-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
— Przyniosłeś?
Konspiracyjny ton, ścierający z twarzy nawet nieodłączny promienny uśmiech, zdawał się nieomal nienaturalny z ust Lucky. Dopóki na oblicze dziewczyny nie powrócił bardziej naturalny dla niej wyraz, mogła się nieomal wydawać innym człowiekiem. Trudno było jej jednak powstrzymać się od odrobiny aktorskiej przesady, czuła się bowiem jakby mieli realizować scenariusz Mission: Impossible albo jakiegoś innego filmu akcji. Przez cała drogę nie mogła powstrzymać się od nucenia znanego z filmu motywu muzycznego, ale skoro już dotarła na miejsce spisku to należało się wreszcie skoncentrować.
Plan był jednocześnie skomplikowany i prosty. Spotykali się kilka budynków dalej, pomiędzy ogrodami o dość wysokich żywopłotach, tak by nikt z przechodniów nie zobaczył młodzieży przekładającej rzeczy między plecakami i nie nabrał podejrzeń, chociaż właściwie zamiary mieli pod wieloma względami niewinne. Niczyje życie ani zdrowie nie było zagrożone... no, przynajmniej nie powinno. Po szybkim przepakowaniu każde ze spiskowców powinno mieć plecak wypchany najróżniejszymi tanimi minutnikami — na drogie nie ma co marnować funduszy, w końcu raczej ich już nie odzyskają — a później te małe urządzonka, idealnie zsynchronizowane, miały wylądować w najróżniejszych zakamarkach przy domu pewnego jegomościa. Hałas wywołany przez grubo ponad dwadzieścia brzęczyków i dzwonków powinien być wystarczającą zemstą za przewinienia, nawet jeśli ofiara miałaby nigdy nie dowiedzieć się, kto mu zgotował taki los.
Lucky nieomal wibrowała z przejęcia, zabierając kilka dodatkowych minutników od partnera w zbrodni. Upchała je dokładnie i zapięła plecak, a następnie spojrzała na zegarek na nadgarstku.
— Wystarczy nam dwadzieścia minut na instalację? Czy ustalamy pół godziny? — zapytała, poważniejąc nieco. Dobra synchronizacja była tutaj kluczowa, a musiała wiedzieć ile ma czasu. Krążyły jej po głowie różne pomysły co do tego, w jakich najbardziej uciążliwych miejscach może schować hałaśliwe urządzenia, jednak niektóre z nich wymagałyby nieco więcej wysiłku, by się tam dostać. Mimo wszystko, to miało szanse się udać.
Bucky Linwood
Konspiracyjny ton, ścierający z twarzy nawet nieodłączny promienny uśmiech, zdawał się nieomal nienaturalny z ust Lucky. Dopóki na oblicze dziewczyny nie powrócił bardziej naturalny dla niej wyraz, mogła się nieomal wydawać innym człowiekiem. Trudno było jej jednak powstrzymać się od odrobiny aktorskiej przesady, czuła się bowiem jakby mieli realizować scenariusz Mission: Impossible albo jakiegoś innego filmu akcji. Przez cała drogę nie mogła powstrzymać się od nucenia znanego z filmu motywu muzycznego, ale skoro już dotarła na miejsce spisku to należało się wreszcie skoncentrować.
Plan był jednocześnie skomplikowany i prosty. Spotykali się kilka budynków dalej, pomiędzy ogrodami o dość wysokich żywopłotach, tak by nikt z przechodniów nie zobaczył młodzieży przekładającej rzeczy między plecakami i nie nabrał podejrzeń, chociaż właściwie zamiary mieli pod wieloma względami niewinne. Niczyje życie ani zdrowie nie było zagrożone... no, przynajmniej nie powinno. Po szybkim przepakowaniu każde ze spiskowców powinno mieć plecak wypchany najróżniejszymi tanimi minutnikami — na drogie nie ma co marnować funduszy, w końcu raczej ich już nie odzyskają — a później te małe urządzonka, idealnie zsynchronizowane, miały wylądować w najróżniejszych zakamarkach przy domu pewnego jegomościa. Hałas wywołany przez grubo ponad dwadzieścia brzęczyków i dzwonków powinien być wystarczającą zemstą za przewinienia, nawet jeśli ofiara miałaby nigdy nie dowiedzieć się, kto mu zgotował taki los.
Lucky nieomal wibrowała z przejęcia, zabierając kilka dodatkowych minutników od partnera w zbrodni. Upchała je dokładnie i zapięła plecak, a następnie spojrzała na zegarek na nadgarstku.
— Wystarczy nam dwadzieścia minut na instalację? Czy ustalamy pół godziny? — zapytała, poważniejąc nieco. Dobra synchronizacja była tutaj kluczowa, a musiała wiedzieć ile ma czasu. Krążyły jej po głowie różne pomysły co do tego, w jakich najbardziej uciążliwych miejscach może schować hałaśliwe urządzenia, jednak niektóre z nich wymagałyby nieco więcej wysiłku, by się tam dostać. Mimo wszystko, to miało szanse się udać.
Bucky Linwood
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
You're on a different road,
I'm in the Milky Way
You want me down on Earth,
but I am up in space.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
2.
Jego plecak już pękał w szwach od ilości minutników, a on sam dziwił się, obserwując jednocześnie taką ilość tychże przedmiotów. Nawet w pojedynczym sklepie nie widział ich w tak hurtowej liczbie, ale to tylko lepiej. W razie gdyby jakiś zawiódł, inne nadrobią za niego razy pięć. Albo więcej. Jeden pies, Buck nie znał się aż tak dobrze na matmie.
Parę i tak przekazał Lucky, która posiadała ilość niewiele mniejszą od jego plecakowej skarbnicy. Czuł rosnące podekscytowanie faktem, że zrobią coś jednocześnie tak głupiego, ale również i satysfakcjonującego. Dosłownie nic nie mogło zetrzeć tego durnego uśmieszku z jego twarzy. Przynajmniej na razie.
— Dwadzieścia minut. Musimy się pośpieszyć. — on co prawda zamierzał mieć wywalone nawet na czas, ale przypomniał Martino, że muszą działać szybko zanim wredny sąsiad zdąży wrócić do domu. Trochę głupio, gdyby ich nakrył w połowie tego cudownego aktu. Chyba już wolałby niewypał w postaci włączenia się jedynie kilku z minutników niż by wcale do tego nie doszło. Zależało mu na tym zbyt mocno, by wszystko zaprzepaścić w ten sposób. Kierował się jednak myślą, że im się uda i zrobią gościowi niezły kawał.
