-
Ciemność, widzę ciemnośćnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Raz w tygodniu widział wiele znajomych twarzy, nieznajomych osób. Przychodził do ośrodka, bo musiał, a nie ze względu, że chciał. Pismo dzierżone w dłoni mówiło, że jeszcze dziesięć takich spotkań i będzie mógł odejść bez wyrzutów sumienia. Z nikim się nie żegnając i nie udając, że jakoś się z nimi zaprzyjaźnił.
Sam sobie wmawiał, że tego nie potrzebuje. Widział rodzinę, przyjaciół i sąsiadów, którzy spoglądali na niego z pewną troską w oczach. Ethan nimi gardził, nie potrzebował współczucia, pytań, ani nie chciał odpowiedzi. Żył dalej, próbował przejść przez to wszystko, jakoś, ale próbował. Ludzie uważali, że każdy człowiek chce mieć przy sobie kogoś kto zrozumie, ale nie on. On pragnął świętego spokoju, zamkniętego w czterech ścianach jego rodzinnego domku. Właśnie tam, w momencie w którym do środka weszła terapeutka, chciał się znaleźć.
W sali było dwanaście krzeseł ustawione w kółku. Podobno idealna figura do tego, by każdego widzieć. Dla Ethana to było niepotrzebne kiwanie głową, na znak, że rozumie się problemy drugiego człowieka. Wymuszone uśmiechy, uścisk dłoni, niekiedy nawet płacz. Męczyło go to strasznie, może nie był wrakiem, ale niektóre decyzję poszczególnych osób ciągnęły go na dno.
Ziewnął, co nie uszło uwadze tych, którzy już przybyli. Jednak ten się nie zawstydził, wręcz przeciwnie, z pewnością siebie i lekkością zajął miejsce przy oknie. Najwyżej wyskoczy, by ukrócić swe męki. Obok niego usiadła jakaś starsza pani, a drugie jeszcze chwilowo było puste.
Znał te twarze, ich historię, konsekwencje podjętych wyborów, ale nie pamiętał imion. Wymazywał je z pamięci, by nie robić sobie niepotrzebnego bałaganu w głowie. Raz w tygodniu, przez godzinę słuchał tych samych ludzkich wyzwań. Miał czasami ochotę krzyknąć, żeby wreszcie wzięli się w garść, że te spotkania nic nie dadzą jeśli dalej będą się nad sobą użalać. Nigdy jednak nie zdobył się na taką odwagę. Więc milczał.
Zaczęli po chwili, bez zmian, tak jak zawsze. Te same pytania, propozycje, odpowiedzi, porady. Ethan mało mówił, ale każdy znał jego problem. Miał uraz do wszystkiego, co miał w dawnym życiu. Wojsko, służba, mundur. Nie lubił o tym mówić, ale musiał, więc ciągle widział te spojrzenia. Smutku, bólu, żalu. Jeszcze tylko dziesięć spotkań.
Nadeszła długo wyczekiwana przerwa. Ciastko, herbata, chwila odpoczynku. Musiał wyjść, zażyć świeżego powietrza, zapalić. Wpadł na nią przypadkowo, nie tak jak na filmach, nie było w tym nic romantycznego. Stracił swoje ciastko, które upadło na podłogę, herbatę wylał sobie na spodnie, a resztki jego godności zostały wysłane w kosmos.
- Przepraszam. Tu jest tak nudno, że człowiek zasypia na stojąco. - Rzucił na szybko, by chwilę potem podnieść ciasto chusteczką i wrzucić je do kosza. Znał ją, a przynajmniej kojarzył. Nie pamiętał jej imienia, bo wszystkie zlewały się w nicość. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie potrzebował tej wąskiej szuflady pamięci.
Sadie Mansfield
Sam sobie wmawiał, że tego nie potrzebuje. Widział rodzinę, przyjaciół i sąsiadów, którzy spoglądali na niego z pewną troską w oczach. Ethan nimi gardził, nie potrzebował współczucia, pytań, ani nie chciał odpowiedzi. Żył dalej, próbował przejść przez to wszystko, jakoś, ale próbował. Ludzie uważali, że każdy człowiek chce mieć przy sobie kogoś kto zrozumie, ale nie on. On pragnął świętego spokoju, zamkniętego w czterech ścianach jego rodzinnego domku. Właśnie tam, w momencie w którym do środka weszła terapeutka, chciał się znaleźć.
W sali było dwanaście krzeseł ustawione w kółku. Podobno idealna figura do tego, by każdego widzieć. Dla Ethana to było niepotrzebne kiwanie głową, na znak, że rozumie się problemy drugiego człowieka. Wymuszone uśmiechy, uścisk dłoni, niekiedy nawet płacz. Męczyło go to strasznie, może nie był wrakiem, ale niektóre decyzję poszczególnych osób ciągnęły go na dno.
Ziewnął, co nie uszło uwadze tych, którzy już przybyli. Jednak ten się nie zawstydził, wręcz przeciwnie, z pewnością siebie i lekkością zajął miejsce przy oknie. Najwyżej wyskoczy, by ukrócić swe męki. Obok niego usiadła jakaś starsza pani, a drugie jeszcze chwilowo było puste.
Znał te twarze, ich historię, konsekwencje podjętych wyborów, ale nie pamiętał imion. Wymazywał je z pamięci, by nie robić sobie niepotrzebnego bałaganu w głowie. Raz w tygodniu, przez godzinę słuchał tych samych ludzkich wyzwań. Miał czasami ochotę krzyknąć, żeby wreszcie wzięli się w garść, że te spotkania nic nie dadzą jeśli dalej będą się nad sobą użalać. Nigdy jednak nie zdobył się na taką odwagę. Więc milczał.
Zaczęli po chwili, bez zmian, tak jak zawsze. Te same pytania, propozycje, odpowiedzi, porady. Ethan mało mówił, ale każdy znał jego problem. Miał uraz do wszystkiego, co miał w dawnym życiu. Wojsko, służba, mundur. Nie lubił o tym mówić, ale musiał, więc ciągle widział te spojrzenia. Smutku, bólu, żalu. Jeszcze tylko dziesięć spotkań.
