnie oszukiwać. Tak bardzo zależało mu na twoim dobru. Żeby wszystko ci się w życiu układało. Chciałam ci pomagać w tym wszystkim jak tylko umiałam, a ty? Okłamywałeś mnie bo co? Bałeś się, że jak się dowiem, to jakoś mnie zmieni? Aż tak mi nie ufałeś?
Należały jej się punkty. Za to, że jeszcze jej się trzymała, a łzy – choć zebrane w jej oczach, jeszcze nie potoczyły się po jej policzkach. Jej głos drżał, ale nie łamał się całkowicie. Może to dlatego, że wciąż uporczywie patrzyła w noc, a nie na niego. Pewnie gdyby miała spojrzeć na jego twarz, to wszystko by w niej pękło.
Bo to poczucie niesprawiedliwości i zranienia, wezbrałyby na siłę. Widząc go – stałyby się jeszcze bardziej realne i jeszcze bardziej namacalne.
Hunter Jang
-
I’m not the good guy, remember? I’m the selfish one. I take what I want, I do what I want. I lie, I fall in love with a good girl. I don’t do the right thing. But I have to do the right thing by you.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkizaimkipostaćautor
Nie wiedział czy jest gotowy na jej odpowiedź.
Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa. On zawsze szedł na skróty. Nie lubił skomplikowanych rozmów, zobowiązań, które wymagały od niego większego zaangażowania czy martwienia się o pierdoły. Nie był typem osoby, która się przejmowała. Jak coś się chrzaniło, to po prostu odwracał się na pięcie i odchodził. Palił za sobą mosty i niczym się nie przejmował.
Ale teraz było inaczej. Teraz mu zależało. Zależało mu na niej.
Nie miał pojęcia czego się spodziewać. Czy odrzucenia, czy jednak tej cichej nadziei, która da mu kopa do dalszego działania. Potrzebował albo jednego, albo drugiego, aby wiedzieć na czym stoi. Aby wiedzieć co powinien robić. Bo jeśli istniała chociaż namiastka nadziei, że da mu nową szansę, że w dalszym ciągu jej zależało, to zamierzał zawalczyć raz jeszcze. A jak wiadomo, był paskudnie uparty gdy już sobie postawił jakiś cel. Ale co jeśli powie mu to, czego nie chce usłyszeć? Że to definitywny koniec i to na jego, pojebane życzenie?
Czy je zaakceptuje i się odsunie? Dokładnie tak jak powinien to zrobić w Korei, a także teraz?
Odezwała się, a on jej słuchał w milczeniu. I wraz z kolejnymi słowami czuł jak serce mu się nieprzyjemnie ściska. Wiedział, że należą jej się wyjaśnienia. Że powinien jej wytłumaczyć dlaczego zrobił to, co zrobił. Dlaczego ją okłamywał, mimo że wiedział, że powinna znać prawdę, dla własnego dobra. Wyrwał ją w końcu z jej złotej klatki, dawał jej tą wolność, ale… nigdy nie w pełni. Bo zawsze gdzieś tam za plecami mogli czuć oddech jej ojca, który jej szukał. Nie mówiąc o tym, że prawda o jej życiu oraz przeszłości była zupełnie inna. I to wpływało na absolutnie wszystko.
Zwłaszcza na jej pobyt w Korei, a to znaczyło - że jej, przy nim.
Nie przerywał jej. Opuścił spojrzenie w pewnym momencie, lokując je w dywanie. Mina mu ewidentnie zrzedła. Już się tak głupkowato nie uśmiechał. Wiedział, że zjebał. Czuł, że zjebał. Widział po niej, po jej minie i tonie głosu, że zjebał. I ją to bolało do dzisiaj. I tego chyba nie mógł znieść najbardziej. Jak zwykle miał wyjebane w uczucia innych, bo był pieprzonym egoistą, tak naprawdę nie chciał jej krzywdzić. I nienawidził patrzeć na nią w takim stanie. W dodatku świadomość, że sam ją do tego doprowadził, wyniszczała go od środka.