Lucky Martino
Lin (shad0wlin_)
jak nie lubisz kotów to się wal >:(
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
— Za ciebie, to wystarczy — prychnęła krótko. Potrafiła rozpoznać człowieka chaosu, gdy miała go przed oczami, a to na pewno był jeden z tych przypadków. Nawet jeśli nie podejrzewała Linwooda o taki poziom głupoty, to już o pewne roztrzepanie... mogłaby, z pewnością.
Grunt, że mieli całe potrzebne wyposażenie, teraz rozdystrybuowane równo między obojgiem spiskowców. Arsenał minutników powinien być nawet lepiej niż wystarczający, do osiągnięcia sukcesu potrzebowali jeszcze tylko bezbłędnego wykonania. Musieli nie tylko ustawić urządzenia na odpowiedni czas i poukrywać je w jak największej ilości miejsc — najlepiej takich, do których niełatwo się dostać — ale jeszcze umknąć z miejsca zdarzenia niezauważeni. Niech się wredny sąsiad domyśla, ale niech nie wie tak na pewno, kto mu spłatał takiego wybornego figla.
— Dobra, to niech będzie dwadzieścia, dam radę — potaknęła, choć na samą myśl o zrealizowaniu swojego najbardziej szalonego planu czuła przypływ adrenaliny. Z zewnątrz starała się zachować spokój, jednak w środku emocje buzowały niczym ul pełen pszczół robotnic. — Mam godzinę czternastą trzydzieści cztery na zegarku, czyli co, czternasta pięćdziesiąt pięć na równo? — upewniła się jeszcze, sprawdzając z bliska godzinę na swoim wysłużonym czasomierzu. Mogła skorzystać z telefonu, ale wątpiła, by we wszystkich sytuacjach dała radę wydłubać go z kieszeni i nie chciała marnować na to czasu. Pasek na nadgarstku było o wiele łatwiej sprawdzić, choćby nawet miała obie ręce zajęte.
Zarzuciła plecak na siebie i lekkim klepnięciem w bark pogoniła kolegę do roboty, udając się żwawym marszem w kierunku domu sąsiada. Chwilowo lokal był zamknięty na cztery spusty, ale i z tym powinni dać sobie radę, o ile tylko znajdą zapasowy klucz schowany pod wycieraczką lub ogrodową donicą. Zresztą, Lucky nie była nawet zainteresowana wchodzeniem do środka.
— Możesz działać na parterze, biorę piętro — zadecydowała, po czym przecisnęła się na tyły domu. Zrobiła rozeznanie już wcześniej, dlatego teraz wprowadzenie planu w życie wymagało już tylko siły i zręczności. Musiała wskoczyć na werandę, przytrzymać się wysłużonej pergoli z jednej strony, z drugiej podciągnąć nieco na rynnie i modlić się, żeby się nie urwała. W kilku lekkich susach znalazła się w połowie wysokości domu, a potem pozostała już tylko wspinaczka po dekoracyjnych fragmentach elewacji na sam szczyt.
Potem powinno być — hehe — z górki.
Bucky Linwood
Grunt, że mieli całe potrzebne wyposażenie, teraz rozdystrybuowane równo między obojgiem spiskowców. Arsenał minutników powinien być nawet lepiej niż wystarczający, do osiągnięcia sukcesu potrzebowali jeszcze tylko bezbłędnego wykonania. Musieli nie tylko ustawić urządzenia na odpowiedni czas i poukrywać je w jak największej ilości miejsc — najlepiej takich, do których niełatwo się dostać — ale jeszcze umknąć z miejsca zdarzenia niezauważeni. Niech się wredny sąsiad domyśla, ale niech nie wie tak na pewno, kto mu spłatał takiego wybornego figla.
— Dobra, to niech będzie dwadzieścia, dam radę — potaknęła, choć na samą myśl o zrealizowaniu swojego najbardziej szalonego planu czuła przypływ adrenaliny. Z zewnątrz starała się zachować spokój, jednak w środku emocje buzowały niczym ul pełen pszczół robotnic. — Mam godzinę czternastą trzydzieści cztery na zegarku, czyli co, czternasta pięćdziesiąt pięć na równo? — upewniła się jeszcze, sprawdzając z bliska godzinę na swoim wysłużonym czasomierzu. Mogła skorzystać z telefonu, ale wątpiła, by we wszystkich sytuacjach dała radę wydłubać go z kieszeni i nie chciała marnować na to czasu. Pasek na nadgarstku było o wiele łatwiej sprawdzić, choćby nawet miała obie ręce zajęte.
Zarzuciła plecak na siebie i lekkim klepnięciem w bark pogoniła kolegę do roboty, udając się żwawym marszem w kierunku domu sąsiada. Chwilowo lokal był zamknięty na cztery spusty, ale i z tym powinni dać sobie radę, o ile tylko znajdą zapasowy klucz schowany pod wycieraczką lub ogrodową donicą. Zresztą, Lucky nie była nawet zainteresowana wchodzeniem do środka.
— Możesz działać na parterze, biorę piętro — zadecydowała, po czym przecisnęła się na tyły domu. Zrobiła rozeznanie już wcześniej, dlatego teraz wprowadzenie planu w życie wymagało już tylko siły i zręczności. Musiała wskoczyć na werandę, przytrzymać się wysłużonej pergoli z jednej strony, z drugiej podciągnąć nieco na rynnie i modlić się, żeby się nie urwała. W kilku lekkich susach znalazła się w połowie wysokości domu, a potem pozostała już tylko wspinaczka po dekoracyjnych fragmentach elewacji na sam szczyt.
Potem powinno być — hehe — z górki.
Bucky Linwood
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
You're on a different road,
I'm in the Milky Way
You want me down on Earth,
but I am up in space.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
— Pff. — teraz to już był widocznie obrażony, gdyż założył ręce na piersi i odwrócił głowę w drugą stronę. Oczywiście Bucky sobie żartował – w zasadzie miał gdzieś, co kto o nim myślał. Tyczyło się to również przyjaciół. Zdawał sobie też sprawę z tego, że niezłe było z niego ziółko, przynajmniej po części. Ale mógł dla zasady trochę podkoloryzować swoją reakcję tak, by było jeszcze zabawniej. Tak dla rozładowania atmosfery przed całym przedsięwzięciem.
Czekało na nich niełatwe zadanie, natomiast Linwood był przekonany, że to będzie dla niego pikuś. Co do Lucky nie był pewien, ale raczej stawiał na to, że dziewczyna sobie poradzi. Zresztą, tu nie chodziło o to, jak wykonają zadanie – liczył się przecież efekt końcowy. A nawet jak pojawią się jakieś niedociągnięcia, któryś minutnik zadzwoni wcześniej czy później to trudno. Ważne, by sąsiad dostał to, co mu się należało.
