-
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dognieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Skąd miał wiedzieć, że Mio nie zrobi mu krzywdy z premedytacją albo całkiem przypadkowo, kiedy tak wymachiwała tymi piłeczkami? W jego oczach uchodziła za niepoczytalną i była zdolna do wszystkiego. A po tym, jak jej przygadał, to już w ogóle.
— Pragnę zauważyć, że mamy zrobić dziesięć aktywności, a z każdą kolejną konkurencją jest ich coraz mniej — zaznaczył, jakby Richardson nagle zapomniała. Mieli już za sobą strzelanie z wiatrówki, jedzenie pączków bez rąk, rzucanie piłkami w puszki, a poza rybkami musieli dorwać jeszcze sześć, a to wcale nie było mało, nawet jak na wiejski festyn. Organizatorzy nie byli chyba aż tak kreatywni, jak mogło się na początku wydawać. — Poza tym, co jest nie tak z łowieniem rybek? — zapytał, ale rudowłosa swoim gadanie odstraszyła dzieciaka, co przynajmniej zmniejszyło kolejkę ich oczekiwania.
Ernie sięgnął po drewnianą wędkę i zamachnął się nią takie niefortunnie, że metalowy haczyk wplątał się we włosy Mio i za cholerę nie chciał z nich wyjść.
— Cholera, poczekaj — mruknął, wciskając palce w bujne, rude loki. — No nie wij się jak wesz na grzebieniu, bo nigdy tego nie wyciągnę — skarcił ją, ale w końcu pomyślnie wygrzebał metalowe ustrojstwo. — Sorki, to nie było umyślnie — zarzekł się, bo jeszcze Richardson wpadłaby na pomysł, że zrobił to celowo.
Zapłakane dziecię i jej rozdarta matka zniknęły im z pola widzenia, a Andrews spojrzał na swoją towarzyszkę gier dokładnie tak, jak nazwała ją rodzicielka uciekającej dziewczynki — jak na wariatkę.
— Zawsze tak dzieci straszysz? — uniósł brwi, bo aż mu się trochę żal zrobiło tego dziecka, które niewątpliwie będzie miało traumę i gdy tylko pomyśli o rybkach, to przed oczami będzie miała twarz Mio. — Lepiej łap za wędkę i pokaż, co potrafisz — dodał i wcisnął jej w dłoń kawałek badyla.
I chociaż Richardson jeszcze przed chwilą uważała, że to głupia zabawa dla najmłodszych i uważała Erniego za trzylatka, to na polu bitwy już nie radziła sobie aż tak dobrze. Albo to Andrewsowi szło aż za dobrze, ale to nie jego wina, że miał dłuższe ręce i mógł sprawniej i szybciej dosięgać te najbardziej oddalone w basenie rybki. Albo to była gra właśnie na jego poziomie. Finalnie złowił ich chyba ze czternaście, a Mio zaledwie kilka.
— I co? — zapytał, oddając kij właścicielowi stoiska. — Dalej uważasz, że jesteś ponadto? — uśmiechnął się zwycięsko, bo może nie był dobry w strzelaniu i rzucaniu do celu, to w innych konkurencjach radził sobie znacznie lepiej. Znowu mieli remis i skakanie w worku wciąż pozostawało pod znakiem zapytania.
Mio Richardson
— Pragnę zauważyć, że mamy zrobić dziesięć aktywności, a z każdą kolejną konkurencją jest ich coraz mniej — zaznaczył, jakby Richardson nagle zapomniała. Mieli już za sobą strzelanie z wiatrówki, jedzenie pączków bez rąk, rzucanie piłkami w puszki, a poza rybkami musieli dorwać jeszcze sześć, a to wcale nie było mało, nawet jak na wiejski festyn. Organizatorzy nie byli chyba aż tak kreatywni, jak mogło się na początku wydawać. — Poza tym, co jest nie tak z łowieniem rybek? — zapytał, ale rudowłosa swoim gadanie odstraszyła dzieciaka, co przynajmniej zmniejszyło kolejkę ich oczekiwania.
Ernie sięgnął po drewnianą wędkę i zamachnął się nią takie niefortunnie, że metalowy haczyk wplątał się we włosy Mio i za cholerę nie chciał z nich wyjść.
— Cholera, poczekaj — mruknął, wciskając palce w bujne, rude loki. — No nie wij się jak wesz na grzebieniu, bo nigdy tego nie wyciągnę — skarcił ją, ale w końcu pomyślnie wygrzebał metalowe ustrojstwo. — Sorki, to nie było umyślnie — zarzekł się, bo jeszcze Richardson wpadłaby na pomysł, że zrobił to celowo.
Zapłakane dziecię i jej rozdarta matka zniknęły im z pola widzenia, a Andrews spojrzał na swoją towarzyszkę gier dokładnie tak, jak nazwała ją rodzicielka uciekającej dziewczynki — jak na wariatkę.
— Zawsze tak dzieci straszysz? — uniósł brwi, bo aż mu się trochę żal zrobiło tego dziecka, które niewątpliwie będzie miało traumę i gdy tylko pomyśli o rybkach, to przed oczami będzie miała twarz Mio. — Lepiej łap za wędkę i pokaż, co potrafisz — dodał i wcisnął jej w dłoń kawałek badyla.
I chociaż Richardson jeszcze przed chwilą uważała, że to głupia zabawa dla najmłodszych i uważała Erniego za trzylatka, to na polu bitwy już nie radziła sobie aż tak dobrze. Albo to Andrewsowi szło aż za dobrze, ale to nie jego wina, że miał dłuższe ręce i mógł sprawniej i szybciej dosięgać te najbardziej oddalone w basenie rybki. Albo to była gra właśnie na jego poziomie. Finalnie złowił ich chyba ze czternaście, a Mio zaledwie kilka.
