-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Wpatrywała się w ojca z niewzruszeniem, choć w środku wrzała. Nie miała już siły po raz setny powtarzać tego samego. Nigdy nie chciała dzieci i nie zamierzała ich mieć. To nie była żadna kapryśna decyzja ani bunt wobec ojca. Zaylee po prostu wiedziała, że jej życie nie mogłoby się zmieścić w tej roli, którą inni tak łatwo i bezrefleksyjnie narzucali. Jej szczęście tkwiło w Evine, w ich wspólnych rozmowach, w drobnych gestach czułości, w tym, że mogły snuć plany zupełnie inne od tych, jakie Otto sobie wymarzył. A jednak w jego oczach cały ten obraz ich przyszłości nie miał wartości, jeśli nie był dopełniony dzieckiem.
W myślach wracała do chwil, kiedy próbowała już tłumaczyć ojcu, że posiadanie potomstwa nie jest jedynym dowodem miłości ani sensu związku. Nigdy tego nie przyjął. Dla niego była to fanaberia, zupełnie jak cały ich związek. Coś, z czego powinna dawno wyrosnąć.
Słysząc słowa Swanson, poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Miała wrażenie, że wszystko nagle zatrzymało się w miejscu — rozmowa przy stole, stukot sztućców, nawet powietrze w dinerze. Spojrzała na narzeczoną z taką pretensją, że aż trudno było to pomylić z czymkolwiek innym. To, co właśnie powiedziała, brzmiało jak zdrada. Nie chodziło o to, że temat dzieci wrócił. Wiedziała, że muszą kiedyś do niego wrócić, może nawet szybciej, niż była na to gotowa. I znowu się pokłócą, zranią wzajemnie słowami, żeby potem milczeć w bezsilności. Chodziło o miejsce i moment. Przy jej rodzicach. Przy ojcu, który tylko czekał na jakiekolwiek potwierdzenie, że jego wizja świata jest jedyną słuszną. Evina dała mu satysfakcję, jakiej Zaylee nie chciała mu dać. To bolało najbardziej.
— Co jest, kurwa... — wymamrotała pod nosem i zanim zdążyła zakodować reakcji rodziców, zabrała rękę z kolana narzeczonej i pochyliła się w taki sposób, żeby tylko ona mogła ją usłyszeć. — Co ty odpierdalasz, Swanson? — syknęła przez zaciśnięte zęby. A zaciskała je tak mocno, że aż zdrętwiała jej szczęka. Miała nieodparte wrażenie, że Evina właśnie wsunęła pod jej krzesło minę i bez mrugnięcia okiem pociągnęła za zapalnik.
Otto uniósł brew, a na jego ustach pojawił się uśmiechu, który Zaylee znała aż za dobrze. Był to uśmiech człowieka przekonanego, że ma rację, że wystarczyło tylko odczekać, a świat i tak wróci na właściwe tory.
— No i to rozumiem! — odezwał się pobłażliwym tonem, w którym brzmiała nuta triumfu. — Jednak teraz zaczynacie gadać z sensem. Prędzej czy później musiałyście dojść do tego wniosku. W końcu to naturalne, że rodzina powinna się powiększać.
Nie musiał mówić nic więcej, jego spojrzenie i tak mówiło, że był święcie przekonany o tym, że była to tylko kwestia czasu. Z kolei Dorothy patrzyła to na męża, to na córkę i jej narzeczoną, a następnie westchnęła cicho.
— Może lepiej nie róbmy z tego tematu przy stole? — rzuciła bez tej napastliwej pewności, próbując złagodzić atmosferę, ale w jej głosie wybrzmiewało coś, co Zaylee odczytała jako nadzieję. Matka, choć łagodniejsza, najwyraźniej również chciała, żeby słowa Eviny były czymś więcej niż tylko ostrożnym ustępstwem.
Evina J. Swanson
W myślach wracała do chwil, kiedy próbowała już tłumaczyć ojcu, że posiadanie potomstwa nie jest jedynym dowodem miłości ani sensu związku. Nigdy tego nie przyjął. Dla niego była to fanaberia, zupełnie jak cały ich związek. Coś, z czego powinna dawno wyrosnąć.
Słysząc słowa Swanson, poczuła, jak jej ciało sztywnieje. Miała wrażenie, że wszystko nagle zatrzymało się w miejscu — rozmowa przy stole, stukot sztućców, nawet powietrze w dinerze. Spojrzała na narzeczoną z taką pretensją, że aż trudno było to pomylić z czymkolwiek innym. To, co właśnie powiedziała, brzmiało jak zdrada. Nie chodziło o to, że temat dzieci wrócił. Wiedziała, że muszą kiedyś do niego wrócić, może nawet szybciej, niż była na to gotowa. I znowu się pokłócą, zranią wzajemnie słowami, żeby potem milczeć w bezsilności. Chodziło o miejsce i moment. Przy jej rodzicach. Przy ojcu, który tylko czekał na jakiekolwiek potwierdzenie, że jego wizja świata jest jedyną słuszną. Evina dała mu satysfakcję, jakiej Zaylee nie chciała mu dać. To bolało najbardziej.
— Co jest, kurwa... — wymamrotała pod nosem i zanim zdążyła zakodować reakcji rodziców, zabrała rękę z kolana narzeczonej i pochyliła się w taki sposób, żeby tylko ona mogła ją usłyszeć. — Co ty odpierdalasz, Swanson? — syknęła przez zaciśnięte zęby. A zaciskała je tak mocno, że aż zdrętwiała jej szczęka. Miała nieodparte wrażenie, że Evina właśnie wsunęła pod jej krzesło minę i bez mrugnięcia okiem pociągnęła za zapalnik.
Otto uniósł brew, a na jego ustach pojawił się uśmiechu, który Zaylee znała aż za dobrze. Był to uśmiech człowieka przekonanego, że ma rację, że wystarczyło tylko odczekać, a świat i tak wróci na właściwe tory.
— No i to rozumiem! — odezwał się pobłażliwym tonem, w którym brzmiała nuta triumfu. — Jednak teraz zaczynacie gadać z sensem. Prędzej czy później musiałyście dojść do tego wniosku. W końcu to naturalne, że rodzina powinna się powiększać.
Nie musiał mówić nic więcej, jego spojrzenie i tak mówiło, że był święcie przekonany o tym, że była to tylko kwestia czasu. Z kolei Dorothy patrzyła to na męża, to na córkę i jej narzeczoną, a następnie westchnęła cicho.
— Może lepiej nie róbmy z tego tematu przy stole? — rzuciła bez tej napastliwej pewności, próbując złagodzić atmosferę, ale w jej głosie wybrzmiewało coś, co Zaylee odczytała jako nadzieję. Matka, choć łagodniejsza, najwyraźniej również chciała, żeby słowa Eviny były czymś więcej niż tylko ostrożnym ustępstwem.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie trzeba było żadnych specjalnych umiejętności, aby dokładnie wyczuć pełną napięcia atmosferę, która zapanowała przy stole. Otto od zawsze miał swoje racje, o których był przekonany, a Swanson chciała chociaż w jakiś sposób do niego dotrzeć.
Mogły się zarzekać, że nie chciały dzieci, ale ostatnio jednak coś się zmieniło. Minimalnie. Pojawiła się szansa na to, że jednak po długich przemyśleniach stan ten lekko mógłby ulec zmianie. Postanowiła to wykorzystać.
Zdawała sobie sprawę z tego, że była to zdrada. W końcu same nie przedyskutowały tego wystarczająco w domu. Zaylee szła w zaparte. Twierdziła, że nie było o czym rozmawiać chociaż Evina wyczuwała, że to co się dzieje przerastało ją i jak najbardziej powinno zostać zaadresowane. Teraz jednak zdecydowanie postawiła ją pod ścianą niczym na rozstrzelanie.
Wyczuwała to nagłe napięcie i to jak narzeczona zesztywniała na krześle obok. Była również boleśnie świadoma tego jak zabrała rękę z jej kolana, starając się od niej odsunąć i zdystansować po ciosie, który zadała jej oświadczając, że jeszcze zastanowią się nad potomstwem.
