-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Po dwudziestej drugiej, kiedy opustoszała część SOMY dostępna zwykle dla klientów dopiero wypełniała się ciszą, a Axel kończył zmianę i po uprzątnięciu stanowiska zbierał się do domu, Felix czuł, że zaczyna się jego pora doby. Ta, w której jedynym dźwiękiem urozmaicającym względny bezruch były pracujące niestrudzenie żarna, a największym zmartwieniem – dopilnowanie temperatury prażenia. Nikt nie pytał jak minął mu weekend, nikt nie proponował wspólnego lunchu, nie musiał udawać, że przejmuje się narzekaniem uczestników wycieczki na brak klimatyzacji przy piecach (naturalnie tych zabytkowych, bo Hathaway prędzej zatłukłby moździerzem niż wpuścił kogokolwiek do swojej kuchni) i przede wszystkim mógł wreszcie zapalić, na pohybel BHP i inspekcjom wtykającym nos tam, gdzie ich nikt nie prosił.
Przez parę minut sterczał nad wielkim, pożółkłym brulionem zapisanym bardzo drobnym pismem i postukiwał rytmicznie paczką złotych Marlboro o kant roboczego blatu, ale prędko stracił cierpliwość do italiki swojej ciotki, przeżuł pod nosem jakąś bardzo cichą kurwę i poszedł przeprowadzać dalsze dywagacje na zaplecze.
Wszystko sprowadzało się do tego cholernego przepisu i jego wizji użycia limonki w inny sposób. Nie interesowała go tradycyjnie pozyskana wierzchnia warstwa skórki, w wyobrażeniu Felixa limonka musiała być koniecznie schłodzona w ciekłym azocie do najniższej możliwej do uzyskania temperatury i skruszona w całości. Problem polegał na tym, że wersja ciotki zakładała konkretną proporcję zestu do czekolady i głowił się, czy ta sama wartość powinna dotyczyć całości owocu czy należało ją zwiększyć.
Z przyjemnością przywitał się z kąśliwym chłodem wczesnej nocy, nawet nie zauważył kiedy z dziesiątej zrobiła się północ, ani tego, że w kuchni panowały istne tropiki. Cały nasiąknięty cierpkością niedosuszonych jeszcze owoców kakaowca i goryczkowo-cytrusowym aromatem limonki z ulgą zaciągnął się smogiem.
Przez zaplecze można się było łatwo dostać na tył manufaktury, tam, gdzie nieduży skwer od ulicy głównej odcinała wysoka siatka zamykana na kłódkę i gdzie Hathaway zaszywał się ilekroć ktoś koniecznie chciał rozmawiać z kierownikiem, a nie była to kwestia życia i śmierci. Podwinął rękawy, palcem poluzował rant koszulki pod szyją, oburącz otulił zapalniczkę i...
Pstryk.
Klik-klik-klik.
一 Co do chuja? 一 przemknęło mu przez myśl wyjątkowo klarownie jak na człowieka, który ostatnie czterdzieści osiem godzin spędził na nogach, w ruchu i w prawie czterdziestu stopniach. Wyremontowanie łazienek dla personelu było jedną z jego lepszych decyzji minionego roku, choć między bogiem a prawdą, zrobił to również dla siebie. Głównie dla siebie.
Opuścił ręce, papierosa zatknął sobie za ucho i zerknąwszy kontrolnie przez ramię w stronę uchylonych drzwi na zaplecze postanowił, że dla porządku sprawdzi skąd ten charakterystyczny dźwięk i chemiczny, gryzący w nos swąd farby.
Za ich prywatną altaną śmietnikową, na kartonach po suszonym bławatku i liofilizowanych owocach, pod samą lampą jak samozwańcza diva objawił mu się jakiś gówniarz – przynajmniej tak pomyślał na widok kolekcji kolorowych sprayów – bezczelnie dewastujący mu połać przyzwoitej, rudej cegły. Co więcej, musiał widocznie przeskoczyć przez siatkę, bo przecież nie sforsowałby kłódki. Nie sforsowałby... prawda?
Felix nie potrzebował wiedzieć nic więcej; przyłapał na gorącym uczynku, budynek po sam dach należał do niego, a zwykle dostawał piany na pysku przy mniejszych przewinieniach. Do tego nadal gryzł się z niejasnym przepisem, więc jak na to nie spojrzeć, domorosły artysta miał wyjątkowego pecha.
Nie zaanonsował się w żaden czytelny sposób. Nie potrzebował intro w postaci zaczepki, cwaniackiego tekstu słowem wstępu. Hathaway po prostu żwawym, sprężystym krokiem wychynął zza altany jak już się napatrzył, rękawy podwinął jeszcze wyżej, nad łokcie, i bezceremonialnie jak szczeniaka, który naszczał mu na ulubiony dywan, chwycił delikwenta za kark jakby miał zamiar go z miejsca udusić.
Nie, żeby nie chciał, po prostu zwłoki zazwyczaj nie wróżyły dobrze interesom.
一 Kupić ci kurwa kolorowankę?
Remigiusz Kaminski
Ostatnio zmieniony ndz sie 17, 2025 11:53 pm przez Felix Hathaway, łącznie zmieniany 3 razy.
-
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smilenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
1
Zrzuciwszy zawieszony na ramieniu plecak, przy akompaniamencie brzęku obijających się o siebie puszek, wygasił resztkę papierosa pod podeszwą znoszonego trampka i wyjął z tylnej kieszeni spodni czarną bandanę, która za chwilę przykryła jego twarz od nosa w dół. Supeł zlał się z kosmykami jego włosów, związany bezmyślnie i na pełnym autopilocie doświadczonymi przez lata palcami, i dopiero po wstępnym zabezpieczeniu Remik obrzucił krytycznym spojrzeniem swoje nowe płótno. I od razu zabrał się do roboty.
Dwie wykończone puszki farby - walające mu się pod nogami, kiedy w kółko przemieszczał się od jednego końca ściany do drugiego - później, między cegłami znajdowała się dziura. Kontrastujące z czerwienią cegły błękity i ciemne zielenie tworzyły iluzję świata dostępnego na wyciągnięcie ręki tuż za solidną ścianą. Ogród, którego kwiaty wciąż czekały na zakwitnięcie w kolorach zamkniętych w ustawionych rzędem pod ścianą puszkach, odcinał się od tła ostrymi kątami i prostymi liniami, zupełnie jakby ktoś wybił poszczególne cegły by otworzyć te drzwi do innego świata, rzeczywistości jeszcze do niedawna istniejącej wyłącznie w odmętach umysłu Kamińskiego. Teraz jego małe dzieło nabierało kształtów, było namacalne i widoczne nie tylko dla niego, ale także dla reszty świata. Włącznie z typkiem, który właśnie z zaskoczenia złapał go za kark mrucząc coś o kolorowankach. Remik wzdrygnął się, szarpnął, instynktownie wyrzucając prawy łokieć w tył w próbie wyswobodzenia się z chwytu napastnika i wypuszczając z lewej dłoni ściskaną puszkę białej farby z wąską dyszą do akcentowania, która z brzękiem potoczyła się po betonowych płytkach.
- Kurwa, czego? - warknął z nieukrywaną frustracją na pojawienie się... kogo, właściciela budynku? Nie wyglądał na mieszkalny, co on tam robił o tej godzinie? Nie spodziewał się stróża nocnego. - Spierdalaj - sapnął, kręcąc się w jego chwycie i wymierzając mu bardziej skoordynowanego kuksańca, tym razem celując w brzuch. Znaczy się, tak mu się zdawało. Jak wysoki był ten typ? Czy naprawdę musiał wylosować na przeciwnika chodzące drzewo? Nie wiedział czy bardziej na nerwach grał mu fakt, że nieznajomy wziął go z zaskoczenia - w końcu po latach powinien mieć lepiej wyrobione instynkty - czy samo wyrwanie go z twórczego trybu. Niemalże czuł jak inspiracja ucieka mu między palcami. Dopiero za trzecią próbą szarpnął się dostatecznie by oswobodzić się z chwytu ochroniarza, po czym od razu myknął mu pod ręką i odsunął się o dwa kroki, odwracając się go niego przodem i zsuwając z nosa bandanę.
- Popierdoliło cię? Ostrzegaj, kurwa, ogłaszaj swoją obecność, a nie skradasz się jak jakiś... - urwał, nie mając słowa na dokończenie myśli i próbując uspokoić przyspieszone bicie serca. Nie wrócił już do tego toku myślenia, zbyt rozproszony pytaniem, które dopiero w pełni do niego dotarło. - Jak już oferujesz to przyjmę, ale czy trzeba było tak agresywnie? - upewnił się, rzucając mężczyźnie zawiedzione spojrzenie przeszyte nieukrywaną irytacją. Ponieważ oczywiście, że to on był w tym układzie pokrzywdzony.
Felix Hathaway
-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Felix jako rasowy mruk, nieobyty gbur i stale utyskujący na życie towarzyski banita posiadał wiele przyzwyczajeń i narowów, które ciężko było wykorzenić, a jeszcze trudniej przekuć w coś, co nadawałoby się do zaprezentowania postronnym. Malokntenctwo pewno miał przyrodzone, z tym nie należało dyskutować, ale można było łagodzić obyczaje proponując mu stały dostęp do ekspresu do kawy (z jakim – co poniektórzy próbowali ustalić pół żartem pół serio – Hathaway zżył się wręcz emocjonalnie) i nie interesując się nadto co chodziło mu akurat po głowie. Z jawną i zazwyczaj obustronną niechęcią wobec ludzkiej obecności au general było trudniej, zwłaszcza, że Felix niczego nie ułatwiał i stawał okoniem gdy wietrzył jakieś podchody zamierzone na swoje samotnictwo. Cały personel, nie licząc Axela, który jakimś cudem potrafił z wprawą osoby obeznanej w ludzkich dziwactwach przeskoczyć nad polem minowym jego humorków i jeszcze wyjść bez szwanku po zasugerowaniu mu, by się jak człowiek wybrał do domu i przespał, nauczył się schodzić mu z drogi i traktował go bardziej w formacie przykrego defektu okupującego na całe szczęście wyłącznie obszary kuchenne i zaplecze. Nie utrudniał, sam dbał o tę równowagę i neutralność i nie zaglądał ani do wspólnej kantyny w godzinach obiadowych ani nie zabiegał o kontakt. Ignorował i cieszył się byciem ignorowanym, ale niedoszły Banksy właśnie zaskarbił sobie jego pełną uwagę.
Ledwo ominął bezpośredni cios łokciem wymierzonym na ślepo prosto w żebra, poczuł jednak smagnięcie w bok.
一 Może... coś ty powiedział? 一 Hathaway zmienił zdanie w połowie. Łypnął na miotającego się graficiarza nieprzychylnie, tak, jak często patrzył na wyroby czekoladopodobne w sklepach spożywczych. 一 Chlapiesz mi tu jakimś gównem po zakładzie i mówisz, że mam spierdalać? Się z chujem na rozum pozamieniałeś czy to ta farba? 一 Głową znacząco szarpnął w stronę puszek. Przez moment patrzył wyczekująco czekając, cóż, bóg wie na co, bo przecież nie na skruchę. Za dobrze znał takich jak on, sam był właśnie taki i wiedział, że prędzej zachęciłby gówniarza (bo w jego obecnym, choć dalekim od prawdy tak bardzo jak tylko możliwe odczuciu, niespełniony artysta miał góra dwadzieścia lat) do wylizania niedokończonego muralu niż wiarygodnych przeprosin.
