Tak jak myślała — Andrews okazał się okropny w strzelaniu, a już na pewno gorszy od niej, dając z siebie jedynie trzy trefne strzały. A wszystko zaczęło się od tego, że kompletnie niepoprawnie trzymał broń. Przez to, że nie ustabilizował łokcia, praktycznie wszystkie oddane strzały leciały mu kilka milimetrów od miejsca, które chciał trafić. Mio przez moment chciała go poprawić i pokazać
jak powinno się to robić. Ale to wymagałoby zdecydowanie zbyt dużą ilość dotykania, a na to ich znajomość nie była chyba jeszcze gotowa. Poza tym, toczyli tutaj konkurs a nie przyjacielskie rozgrywki, dlatego powinna była pławić się w swoim triumfie, a nie chcieć szkolić swojego przeciwnika. I faktycznie tak zrobiła — przez całe dwie minuty chodziła dumna jak paw do momentu, aż Ernie nie wybrał kolejnej konkurencji. I szczerze? Gorszej nie mógł wybrać.
—
Serio? — spytała z nieukrywanym niezadowoleniem. Bo co to kurwa była za konkurencja przepraszam? Jedzenie pączka na sznurku. A takie to niby sprawdzało umiejętności? Wsadzania sobie wielkiej słodkości do ust? Cóż, akurat w tym Mio była niczego sobie (hehe), jednak nijak nie przełożyło się to na jej występ w tej konkurencji. Nim się chociażby porządnie rozsiadła na tych przeklętym krześle, Ernie już złapała donata do ust. Ale co się dziwić, jak miał go zawieszonego praktycznie na wysokości ust, podczas gry ruda nie mogła swojego dosięgnąć nawet w momencie, kiedy wyciągnęła się jak struna. Już była gotowa burzyć się jak bardzo oszukana była na konkurencja, ale wtedy spojrzała na Erniego — buzię mial cała upierdoloną lukrem i cukrem budrem, nawet czubek nosa. I jak tu miała się z nim wykłócać, kiedy teraz to jego cała twarz będzie się kleić przez resztę wieczoru? Troche też ją to rozczuliło, że aż się wzięła uśmiechnęła zanim wstała z krzesła, podczas gdy on jeszcze siedział.
—
Ty jesteś mistrzem w pożeraniu maczków, lalusiu — przyznała mu ten tytuł, powtarzając jego słowa jeden do jeden i podchodząc nieco bliżej. —
A do tego najbardziej upierdoloną osobom na festynie — uniosła lewą rękę do góry i nawet nie prosząc się o pozwolenie, przejechała paluchem po buzi Erniego, zgarniając sporą ilość lukru pomieszanego z cukrem pudrem, po czym bezczelnie wsadziła to sobie do ust. —
Ale za to smaczną — stwierdziła po szybkim teście smaków. Lukier co prawda był aż za bardzo słodki, ale czego można było się spodziewać po pączkach na festynie? Przecież wiadomo, że nie będą zaopatrzać się w te najbardziej fikuśne i premium.
—
Zbieraj się, słodziutki — klasnęła w dłonie, rzucając mu rozbawione spojrzenie. —
Idziemy teraz rzucać w puchy — poinformowała, sama podejmując decyzję, co będzie następną kategorią, bo chyba tak się podzielili? Każdy wybierał po jednej rzeczy. Ano wiec Mio naturalnie postanowiła postawić na coś, w czym była zajebista jak trafianie do celu. —
Ale musimy iść pierwsze po coś do picia — oznajmiła, nawet nie oczekując jakiegokolwiek sprzeciwu. Po pierwsze bo każdy z nich chyba lubił alkohol i nie miał zamiaru siedzieć na festynie o suchym pysku, a po drugie totalnie zasłodziła się po tym jednym
zlizie pozostałości po pączku Erniego i musiała nawodnić gardło.
Całe szczęście nie musieli iść daleko. Stoisko z barkiem było całe trzy budki dalej, a przy nim znajdowało się kilka wolnych stolików i niewielka grupa ludzi. Mio podeszła do lady, uśmiechając się do starszej kobiety.
—
Whiskey z colą i jasne piwo, lane — złożyła zamówienie, opierając się o chłodny blat. Niech straci, postawi mu tego browara, skoro i tak miała zamiar rozjebać go w następnej konkurencji, żeby miał chłopak chociaż trochę radości z tego festynu.
—
Proszę — pracownica postawiła trunki tuż przed nimi i spojrzała na Erniego.
— I jeszcze kilka serwetek dla syna — dodała troskliwym głosem, przyglądając się jego ujebanej buźce, a Mio aż podskoczyła. BEZCZELNA. Już nawet nie wiedziała, co bardziej ją oburzyło; fakt, że śmiałaby pomyśleć, że Mio była na tyle stara, żeby mieć trzydziestoletniego typa za syna (bo chyba jakoś tyle miał lat? W sumie nie wiedziała), czy może jednak to, że przecież nawet nie wyglądali kurwa podobnie, by wysuwać takie wnioski. Nie, to zdecydowanie była kwestia wieku. To oburzyło ją najbardziej. I wcale nie miała zamiaru tego tak zostawiać.
—
Oj nie nie, złociutka, to żaden syn — zaczęła, wyciągając gotówkę. —
To mój nowy kochanek — Jej ton był tak naturalny, że mogło się naprawdę zdawać, jakby mówiła poważnie i nie było w tym nic dziwnego. Postawiła pieniądze na ladzie i złapała za drinki. —
I muszę przyznać, że całkiem sprawny jak na kogoś, kto jeszcze tydzień temu myślał, że łechtaczka to aplikacja pogodowa, jak wychodził z przedszkola — poruszała porozumiewawczo brwiami, obserwując jak kobieta totalnie łyka wszystko jak pelikan i do tego robi się całą czerwoniutka. A co dopiero miał powiedzieć Ernie, który stał obok i słyszał to wszystko. No ale co miałą zrobić, nie będzie jej tu jakaś baba sugerować, że jest stara!!
ernie andrews