-
Only you can save me from my lack of self‑control. And I won't make excuses for the pain I caused us both.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Orien siedział na ławce, nieopodal tylnego wejścia do szpitala, tuż obok zjazdu dla karetek. Swojej ulubionej ławce warto by dodać. Zabawnym, nieco absurdalnym jest mieć swoją ulubioną ławkę, nieprawdaż? Cóż, najpewniej kwestia wieku. Geriatryczny sznyt zaczyna się bowiem wtedy, gdy poza zachwycaniem się zakupem nowej pralki, mamy ulubione ławki, wymarzone miejsca w komunikacji miejskiej i ukochany wyszczerbiony widelec. Chociaż on nie miał ulubionego widelca z uszczerbkiem, był pedantem, to by nie przeszło. Musiało padać, na betonowym podjeździe dostrzegalne były bowiem ślady wilgoci, nawet drobne kałuże w miejscach, gdzie pojawiałyy się wgłębienia w pozornie gładkim asfalcie. Powietrze miało w sobie ten znajomy chłód, który sygnalizował koniec dnia. Po operacji, którą właśnie zakończył, powinien wrócić do gabinetu już jakieś czas temu. Papierologia, piętrzyła się na jego biurku niczym krzywa wieża w Pizie. Nogi jednak odmawiał posłuszeństwa, jego ciało stawiało niemy protest. Tak, więc trwał , na swej ulubionej ławce, balansując na pograniczu zmęczenia i czegoś, co na ten moment było mu trudne do nazwania. Nie chciał się nad sobą użalać. A jednak czuł, że od pewnego czasu życie przecieka mu przez palce. Że przegapił moment, w którym wszystko się zmieni. Albo moment, w którym powinien w końcu wziąć się w garść. Orien nie lubił chwil takich jak ta. Sprzyjały myśleniu. A on jak na złość nie chciał myśleć. Nie chciał kontemplować każdego szemranego momentu swego jestestwa. Halcroftowi jednak się nie spieszyło. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, mentolowych, z jakimś nieszczególnie wyględnym logo, którego nigdy wcześniej nie widział. Nie palił. Nie potrafił nawet porządnie zaciągnąć się dymem bez kaszlu, ale nosił je ze sobą od jakiejś imprezy, na której ktoś wrzucił mu je do kieszeni marynarki, gdy przesiadywał na balkonie po kilku głębszych. Może z grzeczności, może z nudów. Nie wyrzucił ich co ciekawe. Przekładał je tylko z kieszeni do kieszeni, w zupełnie bezrefleksyjnym odruchu. Dziwne, że akurat dziś, poczuł pokusę, by zaprzyjaźnić się z nikotynowym towarzyszem. Zanim jednak podjął decyzję czy warto poświęcić zdrowie swych płuc dla tej jakże ważnej sprawy, przekładał paczkę w dłoniach, jakby ważył w nich czyjś los, coś więcej niż tylko nikotynę i mentol. Myślał, że może, jeśli zapali tego papierosa, to świat stanie się na moment mniej zagmatwany. Może dym poukłada w głowie to, co dawno straciło kształt. Siedział tu jednak dobre dwa kwadranse, ale nie zapalił. Zrobił jednak krok do przodu i przyłożył papierosa do ust, jakby sprawdzał, czy to pasuje do jego twarzy. Czy obraz, który właśnie tworzył spina się w spójną całość. Po chwili jednak ponownie wcisnął papierosa do paczki. Czuł się z nim równie obco, jak z faktem, że od trzech miesięcy jego nastoletnia córka spała w sąsiednim pokoju w jego apartamencie. Gdy próby ukojenia smutków w nikotynowej odskoczni spełzło na niczym, Orien postanowił upić łyk kawy. Wyciągnął, więc rękę po stojący na krawędzi ławki papierowy kubek, z gatunku tych gorszej jakości, cieńszych, upierdliwie parzących cię w dłonie, gdy chcesz upić łyk ciepłego napoju. Cholera. Wanilia i ten owsiany posmak. To nie była jego kawa. Słodka, bez wyrazu i prosząca się o zapomnienie. Zupełnie jak on sam od pewnego czasu. Westchnął tylko, nie miał nawet sił się złościć, tym bardziej nie było mu po drodze, by wstać i zawrócić do tego bufetu po nową kawę. Czarną i bez cukru jak przystało na podstarzałego chirurga. Myślami za to wrócił do córki. Do jej powrotu. Wróciła z bliżej nieokreślonego powodu. Trzy walizki marki samsonite i ona. Ekscentryczna nastolatka. Przyjechała nagle, może dlatego, że u matki było jeszcze gorzej niż u starego zrzędy. A może dlatego, że wreszcie chciała coś odzyskać. Jednak to raczej mniej prawdopodobne. Trzymała się na dystans, ostrożnie, jakby każde słowo mogło zrobić coś więcej niż tylko zamącić panującą między nimi od lat ciszę. I być może tak właśnie było. Ona nie chciała z nim wcale rozmawiać. Natomiast Orien chyba nie potrafił jej słuchać. Byli niczym dwie muchy, które zderzały się ze sobą, chcąc nie natrafić na lep powieszony gdzieś pod sufitem. Z byłą żoną, a jej matką zawsze miał trochę nie po drodze. Ich relacja byłą szalona, delikatnie rzecz ujmując. Rozwiódł się, bowiem już lata temu. Nagły natłok myśli, zupełne pogubienie. Uczucia, które był jak jego, ale nie do końca, zupełnie jakby był tylko widzem, oglądającym z boku sceny ze swojego życia. Myślał, że ten nieokiełznany chaos to coś, co się kiedyś kończy. Łudził się, że po burzy przyjdzie słońce i wszystko wróci do normy. Jednak wyśniony, a wręcz wyczekany porządek nigdy nie przyszedł. Przyszły tylko inne burze, praca, dyżury, relacje tak krótkie, że zasadnym byłoby postrzeganie ich w kategorii epizodów. Kobiety, przychodziły i znikały, zanim zdążył zapamiętać czy słodzą kawę przy śniadaniu. To nie był dowód hedonizmu Oriena. Jego działania były tylko jedną cegiełką w tym całym ambarasie. Nie potrafił zbudować niczego trwałego. Najwyraźniej nie było mu to dane.
Regina Salvatore
Regina Salvatore
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
3.
Kolejny dzień na oddziale, a wrażenia takie same jak zwykle. Chyba zaczęła się już przyzwyczajać do cholernie ciężkiego trybu pracy, wciąż pełnego niespodzianek i nieoczekiwanych zadań. Do tej pory nic jednak nie przebiło jej pierwszej operacji, gdzie sama dostała skalpel do ręki. Uczucie strachu i głowę pełną obaw o własne umiejętności czy wiedzę pamiętała po dziś dzień. Towarzyszyło mu jednak uczucie ciekawości i swego rodzaju podekscytowania, mającego większą moc niż obawa o dobro pacjenta. Przecież była dobra. I nie zabiła przecież tego pacjenta na stole. Może solidnej pochwały nie zebrała będąc ledwie żółtodziobem, ale kiedyś jej się to uda.
Ale przed nią rozciągała się jeszcze długa, kręta droga. Była tego świadoma. Dalej była jednak mocno podekscytowana faktem, że było jej już bliżej niż dalej do samej mety. Jeszcze parę miesięcy temu pewnie nie była takiej myśli, mając jeden z wielu kryzysów, choć mocą był on nieporównywalny do każdego poprzedniego. Salvatore cechowała się jednak wewnętrzną siłą, czymś, co nie pozwoliło jej ot tak porzucić postawionego przed sobą celu. Nie była osobą, która z łatwością ulega pokusie poddania się i rzucenia wszystkiego na szalę przeznaczenia. Co będzie, to będzie. No nie do końca. Nie mogła pozwolić sobie na utratę kontroli, zwłaszcza nad własnym losem. Nie, gdy każda potencjalnie inna możliwość mogła wiązać się z czymś, z czym wolała nie mieć do czynienia.
Z jednej strony cieszyła się, że pokonała w sobie nieodpartą chęć rezygnacji, a nawet powrotu na rodzinną Kubę. Przynajmniej nie musiałaby oglądać rozczarowanej twarzy ojca. Skoro już nawet on pogodził się z faktem, że wstąpiła na tą samą ścieżkę, co jej matka, nie zamierzała tego burzyć. Z drugiej zaś strony, również była osobą, która żyła z przeświadczeniem, że być może jej życiowa rewolucja już miała miejsce. Wraz z decyzją o wyjeździe do Kanady i studiach, które nie do końca odpowiadały rodzinie. Tak najwidoczniej musiało być.
A ona musiała jakoś dalej sobie radzić.
Z ulgą udała się na przerwę, czując spore zmęczenie na własnych barkach. Wcześniej mało co zjadła, więc zamierzała wykorzystać okazję na szybki posiłek, a także na krótkie przewietrzenie się. Zabrała ze sobą również teczkę z notatkami, nieodłączną od początku studiów. Pokrytą naklejkami z postaciami z MCU, choć te najstarsze już powoli zaczynały się ścierać lub odklejać. Tak zamierzała zjeść dzisiejszy obiad - na szybko, w towarzystwie czytania i przytłumionego śpiewu ptaków.