Papieros, dotąd zatknięty za ucho i czekający na swoje pięć minut (albo raczej trzy, Hathaway rzadko kiedy rozsmakowywał się w czymś poza czekoladą) zachęcony gwałtownym miotaniem głową zaczął zsuwać się niebezpiecznie i to jedno rozkojarzenie kosztowało go niesparowany cios w okolicę żołądka. Oberwały co prawda żebra, choć nie jakoś szczególnie dotkliwie, ale dość, by Felix skrzywił się grymaśnie i bezwolnie spiął mięśnie brzucha. Po czasie, prawda, nic by mu nie pomogło, gdyby ręka sięgnęła celu, ale automatyzm zadziałał.
To, co początkowo bardzo lekkomyślnie wziął za swój atut okazało się kolejnym problemem, bo wzrost zamiast przysłużyć się sprawie umożliwił delikwentowi gładkie przemknięcie pod jego wyciągniętym ramieniem.
一 I co to miało być? Jakaś zajebiście oryginalna ksywka? Klub sportowy, imię jakiejś dupy czy... och. No kurwa, to taki bazgroł, tak?
Dla pełnej jasności, Felix nadal miał przemożną ochotę mu wyjebać, ale w świetle nowych faktów jakie malowały się przed nim w wielu kolorach i całkiem zgrabnych kształtach, postanowił przemyśleć kwestię ewentualnego rękoczynu. To, co z rozpędu wziął za kolejny przykład bezrefleksyjnego wandalizmu okazało się projektem znacznie bardziej przemyślanym i, czy mu się to podobało czy nie, wyjątkowo dobrze leżącym na nudnej rdzawej cegle.
Ryzykując – bo nieznajomy mógł mu drogą niespodzianki wyskoczyć z nożem – Felix powoli, krok po kroku, przeszedł się wzdłuż ściany wciąż wilgotnej od dopiero schnącej farby i zatrzymał się mniej więcej tam, gdzie prawdopodobnie miały pojawić się detale zanim przeszkodził w procesie twórczym. Po krótkiej inspekcji, w której nie było rzecz jasna nic fachowego (Hathaway chuja znał się na sztuce, mógł najwyżej stwierdzić oględnie czy coś mu pasuje czy nie) obrócił głowę i skinął znacząco w stronę czegoś, co jak na jego oko miało potencjał by zaistnieć jako kwiat.
一 Czyli co? 一 dźgnął nagle z zainteresowaniem, które należało kuć póki nie ostygło. Był zmęczony, spolegliwość nie leżała w jego naturze, a potrzeba udowadniania własnych racji, nawet wówczas, gdy rozsądniej byłoby odpuścić, biła na głowę rozsądek i jakąkolwiek uprzejmość. 一 Nic obscenicznego? Żadnych... bo ja wiem, jebać policję, tylko kwiaty?
Ciężko stwierdzić, czy Felix był tym odkryciem bardziej rozbawiony czy wyprowadzony z równowagi. Uznał jednak, że te parę minut może poświęcić, a ręce można zająć papierosem.
Przez parę sekund mural rozświetlił blask wysłużonej, niestrudzenie naprawianej przez niego benzynowej zapalniczki Zippo, zupełnie gładkiej, bez graweru czy chwytającej za serce historii. Zwyczajnie nie lubił rozstawać się z tym, co dobrze mu służyło.
Zaciągnął się płytko, na smak, ale wraz zorientował się, że to nie cygaretka Grace, a wymięte Marlboro.
一 No i co tak sterczysz? Masz kwadrans żeby mnie przekonać, że za te pół ściany nie warto ci przypierdolić. Słyszysz, da Vici? Maluj.
Remigiusz Kaminski
Ledwo ominął bezpośredni cios łokciem wymierzonym na ślepo prosto w żebra, poczuł jednak smagnięcie w bok.
一 Może... coś ty powiedział? 一 Hathaway zmienił zdanie w połowie. Łypnął na miotającego się graficiarza nieprzychylnie, tak, jak często patrzył na wyroby czekoladopodobne w sklepach spożywczych. 一 Chlapiesz mi tu jakimś gównem po zakładzie i mówisz, że mam spierdalać? Się z chujem na rozum pozamieniałeś czy to ta farba? 一 Głową znacząco szarpnął w stronę puszek. Przez moment patrzył wyczekująco czekając, cóż, bóg wie na co, bo przecież nie na skruchę. Za dobrze znał takich jak on, sam był właśnie taki i wiedział, że prędzej zachęciłby gówniarza (bo w jego obecnym, choć dalekim od prawdy tak bardzo jak tylko możliwe odczuciu, niespełniony artysta miał góra dwadzieścia lat) do wylizania niedokończonego muralu niż wiarygodnych przeprosin.
Papieros, dotąd zatknięty za ucho i czekający na swoje pięć minut (albo raczej trzy, Hathaway rzadko kiedy rozsmakowywał się w czymś poza czekoladą) zachęcony gwałtownym miotaniem głową zaczął zsuwać się niebezpiecznie i to jedno rozkojarzenie kosztowało go niesparowany cios w okolicę żołądka. Oberwały co prawda żebra, choć nie jakoś szczególnie dotkliwie, ale dość, by Felix skrzywił się grymaśnie i bezwolnie spiął mięśnie brzucha. Po czasie, prawda, nic by mu nie pomogło, gdyby ręka sięgnęła celu, ale automatyzm zadziałał.
To, co początkowo bardzo lekkomyślnie wziął za swój atut okazało się kolejnym problemem, bo wzrost zamiast przysłużyć się sprawie umożliwił delikwentowi gładkie przemknięcie pod jego wyciągniętym ramieniem.
一 I co to miało być? Jakaś zajebiście oryginalna ksywka? Klub sportowy, imię jakiejś dupy czy... och. No kurwa, to taki bazgroł, tak?
Dla pełnej jasności, Felix nadal miał przemożną ochotę mu wyjebać, ale w świetle nowych faktów jakie malowały się przed nim w wielu kolorach i całkiem zgrabnych kształtach, postanowił przemyśleć kwestię ewentualnego rękoczynu. To, co z rozpędu wziął za kolejny przykład bezrefleksyjnego wandalizmu okazało się projektem znacznie bardziej przemyślanym i, czy mu się to podobało czy nie, wyjątkowo dobrze leżącym na nudnej rdzawej cegle.
Ryzykując – bo nieznajomy mógł mu drogą niespodzianki wyskoczyć z nożem – Felix powoli, krok po kroku, przeszedł się wzdłuż ściany wciąż wilgotnej od dopiero schnącej farby i zatrzymał się mniej więcej tam, gdzie prawdopodobnie miały pojawić się detale zanim przeszkodził w procesie twórczym. Po krótkiej inspekcji, w której nie było rzecz jasna nic fachowego (Hathaway chuja znał się na sztuce, mógł najwyżej stwierdzić oględnie czy coś mu pasuje czy nie) obrócił głowę i skinął znacząco w stronę czegoś, co jak na jego oko miało potencjał by zaistnieć jako kwiat.
一 Czyli co? 一 dźgnął nagle z zainteresowaniem, które należało kuć póki nie ostygło. Był zmęczony, spolegliwość nie leżała w jego naturze, a potrzeba udowadniania własnych racji, nawet wówczas, gdy rozsądniej byłoby odpuścić, biła na głowę rozsądek i jakąkolwiek uprzejmość. 一 Nic obscenicznego? Żadnych... bo ja wiem, jebać policję, tylko kwiaty?
Ciężko stwierdzić, czy Felix był tym odkryciem bardziej rozbawiony czy wyprowadzony z równowagi. Uznał jednak, że te parę minut może poświęcić, a ręce można zająć papierosem.
Przez parę sekund mural rozświetlił blask wysłużonej, niestrudzenie naprawianej przez niego benzynowej zapalniczki Zippo, zupełnie gładkiej, bez graweru czy chwytającej za serce historii. Zwyczajnie nie lubił rozstawać się z tym, co dobrze mu służyło.
Zaciągnął się płytko, na smak, ale wraz zorientował się, że to nie cygaretka Grace, a wymięte Marlboro.
一 No i co tak sterczysz? Masz kwadrans żeby mnie przekonać, że za te pół ściany nie warto ci przypierdolić. Słyszysz, da Vici? Maluj.
Remigiusz Kaminski
-
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smilenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Typek niezaprzeczalnie grał mu na nerwach. Począwszy od samej jego obecności, która bynajmniej nie była Remikowi na rękę w tej konkretnej sytuacji, aż po ton jego głosu, zdecydowanie za bardzo kojarzący mu się przedstawicielami grup dotychczas wymuszających u niego uznanie swojego autorytetu bez dania mu najmniejszego powodu. Wrażenie, że nieznajomy patrzy na niego z góry, w ten bardziej metaforyczny sposób, jako że dosłowny był niezaprzeczalny, jednocześnie traktując go jak niesfornego szczeniaka, z każdą sekundą podjudzało Kamińskiego coraz bardziej do przyjebania mu w zęby. Ewentualnie kopnięcia w jaja. Niewątpliwie oberwałby w odwecie ze zdwojoną siłą, jednak w tej chwili nieszczególnie przejmował się faktem, że mógłby za moment wypluwać jedynki. Nigdy nie znajdowało się to zbyt wysoko na jego liście zmartwień.
- Tak, jest to farba, dokładnie, gratulacje. Już zaczynałem się obawiać, że będę musiał ci zrobić pierdoloną lekcję plastyki - fuknął, wyraźnie obruszony nazwaniem jego cennych puszek "jakimś gównem". Był zaledwie o krok od zagrożenia mu użyciem faktycznego gówna, skoro nie potrafił odróżnić malowania od "chlapania" po ścianach, kiedy ten postanowił poświęcić chwilę na faktyczne przyjrzenie się cegłom. Pociągnął nosem i potarł go wierzchem dłoni, nieświadomie zostawiając sobie na nasadzie wąski pasek ciemnozielonej farby, nie tak dawno używanej do zamalowywania dolnej części kompozycji.
- Nie dość, że przygłupi to jeszcze kurwa ślepy - mruknął w ramach podsumowania, wywracając oczami na banalne i całkowicie pozbawione polotu sugestie zapełniania miejskich ścian. Gardził ludźmi, którzy dokładali się do opłakanej renomy graffiti jako formy wyrażenia siebie. Nie potrzebował by ktokolwiek doceniał czy jakkolwiek zwracał uwagę na jego wkład w krajobraz miejski, niemniej nie zamierzał akceptować tak płytkiego pojęcia czegoś nad czym tak ciężko pracował.
- Nie, jebać policję pierdolnę na samym środku jak skończę z tłem - odparł sarkastycznie, podchodząc bliżej by zgarnąć z ziemi upuszczoną wcześniej puszkę. Sprawdził stan dyszy po tym niezbyt łagodnym potraktowaniu i wymieszał zawartość zdrowym wstrząśnięciem, jednocześnie rzucając nieufne spojrzenie w stronę nieznajomego. Jego zmiana podejścia była niespodziewana i Remik potrzebował chwili by przemyśleć na ile opłacało mu się tam zostać, a na ile wolałby się ulotnić korzystając z jego nieuwagi. Na pewno znalazłby inne porządne płótno bez potrzeby użerania się z nim. - Masz cholernie nudną ścianę. Przyda jej się trochę koloru - zauważył wzruszając luźno ramionami, bez zbędnego kręcenia wkoło tematu czy grania głupa. Na ścianie brakowało kwiatów, a on zamierzał je tam umieścić, na chuj drążyć temat? I najwidoczniej obaj doszli do tego samego wniosku, jako że za chwilę agresor zdecydował się zrelaksować i dać mu zielone światło. W najgorszy możliwy sposób.
