-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Miles W. Waits
Cecille nigdy nie śniła o tym, by nosić drinki w szklankach droższych niż jej miesięczna wypłata. Robiła to z przymusu. Kurs barmański zrobiła dla zwykłej zajawki, by móc szpanować dla najbliższych. Nie sądziła, że kiedykolwiek zostanie przymuszona, aby zrobić z tego trwałe źródło zarobku. Przebywanie wśród elit Toronto traktowała jak zwyczajny przymus. Może któregoś magicznego dnia postanowią zainwestować w jej badania dotyczące roślin? To była dla niej zwykła mrzonka. Od ponad trzech lat stała w klubie w szpilkach z pełnym makijażem i w zbyt bardzo przepracowanym ciele, czującym się jak robot. Te same sztuczne uśmiechy, czerwona szminka, której nigdy by nie nałożyła. Życie ją do tego zmusiło, inaczej nie mogłaby zapłacić za pielęgniarkę matki. Każdy napiwek liczył się na wagę złota. Była w stanie wyciągnąć z nich więcej, niż śnił standardowy torontowy Kowalski. Każdy jej dzień wyglądał w taki sam sposób. Rano śniadanie, wyjście na uczelnię, gdzie ze zmęczonymi oczami wpatrywała się w próbki laboratoryjne, wkraplała odpowiednie odczynniki, przerwa na lunch, wyjście na badania terenowe, szybki prysznic i praca w barze, gdzie znajdowała się śmietanka miasta.
Tego dnia coś w niej pękło. Mięśnie nie wydawały się być już tak silne. Nocami wybudzała się w płaczem, by to wszystko się skończyło. Każda komórka ciała wybrzmiewała głośny strajk. Życie w ciągłym stresie, pod presją i wielką ilością kortyzolu wychodziło na wierzch, przy pierwszej lepszej okazji. Tak stało się tego nieszczęsnego wieczoru. Jedyne o czym marzyła, to zniknąć.
Przyjmowała standardowe zlecenia przy barze. Miała właśnie zanieść whiskey z okazji 60-lecia panowania królowej Elżbiety. Jedna z droższych, którą mieli w ofercie. Musiałaby pracować pół życia, by móc zakupić taką butelkę. Niosła ją do stołu, spokojnym krokiem. Nagle poślizgnęła się z hukiem. Jej samej nic się nie stało, ale po butelce zostały jedynie odłamki i kałuża. Niesamowicie droga kałuża. Kolejne minuty pamiętała już tylko jak klatki taniego filmu. Zaplecze, krzyk szefa oraz własne upokorzenie. Powrót do domu pamiętała jak przez mgłę.
Circle K, kanadyjska wersja żabki. Tanio, śmierdząco, ale przede wszystkim całodobowo. Szef kazał jej wrócić do domu, a ona zamiast tego kupiła czteropak najtańszego piwa, paczkę szlugów i szła osiedlową drogą. Nie zastanawiała się, czy Gabriel, kot dachowiec, oczekiwał jej powrotu, co się stanie z gekonem, który nie dostał swoich świerszczy na czas. Nie miała siły, by być odpowiedzialną. Jedynie chciała zapomnieć. W drodze na ławce wypiła pierwsze piwo. Czuła się żałośnie. Mogła stracić pracę. Od śniadania nic nie zjadła, ale zamiast tego wypiła drugiego, a później trzeciego browara. Ciało zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa.
Na klatkę schodową weszła już za boso. Szpilki były zbyt obcisłe. Całe stopy ją bolały, aż nie mogła siedzieć. Wejście na górę wydawało się niemożliwe. Usiadła bezsilna na schodach i popłakała się. Zaraz makijaż nad którym spędzała godziny, rozmył się całkowicie. Twarz pokryły smugi od tuszu do rzęs, a ona nie była w stanie wydobyć z siebie nic poza płaczem. Wyglądała żałośnie w tej zbyt krótkiej sukience z butami kawałek dalej, rozmazanym makijażem i krwawiącymi stopami od szpilek. Skoro tak miało wyglądać życie, to kto ja tak ukarał?
Cecille nigdy nie śniła o tym, by nosić drinki w szklankach droższych niż jej miesięczna wypłata. Robiła to z przymusu. Kurs barmański zrobiła dla zwykłej zajawki, by móc szpanować dla najbliższych. Nie sądziła, że kiedykolwiek zostanie przymuszona, aby zrobić z tego trwałe źródło zarobku. Przebywanie wśród elit Toronto traktowała jak zwyczajny przymus. Może któregoś magicznego dnia postanowią zainwestować w jej badania dotyczące roślin? To była dla niej zwykła mrzonka. Od ponad trzech lat stała w klubie w szpilkach z pełnym makijażem i w zbyt bardzo przepracowanym ciele, czującym się jak robot. Te same sztuczne uśmiechy, czerwona szminka, której nigdy by nie nałożyła. Życie ją do tego zmusiło, inaczej nie mogłaby zapłacić za pielęgniarkę matki. Każdy napiwek liczył się na wagę złota. Była w stanie wyciągnąć z nich więcej, niż śnił standardowy torontowy Kowalski. Każdy jej dzień wyglądał w taki sam sposób. Rano śniadanie, wyjście na uczelnię, gdzie ze zmęczonymi oczami wpatrywała się w próbki laboratoryjne, wkraplała odpowiednie odczynniki, przerwa na lunch, wyjście na badania terenowe, szybki prysznic i praca w barze, gdzie znajdowała się śmietanka miasta.
Tego dnia coś w niej pękło. Mięśnie nie wydawały się być już tak silne. Nocami wybudzała się w płaczem, by to wszystko się skończyło. Każda komórka ciała wybrzmiewała głośny strajk. Życie w ciągłym stresie, pod presją i wielką ilością kortyzolu wychodziło na wierzch, przy pierwszej lepszej okazji. Tak stało się tego nieszczęsnego wieczoru. Jedyne o czym marzyła, to zniknąć.
Przyjmowała standardowe zlecenia przy barze. Miała właśnie zanieść whiskey z okazji 60-lecia panowania królowej Elżbiety. Jedna z droższych, którą mieli w ofercie. Musiałaby pracować pół życia, by móc zakupić taką butelkę. Niosła ją do stołu, spokojnym krokiem. Nagle poślizgnęła się z hukiem. Jej samej nic się nie stało, ale po butelce zostały jedynie odłamki i kałuża. Niesamowicie droga kałuża. Kolejne minuty pamiętała już tylko jak klatki taniego filmu. Zaplecze, krzyk szefa oraz własne upokorzenie. Powrót do domu pamiętała jak przez mgłę.
Circle K, kanadyjska wersja żabki. Tanio, śmierdząco, ale przede wszystkim całodobowo. Szef kazał jej wrócić do domu, a ona zamiast tego kupiła czteropak najtańszego piwa, paczkę szlugów i szła osiedlową drogą. Nie zastanawiała się, czy Gabriel, kot dachowiec, oczekiwał jej powrotu, co się stanie z gekonem, który nie dostał swoich świerszczy na czas. Nie miała siły, by być odpowiedzialną. Jedynie chciała zapomnieć. W drodze na ławce wypiła pierwsze piwo. Czuła się żałośnie. Mogła stracić pracę. Od śniadania nic nie zjadła, ale zamiast tego wypiła drugiego, a później trzeciego browara. Ciało zaczynało odmawiać jej posłuszeństwa.
Na klatkę schodową weszła już za boso. Szpilki były zbyt obcisłe. Całe stopy ją bolały, aż nie mogła siedzieć. Wejście na górę wydawało się niemożliwe. Usiadła bezsilna na schodach i popłakała się. Zaraz makijaż nad którym spędzała godziny, rozmył się całkowicie. Twarz pokryły smugi od tuszu do rzęs, a ona nie była w stanie wydobyć z siebie nic poza płaczem. Wyglądała żałośnie w tej zbyt krótkiej sukience z butami kawałek dalej, rozmazanym makijażem i krwawiącymi stopami od szpilek. Skoro tak miało wyglądać życie, to kto ja tak ukarał?
-
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Życie było przereklamowane. Łap chwile, żyj pełnią życia, życie to najlepsze co masz, przeżyj swoje życie, tak jak tylko chcesz. Milesowi wydawało się, że te wszystkie sentencje zostały wymyślone na potrzeby reklam, - piwa, cebulowych chipsów, czy banków. Bo prawdziwe życie potrafiło tylko dać w kość.
Zresztą jak widać na załączonym obrazku nie tylko jemu.
Dzień minął mu względnie szybko i spokojnie, żadnych rozrób, żadnych nagłych wezwań, jakieś zawieszenie pomiędzy jednym śledztwem, a drugim, dzięki któremu mógł sobie pozwolić na spokojny patrol. Tylko on i Tucker, zakurzone uliczki, światła sennego miasta i cisza. Cisza, która dzisiaj również gościła w jego głowie. Rzadko się to zdarzało, gonitwa myśli nie pozwalała mu po nocach spać, a wtedy na ratunek przychodziła Brandy, miał jej cały zapas w kuchennej szafce, na takie dni, kiedy trzeba było czymś zagłuszyć niechciane myśli. Ale dzisiaj było w miarę spokojnie. Pomyślał nawet, że to może być jeden z tych dni, kiedy położy się spać na trzeźwo i naprawdę wypocznie, obudzi się rano bez kaca, bez dwunastu nieodebranych połączeń od byłej żony, po tym jak znowu napisał jej smsa.
Tak, mogłoby tak być, gdyby po drodze do mieszkania nie odwiedził całodobowego monopolowego i nie wziął sobie sześciopaka piwa, żeby po prostu szybciej się ululać. Nie opić, bo po pijaku wydzwaniał do swojej byłej żony, a obiecywał jej znowu, że już tego nie zrobi. Po prostu, żeby iść wcześniej spać, lek na sen Milesa Waitsa - alkohol, właściwie od jakiegoś czasu jego lek na wszystko.
Nie przypuszczał, że jego plany zmienią się w jednej sekundzie, ale życie przecież potrafi zaskoczyć.
Wszedł do budynku i zatrzymał się w pół kroku widząc siedzącą na schodach niewielką postać. Bardzo zresztą mizerną i jakąś taką smutną, biła od niej aura porażki, którą Miles tak doskonale znał. Nie poznał jej od razu, zrobił krok w jej kierunku i pochylił głowę starając się uchwycić jej twarz. Znał ją doskonale, tylko dzisiaj ukryta była pod tym rozmazanym makijażem.
- Cece co Ty tutaj robisz? - zapytał. Rozpoznał swoją sąsiadkę, wesołą dziewczynę, która mieszkała z nim drzwi w drzwi, a po pracy często przynosiła mu zupę. Często ratowała mu tą zupą zycie, gdy lodówka świeciła pustkami. Gdzie się podziała ta dziewczyna? Dzisiaj w ogóle nie wyglądała jak ona. Wyglądała jakby miała za sobą bardzo ciężki dzień. Miles nawet szczerze się przestraszył, na posterunku taki widok zdarzał się często, ale nigdy nie zwiastował niczego dobrego.
