29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

002
He gave me seventeen years.
I couldn’t even give him one goodbye
  Nie można było tego nie przyznać – Amerykanie uratowali im tyłki.
  Nie tylko przed Rosjanami, którzy pojawili się, aby odzyskać ukradziony im transportowiec, ale przede wszystkim: tym, że zapewnili im opiekę medyczną. Oczywista oczywistość – nie zrobili tego bezinteresownie, bo łatwo szło się domyślić, że robili to głównie po to, aby później bez skrupułów ich przesłuchiwać, próbując ustalić jakim cudem były pilot marynarki nagle pojawia się przejętym transportowcem. W dodatku w takim opłakanym stanie.
  Ich tygodniowy okres hospitalizacji w wojskowym szpitalu wiązał się z codziennymi, przedłużającymi się wizytami i przepytywaniem ich. Razem, osobno, krzyżowo, na sali, na korytarzu, na suficie.
  Sprawa była skomplikowana, bo rozchodziło się o Amerykankę, która zrabowała rosyjski sprzęt wojskowy, więc w Kongresie aż huczało od pytań. A jakiekolwiek wyjaśnienia by nie padły – wciąż wydawali się nieusatysfakcjonowani.
  Po tygodniu jednak wypuścili ich, tylko dlatego, że Candace współpracowała. Wypuścili ich warunkowo z zastrzeżeniem, że mogą ich wezwać jeszcze do siebie na przesłuchanie, więc kazano im nie opuszczać Toronto, które było ich stałym miejscem zamieszkania. Według historii Senny i według papierów Damona, wątpliwej autentyczności. Ale tylko dla nich, bo wojsko amerykańskie nie miało innego rekordu, który by pasował do jego gęby.
  Dobrze, że Korea Północna nie postanowiła wywiesić za nim plakatów rodem z westernów. Wanted – Dead or Alive.
  Gdy mogli zakończyć okres hospitalizacji, wojsko – albo z sympatii do byłej wojskowej, albo dla pewności, że wrócą do Toronto – zapewniło im transport. Więc dzięki ich uprzejmości powrót odbył się bez dodatkowych atrakcji.
  I na wieczór stali już pod wejściem do budynku, w którym wynajmowała (wynajmowali) mieszkanie.
  Oboje ze świadomością, że będą teraz prawdopodobnie pod obserwacją Amerykanów.
  Mogli wejść do mieszkania, po tym jak Damon otworzył drzwi swoją obrożą, którą mu kiedyś podarowała. Po przekroczeniu progu rozluźniła się nieznacznie, bo jednak to był dom. Miejsce, w którym czuła się stosunkowo bezpiecznie, zwłaszcza od czasu wprowadzenia do niego psa stróżującego, który swój okres próbny zdał bezbłędnie.
  Włączyła swój telefon, który zostawiła tutaj na czas misji, bo wiedziała, że nieszczególnie dobrym pomysłem będzie go zabierać ze sobą na lotniskowiec. Ledwie smartfon znalazł się od sieci a eksplodował od powiadomień o nieodebranych połączeniach od Nadira.
  Domyślała się, że jej przedłużająca się nieobecność, podczas której zajmował się Texem, mogła mu już zacząć przeszkadzać.
  Niczego innego się nie domyślała.
  Rzuciła telefon w kierunku Damona, wcześniej ostrzegając go poprzez „łap”.
  — Zamów coś do jedzenia, zanim poumieramy — powiedziała, przechodząc w stronę przedsionka. — Ja pójdę odebrać Texa. Na pewno się za tobą stęsknił.
   A raczej to, co z niego zostało.
  Niby Nadir nie mieszkał szczególnie daleko, bo różnica między nimi to było piętro a może dwa (a może więcej, bo łaskawie nie zamówił jeszcze swojego lokum), a nie wracała dość długo. Ile mogło trwać odbieranie zwierzęcia? Pięć minut. Dziesięć, jeśli pokusiła się na uprzejmy small-talk, może piętnaście, jeśli zdecydowała się jeszcze zejść do sklepu, by kupić coś w ramach podziękowania i przeprosin, ale do tego potrzebowałaby pieniędzy, a konkretniej – telefonu. Bo nie nosiła portfela.
  Ale nie było jej znacznie dłużej.
  Ale po trzydziestu minutach, może więcej – wróciła.
  Bez psa, a z ozdobnym słoikiem urną z prochami psa.
  Nie płakała, bo już dawno tego nie robiła – w swoim życiu straciła już za dużo osób, przez śmierć czy przez decyzje, że zwyczajnie kolejna strata nie targała nią tak bardzo. A przynajmniej – nie z wierzchu. Wewnątrz szalała burza. Sztorm z poczucia winy i rozżalenia.
  Ominęła salon, ominęła też jedzenie, które przyjechało wyjątkowo szybko. Ominęła swojego sympatycznego współlokatora i jego dormitorium w postaci salonu, nie jakoś pospiesznie, ale nie zwracała większej uwagi na to, co działo się dookoła. Na ewentualne głosy i pytania o wazon też nie. Bo jeszcze ich nie słyszała.
  Dotarła do sypialni, zamknęła za sobą drzwi. Bez trzasku a wyjątkowo cicho, nie chcąc po prostu robić wokół siebie dramy.
  I dopiero jak znalazła się w swoim sypialnianym zaciszu, oparła się plecami o jedną ze ścian i zsunęła po niej, by plasnąć dupskiem na ziemi.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Myślał, że już nigdy nie wrócą do domu.
Jako człowiek, który nie przywykł do wracania gdziekolwiek, z jakiegoś powodu już tęsknił za tą swoją kanapą w mieszkaniu Senny, gdzie chociaż nie obawiał się przymknąć oka. Nie miał wcześniej problemu z tym, że był gdzieś poza granicami, poza własnym komfortem. Nie tęsknił do powrotów. Żył z dnia na dzień, próbując przeżyć, wykonać misje, zdobyć wyznaczony mu cel. To było u niego naturalne, a jednak odkąd tylko zasmakował tego dziwnego domowego posmaku, z nią w roli głównej, trochę mu było tęskno do spokoju, który mieli.
No i ewidentnie Rosja nie przypadła mu do gustu.
Ameryka już była lepsza pod względem komfortu, ale niesamowicie irytująca, kiedy chodziło o dane. O informacje. O wywiad oraz bycie upierdliwym. Jakby nie było, z jednej strony ich rozumiał, bo wszystko było paskudnie podejrzane i śmierdziało na kilometr, ale Senna zdawała się wszystko wyjaśniać. Pomogło też na pewno to, że ustalili główną wersję wydarzeń, a także uzgodnili wszelkie szczegóły o które mogli ich wypytywać. Czy to razem, czy osobno. Musieli brzmieć przekonująco, bardzo przekonująco, aby chcieć okłamać rząd oraz wojsko.