Dwie powolne sekundy zajęło, by Remigiusz przetrawił wypowiedziane do siebie słowa i już w następnej chwili z gardła wyrwał mu się szczerze rozbawiony śmiech, odbijający się echem na pustym podwórku.
- Ta, kurwa, jeszcze stanę na głowie i zatańczę can-cana - prychnął, nie robiąc sobie nic z gróźb czy poleceń rzucanych przez typa wyraźnie nie wiedzącego kompletnie nic na temat kreatywnej twórczości. - Jak tak cię korci to daj mi w zęby już teraz i będziemy to mieli z głowy - zachęcił, podchodząc w stronę porzuconego pod ścianą plecaka. Pogrzebał w nim, ponownie stanął na równe nogi i rzucił we właściciela przybytku zwiniętą w kulkę szmatą. Znaczy się, zapasową bandaną. - Tylko to załóż. Chyba że lubisz wciągać farbę to droga wolna - stwierdził i posłał mu sztuczny uśmiech, samemu ponownie naciągając materiał na nos. Dał sobie moment na przypomnienie gdzie stał i co planował zrobić, po czym korzystając z oferty dokończenia swojego dzieła, ponownie zabrał się za dokańczanie detali źdźbeł trawy, zawiniętych liści i puchatych chmur. Następnie wymienił dyszę na kolejnej puszce, tym razem warząc w dłoniach ciemną czerwień i jaskrawą żółć. - To co, panie kierowniku, czego sobie pan życzy na swoim zakładzie? - dopytał, korzystając z widowni by ułatwić sobie kwestie wyboru kolorystyki dalszej części projektu. Jak już tam był mógł się do czegoś przydać.
Felix Hathaway
- Tak, jest to farba, dokładnie, gratulacje. Już zaczynałem się obawiać, że będę musiał ci zrobić pierdoloną lekcję plastyki - fuknął, wyraźnie obruszony nazwaniem jego cennych puszek "jakimś gównem". Był zaledwie o krok od zagrożenia mu użyciem faktycznego gówna, skoro nie potrafił odróżnić malowania od "chlapania" po ścianach, kiedy ten postanowił poświęcić chwilę na faktyczne przyjrzenie się cegłom. Pociągnął nosem i potarł go wierzchem dłoni, nieświadomie zostawiając sobie na nasadzie wąski pasek ciemnozielonej farby, nie tak dawno używanej do zamalowywania dolnej części kompozycji.
- Nie dość, że przygłupi to jeszcze kurwa ślepy - mruknął w ramach podsumowania, wywracając oczami na banalne i całkowicie pozbawione polotu sugestie zapełniania miejskich ścian. Gardził ludźmi, którzy dokładali się do opłakanej renomy graffiti jako formy wyrażenia siebie. Nie potrzebował by ktokolwiek doceniał czy jakkolwiek zwracał uwagę na jego wkład w krajobraz miejski, niemniej nie zamierzał akceptować tak płytkiego pojęcia czegoś nad czym tak ciężko pracował.
- Nie, jebać policję pierdolnę na samym środku jak skończę z tłem - odparł sarkastycznie, podchodząc bliżej by zgarnąć z ziemi upuszczoną wcześniej puszkę. Sprawdził stan dyszy po tym niezbyt łagodnym potraktowaniu i wymieszał zawartość zdrowym wstrząśnięciem, jednocześnie rzucając nieufne spojrzenie w stronę nieznajomego. Jego zmiana podejścia była niespodziewana i Remik potrzebował chwili by przemyśleć na ile opłacało mu się tam zostać, a na ile wolałby się ulotnić korzystając z jego nieuwagi. Na pewno znalazłby inne porządne płótno bez potrzeby użerania się z nim. - Masz cholernie nudną ścianę. Przyda jej się trochę koloru - zauważył wzruszając luźno ramionami, bez zbędnego kręcenia wkoło tematu czy grania głupa. Na ścianie brakowało kwiatów, a on zamierzał je tam umieścić, na chuj drążyć temat? I najwidoczniej obaj doszli do tego samego wniosku, jako że za chwilę agresor zdecydował się zrelaksować i dać mu zielone światło. W najgorszy możliwy sposób.
Dwie powolne sekundy zajęło, by Remigiusz przetrawił wypowiedziane do siebie słowa i już w następnej chwili z gardła wyrwał mu się szczerze rozbawiony śmiech, odbijający się echem na pustym podwórku.
- Ta, kurwa, jeszcze stanę na głowie i zatańczę can-cana - prychnął, nie robiąc sobie nic z gróźb czy poleceń rzucanych przez typa wyraźnie nie wiedzącego kompletnie nic na temat kreatywnej twórczości. - Jak tak cię korci to daj mi w zęby już teraz i będziemy to mieli z głowy - zachęcił, podchodząc w stronę porzuconego pod ścianą plecaka. Pogrzebał w nim, ponownie stanął na równe nogi i rzucił we właściciela przybytku zwiniętą w kulkę szmatą. Znaczy się, zapasową bandaną. - Tylko to załóż. Chyba że lubisz wciągać farbę to droga wolna - stwierdził i posłał mu sztuczny uśmiech, samemu ponownie naciągając materiał na nos. Dał sobie moment na przypomnienie gdzie stał i co planował zrobić, po czym korzystając z oferty dokończenia swojego dzieła, ponownie zabrał się za dokańczanie detali źdźbeł trawy, zawiniętych liści i puchatych chmur. Następnie wymienił dyszę na kolejnej puszce, tym razem warząc w dłoniach ciemną czerwień i jaskrawą żółć. - To co, panie kierowniku, czego sobie pan życzy na swoim zakładzie? - dopytał, korzystając z widowni by ułatwić sobie kwestie wyboru kolorystyki dalszej części projektu. Jak już tam był mógł się do czegoś przydać.
Felix Hathaway
-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Hathaway obserwował skaczącego pod ścianą mężczyznę jak okaz w zoo, przypadek wyjątkowo głośny, ubarwiony i problematyczny. Takie najprościej było unieszkodliwić w sposób fizyczny, bo argumenty logiczne zwykle nie przemawiały, zresztą wyglądało na to, że obaj preferowali konwersowanie za pomocą pięści. Tym, co jeszcze powstrzymywało go przed rozwinięciem dyskusji w tym kierunku była ograniczona ilość czasu na takie przyjemności (powinien nadzorować mielenie nibsów), ciekawość lub po prostu jakiś chwilowy kaprys i trudna do zignorowania obecność kamery przemysłowej mrugającej od czasu do czasu zza rogu.
Czas mijał, samozwańczy artysta nadal podskakiwał, szczekał, i brakowało jeszcze tylko, żeby zaczął wymachiwać rękami, a Felix wykreśliłby całe bingo złożone z cech gwarantujących wywołanie możliwie najgorszego pierwszego wrażenia. Przewrócił oczami ignorując większość (niedawno odkryta w jego życiu obecność pięcioletniego siostrzeńca odbiła piętno, dzięki czemu Hathaway mógł teraz sięgnąć do tych nowo uzbieranych pokładów cierpliwości) z pyskatych zaczepek. Zamiast tego zaciągnął się papierosem i wydmuchał wąski strumień dymu prosto w stronę nieznajomego.
一 Nie jesteś najbystrzejszy, co?
Bo Felix był wręcz cholernie pewny, że Kamiński był dosłownie i metaforycznie ostatnim z miotu.
一 Skończyłeś pajacować? Bo nie wiem, czy zamierzasz, wiesz... 一 tu przerwał, ręką trzymającą papierosa zatoczył w powietrzu łuk, wskazując w ten sposób sugestywnie na niedokończony mural. 一 ...zająć się tym?
W ostateczności mógł po prostu go stąd przegonić, wypełnić wniosek i zaczekać, aż wypiaskują mu elewację do czysta. Zgodził się, prawda, na dokończenie kwitnącego na cegle ogrodu (czy mu się to podobało czy nie, sam koncept z jakiegoś powodu ułożył mu się wygodnie w głowie i czekał na rezultat), nie oznaczało to jednak, że pod presją bezczelnie poskakującego mu na nerwach krzykacza Felixowi się nie odwidzi.
Zaoferowaną bandanę Hathaway odebrał od niego podejrzliwie chwytając ją najpierw w dwa palce, jakby spodziewał się, że lada moment coś z niej wyskoczy i ugryzie go prosto w twarz. Nie znał się na procesie; ze sztuką inną niż tą, jaką praktykował zamknięty w swojej kuchni na cztery spusty nie miał bezpośredniej styczności.
Nawet proste pytanie o kolor w jego ustach brzmiało jak prowokacja do kolejnej słownej utarczki, więc Hathaway po prostu westchnął, obrócił papierosa w palcach i wskazał brodą na jedną z opcji.
一 Żółty. Czerwonego to chuja będzie widać na tej cegle 一 skomentował fachowo i po tym, jak w jego stronę przybłąkał się chemiczny, wgryzający się w gardło opar farby zdecydował, że skorzysta z tej bandany zanim dostanie pylicy czy innego gówna. Papierosa zgasił na brzegu otwartej szeroko paszczy kontenera i przez moment w ciszy mozolił się z supłem.
一 Tak właściwie 一 zaczął powoli, z charakterystyczną nutą zapowiadającą niewygodne pytanie. 一 Jak się tu dostałeś? Przeskoczyłeś przez siatkę?
Z podpartymi na biodrach dłońmi przystanął za Kamińskim w wygodnej odległości i zmrużył podejrzliwie oczy. Miał niejasne przeczucie, że odpowiedź może mu się nie spodobać.
Spodobał mu się natomiast sam proces – najpierw niewiele mówiący ogół, z którego precyzyjniejszym narzędziem Kamiński wydobywał następnie detale, tak, jakby przez cały czas miał je w głowie (i pewnie miał, tylko ktoś tak nieobyty z rysunkiem szeroko pojmowanym jak Felix nie potrafił sobie tego wyobrazić), a z czasem zainteresowały go puszki odpoczywające w torbie kawałek dalej i te, między którymi nieznajomy lawirował nie patrząc nawet pod nogi.
Nie był świadom, że sam podczas pracy na autopilocie poruszał się między maszynami, narzędziami i pełną piersią wdychał opary przez cały boży dzień, sprawiając, że otoczenie zwykle wolało wycofać się do roli obserwatora albo zniknąć zupełnie by nie stawać na drodze. Zdecydowanie mniej nerwów tracił, gdy pozwolił Kamińskiemu wejść z powrotem w tryby i dopieszczać swój mural, a choć nadal nie rozumiał fenomenu, tak pojmował i szanował proces per se. Oddanie sprawie i zawsze znajdowało się wysoko na liście cech z jakimi Felix sympatyzował, co wcale nie oznaczało, by automatycznie ten cieplejszy ton przylegał do Kamińskiego.
一 I ile coś takiego się trzyma? Zabezpieczasz to jakoś, czy trzeba to co jakiś czas odmalować? 一 podpytał, gdy na cegle rozkwitły kolejne kwiaty.
Remigiusz Kaminski
Czas mijał, samozwańczy artysta nadal podskakiwał, szczekał, i brakowało jeszcze tylko, żeby zaczął wymachiwać rękami, a Felix wykreśliłby całe bingo złożone z cech gwarantujących wywołanie możliwie najgorszego pierwszego wrażenia. Przewrócił oczami ignorując większość (niedawno odkryta w jego życiu obecność pięcioletniego siostrzeńca odbiła piętno, dzięki czemu Hathaway mógł teraz sięgnąć do tych nowo uzbieranych pokładów cierpliwości) z pyskatych zaczepek. Zamiast tego zaciągnął się papierosem i wydmuchał wąski strumień dymu prosto w stronę nieznajomego.