Nadeszła długo wyczekiwana przerwa. Ciastko, herbata, chwila odpoczynku. Musiał wyjść, zażyć świeżego powietrza, zapalić. Wpadł na nią przypadkowo, nie tak jak na filmach, nie było w tym nic romantycznego. Stracił swoje ciastko, które upadło na podłogę, herbatę wylał sobie na spodnie, a resztki jego godności zostały wysłane w kosmos.
- Przepraszam. Tu jest tak nudno, że człowiek zasypia na stojąco. - Rzucił na szybko, by chwilę potem podnieść ciasto chusteczką i wrzucić je do kosza. Znał ją, a przynajmniej kojarzył. Nie pamiętał jej imienia, bo wszystkie zlewały się w nicość. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie potrzebował tej wąskiej szuflady pamięci.
Sadie Mansfield
-
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
#2
Korytarz był wąski, o ścianach pomalowanych na kolor, który ktoś mógłby nazwać kiedyś beżem, ale teraz przez brud była jak kawa z mlekiem. Światło wpadało przez matowe szyby, rozlewając się bladą smugą po podłodze wyłożonej szarą wykładziną, która pamiętała lepsze czasy. Pachniało kurzem i czymś, co mogło być lawendowym odświeżaczem powietrza, ale mieszało się z zapachem ludzi tworząc mało odświeżającą mieszankę.
Miała na sobie prosty, jasny sweter z lekko poszarpanym mankietem i dżinsy, które wyglądały jak jej ulubione - noszone już tyle razy, że materiał przy kolanach był prawie biały. Na lewym nadgarstku cienka linia tatuażu urywała się w połowie. Dłonie, choć w tej chwili schowane w kieszeniach, nosiły na sobie ślady dnia: drobne, czarne plamki tuszu kreślarskiego, jakby coś w pośpiechu rysowała, a potem zapomniała je zmyć.
Nie patrzyła przed siebie. Raczej obserwowała kątem oka, gdzie może stanąć, by nie wpaść w środek rozmów przy stoliku z ciastkami. Kręciła się i poczuła jak wpada na kogoś niezdarnie. Zapach gorącej herbaty uderzył w nią chwilę przed tym, jak dostrzegła brunatną plamę rozlewającą się po jego spodniach. Ethan. Kojarzyła go. Nie z rozmów, a z tej szczególnej ciszy, którą wnosił do sali, ciszy innej niż jej własna. Jego była twardsza, jak beton, na którym ktoś próbował namalować coś jasnego, ale farba od razu spływała.
W jej oczach wyglądał na kogoś, kto jest tu z obowiązku, nie z potrzeby. Ramiona miał lekko opuszczone, ale nie w geście zmęczenia raczej w rezygnacji.
- Przepraszam - odezwała się prawie równocześnie z nim, odruchowo cofając krok. Słowa, które padły z jego ust, sprawiły, że kącik jej ust drgnął. Nie w uśmiechu, a raczej w czymś, co mogłoby nim być, gdyby miała w sobie odrobinę sił do życia.
Zdecydowanie mogłaby się podpisać pod jego słowami o zasypianiu na stojąco. Choć wiedziała, że dla niektórych to miejsce jest jedynym, gdzie mogą cokolwiek powiedzieć na głos.
- Może to kwestia tego, że wszyscy mówią w tym samym rytmie – odpowiedziała spokojnie, lekko unosząc wzrok, by na moment go uchwycić. Nie znała jego historii, choć podejrzewała, że tak jak każdy, kto tu siedzi ma swoją. Taką, której nie da się opowiedzieć w kilku zdaniach przy plastikowym kubku herbaty.
- Mogę podać ci drugie ciastko. Za to, które padło ofiarą naszej… kolizji - dodała, bardziej, by wypełnić przestrzeń między nimi, niż z faktycznym planem, by to zrobić. W jej głowie był obraz - on siedzący przy oknie w sali, ona kilka krzeseł dalej. Dwa osobne punkty w tym samym kręgu. Teraz dzielił ich tylko metr i kilka zdań.
Ethan Black
-
Ciemność, widzę ciemnośćnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Ethan poczuł jak gorąca herbata wsiąka w materiał jego spodni, zauważył, że ciemna plama robi się coraz większa. Normalnie zakląkby pod nosem i może nawet odszedł bez słowa, przekręcając oczami w lewo bądź w prawo. Przemilczał sprawę, spojrzał na nią, a wtedy ich wzrok się spotkał. Stała, nieco cofnięta, ręce schowała w kieszeń, a on poczuł ochotę na zniknięcie, a jednocześnie pragnął zostać.
Chyba oboje przeprosili siebie wzajemnie w tym samym momencie. Kąciki jego ust delikatnie poszybowały w górę. Nie wiedział kto był bardziej winny, ale teraz nie miało to znaczenia.
- Nic się nie stało. - Mruknął cicho, strzepując odruchowo kilka kropel herbaty z dłoni. Powiedział to takim tonem, jakby rzeczywiście nie miało to żadnego znaczenia, choć na co dzień kipiałaby w nim irytacja i złość. Nie całkowicie wyłącznie na nią, ale również i na całą sytuację. Najbardziej na to, że los ponownie pokazał mu, że niczego nie kontroluje.
Ethan ponownie przeniósł wzrok z brudnych ciuchów na kobietę. Zazwyczaj unikał spojrzeń prosto w oczy, bo kontakt wzrokowy bywał niebezpieczny. Taki moment otwierał furtki, a każda z nich prowadziła w innym kierunku. A Black nie zamierzał w żadne zaglądać, bojąc się tego co może znaleźć za nimi. Mimo, że spotkali się w takim miejscu w jego oczach nie było widać litości. Nie było tego nieproszonego współczucia, ani zrozumienia.
- Może. - Kiwnął głową jednocześnie wzruszając ramionami. - Niektórzy brzmią jakby ktoś napisał im scenariusz i rozdawał te same kwestia co tydzień. - Był szczery do bólu, może trochę za bardzo. Nie powinien tego mówić, ale coś jakby przejęło nad nim kontrolę. Przecież nie od dziś było wiadome, że Ethana męczą te spotkania i przychodzi tu jedynie z przymusu.
Kiedy zaproponowała ciastko, uniósł brew. Już nie drgnął mu kącik ust, ale gdzieś w środku poczuł lekkie zaskoczenie. Nawet przestał mieć w sobie tą cząstkę irytacji jaką miał w sobie jeszcze chwilę wcześniej.