— I co? — zapytał, oddając kij właścicielowi stoiska. — Dalej uważasz, że jesteś ponadto? — uśmiechnął się zwycięsko, bo może nie był dobry w strzelaniu i rzucaniu do celu, to w innych konkurencjach radził sobie znacznie lepiej. Znowu mieli remis i skakanie w worku wciąż pozostawało pod znakiem zapytania.
Mio Richardson
-
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Torontonieobecnośćniewątki 18+niezaimkione/jejpostaćautor
Ceniła swoje włosy, dlatego nie lubiła, kiedy coś randomowego wplątywało się w jej czuprynę bez wcześniejszego ostrzeżenia. Nie było się więc co dziwić, że kiedy Ernie złapał ją na haczyk, Mio zaczęła się wierzgać, żeby się z tego ustrojstwa wyplątać. Wiedziała, że kurwa te żałosne rybki to tylko przyniosą więcej strat niż pożytku. Cóż, chociaż mogła sobie poterroryzować małe dziecko i mieć jakąkolwiek rozrywkę, bo przecież nie można się było jej spodziewać po łowieniu plastikowych piranii.
— Nie mam na tyle cierpliwości — wycedziła z wywalonem jęzorem po tym, jak kolejny już raz nie udało jej się zabić haczyka na ust ryby, a ta podryfowała tuż obok jak gdyby nigdy nic. — Łapami bym je szybciej złapała niż tym ustrojstwem — przewróciła oczami, ostawiła badyl z żyłką na stolik i takim właśnie sposobem Mio Richardson oznajmiła swoją porażkę. Nawet już nie chciało jej się starać, kiedy policzyła, ze Ernie miał z trzy razy więcej złapanych niż ona. Nawet gdyby nagle miała jakąś świetna passę i tak nie było szans, żeby chociażby go dogoniła, a co dopiero przegoniła i wygrała. Dlatego skazała tę rundę na straty i wstała ze stołka, żeby kolejna osoba mogła na niego przycupnąć.
— No brawo, brawo — zaklaskała mu niechętnie, robiąc przy tym tylko sobie znane miny. Prężył się z tego faktu jakby złapał co najmniej prawdziwego węgorza lub inne rybsko. — Może jak tak dobrze ci idzie, powinieneś zostać wędkarzem a nie kierowcą? — prychnęła, spoglądając na niego spod okularów przeciwsłonecznych, które musiała założyć chwilę temu. Słońce chociaż już ledwo wisiało na niebie, wciąż dawało się we znaki, grzejąc skórę i spojówki.
— To może teraz… — zastanowiła się na moment i rozejrzała dookoła. — Whac-a-Mole? — przeczytała wielki napis tuż nad namiotem, który po prostu oznaczał walenie wyskakujących z dziur kretów wielkim, drewnianym młotkiem. Wydawało się, jakby była to idealna konkurencja dla nich. — Ale pierwsze musze zapalić — od tych wszystkich emocji i konkurencji prawie zapomniała, jak nałogowym palaczem była.
Przeszła na bok, oddalając się nieco od chodnika i znajdując sobie miejsce na skrawku trawy. Odstawiła delikatnie drinka na ziemie, upewniając się, że nic się przypadkiem nie wyleje i wygrzebała z torebki paczkę fajek.
— Chcesz? — dopytała Erniego, wsadzając w usta jednego papierosa, a resztę kierując w jego stronę. — Ale kitaj się jak coś, bo jeszcze ktoś zadzwoni na psy — prychnęła, spoglądając w stronę budki, w której pracowała barmanka, przy której Ernie bezczelnie podał się za jej syna. — Co ze mnie za matka, skoro pozwalam ci kurzyć — pokręciła głową.
Śmieszne było to wszystko. Gdyby ktoś jeszcze kilkanaście dni temu powiedział jej, że będzie się dobrze bawić na festynie i to w towarzystwie swojego nowego kuriera, z którym nie za bardzo polubiła się po pierwszym spotkaniu, pewnie by tą osobę wyśmiała tak głośno, że potrwałyby się jej struny w głosie. A jednak. Była tutaj i nie bawiła się wcale tak źle. Kurwa, śmiała nawet twierdzić, że było całkiem fajnie.
— Powiedz, Ernie — zaczęła, zaciągając się pierwsze dymem i odchylając w tył, podpierając ciało na łokciach. — Co lubisz jeszcze robić? Oczywiście oprócz jeżdżenia dostawczakiem, łapania rybek i wkurwiania ludzi? — zainteresowała się. Trochę żeby podtrzymać rozmowę, skoro już tak sobie czilowali, a i trochę też żeby poznać nieco lepiej swojego przyszłego kompana do skakania w worku.
ernie andrews
— Nie mam na tyle cierpliwości — wycedziła z wywalonem jęzorem po tym, jak kolejny już raz nie udało jej się zabić haczyka na ust ryby, a ta podryfowała tuż obok jak gdyby nigdy nic. — Łapami bym je szybciej złapała niż tym ustrojstwem — przewróciła oczami, ostawiła badyl z żyłką na stolik i takim właśnie sposobem Mio Richardson oznajmiła swoją porażkę. Nawet już nie chciało jej się starać, kiedy policzyła, ze Ernie miał z trzy razy więcej złapanych niż ona. Nawet gdyby nagle miała jakąś świetna passę i tak nie było szans, żeby chociażby go dogoniła, a co dopiero przegoniła i wygrała. Dlatego skazała tę rundę na straty i wstała ze stołka, żeby kolejna osoba mogła na niego przycupnąć.
— No brawo, brawo — zaklaskała mu niechętnie, robiąc przy tym tylko sobie znane miny. Prężył się z tego faktu jakby złapał co najmniej prawdziwego węgorza lub inne rybsko. — Może jak tak dobrze ci idzie, powinieneś zostać wędkarzem a nie kierowcą? — prychnęła, spoglądając na niego spod okularów przeciwsłonecznych, które musiała założyć chwilę temu. Słońce chociaż już ledwo wisiało na niebie, wciąż dawało się we znaki, grzejąc skórę i spojówki.