一 Nie jesteś najbystrzejszy, co?
Bo Felix był wręcz cholernie pewny, że Kamiński był dosłownie i metaforycznie ostatnim z miotu.
一 Skończyłeś pajacować? Bo nie wiem, czy zamierzasz, wiesz... 一 tu przerwał, ręką trzymającą papierosa zatoczył w powietrzu łuk, wskazując w ten sposób sugestywnie na niedokończony mural. 一 ...zająć się tym?
W ostateczności mógł po prostu go stąd przegonić, wypełnić wniosek i zaczekać, aż wypiaskują mu elewację do czysta. Zgodził się, prawda, na dokończenie kwitnącego na cegle ogrodu (czy mu się to podobało czy nie, sam koncept z jakiegoś powodu ułożył mu się wygodnie w głowie i czekał na rezultat), nie oznaczało to jednak, że pod presją bezczelnie poskakującego mu na nerwach krzykacza Felixowi się nie odwidzi.
Zaoferowaną bandanę Hathaway odebrał od niego podejrzliwie chwytając ją najpierw w dwa palce, jakby spodziewał się, że lada moment coś z niej wyskoczy i ugryzie go prosto w twarz. Nie znał się na procesie; ze sztuką inną niż tą, jaką praktykował zamknięty w swojej kuchni na cztery spusty nie miał bezpośredniej styczności.
Nawet proste pytanie o kolor w jego ustach brzmiało jak prowokacja do kolejnej słownej utarczki, więc Hathaway po prostu westchnął, obrócił papierosa w palcach i wskazał brodą na jedną z opcji.
一 Żółty. Czerwonego to chuja będzie widać na tej cegle 一 skomentował fachowo i po tym, jak w jego stronę przybłąkał się chemiczny, wgryzający się w gardło opar farby zdecydował, że skorzysta z tej bandany zanim dostanie pylicy czy innego gówna. Papierosa zgasił na brzegu otwartej szeroko paszczy kontenera i przez moment w ciszy mozolił się z supłem.
一 Tak właściwie 一 zaczął powoli, z charakterystyczną nutą zapowiadającą niewygodne pytanie. 一 Jak się tu dostałeś? Przeskoczyłeś przez siatkę?
Z podpartymi na biodrach dłońmi przystanął za Kamińskim w wygodnej odległości i zmrużył podejrzliwie oczy. Miał niejasne przeczucie, że odpowiedź może mu się nie spodobać.
Spodobał mu się natomiast sam proces – najpierw niewiele mówiący ogół, z którego precyzyjniejszym narzędziem Kamiński wydobywał następnie detale, tak, jakby przez cały czas miał je w głowie (i pewnie miał, tylko ktoś tak nieobyty z rysunkiem szeroko pojmowanym jak Felix nie potrafił sobie tego wyobrazić), a z czasem zainteresowały go puszki odpoczywające w torbie kawałek dalej i te, między którymi nieznajomy lawirował nie patrząc nawet pod nogi.
Nie był świadom, że sam podczas pracy na autopilocie poruszał się między maszynami, narzędziami i pełną piersią wdychał opary przez cały boży dzień, sprawiając, że otoczenie zwykle wolało wycofać się do roli obserwatora albo zniknąć zupełnie by nie stawać na drodze. Zdecydowanie mniej nerwów tracił, gdy pozwolił Kamińskiemu wejść z powrotem w tryby i dopieszczać swój mural, a choć nadal nie rozumiał fenomenu, tak pojmował i szanował proces per se. Oddanie sprawie i zawsze znajdowało się wysoko na liście cech z jakimi Felix sympatyzował, co wcale nie oznaczało, by automatycznie ten cieplejszy ton przylegał do Kamińskiego.
一 I ile coś takiego się trzyma? Zabezpieczasz to jakoś, czy trzeba to co jakiś czas odmalować? 一 podpytał, gdy na cegle rozkwitły kolejne kwiaty.
Remigiusz Kaminski
-
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smilenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Jedynie fakt, że posiadał większe pokłady szacunku względem trzymanej w dłoni puszki farby niż gderającego mu za plecami mężczyzny powstrzymywał go przed rzuceniem mu nią prosto w twarz. Chociaż przez krótki moment poważnie to rozważał, szacując pozostałą zawartość i jej wagę, oraz jaki efekt miałaby na czaszkę z jaką spotkałaby się z dostateczną prędkością. Całym sobą nienawidził popędzania i jakichkolwiek form przymusu, a w tej chwili, pomimo szczerych chęci na dokończenie rozpoczętego projektu, marudzący coś z tyłu właściciel zaczynał przekręcać przyjemną rozrywkę w jakąś powinność. Jakby myślał, że ma nad nim w tej chwili jakąkolwiek kontrolę.
- Jak nie zamkniesz ryja to dostaniesz kutasa na całą ścianę - zagroził spod chustki, w pełni gotowy przyjąć bęcki za takowe wykroczenie, tylko dla zasady. Zresztą, jeśli było coś w czym był wyjątkowo doświadczony, była to ucieczka z miejsca zdarzenia. Dotychczas miał do czynienia głównie z niekompetentnymi psami i ich końmi, chociaż czasem zdarzało się, że przeganiali go wyjątkowo spragnieni krwi mieszkańcy budynków czy ochroniarze. Naprawdę szczycił się faktem, że wylądował na dołku zaledwie dwa razy w ciągu całej swojej kariery.
Prośba o danie mu pracować w ciszy została przerwana przez niego samego i szybko tego pożałował. Wlepił w mężczyznę początkowo zdezorientowane spojrzenie, które przerzucił na ścianę i wrócił z powrotem do jego twarzy, tym razem na wpół niedowierzając, na wpół ponownie rozważając na ile tak naprawdę zależało mu na ściskanej w dłoni puszcze.
- No tak, nie pomyślałem. A całe to tło zrobiłem tylko dla jaj - rzucił płasko, tonem ociekającym sarkazmem, kiedy podnosił wzrok na przygotowaną "dziurę" w ścianie z przeplatającą się zielenią i błękitem. - No debil - podsumował na wydechu, ale zgodnie z zaleceniami odstawił czerwoną farbę i zabrał się za kolorowanie pierwszych kwiatów na żółto, robiąc z nich słoneczniki. Dorzucił do tego fiolet, pomarańcz, trochę różu, i ponownie zabrał się za białe akcenty. Z chwilowego transu wyrwało go kolejne pytanie, tym razem przytłumione nieznacznie warstwą ochronnego materiału. Dobrze, że Hathaway przynajmniej potrafił słuchać dobrych rad. Marszcząc brwi rzucił okiem w stronę, z której przyszedł, oceniając wysokość siatki wychodzącej na ulicę, jako że wcześniej nieszczególnie się tym interesował. Miałoby to znaczenie dopiero jakby nie dał rady otworzyć jej polubownie. Tymczasem pierwszą odpowiedzią na pytanie mężczyzny był krótki śmiech.
- Wy naprawdę bardzo ufacie tym swoim kłódkom, co? - rozwinął myśl, która tak go rozbawiła, spoglądając przez ramię na sterczącego za nimolbrzyma rozmówcę. - Zacznij od zainwestowania w taką, jakiej nie da się otworzyć wsuwką - polecił pomocnie, decydując się na przemilczenie tego, jak łatwo dało się dorwać do bardziej profesjonalnych wytrychów, a trzymane w bagażniku nożyce do metalu nie cofały się przed praktycznie niczym. Wstrząsnął puszkę z farbą, tłamsząc chęć psiknięcia mężczyźnie w oczy za granie mu na nerwach od pierwszego wymienionego zdania i wrócił do kolorowania drobnych białych kwiatków na swojej wyimaginowanej łące, prawie przyciskając nos do ściany by dobrze wycelować i nie spartaczyć sprawy.
- Lata - mruknął, wzruszając ramionami. - Tu raczej będzie dość ukryte przed pełnym słońcem i deszczem, więc trochę minie zanim zacznie blednąć, ale... Czekaj - urwał, mrużąc oczy i spoglądając na faceta jakby wyrosła mu druga głowa. Albo i trzecia. - Odmalować? To ty to chcesz tak na stałe? - upewnił się, jako że musiał to usłyszeć jeszcze raz. Tego w scenariuszu nie było. Jego "praca" polegała na malowaniu tyle, ile zdążył zanim w okolicy pojawiały się kłopoty, często pakował manatki zanim dał radę dotrzeć do końca projektu i później albo zostawało to zamalowywane przez właścicieli w przeciągu kilku miesięcy, albo naturalnie bledło przez lata pod wpływem naturalnych żywiołów i zanieczyszczeń powietrza. Zwykle nie opłacało mu się marnować czasu na zabezpieczanie prac, które i tak nie były mile widziane. - Mam gdzieś utrwalacz, ale nie ze sobą, mogę tu... nie wiem... wrócić jutro? - zaproponował, chociaż brzmiało to całkowicie absurdalnie nawet dla niego. Fakt, że właściciel przybytku jeszcze go nie pogonił był dziwny sam w sobie, dodawanie do tego zainteresowania zachowaniem jego małego projektu wandalizmu na dłużej wykraczało daleko poza standardowy plan działania. Podrapał się w bok szyi, wybity z rytmu na tyle by poświęcić tej rozmowie swoją pełną uwagę. - I wiesz, ta ściana mała nie jest, mogę tu dodać coś jeszcze jak tak ci się podoba - mruknął żartobliwym tonem, bo chociaż niewątpliwie byłby w stanie dodać życia także reszcie budynku, wątpił by miał mieć tyle szczęścia. Wciąż nie był do końca pewny czy za chwilę facet nie zmieni zdania i nie naśle na niego glin.
Felix Hathaway
- Jak nie zamkniesz ryja to dostaniesz kutasa na całą ścianę - zagroził spod chustki, w pełni gotowy przyjąć bęcki za takowe wykroczenie, tylko dla zasady. Zresztą, jeśli było coś w czym był wyjątkowo doświadczony, była to ucieczka z miejsca zdarzenia. Dotychczas miał do czynienia głównie z niekompetentnymi psami i ich końmi, chociaż czasem zdarzało się, że przeganiali go wyjątkowo spragnieni krwi mieszkańcy budynków czy ochroniarze. Naprawdę szczycił się faktem, że wylądował na dołku zaledwie dwa razy w ciągu całej swojej kariery.
Prośba o danie mu pracować w ciszy została przerwana przez niego samego i szybko tego pożałował. Wlepił w mężczyznę początkowo zdezorientowane spojrzenie, które przerzucił na ścianę i wrócił z powrotem do jego twarzy, tym razem na wpół niedowierzając, na wpół ponownie rozważając na ile tak naprawdę zależało mu na ściskanej w dłoni puszcze.
