Lucky Martino
To miał być dobry dzień. Rodzice Claire wyjechali na upragnione wakacje do Stanów Zjednoczonych. Takim sposobem została sama z psem. Chwilowo miała przerwę od studiowania i planów zdjęciowych. W takiej sytuacji trzeba było zrobić jedno — imprezę. Co prawda nie była wielka, bo dwuosobowa. Price nie miała zbyt wielu czasu na spotkania z przyjaciółmi, najczęściej czas spędzała na castingach lub ćwiczeniach. Finalnie mogła spotkać się z bliską jej sercu duszą.
— No cześć Lucky — rzuciła, otwierając szeroko drzwi. Od razu z uśmiechem od ucha do ucha, tego dnia była prawdziwym chodzącym bananem. Więcej do szczęścia nie potrzebowała — stęskniłam się za Tobą — rzuciła, trzymając po chwili psa. Jej kundelek już w pełni szczęścia chciał się przywitać z nowo przybyłą. Szczekał, merdał ogonkiem i pewnie zacząłby skakać, gdyby nie fakt, że znajdował się na rękach swojej właścicielki. Całkiem wychowany pies, kiedy pierwsze gorące emocje opadną. Z ekscytacji był w stanie osikać innych ludzi — przygotowałam dla nas mnóstwo składników, a pierwszy konkurs brzmi następująco — zaczęła iść w stronę kuchni. Lucky pewnie nie była tu pierwszy raz, Claire często zapraszała do siebie innych ludzi. Zresztą jej matka bardzo dbała o znajomych Price. Była jedynym dzieckiem, które jeszcze z nimi mieszkało — kto zrobi lepszego drinka! — rzuciła radośnie, pokazując wystawkę butelek, soków i wszystkich dodatków — to nasze dzisiejsze zdobycze. Nie martw się, rodzice są na wyjeździe — mogły czuć się swobodnie. Żaden z rodziców Price nie będzie ich pouczał, czy prawił życiowych morałów. Choć Claire uwielbiała rodziców, to od jej znajomych mogliby się trzymać z daleka — nie ma czym się przejmować — rzuciła, unosząc delikatnie kąciki swoich ust. Mogły spędzić ten wieczór w świętym spokoju, rozmawiając o tym, co dziewczyny lubią najbardziej.
-
Wschodząca gwiazdanieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Zaproszenie od Claire przyszło w doskonałym momencie. Akurat krążyła zabiegana między uczelnianymi sprawami a kolejnymi zleceniami w pracy, młodsze dzieciaki w obu domach zwietrzyły wakacje i dokazywały w pełni sił; potrzebowała chociaż jednego dnia tylko dla siebie, na luzie, bez obowiązków i usuwania się z drogi. Trochę relaksu. Zabawy. Nic wyszukanego! Odwiedziny u kumpeli stanowiły idealną okazję do tego, żeby odetchnąć, a przy okazji nacieszyć się towarzystwem. Wśród wszystkich spraw, które obie miały na co dzień na głowie, wcale nie było tak łatwo o częste spotkania.
— I nawzajem — odbiła natychmiast, kiedy zza otwartych drzwi powitały ją wyrazy tęsknoty. Uśmiechnęła się z pewnym rozczuleniem, tym większym kiedy spojrzenie padło na wyrywającego się psiaka. Jemu również należały się odpowiednie czułości, chociaż z tym już wstrzymała się kulturalnie aż przekroczy próg, a cichy szczęk potwierdzi działanie domowego zamka. Pomiziała energicznego kundelka we wszystkich ulubionych miejscach, po czym podreptała grzecznie za gospodynią.
— Rzucasz mi wyzwanie od samego progu? Ładnie, ładnie — zaśmiała się, pozwalając sobie na zadziorny ton. Obrzuciła wzrokiem cały wachlarz butelek i kartonów, a trybiki w jej mózgu już zaczęły układać kilka wstępnych planów działania. A bo to raz poniosła człowieka kreatywność, kiedy w kuchni zostawały kompletnie niepasujące do siebie — z pozoru — resztki napojów i trzeba było improwizować? Kilka takich kombinacji obijało się w jej pamięci, a może dało się je jeszcze jakoś ulepszyć, już na trzeźwo i bez elementu desperacji. Zapowiadała się przyjemna zabawa.
— A, wakacje? Szczęściarze. — Obsłużyła się jeszcze kuchennym zlewem, żeby umyć ręce. Sięgnęła też zaraz w kierunku szklanek, zanim nowa myśl zatrzymała ją w pół kroku. — Zrobić jeden, czy dwa od razu? — Mogły w końcu degustować z tej samej porcji, ale równie dobrze sprawdziłoby się, gdyby każda miała swoją. Zależnie od odpowiedzi gospodyni, przygotowała odpowiednią liczbę naczyń i zaczęła mieszać pierwszą kombinację ze swojej wyobraźni.