- Porozmawiamy w domu. Tym razem naprawdę - odmruknęła tak, aby rodzice koronerki nie mieli szansy tego dosłyszeć.
Jedyne, co wyszło z tego na dobre to fakt, że Otto Miller przestawał patrzeć na nią z taką wrogością. Wyglądał niemal zwycięsko. Zupełnie jakby udało mu się wygrać jakąś niezwykle zaciętą potyczkę. Nie za bardzo jej się to podobało, ale przynajmniej złagodziła napięcie między nimi. Niestety, kosztem atmosfery, która panowała między nią a Zaylee.
- Nie twierdzę, że zmienimy zdanie, ale na pewno możemy jeszcze porozmawiać. Nie planowałyśmy jednak nigdy czegoś takiego, a dodatkowo z naszym stylem życia niezwykle trudno byłoby stworzyć odpowiednio stabilny dom - uprzedziła go, bo jednak jej słowa nie świadczyły o tym, że Millerowie w końcu doczekają się wnuków od swojej najstarszej córki.
Wspaniałomyślnie Dorothy ruszyła na ratunek sytuacji, aby jakoś zminimalizować powstałe na skutek tej rozmowy straty. Evina skinęła głową na jej słowa i postanowiła dokonać oczekiwanej zmiany tematu.
- Nie wiem czy Zaylee o tym wspominała, ale ostatnio dokonałyśmy drobnego przemeblowania przy okazji przenoszenia jej rzeczy. Powinni kiedyś państwo nas odwiedzić - rzuciła, sięgając po pierwszą rzecz, która jej przyszła do głowy.
Wydawało się, że wszystko przybrało beznadziejny obrót, ale Swanson była pewna, że jeszcze z tego wybrną. Potrzebowali jedynie chwili, aby zapomnieć o tym, co przed momentem padło przy stole i kontynuować obiad w nieco przyjemniejszej atmosferze.
zaylee miller
Mogły się zarzekać, że nie chciały dzieci, ale ostatnio jednak coś się zmieniło. Minimalnie. Pojawiła się szansa na to, że jednak po długich przemyśleniach stan ten lekko mógłby ulec zmianie. Postanowiła to wykorzystać.
Zdawała sobie sprawę z tego, że była to zdrada. W końcu same nie przedyskutowały tego wystarczająco w domu. Zaylee szła w zaparte. Twierdziła, że nie było o czym rozmawiać chociaż Evina wyczuwała, że to co się dzieje przerastało ją i jak najbardziej powinno zostać zaadresowane. Teraz jednak zdecydowanie postawiła ją pod ścianą niczym na rozstrzelanie.
Wyczuwała to nagłe napięcie i to jak narzeczona zesztywniała na krześle obok. Była również boleśnie świadoma tego jak zabrała rękę z jej kolana, starając się od niej odsunąć i zdystansować po ciosie, który zadała jej oświadczając, że jeszcze zastanowią się nad potomstwem.
- Porozmawiamy w domu. Tym razem naprawdę - odmruknęła tak, aby rodzice koronerki nie mieli szansy tego dosłyszeć.
Jedyne, co wyszło z tego na dobre to fakt, że Otto Miller przestawał patrzeć na nią z taką wrogością. Wyglądał niemal zwycięsko. Zupełnie jakby udało mu się wygrać jakąś niezwykle zaciętą potyczkę. Nie za bardzo jej się to podobało, ale przynajmniej złagodziła napięcie między nimi. Niestety, kosztem atmosfery, która panowała między nią a Zaylee.
- Nie twierdzę, że zmienimy zdanie, ale na pewno możemy jeszcze porozmawiać. Nie planowałyśmy jednak nigdy czegoś takiego, a dodatkowo z naszym stylem życia niezwykle trudno byłoby stworzyć odpowiednio stabilny dom - uprzedziła go, bo jednak jej słowa nie świadczyły o tym, że Millerowie w końcu doczekają się wnuków od swojej najstarszej córki.
Wspaniałomyślnie Dorothy ruszyła na ratunek sytuacji, aby jakoś zminimalizować powstałe na skutek tej rozmowy straty. Evina skinęła głową na jej słowa i postanowiła dokonać oczekiwanej zmiany tematu.
- Nie wiem czy Zaylee o tym wspominała, ale ostatnio dokonałyśmy drobnego przemeblowania przy okazji przenoszenia jej rzeczy. Powinni kiedyś państwo nas odwiedzić - rzuciła, sięgając po pierwszą rzecz, która jej przyszła do głowy.
Wydawało się, że wszystko przybrało beznadziejny obrót, ale Swanson była pewna, że jeszcze z tego wybrną. Potrzebowali jedynie chwili, aby zapomnieć o tym, co przed momentem padło przy stole i kontynuować obiad w nieco przyjemniejszej atmosferze.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
To, co powiedziała Swanson, brzmiało w jej uszach jak cios obuchem. I to nie jeden, a cała seria, uderzająca w ją po twarzy. Chciała parsknąć śmiechem, ale wyszłoby jej tylko coś pomiędzy warknięciem a sykiem. Chciała rozmawiać w domu? Po tym, kiedy podłożyła Zaylee ojcu niczym trofeum, które może w końcu podnieść? Jej niedoczekanie.
— Ty sobie chyba kpisz — prychnęła pod nosem, ale na tyle wyraźnie, że Evina na pewno to usłyszała. Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok w stronę stołu, starając się udawać spokój, ale każdy ruch Swanson podtrzymywał jej gniew. Narzeczona próbowała wyglądać na dyplomatkę, a w rzeczywistości wbiła jej szpilę prosto w serce. Miller nie była tylko zła. Była autentycznie wkurwiona. I chociaż z zewnątrz starała się zachować pozory, przygryzając wargę, żeby czasami nie uderzyć pięścią w stół. Każdy uśmiech matki, każde mrugnięcie ojca i każdy neutralny komentarz Eviny odbijał się w jej głowie jak bębny wojenne.
— Ach, wspaniale, gdybyście rzeczywiście zdecydowały się na dziecko — Dorothy splotła ręce geście radości, jakby właśnie zobaczyła w myślach maleńkie stópki i uśmiechniętą buzię niemowlęcia. — To byłoby absolutnie coś cudownego, prawda?
Kobieta w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że każde jej och i ach działa na jej córkę jak płachta na byka. Zaylee czuła, że matka czeka na jakąś reakcję. Jej wzrok mimowolnie przesunął się po twarzy ojca, który siedział po drugiej stronie stołu z wyraźnym zadowolenie. Zupełnie jakby wygrał bitwę w wojnie, której nikt tak naprawdę nie prowadził. Uśmiechnął się prawie niezauważalnie, bo wszystko układało się po jego myśli: jego córka jednak zmądrzała, a teraz jej narzeczona taktycznie zmieniła temat, odciągając uwagę od trudnych kwestii, żeby on mógł cieszyć się chwilową przewagą.
— Czyli jesteście zadowolone z zakpu domu? — zainteresowała się Dortohy. — To dobrze, w jej mieszkaniu nie ma zbyt wiele miejsca na urządzenie dziecięcego pokoju.
— Właśnie, mieszkanie w Whitby — wtrącił Otto, przypominając sobie o czymś niezwykle istotnym. — Co zamierzasz z nim zrobić? — spojrzał na córkę. — Może powinnaś je wynająć, zamiast sprzedawać? To w przyszłości będzie doskonały start dla dziecka.
Miller przycisnęła sobie palce do pulsujących skroni, bo każdy dźwięk zdawał się nasilać wrażenie klaustrofobii. Temat dzieci, który nagle powrócił jak nieproszony gość, drażnił ją do granic możliwości. To już nawet nie były subtelne sugestie, rodzice zachowywali się, jakby Zaylee miała za chwilę paradować po dinerze z brzuchem.
— Przepraszamy na chwilę — wypaliła, po czym złapała Evinę za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a powiew chłodnego powietrza uderzył w rozpalone od złości policzki.