- No tak, nie pomyślałem. A całe to tło zrobiłem tylko dla jaj - rzucił płasko, tonem ociekającym sarkazmem, kiedy podnosił wzrok na przygotowaną "dziurę" w ścianie z przeplatającą się zielenią i błękitem. - No debil - podsumował na wydechu, ale zgodnie z zaleceniami odstawił czerwoną farbę i zabrał się za kolorowanie pierwszych kwiatów na żółto, robiąc z nich słoneczniki. Dorzucił do tego fiolet, pomarańcz, trochę różu, i ponownie zabrał się za białe akcenty. Z chwilowego transu wyrwało go kolejne pytanie, tym razem przytłumione nieznacznie warstwą ochronnego materiału. Dobrze, że Hathaway przynajmniej potrafił słuchać dobrych rad. Marszcząc brwi rzucił okiem w stronę, z której przyszedł, oceniając wysokość siatki wychodzącej na ulicę, jako że wcześniej nieszczególnie się tym interesował. Miałoby to znaczenie dopiero jakby nie dał rady otworzyć jej polubownie. Tymczasem pierwszą odpowiedzią na pytanie mężczyzny był krótki śmiech.
- Wy naprawdę bardzo ufacie tym swoim kłódkom, co? - rozwinął myśl, która tak go rozbawiła, spoglądając przez ramię na sterczącego za nim
- Lata - mruknął, wzruszając ramionami. - Tu raczej będzie dość ukryte przed pełnym słońcem i deszczem, więc trochę minie zanim zacznie blednąć, ale... Czekaj - urwał, mrużąc oczy i spoglądając na faceta jakby wyrosła mu druga głowa. Albo i trzecia. - Odmalować? To ty to chcesz tak na stałe? - upewnił się, jako że musiał to usłyszeć jeszcze raz. Tego w scenariuszu nie było. Jego "praca" polegała na malowaniu tyle, ile zdążył zanim w okolicy pojawiały się kłopoty, często pakował manatki zanim dał radę dotrzeć do końca projektu i później albo zostawało to zamalowywane przez właścicieli w przeciągu kilku miesięcy, albo naturalnie bledło przez lata pod wpływem naturalnych żywiołów i zanieczyszczeń powietrza. Zwykle nie opłacało mu się marnować czasu na zabezpieczanie prac, które i tak nie były mile widziane. - Mam gdzieś utrwalacz, ale nie ze sobą, mogę tu... nie wiem... wrócić jutro? - zaproponował, chociaż brzmiało to całkowicie absurdalnie nawet dla niego. Fakt, że właściciel przybytku jeszcze go nie pogonił był dziwny sam w sobie, dodawanie do tego zainteresowania zachowaniem jego małego projektu wandalizmu na dłużej wykraczało daleko poza standardowy plan działania. Podrapał się w bok szyi, wybity z rytmu na tyle by poświęcić tej rozmowie swoją pełną uwagę. - I wiesz, ta ściana mała nie jest, mogę tu dodać coś jeszcze jak tak ci się podoba - mruknął żartobliwym tonem, bo chociaż niewątpliwie byłby w stanie dodać życia także reszcie budynku, wątpił by miał mieć tyle szczęścia. Wciąż nie był do końca pewny czy za chwilę facet nie zmieni zdania i nie naśle na niego glin.
Felix Hathaway
-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Nie wątpił, wnioskując w dużej mierze po charakterze, że o tyle o ile strzelenie podwórkowego artysty w pysk nie byłoby wyzwaniem, ale miał nieodparte wrażenie, że mężczyzna potrafił być problematyczny na inne sposoby, a Felix wyjątkowo nie miał ochoty się o tym przekonywać. Kutas jakkolwiek go nie przeraził, bo autor rozwijającej się łąki wyglądał na kogoś, kto nie oszpeciłby swojego dziecka dla byle kaprysu, zwłaszcza dla udowodnienia komuś, kogo znał ledwo parę minut, że nie rzuca słów na wiatr. Hathaway tylko pokręcił głową z drętwym półuśmiechem i rozmasował sobie palcami skroń.
Boże drogi, jak to dobrze, że nie miał z nim do czynienia częściej.
一 Czysto z ciekawości, ile razy gonił cię wściekły pies? Dla zawężenia, nie chodzi mi o policję 一 doprecyzował, z relatywnym zaciekawieniem obserwując, jak na płatkach pojawia się ostrzejszy, wycieniowany kontur. Mimo to zaraz posłał krzywe spojrzenie bogu ducha winnej siatce i smętnie zwisającej na łańcuchu kłódce. Z drugiej strony, czy naprawdę potrzebna mu była żelazna brama i biometryczny zamek, gdy w grę wchodziło podwórze? Kamińskiego co prawda nie przewidział, ale na większość uporczywości z gatunku zaparkowanych na miejscu dla dostawczaka samochodów czy śpiących w kontenerach bezdomnych wystarczało.
Poruszenie tematu ewentualnego zabezpieczenia ceglanego ogródka najwyraźniej pchnęło w ruch jakieś tryby, bo Felix aż z odległości słyszał, jak nieznajomy doznaje chwilowego zwarcia.
一 No skoro to nie kutas 一 sarknął i oględnie wskazał ręką na zażółcone słoneczniki. Może nie do końca o tym myślał, kiedy po głowie chodziła mu uporczywa myśl o delikatnym odświeżeniu wizerunku SOMY, aczkolwiek ładny mural mógł wnieść jakiś powiew nowej, lżejszej estetyki w niekonwencjonalny sposób. Ominął plamę farby aby nie nanieść później niczego na zakład i potarł palcami brodę. 一 No to tak, właściwie, to chyba bym chciał. Nie wiem jak to będzie wyglądało za dnia, ale jeżeli faktycznie wyjdą ci te kwiaty i nie rozpłynie się to po pierwszym deszczu, to mógłbym ci nawet zapłacić. Co? Taki kurwa szok? Może na drugi raz zamiast drzeć mordę po prostu powiedz o co chodzi, z niektórymi da się dogadać.
Z Hathawayem co prawda rzadko kiedy, ale zwykle gdy widział w czymś dobry interes potrafił na czas dobicia targu zepchnąć dumę na dalszy plan. Obie ręce wcisnął w kieszenie, westchnął prosto w chustę i przeszedł się, aby zerknąć na kompozycję z drugiej strony.
一 Możesz wrócić jutro 一 zgodził się płaskim, trochę nieobecnym tonem. Akurat przyglądał się stokrotkom, albo czemuś, co mu je przypominało i nie posiadał w sobie dość entuzjazmu, by rozdzielić go na dwa procesy sprawiedliwie. 一 Jak wpadniesz koło szesnastej, to nawet nie będziesz musiał dłubać w kłódce.
Nie brzmiał tak, jakby żartował ani jakby planował go następnego dnia wystawić. Raczej jak ktoś, kto był na nogach od zdecydowanie zbyt wielu godzin, nie miał chętki na nieobligatoryjną bójkę za lokalem i myślami wciąż był bliżej prażących się ziaren niż czegokolwiek innego.
一 Będziesz tu za godzinę? 一 rzucił ogólnikowo w eter, gdy po paru minutach bezczynnej obserwacji znudził się i zaczął powoli rozsupływać bandanę. 一 Mam od chuja roboty, nie będę ci sterczał na głową.
I tak był tu nieprzydatny, a skoro ustalili, że Kamiński ma pozwolenie na mural, równie dobrze mógł zostawić go na jakiś czas bez swojej milczącej, gburowatej kurateli.
Zaczynało szarzeć, kiedy Felix kończył zmianę i rzucał ostatnie kontrolne spojrzenia na wielki, rozgrzany piec. Zapach unoszący się w powietrzu był ciężki, jeszcze nie w pełni kojarzący się z czekoladą, ale pomału dało się zauważyć różnicę. Nie było w nim tyle cytrusowej goryczki jak na samym początku, więcej nut orzecha, a za parę godzin, gdy automatyka zadziała, a Axel dla podwójnej weryfikacji zajrzy w panel, nibsy miały już z daleka obiecywać coś bardziej karmelowego.
Słońce nie zdążyło wstać, na zewnątrz panował chłód typowy dla tutejszych poranków, a Felix, który zdążył zapomnieć o Kamińskim plączącym się po skwerze początkowo mocno się zdziwił zapachem farby i irytującym klikaniem.
一 Nadal tu jesteś? 一 Kolejne kliknięcie, tym razem z jego strony. Odpalił papierosa osłaniając rozdygotany płomień daszkiem dłoni i zmrużył zmęczone, zapuchnięte od kuchennych oparów oczy. Czuł, że jak tylko w domu wchłonie go kanapa, najpierw odpokutuje kręgosłup, a dopiero później będzie mu dane zasnąć. 一 Dużo ci jeszcze zostało, czy kończysz?
Remigiusz Kaminski
Boże drogi, jak to dobrze, że nie miał z nim do czynienia częściej.
一 Czysto z ciekawości, ile razy gonił cię wściekły pies? Dla zawężenia, nie chodzi mi o policję 一 doprecyzował, z relatywnym zaciekawieniem obserwując, jak na płatkach pojawia się ostrzejszy, wycieniowany kontur. Mimo to zaraz posłał krzywe spojrzenie bogu ducha winnej siatce i smętnie zwisającej na łańcuchu kłódce. Z drugiej strony, czy naprawdę potrzebna mu była żelazna brama i biometryczny zamek, gdy w grę wchodziło podwórze? Kamińskiego co prawda nie przewidział, ale na większość uporczywości z gatunku zaparkowanych na miejscu dla dostawczaka samochodów czy śpiących w kontenerach bezdomnych wystarczało.
Poruszenie tematu ewentualnego zabezpieczenia ceglanego ogródka najwyraźniej pchnęło w ruch jakieś tryby, bo Felix aż z odległości słyszał, jak nieznajomy doznaje chwilowego zwarcia.
一 No skoro to nie kutas 一 sarknął i oględnie wskazał ręką na zażółcone słoneczniki. Może nie do końca o tym myślał, kiedy po głowie chodziła mu uporczywa myśl o delikatnym odświeżeniu wizerunku SOMY, aczkolwiek ładny mural mógł wnieść jakiś powiew nowej, lżejszej estetyki w niekonwencjonalny sposób. Ominął plamę farby aby nie nanieść później niczego na zakład i potarł palcami brodę. 一 No to tak, właściwie, to chyba bym chciał. Nie wiem jak to będzie wyglądało za dnia, ale jeżeli faktycznie wyjdą ci te kwiaty i nie rozpłynie się to po pierwszym deszczu, to mógłbym ci nawet zapłacić. Co? Taki kurwa szok? Może na drugi raz zamiast drzeć mordę po prostu powiedz o co chodzi, z niektórymi da się dogadać.
Z Hathawayem co prawda rzadko kiedy, ale zwykle gdy widział w czymś dobry interes potrafił na czas dobicia targu zepchnąć dumę na dalszy plan. Obie ręce wcisnął w kieszenie, westchnął prosto w chustę i przeszedł się, aby zerknąć na kompozycję z drugiej strony.
一 Możesz wrócić jutro 一 zgodził się płaskim, trochę nieobecnym tonem. Akurat przyglądał się stokrotkom, albo czemuś, co mu je przypominało i nie posiadał w sobie dość entuzjazmu, by rozdzielić go na dwa procesy sprawiedliwie. 一 Jak wpadniesz koło szesnastej, to nawet nie będziesz musiał dłubać w kłódce.
Nie brzmiał tak, jakby żartował ani jakby planował go następnego dnia wystawić. Raczej jak ktoś, kto był na nogach od zdecydowanie zbyt wielu godzin, nie miał chętki na nieobligatoryjną bójkę za lokalem i myślami wciąż był bliżej prażących się ziaren niż czegokolwiek innego.
一 Będziesz tu za godzinę? 一 rzucił ogólnikowo w eter, gdy po paru minutach bezczynnej obserwacji znudził się i zaczął powoli rozsupływać bandanę. 一 Mam od chuja roboty, nie będę ci sterczał na głową.