Nie dotarła jednak do ławki. Wychodząc na zewnątrz, po przejściu krótkiego kawałka, już zauważyła, że ktoś siedzi na jednej z nich. Z daleka nie rozpoznała sylwetki - choć może powinna. Miałaby czas na zmianę planów. Podeszła jednak za blisko, by bez dawania znaku o swojej obecności obrócić się na pięcie i odejść. Wraz z rozpoznaniem twarzy, znajomej aż do bólu, przekonała się jednak, że wyszłoby wtedy z szydło z worka.
Bo zamarła. Nie była w stanie wykonać ruchu, nawet najmniejszego. Po prostu patrzyła się w kierunku swojego byłego profesora, czując, jak tona nieproszonych emocji napływa do jej wnętrza.
Orien Halcroft
-
Only you can save me from my lack of self‑control. And I won't make excuses for the pain I caused us both.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Sekundy zamieniały się w minuty a te w kolejne kwadranse. KAwopodobny trunek z papierowego kubka nie zaspakajał jego potrzeby kofeinowego uderzenia. Kilka kolejnych wymuszonych łyków, które upił w myśl zasady, że opłaconego jedzenia nie traktuje się jak śmieci, tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jest rasowym tradycjonalistom jeśli chodzi o napoje. Tego typu wymysły nie były dla niego. W tej materii raczej zmiany nie nadejdą. Gdy myśli stawały się nazbyt wręcz uciążliwe, szukał innej alternatywy, innego dystraktora. Chociaż na chwilę. Ręka wsunięta niedbale do kieszeni marynarki przypomniała mu ponownie, że miał tego nieszczęsnego papierosa. Może to był właśnie ten moment? Przesiąkniętego mentolem, tytoniowego zabójstwa w kilku nieudolnych buchach. Sprawnym ruchem palców wyjął jednego z papierowej paczki. Przymknął oczy, chcąc nabrać rezonu, chcąc zebrać myśli w jedną spójną całość. Przycisnął papierosa do palca wskazującego, uderzając wierzchem dłoni rytmicznie o kolano. Jak gdyby w głowie nie dudniły mu wszystkie wypowiedziane i przemilczane słowa, a radiowy hit z tak dobrze mu znanym bitem. Natrętne myśli krążyły po jego świadomości niczym ćmy; ślepe, uparte, lgnące do każdego ciepła, które jeszcze było w ich zasięgu. Nie wiedząc, że ogień, do którego lecą, już dawno przestał grzać, a zaczął parzyć. Spalać do bólu. Nie wiedział, jak sobie pomóc, natłok uczuć był trudny do opisania; niepokój, wstyd, melancholia. I w końcu poczucie winy, może największe z nich wszystkich.
Wtem wszystko przestało mieć nagle zdarzenie. Czysta karta, zupełnie jakby ktoś uderzył go obuchem w głowę. Nie zauważył jej od razu, spojrzeniem lawirując po betonowej płycie, która chrzęściła mu pod butami. Być może dlatego, że myślami dryfował gdzieś daleko, poza granicami błahej prozy życia, łuszczącej się farby w kolorze tej przedziwnej typowej szpitalom seledynowej zieleni i odrapanych drzwi prowadzących na zaplecze szpitala. Jednak była tu. Regina.
Spostrzegł ją kątem oka. Niczym widmo, balansujące na granicy prawdy i fikcji. Zupełnie jak gdyby była tylko złudzeniem. Kuksańcem od losu. Ale nie, ona tu była. Ciałem i duszą. Jej obecność miała ciężar. Ciężar niedopowiedzeń Oriena, ciężar tego co wraz z nią porzucił. -Regina.- syknął, słysząc swój głos. Imię, które wymówił zdecydowanie za głośno, by udać, że rzucił je tylko w eter. Słowo, którego ciężar sprawił, że powietrze nagle stało się cięższe, gęstsze. -Pracujesz tu teraz.- powiedział do niej po chwili, wstając z ławki. Nie było to najlepsze powitanie, ale jakie byłoby lepsze? Co w tej sytuacji powinien był zrobić? Przez dłuższy moment unikał jej spojrzenia. Nie z powodu poczucia jakiejkolwiek wyższości. Raczej dlatego, że bał się, co w tym spojrzeniu znajdzie. Może rozczarowanie. Może ból. A może, co najgorsze, nic, swoistą pustkę, do której dołożył swoją cegiełkę. Gdyby istniały słowa na to wszystko, co w nim drgało od chwili, gdy dostrzegł znajomy kontur jej sylwetki, może powiedziałby coś więcej niż tylko to wyjątkowo suche i rzeczowe pytanie. Gdy się poznali te długie miesiące temu, miał wrażenie, że życie w końcu daje mu znak. Ten znak, na który czekał od dawna. Nie planował tego, co się między nimi zrodziło, nie planował tego. Jednak to właśnie wtedy, po raz pierwszy od dawna, czuł, że naprawdę żyje. Przez moment nie był już tylko zapracowanym pedantycznym chirurgiem, ale człowiekiem, który na nowo uczył się coś czuć. Był jednak katalizatorem wszystkich nieszczęść, które przyszło mu dźwigać na barkach. Tak, więc uciekł, gdy tylko jego serce zaczęło bić przy niej nieco szybciej. Gdy zaczęło bić w jednym znajomym rytmie za każdym razem, gdy Regina była obok. Odszedł z uczelni, pod płaszczykiem etyki, profesjonalizmu, jasnych wartości. Może w jakiejś mierze to była prawda. Ale równie prawdziwe było to, że nie umiał unieść wagi uczuć, które zaczęły nabierać namacalnej, wręcz formy. Nie ufał sobie. Nie chciał po raz kolejny zepsuć czegoś, co było zbyt piękne, by być częścią jego życia. Tak, więc zagrzebał ich żywcem już jakiś czas temu. Podniósł jednak wzrok, zrobiwszy kilka kroków naprzód. Zrobił to nader powoli, z ostrożnością, jakby każde jej spojrzenie mogło go złamać. I rzeczywiście, coś się w nim drgało. Z każdą sekundą w jej towarzystwie czuł się coraz mniej pewnie. Jej obecność była niczym cienki lód łamiący się pod stopami na zamarźniętym jeziorze. W tej sytuacji również tracił kontrolę nad sytuacją. Jeden niewłaściwy ruch i ląduje po uszy w lodowatej wodzie.
Regina Salvatore
Wtem wszystko przestało mieć nagle zdarzenie. Czysta karta, zupełnie jakby ktoś uderzył go obuchem w głowę. Nie zauważył jej od razu, spojrzeniem lawirując po betonowej płycie, która chrzęściła mu pod butami. Być może dlatego, że myślami dryfował gdzieś daleko, poza granicami błahej prozy życia, łuszczącej się farby w kolorze tej przedziwnej typowej szpitalom seledynowej zieleni i odrapanych drzwi prowadzących na zaplecze szpitala. Jednak była tu. Regina.
Spostrzegł ją kątem oka. Niczym widmo, balansujące na granicy prawdy i fikcji. Zupełnie jak gdyby była tylko złudzeniem. Kuksańcem od losu. Ale nie, ona tu była. Ciałem i duszą. Jej obecność miała ciężar. Ciężar niedopowiedzeń Oriena, ciężar tego co wraz z nią porzucił. -Regina.- syknął, słysząc swój głos. Imię, które wymówił zdecydowanie za głośno, by udać, że rzucił je tylko w eter. Słowo, którego ciężar sprawił, że powietrze nagle stało się cięższe, gęstsze. -Pracujesz tu teraz.- powiedział do niej po chwili, wstając z ławki. Nie było to najlepsze powitanie, ale jakie byłoby lepsze? Co w tej sytuacji powinien był zrobić? Przez dłuższy moment unikał jej spojrzenia. Nie z powodu poczucia jakiejkolwiek wyższości. Raczej dlatego, że bał się, co w tym spojrzeniu znajdzie. Może rozczarowanie. Może ból. A może, co najgorsze, nic, swoistą pustkę, do której dołożył swoją cegiełkę. Gdyby istniały słowa na to wszystko, co w nim drgało od chwili, gdy dostrzegł znajomy kontur jej sylwetki, może powiedziałby coś więcej niż tylko to wyjątkowo suche i rzeczowe pytanie. Gdy się poznali te długie miesiące temu, miał wrażenie, że życie w końcu daje mu znak. Ten znak, na który czekał od dawna. Nie planował tego, co się między nimi zrodziło, nie planował tego. Jednak to właśnie wtedy, po raz pierwszy od dawna, czuł, że naprawdę żyje. Przez moment nie był już tylko zapracowanym pedantycznym chirurgiem, ale człowiekiem, który na nowo uczył się coś czuć. Był jednak katalizatorem wszystkich nieszczęść, które przyszło mu dźwigać na barkach. Tak, więc uciekł, gdy tylko jego serce zaczęło bić przy niej nieco szybciej. Gdy zaczęło bić w jednym znajomym rytmie za każdym razem, gdy Regina była obok. Odszedł z uczelni, pod płaszczykiem etyki, profesjonalizmu, jasnych wartości. Może w jakiejś mierze to była prawda. Ale równie prawdziwe było to, że nie umiał unieść wagi uczuć, które zaczęły nabierać namacalnej, wręcz formy. Nie ufał sobie. Nie chciał po raz kolejny zepsuć czegoś, co było zbyt piękne, by być częścią jego życia. Tak, więc zagrzebał ich żywcem już jakiś czas temu. Podniósł jednak wzrok, zrobiwszy kilka kroków naprzód. Zrobił to nader powoli, z ostrożnością, jakby każde jej spojrzenie mogło go złamać. I rzeczywiście, coś się w nim drgało. Z każdą sekundą w jej towarzystwie czuł się coraz mniej pewnie. Jej obecność była niczym cienki lód łamiący się pod stopami na zamarźniętym jeziorze. W tej sytuacji również tracił kontrolę nad sytuacją. Jeden niewłaściwy ruch i ląduje po uszy w lodowatej wodzie.
