ODPOWIEDZ
26 y/o, 165 cm
the moon knew me, it took my side
Awatar użytkownika
And you try to hold these opposites together inside yourself: beginnings and endings, terror and hope.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

#01
now I am stuck between my anger and the blame that I can't face
and memories are somethin' even smoking weed does not replace

outfit

Dzień, w którym wraca do domu, nie rozgrywa się zgodnie ze scenariuszem, którego wszystkie sceny i akty rozpisała sobie w wyobraźni już lata temu, na przestrzeni wielu bezsennych nocy, jakie spędziła zmęczonym spojrzeniem sunąc po suficie, notując w pamięci wszystkie drobne rysy i pęknięcia; jakby były gwiazdami, a ona szukała w nich konstelacji. W tamtym czasie wizja powrotu wydawała jej się równie odległa co one. I, jak zdaje sobie sprawę teraz, stojąc w progu pogrążonego w głuchej ciszy budynku, malowała się ona o wiele bardziej dramatycznie niż rzeczywistość.
Przez pierwsze parę minut po zamknięciu za sobą drzwi jedynie stoi i nasłuchuje, starając się na nowo oswoić z otoczeniem, które jeszcze kiedyś stanowiło nieodłączną część jej codzienności, ale też wyczuć, czy rzeczywiście jest sama. Nie docierają do niej jednak żadne dźwięki, które mogłyby wskazywać na obecność Maggie — muzyka nie gra z jej pokoju (czy wciąż jest tam, gdzie pamięta? czy jej własna sypialnia wciąż nosi ślady jej obecności, czy uciekając od nieprzyjemnych wspomnień zamienili ją w domowe biuro lub zwyczajną graciarnię?), Jest pusto, cicho, równie obco, co znajomo. Euforia miesza się z niepewnością i dziwnym poczuciem, że pasuje tu jak pięść do nosa, mimo, że teraz to też jej dom. — Mój dom — mamrocze; smakuje tych słów na języku, pozwalając na to, żeby delikatny uśmiech wkradł się na jej usta. Świadomość posiadania własnego miejsca na ziemi, własnych czterech kątów, napawa ją ciężką do opisania radością, a ona nie pozwala na to, żeby myśl o innych, powiązanych z tym faktem wydarzeniach przyćmiła jej entuzjazm. Jeszcze nie teraz. — Nasz dom — poprawia się moment później, zawieszając wzrok na płaszczu należącym do (jak zakłada) Maggie. Odpowiada jej jedynie ledwie słyszalne skrzypienie podłogi, kiedy stawia w końcu pierwsze kroki w stronę salonu.
Siedząc już na kanapie, ze świeżo zrobionym popcornem (który, obok butelki taniego szampana, był jej jedynym zakupem tego dnia), stara się wyglądać tak nonszalancko, jak to tylko fizycznie możliwe. Chce wyglądać, jakby tam pasowała. Jakby miękkie poduszki kanapy znały już zarys jej sylwetki, a ona sama nie czuła się obco, otoczona przedmiotami i zapachami, których nie pamięta z okresu, kiedy była tu ostatni raz. Wiele się zmieniło; przez parę minut prowadzi nierówną walkę z telewizorem, metodą prób i błędów dochodząc do tego, jak odpalić Netflixa. Kolejną chwilę zajmuje jej wpatrywanie się w widniejące na ekranie ikonki trzech profili, zanim decyduje się wejść w ten, który przypisany był do jej matki. Nieprzyjemny dreszcz wspina się po jej kręgosłupie, uderzenie żalu, tęsknoty i złości (teraz chłodnej, ciężkiej do przełknięcia; nie płonie w niej już żywym ogniem) wyrywa powietrze z jej płuc, a ona gwałtownie nabiera je z powrotem, wydając przy tym nieco zdławiony dźwięk niebezpiecznie przypominający szloch. Korzystając z samotności pozwala sobie na to, żeby dać upust emocjom krzycząc w poduszkę i roniąc kilka łez, które zostawiają swój ślad na jasnej poszewce; ostatecznie jednak kakofonię myśli i falami zalewających ją wspomnień decyduje się zagłuszyć odpalając losowy sezon “Przyjaciół”.