Na całe szczęście się udało. Nie do końca tak, jakby tego chcieli, ale chociaż mogli wrócić do Kanady, do swojego miejsca. Doprowadzono ich do stanu używalności, poskładali, ale w dalszym ciągu mieli na oku. Zrozumiałe, ale dla kogoś takiego jak Damon, upierdliwe. Na to jednak nie mógł nic poradzić. Musiał się po prostu zaadaptować. Znowu.
Gdy weszli do domu, poczuł jak dziwny kamień spada z jego barków.
Widok tego miejsca, mebli. Zapach domu oraz cała ta atmosfera, która w nim panowała były dziwnie znajome, ale też uspokajające. Nawet jeśli nie przywiązywał się do miejsc, to jednak były takie momenty, gdzie mógł się poczuć jak u siebie. Co prawda nie w pełni, bo przecież nie miał takiego domu domu, ale… przyzwyczaił się już do tego mieszkania.
Co chcesz? — spytał, sięgając po jej telefon na którym nauczył się już zamawiać jedzenie. Robił to nie pierwszy raz, więc Glovo czy Uber Eats nie były dla niego skomplikowaną nowością. Uczył się szybko, ok?
Gdy wyszła, on zrobił zamówienie. Jakąś pizzę, ale też coś z ich ulubionej koreańskiej knajpy, albo raczej dwóch knajp, bo każde z nich miało swoje preferencje co do jedzenia. A gdy wszystko wydawało zrobione, zostało już tylko czekać na kuriera. W tym czasie poszedł do łazienki, aby się nieco ogarnąć. Spodziewał się, że Senna zaraz wróci z futrzakiem, ale…
Okres czasu się przedłużał. Bardziej niż miał to wyliczone.
Jedzenie z trzech knajp już przyszło. Wypakował je i czekał. Czekał, a ona dalej nie przychodziła. W pewnym momencie nawet zaczął się zastanawiać czy nie powinien po nią wyjść. Mogło się coś stać. Zasłabła? A może spotkała wroga, który dowiedział się, gdzie mieszkają? Im dłużej jej nie było, tym więcej niepokojących myśli przechodziło mu przez głowę. I były one na tyle irytujące, że w pewnym momencie skierował się do drzwi wyjściowych. Tylko, że do nich nie dotarł.
Usłyszał jak te się otwierają i niewiele później w wejściu jego spojrzenie napotkało Sennę. Niezauważalnie odetchnął, ale dość szybko dostrzegł pewną nieścisłość. Nie tylko w wyrazie jej twarzy oraz postawie ciała, ale także w tym, że…
Gdzie masz psa? — spytał luźno, unosząc wyżej brew. — Wymieniłaś go na doniczkę? — rzucił, nie mając pojęcia czym był przedmiot, który trzymała w dłoniach.
Może było to mało delikatne, ale on… naprawdę nie znał urn. W jego państwie nie było czegoś takiego. Były masowe groby lub po prostu dziury, gdzie chowano ludzi. Czasami dało się dostrzec jakąś trumnę, ale te były drogie. Nie palono ludzi, a ich prochów nie trzymano, bo duża część ludzi także nie wiedziała gdzie spoczywają ich najbliżsi, ani jak zginęli.
Zorientował się, że coś jest nie tak, gdy go minęła i skierowała się przed siebie, do swojej sypialni.
Senna? — rzucił za nią, odprowadzając spojrzeniem aż do drzwi, które za sobą zamknęła. Zamarł, a jego brew uniosła się wyżej w wyraźnym niezrozumieniu i niemym pytaniu. Czy on coś przeoczył? Czy czegoś nie zrozumiał?
Oj, Damon. Widać, że nie żyłeś wśród ludzi. Ale się chociaż starałeś.
Ruszył za nią i zapukał do drzwi, ale odpowiedziała mu cisza. Zapukał więc jeszcze raz, nie chcąc jej nachodzić, zwłaszcza, że nawet jeśli nie ogarniał ludzi i emocji, to zauważył, że humor jej z jakiegoś powodu podupadł.
W końcu wszedł do sypialni, aby odnaleźć ją spojrzeniem na podłodze. Przy jednej ze ścian. Nawet nie zapalał światła. Po prostu lustrował jej sylwetkę, analizując i próbując dojść do pewnych wniosków, które dla jednych były oczywiste, ale dla niego…
Co się stało? — spytał, podchodząc do niej. Zatrzymał się naprzeciwko niej, tuż przy jej nogach, lustrując ją z góry ciemnymi tęczówkami. Przykucnął przed nią i przekrzywił głowę w bok. — Coś z Texem? — To na pewno, skoro wróciła bez niego. Mógł się spodziewać, że może sąsiad był z nim na spacerze albo pojechali gdzieś na wycieczkę, skoro ich nie było dość spory kawałek czasu. Ale chyba nie myślał, że w trakcie ich nieobecności, pies mógł zwyczajnie nieprzeżyć.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Na dobrą sprawę – nie wiedziała jak się czuje.
  Ale wiedziała co czuje.
  Czuła pustkę. Jakby wydarto z niej coś, co faktycznie było integralną częścią jej osoby. Coś podobnego czuła po odejściu ojca, całkiem też podobne, po tym jak June się od niej odciął. Poczucie, że coś się utraciło. I że to nie wróci. Ciężkie, dławiące. Betonowe w oddechu. Mieszanka bezsilności i frustracji. Poczucie, że nic już nie można zrobić. Ale jednoczesna świadomość, że nie zrobiło się wystarczająco dużo.
  Nie było jej, kiedy to się stało. Nie było jej przy Texie, tak jak on był zawsze przy niej, gdy było jej ciężko. Nie było jej przy nim, kiedy oddał ostatni oddech. Nie pożegnała się z nim. Na dobrą sprawę – mógł przecież myśleć, że go zostawiła. I może dlatego już jego psie serce nie dawało dłużej rady. Bo nigdy, odkąd zamieszkali razem po tym, jak zabrała go z jednostki, nie znikała na tak długo.
  Gdy zabunkrowała się w pokoju, to ze świadomością, że jej pozbawiony wyczucia i taktu lokator, który po prostu musiał wiedzieć co się działo, dość szybko się pojawi. I kiedy zapukał pierwszy raz, to nawet nie była zdziwiona. Ani nie była na niego zła. Znała już go na tyle, że miała świadomość, że nie wysiedzi na miejscu, jeśli nie będzie wiedział, co się dzieje. Miała świadomość, że miał pewną przeczulicę. I miała pewną świadomość, że lubił mieć wszystko pod kontrolą, wszystko ogarnięte, w tym nawet jej rozstrój emocjonalny – nawet jeśli nie był częsty, a może zwłaszcza przez to, że nie był częsty.