Regina Salvatore
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Gdyby tylko przyszłość była jej znana, miałaby porządny orzech do zgryzienia z podjęciem decyzji, czy wystawić się na wyzwanie rzucone przez los, czy też uciec - tak, jak zrobił to mężczyzna, którego sylwetka nie była w stanie uciec od jej spojrzenia. Możliwe, że to był właśnie moment, w którym zrozumiała prawdziwe znaczenie chęci zapadnięcia się pod ziemię. Bo nie była gotowa na konfrontację - nie teraz, gdy porzuciła tę ścieżkę na amen… A raczej tak jej się wydawało. Los musiał mieć wobec niej inne plany, ewentualnie nie chciał, by zaznała spokoju przez długi okres czasu. Już przecież wychodziła na prostą, zaczęła dostrzegać więcej barw, możliwości. Może jej przeznaczeniem miała być wieczna niepewność, strach o powtórzenie się wydarzeń z przeszłości, albo nawet coś gorszego? Wydawało jej się, że tysiące myśli przepływają jej przez głowę, żadna natomiast nie dawała jej ani zachęty, ani poczucia afirmacji - wręcz przeciwnie. To sprawiało, że stała tam jak kołek, nie mając świadomości nad upływającym czasem.
Gdy mijały minuty (a może nawet godziny?), Salvatore zdawała się wybudzać powoli, niemalże jak niedźwiedź po całej przespanej zimie. Tym samym zdała sobie również sprawę, że jej przerwa mogła właśnie minąć, a ktoś teraz szuka jej po szpitalnych korytarzach. Miała ochotę uciec, nawet prosto w wir pracy, dalej odczuwając nieprzyjemne skurcze żołądka domagającego się posiłku. Zdawało jej się, że to uczucie jest mniej bolesne niż przypomnienie o złamanym sercu, które dopiero co zdołało się zabliźnić. A teraz na nowo pulsowało alarmująco, jakby informując, że wkrótce pęknie na nowo.
— Orien. — jej głos brzmiał cicho i ochryple, niemalże tak, jakby to nie ona się odezwała. Zwróciła się do niego po imieniu - nazywanie go profesorem już dawno temu stało się dla niej dziwne, a teraz było jeszcze gorzej mając na uwadze to, co zadziało się między nimi. I tak żałowała użycia imienia, które wydawało jej się brzmieć sucho i niewyraźnie w jej własnych ustach. Przełknęła ślinę, robiąc to z trudem, bo już czuła ścisk spowodowany zdenerwowaniem. Kolejne słowa mężczyzny potwierdziła sztywnym skinieniem głowy. Nie miała bladego pojęcia, co w ogóle powiedzieć. Może powinna mu zarzucić zniknięcie, co byłoby zgodne z jej kubańskim temperamentem? Tyle, że ten albo już opuścił konwersację, albo czekał na odpowiedni moment. — Jestem teraz rezydentką chirurgii ogólnej. — finalnie zdecydowała się przekazać mu właśnie tę informację, choć nawet nie była pewna, po co to robiła. Nic nie miało dla niej sensu - ani odpowiedzi, ani cała ta rozmowa. Już dawno porzuciła nadzieję na to, że wszystko wróci do normy. Nie była nawet pewna, czy teraz też istniała jakaś szansa, iż mimo przeszłości uda im się jakoś to naprawić. W głębi z pewnością chciałaby, by tak się też stało. Musiała jednak myśleć bardziej realistycznie. A życie nie było bajką - często wręcz przeciwnie.
Widziała, jak unikał jej spojrzenia. Trochę mu tego zazdrościła - ona nie umiała ot tak przestać patrzeć, przestać być przy kimś, na kim jej zależało. Nawet, jeśli faktycznie miała takie chęci. Trudno jej było opuścić rodzinny dom, choć musiała to zrobić, jeśli finalnie chciała mieć normalne życie. Gdyby to ona była na miejscu Oriena, nie byłaby pewnie w stanie uciec. Też miała swoje rozterki, zwłaszcza dotyczące rodziny i tego, czym się zajmowali. Prędzej czy później musiałaby się to informacją podzielić, a przy tym pojawiał się strach, czy w ogóle zostałaby zaakceptowana. Do tego etapu jednak nie doszli, a ona została wytrącona z równowagi, bo do tego się akurat nie przygotowała. Tak samo, jak i na dzień dzisiejszy, na to spotkanie, które wydawało jej się już niemożliwe. Nie była pewna, co robić. Jednocześnie miała ochotę rzucić się mu na szyję, a z drugiej po prostu obrócić się na pięcie i odejść. Przez ten dylemat dalej stała w miejscu, czując się niemalże jak słup soli.
Orien Halcroft
Gdy mijały minuty (a może nawet godziny?), Salvatore zdawała się wybudzać powoli, niemalże jak niedźwiedź po całej przespanej zimie. Tym samym zdała sobie również sprawę, że jej przerwa mogła właśnie minąć, a ktoś teraz szuka jej po szpitalnych korytarzach. Miała ochotę uciec, nawet prosto w wir pracy, dalej odczuwając nieprzyjemne skurcze żołądka domagającego się posiłku. Zdawało jej się, że to uczucie jest mniej bolesne niż przypomnienie o złamanym sercu, które dopiero co zdołało się zabliźnić. A teraz na nowo pulsowało alarmująco, jakby informując, że wkrótce pęknie na nowo.
— Orien. — jej głos brzmiał cicho i ochryple, niemalże tak, jakby to nie ona się odezwała. Zwróciła się do niego po imieniu - nazywanie go profesorem już dawno temu stało się dla niej dziwne, a teraz było jeszcze gorzej mając na uwadze to, co zadziało się między nimi. I tak żałowała użycia imienia, które wydawało jej się brzmieć sucho i niewyraźnie w jej własnych ustach. Przełknęła ślinę, robiąc to z trudem, bo już czuła ścisk spowodowany zdenerwowaniem. Kolejne słowa mężczyzny potwierdziła sztywnym skinieniem głowy. Nie miała bladego pojęcia, co w ogóle powiedzieć. Może powinna mu zarzucić zniknięcie, co byłoby zgodne z jej kubańskim temperamentem? Tyle, że ten albo już opuścił konwersację, albo czekał na odpowiedni moment. — Jestem teraz rezydentką chirurgii ogólnej. — finalnie zdecydowała się przekazać mu właśnie tę informację, choć nawet nie była pewna, po co to robiła. Nic nie miało dla niej sensu - ani odpowiedzi, ani cała ta rozmowa. Już dawno porzuciła nadzieję na to, że wszystko wróci do normy. Nie była nawet pewna, czy teraz też istniała jakaś szansa, iż mimo przeszłości uda im się jakoś to naprawić. W głębi z pewnością chciałaby, by tak się też stało. Musiała jednak myśleć bardziej realistycznie. A życie nie było bajką - często wręcz przeciwnie.
Widziała, jak unikał jej spojrzenia. Trochę mu tego zazdrościła - ona nie umiała ot tak przestać patrzeć, przestać być przy kimś, na kim jej zależało. Nawet, jeśli faktycznie miała takie chęci. Trudno jej było opuścić rodzinny dom, choć musiała to zrobić, jeśli finalnie chciała mieć normalne życie. Gdyby to ona była na miejscu Oriena, nie byłaby pewnie w stanie uciec. Też miała swoje rozterki, zwłaszcza dotyczące rodziny i tego, czym się zajmowali. Prędzej czy później musiałaby się to informacją podzielić, a przy tym pojawiał się strach, czy w ogóle zostałaby zaakceptowana. Do tego etapu jednak nie doszli, a ona została wytrącona z równowagi, bo do tego się akurat nie przygotowała. Tak samo, jak i na dzień dzisiejszy, na to spotkanie, które wydawało jej się już niemożliwe. Nie była pewna, co robić. Jednocześnie miała ochotę rzucić się mu na szyję, a z drugiej po prostu obrócić się na pięcie i odejść. Przez ten dylemat dalej stała w miejscu, czując się niemalże jak słup soli.
Orien Halcroft
-
Only you can save me from my lack of self‑control. And I won't make excuses for the pain I caused us both.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Gdyby ktoś przyglądał się tej jakże absorbującej scenie, gdzieś z oddali. Zapewne odniósłby mylne wrażenie, określając Oriena mianem mężczyzny opanowanego, stoickiego wręcz w swej postawie. Mimika zamrożona, usta w półuśmiechu, spojrzenie wyważone, nic, co można by odczytać jako słabość. Niemalże znudzonego; siedzącego na obdrapanej ławce z kubkiem mdłej kawy w dłoni, jakby od zawsze wiedział, jak zachować fason podczas tak niezręcznych spotkań. Jak z klasą zacisnąć zęby, gdy powroty nie bywają łatwe. Zwracając jednak uwagę na detale można by jednak dostrzec jak koncertowo Orien Halcroft został odarty z typowej sobie nonszalancji. Dłoniom zdecydowanie brakowało chirurgicznej precyzji, bowiem jego palce zaciskały się raz po raz się na papierowym kubku z kawą z nieco zbyt dużą siłą, jakby ten akt miał zatrzymać go w teraźniejszości i uchronić od lawirowania myślami po meandrach jego nie do końca wartych przytaczania wspomnień. Ręce były jednak drobiazgiem, to z jego oczu można było czytać jak z otwartej księgi. Tylko one były na przekór wyuczonej nonszalancji.