To było piwo, które sam nawarzył i teraz musiał wypić.
Milczał przez chwilę, starając się zebrać myśli w odpowiednie słowa. Nie umiał mówić, ani tłumaczyć swoich własnych uczuć. Nie bardzo wiedział nawet jak się do tego zabrać, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że zasługuje na prawdę. Nie wylewną, nie tak emocjonalną, bo nie umiał w takie. To miała być po prostu jego prawda, nawet jeśli egoistyczna.
— Nie chodziło o ciebie, Soojin — zaczął w końcu, wzdychając ciężko pod nosem. — Nie zrobiłaś nic złego — dodał, wstając w końcu z łóżka, co by się przejść po jej pokoju. Musiał rozchodzić to wszystko co w nim siedziało i buzowało.
— Po prostu — bałem się — nie potrafiłem ci powiedzieć, bo miałem wrażenie, że jak powiem, to wszystko się skończy — powiedział, przenosząc spojrzenie na nią. Z trudem, ale to zrobił. — A nie wiedziałem jak ci to powiedzieć, żebyś nie odeszła. Nie planowałem tego. Nie obudziłem się któregoś dnia z myślą: „Dziś zacznę ją okłamywać.” To się wydarzyło i zanim zdążyłem coś z tym zrobić, było już za późno. — A przynajmniej tak mu się wydawało. W końcu powinien był się odezwać ledwie minuty po tym, jak się dowiedział prawdy, a on… milczał. Dzień, drugi, kolejny. — Potem było tylko gorzej. Bo im dłużej milczałem, tym trudniej było to powiedzieć. — A teraz, jak widać, było w ogóle okropnie ciężko. Jak się dowiedziała, wybuchła bomba i nie mógł już powstrzymać fali uderzeniowej, która niszczyła wszystko na swojej drodze.
Westchnął ciężko pod nosem, przeczesując palcami czarne włosy w nerwowym geście. To była dla niego ciężka rozmowa, denerwował się, bo nawet jeśli nie było tego po nim widać, to podchodził do niej emocjonalnie. A to było u niego rzadkie.
— Nie powiedziałem ci, bo nie miałem w sobie niczego, co by cię zatrzymało — wyznał, raz jeszcze podnosząc na nią spojrzenie. Nie był w końcu typem człowieka, przy którym się zostawało. Nie miał niczego do zaoferowania, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona. Przeszłość go w tym mocno uświadomiła. Żadna rodzina go nie chciała, każda oddawała jak robiło się ciężko. Jedyną osobą na przestrzeni czasu, która przy nim siedziała niezależnie od jego debilnego zachowania, był Jiwoong. I kiedyś Suczin, ale… to również zjebał. — Wtedy myślałem, że jeśli zatrzymam cię chociaż trochę dłużej... to warto było milczeć. — Bo dzięki temu zyskał kilka dodatkowych tygodni, zanim stracił ją na zawsze. — Ale nie było. — Przynajmniej doszedł do jakichś wniosków i wyniósł je z własnych błędów. Szkoda tylko, że tak późno.
Raina Bouchard
Wiedział, że nie będzie to łatwa rozmowa. On zawsze szedł na skróty. Nie lubił skomplikowanych rozmów, zobowiązań, które wymagały od niego większego zaangażowania czy martwienia się o pierdoły. Nie był typem osoby, która się przejmowała. Jak coś się chrzaniło, to po prostu odwracał się na pięcie i odchodził. Palił za sobą mosty i niczym się nie przejmował.
Ale teraz było inaczej. Teraz mu zależało. Zależało mu na niej.