Miller przeszła wzdłuż chodnika, a Swanson wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale ona nie dała jej dojść do słowa. Odwróciła się na pięcie i wymierzyła w nią ostrzegawczo palcem.
— Co ty wprawiasz? — warknęła wściekle. — Naprawdę nie mogłaś się powstrzymać? I nie, tylko nie mów, że porozmawiamy o tym w domu — Zaylee uniosła obie ręce, chcąc oddalić od siebie wizję kolejnej konwersacji o dzieciach. — Do reszty cię pojebało, Swanson? Po co, do cholery, chcesz to roztrząsać? Czy ty widzisz, jak oni się teraz zachowują? — wymownie spojrzała na drzwi do knajpy, za którymi siedzieli Millerowie. — Ja pierdolę — przetarła twarz dłonią, trochę z niedowierzania, trochę z bezradności. — Zaraz oszaleję — mruknęła, bo faktycznie czuła się tak, jakby miała zaraz zwariować. Zrobiła dwa kroki w tył, tak na wszelki wypadek, gdyby Swanson chciała ją objąć. Nie miała teraz ochoty na żadne czułości. Była na nią wkurwiona i każdy dotyk mógłby tylko pogorszyć sytuację.
Evina J. Swanson
— Ty sobie chyba kpisz — prychnęła pod nosem, ale na tyle wyraźnie, że Evina na pewno to usłyszała. Przełknęła ślinę i odwróciła wzrok w stronę stołu, starając się udawać spokój, ale każdy ruch Swanson podtrzymywał jej gniew. Narzeczona próbowała wyglądać na dyplomatkę, a w rzeczywistości wbiła jej szpilę prosto w serce. Miller nie była tylko zła. Była autentycznie wkurwiona. I chociaż z zewnątrz starała się zachować pozory, przygryzając wargę, żeby czasami nie uderzyć pięścią w stół. Każdy uśmiech matki, każde mrugnięcie ojca i każdy neutralny komentarz Eviny odbijał się w jej głowie jak bębny wojenne.
— Ach, wspaniale, gdybyście rzeczywiście zdecydowały się na dziecko — Dorothy splotła ręce geście radości, jakby właśnie zobaczyła w myślach maleńkie stópki i uśmiechniętą buzię niemowlęcia. — To byłoby absolutnie coś cudownego, prawda?
Kobieta w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że każde jej och i ach działa na jej córkę jak płachta na byka. Zaylee czuła, że matka czeka na jakąś reakcję. Jej wzrok mimowolnie przesunął się po twarzy ojca, który siedział po drugiej stronie stołu z wyraźnym zadowolenie. Zupełnie jakby wygrał bitwę w wojnie, której nikt tak naprawdę nie prowadził. Uśmiechnął się prawie niezauważalnie, bo wszystko układało się po jego myśli: jego córka jednak zmądrzała, a teraz jej narzeczona taktycznie zmieniła temat, odciągając uwagę od trudnych kwestii, żeby on mógł cieszyć się chwilową przewagą.
— Czyli jesteście zadowolone z zakpu domu? — zainteresowała się Dortohy. — To dobrze, w jej mieszkaniu nie ma zbyt wiele miejsca na urządzenie dziecięcego pokoju.
— Właśnie, mieszkanie w Whitby — wtrącił Otto, przypominając sobie o czymś niezwykle istotnym. — Co zamierzasz z nim zrobić? — spojrzał na córkę. — Może powinnaś je wynająć, zamiast sprzedawać? To w przyszłości będzie doskonały start dla dziecka.
Miller przycisnęła sobie palce do pulsujących skroni, bo każdy dźwięk zdawał się nasilać wrażenie klaustrofobii. Temat dzieci, który nagle powrócił jak nieproszony gość, drażnił ją do granic możliwości. To już nawet nie były subtelne sugestie, rodzice zachowywali się, jakby Zaylee miała za chwilę paradować po dinerze z brzuchem.
— Przepraszamy na chwilę — wypaliła, po czym złapała Evinę za rękę i pociągnęła ją w stronę wyjścia. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a powiew chłodnego powietrza uderzył w rozpalone od złości policzki.
Miller przeszła wzdłuż chodnika, a Swanson wyglądała tak, jakby chciała coś powiedzieć, ale ona nie dała jej dojść do słowa. Odwróciła się na pięcie i wymierzyła w nią ostrzegawczo palcem.
— Co ty wprawiasz? — warknęła wściekle. — Naprawdę nie mogłaś się powstrzymać? I nie, tylko nie mów, że porozmawiamy o tym w domu — Zaylee uniosła obie ręce, chcąc oddalić od siebie wizję kolejnej konwersacji o dzieciach. — Do reszty cię pojebało, Swanson? Po co, do cholery, chcesz to roztrząsać? Czy ty widzisz, jak oni się teraz zachowują? — wymownie spojrzała na drzwi do knajpy, za którymi siedzieli Millerowie. — Ja pierdolę — przetarła twarz dłonią, trochę z niedowierzania, trochę z bezradności. — Zaraz oszaleję — mruknęła, bo faktycznie czuła się tak, jakby miała zaraz zwariować. Zrobiła dwa kroki w tył, tak na wszelki wypadek, gdyby Swanson chciała ją objąć. Nie miała teraz ochoty na żadne czułości. Była na nią wkurwiona i każdy dotyk mógłby tylko pogorszyć sytuację.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zdawała sobie sprawę z tego jak mało wystarczyło do tego, aby jej narzeczona właściwie wrzała w środku ze złości. Chyba była mistrzynią w osiąganiu tego efektu w jak najkrótszym czasie. Teraz jednak chyba przeszła samą siebie.
Mimo wszystko rodzice Miller nie zamierzali odpuścić. Zignorowała syknięcie narzeczonej, które było jak sygnał ostrzegawczy. Zamiast tego skupiła wzrok na przyszłych teściach przeżywających jej zapewnienia o ponowieniu dialogu zupełnie jakby już zapadła pomyślna dla nich decyzja.
Nie odpowiedziała na pytanie Dorothy. Zamiast tego spojrzała na Otto, który zachowywał się jakby nagle obietnica możliwych wnuków całkowicie zanegowała fakt, że jego córka związała się z kimś nieodpowiednim w jego mniemaniu. Przynajmniej tyle udało jej się osiągnąć swoją ostrożną dyplomacją.
- Jest po prostu więcej miejsca. Zresztą i tak głównie tam spędzałyśmy czas - odpowiedziała, bo to wszystko wyszło zupełnie naturalnie.
Nawet przez chwilę nie miały wątpliwości, co do tego gdzie powinny wspólnie zamieszkać. Nie musiały się nad tym zastanawiać. Musiały tylko zdecydować o rozmieszczeniu poszczególnych rzeczy oraz kwestii związanej z mieszkaniem Zaylee, które wiecznie nie mogło stać puste i niewykorzystane, bo jedynie przynosiło koszty. Teraz nawet trudno było mówić by faktycznie spełniało jakąś ważną funkcję magazynową.
Nie chciała odpowiadać za narzeczoną. Ta z kolei postanowiła po prostu uciec od stołu i pociągnąć Swanson za sobą. Najwyraźniej nie planowała pozwolić na to, aby rozmówiły się w domu w bardziej spokojnej atmosferze.
Wyszła posłusznie przed lokal. Na zewnątrz z powodu pory zaczynał powoli opadać półmrok, a ostatnie smugi słonecznego światła wylewały się w rozsmarowanym na nieboskłonie odcieniu pomarańczy ponad dachami pobliskich budynków.
- Chciałam na spokojnie porozmawiać w domu, ale jak widzę w końcu garniesz się do tego tematu - prychnęla odruchowo, nie zdając sobie sprawy z tego jak to zabrzmiało.
Zgodnie z przewidywaniami próbowała podejść do narzeczonej i objąć ją. Często decydowała się na taki zabieg, aby uspokoić szalejące w Miller emocje, ale tym razem koronerka odsunęła się na tyle by jej to uniemożliwić. Jakby tego było mało niektórzy z przechodniów zaczęli się na nie oglądać, wyczuwając nadejście ulicznego dramatu. Evina westchnęła ciężko, rozkładając bezradnie ręce.