- Nic Ci nie jest? Cece wszystko w porządku? Ktoś Cię skrzywdził? - zapytał kucając przed nią, żeby móc spojrzeć jej w twarz, wyciągnął z kieszeni skórzanej kurtki paczkę chusteczek, trochę zmaltretowaną, ze środka wyciągnął najlepszą, rozłożył i podał jej. Miał nadzieję, że to tylko jakaś nieudana randka, albo może zmiana w klubie, którą ją przetyrała, ale Miles był gliną, widział na własne oczy już takie rzeczy, że nic by go nie zdziwiło. Zarejestrował wzrokiem te jej buty, jej poranione stopy i piwo, które leżało gdzieś obok.
- Ciężki dzień? - usiadł obok niej na schodku.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Miles W. Waits
Nie obchodzili ją inni sąsiedzi. Marzyła o zniknięciu z tego świata, najlepiej jak za odjęciem magicznej różdżki. Nikogo nie obchodziła, a na świecie została ona sama jedyna. Matka była bardziej warzywem niż jakimkolwiek moralnym wsparciem. Czasami rozmawiały, wymieniając krótkie półsłówka. Obie zdawały sobie sprawę, w jak żałosnym momencie życia stały. Kwiaciarnia już dawno stała pusta. Żaden klient do niej nie zaglądał. Podobnie było z sercem Cecilii. Dla niej matka stała jednym krokiem w grobie, a ona? Pracowała, ile tylko mogła, by jej pensja nie wydawała się tak żałosna. Musiała utrzymać siebie, kota oraz gekona. Te dwa stwory dawały jej siłę, której potrzebowała. Tylko w tym momencie nawet one się nie liczyły.
Tylko świat nie kręcił się wokół zwierząt. Miała przyjaciół. Wszyscy byli równie zapracowani jak ona sama. Wychodzenie nosem poza pracę, kończyło się pracą, z której nie dało się wyjść, czy uratować. Stanie na barze z niezbyt moralnym kacem. Życie nie było bajką, a czystym kołchozem pracy. Raz mięśnie wydawały się być całkowicie wymęczone. Kurczyły się w niemiłosiernym skurczu. Brak odpoczynku, odpowiednich składników odżywczych, czy odpowiedniego wysiłku fizycznego finalnie skutkował strajkiem.
Ten strajk właśnie przeżywała Marquis. Płakała, jakby nie miało być jutra. Spływający makijaż stworzył charakterystyczne stróżki, które powstały na jej twarzy. Zdołała je rozmazać ręką. Wyglądała, jakby przeżywała najgorsze załamanie w swoim życiu, a to był raptem ciężki dzień w pracy. Mogła go uniknąć, brać mniej zmian, ale pracoholika nie oszukasz. Musiała pracować na najwyższych obrotach, jakby jutra miało nie być. Nawet jeśli nie mogłaby później podnieść ręki bez bólu, stać się wrakiem człowieka. Dlatego tak płakała. Życie potrafiło być zaskakujące. Skuliła się jeszcze bardziej, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Nie chciała pokazywać się w tym stanie pani Krysi, sąsiadce emerytce. Z pewnością wszyscy sąsiedzi będą plotkowali o tej nieszczęsnej dziewczynie, przerywającej im ciąg dnia. To rozhisteryzowało ją jeszcze bardziej. Zaniosła się głośniejszym szlochem. Może powinna szukać innego mieszkania?
Na pierwsze pytanie nawet nie odpowiedziała. Zamiast Milesa widziała tę nieszczęsną emerytkę Krysię, która opowiadała jej, jak to sąsiedzi nie potrafią segregować śmieci, że będą mieli przez to podniesiony czynsz. Cały blok dowiedziałby się o jej poczuciu wstydu, bezsilności. Dopiero przy drugim pytaniu zrozumiała, kogo miała przed sobą. Mimowolnie chciała go przytulić, gdy zobaczyła chusteczkę z pełnymi łzami w oczach. Zamiast tego chwyciła ja i wysmarkała się, próbując złapać oddech. Przynajmniej na koniec dnia nie zostanie osądzona.
— T-tak — wydukała w końcu z siebie, zakrywając twarz w dłoniach — zbiłam whiskey — znowu klatkę schodową zapełnił jej płacz. Wystarczyło przypomnienie sobie jednego, jej ceny — kosztuje tyle, ile moje wszystkie pensje roczne — pierdolenie panowanie Królowej Elżbiety świętej pamięci. Wszystko przez jej twarz na tej jednej piekielnej butelce — jestem żałosna, prawda? — spytała, unosząc głowę, by móc złapać kontakt wzrokowy z mężczyzną. Uniosła delikatnie kącik ust i zaśmiała się. Nie był radosny, ale smutny. Dalej zastanawiała się, czy ma po co wracać do klubu.
Nie obchodzili ją inni sąsiedzi. Marzyła o zniknięciu z tego świata, najlepiej jak za odjęciem magicznej różdżki. Nikogo nie obchodziła, a na świecie została ona sama jedyna. Matka była bardziej warzywem niż jakimkolwiek moralnym wsparciem. Czasami rozmawiały, wymieniając krótkie półsłówka. Obie zdawały sobie sprawę, w jak żałosnym momencie życia stały. Kwiaciarnia już dawno stała pusta. Żaden klient do niej nie zaglądał. Podobnie było z sercem Cecilii. Dla niej matka stała jednym krokiem w grobie, a ona? Pracowała, ile tylko mogła, by jej pensja nie wydawała się tak żałosna. Musiała utrzymać siebie, kota oraz gekona. Te dwa stwory dawały jej siłę, której potrzebowała. Tylko w tym momencie nawet one się nie liczyły.
Tylko świat nie kręcił się wokół zwierząt. Miała przyjaciół. Wszyscy byli równie zapracowani jak ona sama. Wychodzenie nosem poza pracę, kończyło się pracą, z której nie dało się wyjść, czy uratować. Stanie na barze z niezbyt moralnym kacem. Życie nie było bajką, a czystym kołchozem pracy. Raz mięśnie wydawały się być całkowicie wymęczone. Kurczyły się w niemiłosiernym skurczu. Brak odpoczynku, odpowiednich składników odżywczych, czy odpowiedniego wysiłku fizycznego finalnie skutkował strajkiem.
Ten strajk właśnie przeżywała Marquis. Płakała, jakby nie miało być jutra. Spływający makijaż stworzył charakterystyczne stróżki, które powstały na jej twarzy. Zdołała je rozmazać ręką. Wyglądała, jakby przeżywała najgorsze załamanie w swoim życiu, a to był raptem ciężki dzień w pracy. Mogła go uniknąć, brać mniej zmian, ale pracoholika nie oszukasz. Musiała pracować na najwyższych obrotach, jakby jutra miało nie być. Nawet jeśli nie mogłaby później podnieść ręki bez bólu, stać się wrakiem człowieka. Dlatego tak płakała. Życie potrafiło być zaskakujące. Skuliła się jeszcze bardziej, gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Nie chciała pokazywać się w tym stanie pani Krysi, sąsiadce emerytce. Z pewnością wszyscy sąsiedzi będą plotkowali o tej nieszczęsnej dziewczynie, przerywającej im ciąg dnia. To rozhisteryzowało ją jeszcze bardziej. Zaniosła się głośniejszym szlochem. Może powinna szukać innego mieszkania?
Na pierwsze pytanie nawet nie odpowiedziała. Zamiast Milesa widziała tę nieszczęsną emerytkę Krysię, która opowiadała jej, jak to sąsiedzi nie potrafią segregować śmieci, że będą mieli przez to podniesiony czynsz. Cały blok dowiedziałby się o jej poczuciu wstydu, bezsilności. Dopiero przy drugim pytaniu zrozumiała, kogo miała przed sobą. Mimowolnie chciała go przytulić, gdy zobaczyła chusteczkę z pełnymi łzami w oczach. Zamiast tego chwyciła ja i wysmarkała się, próbując złapać oddech. Przynajmniej na koniec dnia nie zostanie osądzona.
— T-tak — wydukała w końcu z siebie, zakrywając twarz w dłoniach — zbiłam whiskey — znowu klatkę schodową zapełnił jej płacz. Wystarczyło przypomnienie sobie jednego, jej ceny — kosztuje tyle, ile moje wszystkie pensje roczne — pierdolenie panowanie Królowej Elżbiety świętej pamięci. Wszystko przez jej twarz na tej jednej piekielnej butelce — jestem żałosna, prawda? — spytała, unosząc głowę, by móc złapać kontakt wzrokowy z mężczyzną. Uniosła delikatnie kącik ust i zaśmiała się. Nie był radosny, ale smutny. Dalej zastanawiała się, czy ma po co wracać do klubu.
-
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Krysia o tej porze pewnie oglądała Koło Fortuny, albo w ogóle pierdziała pod pierzyną wywracając się na lewy boczek. Chociaż może gdyby usłyszała ruch na klatce, to zerwałaby się na równe nogi i wyjrzała z tej swojej pieczary, na szczęście nic nie słyszała, a z jej mieszkania dobiegał rozkręcony na cały regulator telewizor.
Zamiast niej był Miles, chyba najbardziej aspołeczny z całej kamienicy, przemykał tylko przez korytarze czasem skinąwszy głową sąsiadom. Krysię spławił na samym początku, kiedy powiedział jej w tajemnicy, że pracuje w wywiadzie i nie może w ogóle się integrować, teraz tylko gdy go widziała, to pokazywała mu jak zamyka usta na niewidzialny kluczyk dotrzymując jego tajemnicę.
Właściwie tylko Cece miała u niego jakieś względy, była miła i kiedyś, po prostu, pod wpływem jakiejś chwili, dziwnych emocji, które nim targały, zaprosił ją na herbatę, której nawet nie miał. Wypili wtedy po piwie.
Później ona wpadła do niego z melisą, bo też nie miała herbaty. Wtedy odkryli jak cudownym połączeniem jest melisa z Brandy.
Później Miles zaniósł jej puszkę z jakąś egzotyczną zieloną herbatą, która była paskudna, więc wypili po lampce wina. Gdyby nie ta herbata to może wcale by się nie znali.
Kiedy Cece w końcu wyjaśniła o co chodzi, Miles odetchnął z ulgą. Naprawdę mu ulżyło, spodziewał się najgorszego, a to tylko whisky. Ile on butelek whisky zbił w swoim życiu, nikt by tego nie zliczył. Chociaż one nie były takie piekielnie drogie, na szczęście.
- Ale mnie przestraszyłaś, myślałem, że będę musiał porozmawiać z jakimś gościem, który Ci to zrobił, a zostawiłem w pracy cały sprzęt, łącznie z odznaką - pokręcił głową, a później po prostu sięgnął do jej chudych ramion, żeby objąć ją swoim wielkim, zacisnął palce na jej ramieniu i pokołysał ją na boki - żałosne to było to whisky, że się tak zbiło, a Ty jesteś twarda babka, nie martw się, coś wymyślimy - i dał jej drugą chusteczkę, bo tamta była już usmarkana. Podrapał się po brodzie przez chwilę zastanawiając.
- A myślisz, że to była oryginalna Whisky? bo znam takiego gościa z dzielnicy portowej, który szmugluje alkohol. To znaczy... Jakoś to załatwimy, nie martw się już - poklepał ją po kolanie, po przyjacielsku, pokrzepiająco.