— To może teraz… — zastanowiła się na moment i rozejrzała dookoła. — Whac-a-Mole? — przeczytała wielki napis tuż nad namiotem, który po prostu oznaczał walenie wyskakujących z dziur kretów wielkim, drewnianym młotkiem. Wydawało się, jakby była to idealna konkurencja dla nich. — Ale pierwsze musze zapalić — od tych wszystkich emocji i konkurencji prawie zapomniała, jak nałogowym palaczem była.
Przeszła na bok, oddalając się nieco od chodnika i znajdując sobie miejsce na skrawku trawy. Odstawiła delikatnie drinka na ziemie, upewniając się, że nic się przypadkiem nie wyleje i wygrzebała z torebki paczkę fajek.
— Chcesz? — dopytała Erniego, wsadzając w usta jednego papierosa, a resztę kierując w jego stronę. — Ale kitaj się jak coś, bo jeszcze ktoś zadzwoni na psy — prychnęła, spoglądając w stronę budki, w której pracowała barmanka, przy której Ernie bezczelnie podał się za jej syna. — Co ze mnie za matka, skoro pozwalam ci kurzyć — pokręciła głową.
Śmieszne było to wszystko. Gdyby ktoś jeszcze kilkanaście dni temu powiedział jej, że będzie się dobrze bawić na festynie i to w towarzystwie swojego nowego kuriera, z którym nie za bardzo polubiła się po pierwszym spotkaniu, pewnie by tą osobę wyśmiała tak głośno, że potrwałyby się jej struny w głosie. A jednak. Była tutaj i nie bawiła się wcale tak źle. Kurwa, śmiała nawet twierdzić, że było całkiem fajnie.
— Powiedz, Ernie — zaczęła, zaciągając się pierwsze dymem i odchylając w tył, podpierając ciało na łokciach. — Co lubisz jeszcze robić? Oczywiście oprócz jeżdżenia dostawczakiem, łapania rybek i wkurwiania ludzi? — zainteresowała się. Trochę żeby podtrzymać rozmowę, skoro już tak sobie czilowali, a i trochę też żeby poznać nieco lepiej swojego przyszłego kompana do skakania w worku.
ernie andrews
-
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dognieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Nie dało się nie zauważyć, że Mio była zniecierpliwioną nerwuską, która nie potrafiła właściwie podejść do łowienia magnetycznych rybek. Tutaj tylko spokój mógł ją uratować, a tego niewątpliwie jej brakowało. W przeciwieństwie do Erniego, który podszedł do połowu na luzie, choć podświadomie bardzo chciał wygrać nie tylko tę, ale również kolejne konkurencje. Głównie dlatego, że nie chciał, żeby ludzie patrzyli na niego jak na debila, który nie potrafi kicać w worku, ale też dlatego, że pragnął utrzeć rudowłosej nosa. A chyba ich dwójki, to chyba jej mocniej zależało na zwycięstwie.
— A może przebranżowię się i faktycznie zostanę — odpowiedział beztrosko na zaczepkę. — Przemawia przez ciebie zwykła zazdrość — zauważył, co Richardson ujawniła swoim wcześniejszym prychnięciem.
Spojrzał w kierunku, w którym wskazała i skinął głową. W zasadzie był gotów przyjąć każde wyzwanie, a skoro wybierali na zmianę i teraz była jej kolej, nie mógł się nie zgodzić i odrzucić propozycję. Honorowy był z niego gość i zamierzał przebrnąć przez wszystkie atrakcje, zgodnie ze wcześniejszą umową.
— Masz jakieś poważne kompleksy, co nie? — zerknął na nią, gdy stanęli na trawie, gdzieś za tymi wszystkimi rozłożonymi stoiskami. — Ciągle we wszystko byś tylko strzelała albo waliła. Zaczynam się ciebie obawiać — powiedział Ernie półżartem, półserio. W zasadzie nie wiedział, co takiej może przyjść do głowy. W ogóle się nie znali, więc skąd miał wiedzieć, czy problemy zdrowotne, które sam u niej zdiagnozował poprzez liczne obserwacje, nie są realnymi przypadłościami?
Po tym, jak kobieta wystawiła w jego stronę paczkę z papierosami, polecił głową i poklepał się po kieszeni szortów.
— To bardzo szczodre z twojej strony, ale dzięki, mam swoje — zakomunikował i mimo że miał na razie nie palić, to Mio zrobiła mu smaka tym unoszącym się w powietrzu dymem papierosowym, więc ostatecznie i tak sięgnął do spodni po pomiętą paczkę fajek, po czym odpalił jednego. — Jesteś wyluzowaną matką, dlatego pozwalasz mi palić — podłapał temat, rzucając jej rozbawione spojrzenie. — Ej, w tych czasach to nie jest wcale takie oczywiste, starzy najczęściej chuchają i dmuchają na swoje dzieci i zabraniają im prawie wszystkiego — zauważył, zresztą zgodnie z prawdą. Ale taki mieli klimat, nie dało się przewidzieć, kiedy ktoś napadnie cię w biały dzień albo sprzeda kulkę w łeb.
Kolejne słowa sprawiły, że Andrews zmrużył oczy i popatrzył na rudowłosą znad swojego papierosa. A ta, co taka wścibska? Książkę jakąś pisała, czy jaki grzyb?