- Nie, dziękuję. Myślę, że jakoś przeżyje stratę dwustu pustych kalorii. - Odparł spokojnie. - Już jedno to było za dużo. - Rzucił to tonem nieco suchym, że sam nie wiedział czy żartuje czy mówi poważnie. Brak mu było wyczucia, wiedział o tym, ale jakoś do tej pory nigdy się tym nie przejmował. No właśnie. Do tej pory. Pokręcił głową i zamknął na chwilę oczy. Powinien być milszy.
Oparł się plecami o ścianę, ramiona skrzyżował na piersi. Grał zamkniętego, a przynajmniej próbował. W rzeczywistości taka postawa dawała mu namiastkę bezpieczeństwa. Czegoś czego się chwytał, gdy powoli tonął. Z nią obok, w tym przesiąkniętym złymi wspomnieniami korytarzem, nie czuł się obco.
- Zawsze siedzisz w środku czy tylko dzisiaj wyszłaś? - Zapytał niespodziewanie zadziwiając samego siebie. Przecież normalnie milczał, wolał słuchać innych i nie inicjować żadnych rozmów. Ale zaczynało go ciekawić czy ją też, tak samo jak i jego, męczyło to całe gadanie i użalanie się nad problemami innych.
Sadie Mansfield
Chyba oboje przeprosili siebie wzajemnie w tym samym momencie. Kąciki jego ust delikatnie poszybowały w górę. Nie wiedział kto był bardziej winny, ale teraz nie miało to znaczenia.
- Nic się nie stało. - Mruknął cicho, strzepując odruchowo kilka kropel herbaty z dłoni. Powiedział to takim tonem, jakby rzeczywiście nie miało to żadnego znaczenia, choć na co dzień kipiałaby w nim irytacja i złość. Nie całkowicie wyłącznie na nią, ale również i na całą sytuację. Najbardziej na to, że los ponownie pokazał mu, że niczego nie kontroluje.
Ethan ponownie przeniósł wzrok z brudnych ciuchów na kobietę. Zazwyczaj unikał spojrzeń prosto w oczy, bo kontakt wzrokowy bywał niebezpieczny. Taki moment otwierał furtki, a każda z nich prowadziła w innym kierunku. A Black nie zamierzał w żadne zaglądać, bojąc się tego co może znaleźć za nimi. Mimo, że spotkali się w takim miejscu w jego oczach nie było widać litości. Nie było tego nieproszonego współczucia, ani zrozumienia.
- Może. - Kiwnął głową jednocześnie wzruszając ramionami. - Niektórzy brzmią jakby ktoś napisał im scenariusz i rozdawał te same kwestia co tydzień. - Był szczery do bólu, może trochę za bardzo. Nie powinien tego mówić, ale coś jakby przejęło nad nim kontrolę. Przecież nie od dziś było wiadome, że Ethana męczą te spotkania i przychodzi tu jedynie z przymusu.
Kiedy zaproponowała ciastko, uniósł brew. Już nie drgnął mu kącik ust, ale gdzieś w środku poczuł lekkie zaskoczenie. Nawet przestał mieć w sobie tą cząstkę irytacji jaką miał w sobie jeszcze chwilę wcześniej.
- Nie, dziękuję. Myślę, że jakoś przeżyje stratę dwustu pustych kalorii. - Odparł spokojnie. - Już jedno to było za dużo. - Rzucił to tonem nieco suchym, że sam nie wiedział czy żartuje czy mówi poważnie. Brak mu było wyczucia, wiedział o tym, ale jakoś do tej pory nigdy się tym nie przejmował. No właśnie. Do tej pory. Pokręcił głową i zamknął na chwilę oczy. Powinien być milszy.
Oparł się plecami o ścianę, ramiona skrzyżował na piersi. Grał zamkniętego, a przynajmniej próbował. W rzeczywistości taka postawa dawała mu namiastkę bezpieczeństwa. Czegoś czego się chwytał, gdy powoli tonął. Z nią obok, w tym przesiąkniętym złymi wspomnieniami korytarzem, nie czuł się obco.
- Zawsze siedzisz w środku czy tylko dzisiaj wyszłaś? - Zapytał niespodziewanie zadziwiając samego siebie. Przecież normalnie milczał, wolał słuchać innych i nie inicjować żadnych rozmów. Ale zaczynało go ciekawić czy ją też, tak samo jak i jego, męczyło to całe gadanie i użalanie się nad problemami innych.
Sadie Mansfield
-
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Jego ton był inny, niż się spodziewała. Spokojny, bez złości, bez ciężaru, który zazwyczaj unosi się w powietrzu po takich małych wypadkach. Nie było też w nim litości - tej, którą znała zbyt dobrze, bo ludzie, nawet gdy milczeli, potrafili patrzeć na nią tak, jakby chcieli założyć jej plaster na duszę. Ethan patrzył inaczej. Prosto, bez ozdobników. Jak ktoś, kto nie zamierza niczego udawać.
Stała naprzeciw niego, ręce wciąż w kieszeniach, jakby to był jej rodzaj zbroi. Słuchała jego uwagi o scenariuszu i pomyślała, że ma rację. Czasem te spotkania przypominały sztukę teatralną, w której aktorzy co tydzień powtarzają swoje kwestie, czekając, aż publiczność da znak, że już wystarczy.
- Tak właśnie brzmią - przyznała cicho. - Jakby ktoś rozdał wszystkim te same linijki tekstu i kazał je powtarzać, dopóki nie nauczą się ich na pamięć.
Kiedy odmówił ciastka, nie zdziwiła się naprawdę. Raczej uświadomiła sobie, że próbowała wprowadzić lekkość tam, gdzie oboje byli zbyt przyzwyczajeni do ciężaru. I że to wcale nie musi być złe. Może z czasem nauczy się inaczej zaczynać rozmowy.
Wzrok przesunął jej się na jego skrzyżowane ramiona, potem na profil odbity w smudze światła wpadającego przez szybę. Widziałaby go w szkicowniku - kilkoma mocnymi kreskami, z cieniem na twarzy i z tą charakterystyczną linią szczęki, która mówiła więcej niż słowa. Wydawał się zamknięty, a jednocześnie obecny - i to było nowe.
- Zazwyczaj zostaję - odpowiedziała na jego pytanie, wzruszając ramionami. - Wychodzenie oznacza… możliwość rozmowy. A czasami łatwiej jest po prostu siedzieć i udawać, że słucha się innych.