Wciąż jednak stał naprzeciwko niej, wciąż trzymając w dłoni ten nieszczęsny kubek z kawą, która bardziej przypominała lurowaty w swej przedziwnej kombinacji smaków. Wziął mały łyk, tylko po to, by coś zrobić z dłońmi. Skrzywił się niemal niezauważalnie, jak gdyby nakazał kącikom swych ust niebywałe wręcz zdyscyplinowanie. Pokerowa twarz, wprawionego gracza. Waniliowe mleko owsiane. Bufetowa pomyłka, a może metafora, coś, czego nie chciał, a jednak przyszło do niego mimochodem. Jak to spotkanie. Jak ich wspólna historia. Pasmo dzisiejszych niepowodzeń zaczęło się od tej cholernej kawy. Zbyt gorzka, zbyt słodka, nie wiadomo, co gorsze. Udawał, że nie przeszkadza mu ten smak, prawie tak sprawnie jak udawał, że obecność Reginy nie sprawia, że świat na chwilę przestaje obracać się we właściwym kierunku. Cóż, z plusów tej absurdalnej sytuacji, kawa z bufetu wciąż była nieco wyżej w rankingu niż pewna warszawska matcha. Regina wyglądała inaczej niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Ostrożniejsza, zdystansowana ze spojrzeniem, które ledwo znał. Mimo to była tą samą kobietą, która nie tak dawno temu siedziała w ostatnim rzędzie sali wykładowej, notując jego słowa z uwagą większą niż świat mógłby przypuszczać. Tamtego dnia, gdy złożył rezygnację i zniknął, zostawił za sobą coś więcej niż ledwie rozpoczęty epizod swego miłosnego życia. Zostawił niedokończoną opowieść, której zakończenia bał się napisać. Wiedział, że nie powinien, ale przez ułamek sekundy pozwolił sobie na słabość, spojrzał na nią z mieszanką czegoś, co zbyt łatwo można było pomylić z czułością. Szybko odwrócił wzrok, jakby w końcu dotarło do niego, że nie mógł sobie na to pozwolić w tej chwili. – Cóż w takim razie pewnie będziemy widywać się częściej na oddziale.- rzucił tonem swobodnym, może nawet z cieniem żartu, choć oczy miał poważne. Zbyt poważne. Powiedział to jednak swobodniej niż planował. Jak gdyby jego imię wypowiedziane przez nią kilka chwil wcześniej, nie zostało rzucone w eter z tak wyczuwalnym napięciem. Jakby nie było tego wszystkiego, co pękło; w nim, w niej, między nimi. To brzmiało jak stwierdzenie, a nie pytanie. Za tymi słowami kryło się jednak pewne niedopowiedzenie, pewna sugestia i cała masa wątpliwości. Coś więcej Ale za słowami ukrywało się to, co naprawdę chciał wiedzieć. Wciąż, bowiem nie potrafił rozstrzygnąć czy w jej oczach nadal mieszkał cień tamtej wersji Reginy, która wyciągała do niego rękę, zanim wszystko rozsypał. - Przyznam szczerze, że jestem trochę…zaskoczony. –przyznał pocierając kark dłonią w geście podenerwowania. - W każdym razie, dobrze wiedzieć, że Ci się udało.- dodał po chwili namysłu, wciąż ważąc każde słowo. Upił też kolejny łyk kawy, udając po raz kolejny, że nie jest okropna. Zupełnie jak na randce, na której staramy się wypaść tak spektakularnie, że delektujemy się daniem, które z trudem przełykamy, chcąc sprawić wrażenie prawdziwego konesera, a w rzeczywistości wybraliśmy coś z karty na chybił trafił zarzekając się, że to dziwactwo z menu to nasze ulubione niszowe danie.
Regina Salvatore
Wciąż jednak stał naprzeciwko niej, wciąż trzymając w dłoni ten nieszczęsny kubek z kawą, która bardziej przypominała lurowaty w swej przedziwnej kombinacji smaków. Wziął mały łyk, tylko po to, by coś zrobić z dłońmi. Skrzywił się niemal niezauważalnie, jak gdyby nakazał kącikom swych ust niebywałe wręcz zdyscyplinowanie. Pokerowa twarz, wprawionego gracza. Waniliowe mleko owsiane. Bufetowa pomyłka, a może metafora, coś, czego nie chciał, a jednak przyszło do niego mimochodem. Jak to spotkanie. Jak ich wspólna historia. Pasmo dzisiejszych niepowodzeń zaczęło się od tej cholernej kawy. Zbyt gorzka, zbyt słodka, nie wiadomo, co gorsze. Udawał, że nie przeszkadza mu ten smak, prawie tak sprawnie jak udawał, że obecność Reginy nie sprawia, że świat na chwilę przestaje obracać się we właściwym kierunku. Cóż, z plusów tej absurdalnej sytuacji, kawa z bufetu wciąż była nieco wyżej w rankingu niż pewna warszawska matcha. Regina wyglądała inaczej niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. Ostrożniejsza, zdystansowana ze spojrzeniem, które ledwo znał. Mimo to była tą samą kobietą, która nie tak dawno temu siedziała w ostatnim rzędzie sali wykładowej, notując jego słowa z uwagą większą niż świat mógłby przypuszczać. Tamtego dnia, gdy złożył rezygnację i zniknął, zostawił za sobą coś więcej niż ledwie rozpoczęty epizod swego miłosnego życia. Zostawił niedokończoną opowieść, której zakończenia bał się napisać. Wiedział, że nie powinien, ale przez ułamek sekundy pozwolił sobie na słabość, spojrzał na nią z mieszanką czegoś, co zbyt łatwo można było pomylić z czułością. Szybko odwrócił wzrok, jakby w końcu dotarło do niego, że nie mógł sobie na to pozwolić w tej chwili. – Cóż w takim razie pewnie będziemy widywać się częściej na oddziale.- rzucił tonem swobodnym, może nawet z cieniem żartu, choć oczy miał poważne. Zbyt poważne. Powiedział to jednak swobodniej niż planował. Jak gdyby jego imię wypowiedziane przez nią kilka chwil wcześniej, nie zostało rzucone w eter z tak wyczuwalnym napięciem. Jakby nie było tego wszystkiego, co pękło; w nim, w niej, między nimi. To brzmiało jak stwierdzenie, a nie pytanie. Za tymi słowami kryło się jednak pewne niedopowiedzenie, pewna sugestia i cała masa wątpliwości. Coś więcej Ale za słowami ukrywało się to, co naprawdę chciał wiedzieć. Wciąż, bowiem nie potrafił rozstrzygnąć czy w jej oczach nadal mieszkał cień tamtej wersji Reginy, która wyciągała do niego rękę, zanim wszystko rozsypał. - Przyznam szczerze, że jestem trochę…zaskoczony. –przyznał pocierając kark dłonią w geście podenerwowania. - W każdym razie, dobrze wiedzieć, że Ci się udało.- dodał po chwili namysłu, wciąż ważąc każde słowo. Upił też kolejny łyk kawy, udając po raz kolejny, że nie jest okropna. Zupełnie jak na randce, na której staramy się wypaść tak spektakularnie, że delektujemy się daniem, które z trudem przełykamy, chcąc sprawić wrażenie prawdziwego konesera, a w rzeczywistości wybraliśmy coś z karty na chybił trafił zarzekając się, że to dziwactwo z menu to nasze ulubione niszowe danie.
Regina Salvatore
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Z zewnątrz Regina też była zawsze poukładana. Mogła być postrzegana jako radosna, pełna słonecznego ciepła kobieta, ale nigdy jako ktoś roztargniony czy zagubiony. Zawsze zdawała się emanować wyważoną dawką pewności siebie, której teraz jej brakowało. Być może dlatego wyglądała nieco inaczej. Brakowało typowego dla niej uśmiechu i tej iskierki, która nadawała jej charakteru. Takie były efekty znalezienia się w sytuacji, w której nie spodziewała się znaleźć. Nie tu, nie teraz. I nie w taki sposób. Nie po pewnym czasie, gdy już chciała odłożyć ten rozdział historii na półkę. Już zdołała się z tym pogodzić, przez co taka “niespodzianka” jeszcze bardziej wytrąciła ją z równowagi. To miał być prezent od losu? A może kara? Może nigdy nie powinna była ruszyć naprzód i ta sytuacja miała być bolesnym przypomnieniem, ale nie nadzieją na drugą szansę. Skoro już raz jej zaufanie zdradzono, musiała być rozważniejsza w tej kwestii. Nie mogła ulec ani chwili, ani jakiejkolwiek pokusie. Wewnętrznie miała pewnie taką ochotę, ale perspektywa złamanego serca po raz drugi skutecznie trzymała ją w ryzach.