— Weź, bo czuję się jak przesłuchaniu — machnął niedbale ręką, bo chyba całe wieki nikt go nie pytał o zainteresowania. Znajomych miał raczej stałych, tych samych od wielu lat, a tu nagle pojawia się ktoś, kto zaraz będzie go pytał o ulubiony kolor. — Różne rzeczy. Gram na gitarze, reguularnie poszerzam moją kolekcję kapsli po piwie, kibicuję Yankeesom i słucham teorii spiskowych na temat kosmitów. A ty? — wskazał na Richardson, dając jej do zrozumienia, że teraz jej kolej. — Co robisz w wolnych chwilach? Bo chyba nie powiesz, że całymi dniami nakładasz nowe łaszki na manekiny i próbujesz upchać klientkom płaszcze w panterkę? — zaciągnął się papierosem i wypuścił dym ponad głową Mio. Informacje w zamian za informacje. To była złota zasada small talków.
Mio Richardson
— A może przebranżowię się i faktycznie zostanę — odpowiedział beztrosko na zaczepkę. — Przemawia przez ciebie zwykła zazdrość — zauważył, co Richardson ujawniła swoim wcześniejszym prychnięciem.
Spojrzał w kierunku, w którym wskazała i skinął głową. W zasadzie był gotów przyjąć każde wyzwanie, a skoro wybierali na zmianę i teraz była jej kolej, nie mógł się nie zgodzić i odrzucić propozycję. Honorowy był z niego gość i zamierzał przebrnąć przez wszystkie atrakcje, zgodnie ze wcześniejszą umową.
— Masz jakieś poważne kompleksy, co nie? — zerknął na nią, gdy stanęli na trawie, gdzieś za tymi wszystkimi rozłożonymi stoiskami. — Ciągle we wszystko byś tylko strzelała albo waliła. Zaczynam się ciebie obawiać — powiedział Ernie półżartem, półserio. W zasadzie nie wiedział, co takiej może przyjść do głowy. W ogóle się nie znali, więc skąd miał wiedzieć, czy problemy zdrowotne, które sam u niej zdiagnozował poprzez liczne obserwacje, nie są realnymi przypadłościami?
Po tym, jak kobieta wystawiła w jego stronę paczkę z papierosami, polecił głową i poklepał się po kieszeni szortów.
— To bardzo szczodre z twojej strony, ale dzięki, mam swoje — zakomunikował i mimo że miał na razie nie palić, to Mio zrobiła mu smaka tym unoszącym się w powietrzu dymem papierosowym, więc ostatecznie i tak sięgnął do spodni po pomiętą paczkę fajek, po czym odpalił jednego. — Jesteś wyluzowaną matką, dlatego pozwalasz mi palić — podłapał temat, rzucając jej rozbawione spojrzenie. — Ej, w tych czasach to nie jest wcale takie oczywiste, starzy najczęściej chuchają i dmuchają na swoje dzieci i zabraniają im prawie wszystkiego — zauważył, zresztą zgodnie z prawdą. Ale taki mieli klimat, nie dało się przewidzieć, kiedy ktoś napadnie cię w biały dzień albo sprzeda kulkę w łeb.
Kolejne słowa sprawiły, że Andrews zmrużył oczy i popatrzył na rudowłosą znad swojego papierosa. A ta, co taka wścibska? Książkę jakąś pisała, czy jaki grzyb?
— Weź, bo czuję się jak przesłuchaniu — machnął niedbale ręką, bo chyba całe wieki nikt go nie pytał o zainteresowania. Znajomych miał raczej stałych, tych samych od wielu lat, a tu nagle pojawia się ktoś, kto zaraz będzie go pytał o ulubiony kolor. — Różne rzeczy. Gram na gitarze, reguularnie poszerzam moją kolekcję kapsli po piwie, kibicuję Yankeesom i słucham teorii spiskowych na temat kosmitów. A ty? — wskazał na Richardson, dając jej do zrozumienia, że teraz jej kolej. — Co robisz w wolnych chwilach? Bo chyba nie powiesz, że całymi dniami nakładasz nowe łaszki na manekiny i próbujesz upchać klientkom płaszcze w panterkę? — zaciągnął się papierosem i wypuścił dym ponad głową Mio. Informacje w zamian za informacje. To była złota zasada small talków.
Mio Richardson
-
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Torontonieobecnośćniewątki 18+niezaimkione/jejpostaćautor
— No tak myślałam właśnie, że nie jesteś za dobry z angielskiego —prychnęła, pozwalając sobie na kolejny przewrót oczami tego dnia. — Chyba pomyliłeś słowo kompleksy ze zdolnością — zaśmiała się bardziej do siebie niż to niego, bo przecież nie łudziła się, że nagle zrozumie, o co jej chodziło, skoro tak ciężko było mu wysuwać nagłe wnioski. — Słuchaj no, wiem w czym jestem dobra, mam tego zajebistą świadomość, a skoro gramy tutaj o stawkę, to przecież nie będę proponować aktywności, w które mogę przegrać? — zakończyła pytaniem, chociaż cała ta jej wypowiedz była bardziej stwierdzeniem niż zapytaniem. Mio chodziła po tym siedzieć już ponad czterdzieści lat — była w pełni świadoma swoich wad i zalet i nie zamierzała tego w żaden sposób ukrywać. Celowała zajebiście, to dlaczego nie wybierać zadań, w których trzeba było mieć dobrego cela? No kurwa. Lekcja życiowa numer jeden dla Erniego za darmo. Proszę bardzo. Może się przynajmniej chłopak czegoś nauczy. Albo nie. Bo Bóg jeden wiedział, co on tam miał pod tą bujną czupryną i ładniutką buzią.
Może i faktycznie spytała go o zainteresowania kompletnie z czapy i jakby to była jakaś żałosna Tinderowa randka, ale zagadać chciała, okej? Przecież nie można było wiecznie rozmawiać o jebanym festynie. Poza tym, jej rocznik już tak miał — cenił sobie rozmowę i budowanie relacji w oparciu o poznawanie się lepiej, a nie tylko na podstawie zawartości portfela czy ilości lejków na instagramie. I szczerze? Nie żałowała, że spytała, bo Ernie w końcu powiedział coś faktycznie interesującego.