  Ale nie zareagowała.
  Gdy zapukał znowu, to kazała mu spadać, licząc się z tym, że przyniesie to odwrotny skutek. Zwłaszcza, że wypowiedziała to na tyle żałośnie, choć głos jej się nie łamał, że raczej sygnalizowało problem, a nie agresję i niechęć do kontaktu.
  Ale może łudziła się z tym, że jak raz jego niezręczność społeczna wygra nad ciekawością.
  Ale się przeliczyła.
  Siedziała tak pod tą ścianą, z nogami wyciągniętymi przed siebie, z głową odchyloną i opartą o mur, z ramionami opuszczonymi. Bardziej – bezradna w tej postawie, niż załamana. Nie płakała, bo zwyczajnie jej się nie chciało. A nie dlatego, że nie było jej przykro – bo było to rozdzierające od wewnątrz. Ale nie płakała, bo chyba już nie umiała. Albo dlatego, że próg jej bólu emocjonalnego już bardzo dawno został wypchnięty wysoko ponad granicę straty przyjaciela.
  Zerknęła na niego, nie opuszczając głowy, gdy ustawił się przed nią, a potem przeniosła spojrzenie z powrotem na sufit.
   Co się stało.
  Nawet nie potrafiła mu tego powiedzieć, chociaż dokładnie wiedziała co. Nie umiała jednak tego ubrać w słowa. Być może też w obawie, że spotka się z niezrozumieniem. I z brakiem empatii. Chociaż o to już go posądzała, jeśli rozchodziło się o podzielenie się historią z jej przeszłości. I w zasadzie, gdy to zrobiła, to nie spotkała się z empatią. Ale też nie spotkała się z niczym złym. Jeśli już z czymś, to potrzebą działania po jego stronie, która była tak tożsama z nim.
  Ale w tamtym wypadku – dość zaskakująca. Bo przecież to był jej problem. I jej krzywda.
  — Przywitaj się z Texem, mówiłam że się na pewno za tobą stęsknił — odezwała się po chwili przedłużającego się milczenia, przesuwając po ziemi w jego stronę wazon urnę, którą trzymała między nogami. —Od teraz będzie po prostu doniczką. — Bo słyszała, jak nazwał przedmiot, który wtedy przyniosła do domu.
  Choć miało to być może żartem, może śmiechem przez łzy, zabrzmiało pusto. Ale widoczny grawer na urnie sam swoim napisem sugerował, że teraz to miał być Tex. Mogła liczyć na to, że Damon był jednak chociaż trochę inteligentny – a był – i połączy fakty. Chociaż z drugiej strony – skąd miała wiedzieć, że tam u nich to zjawisko doniczek było czymś absolutnie obcym.
  I może faktycznie starała się trzymać hardo, zamykać to w żarcie, aby nie pokazywać, że jednak to ją mocno zabolało i teraz wyżerało od środka, ale nieważne jak bardzo by się nie starała, to jednak jej postawa i głos mówiły, że to było coś więcej niż chwilowa niedogodność, jak zmniejszenie stref dostaw na Glovo i wykluczenie ich z ich ulubionych knajp.
  Ale mogła też liczyć na to, że Damon po prostu nie zrozumie. Tak jak nie rozumiał całej szerokiej gamy ludzkich uczuć i emocji, a już na pewno nieszczególnie umiał samodzielnie interpretować to, co się działo z drugim człowiekiem.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Nie umiał pocieszać ludzi. Nie umiał być dobrym ramieniem na którym można się wypłakać. Nie umiał być tym całym pocieszycielem oraz dobrym przyjacielem. Zwyczajnie nie miał tego u siebie wgranego. Wiedział jak być doskonałym agentem. Jak być maszyną, która musiała działać, celować, zabijać, planować. Umiał się wyłączyć na emocje, ale… działać razem z nimi? Brać je pod uwagę? Być bardziej ludzki, niż zwykle, bo wymagała tego sytuacja?
To już wychodziło poza jego umiejętności. Nawet jeśli szybko się adaptował.
Tylko najpierw musiał jeszcze zrozumieć dlaczego w zasadzie była smutna i przygnębiona, chociaż do jej aktualnego stanu bardziej pasowało - pusta. Tak po prostu. Jak jakieś naczynie. Może jak doniczka, którą ze sobą przyniosła, tylko, że ta była pełna od prochów psa.
Może się naprzykrzał, może nie chciała go teraz widzieć, ale jako człowiek, który potrzebował w swoim życiu jasnych komunikatów, aby się odwalić - musiał to od niej usłyszeć. Musiała mu powiedzieć, że ma spadać, spierdalać, odwalić się, wyjść. Cokolwiek. Nie obraziłby się. Po prostu musiał wiedzieć czego od niego wymagano. Jak taki typowy facet, tylko z nietypowym, emocjonalnym upośledzeniem.
Mogła się więc spodziewać, że nie usłyszy od niego nic pocieszającego. Nie usiądź obok niej, nie przytuli jej do piersi. Nie pogładzi, nie uspokoi, nie powie czegoś pokrzepiającego, że teraz Texowi jest dobrze, że nic go nie boli i że na pewno będzie z nią. Teraz jako prochy. Nie powie raczej niczego, co powinna i chciałaby usłyszeć, bo… zwyczajnie nie wiedział co miałby powiedzieć. Prędzej rzuciłby coś niezręcznego i nie na miejscu.
Nie zamierzał jednak odjeść, póki faktycznie go nie wykopie.
Przywitaj się z Texem… Co?
Po jej słowach brew mu podeszła wyżej w wyraźnym zaskoczeniu i swego rodzaju niezrozumieniu. Przeniósł wzrok na doniczkę, którą ze sobą przyniosła od sąsiada, starając się w pewien sposób połączyć wątki, bo w tym momencie, nie było to dla niego tak jasne.
Tex? — powtórzył, odnajdując spojrzeniem delikatny grawer na urnie. Nie tylko z imieniem, ale także datą, która zdawała się mu powiedzieć wszystko, co powinien.
Teraz dopiero zrozumiał, że to nie była doniczka. Ani metalowy pojemnik na ciastka.
Przeniósł spojrzenie z powrotem na nią i… nie powiedział nic. Lustrował ją swoim ciemnym, niewzruszonym jak zawsze spojrzeniem, na jej twarzy szukając wszystkich tych emocji, których jemu zwyczajnie brakowało. Żal, rozpacz, smutek, żałoba. Coś, co wskazywało na coś więcej niż kompletne wyprucie spowodowane kolejną stratą w życiu.