— To gdzie się teraz bawią twoi rodzice? — zagaiła jeszcze, z czystej ciekawości. Sama podróżowała niewiele, a z chęcią słuchała o wyjątkowych miejscach, które warto było zobaczyć. Co prawda trudno było je wszystkie ułożyć w zorganizowaną hierarchię, ale kilka z nich już otrzymało metkę wycieczki, na którą na pewno chce się wybrać w ciągu życia. Trzeba było jeszcze tylko na to uzbierać.
Claire Price
— I nawzajem — odbiła natychmiast, kiedy zza otwartych drzwi powitały ją wyrazy tęsknoty. Uśmiechnęła się z pewnym rozczuleniem, tym większym kiedy spojrzenie padło na wyrywającego się psiaka. Jemu również należały się odpowiednie czułości, chociaż z tym już wstrzymała się kulturalnie aż przekroczy próg, a cichy szczęk potwierdzi działanie domowego zamka. Pomiziała energicznego kundelka we wszystkich ulubionych miejscach, po czym podreptała grzecznie za gospodynią.
— Rzucasz mi wyzwanie od samego progu? Ładnie, ładnie — zaśmiała się, pozwalając sobie na zadziorny ton. Obrzuciła wzrokiem cały wachlarz butelek i kartonów, a trybiki w jej mózgu już zaczęły układać kilka wstępnych planów działania. A bo to raz poniosła człowieka kreatywność, kiedy w kuchni zostawały kompletnie niepasujące do siebie — z pozoru — resztki napojów i trzeba było improwizować? Kilka takich kombinacji obijało się w jej pamięci, a może dało się je jeszcze jakoś ulepszyć, już na trzeźwo i bez elementu desperacji. Zapowiadała się przyjemna zabawa.
— A, wakacje? Szczęściarze. — Obsłużyła się jeszcze kuchennym zlewem, żeby umyć ręce. Sięgnęła też zaraz w kierunku szklanek, zanim nowa myśl zatrzymała ją w pół kroku. — Zrobić jeden, czy dwa od razu? — Mogły w końcu degustować z tej samej porcji, ale równie dobrze sprawdziłoby się, gdyby każda miała swoją. Zależnie od odpowiedzi gospodyni, przygotowała odpowiednią liczbę naczyń i zaczęła mieszać pierwszą kombinację ze swojej wyobraźni.
— To gdzie się teraz bawią twoi rodzice? — zagaiła jeszcze, z czystej ciekawości. Sama podróżowała niewiele, a z chęcią słuchała o wyjątkowych miejscach, które warto było zobaczyć. Co prawda trudno było je wszystkie ułożyć w zorganizowaną hierarchię, ale kilka z nich już otrzymało metkę wycieczki, na którą na pewno chce się wybrać w ciągu życia. Trzeba było jeszcze tylko na to uzbierać.
Claire Price
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
Wschodząca gwiazdanieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Lucky Martino
— Oooo — rzuciła z rozczuleniem. Brakowało jej szczerych relacji. Pracując w showbiznesie, nauczyła się nieszczerości. Większość ludzi rozmawiało z nią, by podbić swoje własne zasięgi. Tego niesamowicie się obawiała od samego początku. Co prawda zdążyła się już przyzwyczaić do nuty fałszu. Tak czy siak, wolała spędzać dni ze szczerymi, autentycznymi ludźmi. Takimi właśnie jak Lucky — no tak, zapomniałam. Pies zawsze będzie ważniejszy ode mnie — zaśmiała się, kiedy tylko puściła własnego kundelka luzem. Od razu zaczął biegać dookoła własnej osi, a później zaczął dopominać się buziaczków od Martino. Był psem typowo proludzkim. Nic mu nie przeszkadzało. Chciał jedynie zdobyć odpowiednią ilość uwagi — zasłużyłam na przytulaasa? — spytała, unosząc oba kąciki ust do góry i unosząc ręce do przytulenia. W ten sposób witała się z bliskimi.
— Kochana — zaczęła poważnym tonem, by po paru momentach roześmiać się wesoło — ktoś musi. Nie ma tylko odpoczywania, maseczek i dobrego żarcia za nic — pewnie tak wyglądałby ten wieczór. Pełen relaksu, kieliszków wina i wymazania trudnych chwil, gdyby nie jedna bardzo ważna sprawa.
— Pojechali pierwszy raz sami od dziesięciu lat, niech odpoczywają — oboje dzieci mieli już wychowanych. Xavier od dawna z nimi nie mieszkał, a Price spokojnie mogła zająć się całym domostwem. Rzadko przebywała samodzielnie w domu, stąd zaprosiła przyjaciółkę — jeden, ja zrobię dla Ciebie drugi — odparła, biorąc jedną ze szklanek i od razu wsypując do niej sporo kostek lodu — pomyśl nad odpowiednią jego nazwą — zacmokała Claire, odsuwając się od przyjaciółki. Potrzebowała pracować nad tym samodzielnie. Cokolwiek by się wydarzyło, była gotowa do przygotowania drinka, by wszystkie zmartwienia uciekły daleko.