— Ha! — aż się zerwała, uśmiechając się cwaniacko i wkładając papierosa do ust tak, żeby uwolnić rękę i odnaleźć coś na telefonie. — Coś ci pokaże — zmrużyła oczy, bo dym z fajki co chwile zasłaniał jej widok. Poza tym, miała na komórce jakieś milion zdjęć z miliona epok, więc nie było to aż takie proste. Gdy w końcu się jej ustało, prychnęła z zadowolenia, kierując wyświetlacz w stronę Erniego. — Tez kiedyś zbierałam kapsle — pokazała mu zdjęcie swojej starej kolekcji. — A widzisz ten tutaj? To kapsel z limitowanej serii francuskiego kraftowego browaru, którego nazwy już nie pamiętam ale piwo z tej serii można było podobno dostać tylko na paryskim festiwalu sztuki niezależnej — opowiedziała z dumą, spoglądając nostalgicznie na te wszystkie, zebrane wtedy kapsle. — Co prawda ja znalazłam go w nocnym autobusie w Chicago, jak wracałam z imprezy, ale kapselek do kolekcji to kapselek do kolekcji, nie? — dodała, żeby sobie jeszcze Andrews nie pomyślał, że ruda bujała się po jakiś festiwalach sztuki niezależnej, bo jedyne co w jej życiu było niezależne do gumki do włosów, które pękały od czasu do czasu, nie potrafiąc utrzymać jej bujnych loków. — Podobno był warty dwadzieścia koła. A mój były sprzedał go za niecałe pięć razem z całą resztą, żeby spłacić swoje długi — ostatnie zdanie rzuciła już bardziej do siebie niż do Erniego, chociaż spokojnie mógł ją usłyszeć. Niestety, partnerzy Mio przez Rollandem nie należeli do tych dobrych i kochających. Raczej był to ten typ, który ruda musiała wiecznie ratować i wyciągać z kłopotów, sama przy tym obrywając.
— Żeby była jasność, nic im nie musze wpychać. Moje płaszcze są tak zajebiste, że babeczki same się o nie biją — wyjaśniła tak jeszcze na starcie, żeby sobie nie myślał chłopaczyna, że Mio była jakaś desperatką, która musiała prosić ludzi, żeby robili u niej zakupy. Pff! — Tak poza modą, mam całkiem pokaźną kolekcję winyli i wszystkie kopie albumów Janis Joplin. A no i… — zawahała się na moment, dopalając papierosa. Prychnęła sobie nawet pod nosem w sumie niepewna czy powinna się tym w ogóle dzielić, bo Ernie i tak miał ją już za największą wariatkę. Ale z drugiej strony, co ją tam obchodziło, co o niej myślał? — Umiem wróżyć. Tak wiesz, z kart. Ale już raczej tego nie praktykuje.
ernie andrews
Może i faktycznie spytała go o zainteresowania kompletnie z czapy i jakby to była jakaś żałosna Tinderowa randka, ale zagadać chciała, okej? Przecież nie można było wiecznie rozmawiać o jebanym festynie. Poza tym, jej rocznik już tak miał — cenił sobie rozmowę i budowanie relacji w oparciu o poznawanie się lepiej, a nie tylko na podstawie zawartości portfela czy ilości lejków na instagramie. I szczerze? Nie żałowała, że spytała, bo Ernie w końcu powiedział coś faktycznie interesującego.
— Ha! — aż się zerwała, uśmiechając się cwaniacko i wkładając papierosa do ust tak, żeby uwolnić rękę i odnaleźć coś na telefonie. — Coś ci pokaże — zmrużyła oczy, bo dym z fajki co chwile zasłaniał jej widok. Poza tym, miała na komórce jakieś milion zdjęć z miliona epok, więc nie było to aż takie proste. Gdy w końcu się jej ustało, prychnęła z zadowolenia, kierując wyświetlacz w stronę Erniego. — Tez kiedyś zbierałam kapsle — pokazała mu zdjęcie swojej starej kolekcji. — A widzisz ten tutaj? To kapsel z limitowanej serii francuskiego kraftowego browaru, którego nazwy już nie pamiętam ale piwo z tej serii można było podobno dostać tylko na paryskim festiwalu sztuki niezależnej — opowiedziała z dumą, spoglądając nostalgicznie na te wszystkie, zebrane wtedy kapsle. — Co prawda ja znalazłam go w nocnym autobusie w Chicago, jak wracałam z imprezy, ale kapselek do kolekcji to kapselek do kolekcji, nie? — dodała, żeby sobie jeszcze Andrews nie pomyślał, że ruda bujała się po jakiś festiwalach sztuki niezależnej, bo jedyne co w jej życiu było niezależne do gumki do włosów, które pękały od czasu do czasu, nie potrafiąc utrzymać jej bujnych loków. — Podobno był warty dwadzieścia koła. A mój były sprzedał go za niecałe pięć razem z całą resztą, żeby spłacić swoje długi — ostatnie zdanie rzuciła już bardziej do siebie niż do Erniego, chociaż spokojnie mógł ją usłyszeć. Niestety, partnerzy Mio przez Rollandem nie należeli do tych dobrych i kochających. Raczej był to ten typ, który ruda musiała wiecznie ratować i wyciągać z kłopotów, sama przy tym obrywając.