Podniósł się. Bez słowa, bez komentarza. I zostawił ją.
Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Skierował się do salonu, gdzie wszystko było przygotowane i… zaczął wszystko zabierać. Wziął dwie wielkie, ciepłe jeszcze pizze, a na ich pudełka położył kolejne, z chińszczyzną oraz koreańczykiem, które także zostały zamówione, bo przecież jeszcze przed chwilą byli okropnie głodni i zmęczeni. Zabrał to wszystko w jedną rękę, układając dziwną, ale w miarę stabilną konstrukcję, w drugą rękę biorąc jej laptopa. I tak zapakowany skierował się z powrotem do sypialni.
Wrócił do niej i postawił jedzenie nieopodal. Laptopa odstawił na siedzeniu krzesła, które zaraz przysunął, stawiając naprzeciwko siedzącej dalej Senny. Z siatek wyciągnął też wszystkie przywiezione im sosy oraz jednorazowe, drewniane pałeczki, które podał dziewczynie. A jeśli ich nie chwyciła, to położył je obok niej. Bez słowa. Otworzył obie pizze i rozłożył między nimi, tak aby mieli wybór. Ściągnął także folię z dwóch kolejnych dań, co by zapach rozniósł się po całym pokoju.
To był jego sposób. To było jego niezręczne pocieszanie, oznaka człowieczeństwa, które dopiero w nim kiełkowało. Próba odwrócenia uwagi, powrotu do normalności, ale też… w sumie nie wiedział czego.
Jedz, bo wystygnie — powiedział, swoimi pałeczkami sięgając do koreańczyka z którego zabrał część ryżu, mięsa i jakichś warzyw. Włączył im też jakiś film. Kompletnie przypadkowy, bo przecież nie znał się na wyborach, ale platforma, którą włączył właśnie zaproponowała jakąś nowość. Nawet nie czytał zapowiedzi, po prostu to wybrał.
Złapał za kawałek pizzy i w ciągu zaledwie kilku kęsów, pochłonął go całego. No, prawie całego.
Masz, należą ci się dupki — powiedział, odkładając na bok dupki od pizzy. Te same, które zawsze oddawał psu, aby mógł się cieszyć swoim starym, emerytowanym życiem.
I to było tyle. To było wszystko, na co było go stać.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  Obserwowała to wszystko trochę jak przez pryzmat zaparowanej szyby. To, jak odchodzi – co samo w sobie nie wywołało w niej większych emocji, bo przecież nauczona była być samą ze swoją stratą. I to, jak jednak wraca. Z całą masą jedzenia. Jak ustawia to wszystko i jak w końcu siada (chyba – albo sama go posadziłam, bo w tekście tego nie ma) obok. Samych pałeczek nie przyjęła, bo nawet nie umiała nimi jeść. On jej nigdy nie nauczył, więc jeśli już, to jej sprzymierzeńcem był tylko i wyłącznie widelec, nawet jeśli miała jeść azjatycką kuchnię.
  Tak czy siak – trochę jej się rozmywała wizja. Trochę nie nadążała za tym, co się działo i być może przez to, że nie spodziewała się po nim tego typu działań. Dla niego wygodniejszym byłoby wycofać się i zaczekać, aż ona sama się ogarnie. Wiedziała, że Damon był… emocjonalnie trudny, aby nie napisać: niedorozwinięty. Ale też widziała jak się zmieniał na przestrzeni ich relacji.
  Jak od emocjonalnie niedostępnego buca i egoisty, zmienił się powoli w materię, która pozwalała komuś być w twoim towarzystwie i nie warczała już tak gardłowo. Kogoś, kto może nie ufał w pełni, ale próbował. Bo już nawet nie kwestionował tego, że próbowała go opatrzeć i nie snuł insynuacji, że na pewno będzie coś za to chciała.
  Ale mimo to – nie spodziewała się go mieć obok siebie w dość trudnym, i na pewno dla niego: niezręcznym, momencie.
  Nie musiał mówić, żeby wiedziała, że jego to sporo kosztowało. Bo przecież miał wybór. Faktycznie wyjść i czekać, aż się sama ogarnie. Dzień, dwa czy tydzień. Mijać się z nią na korytarzu i tylko kontrolować, czy coś się zmieniło.
  Ale był.
  A ona czuła się z tym… dziwnie. Przede wszystkim właśnie dlatego, że przyzwyczajona była do samotności. Do tego, że była sama w trudach życia. Czy to jako mała dziewczynka, czy nastolatka czy kadetka, a potem wojskowa i… wtedy kiedy przeniosła się do Toronto. Aż do pewnego momentu. Najpierw był bo był – bo było jej go szkoda, a nie przeszkadzał jej w jej własnej przestrzeni. A potem był bo…
  No właśnie. Był bo co? Bo sam wybierał, że będzie. I jak kiedyś przyrównała go już do takiego kota, który z początku wolał trzymać dystans i po prostu czekało się, aż sam podejdzie, tak teraz ten kocur chyba się przekonał i sam przychodził.
  Ale czuła się dziwnie, bo też… dziwnie dobrze. Inaczej, jak w takiej chwili. Nie mniej smutna, nie mniej rozżalona, ale na pewno było to jakoś mniej ciężkie. I nie musiał z nią rozmawiać o problemie – pewnie byłoby to dla niej frustrujące i jeszcze bardziej krępujące. Samo to, że był, robiło prawdziwą robotę.
   Jedz, bo wystygnie
  Czuła jak z tymi słowami jej żołądek, i tak zaciśnięty w supeł, ściska się jeszcze bardziej, w niemej manifestacji, że on niczego nie przyjmie. Ucisk w gardle, ta nieprzyjemna gula, też niczego by nie ułatwiły.
  Dlatego nie zareagowała, patrząc jedynie przed siebie, próbując oswoić się z tą chwilą. I okolicznością. I tym, że Tex siedzi obok, ale… w doniczce. A nie żebrzący przy Damonie.
  Drgnęła jednak na jego kolejne słowa, przenosząc na niego spojrzenie. To było jak delikatne tąpnięcie, które poruszyło nią na tyle, by mogła zacząć myśleć o tym, co było teraz. A nie o tym, czego nie zrobiła.