- Przepraszam za to, że to powiedziałam, ale możemy chociaż pocieszyć się tym, że po raz pierwszy twój ojciec nie patrzy na mnie jak na zarazę, która się do ciebie przykleiła? - zapytała, wpatrując się wyczekująco w Zaylee, której jeszcze do niedawna również ciążyło to, że Otto nie zamierzał akceptować ich związku. - Po prostu zmieńmy temat i jakoś przeżyjmy ten wieczór, dobrze?
Dla niej było to najlepsze rozwiązanie. Nie odkręci już swoich słów, ale przynajmniej mogły postarać się by faktycznie jakoś nacieszyć się rodzinnym posiłkiem.
zaylee miller
Mimo wszystko rodzice Miller nie zamierzali odpuścić. Zignorowała syknięcie narzeczonej, które było jak sygnał ostrzegawczy. Zamiast tego skupiła wzrok na przyszłych teściach przeżywających jej zapewnienia o ponowieniu dialogu zupełnie jakby już zapadła pomyślna dla nich decyzja.
Nie odpowiedziała na pytanie Dorothy. Zamiast tego spojrzała na Otto, który zachowywał się jakby nagle obietnica możliwych wnuków całkowicie zanegowała fakt, że jego córka związała się z kimś nieodpowiednim w jego mniemaniu. Przynajmniej tyle udało jej się osiągnąć swoją ostrożną dyplomacją.
- Jest po prostu więcej miejsca. Zresztą i tak głównie tam spędzałyśmy czas - odpowiedziała, bo to wszystko wyszło zupełnie naturalnie.
Nawet przez chwilę nie miały wątpliwości, co do tego gdzie powinny wspólnie zamieszkać. Nie musiały się nad tym zastanawiać. Musiały tylko zdecydować o rozmieszczeniu poszczególnych rzeczy oraz kwestii związanej z mieszkaniem Zaylee, które wiecznie nie mogło stać puste i niewykorzystane, bo jedynie przynosiło koszty. Teraz nawet trudno było mówić by faktycznie spełniało jakąś ważną funkcję magazynową.
Nie chciała odpowiadać za narzeczoną. Ta z kolei postanowiła po prostu uciec od stołu i pociągnąć Swanson za sobą. Najwyraźniej nie planowała pozwolić na to, aby rozmówiły się w domu w bardziej spokojnej atmosferze.
Wyszła posłusznie przed lokal. Na zewnątrz z powodu pory zaczynał powoli opadać półmrok, a ostatnie smugi słonecznego światła wylewały się w rozsmarowanym na nieboskłonie odcieniu pomarańczy ponad dachami pobliskich budynków.
- Chciałam na spokojnie porozmawiać w domu, ale jak widzę w końcu garniesz się do tego tematu - prychnęla odruchowo, nie zdając sobie sprawy z tego jak to zabrzmiało.
Zgodnie z przewidywaniami próbowała podejść do narzeczonej i objąć ją. Często decydowała się na taki zabieg, aby uspokoić szalejące w Miller emocje, ale tym razem koronerka odsunęła się na tyle by jej to uniemożliwić. Jakby tego było mało niektórzy z przechodniów zaczęli się na nie oglądać, wyczuwając nadejście ulicznego dramatu. Evina westchnęła ciężko, rozkładając bezradnie ręce.
- Przepraszam za to, że to powiedziałam, ale możemy chociaż pocieszyć się tym, że po raz pierwszy twój ojciec nie patrzy na mnie jak na zarazę, która się do ciebie przykleiła? - zapytała, wpatrując się wyczekująco w Zaylee, której jeszcze do niedawna również ciążyło to, że Otto nie zamierzał akceptować ich związku. - Po prostu zmieńmy temat i jakoś przeżyjmy ten wieczór, dobrze?
Dla niej było to najlepsze rozwiązanie. Nie odkręci już swoich słów, ale przynajmniej mogły postarać się by faktycznie jakoś nacieszyć się rodzinnym posiłkiem.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nikt nie potrafił wyprowadzić jej z równowagi tak skutecznie, jak Swanson. Nawet własny ojciec, który zazwyczaj przewodził w tej kategorii, dzisiaj nie był w stanie wspiąć się na wyżyny swoich możliwości, bo Evina była szybsza. Wszystko miało wyglądać inaczej. Podczas obiadu najpierw miała paść informacja o zaręczynach, potem subtelne przerzucenie rozmowy na cokolwiek innego, byle tylko przetrwać spotkanie z Millerami. Tymczasem Swanson zrobiła to po swojemu, bez żadnych wcześniejszych ustaleń. I wprawdzie zmieniła wątek, ale na taki, który niczego nie zmienił, a na pewno nie przyniósł niczego dobrego.
— Do niczego się nie garnę — zaznaczyła, siląc się na wyważony ton. — Dla mnie ten temat zamknęłyśmy już wtedy w kuchni — dodała, bo żadna z nich od tamtej pory do niego nie wracała.
Nie rozmawiały o dzieciach ani po wyjściu Sama, ani nawet kilka dni później. Mogło to świadczyć o braku okazji, ale skoro żadna o tym nie wspominała, po prostu nie było o czym mówić. Aż do dzisiaj, kiedy Evina użyła argumentu w postaci zmiany decyzji co do posiadania dzieci jako tarczy obronnej przeciwko niechęci, jaką okazywał jej Otto.
— Nie — Zaylee pokręciła głową. Nie potrafiła cieszyć się chwilą, że ojciec nagle zaczął przychylniej patrzeć na Swanson. I to tylko dlatego, że ta dała mu złudną nadzieję. — Nie możemy. Ja nie mogę. Nie w taki sposób — westchnęła cicho, bo nie chciała, żeby tak to wglądała. Nie chciała za każdym razem przekupywać Otto czymś, tylko po to, żeby w końcu zaakceptował ich związek. Pragnęła, aby ojciec przyjął to dla nich. Dlatego, że było im razem dobrze. Nie powinno decydować o tym nic innego, a już na pewno nie jego wyobrażenie o tym, jaką będą tworzyć rodzinę.
— Evina, na litość boską — przycisnęła dłoń do twarzy, jakby próbowała wcisnąć sobie oczy w oczodoły. — Jakim prawem stawiasz mnie w takiej sytuacji? — spojrzała na narzeczoną i ju z nawet nie starała się ukryć tych wszystkich wyrzutów. — Ty naprawdę uważasz, że zdołasz im zaprzątnąć myśli czymś innym? Teraz każde słowo i każde pytanie będzie sprowadzać się tylko do jednego. A konkretnie do wyimaginowanego dziecka. Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz to naprostować — Miller wymierzyła w nią palcem i zanim zdecydowała się wrócić do stolika, wyciągnęła z szerokich jasnobeżowych spodni garniturowych paczkę papierosów.
Zapaliła jednego i zaciągnęła się mocno, przez moment przytrzymując dym w ustach, aż po chwili szara chmura zatańczyła nad jej głową. Niektórzy ludzie dalej przyglądali im się z nieukrywanym zaciekawieniem, jednak Zaylee w ogóle o to nie dbała.
Evina J. Swanson
— Do niczego się nie garnę — zaznaczyła, siląc się na wyważony ton. — Dla mnie ten temat zamknęłyśmy już wtedy w kuchni — dodała, bo żadna z nich od tamtej pory do niego nie wracała.
Nie rozmawiały o dzieciach ani po wyjściu Sama, ani nawet kilka dni później. Mogło to świadczyć o braku okazji, ale skoro żadna o tym nie wspominała, po prostu nie było o czym mówić. Aż do dzisiaj, kiedy Evina użyła argumentu w postaci zmiany decyzji co do posiadania dzieci jako tarczy obronnej przeciwko niechęci, jaką okazywał jej Otto.