— Oczywiście, że dasz radę. Damy radę. — tu akurat średnio pasował ten mem z królikiem Bugsem, ale i tak napatoczył mu się na myśl, przez co musiał się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. To była poważna sytuacja (ta, jasne), więc powinien się zachowywać poprawnie. A przynajmniej próbować. — Tak jest. — pokiwał głową, a po kilkunastu sekundach już pewnie tej samej godziny nie pamiętał. No trudno, na którą się wyrobi to się wyrobi. Najwyżej będzie spierniczał niczym królik przez pole.
On już swój plecak dawno miał na swoich plecach, choć kto wie, czy nie odpinał się gdzieś w jakimś miejscu. Whatever. Podążył za Lucky energicznym krokiem, wstępnie mając chęć zanucić jakąś głupią piosenkę z kreskówki, ale po raz kolejny się powstrzymał.
— Okej. — skinął głową i od razu wziął się za poszukiwanie klucza, który znalazł wyjątkowo dogodnie pod wycieraczką. Ale fart. Aż się wyszczerzył, dobierając się do drzwi i wkradając się do środka. Dobrze, że założył jakieś rękawiczki by mu się ręce nie ślizgały. Przynajmniej nie zostawi dowodów zbrodni w postaci odcisków palców.
Dopiero po dobrej chwili zdał sobie sprawę, że Lucky chyba nie weszła za nim. Nie przejął się tym jednak zbytnio, skupiając się na zadaniu. W szybkim tempie rozstawiał minutniki w takich miejscach, o których sam nawet by nie pomyślał wcześniej, że istnieją. Jeden chyba nawet zakopał w ziemi w doniczce z jakimś kwiatkiem, uklepując ją dokładnie po całym akcie. Z tego musiał być naprawdę zadowolony.
Lucky Martino
Czekało na nich niełatwe zadanie, natomiast Linwood był przekonany, że to będzie dla niego pikuś. Co do Lucky nie był pewien, ale raczej stawiał na to, że dziewczyna sobie poradzi. Zresztą, tu nie chodziło o to, jak wykonają zadanie – liczył się przecież efekt końcowy. A nawet jak pojawią się jakieś niedociągnięcia, któryś minutnik zadzwoni wcześniej czy później to trudno. Ważne, by sąsiad dostał to, co mu się należało.
— Oczywiście, że dasz radę. Damy radę. — tu akurat średnio pasował ten mem z królikiem Bugsem, ale i tak napatoczył mu się na myśl, przez co musiał się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. To była poważna sytuacja (ta, jasne), więc powinien się zachowywać poprawnie. A przynajmniej próbować. — Tak jest. — pokiwał głową, a po kilkunastu sekundach już pewnie tej samej godziny nie pamiętał. No trudno, na którą się wyrobi to się wyrobi. Najwyżej będzie spierniczał niczym królik przez pole.
On już swój plecak dawno miał na swoich plecach, choć kto wie, czy nie odpinał się gdzieś w jakimś miejscu. Whatever. Podążył za Lucky energicznym krokiem, wstępnie mając chęć zanucić jakąś głupią piosenkę z kreskówki, ale po raz kolejny się powstrzymał.
— Okej. — skinął głową i od razu wziął się za poszukiwanie klucza, który znalazł wyjątkowo dogodnie pod wycieraczką. Ale fart. Aż się wyszczerzył, dobierając się do drzwi i wkradając się do środka. Dobrze, że założył jakieś rękawiczki by mu się ręce nie ślizgały. Przynajmniej nie zostawi dowodów zbrodni w postaci odcisków palców.
Dopiero po dobrej chwili zdał sobie sprawę, że Lucky chyba nie weszła za nim. Nie przejął się tym jednak zbytnio, skupiając się na zadaniu. W szybkim tempie rozstawiał minutniki w takich miejscach, o których sam nawet by nie pomyślał wcześniej, że istnieją. Jeden chyba nawet zakopał w ziemi w doniczce z jakimś kwiatkiem, uklepując ją dokładnie po całym akcie. Z tego musiał być naprawdę zadowolony.
Lucky Martino
Lin (shad0wlin_)
jak nie lubisz kotów to się wal >:(
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Miała wystarczająco często do czynienia z takimi scenkami, żeby skwitować je inaczej jak tylko rozbawionym przewróceniem oczami. Trzeba było więcej niż takiej prostej prawdy, żeby porządnie ukłuć Bucksa w serce i wiedziała o tym doskonale; czego nie była pewna, to czy w ogóle byłaby w stanie go w ten sposób dotknąć, bo jak do tej pory zdawało się, że po typie wszystko spływa jak po kaczce. Jeśli tak było naprawdę, to tym lepiej dla niego, w końcu przejmowanie się byle czym do niczego dobrego nie prowadzi — a już na pewno nie należy brać do siebie koleżeńskich przytyków. Jak inaczej wyrażać sympatię między przyjaciółmi?
— No ba, że damy radę — stwierdziła butnie, biorąc się pod boki. Miała wysokie ambicje, ale wolała stonować je nieco, jeśli miałoby to zaważyć na powodzeniu całego projektu. Przewidywała jednak, że nawet dwadzieścia minut powinno wystarczyć jej na wykonanie najważniejszej części, zaś pozostałe powinny zmieścić się nawet w resztkach, jeśli tylko będzie wystarczająco sprawna.
Na całe szczęście, część sztuczek przygotowała już wcześniej.
Rozstali się przy drzwiach, a Lucky od razu wkroczyła na wyżyny swoich umiejętności, wdrapując się na sam czubek dachu. Serce waliło jej jak młot nie tylko z powodu wysokości, na jakiej się znalazła, ale i z przejęcia. Cóż, gdyby teraz zleciała, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Dlatego też zsuwając plecak z jednego ramienia, przysiadła okrakiem na trójkątnym szczycie, nie zważając na niewygodę. Wydobyła spośród zapasów specjalnie wybrany minutnik, taki którego kształt pozwalał na przywiązanie do niego długiego sznurka. Nakręciła urządzenie, sprawdzając godzinę z zegarkiem, po czym powolutku opuściła przedmiot do wnętrza przewodu kominowego, a koniec sznurka przywiązała do wystającej żerdzi. Spośród wszystkich niespodzianek przygotowanych dla sąsiada, to było jej opus magnum.