Nie miał pojęcia czego się spodziewać. Czy odrzucenia, czy jednak tej cichej nadziei, która da mu kopa do dalszego działania. Potrzebował albo jednego, albo drugiego, aby wiedzieć na czym stoi. Aby wiedzieć co powinien robić. Bo jeśli istniała chociaż namiastka nadziei, że da mu nową szansę, że w dalszym ciągu jej zależało, to zamierzał zawalczyć raz jeszcze. A jak wiadomo, był paskudnie uparty gdy już sobie postawił jakiś cel. Ale co jeśli powie mu to, czego nie chce usłyszeć? Że to definitywny koniec i to na jego, pojebane życzenie?
Czy je zaakceptuje i się odsunie? Dokładnie tak jak powinien to zrobić w Korei, a także teraz?
Odezwała się, a on jej słuchał w milczeniu. I wraz z kolejnymi słowami czuł jak serce mu się nieprzyjemnie ściska. Wiedział, że należą jej się wyjaśnienia. Że powinien jej wytłumaczyć dlaczego zrobił to, co zrobił. Dlaczego ją okłamywał, mimo że wiedział, że powinna znać prawdę, dla własnego dobra. Wyrwał ją w końcu z jej złotej klatki, dawał jej tą wolność, ale… nigdy nie w pełni. Bo zawsze gdzieś tam za plecami mogli czuć oddech jej ojca, który jej szukał. Nie mówiąc o tym, że prawda o jej życiu oraz przeszłości była zupełnie inna. I to wpływało na absolutnie wszystko.
Zwłaszcza na jej pobyt w Korei, a to znaczyło - że jej, przy nim.
Nie przerywał jej. Opuścił spojrzenie w pewnym momencie, lokując je w dywanie. Mina mu ewidentnie zrzedła. Już się tak głupkowato nie uśmiechał. Wiedział, że zjebał. Czuł, że zjebał. Widział po niej, po jej minie i tonie głosu, że zjebał. I ją to bolało do dzisiaj. I tego chyba nie mógł znieść najbardziej. Jak zwykle miał wyjebane w uczucia innych, bo był pieprzonym egoistą, tak naprawdę nie chciał jej krzywdzić. I nienawidził patrzeć na nią w takim stanie. W dodatku świadomość, że sam ją do tego doprowadził, wyniszczała go od środka.
To było piwo, które sam nawarzył i teraz musiał wypić.
Milczał przez chwilę, starając się zebrać myśli w odpowiednie słowa. Nie umiał mówić, ani tłumaczyć swoich własnych uczuć. Nie bardzo wiedział nawet jak się do tego zabrać, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że zasługuje na prawdę. Nie wylewną, nie tak emocjonalną, bo nie umiał w takie. To miała być po prostu jego prawda, nawet jeśli egoistyczna.
— Nie chodziło o ciebie, Soojin — zaczął w końcu, wzdychając ciężko pod nosem. — Nie zrobiłaś nic złego — dodał, wstając w końcu z łóżka, co by się przejść po jej pokoju. Musiał rozchodzić to wszystko co w nim siedziało i buzowało.
— Po prostu — bałem się — nie potrafiłem ci powiedzieć, bo miałem wrażenie, że jak powiem, to wszystko się skończy — powiedział, przenosząc spojrzenie na nią. Z trudem, ale to zrobił. — A nie wiedziałem jak ci to powiedzieć, żebyś nie odeszła. Nie planowałem tego. Nie obudziłem się któregoś dnia z myślą: „Dziś zacznę ją okłamywać.” To się wydarzyło i zanim zdążyłem coś z tym zrobić, było już za późno. — A przynajmniej tak mu się wydawało. W końcu powinien był się odezwać ledwie minuty po tym, jak się dowiedział prawdy, a on… milczał. Dzień, drugi, kolejny. — Potem było tylko gorzej. Bo im dłużej milczałem, tym trudniej było to powiedzieć. — A teraz, jak widać, było w ogóle okropnie ciężko. Jak się dowiedziała, wybuchła bomba i nie mógł już powstrzymać fali uderzeniowej, która niszczyła wszystko na swojej drodze.