— Nie — Zaylee pokręciła głową. Nie potrafiła cieszyć się chwilą, że ojciec nagle zaczął przychylniej patrzeć na Swanson. I to tylko dlatego, że ta dała mu złudną nadzieję. — Nie możemy. Ja nie mogę. Nie w taki sposób — westchnęła cicho, bo nie chciała, żeby tak to wglądała. Nie chciała za każdym razem przekupywać Otto czymś, tylko po to, żeby w końcu zaakceptował ich związek. Pragnęła, aby ojciec przyjął to dla nich. Dlatego, że było im razem dobrze. Nie powinno decydować o tym nic innego, a już na pewno nie jego wyobrażenie o tym, jaką będą tworzyć rodzinę.
— Evina, na litość boską — przycisnęła dłoń do twarzy, jakby próbowała wcisnąć sobie oczy w oczodoły. — Jakim prawem stawiasz mnie w takiej sytuacji? — spojrzała na narzeczoną i ju z nawet nie starała się ukryć tych wszystkich wyrzutów. — Ty naprawdę uważasz, że zdołasz im zaprzątnąć myśli czymś innym? Teraz każde słowo i każde pytanie będzie sprowadzać się tylko do jednego. A konkretnie do wyimaginowanego dziecka. Nie wiem, jak to zrobisz, ale masz to naprostować — Miller wymierzyła w nią palcem i zanim zdecydowała się wrócić do stolika, wyciągnęła z szerokich jasnobeżowych spodni garniturowych paczkę papierosów.
Zapaliła jednego i zaciągnęła się mocno, przez moment przytrzymując dym w ustach, aż po chwili szara chmura zatańczyła nad jej głową. Niektórzy ludzie dalej przyglądali im się z nieukrywanym zaciekawieniem, jednak Zaylee w ogóle o to nie dbała.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Powinna To wszystko wcześniej dużo lepiej przemyśleć, ale stało się. To, co miało być odpowiedzią, która miała przenieść rozmowę na inny tor i wprowadzić nieco przyjemniejszą atmosferę nagle stało się kością niezgody.
Z trudem powstrzymała się od prychnięcia na uwagę, że według Zaylee nie było co wracać do tej rozmowy, którą prowadziły wcześniej w kuchni. Temat nie został wyczerpany. Nigdy nie miała okazji odpowiedzieć jej ani uzyskać odpowiedzi na własne pytania. Po prostu nie miały czasu ani sposobności by do tego wrócić. Głównie przez to, że ich głowy zaprzątały także inne sprawy.
- Doskonale wiesz, że ta rozmowa nie była skończona. Przerwałyśmy ją wyłącznie dlatego, że Sam stanął w drzwiach - przypomniała jej choć nie sądziła, aby Miller zapomniała o tak istotnym szczególe.
Wyglądało na to, że Zaylee istotnie nie była w stanie cieszyć się wieczorem w momencie, gdy jej rodzice wciąż mogli wspominać o ewentualnym wnuku. Swanson jeszcze nie wiedziała jak bardzo mogliby wracać do tego tematu przy każdej nadarzającej się ku temu okazji.
Odetchnęła głęboko. Zapewne gdyby nie sytuacja to byłaby bardziej skora do ciągnięcia tej dyskusji, ale nie było to odpowiednie miejsce i czas. Nie zamierzała się kłócić z narzeczoną na chodniku przed dinerem, w którym czekali na nie rodzice koronerki. Zwłaszcza, że Zaylee miała rację w jednym ustępie: zachowała się jak suka i postawiła ją w wysoce niekomfortowej sytuacji.
- Jasne. Odkręcę… - mruknęła, zostawiając narzeczoną samą ze swoim papierosem.
Otwierające się drzwi wprawiły w ruch znajdujący się przy nich dzwonek, a detektywka przeszła do stolika pod oknem, przy którym siedzieli Millerowie. Musiała ich przeprosić za całe zamieszanie i spowodowaną scenę.
Musiała też znaleźć sposób na wytłumaczenie tego wszystkiego. Postanowiła przybrać taktykę, która powinna pozwolić im na zachowanie spokoju i nie dobijanie niedoszłych dziadków poprzez powtórzenie im, że ich marzenia o wnukach zostaną niespełnioną fantazją.
Zamiast tego opowiedziała im o Samie. O tym, że wciąż nie ustaliły pewnych rzeczy i nie powinna ich wypowiadać bez konsultacji z Zaylee. Wspomniała też o tym by nie czynili jakichkolwiek wzmianek o dzieciach, bo to jedynie nakładało na koronerkę presję, której nie chciała się poddać.
Evina była przekonana, że potrzebują czasu. O tym, że może w narzeczonej faktycznie zaszła jakaś zmiana, której ta się obawiała, ale nie była jeszcze pewna tego jaki to wszystko mogło mieć finał.
Na koniec poprosiła jedynie o dyskrecję i porzucenie tematu macierzyństwa. Spojrzała przez szybę na dopalającą papierosa koronerkę i skinęła jej głową na znak, że powinna wracać.
Zdecydowanie namieszała w czasie tego obiadu, ale być może będzie to jakimś zapalnikiem do powolnych zmian, które miałyby się dokonać w dynamice tej rodziny.
zaylee miller
Z trudem powstrzymała się od prychnięcia na uwagę, że według Zaylee nie było co wracać do tej rozmowy, którą prowadziły wcześniej w kuchni. Temat nie został wyczerpany. Nigdy nie miała okazji odpowiedzieć jej ani uzyskać odpowiedzi na własne pytania. Po prostu nie miały czasu ani sposobności by do tego wrócić. Głównie przez to, że ich głowy zaprzątały także inne sprawy.
- Doskonale wiesz, że ta rozmowa nie była skończona. Przerwałyśmy ją wyłącznie dlatego, że Sam stanął w drzwiach - przypomniała jej choć nie sądziła, aby Miller zapomniała o tak istotnym szczególe.
Wyglądało na to, że Zaylee istotnie nie była w stanie cieszyć się wieczorem w momencie, gdy jej rodzice wciąż mogli wspominać o ewentualnym wnuku. Swanson jeszcze nie wiedziała jak bardzo mogliby wracać do tego tematu przy każdej nadarzającej się ku temu okazji.
Odetchnęła głęboko. Zapewne gdyby nie sytuacja to byłaby bardziej skora do ciągnięcia tej dyskusji, ale nie było to odpowiednie miejsce i czas. Nie zamierzała się kłócić z narzeczoną na chodniku przed dinerem, w którym czekali na nie rodzice koronerki. Zwłaszcza, że Zaylee miała rację w jednym ustępie: zachowała się jak suka i postawiła ją w wysoce niekomfortowej sytuacji.
- Jasne. Odkręcę… - mruknęła, zostawiając narzeczoną samą ze swoim papierosem.
Otwierające się drzwi wprawiły w ruch znajdujący się przy nich dzwonek, a detektywka przeszła do stolika pod oknem, przy którym siedzieli Millerowie. Musiała ich przeprosić za całe zamieszanie i spowodowaną scenę.
Musiała też znaleźć sposób na wytłumaczenie tego wszystkiego. Postanowiła przybrać taktykę, która powinna pozwolić im na zachowanie spokoju i nie dobijanie niedoszłych dziadków poprzez powtórzenie im, że ich marzenia o wnukach zostaną niespełnioną fantazją.
Zamiast tego opowiedziała im o Samie. O tym, że wciąż nie ustaliły pewnych rzeczy i nie powinna ich wypowiadać bez konsultacji z Zaylee. Wspomniała też o tym by nie czynili jakichkolwiek wzmianek o dzieciach, bo to jedynie nakładało na koronerkę presję, której nie chciała się poddać.
Evina była przekonana, że potrzebują czasu. O tym, że może w narzeczonej faktycznie zaszła jakaś zmiana, której ta się obawiała, ale nie była jeszcze pewna tego jaki to wszystko mogło mieć finał.
Na koniec poprosiła jedynie o dyskrecję i porzucenie tematu macierzyństwa. Spojrzała przez szybę na dopalającą papierosa koronerkę i skinęła jej głową na znak, że powinna wracać.