Przegryzła lekko wargę, jakby zastanawiała się, czy powiedziała za dużo. Normalnie ucięłaby w tym miejscu, ale jego obecność ta twarda cisza, która nie chciała jej dusić sprawiła, że pozwoliła sobie na jeszcze jedno zdanie:
- …bo kiedy słuchasz innych, nikt nie pyta o ciebie. A to bywa wygodne.
Słowa zawisły między nimi, nieco cięższe, niż chciała. Odetchnęła i uniosła na niego spojrzenie.
- A ty? - spytała w końcu, ostrożnie, jakby sprawdzała, czy nie zniszczyła tej kruchej nici. - Wolisz siedzieć przy oknie. Żeby mieć drogę ucieczki?
Nie było w jej głosie ani kpiny, ani oceny. Raczej ta sama ostrożna ciekawość, którą poczuła, gdy rysowała kiedyś nieznajomego człowieka w kawiarni - nigdy nie wiedząc, czy uchwycony na papierze fragment odsłania coś prawdziwego, czy tylko złudzenie.
Ethan Black
Stała naprzeciw niego, ręce wciąż w kieszeniach, jakby to był jej rodzaj zbroi. Słuchała jego uwagi o scenariuszu i pomyślała, że ma rację. Czasem te spotkania przypominały sztukę teatralną, w której aktorzy co tydzień powtarzają swoje kwestie, czekając, aż publiczność da znak, że już wystarczy.
- Tak właśnie brzmią - przyznała cicho. - Jakby ktoś rozdał wszystkim te same linijki tekstu i kazał je powtarzać, dopóki nie nauczą się ich na pamięć.
Kiedy odmówił ciastka, nie zdziwiła się naprawdę. Raczej uświadomiła sobie, że próbowała wprowadzić lekkość tam, gdzie oboje byli zbyt przyzwyczajeni do ciężaru. I że to wcale nie musi być złe. Może z czasem nauczy się inaczej zaczynać rozmowy.
Wzrok przesunął jej się na jego skrzyżowane ramiona, potem na profil odbity w smudze światła wpadającego przez szybę. Widziałaby go w szkicowniku - kilkoma mocnymi kreskami, z cieniem na twarzy i z tą charakterystyczną linią szczęki, która mówiła więcej niż słowa. Wydawał się zamknięty, a jednocześnie obecny - i to było nowe.
- Zazwyczaj zostaję - odpowiedziała na jego pytanie, wzruszając ramionami. - Wychodzenie oznacza… możliwość rozmowy. A czasami łatwiej jest po prostu siedzieć i udawać, że słucha się innych.
Przegryzła lekko wargę, jakby zastanawiała się, czy powiedziała za dużo. Normalnie ucięłaby w tym miejscu, ale jego obecność ta twarda cisza, która nie chciała jej dusić sprawiła, że pozwoliła sobie na jeszcze jedno zdanie:
- …bo kiedy słuchasz innych, nikt nie pyta o ciebie. A to bywa wygodne.
Słowa zawisły między nimi, nieco cięższe, niż chciała. Odetchnęła i uniosła na niego spojrzenie.
- A ty? - spytała w końcu, ostrożnie, jakby sprawdzała, czy nie zniszczyła tej kruchej nici. - Wolisz siedzieć przy oknie. Żeby mieć drogę ucieczki?
Nie było w jej głosie ani kpiny, ani oceny. Raczej ta sama ostrożna ciekawość, którą poczuła, gdy rysowała kiedyś nieznajomego człowieka w kawiarni - nigdy nie wiedząc, czy uchwycony na papierze fragment odsłania coś prawdziwego, czy tylko złudzenie.
Ethan Black
-
Ciemność, widzę ciemnośćnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Od dawna przestał zwracać uwagę na ludzi, na to jakie gesty wykonują czy jakimi intencjami się kierują. Szedł własną drogą, czasami zbaczał ze ścieżki, ale też nie za często. Raz to zrobił, za bardzo, a potem tylko ogłuszający wybuch i koniec. Pyk. Jego życie się wtedy zmieniło i przestał być jak nawiedzone panie spod bloków. Po prostu żył, a przynajmniej próbował. A teraz miał wrażenie, choć mogło być mylne, że znalazł podobną duszę.
Nawet myśleli podobnie. Nie musiał się tłumaczyć z tego, czemu ma w sobie niechęć przychodzenia w to miejsce. Chciał coś dodać, powiedzieć na głos, że ludzie którzy ich tutaj otaczają to prawie jak marionetki w rękach własnej psychiki, ale zamiast tego kiwnął głową. Tylko kiwnął, bo miał wrażenie, że ona rozumie
- Masz rację. - Odezwał się w końcu, spokojnie jak na siebie. Znowu. - Szkoda tylko, że publiczność albo ma własne problemy, albo w ogóle ich nie słucha. - Był jednym z nich. Wstyd mu było się przyznać, że nawet nie znał jej historii. Nie miał pojęcia czy kiedykolwiek otworzyła usta. Sam nigdy nie mówił, bo w jego ustach znaleźliby gorycz, rozpacz, rozsierdzenie. A tego chciał uniknąć. Wolał milczeć, bo milczenie dla niego było nagrodą, a nie karą.
Nie chciał stawiać między nią, a sobą jakiegoś muru. Taki już był i ciężko się przestawić. Na szczęście nie miała mu za złe i nie wspomniała już więcej o ciastku. O tym cholernym ciastku, które teraz spoczywało na dnie kosza. Zamiast tego nawiązali jakąś dziwną nić porozumienia. Jak ofiary tego samego systemu.
- Podoba mi się twoja bezpośredniość i odwaga. Zazwyczaj ludzie odpowiadają mi wymijająco, jakimiś półsłówkami, które ciężko rozumieć. - Mówiła wprost, a Ethan cenił sobie szczerość. Nagle coś mu przeszło przez myśl, ale bał się wypowiedzieć to na głos. Jakby coś go blokowało i nie pozwalało otworzyć ust. Najpierw je otworzył, potem zamknął, by znowu otworzyć. Czy będzie zbyt bezpośredni? - A może unikasz odsłaniania siebie? - Spytał w końcu uciekając gdzieś wzrokiem. Jakby rzeczywiście popełnił błąd. - Słuchanie innych, przynajmniej dla mnie, to męczące zadanie. Sam mam zbyt wiele na głowie, przychodzę tu, bo muszę, a nie dlatego, że chce.