Powstrzymała chichot i chociaż korciło, by ponapawać się swoim dziełem nieco dłużej, to przecież nie był jeszcze koniec. Ostrożnie zsunęła się po dachówkach z powrotem na niższą część i jeden minutnik przyczepiła na taśmie dwustronnej do nawisu po zewnętrznej stronie okna. Kolejny ukryła za donicą na balkonie, jeszcze jeden w rynnie, po czym uznała że z zewnętrznej zabawy to chyba wystarczy. Przeskoczyła przez barierkę, opuściwszy się ostrożnie na dół i nawet pomachała koledze przez okno, kiedy montował swoje pułapki. Truchtem przemknęła do środka i na piętro, zgodnie z obietnicą instalując kilka kolejnych urządzeń, wrzucając je na wysokie półki, jeden wciskając pod łóżko chyba w pokoju gościnnym, a jeszcze kolejny chowając w ozdobnym metalowym pudełku. Z tego powinien być niezły hałas!
Zupełnym przypadkiem wyjrzała przez okno, ale to okazało się być podszeptem losu. Ulicą właśnie nadjeżdżał samochód, zupełnie taki, jakim podróżował gospodarz domu. Nie zamierzała czekać, czy skręci właśnie pod ten numer, kiedy byłoby już za późno na ewakuację. Zbiegła na parter, przeskakując po trzy stopnie na raz.
— Wraca!
Bucky Linwood
— No ba, że damy radę — stwierdziła butnie, biorąc się pod boki. Miała wysokie ambicje, ale wolała stonować je nieco, jeśli miałoby to zaważyć na powodzeniu całego projektu. Przewidywała jednak, że nawet dwadzieścia minut powinno wystarczyć jej na wykonanie najważniejszej części, zaś pozostałe powinny zmieścić się nawet w resztkach, jeśli tylko będzie wystarczająco sprawna.
Na całe szczęście, część sztuczek przygotowała już wcześniej.
Rozstali się przy drzwiach, a Lucky od razu wkroczyła na wyżyny swoich umiejętności, wdrapując się na sam czubek dachu. Serce waliło jej jak młot nie tylko z powodu wysokości, na jakiej się znalazła, ale i z przejęcia. Cóż, gdyby teraz zleciała, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Dlatego też zsuwając plecak z jednego ramienia, przysiadła okrakiem na trójkątnym szczycie, nie zważając na niewygodę. Wydobyła spośród zapasów specjalnie wybrany minutnik, taki którego kształt pozwalał na przywiązanie do niego długiego sznurka. Nakręciła urządzenie, sprawdzając godzinę z zegarkiem, po czym powolutku opuściła przedmiot do wnętrza przewodu kominowego, a koniec sznurka przywiązała do wystającej żerdzi. Spośród wszystkich niespodzianek przygotowanych dla sąsiada, to było jej opus magnum.
Powstrzymała chichot i chociaż korciło, by ponapawać się swoim dziełem nieco dłużej, to przecież nie był jeszcze koniec. Ostrożnie zsunęła się po dachówkach z powrotem na niższą część i jeden minutnik przyczepiła na taśmie dwustronnej do nawisu po zewnętrznej stronie okna. Kolejny ukryła za donicą na balkonie, jeszcze jeden w rynnie, po czym uznała że z zewnętrznej zabawy to chyba wystarczy. Przeskoczyła przez barierkę, opuściwszy się ostrożnie na dół i nawet pomachała koledze przez okno, kiedy montował swoje pułapki. Truchtem przemknęła do środka i na piętro, zgodnie z obietnicą instalując kilka kolejnych urządzeń, wrzucając je na wysokie półki, jeden wciskając pod łóżko chyba w pokoju gościnnym, a jeszcze kolejny chowając w ozdobnym metalowym pudełku. Z tego powinien być niezły hałas!
Zupełnym przypadkiem wyjrzała przez okno, ale to okazało się być podszeptem losu. Ulicą właśnie nadjeżdżał samochód, zupełnie taki, jakim podróżował gospodarz domu. Nie zamierzała czekać, czy skręci właśnie pod ten numer, kiedy byłoby już za późno na ewakuację. Zbiegła na parter, przeskakując po trzy stopnie na raz.
— Wraca!
Bucky Linwood
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
You're on a different road,
I'm in the Milky Way
You want me down on Earth,
but I am up in space.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Kto wie, czy faktycznie istniało coś, co ruszało Bucky’ego. A nie, wróć – koty. Koty to był temat cienki niczym warstewka lodu zimą na jeziorze. Zwłaszcza, gdy chodziło o jego futerkową rodzinę, ale generalnie każdy krzywy komentarz dotyczący kotów prowokował u niego nieposkromioną agresję. Dlaczego? Czort jeden wie. On sam ma milion powodów, które zazwyczaj wygarnia takim delikwentom po kolei. Najchętniej jednak wsadziłby takich do wora, a wór…
No nieważne. Dopóki nie chodziło o koty, faktycznie miał wywalone na wszystko.
— I tak trzymać. — pokiwał głową z uznaniem, absolutnie nie przejmując się faktem, że najpewniej wygląda teraz niczym starszy brat z dumą aprobujący poczynania młodszej siostry. Dopóki mieli wspólny interes, tak właśnie było. Ba, nawet trochę czuł się, jakby byli niemalże duetem jakiegoś mistrza i ucznia w fachu robienia innym psikusów. Prawie jak w komiksach. A będąc certyfikowanym świrem na ich punkcie dodawało mu to tylko więcej zachęty do działania.
Do swoich występków był już tak przyzwyczajony, że raczej nie nazwałby ich sztuczkami. Chwalił się i takimi, jak i takimi, które wcale spektakularne nie były. Ten z kwiatkiem i ziemią był jednak niezły. Kolejnym takim można było nazwać wsadzenie minutnika między przerwy w kaloryferze, oczywiście uprzednio ustawiając wszystko jak trzeba. W kuchni znalazł jeszcze poluzowaną deskę w podłodze, pod którą również umieścił niespodziankę. Reszta musiała podziać się w bardziej „normalnych” miejscach, choć i tak były one trudne do osiągnięcia dla osoby dość niskiej. W trakcie tego wszystkiego zaczął nucić bliżej nieokreśloną melodyjkę, świadczącą idealnie o jego świetnym humorze i zadowoleniu z własnych czynów. Nie czuł się źle. Byłby świetnym złoczyńcą, choć raczej preferował rolę bohatera. Ale takowy rzadko kiedy miał czas na taką frajdę.
Pewnie odmachał Lucky, choć zrobił to machinalnie. Zrobiłby to nawet wtedy, gdyby machał mu właściciel. I skapnąłby się zbyt późno, jak to Linwood.
Akurat wciskał jedno urządzenie w siedzenie kanapy w salonie, gdy usłyszał zbiegającą Martino. Podniósł wzrok, dalej pełen satysfakcji i zupełnie pozbawiony jakichkolwiek obaw. Nawet informacja o wracającym kolesiu zdawała się nie robić na nim takiego wrażenia. Faktyczne uczucie chyba jeszcze do niego nie dotarło, ale dzięki temu mógł spokojnie ogarnąć plan ucieczki. Jak on brzmiał?