Miles Waits nigdy nie był wylewny, dla niego zwykły uścisk ręki to już było coś wielkiego, a co dopiero przytulenie kogoś, jakaś abstrakcja, szybciej dał komuś po mordzie niż dotknął jego ramienia w jakimś pokrzepiającym geście. Ale z Cece było inaczej, stało się to chyba wtedy, gdy po pijaku śpiewali karaoke, a potem zasnęli na jednej kanapie. Jakoś tak wyszło, że się wtedy przytulili, chyba po prostu oboje bardzo potrzebowali tej bliskości, jakiejkolwiek, przyjacielskiej, pokrzepiającej. Teraz mógł z tego skorzystać nie mając oporów przed dotknięciem jej.
Cece Marquis
Zamiast niej był Miles, chyba najbardziej aspołeczny z całej kamienicy, przemykał tylko przez korytarze czasem skinąwszy głową sąsiadom. Krysię spławił na samym początku, kiedy powiedział jej w tajemnicy, że pracuje w wywiadzie i nie może w ogóle się integrować, teraz tylko gdy go widziała, to pokazywała mu jak zamyka usta na niewidzialny kluczyk dotrzymując jego tajemnicę.
Właściwie tylko Cece miała u niego jakieś względy, była miła i kiedyś, po prostu, pod wpływem jakiejś chwili, dziwnych emocji, które nim targały, zaprosił ją na herbatę, której nawet nie miał. Wypili wtedy po piwie.
Później ona wpadła do niego z melisą, bo też nie miała herbaty. Wtedy odkryli jak cudownym połączeniem jest melisa z Brandy.
Później Miles zaniósł jej puszkę z jakąś egzotyczną zieloną herbatą, która była paskudna, więc wypili po lampce wina. Gdyby nie ta herbata to może wcale by się nie znali.
Kiedy Cece w końcu wyjaśniła o co chodzi, Miles odetchnął z ulgą. Naprawdę mu ulżyło, spodziewał się najgorszego, a to tylko whisky. Ile on butelek whisky zbił w swoim życiu, nikt by tego nie zliczył. Chociaż one nie były takie piekielnie drogie, na szczęście.
- Ale mnie przestraszyłaś, myślałem, że będę musiał porozmawiać z jakimś gościem, który Ci to zrobił, a zostawiłem w pracy cały sprzęt, łącznie z odznaką - pokręcił głową, a później po prostu sięgnął do jej chudych ramion, żeby objąć ją swoim wielkim, zacisnął palce na jej ramieniu i pokołysał ją na boki - żałosne to było to whisky, że się tak zbiło, a Ty jesteś twarda babka, nie martw się, coś wymyślimy - i dał jej drugą chusteczkę, bo tamta była już usmarkana. Podrapał się po brodzie przez chwilę zastanawiając.
- A myślisz, że to była oryginalna Whisky? bo znam takiego gościa z dzielnicy portowej, który szmugluje alkohol. To znaczy... Jakoś to załatwimy, nie martw się już - poklepał ją po kolanie, po przyjacielsku, pokrzepiająco.
Miles Waits nigdy nie był wylewny, dla niego zwykły uścisk ręki to już było coś wielkiego, a co dopiero przytulenie kogoś, jakaś abstrakcja, szybciej dał komuś po mordzie niż dotknął jego ramienia w jakimś pokrzepiającym geście. Ale z Cece było inaczej, stało się to chyba wtedy, gdy po pijaku śpiewali karaoke, a potem zasnęli na jednej kanapie. Jakoś tak wyszło, że się wtedy przytulili, chyba po prostu oboje bardzo potrzebowali tej bliskości, jakiejkolwiek, przyjacielskiej, pokrzepiającej. Teraz mógł z tego skorzystać nie mając oporów przed dotknięciem jej.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Miles W. Waits
Pani Krysia była topową sąsiadką. Wszystko zależało od jej humoru. Jeśli człowiek był grzeczny, miły, ułożony, stosował zasady współdzielni, działała elegancko. Tylko o zmroku była w stanie zamienić się w krwiopijnego wampira, który wyssie z Ciebie życie. Jako monitoring osiedlowy działała cudownie, ale miała ograniczenia. Działała tylko, gdy w telewizorze nie grały jej ulubione seriale. Teraz pewnie oglądała kanadyjskie trudne sprawy, jak złapać bobra, albo jak zrobić z niego czapkę. Ostatnio wspominała Opowieści z Narnii, a tam Piotr chciał z bobra zrobić nakrycie głowy.
W miarę możliwości Cecille znała się z każdym. Mniej lub bardziej, pomagała starszym emerytkom. Przejmowała się społecznością, z którą zamieszkała. W podobny sposób zaczęła zajmować się sąsiadem obok. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, zrobiło się jej go żal. W końcu od słowa do słowa polubili się. Pili razem herbaty, tylko po to by później wypić coś mocniejszego. Marquis czuła się bezpieczna. Miała oparcie, na które mogła liczyć. Dla niej nie było potrzeby posiadania miłości, od tego miała kota z gekonem. Za to przyjaciel za ścianą liczył się na wagę złota. Zwłaszcza w takie noce jak ta.
Miała o co straszyć, gdy zaczęła szukać ceny tej butelki. Na szczęście oprócz ochrzanu nic większego się jej nie stało na dywaniku u szefa.
Bez żadnego słowa sprzeciwu odwzajemniła jego uścisk. Przymknęła oczy, próbując się uspokoić. Stopniowo oddech się jej uspokajał, łzy przestały tak intensywnie spływać. Mogła rozmawiać.
— Głupi jesteś — uśmiechnęła się przez szloch. Taka była przyjaźń z Milesem. Nie musiał mówić zbyt dużo, by poprawić jej humor — z nikim nie będziesz rozmawiał w moim imieniu — rzuciła, sprzedając mu kuksańca w bok. Sama była sobie sterem, białym żołnierzem — chyba że z moim promotorem, który cały czas każe mi szukać nowych źródeł. Przysięgam kiedyś pierdolnę ten doktorat w chuj i nigdy moja droga nie stanie na uniwersytecie — nie chodziło przecież tylko o tę whiskey, a o wszystko co ją otaczało. Świat jakby wziął sobie za cel uprzykrzanie jej życia. Mogłaby być dawno po obronie, ale była zwykłą perfekcjonistką, która chciała mieć wszystko dopieszczone. Niestety, nikt w ten sposób nie jest w stanie funkcjonować zbyt długo. Nawet w komputerach wywalane są raz na jakiś czas błędy — Miles, ale ono jest drogie... Jebane whiskey Królowej Elżbiety — pociągnęła nosem, w głowie wyobrażając sobie dźwięk stłuczonego szkła i aż wzdrygnęła — nie mogła wybrać innego trunku? — spytała, podnosząc głowę tak, by spojrzeć Milesowi w oczy. Przerwała je, dopiero chwytając za chusteczkę. Otarła niezdarnie oczy. Teraz bardziej wyglądała na nieszczęśliwą kluchę.
— Tak — pokiwała głową, wywalając do przodu dolną wargę. Zdecydowanie była oryginalna, inaczej jej szef straciłby klub — to klub dla bogaczy. Mogliby wykupić całą kamienicę bez mrugnięcia okiem — wymruczała, marszcząc przy tym brwi. Mogła pójść pracować do pubu, albo klubu dla zwyczajnych ludzi, ale wtedy napiwki nie byłyby tak dobre — nie masz się dla mnie narażać i rozmawiać z dziwnymi typami — pojawił się już u niej błysk w oku. Mogła mieć nieszczęśliwe życie, stłuc whiskey warte roku jej życia, ale nigdy nie pozwoliłaby na zranienie... jej sąsiada? Przyjaciela? Sama nie wiedziała. Liczyło się, że wspólne karaoke było cudowne — zobaczymy, co szef mi powie jutro — westchnęła ciężko, zastanawiając się, co może ją czekać w pracy. Może w ogóle nie będzie do niej wchodzić? Wejdzie i wyjdzie? Nagle gdy zaczęła o tym myśleć, zdała sobie sprawę, że czas wejść do domu. Tylko nie miała do tego ani sił, ani chęci.
Pani Krysia była topową sąsiadką. Wszystko zależało od jej humoru. Jeśli człowiek był grzeczny, miły, ułożony, stosował zasady współdzielni, działała elegancko. Tylko o zmroku była w stanie zamienić się w krwiopijnego wampira, który wyssie z Ciebie życie. Jako monitoring osiedlowy działała cudownie, ale miała ograniczenia. Działała tylko, gdy w telewizorze nie grały jej ulubione seriale. Teraz pewnie oglądała kanadyjskie trudne sprawy, jak złapać bobra, albo jak zrobić z niego czapkę. Ostatnio wspominała Opowieści z Narnii, a tam Piotr chciał z bobra zrobić nakrycie głowy.
W miarę możliwości Cecille znała się z każdym. Mniej lub bardziej, pomagała starszym emerytkom. Przejmowała się społecznością, z którą zamieszkała. W podobny sposób zaczęła zajmować się sąsiadem obok. Jakkolwiek by to nie zabrzmiało, zrobiło się jej go żal. W końcu od słowa do słowa polubili się. Pili razem
Miała o co straszyć, gdy zaczęła szukać ceny tej butelki. Na szczęście oprócz ochrzanu nic większego się jej nie stało na dywaniku u szefa.
Bez żadnego słowa sprzeciwu odwzajemniła jego uścisk. Przymknęła oczy, próbując się uspokoić. Stopniowo oddech się jej uspokajał, łzy przestały tak intensywnie spływać. Mogła rozmawiać.
— Głupi jesteś — uśmiechnęła się przez szloch. Taka była przyjaźń z Milesem. Nie musiał mówić zbyt dużo, by poprawić jej humor — z nikim nie będziesz rozmawiał w moim imieniu — rzuciła, sprzedając mu kuksańca w bok. Sama była sobie sterem, białym żołnierzem — chyba że z moim promotorem, który cały czas każe mi szukać nowych źródeł. Przysięgam kiedyś pierdolnę ten doktorat w chuj i nigdy moja droga nie stanie na uniwersytecie — nie chodziło przecież tylko o tę whiskey, a o wszystko co ją otaczało. Świat jakby wziął sobie za cel uprzykrzanie jej życia. Mogłaby być dawno po obronie, ale była zwykłą perfekcjonistką, która chciała mieć wszystko dopieszczone. Niestety, nikt w ten sposób nie jest w stanie funkcjonować zbyt długo. Nawet w komputerach wywalane są raz na jakiś czas błędy — Miles, ale ono jest drogie... Jebane whiskey Królowej Elżbiety — pociągnęła nosem, w głowie wyobrażając sobie dźwięk stłuczonego szkła i aż wzdrygnęła — nie mogła wybrać innego trunku? — spytała, podnosząc głowę tak, by spojrzeć Milesowi w oczy. Przerwała je, dopiero chwytając za chusteczkę. Otarła niezdarnie oczy. Teraz bardziej wyglądała na nieszczęśliwą kluchę.