maggie bergs
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reksio
przemoc wobec zwierząt
25 y/o, 161 cm
pomocnik weterynarza w Ripley's Aquarium of Canada
Awatar użytkownika
You have to hold it together every moment. You aren't allowed to break.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

001
All I need is a rewind
Not a remind
Jessamy Savard

Świat pędzi. Leci. Mknie. Staje się nieprzewidywalny. Niebezpieczny. Sprawia, że trudno się do niego przystosować. Wśród tego biegu i pędu jestem ona. Maggie Bergs. Ta miła i empatyczna dziewczyna, która siedzi w rogu pokoju. Ta zdolna, przyszła pani weterynarz, z niekonwencjonalnym podejściem do pacjentów, dla których niewielu się stara. Dziewczyna, kryjąca ból w sercu i niosąca duszę na ramieniu z powodu cienia strachu, który towarzyszy jej na każdym kroku. Przy każdym oddechu ogląda się za ramię. Na każdym skrzyżowaniu zerka w lusterko wsteczne zastanawiając się nad tym, czym ten ciemny samochód nie jedzie za nią zbyt długo. Nie było z nią tak źle. Poradziła sobie z demonami przeszłości. Przynajmniej tak myślała. Aż do chwili, w której pół roku temu demony zmieniły formę – piach i nabrzeże zmieniły się w dym i garaż. Straszne oczy obcego człowieka zmieniły się w tęczówki ludzi, którzy byli dla niej najbliżsi.
Dzisiejszy dzień nie różnił się od pozostałych. Wciąż przyklejony do twarzy uśmiech i rosnąca paranoja, gromadząca się w sercu. Praca. Obserwowanie ciężarnej delfinicy. Pomoc z problemami żołądkowymi starego żółwia. Obowiązkowe szczepienia wydr, zamieszkujących teren oceanarium. Jeden uśmiech. Pomoc w wepchnięciu ciężkiej skrzynki z rybami na wózek. Ściągnięcie fartucha, droga do auta, wizyta w księgarni i podróż do domu, który jest miejscem znanym, a od kilku miesięcy jakby obcym. Klucz w zamku wydaje znajomy dźwięk, nawet jeśli później wszystko wydaje się inne. Początkowo nie zauważa niczego nadzwyczajnego – ot zwykły pusty korytarz, a gdy zamykają się za nią drzwi czuje niemal ulgę, bo jest tutaj bezpieczna. A przynajmniej wydaje się jej, że jest bezpieczna do chwili, w której do jej uszu nie docierają dźwięki telewizora. Nie włączała go od dnia śmierci rodziców. Nawet gdyby przypadkowo nacisnęła rano pilot torebką czy porzuconą na stole książką do tego czasu ekologiczne zabezpieczenia już dawno wygasiłyby ekran. Najciszej jak się da odstawia na ziemię torebkę. Nie przejmuje się butami, bo wie, że jeśli będzie musiała uciekać, będą dla niej przydatne. Drży, ale nie z zimna – chociaż temperatura za oknem daleka jest od tropików, to przez wilgotność powietrza cienki sweter przykleja się do jej skóry. Strach zdaje się wpełzać w każdą komórkę jej ciała i z jednej strony ją paraliżuje, a z drugiej popycha do działania. Wsunięta w stojak parasolka mogłaby okazać się odpowiednią bronią, ale ona wie coś, o czym żaden, nawet najdłużej przebywający w domu gość, nie może wiedzieć. Szafka na buty jest składzikiem na broń, wypełnioną obawami matki i paranojami ojca. A kij do baseballu wydaje się idealny, na takie okoliczności. Idąc w kierunku salonu stawia drobne kroki – wie, które kawałki podłogi skrzypią i skrupulatnie omija je, licząc na to, że znajomość domu i w tej chwili jej nie zawiedzie. Nie jest pewna, czy oddycha. Nie wie, czy po policzkach nie ciekną jej łzy, ale kątem oka dostrzega mokrą plamę na swojej prawej piersi. Czyli jednak płacze. Mimo tych łez unosi kij w górę, przyjmując pozycję, jaką przyjmuje pałkarz przed uderzeniem. Kiedyś, kiedy jeszcze wszystko było normalne, chodziła z chłopakiem zafascynowanym baseballem. Relacja umarła, gdy okazało się, że nie jest w stanie znieść bliskości i dotyku, tak potrzebnego młodemu chłopakowi.