— Góry Skaliste, chcieli odpoczywać na łonie natury z odrobiną aktywności — sama znalazła dla nich odpowiedni apartament. Ojciec oczywiście musiał sam kierować. W końcu był zawodowym kierowcą, nie będzie jeździł żadnymi pociągami. Oby tylko ich stare auto nie wysiadło w połowie trasy — tata nigdy nie może usiedzieć w miejscu — zaśmiała się Price, wlewając przy okazji likier kawowy do szklanki przyjaciółki. Oby w końcu odpoczęła. Była jedną z bardziej pracowitych osób. Ledwo widziała ją na uczelni.
— Proszę, oto drink pracoholika — rzuciła Claire, przesuwając szklankę w kierunku przyjaciółki — espresso, likier kawowy i waniliowy. Kilka różnych dodatków, a wdzięczna nazwa brzmi Deadline Killer — sama też mogłaby go sobie zaserwować. Praca to było jej drugie życie. Liczyła na casting do kolejnego serialu, na szczęście miał być kręcony w Toronto.
— Oooo — rzuciła z rozczuleniem. Brakowało jej szczerych relacji. Pracując w showbiznesie, nauczyła się nieszczerości. Większość ludzi rozmawiało z nią, by podbić swoje własne zasięgi. Tego niesamowicie się obawiała od samego początku. Co prawda zdążyła się już przyzwyczaić do nuty fałszu. Tak czy siak, wolała spędzać dni ze szczerymi, autentycznymi ludźmi. Takimi właśnie jak Lucky — no tak, zapomniałam. Pies zawsze będzie ważniejszy ode mnie — zaśmiała się, kiedy tylko puściła własnego kundelka luzem. Od razu zaczął biegać dookoła własnej osi, a później zaczął dopominać się buziaczków od Martino. Był psem typowo proludzkim. Nic mu nie przeszkadzało. Chciał jedynie zdobyć odpowiednią ilość uwagi — zasłużyłam na przytulaasa? — spytała, unosząc oba kąciki ust do góry i unosząc ręce do przytulenia. W ten sposób witała się z bliskimi.
— Kochana — zaczęła poważnym tonem, by po paru momentach roześmiać się wesoło — ktoś musi. Nie ma tylko odpoczywania, maseczek i dobrego żarcia za nic — pewnie tak wyglądałby ten wieczór. Pełen relaksu, kieliszków wina i wymazania trudnych chwil, gdyby nie jedna bardzo ważna sprawa.
— Pojechali pierwszy raz sami od dziesięciu lat, niech odpoczywają — oboje dzieci mieli już wychowanych. Xavier od dawna z nimi nie mieszkał, a Price spokojnie mogła zająć się całym domostwem. Rzadko przebywała samodzielnie w domu, stąd zaprosiła przyjaciółkę — jeden, ja zrobię dla Ciebie drugi — odparła, biorąc jedną ze szklanek i od razu wsypując do niej sporo kostek lodu — pomyśl nad odpowiednią jego nazwą — zacmokała Claire, odsuwając się od przyjaciółki. Potrzebowała pracować nad tym samodzielnie. Cokolwiek by się wydarzyło, była gotowa do przygotowania drinka, by wszystkie zmartwienia uciekły daleko.
— Góry Skaliste, chcieli odpoczywać na łonie natury z odrobiną aktywności — sama znalazła dla nich odpowiedni apartament. Ojciec oczywiście musiał sam kierować. W końcu był zawodowym kierowcą, nie będzie jeździł żadnymi pociągami. Oby tylko ich stare auto nie wysiadło w połowie trasy — tata nigdy nie może usiedzieć w miejscu — zaśmiała się Price, wlewając przy okazji likier kawowy do szklanki przyjaciółki. Oby w końcu odpoczęła. Była jedną z bardziej pracowitych osób. Ledwo widziała ją na uczelni.
— Proszę, oto drink pracoholika — rzuciła Claire, przesuwając szklankę w kierunku przyjaciółki — espresso, likier kawowy i waniliowy. Kilka różnych dodatków, a wdzięczna nazwa brzmi Deadline Killer — sama też mogłaby go sobie zaserwować. Praca to było jej drugie życie. Liczyła na casting do kolejnego serialu, na szczęście miał być kręcony w Toronto.
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Nie trzymała się z ludźmi, których nie lubiła. Pośród licznych trudów życia, które los zrzucił jej na kark, ten jeden luksus stanowił przyjemne zadośćuczynienie. Musiały się zdarzać niechlubne wyjątki, jednak w gruncie rzeczy rzadko była realnie zmuszona do udawania przyjaźni. Była to pod wieloma względami ogromna ulga, szczególnie gdy przychodziło jej obserwować swoich znajomych, których fata postanowiły nie oszczędzać. Ciągła gra aktorska, sztuczne uśmiechy, relacje przypominające rozgrywkę w szachy na pięć osób.