— Żeby była jasność, nic im nie musze wpychać. Moje płaszcze są tak zajebiste, że babeczki same się o nie biją — wyjaśniła tak jeszcze na starcie, żeby sobie nie myślał chłopaczyna, że Mio była jakaś desperatką, która musiała prosić ludzi, żeby robili u niej zakupy. Pff! — Tak poza modą, mam całkiem pokaźną kolekcję winyli i wszystkie kopie albumów Janis Joplin. A no i… — zawahała się na moment, dopalając papierosa. Prychnęła sobie nawet pod nosem w sumie niepewna czy powinna się tym w ogóle dzielić, bo Ernie i tak miał ją już za największą wariatkę. Ale z drugiej strony, co ją tam obchodziło, co o niej myślał? — Umiem wróżyć. Tak wiesz, z kart. Ale już raczej tego nie praktykuje.
ernie andrews
-
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dognieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Racja, nie był najlepszy z angielskiego, ale skoro ona wybierała aktywności, w których rzekomo była dobra (Ernie dalej uważał, że to zwykły fart), to niech sobie nie wyobraża, że on nie będzie wybierał takich, gdzie miał jakieś szanse. Może celowanie nie było jego najmocniejszą stroną, ale przynajmniej miał na tyle długie ręce, żeby wyłowić więcej zabawkowych rybek i wyciągnąć szyję na odległość, która pozwoli mu chwycić zębami pączka bez szczególnej trudności. A Mio? Cały czas wybierała podobne zabawy, co czyniło ją przewidywalną. Nuda. On przynajmniej jakoś urozmaicał im czas.
Zerknął na wyświetlacz telefonu, kiedy Richardson z dumą prezentowała swoją dawną kolekcję kapsli. Robiło to wrażenie, nie mógł powiedzieć, że nie. Ale on swoje zbierał dopiero od kilku lat, a ona pewnie od jakichś stu.
— Nieźle — pokiwał z aprobatą głową. — I ładnie można było na tym zarobić — dodał, mimo że sam nigdy nie wpadł na to, żeby sprzedać swoje zbiory. Może pomyśli o tym w przyszłości, kiedy te zyskają na wartości, jak jakieś karty Pokemon, czy chociażby karty telefoniczne albo znaczki pocztowe. — Szkoda, że tak twój były tak zjebał sprawę. Chyba nie był zbyt mądry, co? — zapytał podobnym tonem do tego, którym rudowłosa posłużyła się odnośnie jego wiedzy z języka angielskiego.
Zaciągnął się papierosem, przytrzymując go wargami i uniósł ręce w obronnym geście. Wcale nie twierdził, że lokalne kobiety nie wszczynały burd podczas świeżych dostaw ubrań. No dobra, jakoś nie umiał sobie tego wyobrazić i przypuszczał, że Mio po prostu ściemnia, ale nie zamierzał się z nią sprzeczać. Niech tam sobie myśli swoje, a on będzie uważał swoje. On sam nie widział w second handzie niczego, co przekłułoby jego uwagę, ale może kobitki faktycznie widziały w tych kieckach i apaszkach jakiś potencjał.
— Janis Joplin spoko laska — skwitował kolekcję płyt. — Pewnie wydałaby więcej albumów, gdyby nie przedawkowała heroiny. Te pośmiertne się nie liczą — zaznaczył, bo coś tam o muzyce i muzykach jednak wiedział. Grał na gitarze od dziesiątego roku życia, a jego rodzina miała dobry gust, więc wychował się na klasycznych artystach, choć nie gardził też nowościami. — Łołoło! — tym razem uniósł ręce, jakby chciał powiedzieć wtach out, we got a badass over here. — Wróżysz z kart? Serio? — zapytał, upuszczając peta na ziemię i przydeptał go podeszwą. — Nie jesteś czasami za duża, żeby wierzyć w takie rzeczy? — zapytał ten, który wierzył w UFO. Ale Mio wcale nie musiała tego wiedzieć. Ernie raczej nie chwalił się swoją zajawką, bo większość ludzi brała go wtedy za szalonego. Był trochę jak Fox Mulder z The X Files, na którego wszyscy mówili Spooky ze względu na swoją wiarę w zjawiska paranormalne i kosmos.
Mio Richardson
Zerknął na wyświetlacz telefonu, kiedy Richardson z dumą prezentowała swoją dawną kolekcję kapsli. Robiło to wrażenie, nie mógł powiedzieć, że nie. Ale on swoje zbierał dopiero od kilku lat, a ona pewnie od jakichś stu.
— Nieźle — pokiwał z aprobatą głową. — I ładnie można było na tym zarobić — dodał, mimo że sam nigdy nie wpadł na to, żeby sprzedać swoje zbiory. Może pomyśli o tym w przyszłości, kiedy te zyskają na wartości, jak jakieś karty Pokemon, czy chociażby karty telefoniczne albo znaczki pocztowe. — Szkoda, że tak twój były tak zjebał sprawę. Chyba nie był zbyt mądry, co? — zapytał podobnym tonem do tego, którym rudowłosa posłużyła się odnośnie jego wiedzy z języka angielskiego.
Zaciągnął się papierosem, przytrzymując go wargami i uniósł ręce w obronnym geście. Wcale nie twierdził, że lokalne kobiety nie wszczynały burd podczas świeżych dostaw ubrań. No dobra, jakoś nie umiał sobie tego wyobrazić i przypuszczał, że Mio po prostu ściemnia, ale nie zamierzał się z nią sprzeczać. Niech tam sobie myśli swoje, a on będzie uważał swoje. On sam nie widział w second handzie niczego, co przekłułoby jego uwagę, ale może kobitki faktycznie widziały w tych kieckach i apaszkach jakiś potencjał.