Westchnął ciężko pod nosem, przeczesując palcami czarne włosy w nerwowym geście. To była dla niego ciężka rozmowa, denerwował się, bo nawet jeśli nie było tego po nim widać, to podchodził do niej emocjonalnie. A to było u niego rzadkie.
— Nie powiedziałem ci, bo nie miałem w sobie niczego, co by cię zatrzymało — wyznał, raz jeszcze podnosząc na nią spojrzenie. Nie był w końcu typem człowieka, przy którym się zostawało. Nie miał niczego do zaoferowania, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ona. Przeszłość go w tym mocno uświadomiła. Żadna rodzina go nie chciała, każda oddawała jak robiło się ciężko. Jedyną osobą na przestrzeni czasu, która przy nim siedziała niezależnie od jego debilnego zachowania, był Jiwoong. I kiedyś Suczin, ale… to również zjebał. — Wtedy myślałem, że jeśli zatrzymam cię chociaż trochę dłużej... to warto było milczeć. — Bo dzięki temu zyskał kilka dodatkowych tygodni, zanim stracił ją na zawsze. — Ale nie było. — Przynajmniej doszedł do jakichś wniosków i wyniósł je z własnych błędów. Szkoda tylko, że tak późno.
Raina Bouchard
-
Stupid, stupid, stupid...nieobecnośćniewątki 18+niezaimkizaimkipostaćautor
Słuchała go i nie przerywała. Chciała wiedzieć, jak to u niego wyglądało. Co było jego motywem i… co się działo w głowie takiej osoby. Chciała zrozumieć, co nim kierowało, bo być może to wszystko rzuciłoby nieco więcej światła na sprawę i pozwoliło spojrzeć z nieco innej perspektywy.
Ogromnie jej na tym zależało. Wewnętrznie trzymała kciuki za tym, że Hunter teraz powie coś, przez co ona poczuje się głupia, że w ogóle wyjechała sfrustrowana i śmiertelnie zła na niego.
Ale nie powiedział nic takiego. Chociaż to, co mówił było zrozumiałe, to nie odwracało sytuacji w której byli o te sto osiemdziesiąt stopni. Czyli akurat tyle, ile byłoby jej potrzebne, aby wrócić do niego.
Gdzieś w połowie jego słów odwróciła na niego spojrzenie. Ale było to ciężkie. Bo widząc go, w takim stanie, zwyczajnie czuła, jak wszystko w niej pęka, ale jednocześnie… Musiała przecież pamiętać, że to nie on był tutaj ofiarą. A jeśli już – to własnych czynów.
— Miałeś wszystko, co mnie by przy tobie zatrzymało, Hyunwoo. Zostałabym przy tobie, wiesz czemu? Bo wybrałabym ciebie ponad siebie. Bo wybrałabym nas. Bo zawsze jak coś mnie próbowało z tobą rozdzielić, to i tak do ciebie wracałam. Zawsze byliśmy mimo przeciwności. I jak wcześniej, tak i tym razem pewnie znaleźlibyśmy sposób. Może bym wyjechała, na krótko, ale bym wróciła. Może ty byś wyjechał ze mną. — Bo przecież z Jiwoongiem jakoś się zebrał. Ale tutaj pewnie przemawiał już nieco inny, znacznie silniejszy czynnik. — Coś byśmy wymyślili. — Bo przecież do tamtej pory radzili sobie ze wszystkim. Soojin była przecież nawet gotowa uciec z domu, co zresztą zrobiła, aby pojawić się przy nim.
Odwróciła spojrzenie z powrotem na szklane drzwi i to, co za nimi było.
— Ale ty wolałeś wybrać siebie i tylko siebie. — Westchnęła z rezygnacją. Same te słowa wypowiedziała z ledwością, bo z głosem, który już się łamał. Czuła jak pierwsza łza przełamała taflę na jej oczach i potoczyła się po policzku. Nerwowym i szybkim ruchem starła ją, ale w ślad za nią popłynęła druga.
