-
you have made a mistake. You mistook the stars reflected in the surface of the lake at night for the heavensnieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Popołudnie w wielkim mieście było równie nieodgadnione i przesiąknięte chaosem co Monachium w samym środku Octoberfestu. Marlon przywykł już do wielkomiejskiego gwaru, ale dalece i jakże błędnie idącą refleksją byłoby uznać, że nasz tancerz dobrze się w tym wszystkim odnajdywał. Jedynie pasja i możliwość zawodowego spełnienia trzymała go w miejskich okowach.
Gdy jednak decydował się na rozejm z drapaczami chmur, szukał miejsc, które pozwolą mu choć trochę odetchnąć. Dodatkowym atutem było zdecydowanie to gdy wspomniane miejsca pachniały kardamonem, kusiły ciepłym napojem i wygodnym fotelem, jak kawiarnia, w której właśnie regenerował się po próbie, po której jego nogi jak zawsze były ciężkie, jakby przebiegł maraton, bez chwili odpoczynku.
Zdecydował się usiąść przy oknie, z laptopem otwartym na stoliku. Wysłużony MacBook zdecydowanie nadawał się na elektroniczną emeryturę, poklejony taśmą w dwóch miejscach na obudowie, gdyż w teatrze ktoś raz usiadł na nim podczas próby, wciąż jednak działał, więc Marlon niewzruszony jego cierpieniem, uznawał go za bezsprzecznie zdolnego do dalszego użytkowania. Nie miał głowy do tego typu rzeczy. Nie potrafił myśleć, o nowej elektronice, o kablach, myszkach, obudowach, ani nawet o tanecznej choreografii, którą przecież była jego pasją. Jego myśli lawirowały tylko wokół jednej kwestii, a w zasadzie przedmiotu. Serwetka. Od kilku tygodni myślał tylko o niej, a właściwie to o tym, że jej nie miał. Herbata, która jeszcze niedawno parowała spokojnie w filiżance, teraz zupełnie już wystygła, stojąc niezauważoną rzez Marlona na brzegu mahoniowego stolika, przy którym zasiadał. Myśli, które nie dawały mu spokoju, wciąż krążyły wokół tamtego wieczoru.
Wieczoru szybkich randek. Pozornie nic szczególnego, nic co, powinno się wspominac. Ot, kilka stolików, parę minut na rozmowę, wymuszone śmiechy ze zdecydowanie nieśmiesznych żartów, drobne gesty zdradzające nerwy. Wśród tej całej przeciętności, którą z pewnością wymazałaby łatwo z pamięci i głosów, które pragnął zapomnieć, gdy tylko je usłyszał była jednak ona. Oczy przeszywające go spojrzeniem i uśmiech, który bez dwóch zdań miał w sobie coś znajomego i tak bliskiego, jakby znali się zdecydowanie dłużej niż ten kwadrans przy stoliku na zaaranżowanym spotkaniu w kawiarni. Pod koniec, nieco wbrew zasadom, zapisała mu swój numer na serwetce, w pośpiechu, gdy organizatorzy zbierali kartki z ocenami. Jeszcze wtedy powiedziała, żeby koniecznie zadzwonił, a on zupełnie szczerze i bez udawanej grzeczności obiecał, że to zrobi.
Serwetka naturalnie, więc trafiła do pozornie najbezpieczniejszego miejsca, czyli do kieszeni jego spodni, a potem jak na złość, w wir pralki, razem z ubraniami po kolejnej tanecznej próbie. Teraz pozostała po niej jedynie rozmazana plama w portfelu, która mogła być mapą do skarbu, którego nigdy nie miało być mu dane znaleźć. Co nie oznaczało jednak, że zaniechał jakichkolwiek prób na powodzenie tej misji.
Dlatego siedział teraz w kawiarni i obmyślał plan działania, które miało mu pomóc odnaleźć swoją panią randkę. Przewijał strony internetowe, przeszukiwał wydarzenia na Facebooku, sprawdzał profile uczestników, licząc, że gdzieś w zdjęciach mignie tak bardzo znajoma i nieznajoma równocześnie twarz. Wpisał w wyszukiwarkę nazwę kawiarni i datę, nawet znalazł relację z tamtego dnia, ale jak na złość na zdjęciach widać było wszystkich poza nią. Chodząca enigma, zupełnie jakby celowo się ukrywała. Zdecydowanie wolał tę wersję wydarzeń niż tę, wedle której to los grał mu na nosie, dzień po dniu. Sytuacja była równie absurdalna co patowa. Upił, więc pierwszy łyk, zimnej już herbaty, myśląc, czy organizatorzy szybkich randek zablokują jego profil za wrzucenie kolejnego żałośnie brzmiącego posta, na który jedyną reakcją była reakcja 'ha ha' osoby, która nawet nie uczestniczyła we wspomnianym wydarzeniu.