Nie chciałaby żyć w ten sposób.
— Skuteczniej domaga się uwagi — sprostowała, odrywając się od czułości względem psiaka i od razu łapiąc Claire w ramiona. Uniosła ją nawet odrobinę nad podłogę i obróciła raz wokół własnej osi, ażeby odpowiednio wyrazić wspomnianą wcześniej, szczerą przecież tęsknotę. Zarówno zwierzę jak i pani zasługiwali na odpowiednią dozę przyjacielskiej miłości.
— No dobrze, w takim razie zapracuję na trochę rozpieszczania — podjęła wyzwanie z łobuzerskim błyskiem w oku, wziąwszy się pod boki. Mogłaby oczywiście spędzać czas w taki typowo leniwo-weekendowy sposób, rozwalona na kanapie, ze szklanicą czegoś dobrego w ręku i albo gadając, albo oglądając coś zabawnego razem z kumpelą. I na takie spotkania bywał odpowiedni czas, ale w tej chwili naprawdę miała ochotę coś porobić — choćby mieszać drinki, mimo że nie miała najmniejszego pojęcia o barmańskiej sztuce. Ale właśnie dzięki temu powinno być weselej!
— Absolutnie, niech odpoczną — potaknęła, a potem kolejny raz, kiedy otrzymała odpowiedź na swoje pytanie o liczbę drinków. Zasalutowała nawet żartobliwie, szczerząc się przy tym jak mysz do sera. Dość szybko podjęła decyzję co do tego, od jakiej mieszanki chciała zacząć. Miała nawet już kilka planów awaryjnych na wypadek, gdyby pierwsza wersja okazała się niemożliwa do zrobienia „na już”.
— A masz może... — zaczęła, zaglądając do zamrażarki i przerzucając pospiesznie kilka paczek. — Ha, znalazłam! — ucięła temat, zgarniając z szuflady niedużą paczuszkę. Co dobrze wyposażony dom, to dobrze wyposażony dom! Spodziewała się, że w kuchni Price'ów może znaleźć naprawdę różne rzeczy, dla których nie każdy poświęciłby miejsce.
— Kuuurka, zazdroszczę. Brzmi jak fajna wycieczka. — Takie właśnie lubiła, pełne natury, bez nudy i żeby zobaczyć coś nowego. Nie musiała więc udawać zachwytu nad decyzją gospodarzy, sama na ich miejscu też pewnie wybrałaby podobnie. No i cóż, dzięki temu że oni doskonale się bawili w Górach Skalistych, Lucky mogła obijać się po ich kuchni bez większych ograniczeń.
Ze zdobytej przed chwilą paczuszki wyciągnęła parę kostek mrożonego banana — zapewne przygotowanego w tej formie na szybkie poranne smoothie — i wrzuciła je na dno szklanki, resztę uzupełniając likierem z czarnej porzeczki, tequilą i sokiem bananowym z kartonu. Do tego zaaplikowała metalową rurkę, żeby też było czym sobie zamieszać wyraźnie odcinające się warstwy.
— A dla pani Budget Bahamas — obwieściła, wręczając gotową szklankę przyjaciółce, skłaniając się przy tym nieznacznie, niczym usłużna kelnerka w eleganckiej knajpie. Sama wzięła za to drinka zaserwowanego przez Claire, obejrzała go niby-uważnym okiem, zanim pociągnęła pierwszy łyk.
— Oooo, zacny napój, mon ami. Taki idealny na imprezę zaraz po egzaminach. — Kiedy człowiek już ma wolne od nauki, ale jeszcze pada po niej na pysk i z jednej strony chciałby świętować, ale nie ma siły. Połączenie było bardzo dobre i musiała się nieco przypilnować, żeby nie wychylić całej szklanki na raz, tak jakby to był zwykły, kawowy deserek.
Claire Price
Nie chciałaby żyć w ten sposób.
— Skuteczniej domaga się uwagi — sprostowała, odrywając się od czułości względem psiaka i od razu łapiąc Claire w ramiona. Uniosła ją nawet odrobinę nad podłogę i obróciła raz wokół własnej osi, ażeby odpowiednio wyrazić wspomnianą wcześniej, szczerą przecież tęsknotę. Zarówno zwierzę jak i pani zasługiwali na odpowiednią dozę przyjacielskiej miłości.
— No dobrze, w takim razie zapracuję na trochę rozpieszczania — podjęła wyzwanie z łobuzerskim błyskiem w oku, wziąwszy się pod boki. Mogłaby oczywiście spędzać czas w taki typowo leniwo-weekendowy sposób, rozwalona na kanapie, ze szklanicą czegoś dobrego w ręku i albo gadając, albo oglądając coś zabawnego razem z kumpelą. I na takie spotkania bywał odpowiedni czas, ale w tej chwili naprawdę miała ochotę coś porobić — choćby mieszać drinki, mimo że nie miała najmniejszego pojęcia o barmańskiej sztuce. Ale właśnie dzięki temu powinno być weselej!