Uczucie spojrzenia Oriena na sobie, choć krótkiego, musiało wywołać w niej jakiś efekt. Zamiast ulgi poczuła jednak nawrót tego nieprzyjemnego ucisku, boleśnie przypominającego jej o ich przeszłości. Było to nie do zniesienia na tyle, że sama zaczęła wędrować wzrokiem wszędzie, byleby nie zatrzymywać się na twarzy czy sylwetce Halcrofta. Za każdym razem gdy to robiła, rosła w niej chęć wybuchnięcia, najlepiej płaczem, by jakoś ulżyć temu wszystkiemu, co się w niej kumulowało. Nie mogła jednak tego zrobić. Nie tak wychowała ją matka, a tym bardziej ojciec. Miała być dużą, silną dziewczynką. Nie beksą, która uległaby emocjom w każdej trudnej sytuacji. I, mając też rodzinne standardy, nie mogłaby się pogodzić z byciem tak miękką. Nie mogła jednak powstrzymać się przed cichym prychnięciem, słysząc kolejną wypowiedź mężczyzny. — Tak… — zdecydowanie nie brzmiała na zachwyconą, bardziej na zrezygnowaną. Czuła, jak ją całą zalewa poczucie zawodu. Sądziła, że może będzie mu odrobinę przykro, ale z jego tonu wnioskowała, że było wręcz na odwrót. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że ją to nie ubodło. Od momentu, gdy spostrzegła Oriena przy tej ławce w jej wnętrzu niemalże się kotłowało, ale nie była w stanie wywlec tego na zewnątrz. Przynajmniej do momentu kolejnych słów, które padły z jego ust, będących niczym cięcia niewielkim nożem na jej skórze. Jej temperament chyba wreszcie postanowił wkroczyć do akcji - nie tylko za pomocą słów, ale również i mimiki, która wyrażała zarówno niedowierzanie, jak i złość. — Zaskoczony? No tak, przecież odszedłeś bez słowa. — to był ledwie wstęp, ale już dała znać, że wcale nie czuła się w tym momencie szczęśliwa. Czuła się zraniona i chyba miała już dość ukrywania tego faktu za zasłoną zaskoczenia i niepewności. W ramach kolejnej odpowiedzi wydała z siebie jedynie pomruk, który miał wyrażać zrozumienie albo jakoś jego namiastkę. Nie do końca była pewna, czy wierzyć w te dobre intencje. Straciła zaufanie do Oriena w momencie, w którym odszedł. Nie mogła pozwolić sobie na to, by ot tak obdarzyć go nim na nowo. Zwłaszcza, iż wciąż istniała szansa, że rozmawia z nim po raz pierwszy i zarazem ostatni, zanim Halcroft po raz kolejny zapadnie się pod ziemię.
Orien Halcroft
Uczucie spojrzenia Oriena na sobie, choć krótkiego, musiało wywołać w niej jakiś efekt. Zamiast ulgi poczuła jednak nawrót tego nieprzyjemnego ucisku, boleśnie przypominającego jej o ich przeszłości. Było to nie do zniesienia na tyle, że sama zaczęła wędrować wzrokiem wszędzie, byleby nie zatrzymywać się na twarzy czy sylwetce Halcrofta. Za każdym razem gdy to robiła, rosła w niej chęć wybuchnięcia, najlepiej płaczem, by jakoś ulżyć temu wszystkiemu, co się w niej kumulowało. Nie mogła jednak tego zrobić. Nie tak wychowała ją matka, a tym bardziej ojciec. Miała być dużą, silną dziewczynką. Nie beksą, która uległaby emocjom w każdej trudnej sytuacji. I, mając też rodzinne standardy, nie mogłaby się pogodzić z byciem tak miękką. Nie mogła jednak powstrzymać się przed cichym prychnięciem, słysząc kolejną wypowiedź mężczyzny. — Tak… — zdecydowanie nie brzmiała na zachwyconą, bardziej na zrezygnowaną. Czuła, jak ją całą zalewa poczucie zawodu. Sądziła, że może będzie mu odrobinę przykro, ale z jego tonu wnioskowała, że było wręcz na odwrót. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że ją to nie ubodło. Od momentu, gdy spostrzegła Oriena przy tej ławce w jej wnętrzu niemalże się kotłowało, ale nie była w stanie wywlec tego na zewnątrz. Przynajmniej do momentu kolejnych słów, które padły z jego ust, będących niczym cięcia niewielkim nożem na jej skórze. Jej temperament chyba wreszcie postanowił wkroczyć do akcji - nie tylko za pomocą słów, ale również i mimiki, która wyrażała zarówno niedowierzanie, jak i złość. — Zaskoczony? No tak, przecież odszedłeś bez słowa. — to był ledwie wstęp, ale już dała znać, że wcale nie czuła się w tym momencie szczęśliwa. Czuła się zraniona i chyba miała już dość ukrywania tego faktu za zasłoną zaskoczenia i niepewności. W ramach kolejnej odpowiedzi wydała z siebie jedynie pomruk, który miał wyrażać zrozumienie albo jakoś jego namiastkę. Nie do końca była pewna, czy wierzyć w te dobre intencje. Straciła zaufanie do Oriena w momencie, w którym odszedł. Nie mogła pozwolić sobie na to, by ot tak obdarzyć go nim na nowo. Zwłaszcza, iż wciąż istniała szansa, że rozmawia z nim po raz pierwszy i zarazem ostatni, zanim Halcroft po raz kolejny zapadnie się pod ziemię.
Orien Halcroft
-
Only you can save me from my lack of self‑control. And I won't make excuses for the pain I caused us both.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Orien nie należał do ludzi, których łatwo złamać, na ogół oczywiście. Znał reguły gry, wiedział, które słowa podać niczym dobrze odmierzoną dawkę lekarstwa, niczym prawdziwe remedium, a które zostawić niewypowiedziane tak by nie mąciły ciszy. Potrafił utrzymać nerwy na wodzy, nawet kiedy był już na skraju wytrzymałości. Precyzyjny chirurg nie tylko w życiu zawodowym, ale i poza nim, nawet w pogawędce niemalże stojący nad stołem operacyjnym, zawsze bezsprzecznie pewny cięcia, skupiony, pozornie niewzruszony.
Jednak przy niej;przy Reginie; cała ta otoczka zaczynała pękać. W jej obecności był jak topniejący lodowiec, który jeszcze niedawno tkwił niewzruszenie w krajobrazie, a teraz powoli tracił kształt, kropla po kropli ustępując słońcu. Po prostu topniał na jej oczach. Nie potrafił udawać, że jej spojrzenie nic w nim nie porusza, bo ono otwierało rany, o których istnieniu wolałby nie wiedzieć, licząc, że dawno już się zasklepiły.
Wszystko zmieniło się tamtego dnia, kiedy od niej odszedł. Nagle jego życie stało się cichsze, jakby ktoś przytłumił wszystkie dźwięki świata. Pojawiła się pustka, ta dziwna, dławiąca, której nie da się zapełnić nawet najbardziej uporczywymi próbami. Próbował. Znał smak bezowocnych rozmów z innymi kobietami, tych martwych wieczorów, kiedy towarzystwo było, a i tak miał wrażenie, że siedzi sam.
A jednak miał pełną świadomość, że to, co dzielili z Reginą, nie było właściwe. Było kuszące, było piękne w sposób, który uwierał sumienie, ale też sprzeczne z jego zasadami. Przez lata budował w sobie poczucie moralności jak dom o mocnych fundamentach, a ona, w najlepszym i najgorszym sensie, wdarła się do środka i zredefiniowała wszystko, co było mu bliskie przez lata. Mógłby powiedzieć, że dlatego odszedł. Ale prawda była mniej elegancka.
Odszedł tak, jak kiedyś odszedł od niego ktoś inny. Odszedł tak jak Delara zrobiła to przed laty-cicho, bez słowa, bez wyjaśnienia. Zostawił Reginę z pytaniami, które paliły w gardle, ale nigdy nie doczekały się odpowiedzi. Ucieczka, a nie rozstanie się, nie koniec rozmowy, tylko nagłe jej urwanie, jak nieodczytana wiadomość na skrzynce głosowej. Jak kot z podkulonym ogonem, wymykający się tylnymi drzwiami. Zostawił ją samą z tym ciężarem , niczym niewysłany list leżący na kuchennym blacie, zbyt kuszący, by go nie otworzyć, i zbyt bolesny, by to zrobić.
– Świetnie, gratuluję – powiedział teraz, tonem, który sam go zdziwił. Zbyt gorzko, zbyt twardo, jakby każde słowo rwało gardło od środka. Czuł, że w ustach ma coś między popiołem a piaskiem, coś, co utrudnia mówienie, a jednak zmusza do wypowiadania sylab. Zbyt brutalnie, jak gdyby każde słowo przychodziło mu z trudem, jak gdyby w ustach miał Saharę, a piasek przelewał się w jego gardle, za każdym razem gdy wypowie choć sylabę. Nie było sensu udawać, że perspektywa widywania jej częściej w tych okolicznościach była czymś, czego pragnął.
– Cóż, nie było to najlepszym rozwiązaniem, przyznaję – westchnął, odwracając spojrzenie gdzieś daleko, poza nią, w przestrzeń, która była mniej wymagająca, mniej zajmująca niż jej twarz. Co miał jej powiedzieć? Że zawalił? Że mógł zachować się inaczej, ale zabrakło mu odwagi? Że to nie tak powinno być? Między nimi? W tamtej sytuacji? To brzmiało zbyt banalnie wobec tego, co się wydarzyło. Ona i tak doskonale wiedziała tak jak wiedział to i on sam.