Gdy jednak decydował się na rozejm z drapaczami chmur, szukał miejsc, które pozwolą mu choć trochę odetchnąć. Dodatkowym atutem było zdecydowanie to gdy wspomniane miejsca pachniały kardamonem, kusiły ciepłym napojem i wygodnym fotelem, jak kawiarnia, w której właśnie regenerował się po próbie, po której jego nogi jak zawsze były ciężkie, jakby przebiegł maraton, bez chwili odpoczynku.
Zdecydował się usiąść przy oknie, z laptopem otwartym na stoliku. Wysłużony MacBook zdecydowanie nadawał się na elektroniczną emeryturę, poklejony taśmą w dwóch miejscach na obudowie, gdyż w teatrze ktoś raz usiadł na nim podczas próby, wciąż jednak działał, więc Marlon niewzruszony jego cierpieniem, uznawał go za bezsprzecznie zdolnego do dalszego użytkowania. Nie miał głowy do tego typu rzeczy. Nie potrafił myśleć, o nowej elektronice, o kablach, myszkach, obudowach, ani nawet o tanecznej choreografii, którą przecież była jego pasją. Jego myśli lawirowały tylko wokół jednej kwestii, a w zasadzie przedmiotu. Serwetka. Od kilku tygodni myślał tylko o niej, a właściwie to o tym, że jej nie miał. Herbata, która jeszcze niedawno parowała spokojnie w filiżance, teraz zupełnie już wystygła, stojąc niezauważoną rzez Marlona na brzegu mahoniowego stolika, przy którym zasiadał. Myśli, które nie dawały mu spokoju, wciąż krążyły wokół tamtego wieczoru.
Wieczoru szybkich randek. Pozornie nic szczególnego, nic co, powinno się wspominac. Ot, kilka stolików, parę minut na rozmowę, wymuszone śmiechy ze zdecydowanie nieśmiesznych żartów, drobne gesty zdradzające nerwy. Wśród tej całej przeciętności, którą z pewnością wymazałaby łatwo z pamięci i głosów, które pragnął zapomnieć, gdy tylko je usłyszał była jednak ona. Oczy przeszywające go spojrzeniem i uśmiech, który bez dwóch zdań miał w sobie coś znajomego i tak bliskiego, jakby znali się zdecydowanie dłużej niż ten kwadrans przy stoliku na zaaranżowanym spotkaniu w kawiarni. Pod koniec, nieco wbrew zasadom, zapisała mu swój numer na serwetce, w pośpiechu, gdy organizatorzy zbierali kartki z ocenami. Jeszcze wtedy powiedziała, żeby koniecznie zadzwonił, a on zupełnie szczerze i bez udawanej grzeczności obiecał, że to zrobi.
Serwetka naturalnie, więc trafiła do pozornie najbezpieczniejszego miejsca, czyli do kieszeni jego spodni, a potem jak na złość, w wir pralki, razem z ubraniami po kolejnej tanecznej próbie. Teraz pozostała po niej jedynie rozmazana plama w portfelu, która mogła być mapą do skarbu, którego nigdy nie miało być mu dane znaleźć. Co nie oznaczało jednak, że zaniechał jakichkolwiek prób na powodzenie tej misji.
Dlatego siedział teraz w kawiarni i obmyślał plan działania, które miało mu pomóc odnaleźć swoją panią randkę. Przewijał strony internetowe, przeszukiwał wydarzenia na Facebooku, sprawdzał profile uczestników, licząc, że gdzieś w zdjęciach mignie tak bardzo znajoma i nieznajoma równocześnie twarz. Wpisał w wyszukiwarkę nazwę kawiarni i datę, nawet znalazł relację z tamtego dnia, ale jak na złość na zdjęciach widać było wszystkich poza nią. Chodząca enigma, zupełnie jakby celowo się ukrywała. Zdecydowanie wolał tę wersję wydarzeń niż tę, wedle której to los grał mu na nosie, dzień po dniu. Sytuacja była równie absurdalna co patowa. Upił, więc pierwszy łyk, zimnej już herbaty, myśląc, czy organizatorzy szybkich randek zablokują jego profil za wrzucenie kolejnego żałośnie brzmiącego posta, na który jedyną reakcją była reakcja 'ha ha' osoby, która nawet nie uczestniczyła we wspomnianym wydarzeniu.
