Dziwnie było pakować mu się pod kołdrę, bo chociaż lubiła się z nim pieprzyć, to wspólne leżenie w łóżku wydawało się być bardziej intymne niż to, co mieli w jacuzzi. A ona była ostrożna. Chociaż też była kobietą, w dodatku z włączonymi emocjami, to w dalszym ciągu uważała. Nie tylko na niego, ale ogólnie. Nie chciała się angażować, nie chciała jak ta ostatnia idiotka poczuć coś więcej, chociaż w jej przypadku było to ciężkie. Lata przymusu, braku czułości, miłości i zaangażowania dość mocno ją wypaczyły w tym temacie, i to na tyle, że teraz ciężko było jej poczuć coś prawdziwego. Bo wszędzie wyczuwała spisek i fałsz.
Przelotny seks i brak zobowiązań był bardziej naturalny. I prawdopodobny w jej życiu.
I o wiele bezpieczniejszy.
Przytaknęła na jego słowa, ale nie odpowiedziała. Wydawało się, że po prostu przyjęła jego odpowiedź do wiadomości. Z jednej strony rozumiała to co chciał jej przekazać, ale nie zmieniało to faktu, że mimo wszystko chciała wiedzieć. Chciała się dowiedzieć, chciała chociaż spróbować zrozumieć, nawet jeśli nie zrobi tego w pełni. Był dla niej fascynujący, pełen zagadek i anomalii. Chciała wiedzieć co prowadzi do czego i które zachowanie wychodzi z czego, ale wychodziło na to, że będzie musiała się domyślać. Albo poznawać to w praktyce, wyciągając kolejne wnioski poprzez przebywanie przy jego osobie.
— W porządku — rzuciła tylko krótko, ale bez żadnego wyrzutu.
W dalszym ciągu jednak uważała, że skoro był takiego zdania, to nie musiała wracać do tamtego pytania, bo chcąc nie chcąc, dostała częściowo na nie odpowiedź, tylko nie taką, jakiej mogłaby się spodziewać. I oczekiwać.
Zainteresowała się jednak jego pytaniem skierowanym prosto do niej.
—
Co myślę? — powtórzyła, lustrując go spojrzeniem ciemnych oczu, zastanawiając się w tym momencie do czego pije. I do czego dąży, bo Giovanni nie był człowiekiem, który zaczynał temat, nie mając co do niego pewnej puenty.
Słuchała go, a brew jej drgnęła wyżej w zaciekawieniu, gdy przyznał, że się marnuje w firmie. Jako jego prywatna asystentka. Cóż, całkiem lubiła swoją pracę. I to nie ze względu na wszelkie profity, które za tym szły. Nie przez to, że pieprzyła się z własnym szefem, ani że z nim mieszkała w Kanadzie, do której uciekła. Nie przez drogie prezenty, ani poczucie wolności, które dostała w zestawie. To było niezależne od pracy. Lubiła swoją posadę, bo faktycznie się w niej na swój sposób odnajdywała, ale… to nie było coś, co chciałaby robić całe życie. To było po prostu coś, co pozwoliło się wyrwać z domu, a potem przerodziło w coś większego.
—
Co ma pan na myśli? — spytała, poprawiając się na łóżku, układając się bokiem do niego. W podobny sposób co on, podpierając się na łokciu.
Podarował jej wolność, której potrzebowała. Mogła wychodzić na miasto, iść na zakupy, spotykać się z ludźmi, tworzyć znajomości. Nawet te przelotne. Miała pracę, nikt jej nie trzymał na uwięzi, na smyczy. Przynajmniej nie w tak wyraźny sposób, aby było to uciążliwe. A teraz chciał jej podarować kawałek świata? Co to miało znaczyć? Albo raczej, czy to było coś, co mogłaby podejrzewać?
Długo nie musiała czekać na wyjaśnienie. Brew jej drgnęła, ale przez chwilę po prostu się w niego wpatrywała w pewnym zaskoczeniu, a może też poszukiwaniu ukrytego haka.
—
Podarował mi restaurację? — powtórzyła, aby się upewnić, że to właśnie miał na myśli. —
Potrafi pan robić mniej szokujące prezenty? — spytała pół-żartem, pół-serio. —
Chociaż brzmi to bardziej jak eksperyment niż prezent. — Bo nie tyle co chciał jej dać ogromny budynek i przedsięwzięcie, ale zobaczyć co by z tym zrobiła. Jakby kolejny test. Kolejny przedmiot jego badań nad ludzkim losem oraz wolą. Jakby była jego prywatny, królikiem doświadczalnym, który został wyrwany z niewoli i teraz patrzyło się na to co zrobi, gdy da się mu wszystko, czego kiedykolwiek chciał. I o czym marzył.
I szczerze nie wiedziała ja miała się z tym czuć. Z jednej strony było to ekscytujące, ale z drugiej… dość przytłaczające. I zobowiązujące, bo to ją w pewien sposób łączyło z nim na stałe. Teraz po prostu z nim mieszkała, ale zawsze mogła się wyprowadzić, coś wynająć. Odciąć się. A restauracja? To już było coś poważniejszego niż diamenty na szyi.
—
Restauracja to nie biżuteria ani nawet nowa torebka. To miejsce. Przestrzeń. Coś, co się rozwija w czasie. Coś, co wymaga obecności, a pan nie robi niczego bez powodu — zaczęła, nie spuszczając z niego spojrzenia. Każda normalna kobieta by teraz piszczała z zachwytu, uwieszała się na jego szyi i całowała w podziękowaniu, że jej… w zasadzie nikt, szef z nalepką „to skomplikowane”, chce jej kupić restaurację. A ona zamiast się cieszyć, była podejrzliwa. Jak zawsze. —
To miałoby być tylko dla eksperymentu? Aby zobaczył pan co ktoś taki jak ja, może zrobić mając możliwości i pieniądze? — Bo skoro miał jej dawać restaurację, to zgadywała, że projektowałaby ją od A do Z. Od wystroju, przez personel, menu, koncepcję i całą resztę. —
Proponuje mi pan to… dlaczego? — Bo na pewno nie z troski, czy aby spełnić jej marzenie. Tak po prostu, z dobrego serca.
Nigdy nie marzyła o księciu z bajki… zamiast niego, dostała pieprzonego Pablo Escobara. Tylko, że o jego mafijnych koneksjach nie miała pojęcia.
Giovanni Salvatore