Tak, więc kiedy tylko zarzuciła mu, że odszedł bez słowa, poczuł, jak coś w nim pęka, niczym uprzednio nadmuchany balonik. Bo najzwyczajniej w świecie miała wtedy rację. Zniknął, nie dając jej szansy na pożegnanie, odbierając ją również sobie. Oliwy do ognia dolewał fakt, iż w jej spojrzeniu, przeszywającym go jak strzała było nie tylko oskarżenie, ale i coś jeszcze, to, co zostaje, gdy zawód, który przysporzył nam ktoś bliski, zlewa się w niezręczną mieszankę ze wspomnieniami tego co było dobre. Gdy uśmiech miesza się z płaczem, z reguły nie wróży to nic dobrego. Nie miał obrony. Nie miał nawet usprawiedliwienia, które mógłby jej teraz przedstawić niczym jeden ze swoich wykładowych monologów. Mógłby powiedzieć, za to zwyczajnie przepraszam, ale to słowo wydawało się zbyt drobne i wątpliwe, by pomieścić ogrom tego, co się między nimi wydarzyło.
Regina Salvatore
Jednak przy niej;przy Reginie; cała ta otoczka zaczynała pękać. W jej obecności był jak topniejący lodowiec, który jeszcze niedawno tkwił niewzruszenie w krajobrazie, a teraz powoli tracił kształt, kropla po kropli ustępując słońcu. Po prostu topniał na jej oczach. Nie potrafił udawać, że jej spojrzenie nic w nim nie porusza, bo ono otwierało rany, o których istnieniu wolałby nie wiedzieć, licząc, że dawno już się zasklepiły.
Wszystko zmieniło się tamtego dnia, kiedy od niej odszedł. Nagle jego życie stało się cichsze, jakby ktoś przytłumił wszystkie dźwięki świata. Pojawiła się pustka, ta dziwna, dławiąca, której nie da się zapełnić nawet najbardziej uporczywymi próbami. Próbował. Znał smak bezowocnych rozmów z innymi kobietami, tych martwych wieczorów, kiedy towarzystwo było, a i tak miał wrażenie, że siedzi sam.
A jednak miał pełną świadomość, że to, co dzielili z Reginą, nie było właściwe. Było kuszące, było piękne w sposób, który uwierał sumienie, ale też sprzeczne z jego zasadami. Przez lata budował w sobie poczucie moralności jak dom o mocnych fundamentach, a ona, w najlepszym i najgorszym sensie, wdarła się do środka i zredefiniowała wszystko, co było mu bliskie przez lata. Mógłby powiedzieć, że dlatego odszedł. Ale prawda była mniej elegancka.
Odszedł tak, jak kiedyś odszedł od niego ktoś inny. Odszedł tak jak Delara zrobiła to przed laty-cicho, bez słowa, bez wyjaśnienia. Zostawił Reginę z pytaniami, które paliły w gardle, ale nigdy nie doczekały się odpowiedzi. Ucieczka, a nie rozstanie się, nie koniec rozmowy, tylko nagłe jej urwanie, jak nieodczytana wiadomość na skrzynce głosowej. Jak kot z podkulonym ogonem, wymykający się tylnymi drzwiami. Zostawił ją samą z tym ciężarem , niczym niewysłany list leżący na kuchennym blacie, zbyt kuszący, by go nie otworzyć, i zbyt bolesny, by to zrobić.
– Świetnie, gratuluję – powiedział teraz, tonem, który sam go zdziwił. Zbyt gorzko, zbyt twardo, jakby każde słowo rwało gardło od środka. Czuł, że w ustach ma coś między popiołem a piaskiem, coś, co utrudnia mówienie, a jednak zmusza do wypowiadania sylab. Zbyt brutalnie, jak gdyby każde słowo przychodziło mu z trudem, jak gdyby w ustach miał Saharę, a piasek przelewał się w jego gardle, za każdym razem gdy wypowie choć sylabę. Nie było sensu udawać, że perspektywa widywania jej częściej w tych okolicznościach była czymś, czego pragnął.
– Cóż, nie było to najlepszym rozwiązaniem, przyznaję – westchnął, odwracając spojrzenie gdzieś daleko, poza nią, w przestrzeń, która była mniej wymagająca, mniej zajmująca niż jej twarz. Co miał jej powiedzieć? Że zawalił? Że mógł zachować się inaczej, ale zabrakło mu odwagi? Że to nie tak powinno być? Między nimi? W tamtej sytuacji? To brzmiało zbyt banalnie wobec tego, co się wydarzyło. Ona i tak doskonale wiedziała tak jak wiedział to i on sam.
Tak, więc kiedy tylko zarzuciła mu, że odszedł bez słowa, poczuł, jak coś w nim pęka, niczym uprzednio nadmuchany balonik. Bo najzwyczajniej w świecie miała wtedy rację. Zniknął, nie dając jej szansy na pożegnanie, odbierając ją również sobie. Oliwy do ognia dolewał fakt, iż w jej spojrzeniu, przeszywającym go jak strzała było nie tylko oskarżenie, ale i coś jeszcze, to, co zostaje, gdy zawód, który przysporzył nam ktoś bliski, zlewa się w niezręczną mieszankę ze wspomnieniami tego co było dobre. Gdy uśmiech miesza się z płaczem, z reguły nie wróży to nic dobrego. Nie miał obrony. Nie miał nawet usprawiedliwienia, które mógłby jej teraz przedstawić niczym jeden ze swoich wykładowych monologów. Mógłby powiedzieć, za to zwyczajnie przepraszam, ale to słowo wydawało się zbyt drobne i wątpliwe, by pomieścić ogrom tego, co się między nimi wydarzyło.
Regina Salvatore
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
To wszystko, to spotkanie było tak trudne, że nawet nie umiała dojść do tego, jakim cudem stała tam jeszcze w miejscu, zamiast uciec. Zamiast wybuchnąć płaczem, albo złością, która kumulowała się w niej od dobrej chwili. Powaga oraz niespodziewaność całej sytuacji trzymały ją jednak w ryzach, ale może to lepiej. Z jednej strony miała ochotę na wybuch, który zdecydowanie przyniósłby jej chwilową ulgę. Z drugiej natomiast czuła, że nie powinna marnować swoich emocji. Kto wie, czy w ogóle było warto? Regina dalej nie miała pewności, czy widok Oriena jej się zwyczajnie nie przyśnił, a ona zaraz się obudzi i wróci tym samym do smutnej rzeczywistości. Zwykle byłaby to już neutralna rzeczywistość, bo wydawałoby się, że pogodziła się już z odejściem Halcrofta. Ale taki rzeczywisty “sen”... Gdyby faktycznie nie miało to miejsca, to i tak ciężko by jej było się z tego otrząsnąć.
Ona też czuła, że po tej wymianie zdań cała bariera, którą dotychczas odbudowywała, najpewniej legnie w gruzach. Ba, już się sypała, co prawda powoli, ale wciąż z widocznym efektem. To spotkanie nie mogło nie mieć konsekwencji, ale w gestii ich obojga było to, jakie będą to skutki. Salvatore bardzo chciałaby, by jak najbardziej zminimalizować to cierpienie, które się z tym wiązało, ale wiedziała że to trudne zadanie. Również była w kompletnej kropce - wybaczyć, zapomnieć? Mieć pretensje? Cokolwiek by nie chciała uczynić lub powiedzieć, zajmowało jej to za długo, a w międzyczasie zmieniała zdanie. Rozumiała, że potrzebowała czasu. Pytanie tylko, ile go posiadała? O ile w ogóle jakiś miała.
Zasady, moralność i tym podobne - dla niej miały akurat mniejsze znaczenie. Zbyt długo pracowała nad tym, by nie zwracać na to większej uwagi, a dalej miała z tym lekki problem. Kwestia uczuć była jednak inna, przynajmniej dla niej. Ale może była za młoda, by zrozumieć? Było jej już bliżej do trzydziestki, ale wciąż miewała wrażenie, że była bardziej zagubioną dziewczynką w wielkim świecie, aniżeli dorosłą kobietą. To też wiele mogło tłumaczyć.
Była jednak na tyle dojrzała, by zrozumieć powagę odejścia bez słowa i finalnie jednak udźwignąć ten ciężar. Mogła się poddać - nie było to nic łatwego, zwłaszcza dla niej. Znalazła jednak w sobie siłę, by sobie poradzić. A teraz miało to pójść na marne.
Nie mogła powstrzymać prychnięcia, które mimowolnie przecisnęło się przez jej usta po tym, co usłyszała. Widocznie ją to zabolało, ale nie zamierzała się nad sobą pastwić. Zacisnęła usta i spojrzała w jakimś innym kierunku, by uspokoić nieco myśli. Potrzebowała tego, by nie uruchomić swojego faktycznego charakteru, a tym samym by nie pogrzebać całkowicie tego, co między nimi pozostało. Ale czy coś tam jeszcze było? Z minuty na minutę traciła w to wiarę.
— To cieszę się, że jesteśmy w tej kwestii zgodni. — odpowiedziała cichym i chłodnym tonem, mając chęć jednocześnie powiedzieć coś więcej. Powstrzymała się z trudem, ale uznała, że to lepsza decyzja. Nie chciała wracać do pracy nabuzowana, choć i tak z trudem będzie jej się skupić po tej rozmowie.
Starała się nie patrzeć na Oriena, bo każda próba kończyła się na jeszcze gorszym ścisku żołądka. I nie, to nie był tylko głód. Jeść jej się odechciało pod wpływem tych wszystkich emocji, które panoszyły się po całym jej ciele. Najgorsze, że paraliżowały nie tylko jej usta, ale również i jakikolwiek ruch. Straciła też rachubę czasu. Może już była po przerwie? Nawet jeśli, nie umiała się tym zestresować. Czuła jednocześnie natłok myśli i różnych emocji, ale była też zbyt otępiała, by zareagować. Rozmowa też stawała się jak huśtawka, a Regina huśtała się coraz mocniej w kierunku totalnego rozregulowania emocjonalnego.