— Tak — pokiwała głową, wywalając do przodu dolną wargę. Zdecydowanie była oryginalna, inaczej jej szef straciłby klub — to klub dla bogaczy. Mogliby wykupić całą kamienicę bez mrugnięcia okiem — wymruczała, marszcząc przy tym brwi. Mogła pójść pracować do pubu, albo klubu dla zwyczajnych ludzi, ale wtedy napiwki nie byłyby tak dobre — nie masz się dla mnie narażać i rozmawiać z dziwnymi typami — pojawił się już u niej błysk w oku. Mogła mieć nieszczęśliwe życie, stłuc whiskey warte roku jej życia, ale nigdy nie pozwoliłaby na zranienie... jej sąsiada? Przyjaciela? Sama nie wiedziała. Liczyło się, że wspólne karaoke było cudowne — zobaczymy, co szef mi powie jutro — westchnęła ciężko, zastanawiając się, co może ją czekać w pracy. Może w ogóle nie będzie do niej wchodzić? Wejdzie i wyjdzie? Nagle gdy zaczęła o tym myśleć, zdała sobie sprawę, że czas wejść do domu. Tylko nie miała do tego ani sił, ani chęci.
-
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Krysia jako monitoring osiedlowy działała bez zarzutu, ale sąsiadkom była średnią, a przynajmniej dla Milesa, który często przez ścianę słyszał te wszystkie trudne kanadyjskie sprawy, albo musiał wynosić za nią śmieci, bo zostawiała mu je pod drzwiami, a przecież był detektywem, doskonale wiedział, że to ona. Kiedyś nawet jej o tym powiedział, a ona wtedy z tą rozczulającą miną biednej staruszki powiedziała, że wygląda na silnego faceta, więc pomyślała, że jej pomoże, a Miles... Miles jakby rzuciła na niego jakiś urok, ale obiecał jej wtedy, że nie dość, że wyniesie jej śmieci, to jeszcze będzie robił jej zakupy. Raz w tygodniu robił, w zasadzie to nawet dobrze się złożyło, bo gdyby nie te zakupy dla pani Krysi, to chyba nigdy nie wkładałby nic do swojej lodówki, a tak raz w tygodniu kupował też coś dla siebie, przy okazji.
Kiedy Cece się uśmiechnęła, to kąciki jego ust również uniosły się ku górze. Może i była rozmazana, trochę potargana, ale do twarzy jej było z uśmiechem, nawet takim przez łzy.
- Będę dyskretny, nawet nie będziesz wiedziała, że to załatwiłem - chciał zażartować, ale zabrzmiało to dość poważnie, a każdy kto znał Miles trochę lepiej mógł wiedzieć, że właściwie tak było. Czasami działał pod przykrywką kilka miesięcy i ani razy się nie wydał.
- Wiesz, wystarczy jedno słowo i załatwimy też to z promotorem - tym razem się roześmiał, żeby wiedziała, że to jest żart, a później też trącił ją łokciem w odpowiedzi - no i kto wtedy będzie moją ulubioną panią doktor? - rzucił wesoło, ale wtedy to w niego uderzyło. Bo w jego życiu była jedna, jedyna pani doktor i była nią jego była żona. Pożałował, że to powiedział, że sam do tego wracał, wiecznie i wiecznie, nawet jak obok miał tą miłą Cecę zza ściany, to on się zastanawiał czy Paige właśnie jest w szpitalu, czy może je kolację z Markiem.
On też chyba potrzebował piwa. Na szczęście słowa dziewczyny sprowadziły go na ziemię, tylko z tyłu głowy została ta pani doktor. Czy ona z niej nigdy nie wyjdzie?
Zagwizdał.
- Fiu, fiu, whisky Królowej Elżbiety, nie wiedziałem, że w ogóle podają to w jakimś barze, kto to pije? -chyba tylko Galen Wyatt i jego dupkowate ego przy jednym stoliku. Zaraz dotarło do niego, że wcale nie powinien tego mówić. Przekalkulował to wszystko, jeśli zrobią zrzutkę, to może za kilka miesięcy to razem spłacą.
- Daj spokój Cece, jakbym nie rozmawiał na co dzień z dziwnymi typami - znowu się zaśmiał - na przykład dzisiaj spotkałem gościa, który twierdził, że jest niewidzialny i obnażał się w parku, nawet Tucker mnie zostawił i sam musiałem go skuć - wzruszył ramionami, dzień, jak co dzień w Toronto - nic nie obiecuję, ale może coś uda się załatwić, popytam trochę na mieście, a Ty już się dzisiaj nie przejmuj - jeszcze raz ją delikatnie szturchnął - a teraz chodź, zrobię Ci herbatę... - tylko, że oboje wiedzieli, że on tej herbaty wcale nie ma - albo otworzę chociaż piwo - zreflektował się i wstał. A że był cholernie dobrym śledczym, to nie umknęły jego uwadze ani jej stopy, ani buty leżące gdzieś na ziemi. Najpierw je podniósł i dał Cece, a później dał jej te wszystkie puszki z piwem, te swoje, te jej. Taki był okropny, że widząc jej zmęczenie, jej obtarte palce, to jeszcze chciał, żeby wnosiła to wszystko na górę?
Chyba nie, bo zaraz schylił się tylko po to, żeby bez ostrzeżenia wziąć ją na ręce. Była lekka jak piórko. Gdyby to zaproponował, to pewnie by się opierała, a teraz nie miała już wyboru, już stała przed faktem dokonanym, w jego ramionach.
- Zamawiała Pani windę na siódme piętro? - zapytał, a później ruszył w kierunku schodów.
Cece Marquis
Kiedy Cece się uśmiechnęła, to kąciki jego ust również uniosły się ku górze. Może i była rozmazana, trochę potargana, ale do twarzy jej było z uśmiechem, nawet takim przez łzy.
- Będę dyskretny, nawet nie będziesz wiedziała, że to załatwiłem - chciał zażartować, ale zabrzmiało to dość poważnie, a każdy kto znał Miles trochę lepiej mógł wiedzieć, że właściwie tak było. Czasami działał pod przykrywką kilka miesięcy i ani razy się nie wydał.
- Wiesz, wystarczy jedno słowo i załatwimy też to z promotorem - tym razem się roześmiał, żeby wiedziała, że to jest żart, a później też trącił ją łokciem w odpowiedzi - no i kto wtedy będzie moją ulubioną panią doktor? - rzucił wesoło, ale wtedy to w niego uderzyło. Bo w jego życiu była jedna, jedyna pani doktor i była nią jego była żona. Pożałował, że to powiedział, że sam do tego wracał, wiecznie i wiecznie, nawet jak obok miał tą miłą Cecę zza ściany, to on się zastanawiał czy Paige właśnie jest w szpitalu, czy może je kolację z Markiem.
On też chyba potrzebował piwa. Na szczęście słowa dziewczyny sprowadziły go na ziemię, tylko z tyłu głowy została ta pani doktor. Czy ona z niej nigdy nie wyjdzie?
Zagwizdał.
- Fiu, fiu, whisky Królowej Elżbiety, nie wiedziałem, że w ogóle podają to w jakimś barze, kto to pije? -
- Daj spokój Cece, jakbym nie rozmawiał na co dzień z dziwnymi typami - znowu się zaśmiał - na przykład dzisiaj spotkałem gościa, który twierdził, że jest niewidzialny i obnażał się w parku, nawet Tucker mnie zostawił i sam musiałem go skuć - wzruszył ramionami, dzień, jak co dzień w Toronto - nic nie obiecuję, ale może coś uda się załatwić, popytam trochę na mieście, a Ty już się dzisiaj nie przejmuj - jeszcze raz ją delikatnie szturchnął - a teraz chodź, zrobię Ci herbatę... - tylko, że oboje wiedzieli, że on tej herbaty wcale nie ma - albo otworzę chociaż piwo - zreflektował się i wstał. A że był cholernie dobrym śledczym, to nie umknęły jego uwadze ani jej stopy, ani buty leżące gdzieś na ziemi. Najpierw je podniósł i dał Cece, a później dał jej te wszystkie puszki z piwem, te swoje, te jej. Taki był okropny, że widząc jej zmęczenie, jej obtarte palce, to jeszcze chciał, żeby wnosiła to wszystko na górę?
Chyba nie, bo zaraz schylił się tylko po to, żeby bez ostrzeżenia wziąć ją na ręce. Była lekka jak piórko. Gdyby to zaproponował, to pewnie by się opierała, a teraz nie miała już wyboru, już stała przed faktem dokonanym, w jego ramionach.
- Zamawiała Pani windę na siódme piętro? - zapytał, a później ruszył w kierunku schodów.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Miles W. Waits
Krysia musiała być bardzo dobrą manipulatorką, skoro zmusiła Milesa do współpracy. Nie można było odmówić jej tego babcinego błysku w oku. Cece nie pamiętała własnej babci. Była dla niej czymś w rodzaju miejskiej legendy. Matka zawsze chętnie o niej opowiadała. Przypominała Kryśkę. Miała sposoby by zmusić człowieka do roboty i o wszystkim wiedziała najlepiej. Na nieszczęście nie przeżyła zawału serca. Właśnie w ten sposób odeszła, podobno chorowała wcześniej na syndrom złamanego serca po odejściu dziadka. Gdy tak Marquis spoglądała na Krysię, to widziała w niej ucieleśnienie własnej rodziny. Kobietę, której nawet złamane serce nie złamie.
— Miles, nie gadaj głupot — rzuciła, nadymając przy tym policzki powietrzem i śmiesznie marszcząc brwi. Przyjęła tę wypowiedź zdecydowanie na serio. Spodziewała się po Waits'ie wszystkiego. Zwłaszcza rzeczy niemożliwych do spełnienia. Gdyby znał jej szefa, pewnie by się z nim rozmówił. W końcu to była tylko butelka drogiego alkoholu — weź mnie nie stresuj. Jakbym dostała profesora Goodwin'a, dopiero przeżywałabym kryzys egzystencjalny — w końcu kto naukowo zajmował się badaniem atrakcyjności piersi kobiecych? Fun fact, taki gość naprawdę istnieje i prowadzi badania za nasze podatki. Cecille nie byłaby w stanie z nim egzystować. Nawet jeśli był to kawał, to mimowolnie rozbolał ją brzuch, kiedy wyobraziła sobie innego profesorka jako jej promotora. Mogła trafić też na innego. Takiego co zapraszał młode studentki na badania terenowe w lesie, by obserwować motyle nocne. Brzmi bardzo podejrzanie. Z takim wyborem cieszyła się, że trafiła na swojego upierdliwego typa — Mileees, wtedy zostałabym twoją ulubioną barmanką. Zatrudniłabym się w tanim barze, żebyś mógł kupować u mnie tanie piwo. Nie byłby to win, win? — potrząsnęła go za ramię. Spodobał się jej ten pomysł. Mogliby spędzać ze sobą więcej czasu. Rozluźniała się przy nim. Ta sąsiedzka relacja zamieniła się w przyjaźń bez żadnych granic. Pili razem herbatę, a później coś mocniejszego. Obdarowywali się posiłkami, śpiewali razem karaoke i spędzali wspólnie noce na oglądanie dennych filmów. Wszystko w imię samotności.