Proste – uciekać.
— Dawaj, przez tylne drzwi! — poinstruował zaskakująco spokojnym głosem, samemu dając susa właśnie w kierunku wyjścia na ogródek. Pamiętał, że koleś miał tam jakieś krzaczki, gdzie mogli ewentualnie przeczekać. O ile nie obawiali się o kleszcze czy inne takie gówienka.
Lucky Martino
No nieważne. Dopóki nie chodziło o koty, faktycznie miał wywalone na wszystko.
— I tak trzymać. — pokiwał głową z uznaniem, absolutnie nie przejmując się faktem, że najpewniej wygląda teraz niczym starszy brat z dumą aprobujący poczynania młodszej siostry. Dopóki mieli wspólny interes, tak właśnie było. Ba, nawet trochę czuł się, jakby byli niemalże duetem jakiegoś mistrza i ucznia w fachu robienia innym psikusów. Prawie jak w komiksach. A będąc certyfikowanym świrem na ich punkcie dodawało mu to tylko więcej zachęty do działania.
Do swoich występków był już tak przyzwyczajony, że raczej nie nazwałby ich sztuczkami. Chwalił się i takimi, jak i takimi, które wcale spektakularne nie były. Ten z kwiatkiem i ziemią był jednak niezły. Kolejnym takim można było nazwać wsadzenie minutnika między przerwy w kaloryferze, oczywiście uprzednio ustawiając wszystko jak trzeba. W kuchni znalazł jeszcze poluzowaną deskę w podłodze, pod którą również umieścił niespodziankę. Reszta musiała podziać się w bardziej „normalnych” miejscach, choć i tak były one trudne do osiągnięcia dla osoby dość niskiej. W trakcie tego wszystkiego zaczął nucić bliżej nieokreśloną melodyjkę, świadczącą idealnie o jego świetnym humorze i zadowoleniu z własnych czynów. Nie czuł się źle. Byłby świetnym złoczyńcą, choć raczej preferował rolę bohatera. Ale takowy rzadko kiedy miał czas na taką frajdę.
Pewnie odmachał Lucky, choć zrobił to machinalnie. Zrobiłby to nawet wtedy, gdyby machał mu właściciel. I skapnąłby się zbyt późno, jak to Linwood.
Akurat wciskał jedno urządzenie w siedzenie kanapy w salonie, gdy usłyszał zbiegającą Martino. Podniósł wzrok, dalej pełen satysfakcji i zupełnie pozbawiony jakichkolwiek obaw. Nawet informacja o wracającym kolesiu zdawała się nie robić na nim takiego wrażenia. Faktyczne uczucie chyba jeszcze do niego nie dotarło, ale dzięki temu mógł spokojnie ogarnąć plan ucieczki. Jak on brzmiał?
Proste – uciekać.
— Dawaj, przez tylne drzwi! — poinstruował zaskakująco spokojnym głosem, samemu dając susa właśnie w kierunku wyjścia na ogródek. Pamiętał, że koleś miał tam jakieś krzaczki, gdzie mogli ewentualnie przeczekać. O ile nie obawiali się o kleszcze czy inne takie gówienka.
Lucky Martino
Lin (shad0wlin_)
jak nie lubisz kotów to się wal >:(
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Przyzwyczajona była do roli najstarszej i najbardziej odpowiedzialnej, czasem nawet wśród rówieśników przyjmowała funkcję głosu rozsądku i sprawnego organizatora. Ale to może właśnie dlatego tak cieszyły ją sytuacje, kiedy mogła poczuć się trochę właśnie jak czyjaś młodsza siostrzyczka, zaopiekowana i pochwalona za dobre sprawowanie. Wewnętrzne dziecko Lucky żyło i miało się doskonale, a lubiło dostać swoją porcję uwagi. Może to właśnie dlatego tak bardzo odpowiadało jej towarzystwo Linwooda, nawet jeśli nie zawsze umiała go rozgryźć i czasem wydawał się dziwnie zdystansowany. Kiedy jednak znalazł się wspólny cel, operowali razem jak dobrze naoliwiona maszyna, co chyba całkiem nieźle odwzorowywało typowe relacje między zwykłym rodzeństwem. Tak to sobie przynajmniej wyobrażała, bo chociaż miała własnych braci i siostry, to relacja z nimi wyglądała zupełnie inaczej niż w takim normalnym domu. Przede wszystkim, z żadnym kompletem nie mieszkała na co dzień, a kiedy się krąży między jednym a drugim, coś się z pewnością w relacjach zmienia.
Na przykład żadnemu ze swoich młodszych krewniaków nie zaufałaby na tyle, by wyciągnąć ich na taką akcję jak obecnie. Część była na to zbyt sztywniacka, po innych nie spodziewała się odpowiedniej koordynacji i współpracy. Tymczasem plan minutnikowy wymagał rozgarnięcia, precyzji, a do tego odpowiedniej sprawności i dyskrecji. Było wiele miejsc na błędy, a chociaż od poprawnego wykonania nie zależały losy świata, to zdecydowanie byłoby znacznym rozczarowaniem, gdyby wykonać zadanie tylko na pół gwizdka. Kolejna taka szansa mogła się już po prostu nie nadarzyć.
Dlatego też widząc, że właściciel wraca do domu, nie chciała ryzykować przyłapania na gorącym uczynku. Lepiej było odpuścić kilka ostatnich rekwizytów, za to zwinąć się na czas i z bezpiecznej odległości obserwować reakcję ofiary. Ta część mogła się teraz okazać trudniejsza, bo kiedy rzucili się oboje w kierunku tylnych drzwi, samochód już zatrzymywał się na podjeździe. Lucky bardzo ostrożnie zamknęła drzwi, by nie budzić niepotrzebnych podejrzeń już na start, ale brakło już czasu na rozglądanie się za kluczem. Zamierzała umknąć za najbliższy żywopłot i dotrzeć do jakiegoś porządnego punktu obserwacyjnego, kiedy rozległ się charakterystyczny dźwięk zamykanego bagażnika samochodu, a potem kroki.
I te kroki wcale nie zatrzymały się przy drzwiach wejściowych, ale skierowały ku tyłowi domu.