Widziała i wiedziała, że przejmował się tym. Była skłonna uwierzyć, że naprawdę tego żałował. Że wiedział, jak głupie i nie w porządku to było.
Ale przez to jeszcze bardziej rozrywało ją od środka to, że nie wiedziała, co z tym zrobić. I to, że nie czuła, że chciała mu to wybaczyć. A czuła to, że mimo wszystko, że mimo tej widocznej skruchy i zrozumienia własnego błędu, mimo tego że tu był – kilka tysięcy kiolemtrów od miejsca, w którym ostatnio się widzieli – nie potrafi mu zaufać.
Nie potrafi powiedzieć: dobrze, zobaczmy czy nam się uda.
I to nie dlatego, że jej przestało zależeć. Bo zależało ogromnie. Ale między nią a nim stało coś na wzór grubej, szklanej ściany, która nie pozwalała jej przejść do niego.
Czuła jak kolejne łzy ześlizgują się po jej policzkach. Desperacko otarła policzki dłońmi, ale to była teraz jak walka z wiatrakami. Nie do wygrania, kiedy od środka dosłownie wylewało się rozżalenie.
A mimo to znalazła w sobie na tyle siły, by dość cierpko powiedzieć:
— Staram się zrozumieć, co tobą kierowało, tylko... Przepraszam, że to mówię, ale… Przez to wszystko stałeś się w moim życiu kolejną osobą, którą miałam za kogoś bliskiego i komu mogę ufać, a która okłamała mnie tylko po to, aby zatrzymać mnie przy sobie. — Choć to mogło zaboleć, to coś w tym było. Jakiś wspólny mianownik. Gdyby nie wydało się – chyba – przypadkiem, to ciekawe jak długo zachowywałby tę prawdę dla siebie i ukrywał ją przed nią.
No bo, tak naprawdę, co go odróżniało od jej ojca? Poza typem relacji, oczywiście.
Obaj robili to nie dla niej, ale dla samych siebie.
Ufała mu, była w niego wpatrzona. Najwyraźniej to było za mało, by wziąć ją pod uwagę jako kogoś, kto mimo przeciwności losu zdecyduje się przy nim zostać. Podjął decyzję za nią i to bolało. Nie dał jej szansy, aby pokazała mu, jak ważny był dla niej. Być może zostanie przy nim nie byłoby takie łatwe, ale walczyłaby o to. W głównej mierze dlatego, że to Hunter był dla niej wtedy najbliższą osobą, a nie jakaś kobieta, której nie znała, a która okazała się być jej matką – i jasne, chciała ją poznać, ale przegrywała ona całkowicie w tym starciu.
No, przegrywałaby.
Bo Hunter sam się zdyskwalifikował. Na własne życzenie.
Hunter Jang
Ogromnie jej na tym zależało. Wewnętrznie trzymała kciuki za tym, że Hunter teraz powie coś, przez co ona poczuje się głupia, że w ogóle wyjechała sfrustrowana i śmiertelnie zła na niego.
Ale nie powiedział nic takiego. Chociaż to, co mówił było zrozumiałe, to nie odwracało sytuacji w której byli o te sto osiemdziesiąt stopni. Czyli akurat tyle, ile byłoby jej potrzebne, aby wrócić do niego.
Gdzieś w połowie jego słów odwróciła na niego spojrzenie. Ale było to ciężkie. Bo widząc go, w takim stanie, zwyczajnie czuła, jak wszystko w niej pęka, ale jednocześnie… Musiała przecież pamiętać, że to nie on był tutaj ofiarą. A jeśli już – to własnych czynów.