— Kilka bogatych dupków, którzy są prezesami jakiś wielkich firm — rzuciła bez zastanowienia. Wszystko, co zostało powiedziane w klubie, miało tam pozostać. Nie mogła zdradzać więcej, nawet jeśli była po kilku piwach, a świat krążył jej w oczach. Zdradzanie szczegółów klubu naprawdę mogłoby ją doprowadzić do utraty pracy. Nawet jeśli był to Miles, który nikomu nic nie powiedział. Miała wrażenie, że Kovalski miał wszędzie podsłuch.
— No okej — powiedziała, wywracając przy tym teatralnie oczyma — ale nie masz się pakować w problemy dla mnie, rozumiesz? Nikt by tego nie chciał — ani ja, ani ta kobieta, którą czasem słyszę przez ścianę, dodała już we własnej głowie. Nigdy nie podnosiła tego tematu. Ściany mieli niezwykle cienkie, a ona słyszała każdą jego biegunkę. Zdawała sobie sprawę, że miał kogoś w sercu, ale nigdy nie podnosiła tego tematu. Mieli być dla siebie wsparciem, a nie sądem ostatecznym — też bym Cię zostawiła — zaśmiała się, słysząc całą historię, ale później dodała — nie pytaj, po prostu... Napijmy się herbaty — rzuciła, patrząc mu w oczy. Potrzebowała miłego wieczoru, by zapomnieć o wszystkich troskach, które ją spotkały. By ta piekielna butelka zniknęła z jej mózgu, a zamiast niej pojawił się Lulek, bo tak nazywał się jej długowłosy kot. Pewnie czekał już na jej przybycie.
— Ejej, nie dam rady sama z tym wszystkim — roześmiała się, gdy podał jaj piwo. W głowie widziała już piekielną wędrówkę na ich piętro. Z trzymaniem się poręczy, nogami tak marnymi, że mogłyby się połamać. Nie miała zielonego pojęcia, jak powinna się tam dostać.
Nagle zamknęła oczy i po ich otwarciu była w ramionach Milesa. Roześmiała się, kręcąc głową.
— Jesteś niemożliwy — rzuciła, bo nie miała żadnych sił na wyrywanie się. Zamiast tego położyła głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Niepotrzebnie narobiła mu pracy pod koniec zmiany, jeszcze porówna ją do Kryśki — myślisz... że będziemy kiedyś szczęśliwi? — spytała cicho, gdy znaleźli się na pół pietrze. O ironio, Cece liczyła podświadomie na śmierć własnej matki. Wtedy byłaby wolnym człowiekiem. Przez te krótkie myśli miała przeogromne wyrzuty sumienia.
Krysia musiała być bardzo dobrą manipulatorką, skoro zmusiła Milesa do współpracy. Nie można było odmówić jej tego babcinego błysku w oku. Cece nie pamiętała własnej babci. Była dla niej czymś w rodzaju miejskiej legendy. Matka zawsze chętnie o niej opowiadała. Przypominała Kryśkę. Miała sposoby by zmusić człowieka do roboty i o wszystkim wiedziała najlepiej. Na nieszczęście nie przeżyła zawału serca. Właśnie w ten sposób odeszła, podobno chorowała wcześniej na syndrom złamanego serca po odejściu dziadka. Gdy tak Marquis spoglądała na Krysię, to widziała w niej ucieleśnienie własnej rodziny. Kobietę, której nawet złamane serce nie złamie.
— Miles, nie gadaj głupot — rzuciła, nadymając przy tym policzki powietrzem i śmiesznie marszcząc brwi. Przyjęła tę wypowiedź zdecydowanie na serio. Spodziewała się po Waits'ie wszystkiego. Zwłaszcza rzeczy niemożliwych do spełnienia. Gdyby znał jej szefa, pewnie by się z nim rozmówił. W końcu to była tylko butelka drogiego alkoholu — weź mnie nie stresuj. Jakbym dostała profesora Goodwin'a, dopiero przeżywałabym kryzys egzystencjalny — w końcu kto naukowo zajmował się badaniem atrakcyjności piersi kobiecych? Fun fact, taki gość naprawdę istnieje i prowadzi badania za nasze podatki. Cecille nie byłaby w stanie z nim egzystować. Nawet jeśli był to kawał, to mimowolnie rozbolał ją brzuch, kiedy wyobraziła sobie innego profesorka jako jej promotora. Mogła trafić też na innego. Takiego co zapraszał młode studentki na badania terenowe w lesie, by obserwować motyle nocne. Brzmi bardzo podejrzanie. Z takim wyborem cieszyła się, że trafiła na swojego upierdliwego typa — Mileees, wtedy zostałabym twoją ulubioną barmanką. Zatrudniłabym się w tanim barze, żebyś mógł kupować u mnie tanie piwo. Nie byłby to win, win? — potrząsnęła go za ramię. Spodobał się jej ten pomysł. Mogliby spędzać ze sobą więcej czasu. Rozluźniała się przy nim. Ta sąsiedzka relacja zamieniła się w przyjaźń bez żadnych granic. Pili razem herbatę, a później coś mocniejszego. Obdarowywali się posiłkami, śpiewali razem karaoke i spędzali wspólnie noce na oglądanie dennych filmów. Wszystko w imię samotności.
— Kilka bogatych dupków, którzy są prezesami jakiś wielkich firm — rzuciła bez zastanowienia. Wszystko, co zostało powiedziane w klubie, miało tam pozostać. Nie mogła zdradzać więcej, nawet jeśli była po kilku piwach, a świat krążył jej w oczach. Zdradzanie szczegółów klubu naprawdę mogłoby ją doprowadzić do utraty pracy. Nawet jeśli był to Miles, który nikomu nic nie powiedział. Miała wrażenie, że Kovalski miał wszędzie podsłuch.
— No okej — powiedziała, wywracając przy tym teatralnie oczyma — ale nie masz się pakować w problemy dla mnie, rozumiesz? Nikt by tego nie chciał — ani ja, ani ta kobieta, którą czasem słyszę przez ścianę, dodała już we własnej głowie. Nigdy nie podnosiła tego tematu. Ściany mieli niezwykle cienkie, a ona słyszała każdą jego biegunkę. Zdawała sobie sprawę, że miał kogoś w sercu, ale nigdy nie podnosiła tego tematu. Mieli być dla siebie wsparciem, a nie sądem ostatecznym — też bym Cię zostawiła — zaśmiała się, słysząc całą historię, ale później dodała — nie pytaj, po prostu... Napijmy się herbaty — rzuciła, patrząc mu w oczy. Potrzebowała miłego wieczoru, by zapomnieć o wszystkich troskach, które ją spotkały. By ta piekielna butelka zniknęła z jej mózgu, a zamiast niej pojawił się Lulek, bo tak nazywał się jej długowłosy kot. Pewnie czekał już na jej przybycie.
— Ejej, nie dam rady sama z tym wszystkim — roześmiała się, gdy podał jaj piwo. W głowie widziała już piekielną wędrówkę na ich piętro. Z trzymaniem się poręczy, nogami tak marnymi, że mogłyby się połamać. Nie miała zielonego pojęcia, jak powinna się tam dostać.
Nagle zamknęła oczy i po ich otwarciu była w ramionach Milesa. Roześmiała się, kręcąc głową.
— Jesteś niemożliwy — rzuciła, bo nie miała żadnych sił na wyrywanie się. Zamiast tego położyła głowę na jego ramieniu, przymykając oczy. Niepotrzebnie narobiła mu pracy pod koniec zmiany, jeszcze porówna ją do Kryśki — myślisz... że będziemy kiedyś szczęśliwi? — spytała cicho, gdy znaleźli się na pół pietrze. O ironio, Cece liczyła podświadomie na śmierć własnej matki. Wtedy byłaby wolnym człowiekiem. Przez te krótkie myśli miała przeogromne wyrzuty sumienia.
-
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Krysia Milesowi też kojarzyła się z jego babcią, ten jakiś zadziorny błysk w oku, ta radość życia, mimo tego, że na twarzy miała więcej zmarszczek niż pewnie włosów upinała w ten ciasny kok. Ale może właśnie w tym tkwił sekret Krystyny, że ona miała w sobie coś ze wszystkich babć i dlatego tak dobrze manipulowała wszystkimi mieszkańcami tej kamienicy?
- Głupotą to jest nosić w takich szpilkach takie whisky i mogę to wyjaśnić Twojemu szefowi - mrugnął do niej jednym okiem. Lubił, gdy tak nadymała usta i marszczyła brwi, wyglądała wtedy całkiem słodko, miała w sobie coś z małej dziewczynki, jakąś taką energię, której Milesowi w życiu brakowało.
- A co jest z nim nie tak? - zapytał. Miles nie znał się zupełnie na tych całych badaniach, w szkole policyjnej każdy jeden wykładowca chciał cię oblać, ośmieszyć i sprawić, że uciekniesz stamtąd z płaczem. To było coś zgoła innego niż nocne badania nad motylami w lesie. Chociaż może to lepiej, te badania rzeczywiście wyglądały podejrzanie, może trzeba się tym zająć? Zadziałać pod przykrywką, albo coś, tylko, że chyba Waits nie mógłby udawać studentki biologii, nawet jakby się ogolił.
Uśmiechnął się na jej kolejne słowa, szczerze i szeroko.
- Ale Ty mnie znasz Cece, tanie piwo, moje ulubione - pokręcił głową. Taka prawda, tanie piwo, w tanim barze, dla niego idealnie, byłby jej klientem numer jeden, chociaż oczywiście nie życzył jej tego. Nawet jeśli miałby się zrywać w środku nocy, żeby jej podwieźć piwo do lasu, żeby jej się lepiej obserwowało te nocne motyle, czy coś tam, bez tego dziwnego profesora oczywiście, to życzył jej zrobienia tego doktoratu, szczerze.
- To towarzystwo drętwe jak w prosektorium - rzucił, kiedy powiedziała o tych dupkach, prezesach wielkich firm, Miles znał takich ludzi. Byli najgorsi, w białych rękawiczkach, robili rzeczy, które trudno sobie było wyobrazić.
Skrzyżował w górze dwa palce na znak przysięgi.
- Obiecuję nie pakować się w żadne problemy, ale to zawsze one znajdują mnie więc wiesz... To się chyba wtedy nie liczy? - Miles po prostu jakby miał jakiś radar na kłopoty, zawsze wybierał na patrole dzielnice, gdzie coś się działo. Zawsze wybierał te ciemne zaułki, gdzie czaił się nieprzyjaciel, jakby miał do tego jakiś szósty zmysł. A może po prostu przez lata nauczył się rozpoznawać takie rzeczy?
- Napijmy się - skwitował jej słowa, chociaż znała go już na tyle, że na pewno wiedziała, że i tak to zrobi. Dlatego nie zarzekał się, że nie, bo po prostu Miles nie lubił łamać danego słowa.
- Przecież jesteś twarda, silna babka - jeszcze rzucił w odpowiedzi na jej słowa, kiedy stwierdziła, że nie da sobie rady z tym wszystkim, zanim ją podniósł. A później poczuł, kiedy tak ją trzymał w ramionach, że wcale nie jest taka twarda i taka silna...