  — Chyba coś ci się pomyliło, że będę po tobie dupki dojadać — odezwała się, patrząc na niego. Uniosła kącik w bladym, ledwie dostrzegalnym uśmiechu. Takim, którym nawet siebie samej by nie przekonała. Ale jednak: prawdziwym. — Nie będę jadła twoich zarazków, aż tak cię nie lubię. — Powiedziała mu, że go lubi, już jakiś czas temu, ale bez przesady! Aby zaraz się śliną wymieniać? I to taką na pizzy? W sumie jakie – wymieniać. To w sumie ona by tylko brała, jakkolwiek to nie brzmiało.
  Ale on to pewnie musiał po niej dojadać. To co innego. On był jak ten Nono z Teletubisiów, jeśli chodziło o jedzenie.
  — I ostatni raz pozwalam ci zamawiać, kiedy jesteś głodny. — Przeciągnęła spojrzeniem po tej całej furze jedzenia, którą przyniósł. Ale to było całkiem porządne (chociaż śmieciowe) jedzenie, biorąc pod uwagę to, czym karmili ich w szpitalu czy na lotniskowcu.
  Zagranie nawet zrozumiałe.
  Ale to, co jeszcze chwilę gościło w kąciku jej ust zniknęło, a ona znowu zbladła. Oparła na nowo głowę o ścianę, przechylając ją na tyle, w jego stronę, by zerknąć na niego.
  — Nie musisz tu siedzieć — powiedziała. — Wiem, że to nie twoja bajka i albo połamie cię zaraz od środka albo gdzieś nastąpi jakiś efekt motyla. — Coś pierdolnie. Jakiś jednorożec umrze. Bo Damon postanowił być troskliwy, na swój upośledzony sposób. — Ale widzę to i doceniam. — To, że poświęcił dla niej tego jednorożca.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Interakcje ludzkie były skomplikowane. O wiele łatwiej było innych ignorować, nie przejmować się i robić swoje. Tak zwykle funkcjonował. Gdy ktoś miał jakiś problem, to to był jego problem. Nie leżał w jego interesie. Nie musiał się przejmować, wymyślać rozwiązania. Dopóki jego to nie dotyczyło, to się nie zastanawiała i nie kombinował. Tylko na przestrzeni ostatniego czasu coś się zmieniło. W dalszym ciągu nie umiał dokładnie określić co, ale sam fakt, ze przebywał przy Sennie tyle czasu było dla niego czymś… nowym. Było odstępstwem od normy. Nie mówiąc o tym, że przyzwyczaił się do jej obecności. Przyzwyczaił się do tego, że była, że mówiła, że robiła swoje rzeczy. I to w takim stopniu, że stała się jego codziennością. Była częścią otoczenia, jego każdego dnia.
I nie chciał tego zmieniać do takiego stopnia, że nie zastanawiał się ani chwili kradnąc śmigłowiec, by polecieć po nią na Syberię. Nawet jeśli ciągnęło to za sobą całą masę konsekwencji. Bo szczerze? Dla nikogo innego by nie ruszył w podróż, chyba, że dostałby bezpośredni rozkaz od kogoś, komu nie mógł odmówić.
I to wszystko prowadziło do tego, że teraz przygotował im wyżerkę, przyniósł do niej ten nieszczęsny laptop w filmami i po prostu usiadł obok, aby zająć jej myśli po stracie ukochanego psa. Gdzie on był do tego, aby kogoś pocieszać? Gdzie on był do tego, aby się tym przejmować? W końcu to tylko zwierzak, a on nie zwykł przejmować się pierdołami. Tylko, że nawet on polubił Texa. Może nie w takim stopniu co Senna, ale… jego obecność mu nie przeszkadzała.
A to już było dużo.
Nie wychodź przed szereg, mówiłem do Texa — rzucił, zerkając na nią, a potem na urnę z psem, przy którym, na kartonie od pizzy, leżały te wszystkie dupki. I to nie przypadkowo. — To on zawsze dojada dupki od pizzy — wyjaśnił. Wiedział, że Senny nie było co karmić, bo ona w trzy czwarte przypadkach nie miała w ogóle apetytu, albo co chwila ktoś, lub coś, jej go odbierało. I wtedy jak coś zamawiali, to jadł tylko on, bo nie wiadomo co by musiało się stać, aby ścisnęło mu żołądek na tyle, by odmówił posiłku.
Może kiedyś się dowiemy.
Chyba, że bardzo chcesz — powiedział, biorąc ostatniego kęsa pizzy, aby dupkę skierować w jej kierunku. No jeśli miała z tym problem, to mogła dokończyć. On tam nigdy nie miał problemu, by być jej śmietniczkim. Kto jak kto, ale on nienawidził marnować jedzenia, ale to pewnie dlatego, że nigdy go nie miał zbyt dużo w życiu. I nie mógł wybierać co zje, tak jak teraz.
Brew mu drgnęła wyżej i po tym, jak odłożył dupkę na karton, spojrzał po wszystkich zamówionych rzeczach. Wyglądało jak coś, co mógłby pochłonąć sam. Zwłaszcza po tej ich całej podróży i przygodzie w Rosji.
Bo co? Za mało? — spytał, sięgając pałeczkami tym razem do koreańskiego dania, które zostało im również przywiezione, co by wziąć trochę jedzenia i wpakować sobie porcję do ust. No on to był naprawdę głodny, a jak jego żołądek w końcu wyczuł coś, co nie smakowało jak karton, to także się rozbudził.
Zerknął na nią kątem oka, gdy się odezwała, ale wrócił zaraz do filmu. Słuchał ją, ale na nią nie patrzył, zajadając się kolejną porcją wołowiny w sosie.
No idiota, widziałaś go? — spytał, nie odrywają≥c wzroku od ekranu. Zupełnie jakby jej nie słuchał, ale problem w tym, że to robił. Tylko kompletnie zignorował, bo nawet nie wiedział jak się do tego odnieść. W dodatku, wiedział, że nie musiał tu siedzieć. Ale chciał, a że nie umiał mówić takich rzeczy, to po prostu przeniósł temat na film. — Żenada, jakie te filmy są debilne — rzucił, wywracając oczami, wielki znawca, sięgając pałeczkami po kolejną porcję. — Mówiłaś coś? — spytał, dopiero teraz przenosząc na nią spojrzenie.
Nie zamierzał z nią o tym rozmawiać. Nie zamierzał się rozczulać. Wolał zwyczajnie odwrócić jej myśli na coś innego, bo gdy robiła to chociaż na moment, to odżywała, a gdy sobie przypominała… to wyglądała właśnie tak.