Myślał, że będzie się musiał z tego tłumaczyć, jakoś wybrnąć, ale nagle pojawił się temat okna. Ethan nie mógł już dużej udawać lub grać kogoś innego. Roześmiał się, aż miał wrażenie, że śmiech rozszedł się po całym osiedlu. Przesunął spojrzeniem w stronę szyby, mrużąc lekko oczy.
- To bardziej perspektywa. Muszę wiedzieć, że zawsze jest inne wyjście. - Potem przerzucił wzrok na nią, oblizał dolną wargę i zrobił krok do przodu. - A ty czekasz, aż wreszcie ktoś zapyta? Czy tak jak i ja masz ochotę tam już nie wracać? - Nie wiedział czego ona chce i pragnie, jakimi myślami kierowała swoim życiem. I wcale nie powinno go to interesować, ale była pierwszą, której rozmowa nie zaczynała się od pytania co przeszedł.
Sadie Mansfield
Nawet myśleli podobnie. Nie musiał się tłumaczyć z tego, czemu ma w sobie niechęć przychodzenia w to miejsce. Chciał coś dodać, powiedzieć na głos, że ludzie którzy ich tutaj otaczają to prawie jak marionetki w rękach własnej psychiki, ale zamiast tego kiwnął głową. Tylko kiwnął, bo miał wrażenie, że ona rozumie
- Masz rację. - Odezwał się w końcu, spokojnie jak na siebie. Znowu. - Szkoda tylko, że publiczność albo ma własne problemy, albo w ogóle ich nie słucha. - Był jednym z nich. Wstyd mu było się przyznać, że nawet nie znał jej historii. Nie miał pojęcia czy kiedykolwiek otworzyła usta. Sam nigdy nie mówił, bo w jego ustach znaleźliby gorycz, rozpacz, rozsierdzenie. A tego chciał uniknąć. Wolał milczeć, bo milczenie dla niego było nagrodą, a nie karą.
Nie chciał stawiać między nią, a sobą jakiegoś muru. Taki już był i ciężko się przestawić. Na szczęście nie miała mu za złe i nie wspomniała już więcej o ciastku. O tym cholernym ciastku, które teraz spoczywało na dnie kosza. Zamiast tego nawiązali jakąś dziwną nić porozumienia. Jak ofiary tego samego systemu.
- Podoba mi się twoja bezpośredniość i odwaga. Zazwyczaj ludzie odpowiadają mi wymijająco, jakimiś półsłówkami, które ciężko rozumieć. - Mówiła wprost, a Ethan cenił sobie szczerość. Nagle coś mu przeszło przez myśl, ale bał się wypowiedzieć to na głos. Jakby coś go blokowało i nie pozwalało otworzyć ust. Najpierw je otworzył, potem zamknął, by znowu otworzyć. Czy będzie zbyt bezpośredni? - A może unikasz odsłaniania siebie? - Spytał w końcu uciekając gdzieś wzrokiem. Jakby rzeczywiście popełnił błąd. - Słuchanie innych, przynajmniej dla mnie, to męczące zadanie. Sam mam zbyt wiele na głowie, przychodzę tu, bo muszę, a nie dlatego, że chce.
Myślał, że będzie się musiał z tego tłumaczyć, jakoś wybrnąć, ale nagle pojawił się temat okna. Ethan nie mógł już dużej udawać lub grać kogoś innego. Roześmiał się, aż miał wrażenie, że śmiech rozszedł się po całym osiedlu. Przesunął spojrzeniem w stronę szyby, mrużąc lekko oczy.
- To bardziej perspektywa. Muszę wiedzieć, że zawsze jest inne wyjście. - Potem przerzucił wzrok na nią, oblizał dolną wargę i zrobił krok do przodu. - A ty czekasz, aż wreszcie ktoś zapyta? Czy tak jak i ja masz ochotę tam już nie wracać? - Nie wiedział czego ona chce i pragnie, jakimi myślami kierowała swoim życiem. I wcale nie powinno go to interesować, ale była pierwszą, której rozmowa nie zaczynała się od pytania co przeszedł.
Sadie Mansfield
-
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Jego śmiech zaskoczył ją bardziej, niż powinna się do tego przyznać. Był krótki, nagły, ale miał w sobie coś, co rozcięło powietrze korytarza. Jakby na moment ściany, zbyt ciasne i przykurzone, odsunęły się o krok dalej. W sali nikt się nie śmiał, tam dominowały westchnienia, przygryzione wargi i pauzy, które brzmiały głośniej niż krzyk. A on? On pozwolił, żeby z niego wyrwał się dźwięk, który przypominał normalność.
Poczuła w sobie coś, co dawno temu nazwałaby echem radości, a dziś bała się nawet dotknąć tego słowa. Ale było, może nie do końca jej, raczej odbite od niego.
- Perspektywa brzmi lepiej niż ucieczka - odezwała się, starając się, by jej głos był spokojny. Podniosła lekko brew, tak jakby chciała w ten sposób nadać słowom kształt żartu. - Choć… może to to samo, tylko ładniej nazwane.
Nie wiedziała, dlaczego pozwoliła sobie na ironię. To nie było w jej stylu w tym miejscu. Może dlatego, że jego obecność nie przygniatała jej tak jak inne. Może dlatego, że cisza, którą wnosił, była twarda, ale nie dławiąca.
Kiedy zapytał, czy unika odsłaniania siebie, zawahała się. To było jak ostrze, wsunięte pod cienką warstwę skóry - nie bolało od razu, ale czuła, że wystarczy minimalny ruch, żeby poczuć cięcie.
Przez chwilę wpatrywała się w smugę światła na wykładzinie, śledząc jej kontur tak, jakby to miało jej podpowiedzieć odpowiedź.
- Nie unikam - powiedziała w końcu, cicho, prawie jakby to była tajemnica. - Po prostu… jak raz zaczniesz, to trudno przestać. A ja wolę, żeby ludzie pamiętali mnie z ciszy, niż z tego, jak się rozsypuję.
