Jego dotyk był znajomy i obcy jednocześnie. Skóra szorstka od nieobecności. Linia szczęki zmieniona. Zapach - inny, jakby wrócił z miejsc, których ona nigdy nie zobaczy. A mimo to jej dłoń trwała na jego ramieniu, a oddech splatał i synchronizował się z jego.
Zamknęli się w tej chwili jak w klatce z ciszy. I może tak właśnie miało być, bez słów, bez obietnic, bez planów. Po prostu byli.
Gdy powiedział, że nie musi już być sama, nie odpowiedziała. Nie dlatego, że nie chciała. Ale dlatego, że samotność nie znika od jednego zdania. Zagnieżdża się głęboko. Staje się częścią krwioobiegu. I choć jego słowa były czułe, ciepłe to Sadie była zbyt długo sama, by od razu uwierzyć, że to się zmieni.
Przy jego wyznaniu - tym o pracy, o jednostce, o możliwości pozostania - jej palce nieco drgnęły. Nie odsunęła się, ale coś w niej się spięło. Nadzieja i niepokój poszły ramię w ramię.
To nie był koniec ich historii.
- Wiem, że to, co zrobisz, i tak zrobisz po swojemu - odezwała się cicho, ledwo słyszalnie. - Zawsze taki byłeś. Ale... nie wracaj do mojego życia jeżeli nie chce być jego częścią.
Nie dodała nic więcej. Zamiast tego powoli, delikatnie, wysunęła się z jego objęć. Jakby odrywała od siebie kawałek ciepła. Odwróciła wzrok tylko na chwilę, po to, by sprawdzić, czy jej bose stopy nadal dotykają ziemi. Dotykały. Czuła to w każdym ziarnie piachu, które przykleiło się do podeszew, w każdym źdźble trawy, które otulało jej kostki.
Pochyliła się i sięgnęła po sandały. Nie włożyła ich. Po prostu złapała je w dwa palce. Szkicownik, ten z jego oczami, leżał kilka kroków dalej. Patrzyła na niego przez moment, ale nie ruszyła się. Nie podniosła go. Zostawiła niczym zaproszenie.
Odwróciła się do niego jeszcze raz. Spokojnie. Bez gwałtownych ruchów. Jej wzrok był zmęczony, ale nie już pusty.
- Pewnie od dawna wiesz gdzie mnie znaleźć - powiedziała spokojnie i posłała mu subtelny uśmiech, który nie sięgnął oczu. Nie pożegnała się. Nie pocałowała go. Ale przez chwilę patrzyła jeszcze na niego tak, jak tylko ona potrafiła - jakby widziała w nim coś, czego nikt inny nie mógł dostrzec. I potem po prostu odeszła. Z butami w dłoni. Bosa.
Z uczuciem, że jeśli nie obejrzy się za siebie – on naprawdę tam zostanie.
Ale się nie obejrzała.