Jedz, bo ja tego nie przejem sam. — Gówno prawda. — Chyba, że mam to wyczyścić z przypraw, przedeptać i wsadzić do puszki, aby ci smakowało — dodał, pijąc do tego, że żarcie z ich kitów survivalowych na pewno bardziej jej smakowało niż pizza czy zamówiona chińszczyzna.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  — U nas, na święta, jak dzieci zostawiają ciasteczka bo wierzą, że święty Mikołaj je zje, jak przyjdzie odebrać ich list, to potem rodzice po nocach muszą je cichcem opędzlowywać, żeby nie było im przykro i żeby ich dziecięce wierzenia się nie zachwiały. Ja ciebie tylko informuję, w przypadku dość podobnym, że pomimo mojej "płomiennej" sympatii do ciebie, jest to coś, czego dla ciebie nie uczynię. — Bo jeśli faktycznie zostawi dupki Texowi to na ile? Aż zapleśnieją? Czy może liczył, że magicznie, w tym hołdzie, jednak owczarek przyjdzie, jak w Simsach, i zje to, co mu zostawiono?
  Rozumiała gest, nawet go wewnętrznie doceniała.
  Ale przyczepić się musiała.
  I odsunęła się od niego nieznacznie, kiedy podsuwał jej niedogryzioną do końca pizzę. I nie to, żeby brzydziła się faktycznie dojadać po nim – nie o to chodziło. Po prostu żołądek miała tak zasupłany, że na samą myśl o jedzeniu robiło jej się źle. Ale ten wyraz obrzydzenia sobie domalowała na twarzy, tak dla podtrzymania tej ich gry zaczepno-socjalnej.
  Strzeliła tylko brwią, gdy spytał, czy piła do zbyt małej ilości jedzenia. Jej Apple Pay pewnie zapłakał po rajdzie, jaki Damon zrobił po aplikacji, ale nie zamierzała tego komentować. Sama zachęcała go do tego i nie wzięła pod uwagę faktu, że kiedy faktycznie zamawiało się na pusty żołądek, to chciało się wszystko na raz.
  — Bo masz to wszystko zjeść, choćbyś się miał posrać — odpowiedziała, zerkając na niego z ukosa.
Pewnie się posra i to porządnie, po takim jedzeniu. Jelit nie dało się okłamać. Jak facet wielki to i kupa też.
  Gówniany temat.
  Jej humor nie był stabilny i w zasadzie nigdy przy stracie nie był. Może nie płakała i śmiała się naprzemiennie, ale chwiał się pomiędzy smutną akceptacją, a rozżaleniem i nostalgią. Dlatego potrafiła w jednym momencie myśleć o tematach lekkich, a w kolejnej czuć jak wzbiera w niej to drugie.
  I wraz z tym ta wyczuwalna zmiana w sposobie, w jakim radziła sobie z tym wszystkim. Bo zwykle przesiadywała po prostu sama. I sama przez to wszystko przechodziła. I nie mówiła komuś, że nie musi tutaj być, bo wewnętrznie też rozliczała się i obarczała winą za jego najpewniejszy dyskomfort.
  Tyle, że Damon na to nie zareagował.
  W ciszy obserwowała, jak on ignorował ją, przechylając nieznacznie głowę. Nawet się uśmiechnęła. Słabo bo słabo, wręcz ledwie dostrzegalnie, ale kąciki jej ust zadrgały. I przez chwilę nawet krzyżowała się z nim spojrzeniem, kiedy już w końcu na nią spojrzał, ostentacyjnie wcześniej ignorując.
  — Głupi jesteś — powiedziała, bez faktycznej ofensywy w głosie. Bardziej miękko i pieszczotliwie, niż złośliwie. Odwróciła przy tym wzrok od niej, chwilę wcześniej, przy tych słowach, szturchając go mocno swoją zdrową ręką, jak gdyby miała go odepchnąć od siebie.
  Tylko, że przy jego masie i gabarytach, to przesunęła bardziej siebie tym uderzeniem, odsuwając się od niego na kilka centymetrów po panelach.
  Poprawiła się na ziemi, zginając nogi w kolanach i zaraz obejmując je ramionami. Oparła brodę na kolanie, wpatrując się w ekran laptopa, usilnie starając się nie patrzeć na swój drugi bok, obok którego stała cała ta nieszczęsna doniczka.
  — Ta, ty nie przejesz czegoś sam — mruknęła, unosząc lekko brew. Nie spojrzała przy tym na niego. Wystarczył chyba sam powątpiewający ton. Dopiero po chwili przeniosła na niego spojrzenie. — Dam ci dychę jak zjesz to samodzielnie i nie pochorujesz się ani nie porzygasz. Dorzucę nawet sesję usypiającą, chociaż sądzę, że po takim strzale cukrowym, to nie będzie ci potrzebna, żebyś zapadł w kilkugodzinną śpiączkę. — I to chyba w żaden sposób nie będzie z jego strony czuwanie.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Co? — rzucił w pierwszym odruchu, spoglądając na nią nieco zbity z pantałyku, nie do końca wiedząc o czym ona mówi. Nie bardzo znał święta Bożego Narodzenia, bo w Korei Północnej oficjalnie się ich nie obchodziło. Państwo jest ateistyczne, więc ich ideologia oraz kulty przywódcze zastępowały im wszystkie tradycje religijne. Nie mówiąc o tym, że chrześcijaństwo jest w Korei Północnej bardzo ograniczone i ściśle kontrolowane przez władze, więc publiczne obchodzenie Bożego Narodzenia jest praktycznie niemożliwe. Nie mieli choinek, lampek, prezentów i tego magicznego klimatu o którym się tak dużo mówiło w okolicy grudnia. Zamiast tego 24 grudnia w kraju obchodzi się inne święto, urodziny Kim Dzong Suk! To była matka Kim Dzong Iła, która została uznana za bohaterkę rewolucji, więc…
No, Damon był mocno zacofany gdy chodziło o wszystkim znane święta.
Dziwne macie tradycje. — Raczej to ty miałeś dziwne życie, Danon.
Zerknął na nią i kącik ust mu drgnął wyżej, bo gdy się odsuwała, to on jeszcze przysuwał w jej kierunku jedną z dupek. Bo na pewno chciała, tylko była nieśmiała. Jak niektórzy, co chcieli dotknąć, bo każdy chce dotknąć. Znaczy co.
Prychnął pod nosem w krótkim rozbawieniu na jej słowa.
Myślę, że to akurat nie problem. — Bo to był taki typowy facet, co jak już szedł na swój tron, to no. Musiało się po nim wietrzyć dwie godziny. Oczywiście nie wmawiał wszem i wobec, że srał lawendą, bo on to był człowiekiem raczej przypiętym do rzeczywistości, mocno stąpającym po ziemi, więc dla niego te wszystkie „złagodzenia” były zwyczajnie głupie. Kobiety też srały, też rosły im włosy na nogach, pod pachą czy na miejscach intymnych, więc nie oczekiwał, że będzie ona wiecznie wygolona, wypachniona i w ogóle.