— Absolutnie, niech odpoczną — potaknęła, a potem kolejny raz, kiedy otrzymała odpowiedź na swoje pytanie o liczbę drinków. Zasalutowała nawet żartobliwie, szczerząc się przy tym jak mysz do sera. Dość szybko podjęła decyzję co do tego, od jakiej mieszanki chciała zacząć. Miała nawet już kilka planów awaryjnych na wypadek, gdyby pierwsza wersja okazała się niemożliwa do zrobienia „na już”.
— A masz może... — zaczęła, zaglądając do zamrażarki i przerzucając pospiesznie kilka paczek. — Ha, znalazłam! — ucięła temat, zgarniając z szuflady niedużą paczuszkę. Co dobrze wyposażony dom, to dobrze wyposażony dom! Spodziewała się, że w kuchni Price'ów może znaleźć naprawdę różne rzeczy, dla których nie każdy poświęciłby miejsce.
— Kuuurka, zazdroszczę. Brzmi jak fajna wycieczka. — Takie właśnie lubiła, pełne natury, bez nudy i żeby zobaczyć coś nowego. Nie musiała więc udawać zachwytu nad decyzją gospodarzy, sama na ich miejscu też pewnie wybrałaby podobnie. No i cóż, dzięki temu że oni doskonale się bawili w Górach Skalistych, Lucky mogła obijać się po ich kuchni bez większych ograniczeń.
Ze zdobytej przed chwilą paczuszki wyciągnęła parę kostek mrożonego banana — zapewne przygotowanego w tej formie na szybkie poranne smoothie — i wrzuciła je na dno szklanki, resztę uzupełniając likierem z czarnej porzeczki, tequilą i sokiem bananowym z kartonu. Do tego zaaplikowała metalową rurkę, żeby też było czym sobie zamieszać wyraźnie odcinające się warstwy.
— A dla pani Budget Bahamas — obwieściła, wręczając gotową szklankę przyjaciółce, skłaniając się przy tym nieznacznie, niczym usłużna kelnerka w eleganckiej knajpie. Sama wzięła za to drinka zaserwowanego przez Claire, obejrzała go niby-uważnym okiem, zanim pociągnęła pierwszy łyk.
— Oooo, zacny napój, mon ami. Taki idealny na imprezę zaraz po egzaminach. — Kiedy człowiek już ma wolne od nauki, ale jeszcze pada po niej na pysk i z jednej strony chciałby świętować, ale nie ma siły. Połączenie było bardzo dobre i musiała się nieco przypilnować, żeby nie wychylić całej szklanki na raz, tak jakby to był zwykły, kawowy deserek.
Claire Price
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
Wschodząca gwiazdanieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Lucky Martino
— Zapamiętam, następnym razem będę na Ciebie szczekała — parsknęła Claire, widząc czułości szczeniaka z przyjaciółką. Następnym razem przyczepi sobie ogon i będzie ruszała pośladkami, by być skuteczniejsza w zwracaniu uwagi — Lucky, błagam niee — krzyknęła, gdy tylko oderwała ją delikatnie od ziemi. Kiedy żyjesz jako gnom, nie jesteś przyzwyczajony oddalać się od podłogi. Czuła wewnętrzny skurcz żołądka za każdym razem, kiedy ją podnosił. Niby się śmiała, a i tak czuła się z tym niekomfortowo. Rzadko mówiła o tym głośno, zresztą... gdy Lucky to robiła, to było całkiem przyjemne.
— Bardzo dobrze szeregowa — rzuciła Claire ze szerokim uśmiechem. Czas zapracować na jedzenie i wieczór pełnej zabawy — czas do pracy. Alkoholowej pracy, odmaszerować — sama zaczęła chodzić, jak prawdziwy harcerz na służbie. Szybkim krokiem znalazła się w kuchni. Musiała przyznać, że uwielbiała Lucky. Wydawała się być jedną z tych osób, które nie miały kija w dupie. To się ceniło. Nie było wiele osób, przy których można było poczuć się prawdziwym sobą. Tak szczerze, bez żadnych obaw, zgryzów, czy komentarzy.
— Na pewno wszystko jest! — zawołała, skupiając się jeszcze na drinku Martino — mamita robiła dla nas zakupy przed wyjazdem — meksykańska mama była równie skuteczna jak polska. Wszystko, co powinno być w lodówce się w niej znajdowało. Claire bez mrugnięcia okiem była w stanie przygotować sobie posiłek, a w zamrażalniku czekały gotowe przygotowane przez rodzicielkę.