Zdecydowanie namieszała w czasie tego obiadu, ale być może będzie to jakimś zapalnikiem do powolnych zmian, które miałyby się dokonać w dynamice tej rodziny.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Próbowała wmówić nie tylko narzeczonej, ale również sobie, że temat dzieci miały zamknięty i nie było do czego wracać. Zupełnie jakby wejście Sama do kuchni o wszystkim przesądziło. Oczywiście nijak miało się to do faktycznego stanu, ale łatwiej było chować się za natłokiem pracy i udawać, że tamta rozmowa nie tylko nie była skończona, ale w ogóle nie miała miejsca. Przynajmniej tak to wyglądało ze strony Zaylee, która swoją postawą chciała udowodnić Evinie, że jest ponadto. Ale jak miałaby postąpić inaczej, skoro ta naobiecywała Millerom cudów na kiju? Może nie dosłownie, jednak oni mocno wzięli sobie słowa Swanson do serca.
Odprowadziła ją wzrokiem do drzwi, a potem kątem oka dostrzegła przez okno, jak Dorothy i Otto wysłuchują tych wszystkich tłumaczeń. Zaylee mogła tylko domyślić się, co właśnie starała im się przekazać i miała nadzieję, że zdołała wyprowadzić ich błędu. Nie sądziła jednak, że w tym momencie Evina wplątuje w swoje wyjaśnienia istnienie Sama. I całe szczęście, bo inaczej spowodowałoby to jeszcze większe poirytowanie, a Miller była już wystarczająco wkurwiona. Nie na tyle, żeby doszło do jakichkolwiek rękoczynów, ale mogłaby podnieść głos, tupnąć nogą i przypadkowo zrzucić talerz ze stołu.
Jej oczy napotkały wzrok narzeczonej, która skinieniem głowy zaprosiła ją do środka. Zaylee zgasiła papierosa w stojącej przy drzwiach popielniczce, po czym weszła z powrotem do dinera i ruszyła do stolika. Zmrużyła powieki, próbując wyczytać coś z twarzy rodziców, ale ci nie dawali niczego po sobie poznać. Odniosła też wrażenie, że ojciec chciał coś powiedzieć i już miał to na końcu języka, jednak małżonka ostrzegawczo klepnęła go w ramię. Niby w żartach, o czym świadczył jej uśmiech, ale zdradziło ją nerwowe chrząknięcie.
— Zamówimy jakiś deser? — Dorothy jak gdyby nigdy nic, odsunęła pusty talerz na brzeg stołu i sięgnęła po wydrukowane menu, żeby zobaczyć listę słodkości. Nie było ich wiele, co przynajmniej ułatwiało wybór.
Zaylee czuła zmianę w zachowaniu obojga rodziców. Matka usiłowała jakoś rozładować atmosferę, jakby lody o smaku jagód huckleberry i bananowe kremówki miały cokolwiek załagodzić, a spojrzenie Otto nieco złagodniało, choć dalej dało się w nim dostrzec triumfalną wyższość. Miller ściągnęła brwi i spojrzała na Swanson, chcąc samymi oczami wyciągnąć z niej, co tym razem nagadała rodzicom pod jej nieobecność.
— A na co macie ochotę? — dopytała Zaylee, kiedy ojciec i Evina kończyli swoje dania. Jej właściwie było obojętne, choć chętnie zjadłaby coś słodkiego do kawy, natomiast każdy, kto znał Swanson, wiedział, że ta nie przepadała za deserami.
— Sama nie wiem... — zamyśliła się pani Miller. — Kochanie, może ty coś wybierzesz? — zaproponowała, gdy Otto dopijał wino. — W ogóle tak pomyślałam — dodała jeszcze, podając menu mężowi. — Może wybralibyśmy się do was w przyszłym tygodniu? Oczywiście jeśli będziecie mieć wystarczająco dużo czasu. Och, już nie rób takiej miny — upomniała Otto, bo ten nie wyglądał na szczególnie zachwyconego wizją kolejnego spotkania z córką i jej narzeczoną. — Równie dobrze mogę przyjechać sama. Przywiozłabym wam trochę ziół. Tak, wiem, nie wykorzystacie ich, ale będziemy mogły je ususzyć. No i może upieczemy wspólnie chleb z przepisu twojej babci? — tym razem spojrzała na Evinę i posłała jej ciepły, zachęcający uśmiech, a że kąciki ust unosiła w podobny sposób do Zaylee, to z pewnością trudno oprzeć się takiemu urokowi.
Evina J. Swanson
Odprowadziła ją wzrokiem do drzwi, a potem kątem oka dostrzegła przez okno, jak Dorothy i Otto wysłuchują tych wszystkich tłumaczeń. Zaylee mogła tylko domyślić się, co właśnie starała im się przekazać i miała nadzieję, że zdołała wyprowadzić ich błędu. Nie sądziła jednak, że w tym momencie Evina wplątuje w swoje wyjaśnienia istnienie Sama. I całe szczęście, bo inaczej spowodowałoby to jeszcze większe poirytowanie, a Miller była już wystarczająco wkurwiona. Nie na tyle, żeby doszło do jakichkolwiek rękoczynów, ale mogłaby podnieść głos, tupnąć nogą i przypadkowo zrzucić talerz ze stołu.
Jej oczy napotkały wzrok narzeczonej, która skinieniem głowy zaprosiła ją do środka. Zaylee zgasiła papierosa w stojącej przy drzwiach popielniczce, po czym weszła z powrotem do dinera i ruszyła do stolika. Zmrużyła powieki, próbując wyczytać coś z twarzy rodziców, ale ci nie dawali niczego po sobie poznać. Odniosła też wrażenie, że ojciec chciał coś powiedzieć i już miał to na końcu języka, jednak małżonka ostrzegawczo klepnęła go w ramię. Niby w żartach, o czym świadczył jej uśmiech, ale zdradziło ją nerwowe chrząknięcie.
— Zamówimy jakiś deser? — Dorothy jak gdyby nigdy nic, odsunęła pusty talerz na brzeg stołu i sięgnęła po wydrukowane menu, żeby zobaczyć listę słodkości. Nie było ich wiele, co przynajmniej ułatwiało wybór.
Zaylee czuła zmianę w zachowaniu obojga rodziców. Matka usiłowała jakoś rozładować atmosferę, jakby lody o smaku jagód huckleberry i bananowe kremówki miały cokolwiek załagodzić, a spojrzenie Otto nieco złagodniało, choć dalej dało się w nim dostrzec triumfalną wyższość. Miller ściągnęła brwi i spojrzała na Swanson, chcąc samymi oczami wyciągnąć z niej, co tym razem nagadała rodzicom pod jej nieobecność.
— A na co macie ochotę? — dopytała Zaylee, kiedy ojciec i Evina kończyli swoje dania. Jej właściwie było obojętne, choć chętnie zjadłaby coś słodkiego do kawy, natomiast każdy, kto znał Swanson, wiedział, że ta nie przepadała za deserami.
— Sama nie wiem... — zamyśliła się pani Miller. — Kochanie, może ty coś wybierzesz? — zaproponowała, gdy Otto dopijał wino. — W ogóle tak pomyślałam — dodała jeszcze, podając menu mężowi. — Może wybralibyśmy się do was w przyszłym tygodniu? Oczywiście jeśli będziecie mieć wystarczająco dużo czasu. Och, już nie rób takiej miny — upomniała Otto, bo ten nie wyglądał na szczególnie zachwyconego wizją kolejnego spotkania z córką i jej narzeczoną. — Równie dobrze mogę przyjechać sama. Przywiozłabym wam trochę ziół. Tak, wiem, nie wykorzystacie ich, ale będziemy mogły je ususzyć. No i może upieczemy wspólnie chleb z przepisu twojej babci? — tym razem spojrzała na Evinę i posłała jej ciepły, zachęcający uśmiech, a że kąciki ust unosiła w podobny sposób do Zaylee, to z pewnością trudno oprzeć się takiemu urokowi.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie zamknęły skutecznie tego tematu. Evina wiedziała, że nawet jeśli dotychczas nie poruszały go ze sobą to on i tak jednak wróci. Potrzeba było do tego jedynie sposobności. Tylko, że ta nie nastąpiła. Zamiast tego zadział się ten cholerny obiad, który stał się zarzewiem nowej kłótni.