— Janis Joplin spoko laska — skwitował kolekcję płyt. — Pewnie wydałaby więcej albumów, gdyby nie przedawkowała heroiny. Te pośmiertne się nie liczą — zaznaczył, bo coś tam o muzyce i muzykach jednak wiedział. Grał na gitarze od dziesiątego roku życia, a jego rodzina miała dobry gust, więc wychował się na klasycznych artystach, choć nie gardził też nowościami. — Łołoło! — tym razem uniósł ręce, jakby chciał powiedzieć wtach out, we got a badass over here. — Wróżysz z kart? Serio? — zapytał, upuszczając peta na ziemię i przydeptał go podeszwą. — Nie jesteś czasami za duża, żeby wierzyć w takie rzeczy? — zapytał ten, który wierzył w UFO. Ale Mio wcale nie musiała tego wiedzieć. Ernie raczej nie chwalił się swoją zajawką, bo większość ludzi brała go wtedy za szalonego. Był trochę jak Fox Mulder z The X Files, na którego wszyscy mówili Spooky ze względu na swoją wiarę w zjawiska paranormalne i kosmos.
Mio Richardson
-
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Torontonieobecnośćniewątki 18+niezaimkione/jejpostaćautor
— Nie był za mądry, to prawda — przytaknęła, w głowie już cofając się o dobre piętnaście lat do tyłu. — Ale za to oczy miał ładne — wzruszyła ramionami, gasząc fajkę w trawie i wciskając ją mocno w ziemię. Chyba nie trzeba było nikomu tłumaczyć, czym charakteryzowały się młodzieńcze miłostki — człowiek przepadał na dobre, spoglądając na świat przez różowe okulary, oczarowany uśmiechem czy pięknym kłamstwem wypowiedzianym podczas upojnej nocy. Takich rzeczy nie śmiało się oceniać, bo przecież nawet Mio kiedyś była głupia i naiwna. I cóż, może głupia wciąż bywała i wiele się nie zmieniło, ale z naiwnością pożegnała się na dobre.
Upiła łyk drinka, przewracając oczami na reakcję Erniego na fakt, że umiała wróżyć z kart. Była dokładnie taka, jakiej się spodziewała — wziął ją za kompletną wariatkę. I dobrze, niech sobie tam myśli chłopaczek, co tylko chciał. Prawda była taka, że Mio chociaż wróżyła, sama trochę w to wszystko nie wierzyła, szczególnie po tym, jak trzy razy przepowiedziała sobie śmierć w najbliższej przyszłości, która jak widać na załączonym obrazku raczej nie przyszła. Chociaż z drugiej strony, była w obiegu ta nieoficjalna zasada, że nigdy nie powinno się wróżyć samemu sobie.
— A ty nie jesteś przypadkiem za mały, żeby się mnie o to pytać? — prychnęła, nachylając się nieco bliżej i spoglądając w te jego ładne oczka. W ogóle całą buzie miał ładną. Chociaż Mio do końca nie wiedziała, czy uważała tak, bo faktycznie tak było i dzieliła tę opinię w dużą ilością kobiet z otoczenia Andrewsa, czy może jednak chodziło o to, że nieznośnie chwilami przypominał jej Rollanda. Były to niby drobne rzeczy, takie jak unoszenie lewego kącika ust przy prychnięciu wyżej niż prawego, czy przeczesywanie włosów lub sposób, w jaki przecierał się po karku, jednak dla rudej były to wystarczające impulsy, by ciągle przywoływać obraz byłego ukochanego ponownie do swojego umysłu. Chociaż niechętnie, bo przecież serce wciąż tęskniło.
— Chodź, Andrews — leniwie zebrała się ziemi, otrzepując przy okazji jeansy z resztek trawy. — Trzeba poubijać trochę kretów — zaoferowałaby mu pomoc ale nim skończyła trzepać spodnie, on już stał tuż obok ze swoim browarem w ręce, wiec nie było co. — Może tym razem dopisze ci trochę szczęścia — szturchnęła go końcówką kubka z whiskey w ramie i tak sobie ruszyli na kolejną aktywność.
I faktycznie, Ernie wcale nie okazał się w to tak tragiczny, jak mogło się wydawać. Bo Mio cela może i miała dobrego ale on za to był o wiele szybszy. Może to przez te mięśnie w kształcie bułeczek, poukładanych równo przy jego ramionach, jednak finalnie wygrał o dwa zabite krety więcej.
— To wszystko przez to, że przy pierwszym zamachnięciu, uderzyłeś mnie w głowę, debilu — prychnęła, wskazując miejsce, w które Ernie trawił rudą zanim jeszcze na stanowiskach pojawiły się pierwsze krety. Ba, zimitowała nawet to jest ogromne zamachnięcie. — Waliłeś tak, jakbyś chciał je zabić, a nie tylko schować do dziury — tak, zdecydowanie był w nim potencjał na seryjnego mordercę. Najlepiej właśnie z takim młoteczkiem jak przed chwilą mieli. Przynajmniej byłaby w tym nutka oryginalności.
— Ej patrz, tu obok można rzucić monetą — przystopowała ich w pół kroku, wskazując na budkę tuż obok. Bo przecież po co mieli dymać przez cały festyn na kolejną aktywność, jak już teraz mogli sobie dodać kolejną konkurencję do zestawienia. — Dawaj Andrews, wybieraj. Albo nie, ja biorę reszkę — klasnęła w dłonie, stajać zadowolona przy niewielkiej ladzie. Podała młodziutkiej dziewczynie dwa bileciki i oboje z Ernim stanęli na przeciwko siebie, podczas gdy ona wyrzuciła monetę w górę.
— No i chuj bombki strzelił — machnęła rękami, gdy na stole pojawił się orzeł. Nie miała szczęścia. No kurwa nie miała. I takim sposobem było cztery do dwóch, a jej szanse na wygraną tej całej zabawy i wzięła udziału w wyścigach w workach spady drastycznie.
ernie andrews
Upiła łyk drinka, przewracając oczami na reakcję Erniego na fakt, że umiała wróżyć z kart. Była dokładnie taka, jakiej się spodziewała — wziął ją za kompletną wariatkę. I dobrze, niech sobie tam myśli chłopaczek, co tylko chciał. Prawda była taka, że Mio chociaż wróżyła, sama trochę w to wszystko nie wierzyła, szczególnie po tym, jak trzy razy przepowiedziała sobie śmierć w najbliższej przyszłości, która jak widać na załączonym obrazku raczej nie przyszła. Chociaż z drugiej strony, była w obiegu ta nieoficjalna zasada, że nigdy nie powinno się wróżyć samemu sobie.