Gdy to powiedziała, miała wrażenie, że słowa zawisły w powietrzu ciężej, niż planowała. Serce zabiło jej szybciej, bo to nie były kwestie wyuczone na pamięć, jak tam w sali. To były słowa, których nikomu jeszcze nie dała. Nie mogła cofnąć, a jednak nie żałowała. Może dlatego, że on nie próbował od razu zasypać tej szczeliny współczuciem.
Zawahała się, ale pozwoliła sobie mówić dalej, bo gdyby zatrzymała się teraz, brzmiałoby to jak urwane zdanie, jak linia, której nie dokończyła na papierze.
- Jeśli chodzi o to wracanie… – uniosła wzrok, pozwalając sobie zatrzymać spojrzenie na nim, ostrożnie, jakby szkicowała kolejną linię, testując czy nie zepsuje proporcji. - Mam ochotę nie wracać prawie za każdym razem. Ale i tak wracam. Trochę jak do dentysty. Wiesz, że będzie bolało, a mimo to siadasz na fotelu.
Czuła, że kącik jej ust drgnął. To nie był uśmiech, nie jeszcze, raczej cień ruchu, który przypomniał jej, jak to jest, kiedy mięśnie twarzy rozluźniają się na moment. Prawie obco, a jednak znajomo.
- Więc chyba jeszcze długo będziesz mnie widywał przy tych drzwiach - dodała. - Chyba że perspektywa okaże się kusząca.
Kiedy to powiedziała, nie chodziło jej już o drzwi sali, ani o okno. Sama nie była pewna, co miała na myśli i to było w tym wszystkim najbardziej niepokojące.
Ethan Black
Poczuła w sobie coś, co dawno temu nazwałaby echem radości, a dziś bała się nawet dotknąć tego słowa. Ale było, może nie do końca jej, raczej odbite od niego.
- Perspektywa brzmi lepiej niż ucieczka - odezwała się, starając się, by jej głos był spokojny. Podniosła lekko brew, tak jakby chciała w ten sposób nadać słowom kształt żartu. - Choć… może to to samo, tylko ładniej nazwane.
Nie wiedziała, dlaczego pozwoliła sobie na ironię. To nie było w jej stylu w tym miejscu. Może dlatego, że jego obecność nie przygniatała jej tak jak inne. Może dlatego, że cisza, którą wnosił, była twarda, ale nie dławiąca.
Kiedy zapytał, czy unika odsłaniania siebie, zawahała się. To było jak ostrze, wsunięte pod cienką warstwę skóry - nie bolało od razu, ale czuła, że wystarczy minimalny ruch, żeby poczuć cięcie.
Przez chwilę wpatrywała się w smugę światła na wykładzinie, śledząc jej kontur tak, jakby to miało jej podpowiedzieć odpowiedź.
- Nie unikam - powiedziała w końcu, cicho, prawie jakby to była tajemnica. - Po prostu… jak raz zaczniesz, to trudno przestać. A ja wolę, żeby ludzie pamiętali mnie z ciszy, niż z tego, jak się rozsypuję.
Gdy to powiedziała, miała wrażenie, że słowa zawisły w powietrzu ciężej, niż planowała. Serce zabiło jej szybciej, bo to nie były kwestie wyuczone na pamięć, jak tam w sali. To były słowa, których nikomu jeszcze nie dała. Nie mogła cofnąć, a jednak nie żałowała. Może dlatego, że on nie próbował od razu zasypać tej szczeliny współczuciem.
Zawahała się, ale pozwoliła sobie mówić dalej, bo gdyby zatrzymała się teraz, brzmiałoby to jak urwane zdanie, jak linia, której nie dokończyła na papierze.
- Jeśli chodzi o to wracanie… – uniosła wzrok, pozwalając sobie zatrzymać spojrzenie na nim, ostrożnie, jakby szkicowała kolejną linię, testując czy nie zepsuje proporcji. - Mam ochotę nie wracać prawie za każdym razem. Ale i tak wracam. Trochę jak do dentysty. Wiesz, że będzie bolało, a mimo to siadasz na fotelu.
Czuła, że kącik jej ust drgnął. To nie był uśmiech, nie jeszcze, raczej cień ruchu, który przypomniał jej, jak to jest, kiedy mięśnie twarzy rozluźniają się na moment. Prawie obco, a jednak znajomo.
- Więc chyba jeszcze długo będziesz mnie widywał przy tych drzwiach - dodała. - Chyba że perspektywa okaże się kusząca.
Kiedy to powiedziała, nie chodziło jej już o drzwi sali, ani o okno. Sama nie była pewna, co miała na myśli i to było w tym wszystkim najbardziej niepokojące.
Ethan Black
-
Ciemność, widzę ciemnośćnieobecnośćniewątki 18+takzaimkion/jegopostaćautor
Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem pozwolił sobie na takie zatracenie w rozmowie. Ktoś inny mógłby powiedzieć, że to tylko kilka zdań, ale osoby znające Ethana wiedziały, że tyle wypowiedzianych słów w tak krótkich czasie to naprawdę coś wyjątkowego. I o dziwo, wcale nie chciał tego kończyć.
Kobieta zdawała się go rozumieć, nie musiał tłumaczyć jej czegoś po dwa razy, a to wygodne. Nie lubił się powtarzać, wyprowadzało to mężczyznę z równowagi, a przecież ona jest tak ważna w życiu żeby zachować stabilizację. Przez chwilę tylko analizował jej słowa, ale dosłownie sekundy później wzruszył ramionami. Dla niego to były zupełnie dwa odrębne znaczenia.
- Ucieczka to ucieczka. Wychodzisz i cię nie ma, a potem wstyd wrócić. Perspektywa to spojrzenie na coś inaczej, nawet na ten moment. - Powiedział skupiając swój wzrok na jednym z punktów tuż za dziewczyną. Zdał sobie sprawę, że nawet nie wie jak ma na imię. Czy to odpowiedni moment, żeby przejść do tego punktu? Czy ta relacja jest już na takim poziomie, gdzie mogą się witać na ulicy?
W Ethanie było mnóstwo emocji, ale bardziej wyprutych z uczuć niż możnaby przypuszczać. Gdy przychodził na te spotkania, nie oczekiwał zbyt wiele, bo wiedział, że po powrocie do domu zwyczajnie o nich zapomnij. Nie angażował się w to wszystko, nie mówił o sobie i zazwyczaj próbował skupiać myśli na innych sprawach. Na tych bardziej przyziemnych i tych, które jeszcze można zmienić. Wchodził i wychodził, bo tak było wygodniej, a dzisiaj - o dziwo - miał ochotę zostać i posłuchać.