Nie odważyła się nawet zakląć, chociaż bardzo kusiło, ale natychmiast złapała współtowarzysza zbrodni za łokieć i wciągnęła za bujny krzak hortensji, podczas gdy sąsiad przynosił od strony podjazdu dwie tuje w doniczkach. Spojrzała pobieżnie na zegarek, po czym wyartykułowała bezgłośnie: trzy minuty. Tyle czasu zostało mniej-więcej do odpalenia minutników, o ile tylko były w miarę równo ustawione. Przy sąsiedzie kręcącym się między autem a ogrodem, nie mieli szans na ucieczkę zanim zacznie się przedstawienie.
Bucky Linwood
Na przykład żadnemu ze swoich młodszych krewniaków nie zaufałaby na tyle, by wyciągnąć ich na taką akcję jak obecnie. Część była na to zbyt sztywniacka, po innych nie spodziewała się odpowiedniej koordynacji i współpracy. Tymczasem plan minutnikowy wymagał rozgarnięcia, precyzji, a do tego odpowiedniej sprawności i dyskrecji. Było wiele miejsc na błędy, a chociaż od poprawnego wykonania nie zależały losy świata, to zdecydowanie byłoby znacznym rozczarowaniem, gdyby wykonać zadanie tylko na pół gwizdka. Kolejna taka szansa mogła się już po prostu nie nadarzyć.
Dlatego też widząc, że właściciel wraca do domu, nie chciała ryzykować przyłapania na gorącym uczynku. Lepiej było odpuścić kilka ostatnich rekwizytów, za to zwinąć się na czas i z bezpiecznej odległości obserwować reakcję ofiary. Ta część mogła się teraz okazać trudniejsza, bo kiedy rzucili się oboje w kierunku tylnych drzwi, samochód już zatrzymywał się na podjeździe. Lucky bardzo ostrożnie zamknęła drzwi, by nie budzić niepotrzebnych podejrzeń już na start, ale brakło już czasu na rozglądanie się za kluczem. Zamierzała umknąć za najbliższy żywopłot i dotrzeć do jakiegoś porządnego punktu obserwacyjnego, kiedy rozległ się charakterystyczny dźwięk zamykanego bagażnika samochodu, a potem kroki.
I te kroki wcale nie zatrzymały się przy drzwiach wejściowych, ale skierowały ku tyłowi domu.
Nie odważyła się nawet zakląć, chociaż bardzo kusiło, ale natychmiast złapała współtowarzysza zbrodni za łokieć i wciągnęła za bujny krzak hortensji, podczas gdy sąsiad przynosił od strony podjazdu dwie tuje w doniczkach. Spojrzała pobieżnie na zegarek, po czym wyartykułowała bezgłośnie: trzy minuty. Tyle czasu zostało mniej-więcej do odpalenia minutników, o ile tylko były w miarę równo ustawione. Przy sąsiedzie kręcącym się między autem a ogrodem, nie mieli szans na ucieczkę zanim zacznie się przedstawienie.
Bucky Linwood
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
You're on a different road,
I'm in the Milky Way
You want me down on Earth,
but I am up in space.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Bucky nigdy nie był tym odpowiedzialnym, a przynajmniej na takiego się nie kreował. Generalnie słynął z tego, żeby takim dużym dzieckiem i beztrosko brnął sobie przez wszystkie lata dorosłości. Musiał jednak posiadać choć krztę odpowiedzialności za swój własny żywot, bo inaczej by zginął marnie tuż po wyprowadzce z rodzinnego domu. Być może nie zdawał sobie sprawy z posiadania kluczowej cechy, która nie tylko nie pozwalała mu polec, ale również służyła mu doskonale w odgrywaniu starszego brata lub swego rodzaju lidera. Nie musiał się wszystkim przejmować, nawet tym, co stanie się z nim czy Lucky, by takowym być. Najpewniej składały się na to inne cechy jego charakteru, no i sama osoba. Bo, jakby nie patrzeć, Linwood też nie miał tak świetnej relacji z własnym rodzeństwem jaką miał obecnie z Lucky. Grono takich osób nie było właśnie duże, a mimo wszystko doceniał wszystkich, którzy się w nim znaleźli.
Zaufanie też było ważne. On mógł mieć generalnie w to wywalone, bo nie miał nic do ukrycia, ale czasami wypadało nad czymś się zastanowić, by nie skończyć w areszcie czy czymś podobnym. Przy Lucky nie musiał się o to martwić i to było dla niego najważniejsze. Zwłaszcza, że teraz nie powinien się zastanawiać nad tym, czy mógł jej ufać tylko nad tym, jak niezauważenie uciec z miejsca zbrodni.
I to w trybie natychmiastowym.
Serce waliło mu jak młotem, krew niemalże pulsowała mu w żyłach, ale jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Być może dlatego lubił tak odwalać, bo czując ten zastrzyk adrenaliny jakby odblokowywał którąś część mózgu, której dotychczas nie używał. To nie tylko ułatwiało mu wszelakie uniki dotyczące swoich nieprzemyślanych działań, ale dawało mu również nieopisane uczucie satysfakcji. Obecnie jednak brakowało mu jeszcze trochę, by mógł poczuć to śmieszne spełnienie i zadowolenie z udanej akcji. Jeszcze nie uciekli, jeszcze nie odpaliły się minutniki, a z sekundy na sekundę ich plany coraz bardziej się komplikowany.
Ale Linwood wcale się tym nie przejął.
Dał się zabrać za krzak hortensji, gdy również zdał sobie sprawę o niebezpiecznym zbliżaniu się gospodarza do ich obecnego położenia. Że też kretyn musiał akurat zapragnąć wybrać się do ogrodu. Pokiwał głową, gdy Lucky bezgłośnie przekazała mu o trzech minutach. Minutniki z pewnością zwrócą jego uwagę, a wtedy będą mogli uciec. Ale lepiej, by pajac był wtedy w środku, a nie na zewnątrz.
Mimo wszystko kucnął sobie wygodnie za krzakiem, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Wyglądał ostrożnie od czasu do czasu zza krzaka, by potencjalnie wyglądać, czy mężczyzna się do nich za bardzo nie zbliża. Nie było źle, ale ten zaś ciągle nie wchodził do środka domu, a po przeniesieniu roślinek do ogrodu kontemplował nad nimi tak, jakby myślał właśnie nad jakąś życiową filozofią.
Przynajmniej do czasu, aż nie rozległa się seria dźwięków, na którą czekali oboje z Martino.
Lucky Martino
Zaufanie też było ważne. On mógł mieć generalnie w to wywalone, bo nie miał nic do ukrycia, ale czasami wypadało nad czymś się zastanowić, by nie skończyć w areszcie czy czymś podobnym. Przy Lucky nie musiał się o to martwić i to było dla niego najważniejsze. Zwłaszcza, że teraz nie powinien się zastanawiać nad tym, czy mógł jej ufać tylko nad tym, jak niezauważenie uciec z miejsca zbrodni.