— Hm.. jak chcesz, to możemy się tam wybrać na camping — rzuciła luźno, spoglądając na przyjaciółkę — o ile panienka znajdzie dla mnie czas — uniosła delikatnie kąciki swoich ust. Mogłyby wędrować razem, zdobywać szczyty. Sama Price nie pamiętała, kiedy ostatnio było na wakacjach. Pewnie jeszcze z rodzicami, gdzieś w Kanadzie. Nie przeszkadzało jej życie w Toronto, ale ostatnio zbyt dużo spraw się pojawiło. Miała zbyt wiele problemów.
— Jezu, jesteś cudowna Lucky — zawołała, widząc swojego drinka. Od razu podstawiła usta pod słomkę i upiła łyka — tego właśnie potrzebowałam do pełni życia — wyglądała na piekielnie zadowoloną. Oczy się jej świeciły. Teraz Lucky będzie miała problem, bo zostanie jej prywatną barmanką — dziękuję, dla Ciebie wszystko — zacmokała cała w skowronkach. Widocznie nie skopała przepisu, który zapamiętywała pół godziny przed ich spotkaniem — a teraz najważniejsze pytanie, wiesz co będziemy robiły? — spytała, chwytając się za brodę, jakby poważnie zastanawiała sie nad wyborem posiłki — pasta śmietankowo-grzybowa, bo na głodnego się nie pije — inaczej wyszłyby z tego bełty. Chociaż i grzyby z alkoholem nie były bez awaryjnym połączeniem — potem pewnie kilka kiepskich filmów — albo przedziwnych reality show, które były tak cringe'owe, że wykręcały żołądek — pokroisz grzyby? Wstawię makaron i Ci mogę — spytała, wyjmując wszystkie składniki z lodówki. Najdłużej czekało się na makaron, więc trzeba było go wstawić. Podeszła do kranu i zaczęła nalewać wodę do garnka. Kiedy był już pełny, położyła go na gazówkę i odpaliła. Był jeden problem wody w kranie nie zakręciła, a z szafki zaczęła wylatywać woda.
— Zapamiętam, następnym razem będę na Ciebie szczekała — parsknęła Claire, widząc czułości szczeniaka z przyjaciółką. Następnym razem przyczepi sobie ogon i będzie ruszała pośladkami, by być skuteczniejsza w zwracaniu uwagi — Lucky, błagam niee — krzyknęła, gdy tylko oderwała ją delikatnie od ziemi. Kiedy żyjesz jako gnom, nie jesteś przyzwyczajony oddalać się od podłogi. Czuła wewnętrzny skurcz żołądka za każdym razem, kiedy ją podnosił. Niby się śmiała, a i tak czuła się z tym niekomfortowo. Rzadko mówiła o tym głośno, zresztą... gdy Lucky to robiła, to było całkiem przyjemne.
— Bardzo dobrze szeregowa — rzuciła Claire ze szerokim uśmiechem. Czas zapracować na jedzenie i wieczór pełnej zabawy — czas do pracy. Alkoholowej pracy, odmaszerować — sama zaczęła chodzić, jak prawdziwy harcerz na służbie. Szybkim krokiem znalazła się w kuchni. Musiała przyznać, że uwielbiała Lucky. Wydawała się być jedną z tych osób, które nie miały kija w dupie. To się ceniło. Nie było wiele osób, przy których można było poczuć się prawdziwym sobą. Tak szczerze, bez żadnych obaw, zgryzów, czy komentarzy.
— Na pewno wszystko jest! — zawołała, skupiając się jeszcze na drinku Martino — mamita robiła dla nas zakupy przed wyjazdem — meksykańska mama była równie skuteczna jak polska. Wszystko, co powinno być w lodówce się w niej znajdowało. Claire bez mrugnięcia okiem była w stanie przygotować sobie posiłek, a w zamrażalniku czekały gotowe przygotowane przez rodzicielkę.
— Hm.. jak chcesz, to możemy się tam wybrać na camping — rzuciła luźno, spoglądając na przyjaciółkę — o ile panienka znajdzie dla mnie czas — uniosła delikatnie kąciki swoich ust. Mogłyby wędrować razem, zdobywać szczyty. Sama Price nie pamiętała, kiedy ostatnio było na wakacjach. Pewnie jeszcze z rodzicami, gdzieś w Kanadzie. Nie przeszkadzało jej życie w Toronto, ale ostatnio zbyt dużo spraw się pojawiło. Miała zbyt wiele problemów.