I tak był tu nieprzydatny, a skoro ustalili, że Kamiński ma pozwolenie na mural, równie dobrze mógł zostawić go na jakiś czas bez swojej milczącej, gburowatej kurateli.
Zaczynało szarzeć, kiedy Felix kończył zmianę i rzucał ostatnie kontrolne spojrzenia na wielki, rozgrzany piec. Zapach unoszący się w powietrzu był ciężki, jeszcze nie w pełni kojarzący się z czekoladą, ale pomału dało się zauważyć różnicę. Nie było w nim tyle cytrusowej goryczki jak na samym początku, więcej nut orzecha, a za parę godzin, gdy automatyka zadziała, a Axel dla podwójnej weryfikacji zajrzy w panel, nibsy miały już z daleka obiecywać coś bardziej karmelowego.
Słońce nie zdążyło wstać, na zewnątrz panował chłód typowy dla tutejszych poranków, a Felix, który zdążył zapomnieć o Kamińskim plączącym się po skwerze początkowo mocno się zdziwił zapachem farby i irytującym klikaniem.
一 Nadal tu jesteś? 一 Kolejne kliknięcie, tym razem z jego strony. Odpalił papierosa osłaniając rozdygotany płomień daszkiem dłoni i zmrużył zmęczone, zapuchnięte od kuchennych oparów oczy. Czuł, że jak tylko w domu wchłonie go kanapa, najpierw odpokutuje kręgosłup, a dopiero później będzie mu dane zasnąć. 一 Dużo ci jeszcze zostało, czy kończysz?
Remigiusz Kaminski
-
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smilenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zdążył otworzyć usta zanim właściciel przybytku doprecyzował pytanie i ponownie je zamknął, tym razem musząc naprawdę zastanowić się nad odpowiedzią. Bo z tym drugim, jego zdaniem bardziej oczywistym, typem wściekłego psa miał do czynienia znacznie częściej niż by chciał.
- Kilka. Naście. Kto by to liczył - mruknął, bynajmniej nie zamierzając zwracać większej uwagi na wywieszane przy płotach znaki ostrzegające przed złymi psami. Kiedy ich nie czytał przynajmniej przez chwilę mógł udawać, że problem nie istnieje. I częściej niż nie faktycznie nie istniał - labradory tarzające się po trawie w oczekiwaniu na głaskanie wcale nie stanowiły dobrych obrońców przed włamaniem. A jeśli raz na jakiś czas musiał pobijać swoje rekordy w sprincie na sto metrów z przeszkodami, by zgubić przyczepioną do nogawki bestię, była to wyłącznie jego sprawa.
- Jeszcze - przypomniał mu łaskawie o wciąż wiszącej w powietrzu groźbie. Co jak co, ale Remik był człowiekiem słownym, tak długo jak pamiętał jakie słowa zdarzyło mu się wypowiedzieć. I bynajmniej nie posiadał tak silnych uczuć względem swojej sztuki by być ponad postawieniem na niej jednego czy dwóch kutasów, jeśli miało to w jakikolwiek sposób uprzykrzyć życie osobie, która miała u niego na pieńku. Naprawdę niewiele rzeczy było pod nim. Na dobrą sprawę na większość świata patrzył z dołu. W tym momencie z tej perspektywy patrzył też na Felixa, z dezorientacją przenosząc spojrzenie między nim a ścianą, jakby niemo chciał przekazać mu chcesz płacić za to? Z tego szoku nie przypomniał mu nawet, że to on na powitanie zaczął szarpać go za szyję, zamiast zacząć kulturalną rozmowę jak cywilizowany człowiek. Nie gwarantowało to wzajemnej uprzejmości ze strony Remika, ale na pewno byłoby milej!
- Jakby rozpływało się przy pierwszym deszczu psy nie miałyby pracy, a tobie na mój widok nie pękłaby żyłka - wytknął największy problem jaki większość społeczeństwa miała z graffiti. Cholerstwo nie schodziło tak szybko, a najprostszy tag nałożony przez trzynastolatka z puszką farby potrafił pozostać na miejskim krajobrazie przez dekady. Nie miał wątpliwości, że jego pierwsze koślawe próby zdobiły jeszcze jego rodzinne osiedle. To samo miejsce, które znał na wylot co do jednej bramy i uchylonego okna piwnicznego, a do którego nie zbliżał się już od lat. Wątpił by kiedykolwiek miał poczuć się tam komfortowo.
- Zobaczymy - odparł krótko, wzruszając ramionami na pytanie o swoje plany na resztę nocy. Nie funkcjonował na normalnym zegarku, szedł tam gdzie poniósł go wiatr, a jak nagle robota by mu się znudziła to bynajmniej nie planował czekać na swojego nowego pracodawcę.
Bujna, rozrastająca się na wszystkie strony roślinność zajmowała każdy jeden skrawek wybranego przez Kamińskiego skupiska cegieł, kiedy następny raz usłyszał za sobą głos. Zachęcony oddaniem mu wolnej ręki w artystycznej ekspresji rozszerzył projekt, poza niemalże realistycznym bajkowym ogrodem tworząc w ścianie drobne prześwity, spędzając nieludzką ilość czasu na detalach "popękanych" cegieł i ukrywając niewielkie 'R' pomiędzy płatkami rozłożystej piwonii w dolnym rogu projektu.
- Ciebie też doskonale widzieć - odparł płasko, odwracając się na pięcie i odgarniając z czoła roztrzepane kosmyki włosów wierzchem dłoni, w której wciąż ściskał puszkę. Końcówki w paru miejscach sklejone były wielokolorową farbą od małych incydentów, upodabniając się do jego pochlapanych jeansów i bluzy z podwiniętymi po łokcie rękawami. Co za tym idzie, przedramiona też miał w drobnych kropkach. - Kończę. Rzuć na to okiem i powiedz co zmienić. Jak zamalować całkiem to zostawiam to w twoich rękach - ostrzegł, zsuwając z twarzy chustkę i odsuwając się od muralu by cofnąć się do swojego plecaka. Pogrzebał w nim chwilę, a kiedy ponownie się prostował, odbywało się to przy akompaniamencie charakterystycznego syczenia i brzęku uderzających o beton kapsli. Podszedł do Felixa, wręczając mu już otwarte piwo.
- Masz, może wyjdzie ci kij z tyłka - mruknął, nawet trochę pod wrażeniem faktu, że mężczyzna wydawał się równie szorstki i nieprzyjemny jak przy pierwszej, niefortunnej wymianie zdań. Ze strony Remika starczyło zostawić go sam na sam z murem i pozwoleniem na malowanie, aby trochę się względem niego ocieplił. Odrobinę. Na tyle by już nie kusiło go rzucanie w mężczyznę puszkami. Aż tak. - To, co myślisz? - dopytał, nieszczególnie licząc na wylewne komplementy. Do pełni satysfakcji starczyłoby mu burkliwe "git" czy skinienie głową. Byle wiedział, że ma po co fatygować się z utrwalaczem.
Felix Hathaway
- Kilka. Naście. Kto by to liczył - mruknął, bynajmniej nie zamierzając zwracać większej uwagi na wywieszane przy płotach znaki ostrzegające przed złymi psami. Kiedy ich nie czytał przynajmniej przez chwilę mógł udawać, że problem nie istnieje. I częściej niż nie faktycznie nie istniał - labradory tarzające się po trawie w oczekiwaniu na głaskanie wcale nie stanowiły dobrych obrońców przed włamaniem. A jeśli raz na jakiś czas musiał pobijać swoje rekordy w sprincie na sto metrów z przeszkodami, by zgubić przyczepioną do nogawki bestię, była to wyłącznie jego sprawa.
- Jeszcze - przypomniał mu łaskawie o wciąż wiszącej w powietrzu groźbie. Co jak co, ale Remik był człowiekiem słownym, tak długo jak pamiętał jakie słowa zdarzyło mu się wypowiedzieć. I bynajmniej nie posiadał tak silnych uczuć względem swojej sztuki by być ponad postawieniem na niej jednego czy dwóch kutasów, jeśli miało to w jakikolwiek sposób uprzykrzyć życie osobie, która miała u niego na pieńku. Naprawdę niewiele rzeczy było pod nim. Na dobrą sprawę na większość świata patrzył z dołu. W tym momencie z tej perspektywy patrzył też na Felixa, z dezorientacją przenosząc spojrzenie między nim a ścianą, jakby niemo chciał przekazać mu chcesz płacić za to? Z tego szoku nie przypomniał mu nawet, że to on na powitanie zaczął szarpać go za szyję, zamiast zacząć kulturalną rozmowę jak cywilizowany człowiek. Nie gwarantowało to wzajemnej uprzejmości ze strony Remika, ale na pewno byłoby milej!
- Jakby rozpływało się przy pierwszym deszczu psy nie miałyby pracy, a tobie na mój widok nie pękłaby żyłka - wytknął największy problem jaki większość społeczeństwa miała z graffiti. Cholerstwo nie schodziło tak szybko, a najprostszy tag nałożony przez trzynastolatka z puszką farby potrafił pozostać na miejskim krajobrazie przez dekady. Nie miał wątpliwości, że jego pierwsze koślawe próby zdobiły jeszcze jego rodzinne osiedle. To samo miejsce, które znał na wylot co do jednej bramy i uchylonego okna piwnicznego, a do którego nie zbliżał się już od lat. Wątpił by kiedykolwiek miał poczuć się tam komfortowo.
- Zobaczymy - odparł krótko, wzruszając ramionami na pytanie o swoje plany na resztę nocy. Nie funkcjonował na normalnym zegarku, szedł tam gdzie poniósł go wiatr, a jak nagle robota by mu się znudziła to bynajmniej nie planował czekać na swojego nowego pracodawcę.
Bujna, rozrastająca się na wszystkie strony roślinność zajmowała każdy jeden skrawek wybranego przez Kamińskiego skupiska cegieł, kiedy następny raz usłyszał za sobą głos. Zachęcony oddaniem mu wolnej ręki w artystycznej ekspresji rozszerzył projekt, poza niemalże realistycznym bajkowym ogrodem tworząc w ścianie drobne prześwity, spędzając nieludzką ilość czasu na detalach "popękanych" cegieł i ukrywając niewielkie 'R' pomiędzy płatkami rozłożystej piwonii w dolnym rogu projektu.
- Ciebie też doskonale widzieć - odparł płasko, odwracając się na pięcie i odgarniając z czoła roztrzepane kosmyki włosów wierzchem dłoni, w której wciąż ściskał puszkę. Końcówki w paru miejscach sklejone były wielokolorową farbą od małych incydentów, upodabniając się do jego pochlapanych jeansów i bluzy z podwiniętymi po łokcie rękawami. Co za tym idzie, przedramiona też miał w drobnych kropkach. - Kończę. Rzuć na to okiem i powiedz co zmienić. Jak zamalować całkiem to zostawiam to w twoich rękach - ostrzegł, zsuwając z twarzy chustkę i odsuwając się od muralu by cofnąć się do swojego plecaka. Pogrzebał w nim chwilę, a kiedy ponownie się prostował, odbywało się to przy akompaniamencie charakterystycznego syczenia i brzęku uderzających o beton kapsli. Podszedł do Felixa, wręczając mu już otwarte piwo.