- Wreszcie siłownia pięć razy w tygodniu się na coś przydała - zaśmiał się tylko. No tak, właściwie Miles jak nie siedział na komisariacie, to albo był w policyjnej stajni, albo siłowni. W domu właściwie tylko sypiał, potem budził się na kacu, jadł zupę od Cece i znowu szedł do pracy.
Jej pytanie sprawiło, że się zamyślił, nawet zatrzymał na moment stopę na jednym schodku i spojrzał na czubek jej głowy. Mogliby być. Miles też by mógł, przecież miał do tego prawo, tak samo jak Paige.
- Na pewno, jak dotrzemy do mieszkania, otworzymy piwo i odpalimy SingStar - tak to były takie chwile, kiedy Miles naprawdę zapominał i przez te krótkie momenty czuł się naprawdę szczęśliwy.
Postawił ją dopiero na piętrze, przed drzwiami do swojego mieszkania. Sięgnął do kieszeni szukając kluczy od domu. Najpierw obie kieszenie spodni, te tylne również, później skórzana kurtka, dwie kieszenie po bokach i dwie w środku. Wszystkie puste.
- Kurwa... - mruknął a później szybka analiza, miał te klucze rano, rzucił je na biurko, a potem na tym biurku znalazło się tyle papierów - nie zabrałem z roboty kluczy do mieszkania - wyjaśnił. Już kalkulował w głowie ile zajmie mu powrót na posterunek i tutaj z powrotem. Pół godziny, może, jeśli nie będzie korków.
Spojrzał na Cece, trochę liczył, że jak zwykle uratuje mu dupę i pozwoli się kimnąć na kanapie, albo chociaż na wycieraczce razem z Lulkiem, bo jeśli nie to zostaje jeszcze opcja zapukania do Krystyny. Ta to pewnie chętnie by go przygarnęła.
Cece Marquis
- Głupotą to jest nosić w takich szpilkach takie whisky i mogę to wyjaśnić Twojemu szefowi - mrugnął do niej jednym okiem. Lubił, gdy tak nadymała usta i marszczyła brwi, wyglądała wtedy całkiem słodko, miała w sobie coś z małej dziewczynki, jakąś taką energię, której Milesowi w życiu brakowało.
- A co jest z nim nie tak? - zapytał. Miles nie znał się zupełnie na tych całych badaniach, w szkole policyjnej każdy jeden wykładowca chciał cię oblać, ośmieszyć i sprawić, że uciekniesz stamtąd z płaczem. To było coś zgoła innego niż nocne badania nad motylami w lesie. Chociaż może to lepiej, te badania rzeczywiście wyglądały podejrzanie, może trzeba się tym zająć? Zadziałać pod przykrywką, albo coś, tylko, że chyba Waits nie mógłby udawać studentki biologii, nawet jakby się ogolił.
Uśmiechnął się na jej kolejne słowa, szczerze i szeroko.
- Ale Ty mnie znasz Cece, tanie piwo, moje ulubione - pokręcił głową. Taka prawda, tanie piwo, w tanim barze, dla niego idealnie, byłby jej klientem numer jeden, chociaż oczywiście nie życzył jej tego. Nawet jeśli miałby się zrywać w środku nocy, żeby jej podwieźć piwo do lasu, żeby jej się lepiej obserwowało te nocne motyle, czy coś tam, bez tego dziwnego profesora oczywiście, to życzył jej zrobienia tego doktoratu, szczerze.
- To towarzystwo drętwe jak w prosektorium - rzucił, kiedy powiedziała o tych dupkach, prezesach wielkich firm, Miles znał takich ludzi. Byli najgorsi, w białych rękawiczkach, robili rzeczy, które trudno sobie było wyobrazić.
Skrzyżował w górze dwa palce na znak przysięgi.
- Obiecuję nie pakować się w żadne problemy, ale to zawsze one znajdują mnie więc wiesz... To się chyba wtedy nie liczy? - Miles po prostu jakby miał jakiś radar na kłopoty, zawsze wybierał na patrole dzielnice, gdzie coś się działo. Zawsze wybierał te ciemne zaułki, gdzie czaił się nieprzyjaciel, jakby miał do tego jakiś szósty zmysł. A może po prostu przez lata nauczył się rozpoznawać takie rzeczy?
- Napijmy się - skwitował jej słowa, chociaż znała go już na tyle, że na pewno wiedziała, że i tak to zrobi. Dlatego nie zarzekał się, że nie, bo po prostu Miles nie lubił łamać danego słowa.
- Przecież jesteś twarda, silna babka - jeszcze rzucił w odpowiedzi na jej słowa, kiedy stwierdziła, że nie da sobie rady z tym wszystkim, zanim ją podniósł. A później poczuł, kiedy tak ją trzymał w ramionach, że wcale nie jest taka twarda i taka silna...
- Wreszcie siłownia pięć razy w tygodniu się na coś przydała - zaśmiał się tylko. No tak, właściwie Miles jak nie siedział na komisariacie, to albo był w policyjnej stajni, albo siłowni. W domu właściwie tylko sypiał, potem budził się na kacu, jadł zupę od Cece i znowu szedł do pracy.
Jej pytanie sprawiło, że się zamyślił, nawet zatrzymał na moment stopę na jednym schodku i spojrzał na czubek jej głowy. Mogliby być. Miles też by mógł, przecież miał do tego prawo, tak samo jak Paige.
- Na pewno, jak dotrzemy do mieszkania, otworzymy piwo i odpalimy SingStar - tak to były takie chwile, kiedy Miles naprawdę zapominał i przez te krótkie momenty czuł się naprawdę szczęśliwy.
Postawił ją dopiero na piętrze, przed drzwiami do swojego mieszkania. Sięgnął do kieszeni szukając kluczy od domu. Najpierw obie kieszenie spodni, te tylne również, później skórzana kurtka, dwie kieszenie po bokach i dwie w środku. Wszystkie puste.
- Kurwa... - mruknął a później szybka analiza, miał te klucze rano, rzucił je na biurko, a potem na tym biurku znalazło się tyle papierów - nie zabrałem z roboty kluczy do mieszkania - wyjaśnił. Już kalkulował w głowie ile zajmie mu powrót na posterunek i tutaj z powrotem. Pół godziny, może, jeśli nie będzie korków.
Spojrzał na Cece, trochę liczył, że jak zwykle uratuje mu dupę i pozwoli się kimnąć na kanapie, albo chociaż na wycieraczce razem z Lulkiem, bo jeśli nie to zostaje jeszcze opcja zapukania do Krystyny. Ta to pewnie chętnie by go przygarnęła.
Cece Marquis
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Miles W. Waits
Gdy miało się dobre relacje z Krysią, to dawała garść truskawek i własnoręcznie zrobionego ciasta. Mogła być manipulatorką, ale w zasadzie była samotną emerytką, poszukującą towarzystwa. Stąd tak często siedziała w tym oknie. Kilka razy Cece zdarzyło się jej farbować włosy na przyjazd wnucząt, podobno nie przylecieli ze względu na śnieżycę. Tylko trudno wyrokować, kiedy nie zna się całej sytuacji. Emerytka miała swoje za uszami, ale bez niej kamienica nie wyglądałaby tak samo.
— Jakbyś zobaczył mnie kilkanaście minut temu, zmieniłbyś zdanie — parsknęła, kręcąc głową — już nic nikomu nie wyjaśniaj — wytknęła język, sprzedając mu kuksańca w bok, albo w żebra. Po tanich piwach ala Miles Waits miała dosyć słabą koordynację. Za to finalnie się rozluźniała. Nie trzeba było jej wiele, byle na nowo obudzili wspomnienie wspólnego śpiewania Britney. Są takie piosenki, które łączą nieważne, jaka różnica wieku się pojawia.
— Halo, halo, chciałbyś, bym siedziała z typem co bada atrakcyjność piersi? — spytała, unosząc obie brwi do góry — wtedy to dopiero miałbyś, co się z nim rozmówić. Pamiętam, jak na egzamin do niego założyłam największy dekolt, jaki miałam. Nawet nie spojrzał mi w twarz — niestety, na uniwersytetach też bywali tacy ludzie. Gdyby społeczeństwo słyszałoby o takich badaniach, wyszłoby z siebie. Zwłaszcza feministki. Tylko nikogo spoza społeczności uniwersyteckiej to nie obchodziło. Gościu pewnie posiedzi tam na ugrzanym stołku aż do emerytury.
— To widzielibyśmy się na nim częściej — stwierdziła, wzruszając ramionami — przynajmniej miałabym ulubionego klienta — w tanim barze mogłaby częściej widzieć Waitsa. Specjalnie dla niego zamówiłaby tanie piwo w beczce, by miało jeszcze lepszy smak i bąbelki. Chociaż w tym wszystkim chyba nie oto dokładnie chodziło. Miło było zobaczyć twarz, która wydawała się być dla niej przyjazna. Tyle że uwielbiała siedzieć na dachach i zbierać z nich rośliny do badań. To była główna część jej badań. Zebrać, a następnie wyizolować materiał genetycznych, by móc go poddać testom. Z motylami nie wytrzymałaby jednej nocy, owady dalej były na niej nieoczywistym wrogiem.
— Nawet bardziej, mają większe ego od naszej kamiennicy — zaśmiała się, wkładając sobie kosmyki włosów za uszy. Dla niej mogli nie być zbyt moralni, ale liczyły się napiwki, jakie jej podawali. Dzięki nim mogła bez problemu opłacać opiekę dla matki i bardziej inwestować, by w końcu kupić sobie mieszkanie. Marzyła o nim, odkąd osiągnęła trzydziestkę. Jednak sama nie wiedziała, czy dałaby radę opuścić swoje mieszkanie. Przez wzgląd na sąsiadów... lub jednego z nich.
— Błagam, nie cytuj mi Harry'ego Pottera — była jedną z tych osób, która na nim się wychowała. Oczami wyobraźni zamiast gryfona zobaczyła Milsa tłumaczącego się przed profesor McGonagall. Przepiękny widok. Mogłaby za niego zapłacić. Chociaż szczerze bywały dni, w których brakowało jej obecności sąsiada. Co by o nim nie mówić, zdążyła się przywiązać. Tylko domyślała się, jaka jego praca potrafi być niebezpieczna.
Skinęła głową. Ona wypije wodę z sokiem cytryny, a on piwa. Wszyscy wtedy wejdą na taki sam poziom upicia.
— To muszę zacząć chodzić z Tobą na siłownię, jak takie ciężary dostaję — skwitowała krótko, kręcąc głową. Zamilknęła, gdy tylko podniósł ją do góry. Widocznie to ona zaczęła robić mu za siłownię — zaraz będziesz bardziej na mnie narzekał niż na Krysię — dodała po chwili, spoglądając mu w oczy. Emerytka musiała być prawdziwą ikoną. Mu kazała wynosić śmieci, a teraz wnosił swoją szaloną, niezbyt stabilną emocjonalnie sąsiadkę.
Spojrzała mu w oczy z miną smutnej buły. To pytanie było dla niej ważne. Chciała móc poczuć, chociaż przez krótki ułamek sekundy prawdziwe szczęście. Ozdrowienie matki, może fizjoterapia w końcu zadziała? Obrona doktoratu? Czy uwolnienie się od bogaczy. Niewiele potrzebowała, by tego zaznać. Chociaż poczuła je, gdy wspomniał o karaoke. Skinęła głową, powracając do jego ramienia z uśmiechem.