Była wdzięczna za to, że mogła wytłumaczyć wszystko sama. Bez przeżywającej wszystko obok Zaylee, która mogłaby ją uciszyć i burzyła się na wszystko, co tylko by powiedziała. Przynajmniej dzięki temu czekała ją w miarę spokojna oraz neutralna rozmowa.
Na razie nic nie mówiła. Czekała na to, aż narzeczona siądzie na swoim miejscu i kątem oka obserwowała zachowanie jej rodziców, aby upewnić się czy na pewno Millerowie postanowili stosować się do jej prośby i unikać drażniących koronerkę wzmianek i komentarzy. Oczywiście zauważyła też jak Dorothy starała się powstrzymać męża by czegoś nie palnął i była jej za to wdzięczna.
- Możemy wziąć deser - przytaknęła choć nie miała w zwyczaju jeść słodkiego zaraz po obiedzie.
Sama nie musiała się zastanawiać szczególnie długo. Postawiła na ciasto czekoladowe z wiśniami jeszcze zanim dobrze przyjrzała się karcie, na której widniały pozycje deserowe.
Przez moment nie zwracała uwagi na rozmowę, która się toczyła przy stole. Przynajmniej do momentu, gdy nie zorientowała się, że Dorothy się do nich zwraca w związku z potencjalnymi odwiedzinami.
- Byłoby miło - powiedziała, odwzajemniając uśmiech kobiety. - Sama nie widzę przeszkód, ale musiałybyśmy się jeszcze zapewne upewnić jak stoją sprawy w pracy.
Nie chciała podejmować sama tej decyzji. Dlatego też pozostawiła Zaylee udzielenie ostatecznej odpowiedzi. Zwłaszcza, że zdążyła już narozrabiać.
zaylee miller
Była wdzięczna za to, że mogła wytłumaczyć wszystko sama. Bez przeżywającej wszystko obok Zaylee, która mogłaby ją uciszyć i burzyła się na wszystko, co tylko by powiedziała. Przynajmniej dzięki temu czekała ją w miarę spokojna oraz neutralna rozmowa.
Na razie nic nie mówiła. Czekała na to, aż narzeczona siądzie na swoim miejscu i kątem oka obserwowała zachowanie jej rodziców, aby upewnić się czy na pewno Millerowie postanowili stosować się do jej prośby i unikać drażniących koronerkę wzmianek i komentarzy. Oczywiście zauważyła też jak Dorothy starała się powstrzymać męża by czegoś nie palnął i była jej za to wdzięczna.
- Możemy wziąć deser - przytaknęła choć nie miała w zwyczaju jeść słodkiego zaraz po obiedzie.
Sama nie musiała się zastanawiać szczególnie długo. Postawiła na ciasto czekoladowe z wiśniami jeszcze zanim dobrze przyjrzała się karcie, na której widniały pozycje deserowe.
Przez moment nie zwracała uwagi na rozmowę, która się toczyła przy stole. Przynajmniej do momentu, gdy nie zorientowała się, że Dorothy się do nich zwraca w związku z potencjalnymi odwiedzinami.
- Byłoby miło - powiedziała, odwzajemniając uśmiech kobiety. - Sama nie widzę przeszkód, ale musiałybyśmy się jeszcze zapewne upewnić jak stoją sprawy w pracy.
Nie chciała podejmować sama tej decyzji. Dlatego też pozostawiła Zaylee udzielenie ostatecznej odpowiedzi. Zwłaszcza, że zdążyła już narozrabiać.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.
-
bozia dała piękną gębę - nie moja wina
lubią mnie też te zajęte - twoja dziewczynanieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Po tym jak Zaylee zamówiła deser lodowy z bananem, bitą śmietaną, polewami i orzechami, niewiele mówiła. Odpowiadała zdawkowo na pytania matki, unikała przenikliwych spojrzeń ojca w oczekiwaniu, aż będzie mogła opuścić knajpę i wrócić do domu. Dorothy ekscytowała się tym, że będzie mogła zobaczyć, jak teraz mieszkają i jednocześnie podarować im pęk ziół na wysuszenie, natomiast Otto zachowywał się podobnie do swojej córki, tylko co jakiś czas żona powstrzymywała go od rzucenia jakąś kąśliwą uwagą.
W końcu kelner przyniósł rachunek, a Zaylee zadeklarowała, że zapłaci, bo przecież mogła raz na ruski rok zaprosić rodziców na obiad, który zresztą wyszedł z jej inicjatywy. Dopiero jak wyszli na zewnątrz, Miller mogła odetchnąć z nieukrywaną ulgą. Słońce już zaszło, a neon nad wejściem do dinera bzyczał cicho pomiędzy szumami niezbyt dochodzącymi z niezbyt ruchliwej ulicy. Nawet wtedy Zaylee wciąż czuła ciężar wzroku ojca, jakby przykleiły się do jej ramion i wcale nie zamierzał odpaść.
Pożegnanie było krótkie, bez większych ckliwości, choć Dorothy nie mogła odpuścić sobie, żeby wyściskać zarówno córkę, jak i jej narzeczoną. Nawet Otto, mimo wyraźnego zawahania, uścisnął dłoń Eviny, a potem niezgrabnie poklepał ją po plecach, a gest ten wyglądał z boku dokładnie tak niezręcznie, jak oboje musieli czuć się w rzeczywistości. Niewątpliwie był to jakiś progres, tylko jakim kosztem?
Kiedy rodzice wsiedli do samochodu, a one zostały już same, Zaylee skrzyżowała ramiona i ruszyła chodnikiem w kierunku dzielnicy mieszkalnej. Milczała praktycznie przez całą drogę i dopiero kiedy w oddali zamajaczył znajomy kształt domu, zwolniła kroku. Jeszcze mocniej skrzyżowała ramiona, próbując wzmocnić się od środka i odwróciła głowę w stronę Eviny.
— Co dokładnie im powiedziałaś? — jej głos zabrzmiał twardo, choć był trochę przytłumiony zmęczeniem nie tylko tego popołudnia, ale też minionych dni. — Bez ściemy, Swanson — zaznaczyła, bo przecież obie nie lubiły, gdy owijano w bawełnę.
Evina uniosła głowę, jakby chciała odpowiedzieć od razu, ale nie zrobiła tego, a to tylko pogłębiało ciężar wieczoru, który i tak wystarczająco przygniatał Miller. Wiedziała, że jeśli mają rozmawiać naprawdę szczerze, to właśnie tutaj — na tym pustym chodniku, pod tą migoczącą latarnią.
Evina J. Swanson
W końcu kelner przyniósł rachunek, a Zaylee zadeklarowała, że zapłaci, bo przecież mogła raz na ruski rok zaprosić rodziców na obiad, który zresztą wyszedł z jej inicjatywy. Dopiero jak wyszli na zewnątrz, Miller mogła odetchnąć z nieukrywaną ulgą. Słońce już zaszło, a neon nad wejściem do dinera bzyczał cicho pomiędzy szumami niezbyt dochodzącymi z niezbyt ruchliwej ulicy. Nawet wtedy Zaylee wciąż czuła ciężar wzroku ojca, jakby przykleiły się do jej ramion i wcale nie zamierzał odpaść.
Pożegnanie było krótkie, bez większych ckliwości, choć Dorothy nie mogła odpuścić sobie, żeby wyściskać zarówno córkę, jak i jej narzeczoną. Nawet Otto, mimo wyraźnego zawahania, uścisnął dłoń Eviny, a potem niezgrabnie poklepał ją po plecach, a gest ten wyglądał z boku dokładnie tak niezręcznie, jak oboje musieli czuć się w rzeczywistości. Niewątpliwie był to jakiś progres, tylko jakim kosztem?