Orien Halcroft
Ona też czuła, że po tej wymianie zdań cała bariera, którą dotychczas odbudowywała, najpewniej legnie w gruzach. Ba, już się sypała, co prawda powoli, ale wciąż z widocznym efektem. To spotkanie nie mogło nie mieć konsekwencji, ale w gestii ich obojga było to, jakie będą to skutki. Salvatore bardzo chciałaby, by jak najbardziej zminimalizować to cierpienie, które się z tym wiązało, ale wiedziała że to trudne zadanie. Również była w kompletnej kropce - wybaczyć, zapomnieć? Mieć pretensje? Cokolwiek by nie chciała uczynić lub powiedzieć, zajmowało jej to za długo, a w międzyczasie zmieniała zdanie. Rozumiała, że potrzebowała czasu. Pytanie tylko, ile go posiadała? O ile w ogóle jakiś miała.
Zasady, moralność i tym podobne - dla niej miały akurat mniejsze znaczenie. Zbyt długo pracowała nad tym, by nie zwracać na to większej uwagi, a dalej miała z tym lekki problem. Kwestia uczuć była jednak inna, przynajmniej dla niej. Ale może była za młoda, by zrozumieć? Było jej już bliżej do trzydziestki, ale wciąż miewała wrażenie, że była bardziej zagubioną dziewczynką w wielkim świecie, aniżeli dorosłą kobietą. To też wiele mogło tłumaczyć.
Była jednak na tyle dojrzała, by zrozumieć powagę odejścia bez słowa i finalnie jednak udźwignąć ten ciężar. Mogła się poddać - nie było to nic łatwego, zwłaszcza dla niej. Znalazła jednak w sobie siłę, by sobie poradzić. A teraz miało to pójść na marne.
Nie mogła powstrzymać prychnięcia, które mimowolnie przecisnęło się przez jej usta po tym, co usłyszała. Widocznie ją to zabolało, ale nie zamierzała się nad sobą pastwić. Zacisnęła usta i spojrzała w jakimś innym kierunku, by uspokoić nieco myśli. Potrzebowała tego, by nie uruchomić swojego faktycznego charakteru, a tym samym by nie pogrzebać całkowicie tego, co między nimi pozostało. Ale czy coś tam jeszcze było? Z minuty na minutę traciła w to wiarę.
— To cieszę się, że jesteśmy w tej kwestii zgodni. — odpowiedziała cichym i chłodnym tonem, mając chęć jednocześnie powiedzieć coś więcej. Powstrzymała się z trudem, ale uznała, że to lepsza decyzja. Nie chciała wracać do pracy nabuzowana, choć i tak z trudem będzie jej się skupić po tej rozmowie.
Starała się nie patrzeć na Oriena, bo każda próba kończyła się na jeszcze gorszym ścisku żołądka. I nie, to nie był tylko głód. Jeść jej się odechciało pod wpływem tych wszystkich emocji, które panoszyły się po całym jej ciele. Najgorsze, że paraliżowały nie tylko jej usta, ale również i jakikolwiek ruch. Straciła też rachubę czasu. Może już była po przerwie? Nawet jeśli, nie umiała się tym zestresować. Czuła jednocześnie natłok myśli i różnych emocji, ale była też zbyt otępiała, by zareagować. Rozmowa też stawała się jak huśtawka, a Regina huśtała się coraz mocniej w kierunku totalnego rozregulowania emocjonalnego.
Orien Halcroft
-
Only you can save me from my lack of self‑control. And I won't make excuses for the pain I caused us both.nieobecnośćniewątki 18+niezaimkiona/jejpostaćautor
Orien przez ostatnie kwadranse przechodził przez istną sinusoidę uczuć. Wszystko zaczęło się, gdy tylko uświadomił sobie, że stoi przed nim Regina, a trwało do samego końca. Każde jej słowo, sprawiało, że czuł się coraz bardziej skołowany, jak gdyby czas leciał mu przez palce niczym woda, a słowa były trudne do wypowiedzenia, zupełnie jakby miał je składać w obcym dialekcie. Zanim jeszcze zdążył w pełni uświadomić sobie, że stoi naprzeciw Reginy. Owszem, liczył się z tym, że jeszcze kiedyś na siebie wpadną. To byłoby całkiem sensowne podejście. Z tym że nie przewidział, że mimo upływu czasu wszystko między nimi wciąż będzie tak, intensywne? Oczami wyobraźni widział ich spotkanie jako coś neutralnego, bezpiecznego i z dystansem. Cóż, nie mógł pomylić się bardziej.
-Tak, jasne- wydusił z siebie, trochę jako potaknięcie na jej słowa, a trochę by zabić narastającą między nimi ciszę. Lawina niedomówień piętrzyła się między nimi coraz wyraźniej, a on zupełnie nie wiedział, jak temu przeciwdziałać. Na sali operacyjnej zawsze miał określony plan działania, tutaj natomiast był zupełnie bezradny. Słowa wydawały mu się niewystarczające, by składnie wyrazić swoje myśli, a niezręczność, którą czuł, była czymś nowym.
Szukał pretekstu. Pretekstu, by zakończyć tę dwustronną gehennę. Jego spojrzenie desperacko przesuwało się po otoczeniu, aż w końcu to miał. Bingo! Gdy jego wzrok utkwił na tarczy, znajdującego się na nadgarstku zegarka, Orien westchnął, być może trochę za głośno. Teraz tylko dodać dwa do dwóch. Żelazko podłączone do prądu? Nie? Koniec przerwy? Tak, to brzmi przekonująco. Tak, więc o miała być jego wymówka, coś, co da mus szansę, by chociaż po części wyjść z klasą i godnością z tego spotkania, a przede wszystkim, by dać mu szansę utrzymać nerwy na wodzy.
-Tak w zasadzie to muszę już wracać do szpitala. Zaraz koniec mojej przerwy...a chciałbym jeszcze uporządkować dokumenty, zanim wrócę na blok operacyjny- wyrecytował tak dumnie, jak zadowolone jest z siebie dziecko, które nie pomyli wierszyka na pasowaniu na przedszkolaka. Miało to sens, więc wyszedł z tego, powiedzmy, że obronną ręką. Kolejnego spotkania nie będą mogli uniknąć, bowiem szpitalne mury nie był z gumy i o ile znajdzie się w nim miejsce dla ich dwójki, tak nie ma gwarancji, że los po raz kolejny nie przetnie ich drogi.
-Ale na pewno..-dodał, po chwili zawieszając na moment głos, starając się dobrać odpowiednie słowa, tak by nie zabrzmieć oschle- Na pewno jeszcze na siebie wpadniemy.-dodał z nieco wymuszonym uśmiechem, do którego zmusił się, by ująć sobie z tej okropnej plątaniny uczuć, niemożliwej do wyzbycia.
[akapit]-To do zobaczenia Regino. -powiedział, ciskając do kosza ten kubek nieszczęsnej kawy, kiwnął głową w grzecznościowym, mechanicznym odruchu, po czym odwrócił się na pięcie. Musiał to zrobić, bowiem każda chwila patrzenia na nią, otwierała nowe drzwi, nowe wspomnienia, które stawały się coraz wyraźniejsze. Czuł jak serce, bije mu jak szalone, dłonie pocą się, a kolana wręcz uginają. Tak naprawdę, spokojnie odetchnął dopiero gdy odszedł na kilka kroków od swojej rozmówczyni. Skoro temat był zamknięty, dlaczego tak go to ruszyło? W końcu sam powiedział temu koniec. Zrobił coś w pełni świadomie, teraz balansując gdzieś na skraju dylematu- mieć ciastko i zjeść ciastko. A przecież nie można mieć wszystkiego. [/akapit]
Regina Salvatore
-Tak, jasne- wydusił z siebie, trochę jako potaknięcie na jej słowa, a trochę by zabić narastającą między nimi ciszę. Lawina niedomówień piętrzyła się między nimi coraz wyraźniej, a on zupełnie nie wiedział, jak temu przeciwdziałać. Na sali operacyjnej zawsze miał określony plan działania, tutaj natomiast był zupełnie bezradny. Słowa wydawały mu się niewystarczające, by składnie wyrazić swoje myśli, a niezręczność, którą czuł, była czymś nowym.
Szukał pretekstu. Pretekstu, by zakończyć tę dwustronną gehennę. Jego spojrzenie desperacko przesuwało się po otoczeniu, aż w końcu to miał. Bingo! Gdy jego wzrok utkwił na tarczy, znajdującego się na nadgarstku zegarka, Orien westchnął, być może trochę za głośno. Teraz tylko dodać dwa do dwóch. Żelazko podłączone do prądu? Nie? Koniec przerwy? Tak, to brzmi przekonująco. Tak, więc o miała być jego wymówka, coś, co da mus szansę, by chociaż po części wyjść z klasą i godnością z tego spotkania, a przede wszystkim, by dać mu szansę utrzymać nerwy na wodzy.