Jak niektórzy, którzy się brzydzą jednego włoska i każą wypierdalać się golić.
Nie wiedział jak sobie radzić z jej podziękowaniami czy wdzięcznością, a przy tym też z jej smutkiem po stracie zwierzęcego przyjaciela, dlatego… działał trochę na oślep. I trochę na czuja, bo nie zajmował się zwykle ludźmi po stracie kogokolwiek. Mówił tylko „życie jest ciężkie, wszyscy kogoś straciliśmy” i ruszało się dalej. Twarda szkoła życia. A jednak przy niej jakoś próbował to załagodzić. Na swój upośledzony sposób, ale należało dać mu punkty, że się starał.
Głupi jesteś.
Kącik ust mu drgnął, ale nie skomentował jej słów. Jedynie obserwował ją, pozwalając się szturchnąć. Nie zareagował jednak sam. Wystarczyło mu to, że w ogóle się odezwała i chociaż na moment wróciła. Wiedział, że tego się nie przeskoczy, tego żalu po stracie, ale można było jakoś to… złagodzić. Jego osoba co prawda nie była do tego najlepsza, ale to było wszystko co miała. I teraz nie mogła na to narzekać. Jeśli chciała, to mogła kazać mu wypierdalać.
Ojebał kolejny kawałek koreańskiego żarcia i uniósł wyżej brew na jej zakład.
Dychę? Tylko? — Bo co to było, dycha. Prawie nic za to nie kupi. Mogły się założyć za większe sumy pieniędzy, ale dziesięć dolarów? Trochę słabo. — Chcesz mnie wrobić, abym to ojebał i znowu sama nic nie zjesz — powiedział, spoglądając na nią wymownie w ten sposób, aby wiedziała, że on wiedział co chciała ugrać.
Sięgnął do tej chińszczyzny, którą zamówił, praktycznie nie ruszonej, bo miała być dla niej. W końcu to było danie, które zwykle brała, gdy coś zamawiali. I wziął to z myślą o niej.
Zostawię ci chociaż to na jutro, może być? — spytał, podsuwając w jej kierunku plastikowy pojemnik z ciepłym jeszcze jedzeniem. Może i mógłby zjeść wszystko co tu było, bo jednak spust miał spory, ale wolał mieć pewność, że jeśli chociaż dzisiaj niczego nie przełknie przez żałobę, to jutro już będzie inaczej.


Candace Callahan
29 y/o, 159 cm
był ratownik medyczny, były pilot US Navy, generalnie fajnie... było
Awatar użytkownika
— What are your biggest weaknesses?
— Tall men who need therapy
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkishe/her/bitch
postać
autor

  To co robił działało. Nie wiedziała czy było to świadome i celowe działanie, czy po prostu próbował być obok i udawać, że nic się nie dzieje, a ona wcale nie jest smutna, bo przecież nie ma powodów, ale działało. Nie podziałałoby na każdego, ale w jej przypadku było to wystarczające, by nie siedziała w kącie i nie zabijała się od wewnątrz, że całkowicie spartoliła sprawę jako właścicielka i przyjaciółka Texa.
  Ale to był jej podstawowy zarzut do samej siebie, i nawet jeśli nie słyszała go teraz we własnym sumieniu tak głośno, to wcale nie znaczyło, że go nie było. I potrzebowała to przeprocesować. Prędzej czy później. Z nim lub bez niego. Bo na pewno nie da jej to spokoju, a nie będzie mogła wiecznie udawać, że przecież nic takiego się nie dzieje.
  — Ach, no jasne, więc wolisz pieniądze. — Kiwnęła głową na znak zrozumienia. Czyli nie sesję głaszczącą, którą dorzucała, a wyższą stawkę zakładu. Dało się zrobić. Pewnie była jakaś kiepska w głaskaniu, że kasa brzmiała o wiele bardziej kusząco. Nawet jeśli, tak na dobrą sprawę, sponsorowała go, odkąd tu był. To jeszcze ją ruchał na hajs. — Dam ci stówkę, jak to zjesz. Ale dostaniesz tylko pieniądze i koniec. — Kompletnie zignorowała jego domysły, do czego piła całym tym zakładem. A sto dolarów, akurat w jej wypadku, to był już konkret. Na tyle, żeby postawić pieniądze w jakimś zakładzie. Bo jak zakładali się o całe dziesięć wonów, to on nawet nie chciał w tym wziąć udziału. Ale nie dlatego, że stawka była zbyt mała.
   A w zasadzie ich zakład o to, co chciał przechwycić Renoir jakoś pozostał nierozstrzygnięty, bo nie dowiedzieli się, co było transportowanym ładunkiem. A szkoda.
   Jak Włoch pojawi się by ją rozliczyć za to, że nie wywiązała się ze swojej części umowy, jaką zawarła, to może go zapyta. Chociaż na chwilę obecną, kiedy myślała o nim, to tylko z pewną obawą – kiedy się pojawi. Bo domyślała się, że na pewno. Nie wyglądał na kogoś, kto po spartolonej rozmowie machał po prostu dłonią i mówił, że nic się nie stało.
   Zwłaszcza, że wisiała mu niemałą sumę. Niemałą w jej perspektywie. W jego to pewnie nic, ale właśnie to bogaci ludzie najmocniej pilnowali każdego grosza. I pewnie przez to byli tacy bogaci.
   — Nie, nie. Żadnego „zostawię”. Chcesz dobijajć ze mną targu, to ja stawiam warunki. — Ale się z niej domina zrobiła, no niesamowite. Jedynie życiowa, w razie czego. — Ciasteczko z wróżbą możesz mi zostawić. O ile w ogóle je wziąłeś. — Bo to była jej ulubiona część zamówienia z tej knajpy.
   Nie to, żeby wierzyła w te zabobony, które mogła przeczytać po przełamaniu przesuszonego wypieku, ale lubiła sobie poczytać co tam fantazja akurat komuś pod klawiaturę przyniosła.
   Jak zje ciasteczko z wróżbą, to nawet dobrze. Ale ten sucholec mógł swoje przeleżeć, więc wcale to nie było takie obiecujące. Zwłaszcza, że tak naprawdę rzadko kiedy faktycznie zjadała go w całości, bo – jak wiadomo – interesująca to była ta karteczka w środku.
   — To jak? Wchodzisz czy wymiękasz? Jak wymiękniesz w trakcie to ty wisisz mi taką sesję. I dziesięć dolców. — Ciekawe skąd sobie wyciągnie, bo Renoir to chyba mu jeszcze żadnej wypłaty nie dał, skoro nie dał mu też żadnej roboty.