Z całych sił chce wykorzystać element zaskoczenia. Uderzyć w głowę. Uciec. Znaleźć święty spokój. Ale wie, jak skończyło się to ostatnio. Mocniej zaciska więc palce na kiju i zamyka oczy, gdy zbierając w sobie całą uwagę, odzywa się stanowczo.
– Kim jesteś?
I jeszcze nim kończy wypowiadać ostatnią sylabę wie, kim jest ktoś, kto siedzi na jej kanapie.
Ich kanapie.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
-
sterowania postacią
26 y/o, 165 cm
the moon knew me, it took my side
Awatar użytkownika
And you try to hold these opposites together inside yourself: beginnings and endings, terror and hope.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Choć spojrzenie niezmiennie wlepione ma w ekran telewizora, z trudem przychodzi jej przyswajanie tego, co dzieje się w serialu. Kolorowe bryły poruszają się i zmieniają postać, dialogi urywają się i wracają do niej jak sygnał w źle nastrojonym radiu, początki i zakończenia scen zlewają ze sobą, a sens całości gubi się gdzieś w szamotaninie jej myśli. Relaks w teorii brzmi dobrze, w praktyce przegrywa z nerwami; udawanie, że odczuwa się komfort jest o wiele prostsze do wykonania niż faktyczne odczucie tego komfortu w miejscu, które na tym etapie stanowi dla niej jeszcze pole minowe, po którym nie jest pewna, jak ma się poruszać.
Dźwiękowi przekręcanego w zamku klucza towarzyszą wydobywające się z głośników salwy śmiechu widowni; wszystko wokół na moment zwalnia, włącznie z biciem jej serca, to jednak zaraz przyspiesza, dokładając jednocześnie swojej cegiełki do budującego się w niej uczucia ogromnego dyskomfortu. Kącik ust drga niezauważalnie, stanowiąc jedyną zewnętrzną reprezentację wysiłku, jaki musi włożyć w to, żeby nie pokazać po sobie stresu wywołanego tym spotkaniem. Związane z nim lęki nie są nowe, na przestrzeni lat zdążyły zapuścić w niej korzenie i zakwitnąć, są więc wystarczająco znajome, żeby miała nad nimi względną kontrolę. Przynajmniej na razie.
Obraca się, ramię zarzucając na oparcie kanapy, a zdziwienie odbijające się w jej spojrzeniu na widok kija bejsbolowego nie jest do końca szczere, tak samo jak nonszalancja, pod którą ukrywa rosnące napięcie. Unosi nieznacznie brew. — Wiesz, nie oczekiwałam żadnych fanfarów powitalnych, ale może nie przesadzajmy od razu w drugą stronę — mówi, uśmiechając się nieznacznie i koniuszkiem palca trącając kij, na którym wciąż kurczowo zaciskają się palce Maggie. — Ciebie też miło widzieć, Megs — dodaje, głosem pozbawionym ironii, choć sama nie jest jeszcze w stu procentach pewna, czy faktycznie ma to na myśli, czy jest to jedynie wyraz grzeczności. Już dawno obiecała sobie, że nie zamierza toczyć z przyszywaną siostrą żadnych wojen po powrocie, ale to nie daje jej pewności, że ich relacja wskoczy na przyjacielskie tory.
Może jest po prostu zbyt niecierpliwa, a może cisza rzeczywiście wisi między nimi zbyt długo, decyduje się więc ponownie ją przerwać, nieco wymownie lustrując wciąż niezmienioną pozycję ofensywną Bergs. — Jak chcesz się na mnie nadal zamachnąć to zrób to raz i porządnie, a nie się nad tym modlisz.