- Tam w środku każde zdanie jest okraszone łzami i pocieszeniem. - Wskazał głową w kierunku sali do której ludzie zaczęli powoli wracać. - Oni przychodzą tu, żeby słuchać, analizować i twierdzić, że jednak nie mają tak źle, bo inni mają gorzej. - Tacy właśnie byli. Każdy z nich. Człowiek uspokajał się w momencie, kiedy słyszał, że druga osoba ma choć o kilka procent większy spadek na giełdzie, lub gdy wyniki krwi są niezadowalające, albo kiedy ktoś miał niższą wypłatę. Wtedy każdy, nawet największy i najbardziej dobroduszny typ na świcie, uśmiecha się delikatnie, bo przecież ktoś ma gorzej.
- Więc czemu? Co jest takiego w tych spotkaniach, że ciągle tu przychodzisz? - Spytał, bo nie do końca mógł to zrozumieć. Sama siebie oszukiwała, męczyła się z tym, albo Ethan źle czytał między słowami. Choć w to wątpił. Gdyby naprawdę pragnęła tu zostać, to już dawno wróciłaby na salę. A mimo to nadal stała obok.
- Wyobraź sobie taką perspektywę. Nie przychodzimy tu za tydzień, ale zamiast tego wychodzimy do kina. Jakaś głupia komedia, potem na kolację, zapominamy o całym tym gównie na jedną noc. - Aż sam siebie zaskoczył z tą swoją energią i optymizmem. Nagle zdał sobie sprawę, że dawno nigdzie nie wychodził, tak bardzo pokochał swoje cztery ściany. - To jest kuszące? - Nie zdążył wykonać jednak żadnego ruchu, bo przerwa się skończyła i trzeba było wracać do środka. Mimo to, on nadal stał przed wejściem i wpatrywał się w znajomą, o nieznajomym imieniu.
Sadie Mansfield
Kobieta zdawała się go rozumieć, nie musiał tłumaczyć jej czegoś po dwa razy, a to wygodne. Nie lubił się powtarzać, wyprowadzało to mężczyznę z równowagi, a przecież ona jest tak ważna w życiu żeby zachować stabilizację. Przez chwilę tylko analizował jej słowa, ale dosłownie sekundy później wzruszył ramionami. Dla niego to były zupełnie dwa odrębne znaczenia.
- Ucieczka to ucieczka. Wychodzisz i cię nie ma, a potem wstyd wrócić. Perspektywa to spojrzenie na coś inaczej, nawet na ten moment. - Powiedział skupiając swój wzrok na jednym z punktów tuż za dziewczyną. Zdał sobie sprawę, że nawet nie wie jak ma na imię. Czy to odpowiedni moment, żeby przejść do tego punktu? Czy ta relacja jest już na takim poziomie, gdzie mogą się witać na ulicy?
W Ethanie było mnóstwo emocji, ale bardziej wyprutych z uczuć niż możnaby przypuszczać. Gdy przychodził na te spotkania, nie oczekiwał zbyt wiele, bo wiedział, że po powrocie do domu zwyczajnie o nich zapomnij. Nie angażował się w to wszystko, nie mówił o sobie i zazwyczaj próbował skupiać myśli na innych sprawach. Na tych bardziej przyziemnych i tych, które jeszcze można zmienić. Wchodził i wychodził, bo tak było wygodniej, a dzisiaj - o dziwo - miał ochotę zostać i posłuchać.
- Tam w środku każde zdanie jest okraszone łzami i pocieszeniem. - Wskazał głową w kierunku sali do której ludzie zaczęli powoli wracać. - Oni przychodzą tu, żeby słuchać, analizować i twierdzić, że jednak nie mają tak źle, bo inni mają gorzej. - Tacy właśnie byli. Każdy z nich. Człowiek uspokajał się w momencie, kiedy słyszał, że druga osoba ma choć o kilka procent większy spadek na giełdzie, lub gdy wyniki krwi są niezadowalające, albo kiedy ktoś miał niższą wypłatę. Wtedy każdy, nawet największy i najbardziej dobroduszny typ na świcie, uśmiecha się delikatnie, bo przecież ktoś ma gorzej.
- Więc czemu? Co jest takiego w tych spotkaniach, że ciągle tu przychodzisz? - Spytał, bo nie do końca mógł to zrozumieć. Sama siebie oszukiwała, męczyła się z tym, albo Ethan źle czytał między słowami. Choć w to wątpił. Gdyby naprawdę pragnęła tu zostać, to już dawno wróciłaby na salę. A mimo to nadal stała obok.
- Wyobraź sobie taką perspektywę. Nie przychodzimy tu za tydzień, ale zamiast tego wychodzimy do kina. Jakaś głupia komedia, potem na kolację, zapominamy o całym tym gównie na jedną noc. - Aż sam siebie zaskoczył z tą swoją energią i optymizmem. Nagle zdał sobie sprawę, że dawno nigdzie nie wychodził, tak bardzo pokochał swoje cztery ściany. - To jest kuszące? - Nie zdążył wykonać jednak żadnego ruchu, bo przerwa się skończyła i trzeba było wracać do środka. Mimo to, on nadal stał przed wejściem i wpatrywał się w znajomą, o nieznajomym imieniu.
Sadie Mansfield
-
Every time I close my eyes, it's like a dark paradise. No one compares to you, I'm scared that you won't be waiting on the other side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Sadie zastanowiła się chwilę nad jego słowami. Wstyd wrócić. Ucieczka w jej świecie nigdy nie była wstydem, często uciekała od wielu rzeczy. Może zbyt często? Jednak gdy to powiedział, coś w niej drgnęło, bo przecież wiedziała, jak to jest nie wrócić. Jak to jest zostawić wszystko za sobą i udawać, że można zacząć od nowa, kiedy tak naprawdę ciągniesz za sobą cały ciężar. Been there done that.
Kiedy wspomniał o sali, o tym, że każde zdanie tam jest okraszone łzami i pocieszeniem, jej usta wykrzywiły się lekko w karykaturze uśmiechu, który ciężko jej było przez ostatnie miesiące z siebie wykrzesać. Wiedziała, o czym mówił. Ile razy sama próbowała słuchać, udając, że nie przeszkadzają jej westchnienia, że nie męczą jej powtarzane w kółko historie.