-
Skrzypaczka z talentem, ogromnym sercem i niebywałym pechem. Mówią, że gdy bierze skrzypce do ręki, los drży i najczęściej spada jej na stopę.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Esme miała życiową misję.
Albo raczej przeświadczenie, że ją posiada.
Zawsze była tam, gdzie działo się coś złego: chętna do interwencji, bez obaw o konsekwencje. Nie czuła się źle z tym, że zwracała komuś uwagę, tym bardziej jeśli robiła to w dobrej wierze. Strzepywała okruszki z ramion nieznajomych przechodniów, mówiła o zagiętych sukienkach paniom w metrze czy po prostu stawała między dwoma widocznie podchmielonymi typami, cudem unikając fizycznych konsekwencji swojejgłupoty odwagi.
Tym razem nie mogło być inaczej. Nie sądziła jednak, że moment wyczekiwania na przyjazd autobusu może okazać się okazją do niemego spektaklu.
Podczas niewinnego obserwowania ludzi wewnątrz kawiarni usytuowanej nieopodal przystanku, jej wzrok przykuło dziecko: na oko pięcio może sześcioletnie, na oślep szukające uwagi w rodzicach, którzy prowadzili jedną z tych emocjonujących rozmów, które nie powinny odbywać się przy dziecku. Bogata wyobraźnia Esme zadziałała dość szybko, a dziewczyna posklejała z jedynie pustych wyobrażeń wniosek, że była to kolejna z małżeńskich, niezbyt przyjemnych sprzeczek, która wprawiała w zakłopotanie nie tylko dziecko, ale także osoby siedzące nieopodal.
Zrobiło jej się żal chłopca, który po kilku próbach zwrócenia na siebie uwagi, odwrócił twarz w stronę ruchliwej ulicy, wlepiając zrezygnowany wzrok w przechadzających się po ulicy przechodniów. W związku z tym jej nadrzędną misją stało się poprawienie chłopcu humoru, chociażby do czasu przyjazdu autobusu.
Najpierw niewinnie do niego pomachała, na co chłopiec zareagował tym samym. Później odważyła się zrobić jedną z głupich, jednak dość zabawnych min, na które chłopiec widocznie się roześmiał. Dumna ze swojej wspaniałomyślności, odstawiła na ziemię, tuż obok swoich stóp, futerał ze skrzypcami, aby móc nieco bardziej zaangażować się w zabawę. Udawała, że nurkuje w niewidocznej wodzie, tańczyła macarenę w rytm, który wybrzmiewał tylko w jej głowie, a nawet udawała SpiderMana, który wypuszczając sieć ze swoich nadgarstków, miał zaraz zaczepić się na pobliskich budynkach. Bawiła się równie świetnie, co zaśmiewający się chłopiec, który chociaż na chwilę mógł zapomnieć o tym, że był dla kogoś zupełnie niewidzialny.
Chłopiec niespodziewanie wskazał ręką na futerał u jej stóp. Nie było to miejsce ani na prezentację instrumentu, ani tym bardziej na żaden koncert. Aby jednak zaspokoić ciekawość malca, Esme zainscenizowała grę na skrzypcach, oddając się w tym całą swoją pasję i zaangażowanie poprzez zamknięcie oczu na czas wirtualnego odegrania Kaprysów Niccolò Paganiniego. Otworzyła oczy i ukłoniła się grzecznie po wykonanym koncercie, jak na artystę przystało. Cieszyła się, że chociaż na chwilę mogła zniwelować ból i odrzucenie chłopca.
Sama będąc równie zachwycona co chłopiec, niewinnie i wcale nie w poszukiwaniu atencji, przemierzyła wzrokiem pozostałych zgromadzonych w kawiarni ludzi, którzy zajmowali miejsca tuż przy oknie. Jej zachwyt i szeroki uśmiech został jednak szybko zastąpiony zdziwieniem, które poczuła także jako nieprzyjemne ukłucie w okolicach żołądka. Znajoma twarz, która kojarzyła jej się w tej chwili jedynie ze złamaną obietnicą, sprawiła, że straciła chęć na dalszy spektakl. Nie chcąc wyjść jednak na niemiłą i źle wychowaną, dygnęła grzecznie w geście powitania, bo mimo tego, że ewidentnie nieco się minęli w tym wszechświecie, to jednak można przyjąć, że się znali.
Na całe szczęście z tej wątpliwie przyjemnej sytuacji uratował ją dźwięk nadjeżdżającego autobusu. Pomachała więc chłopcu na pożegnanie, pochyliła się aby zabrać swoje skrzypce i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w kierunku nadjeżdżającego pojazdu.