-Tak w zasadzie to muszę już wracać do szpitala. Zaraz koniec mojej przerwy...a chciałbym jeszcze uporządkować dokumenty, zanim wrócę na blok operacyjny- wyrecytował tak dumnie, jak zadowolone jest z siebie dziecko, które nie pomyli wierszyka na pasowaniu na przedszkolaka. Miało to sens, więc wyszedł z tego, powiedzmy, że obronną ręką. Kolejnego spotkania nie będą mogli uniknąć, bowiem szpitalne mury nie był z gumy i o ile znajdzie się w nim miejsce dla ich dwójki, tak nie ma gwarancji, że los po raz kolejny nie przetnie ich drogi.
-Ale na pewno..-dodał, po chwili zawieszając na moment głos, starając się dobrać odpowiednie słowa, tak by nie zabrzmieć oschle- Na pewno jeszcze na siebie wpadniemy.-dodał z nieco wymuszonym uśmiechem, do którego zmusił się, by ująć sobie z tej okropnej plątaniny uczuć, niemożliwej do wyzbycia.
[akapit]-To do zobaczenia Regino. -powiedział, ciskając do kosza ten kubek nieszczęsnej kawy, kiwnął głową w grzecznościowym, mechanicznym odruchu, po czym odwrócił się na pięcie. Musiał to zrobić, bowiem każda chwila patrzenia na nią, otwierała nowe drzwi, nowe wspomnienia, które stawały się coraz wyraźniejsze. Czuł jak serce, bije mu jak szalone, dłonie pocą się, a kolana wręcz uginają. Tak naprawdę, spokojnie odetchnął dopiero gdy odszedł na kilka kroków od swojej rozmówczyni. Skoro temat był zamknięty, dlaczego tak go to ruszyło? W końcu sam powiedział temu koniec. Zrobił coś w pełni świadomie, teraz balansując gdzieś na skraju dylematu- mieć ciastko i zjeść ciastko. A przecież nie można mieć wszystkiego. [/akapit]
Regina Salvatore
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Zapomnienie, roztarcie się wspomnień z pewnością wiele by dało, gdyby nie pozostawione gdzieś w głębi serca emocje. Takich trudno się było pozbyć nawet po upływie czasu. Chyba, że zwyczajnie potrzeba go było więcej. Ale co z tego, skoro do spotkania już doszło, a rany otworzyły się na nowo? Regina przeczuwała, że tak właśnie mogło być w jej przypadku. To spotkanie nigdy nie byłoby dla niej neutralne, nie w rzeczywistości, gdzie wciąż była dość emocjonalną kobietą i trochę zbierała się po odejściu Oriena. A teraz to wszystko legło w gruzach. Nie miała nawet pewności, co było gorsze – jego odejście czy jego niezapowiedziany powrót. Niestety, na tę chwilę nie znała jeszcze odpowiedzi na to pytanie.
Przymknęła oczy, mentalnie kręcąc głową. Naprawdę tylko tyle miał jej do powiedzenia? Jej na usta cisnęło się milion słów, ale nie wypowiedziała ani jednego z nich. Nie widziała w tym sensu. Nie była przygotowana na to spotkanie, a zmuszanie się do działania w takim momencie nie było zbyt rozsądnym posunięciem. Zresztą, co miała zrobić? Kazać mu zostać i już nigdy nie znikać? Nie była nawet pewna, czy to tego chciała. I co planował on – kto wie, może w ciągu najbliższych dni po raz kolejny zniknie gdzieś, a ona będzie musiała na nowo zapominać. Obawiała się tego błędnego koła, co nie było zdrowe, ale na ten moment było jej jedyną myślą.
Prychnęła cicho, słysząc słowa, które doskonale pasowały do jej obaw. Oczywiście, że musiał iść. Z nią nie było inaczej, ale była gotowa się poświęcić, by coś z tego wynikło. Najwidoczniej była jedyną z dwójki, która tak myślała. Ale może faktycznie lepiej, jak znikną sobie z oczu. Salvatore może wreszcie na szybko coś zje, żeby nie wrócić do pracy ledwo żywa i roztrzęsiona. Choć najgorsze minęło, dalej trudno jej było funkcjonować. Dlatego nawet nie skwitowała słowem jego komunikatu, choć gryzła się w język ze słowami, które znacząco opisywałyby jego podejście do sprawy.
— Oczywiście. — nawet nie kryła się z tym, że nie brzmiała na przekonaną. Nie musiała mieć traumy związanej z porzuceniem, by na wstępie mieć wątpliwości co do tego typu obiecanek. Złudna nadzieja również nie była w tym wypadku zbyt mądra i Salvatore z całych sił walczyła, by nie kierować myśli na ten szlak. To by ją tylko zgubiło, a wystarczy jej już jedna sesja związana z leczeniem złamanego serca. Przynajmniej na razie.
— Do widzenia. — odpowiedziała cicho, nie rezygnując z delikatnej goryczy ukrytej w tych dwóch słowach. Ciekawe, czy faktycznie go zobaczy. Szczerze zaczynała w to wątpić. Pozwoliła mu natomiast odejść, samej czując swego rodzaju ulgę i możliwość odciążenia głowy. Wątpliwości dalej jednak ściskały jej żołądek, choć równie dobrze mógł być to tylko uciążliwy głód. Nie chciała się nad tym zbytnio zastanawiać, przynajmniej nie teraz, gdy Orien oddalał się coraz bardziej w stronę szpitala. Nie spoglądała za nim, choć bardzo ją kusiło. Zamiast tego, wlepiła wzrok w swoje jedzenie, dalej nie mogąc go jednak ruszyć. Potrzebowała kolejnej dłuższej chwili, by zmusić się do jedzenia. Nie poczuła się jednak lepiej nawet po jego zjedzeniu, ani nawet po powrocie do szpitalnych obowiązków. Po powrocie do domu pewnie też nie była w stanie się skupić na innym temacie niż ten, który dotyczył Halcrofta.
Czekały ją jeszcze cięższe dni, może nawet i tygodnie. A skoro potencjalnie miała widzieć swojego byłego na korytarzu w szpitalu… Musiała się na to dobrze przygotować. I nie będzie to łatwe zadanie. Nie była pewna, czy temu podoła...
Ale jakoś musiała przez to przebrnąć.
//ztx2
Orien Halcroft
Przymknęła oczy, mentalnie kręcąc głową. Naprawdę tylko tyle miał jej do powiedzenia? Jej na usta cisnęło się milion słów, ale nie wypowiedziała ani jednego z nich. Nie widziała w tym sensu. Nie była przygotowana na to spotkanie, a zmuszanie się do działania w takim momencie nie było zbyt rozsądnym posunięciem. Zresztą, co miała zrobić? Kazać mu zostać i już nigdy nie znikać? Nie była nawet pewna, czy to tego chciała. I co planował on – kto wie, może w ciągu najbliższych dni po raz kolejny zniknie gdzieś, a ona będzie musiała na nowo zapominać. Obawiała się tego błędnego koła, co nie było zdrowe, ale na ten moment było jej jedyną myślą.
Prychnęła cicho, słysząc słowa, które doskonale pasowały do jej obaw. Oczywiście, że musiał iść. Z nią nie było inaczej, ale była gotowa się poświęcić, by coś z tego wynikło. Najwidoczniej była jedyną z dwójki, która tak myślała. Ale może faktycznie lepiej, jak znikną sobie z oczu. Salvatore może wreszcie na szybko coś zje, żeby nie wrócić do pracy ledwo żywa i roztrzęsiona. Choć najgorsze minęło, dalej trudno jej było funkcjonować. Dlatego nawet nie skwitowała słowem jego komunikatu, choć gryzła się w język ze słowami, które znacząco opisywałyby jego podejście do sprawy.
— Oczywiście. — nawet nie kryła się z tym, że nie brzmiała na przekonaną. Nie musiała mieć traumy związanej z porzuceniem, by na wstępie mieć wątpliwości co do tego typu obiecanek. Złudna nadzieja również nie była w tym wypadku zbyt mądra i Salvatore z całych sił walczyła, by nie kierować myśli na ten szlak. To by ją tylko zgubiło, a wystarczy jej już jedna sesja związana z leczeniem złamanego serca. Przynajmniej na razie.
— Do widzenia. — odpowiedziała cicho, nie rezygnując z delikatnej goryczy ukrytej w tych dwóch słowach. Ciekawe, czy faktycznie go zobaczy. Szczerze zaczynała w to wątpić. Pozwoliła mu natomiast odejść, samej czując swego rodzaju ulgę i możliwość odciążenia głowy. Wątpliwości dalej jednak ściskały jej żołądek, choć równie dobrze mógł być to tylko uciążliwy głód. Nie chciała się nad tym zbytnio zastanawiać, przynajmniej nie teraz, gdy Orien oddalał się coraz bardziej w stronę szpitala. Nie spoglądała za nim, choć bardzo ją kusiło. Zamiast tego, wlepiła wzrok w swoje jedzenie, dalej nie mogąc go jednak ruszyć. Potrzebowała kolejnej dłuższej chwili, by zmusić się do jedzenia. Nie poczuła się jednak lepiej nawet po jego zjedzeniu, ani nawet po powrocie do szpitalnych obowiązków. Po powrocie do domu pewnie też nie była w stanie się skupić na innym temacie niż ten, który dotyczył Halcrofta.
Czekały ją jeszcze cięższe dni, może nawet i tygodnie. A skoro potencjalnie miała widzieć swojego byłego na korytarzu w szpitalu… Musiała się na to dobrze przygotować. I nie będzie to łatwe zadanie. Nie była pewna, czy temu podoła...
Ale jakoś musiała przez to przebrnąć.
//ztx2
Orien Halcroft