I to w trybie natychmiastowym.
Serce waliło mu jak młotem, krew niemalże pulsowała mu w żyłach, ale jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Być może dlatego lubił tak odwalać, bo czując ten zastrzyk adrenaliny jakby odblokowywał którąś część mózgu, której dotychczas nie używał. To nie tylko ułatwiało mu wszelakie uniki dotyczące swoich nieprzemyślanych działań, ale dawało mu również nieopisane uczucie satysfakcji. Obecnie jednak brakowało mu jeszcze trochę, by mógł poczuć to śmieszne spełnienie i zadowolenie z udanej akcji. Jeszcze nie uciekli, jeszcze nie odpaliły się minutniki, a z sekundy na sekundę ich plany coraz bardziej się komplikowany.
Ale Linwood wcale się tym nie przejął.
Dał się zabrać za krzak hortensji, gdy również zdał sobie sprawę o niebezpiecznym zbliżaniu się gospodarza do ich obecnego położenia. Że też kretyn musiał akurat zapragnąć wybrać się do ogrodu. Pokiwał głową, gdy Lucky bezgłośnie przekazała mu o trzech minutach. Minutniki z pewnością zwrócą jego uwagę, a wtedy będą mogli uciec. Ale lepiej, by pajac był wtedy w środku, a nie na zewnątrz.
Mimo wszystko kucnął sobie wygodnie za krzakiem, starając się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Wyglądał ostrożnie od czasu do czasu zza krzaka, by potencjalnie wyglądać, czy mężczyzna się do nich za bardzo nie zbliża. Nie było źle, ale ten zaś ciągle nie wchodził do środka domu, a po przeniesieniu roślinek do ogrodu kontemplował nad nimi tak, jakby myślał właśnie nad jakąś życiową filozofią.
Przynajmniej do czasu, aż nie rozległa się seria dźwięków, na którą czekali oboje z Martino.
Lucky Martino
Lin (shad0wlin_)
jak nie lubisz kotów to się wal >:(
-
Forza!nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Sekundy wydłużały się w minuty, zaś minuty zdawały się wiecznością, podczas gdy gospodarz guzdrał się przy swoich donicach, łaził w tę i we wtę między samochodem a tyłem domu, tak jakby nie mógł po prostu postawić tych nieszczęsnych tuj gdziekolwiek. Czas uciekał, efekt na pewno nie byłby taki sam gdyby akcja zastała ofiarę na zewnątrz, a w dodatku z każdym kursem sąsiad przechodził niebezpiecznie blisko krzaku hortensji. Wystarczył jakiś pomniejszy szelest, czy nawet zwykły kaprys, żeby spojrzenie uciekło nieco w bok i pozwoliło zauważyć, że w ogrodzie coś jest inaczej niż zwykle. Roślinka rozpościerała się gęsto, wystarczająco by schować dwie osoby, jednak skoro im dawała spomiędzy liści widok na dom, to z drugiej strony też na pewno dałoby się zauważyć dowcipnisiów.
Zostało pół minuty, tak na oko. Zaczynała odnosić wrażenie, że serce wyskoczy jej gardłem, zdawało się obijać o żebra od środka niczym oszalałe ze strachu zwierzę w klatce. O mało nie przestała oddychać zanim przypomniała sobie, że musi wciągnąć trochę powietrza do płuc, żeby dożyć wielkiego finału. Odruchowo jednak nie chciała się ruszyć, żeby tylko nie zdradzić ich położenia, nie stracić równowagi, żeby, do cholery, nie kichnąć, bo wtedy cały misterny plan wziąłby w łeb.
Za bardzo się starała, żeby teraz pozwolić losowi to zepsuć.
Myślała że będą spaleni, w momencie kiedy mężczyzna włożył klucz do zamka tylnych drzwi, nieświadom że były już dawno otwarte przez dwójkę intruzów. To był jednak ten moment, najpiękniejszy ze wszystkich, kiedy z wnętrza domu rozległ się pierwszy terkot minutnika, a w ślad za nim kilka, kilkanaście kolejnych. Sąsiad najpierw zamarł, skonsternowany, zanim poszarpał się chwilę z zamkiem i wparował do domu, prawdopodobnie już wściekły jak osa. Lucky musiała zakryć sobie usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem na ten widok i żałowała, że nie może zobaczyć miny ich ofiary w momencie, gdy rozbrzmiały pierwsze dzwonki. Kakofonia najróżniejszych sygnałów brzmiała teraz niczym najpiękniejsza muzyka.
W oknie mignęła jej sylwetka sąsiada, bezradnie miotającego się po domu i wtedy nie wytrzymała — zaczęła się śmiać. Z trudem tłumiła rozbawienie w dłoni przyciśniętej do twarzy, jednak scena przed nimi, mimo że oglądana zza krzaka, była po prostu zbyt doskonała. Odnieśli sukces! Facet był ewidentnie wkurzony i wątpliwe, by prędko uporał się ze wszystkimi niespodziankami ukrytymi w jego domu. Ta zemsta smakowała niezwykle słodko, a kto tego nie widział niech żałuje.
Bucky Linwood
Zostało pół minuty, tak na oko. Zaczynała odnosić wrażenie, że serce wyskoczy jej gardłem, zdawało się obijać o żebra od środka niczym oszalałe ze strachu zwierzę w klatce. O mało nie przestała oddychać zanim przypomniała sobie, że musi wciągnąć trochę powietrza do płuc, żeby dożyć wielkiego finału. Odruchowo jednak nie chciała się ruszyć, żeby tylko nie zdradzić ich położenia, nie stracić równowagi, żeby, do cholery, nie kichnąć, bo wtedy cały misterny plan wziąłby w łeb.
Za bardzo się starała, żeby teraz pozwolić losowi to zepsuć.
Myślała że będą spaleni, w momencie kiedy mężczyzna włożył klucz do zamka tylnych drzwi, nieświadom że były już dawno otwarte przez dwójkę intruzów. To był jednak ten moment, najpiękniejszy ze wszystkich, kiedy z wnętrza domu rozległ się pierwszy terkot minutnika, a w ślad za nim kilka, kilkanaście kolejnych. Sąsiad najpierw zamarł, skonsternowany, zanim poszarpał się chwilę z zamkiem i wparował do domu, prawdopodobnie już wściekły jak osa. Lucky musiała zakryć sobie usta dłonią, żeby nie wybuchnąć śmiechem na ten widok i żałowała, że nie może zobaczyć miny ich ofiary w momencie, gdy rozbrzmiały pierwsze dzwonki. Kakofonia najróżniejszych sygnałów brzmiała teraz niczym najpiękniejsza muzyka.