maggie bergs
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reksio
przemoc wobec zwierząt
25 y/o, 161 cm
pomocnik weterynarza w Ripley's Aquarium of Canada
Awatar użytkownika
You have to hold it together every moment. You aren't allowed to break.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor


Czuje każde uderzenie serca w piersi i wie, że są one zbyt szybkie, by mogły uchodzić za normalne. Zastanawia się nad tym, czy ta tachykardia dochodzi do poziomu niebezpieczeństwa. Czy jej przedsionki nie migotają i czy właśnie nie spędza ostatnich chwil swojego życia, patrząc na dziewczynę, której codzienność zniszczono... przez nią? Ma ochotę zapaść się pod ziemię. W jednej sekundzie chce, by zniknęła, razem ze wszystkim, co ją otacza. By wielka czarna dziura pojawiła się w miejscu telewizora i wciągnęła wszystko to, co znajduje się w salonie i jest nią lub ma związek z nią. Ma wrażenie, że pęknie. Że za chwilę padnie na kolana i rozpłacze się jak dziecko, którym chyba wciąż była. Nie pozwalała sobie na łzy od śmierci rodziców. Przynajmniej nie na środku salonu, bo zdarzało jej się usypiać z twarzą wtuloną w poduszkę, gdy własne łkanie utulało ją do snu. Twarz, niczym bohaterka filmów romantycznych, wtulała wtedy w poduszkę ojca i miała wrażenie, że jego zapach koi ją do snu. Ostatnio jednak nie działało to tak dobrze. Rzeczy ojca coraz mniej pachniały nim, a coraz więcej jej łzami.
O tych łzach nie wiedział jednak nikt i nikt miał o nich nie wiedzieć, podobnie jak o tysiącu innych, które wylała w zaciszu tego domu. Nie wiedziała jednak, czy (a jeśli tak - jak długo) zdoła powstrzymywać je, patrząc na twarz Jessamy. Była jej bagażem. Ciężarem, który od lat nosiła na plecach, a o którym nikt nie wiedział. Nie pozwoliła sobie na odwiedzenie jej w więzieniu, nawet jeśli rodzice wielokrotnie ją nakłaniali. Nigdy nie napisała listu, jak sugerowała jej macocha, czy nie kupiła tej okropnej, płytkiej karki urodzinowej, którą mogłaby złapać na półce w pierwszym lepszym markecie. I to nie dlatego, że nie próbowała. Godzinami patrzyła w pustą kartkę. Tygodniami podchodziła do regału, chcąc wybrać coś odpowiedniego. Nigdy jednak nie znalazła w sobie tyle odwagi, by wreszcie wykonać jakiś ruch. Łatwiej było zrozumieć schematy w podręczniku, odkryć reagujące ze sobą leki, czy postawić diagnozę, znając jedynie niepasujące do niczego objawy, niż odkryć, co kryje się za uczuciami i emocjami. Musiała je przecież schować. Bo jeden nieostrożny ruch mógłby ją zdradzić.
Nikt nigdy jednak nie przygotowywał jej na ten moment, nawet jeśli wszyscy wiedzieli, że nadejdzie. Co do dnia dało się przewidzieć datę tego spotkania, a jednak wciąż była zaskoczona. Opuściła kij (chociaż łatwiej byłoby powiedzieć, że go upuściła, a dźwięk, z którym odbijał się od podłogi, wwiercał się prosto w jej mózg) i od razu tego pożałowała, bo nie wiedziała, co powinna zrobić z rękami. Nie drżały jej, bo doskonale umiała zapanować nad tym odruchem, jednak wiszące przy bokach wydawały się jej dziwnie żałosne. - Dobrze wyglądasz - tyle była w stanie z siebie wydusić. Jessamy wydawała się promienieć. Albo to ona przywykła do tak zmęczonego wyrazu swojej twarzy, że spokój na obliczu Savard wydał się jej zdrowym wyglądem. - Mam pieczeń, jesteś głodna? - zapytała i znów, gdy dotarł do niej dźwięk własnych słów, zdała sobie sprawę z tego, jak wielkim niedopowiedzeniem to jest i jak bardzo niestosowne wydaje się przejście do takich rzeczy na dzień dobry. Nie umiała jednak wyrazić radości z jej powrotu ani zapytać ją o samopoczucie. Nie dlatego, że się tym nie interesowała, nie chciała wiedzieć czy nie cieszyła się na jej widok, ale dlatego, że wszystko wydawało się jej nieodpowiednie i niewłaściwe. Pytanie o pieczeń jakimś cudem okazało się być jeszcze gorszym wyborem, niż wszystkie pozostałe pytania, przewijające się przez jej głowę. - Wegetariańska - dodaje. Jessamy nie wie, że nie jadła mięsa. Nie wie, że zapach pieczonego kotleta przypominał jej sapanie przy uchu, a samo to wspomnienie mroziło krew w żyłach.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
-
sterowania postacią
26 y/o, 165 cm
the moon knew me, it took my side
Awatar użytkownika
And you try to hold these opposites together inside yourself: beginnings and endings, terror and hope.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkion/jego
postać
autor