- Tak to brzmi - przyznała. - Jakbyśmy wszyscy recytowali swoje wersje tej samej tragedii, a ktoś z boku odhaczał grał w Bingo.
Mogłaby odpowiedzieć żartem, wymijająco, ale coś w nim zachęcało do szczerości. Może to, że sam przyznał, iż nie chce tu być. Może to, że nie zasypywał jej pustymi słowami otuchy.
- Bo kiedy nie przychodzę… cisza robi się jeszcze głośniejsza - powiedziała, a jej głos na moment zadrżał. - A ja już wiem, jak to jest, kiedy ktoś znika i nie wraca. Więc wolę siedzieć tam i grać w bingo.
To nie było coś, co mówiła na co dzień. Nawet w sali przy drzwiach nie miała odwagi ubrać tego w słowa. Teraz brzmiało to wyjątkowo prosto, kiedy w końcu wypłynęło z jej ust.
Chciała się cofnąć, odsunąć ciężar tego zdania, kiedy usłyszała jego propozycję: kino,. kolacja. Na chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Śmiesznie brzmiało to słowo - kino - tak zwyczajne, tak obce w tym korytarzu pachnącym kurzem i lawendowym odświeżaczem.
Zawahała się, a jej spojrzenie uciekło na podłogę, potem wróciło do niego, jakby sprawdzała, czy mówi poważnie.
- To… brzmi jak propozycja - powiedziała w końcu, ale w jej głosie była nuta pytania, jakby sama nie była pewna, czy dobrze zrobi, zgadzając się. - Myślę, że mogłabym… tak.
W sali znów zaczęły zbierać się głosy, ktoś zamknął drzwi i cisza korytarza rozpadła się powoli. Sadie sięgnęła do kieszeni, wyciągając telefon. Trzymała go w dłoni chwilę dłużej, niż powinna, czując jego ciężar.
- Skoro mam cię widywać przy drzwiach… - odezwała się cicho, unosząc na niego spojrzenie. - To może łatwiej będzie, jeśli zrobimy to mniej oficjalnie. Numer za numer.
Sadie podała mu telefon, a ich palce musnęły się przypadkiem, kiedy wpisywał swój numer. To było krótkie, zwyczajne dotknięcie, ale w jej głowie rozlało się jak fala - dziwnie ciepła, nieproszona, ale nieodpychająca.
- To chyba bardziej realne niż wszystkie te rozmowy w środku - rzuciła półgłosem, jakby bała się, że gdy powie to głośniej, rzeczywistość się cofnie.
Z sali dobiegł dźwięk przesuwanych krzeseł, znak, że powinni wracać. A jednak Sadie nie ruszyła się od razu. Przez moment pozwoliła sobie po prostu patrzeć na niego
- Do zobaczenia… - powiedziała w końcu, a w jej głosie zabrzmiało to bardziej jak obietnica niż zwykła grzeczność. Pomachała mu i postanowiła opuścić budynek.
Kiedy wspomniał o sali, o tym, że każde zdanie tam jest okraszone łzami i pocieszeniem, jej usta wykrzywiły się lekko w karykaturze uśmiechu, który ciężko jej było przez ostatnie miesiące z siebie wykrzesać. Wiedziała, o czym mówił. Ile razy sama próbowała słuchać, udając, że nie przeszkadzają jej westchnienia, że nie męczą jej powtarzane w kółko historie.
- Tak to brzmi - przyznała. - Jakbyśmy wszyscy recytowali swoje wersje tej samej tragedii, a ktoś z boku odhaczał grał w Bingo.
Mogłaby odpowiedzieć żartem, wymijająco, ale coś w nim zachęcało do szczerości. Może to, że sam przyznał, iż nie chce tu być. Może to, że nie zasypywał jej pustymi słowami otuchy.
- Bo kiedy nie przychodzę… cisza robi się jeszcze głośniejsza - powiedziała, a jej głos na moment zadrżał. - A ja już wiem, jak to jest, kiedy ktoś znika i nie wraca. Więc wolę siedzieć tam i grać w bingo.
To nie było coś, co mówiła na co dzień. Nawet w sali przy drzwiach nie miała odwagi ubrać tego w słowa. Teraz brzmiało to wyjątkowo prosto, kiedy w końcu wypłynęło z jej ust.
Chciała się cofnąć, odsunąć ciężar tego zdania, kiedy usłyszała jego propozycję: kino,. kolacja. Na chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Śmiesznie brzmiało to słowo - kino - tak zwyczajne, tak obce w tym korytarzu pachnącym kurzem i lawendowym odświeżaczem.
Zawahała się, a jej spojrzenie uciekło na podłogę, potem wróciło do niego, jakby sprawdzała, czy mówi poważnie.
- To… brzmi jak propozycja - powiedziała w końcu, ale w jej głosie była nuta pytania, jakby sama nie była pewna, czy dobrze zrobi, zgadzając się. - Myślę, że mogłabym… tak.
W sali znów zaczęły zbierać się głosy, ktoś zamknął drzwi i cisza korytarza rozpadła się powoli. Sadie sięgnęła do kieszeni, wyciągając telefon. Trzymała go w dłoni chwilę dłużej, niż powinna, czując jego ciężar.
- Skoro mam cię widywać przy drzwiach… - odezwała się cicho, unosząc na niego spojrzenie. - To może łatwiej będzie, jeśli zrobimy to mniej oficjalnie. Numer za numer.
Sadie podała mu telefon, a ich palce musnęły się przypadkiem, kiedy wpisywał swój numer. To było krótkie, zwyczajne dotknięcie, ale w jej głowie rozlało się jak fala - dziwnie ciepła, nieproszona, ale nieodpychająca.
- To chyba bardziej realne niż wszystkie te rozmowy w środku - rzuciła półgłosem, jakby bała się, że gdy powie to głośniej, rzeczywistość się cofnie.
Z sali dobiegł dźwięk przesuwanych krzeseł, znak, że powinni wracać. A jednak Sadie nie ruszyła się od razu. Przez moment pozwoliła sobie po prostu patrzeć na niego
- Do zobaczenia… - powiedziała w końcu, a w jej głosie zabrzmiało to bardziej jak obietnica niż zwykła grzeczność. Pomachała mu i postanowiła opuścić budynek.
z/t