W oknie mignęła jej sylwetka sąsiada, bezradnie miotającego się po domu i wtedy nie wytrzymała — zaczęła się śmiać. Z trudem tłumiła rozbawienie w dłoni przyciśniętej do twarzy, jednak scena przed nimi, mimo że oglądana zza krzaka, była po prostu zbyt doskonała. Odnieśli sukces! Facet był ewidentnie wkurzony i wątpliwe, by prędko uporał się ze wszystkimi niespodziankami ukrytymi w jego domu. Ta zemsta smakowała niezwykle słodko, a kto tego nie widział niech żałuje.
Bucky Linwood
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Wu (dc: dziarski_tuptacz)
-
You're on a different road,
I'm in the Milky Way
You want me down on Earth,
but I am up in space.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Natomiast Bucky był jedną wielką oazą spokoju. Jedyne, o czym myślał, to wydawanie telepatycznych komend sąsiadowi za każdym razem, gdy zbliżał się do ich krzaczka. Nie podchodź bliżej, wróc się, won w stronę domu – coś takiego mamrotały jego myśli, a sąsiad z opóźnieniem, ale słuchał. I potem wracał. Powstało z tego niezłe cyrkowe koło, ale nawet to nie wytrącało Linwooda z równowagi. Musiało się udać i już. Inaczej nigdy by sobie nie wybaczył tak karygodnego błędu. A gdyby zostali dostrzeżeni? To też niezbyt dobrze, ale zawsze mogli wytłumaczyć się głupim kawałem. Pod postacią schowania się w krzakach hortensji, bo przecież nie w postaci minutników. I mogliby się tylko modlić, by chłop nie miał głowy na karku, bo wtedy raczej bez problemu dodałby sobie dwa do dwóch. A wtedy klapa całkowita.
Aż sam zerknął na zegarek, nagle pamiętając godzinę zero jak nigdy dotąd. Sam czuł, jak wysokie tętno dudni mu aż w uszach, nie mogąc doczekać się wielkiego finału. Nie był w stanie nawet pomyśleć, jak mogłaby wyglądać reakcja „ofiary”. Chciał ją zobaczyć na własne oczy, a już za chwilę będzie mógł to zrobić.
Jedyne co zobaczył, to sąsiada przy tylnych drzwiach, próbującego włożyć klucz do zamka. Aż zassał powietrze, oczywiście nie z nerwów, tylko bardziej z odruchu. On się przecież nie denerwował, prawda? Ani trochę. Nawet wtedy, gdy już prawie przekręcał klucz… A wtedy uratowały ich minutniki. To miał być żart, a wyszło, że one uratowały im tyłek przy okazji. Świetnie się złożyło.
Linwood nawet się nie patrzył, tylko parsknął w momencie, w którym zauważył rozemocjonowanego sąsiada. To było to! Po to tu przyszli – po chaos w czystej postaci, którego biedny ziomuś nie potrafił opanować. To sprawiało, że miał ochotę śmiać się do rozpuku, nie czując ani krzty współczucia. Tu nie było czego współczuć – chłop sam się o to prosił. I w końcu się doigrał. Pamiętał jednak, by nie zdradzić ich kryjówki, więc swoje chichoty pozostawił w tonie słyszalnym jedynie dla Lucky. Tego domownik nie miał prawa usłyszeć, szczególnie walcząc z tymi durnymi minutnikami.
O jezuniu, ale to było piękne.
Nawet jego towarzyszka zaczęła się śmiać, ale też była względnie niesłyszalna od środka domu. Mimo wszystko pomyślał, że powinni się stąd wytransportować – chociażby zza krzaka na ulicę, by nie było przypału. Może nawet podejść i spytać, czy nie potrzebuje pomocy. A co im tam?
— Nie no, zaajebiście jest. Ale może chodźmy to obejrzeć skądś indziej niż zza krzaka. Póki facet jest… zajęty. — zaśmiał się po raz kolejny, nie mogąc się powstrzymać. Naprawdę świetny pokaz miał miejsce przed jego oczami, ale krzaczek już powoli zaczynał mu przeszkadzać. Powinni wziąć jakąś lornetkę i podziwiać swoje dzieło z daleka, względnie bezpiecznie.
Lucky Martino
Aż sam zerknął na zegarek, nagle pamiętając godzinę zero jak nigdy dotąd. Sam czuł, jak wysokie tętno dudni mu aż w uszach, nie mogąc doczekać się wielkiego finału. Nie był w stanie nawet pomyśleć, jak mogłaby wyglądać reakcja „ofiary”. Chciał ją zobaczyć na własne oczy, a już za chwilę będzie mógł to zrobić.
Jedyne co zobaczył, to sąsiada przy tylnych drzwiach, próbującego włożyć klucz do zamka. Aż zassał powietrze, oczywiście nie z nerwów, tylko bardziej z odruchu. On się przecież nie denerwował, prawda? Ani trochę. Nawet wtedy, gdy już prawie przekręcał klucz… A wtedy uratowały ich minutniki. To miał być żart, a wyszło, że one uratowały im tyłek przy okazji. Świetnie się złożyło.
Linwood nawet się nie patrzył, tylko parsknął w momencie, w którym zauważył rozemocjonowanego sąsiada. To było to! Po to tu przyszli – po chaos w czystej postaci, którego biedny ziomuś nie potrafił opanować. To sprawiało, że miał ochotę śmiać się do rozpuku, nie czując ani krzty współczucia. Tu nie było czego współczuć – chłop sam się o to prosił. I w końcu się doigrał. Pamiętał jednak, by nie zdradzić ich kryjówki, więc swoje chichoty pozostawił w tonie słyszalnym jedynie dla Lucky. Tego domownik nie miał prawa usłyszeć, szczególnie walcząc z tymi durnymi minutnikami.
O jezuniu, ale to było piękne.
Nawet jego towarzyszka zaczęła się śmiać, ale też była względnie niesłyszalna od środka domu. Mimo wszystko pomyślał, że powinni się stąd wytransportować – chociażby zza krzaka na ulicę, by nie było przypału. Może nawet podejść i spytać, czy nie potrzebuje pomocy. A co im tam?
— Nie no, zaajebiście jest. Ale może chodźmy to obejrzeć skądś indziej niż zza krzaka. Póki facet jest… zajęty. — zaśmiał się po raz kolejny, nie mogąc się powstrzymać. Naprawdę świetny pokaz miał miejsce przed jego oczami, ale krzaczek już powoli zaczynał mu przeszkadzać. Powinni wziąć jakąś lornetkę i podziwiać swoje dzieło z daleka, względnie bezpiecznie.
Lucky Martino
Lin (shad0wlin_)
jak nie lubisz kotów to się wal >:(