— Jezu, jesteś cudowna Lucky — zawołała, widząc swojego drinka. Od razu podstawiła usta pod słomkę i upiła łyka — tego właśnie potrzebowałam do pełni życia — wyglądała na piekielnie zadowoloną. Oczy się jej świeciły. Teraz Lucky będzie miała problem, bo zostanie jej prywatną barmanką — dziękuję, dla Ciebie wszystko — zacmokała cała w skowronkach. Widocznie nie skopała przepisu, który zapamiętywała pół godziny przed ich spotkaniem — a teraz najważniejsze pytanie, wiesz co będziemy robiły? — spytała, chwytając się za brodę, jakby poważnie zastanawiała sie nad wyborem posiłki — pasta śmietankowo-grzybowa, bo na głodnego się nie pije — inaczej wyszłyby z tego bełty. Chociaż i grzyby z alkoholem nie były bez awaryjnym połączeniem — potem pewnie kilka kiepskich filmów — albo przedziwnych reality show, które były tak cringe'owe, że wykręcały żołądek — pokroisz grzyby? Wstawię makaron i Ci mogę — spytała, wyjmując wszystkie składniki z lodówki. Najdłużej czekało się na makaron, więc trzeba było go wstawić. Podeszła do kranu i zaczęła nalewać wodę do garnka. Kiedy był już pełny, położyła go na gazówkę i odpaliła. Był jeden problem wody w kranie nie zakręciła, a z szafki zaczęła wylatywać woda.
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Szczerze rozbawiła ją wizja Claire, która szczeka dla zwrócenia na siebie uwagi i nie mogła nie zaśmiać się, kiedy ów obrazek pojawił się w wyobraźni. Na pewno byłaby to bardzo skuteczna metoda! Lucky nie miałaby innego wyjścia, jak tylko docenić tak wybitne poświęcenie dla sprawy.
Chociaż właściwemu pieskowi wcale nie zamierzała nic z tego powodu odbierać.
Przynajmniej dalsza część spotkania powinna wynagrodzić pannie Price początkowy brak czułości, gdyż od momentu przekroczenia progu kuchni mogła się cieszyć niemal wyłączną atencją przyjaciółki. W końcu po to się dzisiaj umówiły, żeby spędzić czas w swoim towarzystwie i dobrze się bawić, cokolwiek im fantazja podsunie na resztę popołudnia. Martino z pełnym zaufaniem powierzyła plany w ręce gospodyni, gotowa wziąć udział we wszystkich wesołych szaleństwach, zaczynając właśnie od zabawy w barmana. Bo właściwie czemu nie?
— Wielkie propsy dla twojej mamy — przyznała, zresztą znała ten motyw także od strony obu swoich babć. Spiżarnia musiała być pełna, choć u każdej z nich istniała inna lista składników obowiązkowych. Gdyby wszystkie sklepy zamknięto na tydzień, nadal byłoby co jeść i z pewnością starczyłoby jeszcze na kolejny, a później od biedy żywiliby się gotowanym ryżem lub makaronem i przetworami ze słoika. Między innymi z powodu tych wygód, Lucky nie spieszyła się szczególnie z wyprowadzką na swoje — pomijając już fakt, że na własne mieszkanie nie było jej stać, a i wynajem szacował się dość kosztownie. Co prawda musiała nadal trzymać się różnych domowych zasad zamiast być panią samej siebie, ale przynajmniej dzięki temu nie chodziła głodna i zawsze miała gdzie spać.
— Ja znajdę dla ciebie czas, tylko nie wiem co na to moja praca — przyznała z pewnym żalem. I budżet, dodała już tylko w myślach, bo każde wakacje inne niż w domowym ogródku wiązały się z kosztami. Martino pracowała ile tylko mogła, żeby jak najmniej obciążać rodzinę finansowo i wymagało to sporej ilości czasu, który zostawał jej do zagospodarowania po zajęciach na uniwersytecie. Pocieszała się myślą, że nie zostało jej już tak dużo tego studiowania, później będzie mogła znaleźć coś na pełny etat — no i z wydatków zniknie czesne, a to już sporo. Wtedy może faktycznie mogłaby pomyśleć o ostatecznym odcięciu pępowiny i wyprowadzce, prędzej na pewno niż o rozpieszczaniu się zagranicznymi urlopami. To był jednak problem dotyczący sytuacji materialnej, a nie samej osoby Claire, bo w jej towarzystwie pewnie nawet siedzenie na chodniku pośrodku Toronto byłoby całkiem przyjemnymi wakacjami.
— Oj no już, bo się zarumienię — zaśmiała się. Trochę na wyrost, w rzeczywistości nie było wcale tak łatwo ją zawstydzić, a z komplementów po prostu się cieszyła. Zaraz też uniosła brwi w niemym pytaniu, oczekując dalszego planu działania. Na sam dźwięk słowa „pasta” pisnęła z zachwytu i podskoczyła nieznacznie, bo przecież jaka mogłaby być inna reakcja rodowitej pół-Włoszki na obietnice pysznego dania z makaronu. A i durne filmy też brzmiały dobrze, szczególnie jeśli zaczną je oglądać już po paru drinkach.