Z niesamowicie rozdygotanymi dłońmi i szalenie kołatającym sercem.
marlon fleetwood
Albo raczej przeświadczenie, że ją posiada.
Zawsze była tam, gdzie działo się coś złego: chętna do interwencji, bez obaw o konsekwencje. Nie czuła się źle z tym, że zwracała komuś uwagę, tym bardziej jeśli robiła to w dobrej wierze. Strzepywała okruszki z ramion nieznajomych przechodniów, mówiła o zagiętych sukienkach paniom w metrze czy po prostu stawała między dwoma widocznie podchmielonymi typami, cudem unikając fizycznych konsekwencji swojej
Tym razem nie mogło być inaczej. Nie sądziła jednak, że moment wyczekiwania na przyjazd autobusu może okazać się okazją do niemego spektaklu.
Podczas niewinnego obserwowania ludzi wewnątrz kawiarni usytuowanej nieopodal przystanku, jej wzrok przykuło dziecko: na oko pięcio może sześcioletnie, na oślep szukające uwagi w rodzicach, którzy prowadzili jedną z tych emocjonujących rozmów, które nie powinny odbywać się przy dziecku. Bogata wyobraźnia Esme zadziałała dość szybko, a dziewczyna posklejała z jedynie pustych wyobrażeń wniosek, że była to kolejna z małżeńskich, niezbyt przyjemnych sprzeczek, która wprawiała w zakłopotanie nie tylko dziecko, ale także osoby siedzące nieopodal.
Zrobiło jej się żal chłopca, który po kilku próbach zwrócenia na siebie uwagi, odwrócił twarz w stronę ruchliwej ulicy, wlepiając zrezygnowany wzrok w przechadzających się po ulicy przechodniów. W związku z tym jej nadrzędną misją stało się poprawienie chłopcu humoru, chociażby do czasu przyjazdu autobusu.
Najpierw niewinnie do niego pomachała, na co chłopiec zareagował tym samym. Później odważyła się zrobić jedną z głupich, jednak dość zabawnych min, na które chłopiec widocznie się roześmiał. Dumna ze swojej wspaniałomyślności, odstawiła na ziemię, tuż obok swoich stóp, futerał ze skrzypcami, aby móc nieco bardziej zaangażować się w zabawę. Udawała, że nurkuje w niewidocznej wodzie, tańczyła macarenę w rytm, który wybrzmiewał tylko w jej głowie, a nawet udawała SpiderMana, który wypuszczając sieć ze swoich nadgarstków, miał zaraz zaczepić się na pobliskich budynkach. Bawiła się równie świetnie, co zaśmiewający się chłopiec, który chociaż na chwilę mógł zapomnieć o tym, że był dla kogoś zupełnie niewidzialny.
Chłopiec niespodziewanie wskazał ręką na futerał u jej stóp. Nie było to miejsce ani na prezentację instrumentu, ani tym bardziej na żaden koncert. Aby jednak zaspokoić ciekawość malca, Esme zainscenizowała grę na skrzypcach, oddając się w tym całą swoją pasję i zaangażowanie poprzez zamknięcie oczu na czas wirtualnego odegrania Kaprysów Niccolò Paganiniego. Otworzyła oczy i ukłoniła się grzecznie po wykonanym koncercie, jak na artystę przystało. Cieszyła się, że chociaż na chwilę mogła zniwelować ból i odrzucenie chłopca.
Sama będąc równie zachwycona co chłopiec, niewinnie i wcale nie w poszukiwaniu atencji, przemierzyła wzrokiem pozostałych zgromadzonych w kawiarni ludzi, którzy zajmowali miejsca tuż przy oknie. Jej zachwyt i szeroki uśmiech został jednak szybko zastąpiony zdziwieniem, które poczuła także jako nieprzyjemne ukłucie w okolicach żołądka. Znajoma twarz, która kojarzyła jej się w tej chwili jedynie ze złamaną obietnicą, sprawiła, że straciła chęć na dalszy spektakl. Nie chcąc wyjść jednak na niemiłą i źle wychowaną, dygnęła grzecznie w geście powitania, bo mimo tego, że ewidentnie nieco się minęli w tym wszechświecie, to jednak można przyjąć, że się znali.
Na całe szczęście z tej wątpliwie przyjemnej sytuacji uratował ją dźwięk nadjeżdżającego autobusu. Pomachała więc chłopcu na pożegnanie, pochyliła się aby zabrać swoje skrzypce i odwróciwszy się na pięcie, ruszyła w kierunku nadjeżdżającego pojazdu.
Z niesamowicie rozdygotanymi dłońmi i szalenie kołatającym sercem.
marlon fleetwood