Na jej twarzy pojawił się delikatny grymas, kiedy stanęła na nogach. Coś jej nie pasowało. Nawet alkohol niezbyt poprawił jej bólu. Zaczęła się powoli kiwać w miejscu. Marzyła o położeniu się na kanapie. Finalnie musiała odpocząć.
— Chodźmy do mnie — zaproponowała bez większego zawahania — kocur się za Tobą stęsknił, a po ostatnim i tak mam twoje piwo — poza tym u siebie poczułaby się lepiej — przynajmniej ogarnę się, by wyglądać jak człowiek — wyjęła swoje klucze z torebki, dreptając powoli w stronę drzwi. Odkluczyła je, by mieszkanie stanęło dla nich otworem. Po chwili pojawił się szary, długowłosy kot, który zaczął ocierać się o Cece, a później o Milsa, domagając się pieszczot.
— Wypij piwo, a ja doprowadzę się do porządku — rzuciła bez większego zastanowienia i zamknęła się w łazience. Prawie trzydzieści minut je nie było. W tym czasie umyła swoje włosy, wzięła prysznic, a przede wszystkim zmyła makijaż. Dopiero umyta wyszła w piżamce w urocze kotki. Przestała wyglądać jak gorąca pani barman, zaczęła przypominać sąsiadkę, którą mijał na korytarzu.
— Co prawda nie mam dla Ciebie zbyt dużo ubrań, ale były kiedyś zostawił u mnie koszulki. Chyba będą dobre do spania, co? — zagadnęła, rzucając mu kilka t-shirtów — ręczniki są w łazience. Teraz będziesz pachniał jak kwiat bzu — zaśmiała się, czekając na jego reakcję. Po pracy każdemu przydałaby się odrobina odświeżenia, — a później piwo?
Gdy miało się dobre relacje z Krysią, to dawała garść truskawek i własnoręcznie zrobionego ciasta. Mogła być manipulatorką, ale w zasadzie była samotną emerytką, poszukującą towarzystwa. Stąd tak często siedziała w tym oknie. Kilka razy Cece zdarzyło się jej farbować włosy na przyjazd wnucząt, podobno nie przylecieli ze względu na śnieżycę. Tylko trudno wyrokować, kiedy nie zna się całej sytuacji. Emerytka miała swoje za uszami, ale bez niej kamienica nie wyglądałaby tak samo.
— Jakbyś zobaczył mnie kilkanaście minut temu, zmieniłbyś zdanie — parsknęła, kręcąc głową — już nic nikomu nie wyjaśniaj — wytknęła język, sprzedając mu kuksańca w bok, albo w żebra. Po tanich piwach ala Miles Waits miała dosyć słabą koordynację. Za to finalnie się rozluźniała. Nie trzeba było jej wiele, byle na nowo obudzili wspomnienie wspólnego śpiewania Britney. Są takie piosenki, które łączą nieważne, jaka różnica wieku się pojawia.
— Halo, halo, chciałbyś, bym siedziała z typem co bada atrakcyjność piersi? — spytała, unosząc obie brwi do góry — wtedy to dopiero miałbyś, co się z nim rozmówić. Pamiętam, jak na egzamin do niego założyłam największy dekolt, jaki miałam. Nawet nie spojrzał mi w twarz — niestety, na uniwersytetach też bywali tacy ludzie. Gdyby społeczeństwo słyszałoby o takich badaniach, wyszłoby z siebie. Zwłaszcza feministki. Tylko nikogo spoza społeczności uniwersyteckiej to nie obchodziło. Gościu pewnie posiedzi tam na ugrzanym stołku aż do emerytury.
— To widzielibyśmy się na nim częściej — stwierdziła, wzruszając ramionami — przynajmniej miałabym ulubionego klienta — w tanim barze mogłaby częściej widzieć Waitsa. Specjalnie dla niego zamówiłaby tanie piwo w beczce, by miało jeszcze lepszy smak i bąbelki. Chociaż w tym wszystkim chyba nie oto dokładnie chodziło. Miło było zobaczyć twarz, która wydawała się być dla niej przyjazna. Tyle że uwielbiała siedzieć na dachach i zbierać z nich rośliny do badań. To była główna część jej badań. Zebrać, a następnie wyizolować materiał genetycznych, by móc go poddać testom. Z motylami nie wytrzymałaby jednej nocy, owady dalej były na niej nieoczywistym wrogiem.
— Nawet bardziej, mają większe ego od naszej kamiennicy — zaśmiała się, wkładając sobie kosmyki włosów za uszy. Dla niej mogli nie być zbyt moralni, ale liczyły się napiwki, jakie jej podawali. Dzięki nim mogła bez problemu opłacać opiekę dla matki i bardziej inwestować, by w końcu kupić sobie mieszkanie. Marzyła o nim, odkąd osiągnęła trzydziestkę. Jednak sama nie wiedziała, czy dałaby radę opuścić swoje mieszkanie. Przez wzgląd na sąsiadów... lub jednego z nich.
— Błagam, nie cytuj mi Harry'ego Pottera — była jedną z tych osób, która na nim się wychowała. Oczami wyobraźni zamiast gryfona zobaczyła Milsa tłumaczącego się przed profesor McGonagall. Przepiękny widok. Mogłaby za niego zapłacić. Chociaż szczerze bywały dni, w których brakowało jej obecności sąsiada. Co by o nim nie mówić, zdążyła się przywiązać. Tylko domyślała się, jaka jego praca potrafi być niebezpieczna.
Skinęła głową. Ona wypije wodę z sokiem cytryny, a on piwa. Wszyscy wtedy wejdą na taki sam poziom upicia.
— To muszę zacząć chodzić z Tobą na siłownię, jak takie ciężary dostaję — skwitowała krótko, kręcąc głową. Zamilknęła, gdy tylko podniósł ją do góry. Widocznie to ona zaczęła robić mu za siłownię — zaraz będziesz bardziej na mnie narzekał niż na Krysię — dodała po chwili, spoglądając mu w oczy. Emerytka musiała być prawdziwą ikoną. Mu kazała wynosić śmieci, a teraz wnosił swoją szaloną, niezbyt stabilną emocjonalnie sąsiadkę.
Spojrzała mu w oczy z miną smutnej buły. To pytanie było dla niej ważne. Chciała móc poczuć, chociaż przez krótki ułamek sekundy prawdziwe szczęście. Ozdrowienie matki, może fizjoterapia w końcu zadziała? Obrona doktoratu? Czy uwolnienie się od bogaczy. Niewiele potrzebowała, by tego zaznać. Chociaż poczuła je, gdy wspomniał o karaoke. Skinęła głową, powracając do jego ramienia z uśmiechem.
Na jej twarzy pojawił się delikatny grymas, kiedy stanęła na nogach. Coś jej nie pasowało. Nawet alkohol niezbyt poprawił jej bólu. Zaczęła się powoli kiwać w miejscu. Marzyła o położeniu się na kanapie. Finalnie musiała odpocząć.
— Chodźmy do mnie — zaproponowała bez większego zawahania — kocur się za Tobą stęsknił, a po ostatnim i tak mam twoje piwo — poza tym u siebie poczułaby się lepiej — przynajmniej ogarnę się, by wyglądać jak człowiek — wyjęła swoje klucze z torebki, dreptając powoli w stronę drzwi. Odkluczyła je, by mieszkanie stanęło dla nich otworem. Po chwili pojawił się szary, długowłosy kot, który zaczął ocierać się o Cece, a później o Milsa, domagając się pieszczot.
— Wypij piwo, a ja doprowadzę się do porządku — rzuciła bez większego zastanowienia i zamknęła się w łazience. Prawie trzydzieści minut je nie było. W tym czasie umyła swoje włosy, wzięła prysznic, a przede wszystkim zmyła makijaż. Dopiero umyta wyszła w piżamce w urocze kotki. Przestała wyglądać jak gorąca pani barman, zaczęła przypominać sąsiadkę, którą mijał na korytarzu.
— Co prawda nie mam dla Ciebie zbyt dużo ubrań, ale były kiedyś zostawił u mnie koszulki. Chyba będą dobre do spania, co? — zagadnęła, rzucając mu kilka t-shirtów — ręczniki są w łazience. Teraz będziesz pachniał jak kwiat bzu — zaśmiała się, czekając na jego reakcję. Po pracy każdemu przydałaby się odrobina odświeżenia, — a później piwo?
-
Oficjalnie: detektyw w wydziale konnym torontońskiej policji.
Nieoficjalnie: facet, który lepiej dogaduje się z końmi niż z ludźmi.
Zna na pamięć rozkład ulic w Toronto i każdy błąd, który popełnił w ostatnich dziesięciu latach.
Samotnik, który nie lubi samotności.
Facet, który trzyma się zasad - chyba że chodzi o czyjeś życie, wtedy potrafi złamać je wszystkie na raz.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkisąpostaćautor
Ciasto Krysi, Miles miał okazję je spróbować, bo kiedyś go poczęstowała, gdy przyniósł jej zakupy, odrobię zakalcowate, wilgotne, puszyste, wypełnione owocami, z kruszonką, smak nie do podrobienia, prawdziwy babciowy placek. Za to ciasto można było dać się pokroić. Można było wnosić te zakupy na siódme piętro dzień w dzień. Właściwie to Krysia nie była złą sąsiadką, chociaż ona w przeciwieństwie do Cece, często zagadywała Milesa o tę kobietę, która go odwiedza.
Zmarszczył brwi słysząc o tym typie, co bada atrakcyjność piersi, wiadomo, gdy był w liceum to mógł o tym pisać elaboraty, ale w zasadzie to tylko o piersiach swojej eks, bo innych nigdy wcześniej nie widział, ale myślał, że z wiekiem trochę to przechodzi. Najwidoczniej nie każdemu, ale żeby takie badania prowadzić na uniwersytecie?
- Żartujesz sobie ze mnie Cece? Naprawdę macie tam takiego gościa? I nikt go nigdzie nie zgłosił? - Miles nie mógł uwierzyć, chociaż z drugiej strony jakich on czasami szajbusów widział na posterunku... Chyba nic już nie powinno go dziwić. Świat był dziki, nawet tutaj w Toronto.
- Jak będziesz miała z nim jakieś badania to zakładaj golf, a ja Ci na wszelki wypadek załatwię gaz pieprzowy - stwierdził w końcu, bo nie chciał prowadzić potem po lasach śledztwa na temat jakiejś afery motylowej. A zwłaszcza z Cece w roli głównej.
- Na tanie piwo zawsze, a jakby jeszcze podawali tam zupę dnia, to chyba bywałbym dwa razy dziennie - roześmiał się, bo w zasadzie to Miles żywił się ostatnio zupami od Cece i piwem, niezła dieta, aż dziwne, że udawało mu się przy niej tak wyglądać. Chyba powinien zmienić nawyki żywieniowe, może jakaś dieta pudełkowa, czy coś?