Czas zwalnia, kiedy czeka na reakcję z jej strony; bezwiednie wstrzymuje oddech, a jej postawa minimalnie sztywnieje, przejawiając pierwsze pęknięcia w iluzji beztroski, którą tak szczelnie się okrywa od momentu przekroczenia progu. Po takim czasie rozłąki i ciszy panującej z obu stron Maggie jest jej praktycznie obca, nie ma więc pojęcia, czego może się po niej spodziewać. Złości, krzyków? Łez? Wyrzutów? A może faktycznie doczeka się bolesnej nauczki, żeby nie prowokować ludzi stojących nad nią z kijem bejsbolowym przygotowanym do potraktowania jej głowy jak wybitej przez miotacza piłeczki?
Nic takiego się jednak nie dzieje. Wzdryga się nieznacznie, zaskoczona głośnym zderzeniem drewnianej pałki z parkietem i wiedziona odruchem ponownie odwraca się w stronę Bergs, z bladym uśmiechem niezmiennie obecnym na twarzy. Nie potrafi go zmyć; nie wie, czy chce, choć nie jest też pewna, czy wciąż wygląda on tak naturalnie, jakby tego chciała. W tym spotkaniu, w jej obecności w tym domu, wszystko wydaje się odrobinę nie na miejscu, odrobinę zbyt sztywne, nietrafione i niezręczne, a udawanie, że tak nie jest, jest równie niekomfortowe. I niepotrzebne. Jessamy jednak właśnie tego potrzebuje, przynajmniej dzisiaj — gry pozorów, jednego wieczoru zanim zwrócą uwagę na przypominające o sobie stare, niezagojone w pełni rany z przeszłości. Kiedy więc słyszy komplement promienieje, a kąciki jej ust wędrują jeszcze wyżej, tym razem sterowane radością, a nie manualnym dbaniem o odpowiednie ułożenie mięśni twarzy. — Dzięki. Ty też wyglądasz nie najgorzej — mówiąc to pozwala sobie nawet na zaczepne puszczenie jej oczka, co może być już nadwyrężeniem przyjaznego tonu, ale nagła zwyczajność ich interakcji pozwala jej poczuć nieco pewniejszy grunt pod nogami.
Ooh. Pieczeń? — powtarza i sprawnie zeskakuje z kanapy, zacierając dłonie jak szop, który trafił właśnie na bardzo dobrze wyposażony w smakołyki śmietnik. — Jasne. Zawsze. A teraz w szczególności, bo dosłownie umieram z głodu. Rano byłam tak podekscytowana, że nie chciało mi się nawet patrzeć na śniadanie, a potem miałam jeszcze parę rzeczy do załatwienia i… — brzuch decyduje się wyręczyć ją w dokończeniu myśli, głośnym burczeniem poświadczając za tym, że został tego dnia zaniedbany. — No, właśnie. Swoją drogą od dawna nie jesz mięsa? — pyta, oglądając się na Maggie przez ramię; sama tanecznym krokiem pokonuje już odległość, jaka dzieli je od kuchni, w której natychmiast przypomina sobie o czymś jeszcze. — A, właśnie! Mam dla nas szampana!
Zastyga z butelką do połowy wyciągniętą z lodówki, reflektując się nagle, że skoro nie wiedziała o wegetarianizmie Bergs, to mogła również nie wiedzieć o całej masie innych preferencji, które rozwinęły się u niej przez ostatnie osiem lat. — Jest z alkoholem. Alkohol jest okej czy wyskoczyć jeszcze po jakieś Piccolo..?

maggie bergs
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
reksio
przemoc wobec zwierząt
25 y/o, 161 cm
pomocnik weterynarza w Ripley's Aquarium of Canada
Awatar użytkownika
You have to hold it together every moment. You aren't allowed to break.
nieobecnośćnie
wątki 18+tak
zaimkiona/jej
postać
autor