Kiedy rodzice wsiedli do samochodu, a one zostały już same, Zaylee skrzyżowała ramiona i ruszyła chodnikiem w kierunku dzielnicy mieszkalnej. Milczała praktycznie przez całą drogę i dopiero kiedy w oddali zamajaczył znajomy kształt domu, zwolniła kroku. Jeszcze mocniej skrzyżowała ramiona, próbując wzmocnić się od środka i odwróciła głowę w stronę Eviny.
— Co dokładnie im powiedziałaś? — jej głos zabrzmiał twardo, choć był trochę przytłumiony zmęczeniem nie tylko tego popołudnia, ale też minionych dni. — Bez ściemy, Swanson — zaznaczyła, bo przecież obie nie lubiły, gdy owijano w bawełnę.
Evina uniosła głowę, jakby chciała odpowiedzieć od razu, ale nie zrobiła tego, a to tylko pogłębiało ciężar wieczoru, który i tak wystarczająco przygniatał Miller. Wiedziała, że jeśli mają rozmawiać naprawdę szczerze, to właśnie tutaj — na tym pustym chodniku, pod tą migoczącą latarnią.
Evina J. Swanson
bubek
nie lubię postów z ai, postów o niczym, jak ktoś nie pcha fabuły do przodu
-
The world is not enough
But it is such a perfect place to start, my love
And if you're strong enough
Together we can take the world apartnieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Może i całe to nerwowe napięcie nieco zelżało, ale wciąż było gdzieś obecne w znikomych ilościach oraz zwyczajnej niezręczności, która mimo wszystko towarzyszyła im podczas reszty spotkania. Nawet pomimo wszystkich prób Dorothy, aby zachować w miarę przyjazną atmosferę i prowadzić miła rozmowę.
Mimo wszystko umówiły się z kobietą na to, że odwiedzi je w przyszłym tygodniu, gdy tylko będą miały na to czas. Nie wiedziała jednak jeszcze czy na pewno mąż będzie jej towarzyszył. To jednak nie było na razie istotne.
Rachunek został uiszczony przez Zaylee. W końcu to one umówiły spotkanie i chciały powiedzieć im o swoich zaręczynach, więc wypadało nawet, aby to one pokryły koszt obiadu. Dawno też przestały zwracać uwagę na to która kiedy płaciła. Zwykle była to ta, która jako pierwsza sięgała po portfel. Takie szczegóły nie miały większego znaczenia, gdy żyły wspólnie i wychodziły z założenia, że większość wydatków i tak dotyczy ich obu.
Swanson powoli zaczynała przyzwyczajać się do tego, że Dorothy musiała ją uściskać na powitanie i pożegnanie. Z pewnością jednak nowością było to, że Otto zdobył się na wymienienie z nią uścisku ręki. To jeszcze w sumie nie było tak niezręczne jak fakt, że mężczyzna zdobył się na to, aby poklepać ją po plecach. To już z pewnością było dziwne, a Evina posłała mu zdecydowanie zaskoczony i nieco krzywy uśmiech nim w końcu się pożegnali.
Diner znajdował się wystarczająco blisko domu, aby mogły spróbować dojść do niego piechotą. Wciąż, mając w głowie dotychczasowy nastrój narzeczonej, detektywka trzymała się wyjątkowo na pewien dystans. Taki, który pozwolił jej na swobodne kroczenie tuż obok kobiety bez ryzyka choćby otarcia się o jej rękaw. Nie chciała naruszać jej przestrzeni osobistej w momencie, gdy ta wydawał się wyjątkowo wzburzona.
Między nimi panowała cisza zmącona jedynie odgłosami przemykających obok pojazdów. Nie były w stanie uświadczyć nawet przechodniów, którzy mogliby iść tym samym chodnikiem. Evina właśnie zastanawiała się nad sięgnięciem po paczkę papierosów, gdy Miller zdecydowanie zwolniła kroku i odwróciła się w jej stronę.
Nie chciała jej kłamać, ale też nie wiedziała jak wiele mogłaby jej powiedzieć bez narażenia się na wpędzenie koronerki w być może uzasadniony gniew. Dlatego też pierwsze westchnęła i zaczęła poszukiwania wymiętego kartonu z ostatnimi Marlboro.
- Powiedziałam, że przekroczyłam granicę. Powiedziałam coś, czego wcześniej z tobą nie omówiłam i nie powinni przykuwać do tego zbyt wielkiej wagi... Wyjaśniłam też, że ich uwagi o dziecku na pewno nie działają na ciebie motywująco - odparła w końcu.
Zwykle była bardziej bezpośrednia, ale tym razem faktycznie chciała wszystko rozegrać zachowawczo, aby uniknąć dalszego gniewu narzeczonej, która już i tak była wystarczająco wzburzona po tym, co wyrzuciła z siebie w dinerze.
zaylee miller
Mimo wszystko umówiły się z kobietą na to, że odwiedzi je w przyszłym tygodniu, gdy tylko będą miały na to czas. Nie wiedziała jednak jeszcze czy na pewno mąż będzie jej towarzyszył. To jednak nie było na razie istotne.
Rachunek został uiszczony przez Zaylee. W końcu to one umówiły spotkanie i chciały powiedzieć im o swoich zaręczynach, więc wypadało nawet, aby to one pokryły koszt obiadu. Dawno też przestały zwracać uwagę na to która kiedy płaciła. Zwykle była to ta, która jako pierwsza sięgała po portfel. Takie szczegóły nie miały większego znaczenia, gdy żyły wspólnie i wychodziły z założenia, że większość wydatków i tak dotyczy ich obu.
Swanson powoli zaczynała przyzwyczajać się do tego, że Dorothy musiała ją uściskać na powitanie i pożegnanie. Z pewnością jednak nowością było to, że Otto zdobył się na wymienienie z nią uścisku ręki. To jeszcze w sumie nie było tak niezręczne jak fakt, że mężczyzna zdobył się na to, aby poklepać ją po plecach. To już z pewnością było dziwne, a Evina posłała mu zdecydowanie zaskoczony i nieco krzywy uśmiech nim w końcu się pożegnali.
Diner znajdował się wystarczająco blisko domu, aby mogły spróbować dojść do niego piechotą. Wciąż, mając w głowie dotychczasowy nastrój narzeczonej, detektywka trzymała się wyjątkowo na pewien dystans. Taki, który pozwolił jej na swobodne kroczenie tuż obok kobiety bez ryzyka choćby otarcia się o jej rękaw. Nie chciała naruszać jej przestrzeni osobistej w momencie, gdy ta wydawał się wyjątkowo wzburzona.
Między nimi panowała cisza zmącona jedynie odgłosami przemykających obok pojazdów. Nie były w stanie uświadczyć nawet przechodniów, którzy mogliby iść tym samym chodnikiem. Evina właśnie zastanawiała się nad sięgnięciem po paczkę papierosów, gdy Miller zdecydowanie zwolniła kroku i odwróciła się w jej stronę.
Nie chciała jej kłamać, ale też nie wiedziała jak wiele mogłaby jej powiedzieć bez narażenia się na wpędzenie koronerki w być może uzasadniony gniew. Dlatego też pierwsze westchnęła i zaczęła poszukiwania wymiętego kartonu z ostatnimi Marlboro.
- Powiedziałam, że przekroczyłam granicę. Powiedziałam coś, czego wcześniej z tobą nie omówiłam i nie powinni przykuwać do tego zbyt wielkiej wagi... Wyjaśniłam też, że ich uwagi o dziecku na pewno nie działają na ciebie motywująco - odparła w końcu.
Zwykle była bardziej bezpośrednia, ale tym razem faktycznie chciała wszystko rozegrać zachowawczo, aby uniknąć dalszego gniewu narzeczonej, która już i tak była wystarczająco wzburzona po tym, co wyrzuciła z siebie w dinerze.
zaylee miller
I walk alone, not because I have to, but because I choose to
Ari
Nie lubię narzucania mojej postaci reakcji i zachowania oraz dopisywania do jej rzeczy czy sterowania nią w jakikolwiek sposób bez konsultacji.