- Masz, może wyjdzie ci kij z tyłka - mruknął, nawet trochę pod wrażeniem faktu, że mężczyzna wydawał się równie szorstki i nieprzyjemny jak przy pierwszej, niefortunnej wymianie zdań. Ze strony Remika starczyło zostawić go sam na sam z murem i pozwoleniem na malowanie, aby trochę się względem niego ocieplił. Odrobinę. Na tyle by już nie kusiło go rzucanie w mężczyznę puszkami. Aż tak. - To, co myślisz? - dopytał, nieszczególnie licząc na wylewne komplementy. Do pełni satysfakcji starczyłoby mu burkliwe "git" czy skinienie głową. Byle wiedział, że ma po co fatygować się z utrwalaczem.
Felix Hathaway
-
I'm not a violent dog.
I don't know why I bite.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiwhateverpostaćautor
Kamiński przynajmniej nie zawracał mu głowy. To był dobry znak na początek, pomimo niezbyt fortunnego startu, a to, że Hathaway podczas paru ostatnich godzin mógł skupić się na własnej robocie bez zbędnych przerw, konieczności odpowiadania na głupie pytania czy nadzorowania dodatkowych procesów też niewątpliwie zagrało na atut dla domorosłego artysty.
Felix mógł sobie zatem do woli gapić się na ziarna jak sroka w gnat, a Kamiński skakać pod ścianą i inhalować się oparami farby, w odległości wystarczającej, by nie wchodzili sobie w drogę.
W odpowiedzi na przywitanie równie entuzjastyczne jak to, którym poczęstował go chwilę wcześniej, Hathaway posłał mu bezbarwny uśmiech nieobejmujący szarych, zmęczonych oczu. Nigdy nie miał ani cierpliwości ani wprawy do takich kurtuazyjnych zabiegów.
Musiał być jednak bardzo ciekaw, gdzieś w głębi duszy i na przekór własnemu uporowi. To właśnie ta ciekawość zdominowała zapalczywość i zamiast zapętlić się w złości za rozmontowaną kłódkę i nieautoryzowane wtargnięcie na teren zakładu, pozwolił mu kręcić się aż do rana. Filtr papierosa powoli obrócił między palcami, wydmuchał wąską strużkę dymu i odchylił głowę, z odległości oceniając efekt. Gdyby z murowanej połaci uśmiechnąłby się do niego wielki kutas, prawdopodobnie Felix nie byłby szczególnie zaskoczony, a pretensje mógłby mieć wyłącznie do samego siebie. Ze wszystkich scenariuszy jakie przychodziły mu do głowy, ten był jednym z bardziej prawdopodobnych, na równi z założeniem, że Kamiński wywiąże się z zadania i faktycznie przedstawi mu tu kwietną łąkę.
一 To nie kutas 一 stwierdził krótko i śmiertelnie poważnie, mniej więcej po paru minutach studiowania muralu w nabożnym wręcz skupieniu. Jego wzrok podążał za kolorem, od żółci jaką sam wcześniej wybrał po piwonie, które wciąż wilgotne czekały na wyschnięcie. I na małe, ale obecne R. wplecione pomiędzy, przy którym Hathaway umarszczył brwi pytająco. 一 R?
Domyślał się, że to credit, ot, nic więcej jak autorska sygnatura, aczkolwiek jak na kogoś, kto prawie rzucił się na niego za lekceważące „chlapanie farbą“ była wyjątkowo skromna.
Niewiele znów miał z tego papierosa, zaciągnął się raz, może dwa bez satysfakcji, wypalony niedopałek wygniótł na krawędzi kontenera i wrzucił byle jak do środka. Na piwo natomiast spojrzał z ukosa, nieufnie, i zanim w ogóle rozeznał się, że to była propozycja, bardzo niezręczny antrakt w postaci głuchej ciszy wybrzmiał między nimi aż miło. Dopiero później wyciągnął rękę, westchnął sobie od serca i okręcił butelkę w dłoni aby zerknąć na etykietę.
一 Może staniesz się znośniejszy 一 spuentował i spojrzał na mężczyznę z góry – tym razem w znaczeniu wyłącznie dosłownym – z autorskim blendem rezygnacji, niedospania oraz dozą rozbawienia o wyjątkowo ponurym tonie. To nie była wina Kamińskiego, taki po prostu już był. Zresztą, skoro piwo było już otwarte, to grzechem byłoby zmarnować.
Felix, jakkolwiek, posiadał jakieś ludzkie odruchy i przynajmniej oględną wiedzę na temat dobrego wychowania, bo zanim łyknął stuknął jeszcze szyjką butelki o butelkę Kamińskiego w zrozumiałym bodaj dla każdego geście.
一 Na pewno wygląda lepiej niż goła ściana 一 podzielił się fachowym spostrzeżeniem i widać wpadł na coś jeszcze, bo po kolejnym przełkniętym pospiesznie łyku i otarciu ust wierzchem dłoni, wskazał tę partię, na której uplasowało się mrowie stokrotek. 一 Dobrze, że są wyżej. Już widzę jak by to upierdoliły te frędzle od dostaw, w chuju mają gdzie stają i rzucają wszystko jak leci. Myślisz, że dałoby się to pociągnąć... nie wiem, kurwa, jakoś do frontu? Bez tych, bez... nie wiem jak to się nazywa, jest spoko, ale z przodu wolałbym na biało. Liczysz od metra czy za godzinę?
Widząc możliwości Hathaway szybko kalkulował i planował, skoro przypadek raczył zesłać mu rozwiązanie problemu nudnego, przestarzałego motywu lokalu, a to, że owym wybawieniem być może miał okazać się choleryczny anarchista sięgający mu do ramienia nie było aż tak istotne.
一 Mam więcej ścian do zamalowania 一zagaił wstępnie, wsparł się koślawo o kontener w którym wcześniej kiepował papierosa i upił kolejnych kilka łyków w takim tempie, jakby ktoś odliczał mu czas. 一 Dwóch projektantów wnętrz nawymyślało jakiegoś nowoczesnego gówna i myślą, że im za to zapłacę, a prawda jest taka, że jakbym chciał jakiegoś plastikowego, bezpłciowego dziadostwa to zleciłbym to IKEI. Pasuje mi coś takiego, tylko nie wiem, czy na betonie to też ma rację bytu. Ma?
Bo jeżeli by się okazało, że owszem ma, Kamiński awansowałby z irytującej pchły na irytującą opłaconą pchłę, a tak długo, jak wystrój SOMy przestałby spędzać mu sen z powiek, Felix gotów był płacić całkiem motywujące stawki.
Remigiusz Kaminski
Felix mógł sobie zatem do woli gapić się na ziarna jak sroka w gnat, a Kamiński skakać pod ścianą i inhalować się oparami farby, w odległości wystarczającej, by nie wchodzili sobie w drogę.
W odpowiedzi na przywitanie równie entuzjastyczne jak to, którym poczęstował go chwilę wcześniej, Hathaway posłał mu bezbarwny uśmiech nieobejmujący szarych, zmęczonych oczu. Nigdy nie miał ani cierpliwości ani wprawy do takich kurtuazyjnych zabiegów.
Musiał być jednak bardzo ciekaw, gdzieś w głębi duszy i na przekór własnemu uporowi. To właśnie ta ciekawość zdominowała zapalczywość i zamiast zapętlić się w złości za rozmontowaną kłódkę i nieautoryzowane wtargnięcie na teren zakładu, pozwolił mu kręcić się aż do rana. Filtr papierosa powoli obrócił między palcami, wydmuchał wąską strużkę dymu i odchylił głowę, z odległości oceniając efekt. Gdyby z murowanej połaci uśmiechnąłby się do niego wielki kutas, prawdopodobnie Felix nie byłby szczególnie zaskoczony, a pretensje mógłby mieć wyłącznie do samego siebie. Ze wszystkich scenariuszy jakie przychodziły mu do głowy, ten był jednym z bardziej prawdopodobnych, na równi z założeniem, że Kamiński wywiąże się z zadania i faktycznie przedstawi mu tu kwietną łąkę.
一 To nie kutas 一 stwierdził krótko i śmiertelnie poważnie, mniej więcej po paru minutach studiowania muralu w nabożnym wręcz skupieniu. Jego wzrok podążał za kolorem, od żółci jaką sam wcześniej wybrał po piwonie, które wciąż wilgotne czekały na wyschnięcie. I na małe, ale obecne R. wplecione pomiędzy, przy którym Hathaway umarszczył brwi pytająco. 一 R?
Domyślał się, że to credit, ot, nic więcej jak autorska sygnatura, aczkolwiek jak na kogoś, kto prawie rzucił się na niego za lekceważące „chlapanie farbą“ była wyjątkowo skromna.
Niewiele znów miał z tego papierosa, zaciągnął się raz, może dwa bez satysfakcji, wypalony niedopałek wygniótł na krawędzi kontenera i wrzucił byle jak do środka. Na piwo natomiast spojrzał z ukosa, nieufnie, i zanim w ogóle rozeznał się, że to była propozycja, bardzo niezręczny antrakt w postaci głuchej ciszy wybrzmiał między nimi aż miło. Dopiero później wyciągnął rękę, westchnął sobie od serca i okręcił butelkę w dłoni aby zerknąć na etykietę.
一 Może staniesz się znośniejszy 一 spuentował i spojrzał na mężczyznę z góry – tym razem w znaczeniu wyłącznie dosłownym – z autorskim blendem rezygnacji, niedospania oraz dozą rozbawienia o wyjątkowo ponurym tonie. To nie była wina Kamińskiego, taki po prostu już był. Zresztą, skoro piwo było już otwarte, to grzechem byłoby zmarnować.
Felix, jakkolwiek, posiadał jakieś ludzkie odruchy i przynajmniej oględną wiedzę na temat dobrego wychowania, bo zanim łyknął stuknął jeszcze szyjką butelki o butelkę Kamińskiego w zrozumiałym bodaj dla każdego geście.
一 Na pewno wygląda lepiej niż goła ściana 一 podzielił się fachowym spostrzeżeniem i widać wpadł na coś jeszcze, bo po kolejnym przełkniętym pospiesznie łyku i otarciu ust wierzchem dłoni, wskazał tę partię, na której uplasowało się mrowie stokrotek. 一 Dobrze, że są wyżej. Już widzę jak by to upierdoliły te frędzle od dostaw, w chuju mają gdzie stają i rzucają wszystko jak leci. Myślisz, że dałoby się to pociągnąć... nie wiem, kurwa, jakoś do frontu? Bez tych, bez... nie wiem jak to się nazywa, jest spoko, ale z przodu wolałbym na biało. Liczysz od metra czy za godzinę?
Widząc możliwości Hathaway szybko kalkulował i planował, skoro przypadek raczył zesłać mu rozwiązanie problemu nudnego, przestarzałego motywu lokalu, a to, że owym wybawieniem być może miał okazać się choleryczny anarchista sięgający mu do ramienia nie było aż tak istotne.
一 Mam więcej ścian do zamalowania 一zagaił wstępnie, wsparł się koślawo o kontener w którym wcześniej kiepował papierosa i upił kolejnych kilka łyków w takim tempie, jakby ktoś odliczał mu czas. 一 Dwóch projektantów wnętrz nawymyślało jakiegoś nowoczesnego gówna i myślą, że im za to zapłacę, a prawda jest taka, że jakbym chciał jakiegoś plastikowego, bezpłciowego dziadostwa to zleciłbym to IKEI. Pasuje mi coś takiego, tylko nie wiem, czy na betonie to też ma rację bytu. Ma?
Bo jeżeli by się okazało, że owszem ma, Kamiński awansowałby z irytującej pchły na irytującą opłaconą pchłę, a tak długo, jak wystrój SOMy przestałby spędzać mu sen z powiek, Felix gotów był płacić całkiem motywujące stawki.