   I nie wiadomo kiedy da.
   — Obiecuję, że samodzielnie zawiozę cię na SOR, jak zaczniesz umierać na miażdżycę. — Tak jakby to go miało pokrzepić. Ale już go kiedyś zabierała do Rohana, kiedy on dosłownie przelewał jej się przez ręce. A doniesienie stukilogramowego typa do garażu podziemnego i samochodu było nie lada wyzwaniem. Chociaż nie musiał się obawiać, bo miażdżycy tak prędko by nie dostał.
   Szybciej właśnie urwania dupy, bo jego żołądek i jelita stwierdziły, że po tygodniu jedzenia „normalnego” jedzenia, prawie domowego, to one nie będą przyjmowały takiego, hehe, gówna.
   — A jeśli zaczniesz rzygać to przyniosę ci miskę i potrzymam włosy. — Chociaż on tego memicznego stwierdzenia raczej nie zrozumiał i już się szykowała na głupie pytania w stylu „ale po co”.

Damon Tae
29 y/o, 190 cm
były agent czarnego wywiadu Korei Północnej
Awatar użytkownika
He is a weapon, a killer. Do not forget it. You can use a spear as a walking stick, but that will not change its nature.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkizaimki
postać
autor

Nie, nie, wezmę wszystko. Nie jestem tani. — No przecież nie mógł otwarcie przyznać, że w sumie podobała mu się wizja kolejnego usypiania, bo po poprzednim poszło szybko i spał naprawdę dobrze. Teraz, jak już mieli być po prostu w domu, to mógł się rozluźnić o wiele łatwiej niż gdzieś w jebanej, niebezpiecznej Rosji, gdzie na nich polowano. Poza tym, wcześniej nigdy też nie miał żadnych tego typu sesji, jak można było to zauważyć, kiedy kazała mu się położyć… ale stał się ich fanem, kiedy doszło co do czego.
Wystarczył tylko raz pod jej palcami. Kto by się spodziewał?
Nie zgadzał się z jej żądaniami oraz nie podobało mu się to, że chciała się z nim jeszcze targować. Miała jeść, po to tyle rzeczy zamówił. Jego zdaniem jadła ledwo co. Jak miała mieć siły na cokolwiek, skoro jadła mniej niż taka mysz czy wróbel. Teraz to jeszcze mógł zrozumieć, że żołądek jej się ścisnął po śmierci zwierzęcego przyjaciela, ale… kiedy to minie?
A kiedy tobie minęła żałoba, Danon?
Wziąłem — powiedział, po czym sięgnął do siaty i rzucił nim w jej kierunku, aby mogła przeczytać swoją durną wróżbę, która nigdy się nie spełni. Dla niego to wiadomo, był jakiś głupi przesąd, którego nie rozumiał, ale on w zasadzie miał tak z większością rzeczy. Korea Północna była mocno odcięta, więc teraz dopiero poznawał wszystko to, co było zakazane w jego państwie, ale całkowicie normalne i naturalne poza jego granicami.
Jak ciasteczka z wróżbą.
No chciała się z nim kłócić. Chciała się z nim wykłócać o cholerną porcję jedzenia. Aż mu brew drgnęła wymownie, że ona chyba nie mówi na poważnie o tej swojej propozycji. Wyzwanie mu rzucała. Takie z którym normalnie nie miałby problemu, gdyby nie to, że w jakiś tam swój upośledzony sposób się o nią troszczył. I się o nią martwił.
W takim razie nie obchodzi mnie ta umowa, bo masz coś zjeść — powiedział, przysuwając jej porcję z zamówionym daniem do niej. — I samo ciasteczko z wróżbą się nie liczy, bo czytasz wróżbę, weźmiesz gryza i resztę wyrzucasz — zauważył, zerkając na nią wymownie, aby wiedziała, że on to zauważył. Bo zawsze tak było. Brała to ciasteczko dla karteczki w środku, a potem… reszta lądowała w koszu.
Albo on ją zjadał, bo jako człowiek, który wychowywał się bez jedzenia, to tego jedzenia nie wyrzucał.
Oh really? — rzucił, gdy jeszcze powiedziała, że litościwie zabierze go na SOR. Teraz, jak oficjalnie miał lewe, ale bardzo dobre papiery, to mógł jechać do jej szpitala i w ogóle. Byle tylko nie zabierała go do Rohana, bo szczerze mówiąc nie przepadał za gościem. Ich pierwsze spotkanie mogłoby być ostatnie, dla dobra jednego i drugiego.
Spojrzał się na nią z wymownym niezrozumieniem wymalowanym na twarzy.
Po co masz mi włosy trzymać — rzucił, oczywiście kompletnie nie ogarniając referencji. On to się jeszcze uczył tych wszystkich tekstów, ok? I tak dobrze, że już wiedział kim był dzban.
Odetchnął i po tym, jak zjadł kolejną porcję swojego żarcia, odsunął końcówkę, która znajdowała się w plastikowym pudełku. Oparł tył głowy o ścianę za sobą.
Nie zgadzam się na twoje warunki. I nie ogarniam takich sesji — powiedział, zerkając na nią kątem oka. — Chcesz czy nie, zostawiam ci to. Jutro mi podziękujesz — dodał, odstawiając na swoją drugą stronę pojemnik z nieruszoną chińszczyzną, która miała należeć do niej. Może dzisiaj jeszcze nie była w stanie nic przełknąć, ale jutro? Jutro będzie nowy dzień, nowe możliwości.
Spojrzał na ekran laptopa, gdzie w dalszym ciągu leciał film na którym chyba już żadne z nich się nie skupiało. Ale chociaż coś w tle leciało.
A w jakim okresie czasu ma być zrealizowana ta sesja? — spytał. Bo skoro przegrał i nie podjął się wyzwania, to znaczyło, że chyba to on musi być tym „głaskającym”. Pytanie tylko czy to odpowiednio ogarnie, bo jeszcze nigdy nikomu czegoś takiego nie robił. Sam swoją sesję miał raz, więc jeśli miał ją odwzorować… to dobrze, że pamiętał mniej więcej na czym miało to polegać. Chociaż ona była delikatna, a on tej delikatności w sobie nie miał. Albo nie wiedział, że ją ma. — Dychy ci nie dam, bo nie mam. Jak będę mieć wypłatę od twojego kumpla, to pogadamy. — Więc może lepiej będzie, aby nigdy nie spłacił swojego długu, bo jak Włoch się pojawi, to zapewne znowu nie będzie zbyt ciekawie.


Candace Callahan
ODPOWIEDZ

Wróć do „#8”