— Miałeś wszystko, co mnie by przy tobie zatrzymało, Hyunwoo. Zostałabym przy tobie, wiesz czemu? Bo wybrałabym ciebie ponad siebie. Bo wybrałabym nas. Bo zawsze jak coś mnie próbowało z tobą rozdzielić, to i tak do ciebie wracałam. Zawsze byliśmy mimo przeciwności. I jak wcześniej, tak i tym razem pewnie znaleźlibyśmy sposób. Może bym wyjechała, na krótko, ale bym wróciła. Może ty byś wyjechał ze mną. — Bo przecież z Jiwoongiem jakoś się zebrał. Ale tutaj pewnie przemawiał już nieco inny, znacznie silniejszy czynnik. — Coś byśmy wymyślili. — Bo przecież do tamtej pory radzili sobie ze wszystkim. Soojin była przecież nawet gotowa uciec z domu, co zresztą zrobiła, aby pojawić się przy nim.
Odwróciła spojrzenie z powrotem na szklane drzwi i to, co za nimi było.
— Ale ty wolałeś wybrać siebie i tylko siebie. — Westchnęła z rezygnacją. Same te słowa wypowiedziała z ledwością, bo z głosem, który już się łamał. Czuła jak pierwsza łza przełamała taflę na jej oczach i potoczyła się po policzku. Nerwowym i szybkim ruchem starła ją, ale w ślad za nią popłynęła druga.
Widziała i wiedziała, że przejmował się tym. Była skłonna uwierzyć, że naprawdę tego żałował. Że wiedział, jak głupie i nie w porządku to było.
Ale przez to jeszcze bardziej rozrywało ją od środka to, że nie wiedziała, co z tym zrobić. I to, że nie czuła, że chciała mu to wybaczyć. A czuła to, że mimo wszystko, że mimo tej widocznej skruchy i zrozumienia własnego błędu, mimo tego że tu był – kilka tysięcy kiolemtrów od miejsca, w którym ostatnio się widzieli – nie potrafi mu zaufać.
Nie potrafi powiedzieć: dobrze, zobaczmy czy nam się uda.
I to nie dlatego, że jej przestało zależeć. Bo zależało ogromnie. Ale między nią a nim stało coś na wzór grubej, szklanej ściany, która nie pozwalała jej przejść do niego.
Czuła jak kolejne łzy ześlizgują się po jej policzkach. Desperacko otarła policzki dłońmi, ale to była teraz jak walka z wiatrakami. Nie do wygrania, kiedy od środka dosłownie wylewało się rozżalenie.
A mimo to znalazła w sobie na tyle siły, by dość cierpko powiedzieć:
— Staram się zrozumieć, co tobą kierowało, tylko... Przepraszam, że to mówię, ale… Przez to wszystko stałeś się w moim życiu kolejną osobą, którą miałam za kogoś bliskiego i komu mogę ufać, a która okłamała mnie tylko po to, aby zatrzymać mnie przy sobie. — Choć to mogło zaboleć, to coś w tym było. Jakiś wspólny mianownik. Gdyby nie wydało się – chyba – przypadkiem, to ciekawe jak długo zachowywałby tę prawdę dla siebie i ukrywał ją przed nią.
No bo, tak naprawdę, co go odróżniało od jej ojca? Poza typem relacji, oczywiście.
Obaj robili to nie dla niej, ale dla samych siebie.
Ufała mu, była w niego wpatrzona. Najwyraźniej to było za mało, by wziąć ją pod uwagę jako kogoś, kto mimo przeciwności losu zdecyduje się przy nim zostać. Podjął decyzję za nią i to bolało. Nie dał jej szansy, aby pokazała mu, jak ważny był dla niej. Być może zostanie przy nim nie byłoby takie łatwe, ale walczyłaby o to. W głównej mierze dlatego, że to Hunter był dla niej wtedy najbliższą osobą, a nie jakaś kobieta, której nie znała, a która okazała się być jej matką – i jasne, chciała ją poznać, ale przegrywała ona całkowicie w tym starciu.
No, przegrywałaby.
Bo Hunter sam się zdyskwalifikował. Na własne życzenie.
Hunter Jang