— Tak jest, pani kapitan! — zasalutowała energicznie i zabrała się za przygotowywanie grzybów. W domu najczęściej asystowała przy gotowaniu, toteż wykonywanie poleceń od kuchennych zwierzchników miała we krwi. Kroiła całkiem żwawo i była już przy końcu, kiedy obróciła się żeby wyrzucić jakiś mały kawałek, który musiała odkroić. Wtedy też spojrzenie padło na kałużę na podłodze, tuż przy zlewie. Dziwne, bo nie słyszała, żeby przy nalewaniu wody do garnka był jakiś wypadek... otworzyła więc szafkę pod spodem i widok mokrego dnia potwierdził pesymistyczne przypuszczenia.
— Houston, mamy problem — obwieściła, na próbę odpalając kran i kucając przy otwartych drzwiczkach, śledziła uważnie czy to z rur kapie.
Otóż kapało z rur.
Claire Price
Chociaż właściwemu pieskowi wcale nie zamierzała nic z tego powodu odbierać.
Przynajmniej dalsza część spotkania powinna wynagrodzić pannie Price początkowy brak czułości, gdyż od momentu przekroczenia progu kuchni mogła się cieszyć niemal wyłączną atencją przyjaciółki. W końcu po to się dzisiaj umówiły, żeby spędzić czas w swoim towarzystwie i dobrze się bawić, cokolwiek im fantazja podsunie na resztę popołudnia. Martino z pełnym zaufaniem powierzyła plany w ręce gospodyni, gotowa wziąć udział we wszystkich wesołych szaleństwach, zaczynając właśnie od zabawy w barmana. Bo właściwie czemu nie?
— Wielkie propsy dla twojej mamy — przyznała, zresztą znała ten motyw także od strony obu swoich babć. Spiżarnia musiała być pełna, choć u każdej z nich istniała inna lista składników obowiązkowych. Gdyby wszystkie sklepy zamknięto na tydzień, nadal byłoby co jeść i z pewnością starczyłoby jeszcze na kolejny, a później od biedy żywiliby się gotowanym ryżem lub makaronem i przetworami ze słoika. Między innymi z powodu tych wygód, Lucky nie spieszyła się szczególnie z wyprowadzką na swoje — pomijając już fakt, że na własne mieszkanie nie było jej stać, a i wynajem szacował się dość kosztownie. Co prawda musiała nadal trzymać się różnych domowych zasad zamiast być panią samej siebie, ale przynajmniej dzięki temu nie chodziła głodna i zawsze miała gdzie spać.
— Ja znajdę dla ciebie czas, tylko nie wiem co na to moja praca — przyznała z pewnym żalem. I budżet, dodała już tylko w myślach, bo każde wakacje inne niż w domowym ogródku wiązały się z kosztami. Martino pracowała ile tylko mogła, żeby jak najmniej obciążać rodzinę finansowo i wymagało to sporej ilości czasu, który zostawał jej do zagospodarowania po zajęciach na uniwersytecie. Pocieszała się myślą, że nie zostało jej już tak dużo tego studiowania, później będzie mogła znaleźć coś na pełny etat — no i z wydatków zniknie czesne, a to już sporo. Wtedy może faktycznie mogłaby pomyśleć o ostatecznym odcięciu pępowiny i wyprowadzce, prędzej na pewno niż o rozpieszczaniu się zagranicznymi urlopami. To był jednak problem dotyczący sytuacji materialnej, a nie samej osoby Claire, bo w jej towarzystwie pewnie nawet siedzenie na chodniku pośrodku Toronto byłoby całkiem przyjemnymi wakacjami.
— Oj no już, bo się zarumienię — zaśmiała się. Trochę na wyrost, w rzeczywistości nie było wcale tak łatwo ją zawstydzić, a z komplementów po prostu się cieszyła. Zaraz też uniosła brwi w niemym pytaniu, oczekując dalszego planu działania. Na sam dźwięk słowa „pasta” pisnęła z zachwytu i podskoczyła nieznacznie, bo przecież jaka mogłaby być inna reakcja rodowitej pół-Włoszki na obietnice pysznego dania z makaronu. A i durne filmy też brzmiały dobrze, szczególnie jeśli zaczną je oglądać już po paru drinkach.
— Tak jest, pani kapitan! — zasalutowała energicznie i zabrała się za przygotowywanie grzybów. W domu najczęściej asystowała przy gotowaniu, toteż wykonywanie poleceń od kuchennych zwierzchników miała we krwi. Kroiła całkiem żwawo i była już przy końcu, kiedy obróciła się żeby wyrzucić jakiś mały kawałek, który musiała odkroić. Wtedy też spojrzenie padło na kałużę na podłodze, tuż przy zlewie. Dziwne, bo nie słyszała, żeby przy nalewaniu wody do garnka był jakiś wypadek... otworzyła więc szafkę pod spodem i widok mokrego dnia potwierdził pesymistyczne przypuszczenia.
— Houston, mamy problem — obwieściła, na próbę odpalając kran i kucając przy otwartych drzwiczkach, śledziła uważnie czy to z rur kapie.
Otóż kapało z rur.
Claire Price
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)