Remigiusz Kaminski
-
It goes, all my troubles on a burning pile
All lit up and I start to smilenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Wielce odkrywcze stwierdzenie wymusiło w Kamińskim pytające uniesienie brwi, zawieszając go na pograniczu spoglądania na mężczyznę pobłażliwie, jak na największego debila jakiego przyszło mu poznać, a rozbawienia faktem, że było to pierwszym co zauważył i głównym co zapamiętał z ich wcześniej wymiany zdań. Zresztą, nie był jedyny.
- To? Nie. Ale tamto już tak - przyznał, wskazując ruchem głowy na pobliski kontener na śmieci, a dokładniej na ścianę, do której był dopchnięty. Na jednej z cegieł spoczywało bowiem jego drugie dzieło, dość małe by dało się przeoczyć na pierwszy rzut oka, jednak gdy wiedziało się gdzie patrzeć, czarna farba faktycznie układała się w najbardziej klasyczny, ustandaryzowany przez gimnazjalistów na całym świecie, kształt kutasa. - Specjalnie dla ciebie - dodał by rozwiać wszelkie wątpliwości i podkreślić swoje zaangażowanie względem nowo zawartej współpracy. Chociaż jak na razie jedyną wykonaną pracą była ta Remika, Felix był tam potrzebny tylko by dać mu zezwolenie i nie pogonić go z kijem baseballowym. Chociaż oceniając po wcześniejszej reakcji chyba wolał brać sprawy we własne ręce. Pewna część Kamińskiego szczerze żałowała, że nie sprowokował go bardziej by sprawdzić do czego tak faktycznie był zdolny.
- Mmhm - potwierdził jego zdolność rozpoznawania literek alfabetu, chociaż prędkość z jaką wyłapał ten mały szczegół nieco go zaskoczyła. Myślał, że schował go lepiej, głównie by samemu być w stanie po latach rozpoznać własny projekt, nie zależało mu na faktycznym podpisywaniu się. - Remigiusz - rozwinął skrót, przy okazji się przedstawiając, skoro ten element poznawania nowej osoby całkowicie wyleciał im z głów te kilka godzin wcześniej. Pociągnął łyka ze swojej butelki, korzystając z momentu na oddech po dobrze wykonanej robocie. Całkowicie stracił rachubę czasu, chociaż w międzyczasie zrobił sobie przynajmniej pięć przerw na fajkę i właśnie podczas jednej z nich dostał inspiracji by ozdobić ścianę przy śmietniku. Aktualnie zaczynał kolejną, wygrzebując z kieszeni pomiętoloną paczkę zwijanych ręcznie papierosów, które zdecydowanie widziały lepsze dni, i odpalając jednego w tym samym czasie kiedy słuchał pomysłów nowego szefa. Zaczął kiwać głową jeszcze zanim ten skończył mówić, bo oczywiście, że dało się to pociągnąć do frontu, jednak zaraz po tym nastąpiło kolejne pytanie, przez które trybiki mu zgrzytnęły i ponownie rzucił mu krzywe spojrzenie. Czy ten człowiek naprawdę myślał, że graficiarz włamujący mu się na tyły zakładu pod osłoną nocy posiadał cennik?
- Oddasz mi za farbę i postawisz piwo, będziemy kwita - odparł, wzruszając ramionami i nieznacznie unosząc trzymaną butelkę w ramach demonstracji jak łatwo go zadowolić, kiedy minął mu pierwszy moment zaskoczenia. Ostatnie czego chciał to uwiązanie się faktycznym kontaktem zleceniowym. Nie zamierzał robić wyliczeń swojego czasu i każdej cegiełki jaką akurat zachce mu się zamalować, ale co ważniejsze, nie zamierzał oddawać mu takiej władzy. Płacący klienci mieli w zwyczaju wymagać, narzucać swoje zdanie i korzystać z wpływu jaki miały na ludzi pieniądze, a to wychodziło daleko poza to, na co się pisał w temacie swojej sztuki. Była to jedna z niewielu rzeczy nad którymi czuł, że ma jeszcze pełną kontrolę i nie planował tego za szybko zmieniać.
Prychnął śmiechem na jego metodę wstępnego przedstawienia oferty. Niesamowite. Remik też posiadał więcej ścian do zamalowania we własnym mieszkaniu, mieli tyle wspólnego.
- Czyżby - mruknął by okazać mu chociaż minimalne zainteresowanie i dowiedzieć się czegoś więcej na temat, rzucając okiem na piwo znikające z jego butelki w zastraszającym tempie. Na czas wysłuchiwania reszty opowieści sam zajął się aktywnym dobijaniem własnych płuc, wypuszczając obłoki dymu w powoli jaśniejące niebo. - Ma - odparł krótko, pozwalając by drobny uśmiech pociągnął za kącik jego ust. Fascynujące jak szybko Hathaway przeszedł od dosłownego skakania mu do gardła do oferowania mu wszystkich ścian w zakładzie. Chyba nigdy wcześniej nie wywarł na nikim aż tak dobrego wrażenia podczas pierwszej rozmowy. - Jak masz jakieś swoje specjalne życzenia czy inne sugestie to wal, spróbuję wziąć je pod uwagę. Albo poczekaj do jutra i wtedy wal, jak już zobaczę te wszystkie twoje spierdolone ściany - podrzucił, woląc mieć jakieś pojęcie co było od niego oczekiwane zanim sam rozplanuje własne twory. Wtedy może być za późno na zmianę jego decyzji względem wprowadzenia projektu w życie czy się tego chce, czy nie. Albo po Remikowemu, albo wcale.
- Standardowo zbierasz sobie pracowników z ulicy? - dopytał z nieukrywanym rozbawieniem, chociaż zaraz skrzywił się na własny dobór słów i pokręcił nosem. - Nie. Nigdy mnie tak nie nazywaj - wycofał się od razu, żeby czasem nie zdążył się do tego przyzwyczaić. Nie planował akceptować żadnej hierarchii. Zwyczajnie wyciągał rękę do człowieka w desperackiej potrzebie jego ekspertyzy. Nic więcej.
Felix Hathaway
- To? Nie. Ale tamto już tak - przyznał, wskazując ruchem głowy na pobliski kontener na śmieci, a dokładniej na ścianę, do której był dopchnięty. Na jednej z cegieł spoczywało bowiem jego drugie dzieło, dość małe by dało się przeoczyć na pierwszy rzut oka, jednak gdy wiedziało się gdzie patrzeć, czarna farba faktycznie układała się w najbardziej klasyczny, ustandaryzowany przez gimnazjalistów na całym świecie, kształt kutasa. - Specjalnie dla ciebie - dodał by rozwiać wszelkie wątpliwości i podkreślić swoje zaangażowanie względem nowo zawartej współpracy. Chociaż jak na razie jedyną wykonaną pracą była ta Remika, Felix był tam potrzebny tylko by dać mu zezwolenie i nie pogonić go z kijem baseballowym. Chociaż oceniając po wcześniejszej reakcji chyba wolał brać sprawy we własne ręce. Pewna część Kamińskiego szczerze żałowała, że nie sprowokował go bardziej by sprawdzić do czego tak faktycznie był zdolny.
- Mmhm - potwierdził jego zdolność rozpoznawania literek alfabetu, chociaż prędkość z jaką wyłapał ten mały szczegół nieco go zaskoczyła. Myślał, że schował go lepiej, głównie by samemu być w stanie po latach rozpoznać własny projekt, nie zależało mu na faktycznym podpisywaniu się. - Remigiusz - rozwinął skrót, przy okazji się przedstawiając, skoro ten element poznawania nowej osoby całkowicie wyleciał im z głów te kilka godzin wcześniej. Pociągnął łyka ze swojej butelki, korzystając z momentu na oddech po dobrze wykonanej robocie. Całkowicie stracił rachubę czasu, chociaż w międzyczasie zrobił sobie przynajmniej pięć przerw na fajkę i właśnie podczas jednej z nich dostał inspiracji by ozdobić ścianę przy śmietniku. Aktualnie zaczynał kolejną, wygrzebując z kieszeni pomiętoloną paczkę zwijanych ręcznie papierosów, które zdecydowanie widziały lepsze dni, i odpalając jednego w tym samym czasie kiedy słuchał pomysłów nowego szefa. Zaczął kiwać głową jeszcze zanim ten skończył mówić, bo oczywiście, że dało się to pociągnąć do frontu, jednak zaraz po tym nastąpiło kolejne pytanie, przez które trybiki mu zgrzytnęły i ponownie rzucił mu krzywe spojrzenie. Czy ten człowiek naprawdę myślał, że graficiarz włamujący mu się na tyły zakładu pod osłoną nocy posiadał cennik?
- Oddasz mi za farbę i postawisz piwo, będziemy kwita - odparł, wzruszając ramionami i nieznacznie unosząc trzymaną butelkę w ramach demonstracji jak łatwo go zadowolić, kiedy minął mu pierwszy moment zaskoczenia. Ostatnie czego chciał to uwiązanie się faktycznym kontaktem zleceniowym. Nie zamierzał robić wyliczeń swojego czasu i każdej cegiełki jaką akurat zachce mu się zamalować, ale co ważniejsze, nie zamierzał oddawać mu takiej władzy. Płacący klienci mieli w zwyczaju wymagać, narzucać swoje zdanie i korzystać z wpływu jaki miały na ludzi pieniądze, a to wychodziło daleko poza to, na co się pisał w temacie swojej sztuki. Była to jedna z niewielu rzeczy nad którymi czuł, że ma jeszcze pełną kontrolę i nie planował tego za szybko zmieniać.
Prychnął śmiechem na jego metodę wstępnego przedstawienia oferty. Niesamowite. Remik też posiadał więcej ścian do zamalowania we własnym mieszkaniu, mieli tyle wspólnego.
- Czyżby - mruknął by okazać mu chociaż minimalne zainteresowanie i dowiedzieć się czegoś więcej na temat, rzucając okiem na piwo znikające z jego butelki w zastraszającym tempie. Na czas wysłuchiwania reszty opowieści sam zajął się aktywnym dobijaniem własnych płuc, wypuszczając obłoki dymu w powoli jaśniejące niebo. - Ma - odparł krótko, pozwalając by drobny uśmiech pociągnął za kącik jego ust. Fascynujące jak szybko Hathaway przeszedł od dosłownego skakania mu do gardła do oferowania mu wszystkich ścian w zakładzie. Chyba nigdy wcześniej nie wywarł na nikim aż tak dobrego wrażenia podczas pierwszej rozmowy. - Jak masz jakieś swoje specjalne życzenia czy inne sugestie to wal, spróbuję wziąć je pod uwagę. Albo poczekaj do jutra i wtedy wal, jak już zobaczę te wszystkie twoje spierdolone ściany - podrzucił, woląc mieć jakieś pojęcie co było od niego oczekiwane zanim sam rozplanuje własne twory. Wtedy może być za późno na zmianę jego decyzji względem wprowadzenia projektu w życie czy się tego chce, czy nie. Albo po Remikowemu, albo wcale.
- Standardowo zbierasz sobie pracowników z ulicy? - dopytał z nieukrywanym rozbawieniem, chociaż zaraz skrzywił się na własny dobór słów i pokręcił nosem. - Nie. Nigdy mnie tak nie nazywaj - wycofał się od razu, żeby czasem nie zdążył się do tego przyzwyczaić. Nie planował akceptować żadnej hierarchii. Zwyczajnie wyciągał rękę do człowieka w desperackiej potrzebie jego ekspertyzy. Nic więcej.
Felix Hathaway