Jessamy Savard
trigger warning
gwałt, myśli samobójcze
Chce krzyczeć. Wrzeszczeć. Wypluć prosto w twarz Jessamy wszystkie te emocje, które kumulowały się tam latami, zupełnie jakby dziewczyna była czemuś winna. Zupełnie jakby to nie ona zniszczyła jej życie. Zupełnie, jakby miano ofiary w tej sytuacji przysługiwało tylko jednej osobie. Nikt nigdy nie miał jej za ofiarę. Nikt nigdy nie wiedział co się stało. Nikt nie miał przed oczami obrazu dziewczyny, która najpierw niemal do krwi szoruje ręce, jakby liczyła, że własną krwią zetrze ślady cudzej, a później równie mocno pociera swoje uda i piersi, żałując, że nie da się wyciągnąć macicy i dróg rodnych na wierzch, by i je tak dokładnie wyszorować. Nikt nawet nie domyśla się, że włożyła ogrom wysiłku w to, by myć ręce tylko przez trzydzieści sekund, prysznic brać wyłącznie przez trzy minuty i nie patrzeć w lustrze na ciało, którego od lat się brzydziła, chociaż inni uważali je za ładne. Nie wie jak toczyły się losy Jessamy. Nie wie, czy pobyt w więzieniu mogła chociaż w jakiejś części określić jako dobry. Nie wie bo nie chce wiedzieć. Nauczyła się nie myśleć o walącym sercu, piekących dłoniach i zakrytym ręcznikiem łazienkowym lustrze, a natrętne myśli o tamtym wieczorze traktuje jako coś, czemu musi dać minąć, co musi przetrwać, znajdując sobie inne zajęcie i biorąc kilka głębokich oddechów, które zawsze, jak na złość, wypełniały jej nozdrza zapachem tamtego mężczyzny. Nawet dzisiaj umiałaby go rozpoznać w każdych okolicznościach.
Savard nie wygląda, jakby jakikolwiek demon ją ścigał. Jest jak zawsze uśmiechnięta, jak zawsze rozluźniona i jak zawsze pełna tej młodzieńczej buty, która sprawiła, że wszyscy uwierzyli w to, jak przedstawili co się stało. Jeszcze mocniej ma ochotę płakać. Jeszcze bardziej chce krzyczeć. Ale zamiast tego bierze głęboki oddech, prostuje plecy i idzie za nią do kuchni, zadziwiona tym, jak szybko Savard poczuła się w tym miejscu jak w domu. Ona od kilku lat ma wrażenie, że z każdego kąta łypie na nią ktoś nieprzyjemny, a po śmierci rodziców nie może pokonać przekonania, że i ona powinna to wszystko zakończyć raz a dobrze. Do tej pory chyba naiwnie trzymała się myśli, że musi spojrzeć Jessamy chociaż raz w oczy. Teraz punkt ma odhaczony i nie musi się przejmować tak prozaicznymi rzeczami. - Ja... Możesz się napić sama. Wolę wodę - nic nie woli. Wie, że po alkoholu myśli będą intensywniejsze, a ich zatrzymanie okaże się zadaniem niemal niemożliwym. - Od pewnego czasu. Za dużo zwierząt rozkroiłam, bym mogła je jeść - wie, że jest małomówna, co jeszcze bardziej gniecie ją, przez przyjacielski ton, na który zdecydowała się Jess. Nie umie się na niego zdobyć. Ma poczucie, że jeśli pozwoli sobie na bycie miłą wyleje się z niej wiadro żalu, które tak skrzętnie chowa poza polem swojego widzenia. - Nie wiem czy ci zasmakuje - często słyszy, że gotowanie jest jak chemia, ale wie, że to bujda. Do gotowania potrzeba finezji. Chemia to aptekarska precyzja. Gotując nie wystarczy się trzymać przepisu, by osiągnąć sukces. A ona nie umie się trzymać ustalonych zasad. Raz tego nie zrobiła i ściągnęła na swoją rodzinę stos nieszczęść.
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
For good luck!
-
sterowania postacią
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rozgrywki”