- To cytat z Haryego Pottera? - uśmiechnął się, czytał tę książkę, ale pewnie sto lat temu, a filmy może kiedyś oglądał, ale nie za bardzo przykładając do tego wagę, chociaż kiedyś przez moment sobie pomyślał, że jego dzieci na pewno będą znały tę sagę, ale teraz... Harry może się w ogóle nie doczekać powrotu.
- Daj spokój Cece, sto razy wolę nieść Ciebie na górę niż Krysię, jest bardzo koścista... Nie pytaj skąd wiem - pokręcił głową. Kiedyś Kryśce strzeliło coś w biodrze, a Miles akurat wchodził do budynku, słyszał ten trzask, jak łamane, stare drewno. Już miał wzywać pogotowie, ale Krysia poprosiła, żeby pomógł jej się dostać na górę. Dla uściślenie nie niósł jej tak jak Cece, ale też nie zostawił na pastwę losu!
Odetchnął z ulgą, gdy Cece zaproponowała, żeby poszli do niej. Naprawdę nie chciało mu się gnać do roboty po klucze.
- Ile jeszcze razy uratujesz mi tyłek? I jak mam Ci się w końcu za to odwdzięczyć, bo czuję, że butelka wina z marketu nie wystarczy - uśmiechnął się szczerze i z wdzięcznością. Naprawdę gdyby nie ona, to pewnie spałby dzisiaj na komisariacie, bo już nie chciałoby mu się tu wracać, na kolacje i obiad zjadł batona z automatu i wypił kawę. Zresztą w ogóle jadłby pewnie tylko te syfne batony i może czasem jakieś kanapki, gdy wracał z zakupów dla Krysi.
- To ja zamawiam jedzenie, na co masz ochotę? - zapytał kiedy wchodzili do środka. Gdy Lulek się do niego łasił, to oczywiście się schylił drapiąc go za uszami. Miles kiedyś wcale nie lubił kotów, chyba wolał psy, ale odkąd ten sierściuch zaczął do niego zaglądać w poszukiwaniu swojej właścicielki, to wystawiał mu miseczkę z jakimiś smakołykami, no i drapał go za uchem.
- Spokojnie, nie spiesz się - powiedział, kiedy Cece oznajmiła, że idzie się ogarnąć. Trochę jej zeszło, ale to nawet dobrze, bo Miles zdążył w tym czasie wypić piwo, ale też nakarmić kota, o gekonie zapomniał, ale on nie lubił gadów, chociaż nie to, że specjalnie, po prostu do kota się już przyzwyczaił. Oprócz tego zamówił też jedzenie, co tam Cece sobie zażyczyła, no i naszykował im talerze, sztućce, a nawet kieliszki na to piwo, żeby mogli się poczuć, jakby to była jakaś kolacja przy świecach. A właśnie! Świeca też się znalazła, stała na środku, jeszcze nie odpalona. Chyba trochę zbyt luźno się u niej czuł, ale ona u niego też miała takie prawa, po prostu to się kiedyś stało podczas jakiejś posiadówki. Taka wymiana zdań, dasz szklankę, weź sobie, przecież wiesz gdzie jest... A później to już jakoś tak poszło.
Kiedy wyszła uśmiechnął się szeroko, teraz wyglądała o niebo lepiej, taką Cece lubił najbardziej.
Złapał te koszulki i wziął pierwszą lepsza, tylko sprawdził rozmiar, akurat coś koło jego.
- Myślę, że się nadadzą - stwierdził i zarzucił sobie koszulkę na ramię. W zasadzie jego mały rytuał to było branie prysznica po powrocie z pracy, chociaż dzisiaj myślał, że będzie miał dzień brudasa, ale jednak nie, ale może to i lepiej.
- Jeśli serio chcesz żebym pachniał jak kwiat bzu, to daj mi dwie minuty... - puścił do niej oczko. Miles miał super moc jeśli chodzi o branie prysznica, ogólnie o szykowanie się do wyjścia, zajmowało mu to dosłownie kilka minut, zawsze, nie ważne czy miał się wyszykować do klubu, czy na bal.
- Piwo już Ci otworzyłem - rzucił i zniknął za drzwiami łazienki. To nie tak, że wchodził i wychodził spod tego prysznica, bo po kilku minutach wrócił pachnący tym bzem, z umytymi włosami i koszulką do spania wciągniętą na wilgotne jeszcze ciało, on po prostu robił to wyjątkowo szybko. Super moc, jak nic.
Miał na sobie koszulkę byłego chłopaka Cece, nawet nie zauważył, a na przodzie był wielki napis KOCHAM CECE, a z tyłu ich zdjęcia, ale tego Miles już nie dostrzegł, za to rzucił mu się w oczy ten napis. Rozciągnął koszulkę czytając go.
- Kocham Cece… Ty też masz taką? Z jego imieniem? - poruszył śmiesznie brwiami - pasuje mi? - dopytał siadając na przeciwko niej i chwytając za piwko.
Cece Marquis
Zmarszczył brwi słysząc o tym typie, co bada atrakcyjność piersi, wiadomo, gdy był w liceum to mógł o tym pisać elaboraty, ale w zasadzie to tylko o piersiach swojej eks, bo innych nigdy wcześniej nie widział, ale myślał, że z wiekiem trochę to przechodzi. Najwidoczniej nie każdemu, ale żeby takie badania prowadzić na uniwersytecie?
- Żartujesz sobie ze mnie Cece? Naprawdę macie tam takiego gościa? I nikt go nigdzie nie zgłosił? - Miles nie mógł uwierzyć, chociaż z drugiej strony jakich on czasami szajbusów widział na posterunku... Chyba nic już nie powinno go dziwić. Świat był dziki, nawet tutaj w Toronto.
- Jak będziesz miała z nim jakieś badania to zakładaj golf, a ja Ci na wszelki wypadek załatwię gaz pieprzowy - stwierdził w końcu, bo nie chciał prowadzić potem po lasach śledztwa na temat jakiejś afery motylowej. A zwłaszcza z Cece w roli głównej.
- Na tanie piwo zawsze, a jakby jeszcze podawali tam zupę dnia, to chyba bywałbym dwa razy dziennie - roześmiał się, bo w zasadzie to Miles żywił się ostatnio zupami od Cece i piwem, niezła dieta, aż dziwne, że udawało mu się przy niej tak wyglądać. Chyba powinien zmienić nawyki żywieniowe, może jakaś dieta pudełkowa, czy coś?
- To cytat z Haryego Pottera? - uśmiechnął się, czytał tę książkę, ale pewnie sto lat temu, a filmy może kiedyś oglądał, ale nie za bardzo przykładając do tego wagę, chociaż kiedyś przez moment sobie pomyślał, że jego dzieci na pewno będą znały tę sagę, ale teraz... Harry może się w ogóle nie doczekać powrotu.
- Daj spokój Cece, sto razy wolę nieść Ciebie na górę niż Krysię, jest bardzo koścista... Nie pytaj skąd wiem - pokręcił głową. Kiedyś Kryśce strzeliło coś w biodrze, a Miles akurat wchodził do budynku, słyszał ten trzask, jak łamane, stare drewno. Już miał wzywać pogotowie, ale Krysia poprosiła, żeby pomógł jej się dostać na górę. Dla uściślenie nie niósł jej tak jak Cece, ale też nie zostawił na pastwę losu!
Odetchnął z ulgą, gdy Cece zaproponowała, żeby poszli do niej. Naprawdę nie chciało mu się gnać do roboty po klucze.
- Ile jeszcze razy uratujesz mi tyłek? I jak mam Ci się w końcu za to odwdzięczyć, bo czuję, że butelka wina z marketu nie wystarczy - uśmiechnął się szczerze i z wdzięcznością. Naprawdę gdyby nie ona, to pewnie spałby dzisiaj na komisariacie, bo już nie chciałoby mu się tu wracać, na kolacje i obiad zjadł batona z automatu i wypił kawę. Zresztą w ogóle jadłby pewnie tylko te syfne batony i może czasem jakieś kanapki, gdy wracał z zakupów dla Krysi.
- To ja zamawiam jedzenie, na co masz ochotę? - zapytał kiedy wchodzili do środka. Gdy Lulek się do niego łasił, to oczywiście się schylił drapiąc go za uszami. Miles kiedyś wcale nie lubił kotów, chyba wolał psy, ale odkąd ten sierściuch zaczął do niego zaglądać w poszukiwaniu swojej właścicielki, to wystawiał mu miseczkę z jakimiś smakołykami, no i drapał go za uchem.
- Spokojnie, nie spiesz się - powiedział, kiedy Cece oznajmiła, że idzie się ogarnąć. Trochę jej zeszło, ale to nawet dobrze, bo Miles zdążył w tym czasie wypić piwo, ale też nakarmić kota, o gekonie zapomniał, ale on nie lubił gadów, chociaż nie to, że specjalnie, po prostu do kota się już przyzwyczaił. Oprócz tego zamówił też jedzenie, co tam Cece sobie zażyczyła, no i naszykował im talerze, sztućce, a nawet kieliszki na to piwo, żeby mogli się poczuć, jakby to była jakaś kolacja przy świecach. A właśnie! Świeca też się znalazła, stała na środku, jeszcze nie odpalona. Chyba trochę zbyt luźno się u niej czuł, ale ona u niego też miała takie prawa, po prostu to się kiedyś stało podczas jakiejś posiadówki. Taka wymiana zdań, dasz szklankę, weź sobie, przecież wiesz gdzie jest... A później to już jakoś tak poszło.
Kiedy wyszła uśmiechnął się szeroko, teraz wyglądała o niebo lepiej, taką Cece lubił najbardziej.
Złapał te koszulki i wziął pierwszą lepsza, tylko sprawdził rozmiar, akurat coś koło jego.
- Myślę, że się nadadzą - stwierdził i zarzucił sobie koszulkę na ramię. W zasadzie jego mały rytuał to było branie prysznica po powrocie z pracy, chociaż dzisiaj myślał, że będzie miał dzień brudasa, ale jednak nie, ale może to i lepiej.
- Jeśli serio chcesz żebym pachniał jak kwiat bzu, to daj mi dwie minuty... - puścił do niej oczko. Miles miał super moc jeśli chodzi o branie prysznica, ogólnie o szykowanie się do wyjścia, zajmowało mu to dosłownie kilka minut, zawsze, nie ważne czy miał się wyszykować do klubu, czy na bal.
- Piwo już Ci otworzyłem - rzucił i zniknął za drzwiami łazienki. To nie tak, że wchodził i wychodził spod tego prysznica, bo po kilku minutach wrócił pachnący tym bzem, z umytymi włosami i koszulką do spania wciągniętą na wilgotne jeszcze ciało, on po prostu robił to wyjątkowo szybko. Super moc, jak nic.
Miał na sobie koszulkę byłego chłopaka Cece, nawet nie zauważył, a na przodzie był wielki napis KOCHAM CECE, a z tyłu ich zdjęcia, ale tego Miles już nie dostrzegł, za to rzucił mu się w oczy ten napis. Rozciągnął koszulkę czytając go.
- Kocham Cece… Ty też masz taką? Z jego imieniem? - poruszył śmiesznie brwiami - pasuje mi? - dopytał siadając na przeciwko niej i chwytając za piwko.
Cece Marquis