But maybe he still heard it.
Tej nocy, jak tylko się rozsypała, tak przepłakała w zasadzie całą noc. Z krótką tylko przerwą, gdy znalazła się w towarzystwie Leii. Ale nie można było powiedzieć – że przy niej nie płakała ani trochę.
Ale co to zmieniło, że wypłakała sobie oczy?
Nic.
Co padło, to padło. Co zostało przez nią powiedziane, to zostało. A ciężar jej własnych słów uderzył w nią dopiero później. Jak wszystko to, co powinno być na wierzchu, gdy miała go przed sobą i gdy on sam się przed nią otwierał.
Ale zamiast być rozumiejąca, była wtedy defensywna. Nic więcej.
Ona. Ta która zawsze miała wielkie serce dla wszystkich i zawsze była tym popychadłem jak raz postanowiła stawiać granice. I być może tam, gdzie nie były one takie właściwe.
Zastanawiała się, czy do niego nie napisać, ale… Co by to zmieniło? Zresztą – nie byłoby nawet okazji się spotkać, bo następnego dnia wyjeżdżała na ten nieszczęsny obóz, na który tak bardzo nie chciała jechać. Teraz nie chciała tego jeszcze bardziej – o ile to było w ogóle możliwe.
Nie pasowało jej to ni w ząb. Bo jeśli chciałaby zawrócić to, co powiedziała, może podejść do tego wszystkiego inaczej niż w emocjach, tak intensywnych jak wieczór wcześniej, to przecież nie powinna była robić tego SMS-em, a raczej wiadomością na Instagramie. A może właśnie powinna dać temu poleżeć? Aby ona nie podjęła decyzji pochopnie (znowu, jak wcześniej z doborem argumentów), no i aby on miał swoją przestrzeń.
Nieważne co by nie postanowiła – i tak wyjeżdżała. I tego nie była w stanie zmienić, nawet będąc już pełnoletnią. Niektórzy do dwudziestki albo i dalej pozostają w mocy rodzica, więc… A z jej mamą wcale nie było tak świetnie. To nie tak, że nagle zaczęła żyć wolna i jak normalna nastolatka, bo jej mama też była kontrolująca. I nadopiekuńcza. Może nie w tak chorym stopniu, jak ojciec Soojin, ale wciąż – to nie było normalne.
Zrozumiałe, przez wzgląd na zdarzenia, ale na pewno nie normalne.
Obóz był dla niej męczarnią. Już od samego wejścia do autokaru – gdzie ponoć obok nikogo nie było miejsca, bo każdy na kogoś czekał, albo sadzał na wolnym siedzeniu swój plecak – wszystko jej dawało do zrozumienia, że nie powinna była jechać. Samą trzygodzinną podróż w autokarze odbyła z pilotem wycieczki. Nie mówiąc już o tym, że już wtedy dostała nieprzychylny komentarz – choć nie wypowiedziany wprost, ale niezbyt konspiracyjnym i niezbyt szeptem – dotyczący Pana Zębola przypiętego do jej plecaka.
Dlaczego go zabrała? Bo czuła, że potrzebuje. Po rozmowie z dnia poprzedniego czuła, że zwyczajnie choć taka obecność była jej potrzebna.
Kolejne dni wcale nie były lepsze, a nawet – gradacyjnie – gorsze. Koleżanki z domku robiły się coraz bardziej bezczelne, a ich komentarze coraz mniej „po cichu i między sobą” a coraz bardziej – wprost. Nie mówiąc już o tym, że przy aktywnościach grupowych zwyczajnie przewracały na nią oczami, jeśli była przydzielana do którejkolwiek z drużyn.
Czy rozważała nierozsądny powrót pieszo do domu? Tak. Ale czy miała faktyczny bodziec by to zrobić? Nie. Nie potrafiła.
Punktem zwrotnym miało być ognisko wspólne, na półmetku całego turnusu. Na dobrą sprawę – zostałaby w pokoju, w towarzystwie Zębola (już niejednokrotnie wsadzanego w dziwne miejsca i ukrywanego przed nią), ale obsługa obozu upierała się i zapewniała, że będzie fajnie.
Nie było fajnie.
Z każdą kolejną minutą i każdą kolejną wypitą butelką piwa, jej rówieśnicy robili się coraz gorsi. I zaczęli szukać rozrywki. Mieli coraz mniej hamulców i coraz bardziej jej dokuczali. Gdzieś na pewnym etapie czuła się po prostu nieswojo, ale oceniające spojrzenie kadry uziemiało ją na miejscu. Na tej samej ławeczce nieopodal ogniska. Wyciągnęła tylko telefon, zastanawiając się do kogo może napisać. Nie chciała męczyć Leii, zresztą prawdopodobnie była jeszcze na treningu albo spała.
Napisała do Huntera.
Ale zanim zdołała podzielić się z nim tym, co czuła (albo kolejny raz go przeprosić, że napisała), jej telefon został zabrany. Nie przez kadrę, a przez rówieśników.
A potem się potoczyło.
Do tego stopnia, że Soojin, cała mokra i nie tylko od łez, szła przez leśną ścieżkę, by zostawić obozowisko za sobą, a finalnie dotrzeć do starego, zatęchłego, drewnianego przystanku autobusowego pośrodku niczego. Lasu. Bez telefonu, bez niczego. Zziębnięta, mimo lata. Z nadzieją, że będzie jakiś autobus, który zabierze ją z powrotem do domu.
Miał być. Ale dopiero grubo po świcie.
Nie miała za bardzo opcji, bo nie chciała wracać, a i też nikt zapewne za nią nie tęsknił i nikt nie szukał (była w końcu pełnoletnia).
Usiadła więc na spróchniałej, załamana, rozbita, przerażona, ale jednocześnie zdeterminowana. Na tyle, by siedzieć w jednym miejscu przez kilka godzin, byleby tylko się wydostać z tego miejsca.
Hunter Jang