— A ty nie jesteś przypadkiem za mały, żeby się mnie o to pytać? — prychnęła, nachylając się nieco bliżej i spoglądając w te jego ładne oczka. W ogóle całą buzie miał ładną. Chociaż Mio do końca nie wiedziała, czy uważała tak, bo faktycznie tak było i dzieliła tę opinię w dużą ilością kobiet z otoczenia Andrewsa, czy może jednak chodziło o to, że nieznośnie chwilami przypominał jej Rollanda. Były to niby drobne rzeczy, takie jak unoszenie lewego kącika ust przy prychnięciu wyżej niż prawego, czy przeczesywanie włosów lub sposób, w jaki przecierał się po karku, jednak dla rudej były to wystarczające impulsy, by ciągle przywoływać obraz byłego ukochanego ponownie do swojego umysłu. Chociaż niechętnie, bo przecież serce wciąż tęskniło.
— Chodź, Andrews — leniwie zebrała się ziemi, otrzepując przy okazji jeansy z resztek trawy. — Trzeba poubijać trochę kretów — zaoferowałaby mu pomoc ale nim skończyła trzepać spodnie, on już stał tuż obok ze swoim browarem w ręce, wiec nie było co. — Może tym razem dopisze ci trochę szczęścia — szturchnęła go końcówką kubka z whiskey w ramie i tak sobie ruszyli na kolejną aktywność.
I faktycznie, Ernie wcale nie okazał się w to tak tragiczny, jak mogło się wydawać. Bo Mio cela może i miała dobrego ale on za to był o wiele szybszy. Może to przez te mięśnie w kształcie bułeczek, poukładanych równo przy jego ramionach, jednak finalnie wygrał o dwa zabite krety więcej.
— To wszystko przez to, że przy pierwszym zamachnięciu, uderzyłeś mnie w głowę, debilu — prychnęła, wskazując miejsce, w które Ernie trawił rudą zanim jeszcze na stanowiskach pojawiły się pierwsze krety. Ba, zimitowała nawet to jest ogromne zamachnięcie. — Waliłeś tak, jakbyś chciał je zabić, a nie tylko schować do dziury — tak, zdecydowanie był w nim potencjał na seryjnego mordercę. Najlepiej właśnie z takim młoteczkiem jak przed chwilą mieli. Przynajmniej byłaby w tym nutka oryginalności.
— Ej patrz, tu obok można rzucić monetą — przystopowała ich w pół kroku, wskazując na budkę tuż obok. Bo przecież po co mieli dymać przez cały festyn na kolejną aktywność, jak już teraz mogli sobie dodać kolejną konkurencję do zestawienia. — Dawaj Andrews, wybieraj. Albo nie, ja biorę reszkę — klasnęła w dłonie, stajać zadowolona przy niewielkiej ladzie. Podała młodziutkiej dziewczynie dwa bileciki i oboje z Ernim stanęli na przeciwko siebie, podczas gdy ona wyrzuciła monetę w górę.
— No i chuj bombki strzelił — machnęła rękami, gdy na stole pojawił się orzeł. Nie miała szczęścia. No kurwa nie miała. I takim sposobem było cztery do dwóch, a jej szanse na wygraną tej całej zabawy i wzięła udziału w wyścigach w workach spady drastycznie.
ernie andrews
-
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dognieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zerknął na nią trochę pobłażliwie, kiedy Mio wspomniała o ładnych oczach swojego byłego. Nie podejrzewał jej o takim romantyzm, to jakoś do niej nie pasowało, więc odgórnie założył, że to musiało być dosyć dawno temu. A przecież rudowłosa miała już swoje lata, więc kiedy jej eks wysprzedawał się kolekcji kapsli, która nawet nie była jego, Ernie pewnie dopiero maszerował do przedszkola.
— Może, ale wciąż wystarczająco duży, żeby nie łykać takich bzdur — odparł i ruszył za nią do stoiska, gdzie mieli zbijać gumowymi młotkami krecie łby. I o dziwo, w tej konkurencji to Richardson okazała się wolniejsza, co akurat zaskoczyło nawet samego Andrewsa.
Zadziwiająco łatwo radził sobie z trafianiem w krety, które z powrotem znikały w potworach, a czas dobiegł do końca, na wyświetlaczu z punktacją wyświetlił się wynik oznajmiający, że to Ernie został zwycięzcą.
— Przeprosiłem przecież — powiedział, kiedy rudowłosa zaczęła go oskarżać o nieczystą grę. — To nie moja wina! Kto ci kazał stawać tak blisko? Nikt! — dodał, zresztą zgodnie z prawdą, bo na samym początku Mio prawie się do niego przykleiła, byle tylko mieć większe szanse w zbijaniu kortów młotkiem. No i kto tu próbował oszukiwać? — Poza tym jak trafiałem w nie zbyt lekko, to wcale nie chciały się chować — wzruszył ramionami i akurat to było prawdą, bo nieźle trzeba było przygrzmocić, żeby łeb faktycznie schował się w dziurze.
Ku kolejnemu zaskoczeniu, po tym zwycięstwie przyszła pora na kolejne, ale rzut monetą to był zwykły łut szczęścia. Tutaj akurat ich możliwości były wyrównane i żadne z nich nie miał wpływu na losy tej szybkiej rozgrywki, po której Ernie wyszedł na prowadzenie.
— Oj, przestań się mazać — pokrzepiająco poklepał rudowłosą po ramieniu. — Następnym razem na pewno pójdzie ci lepiej — próbował jakąś ją wesprzeć na duchu, ale w środku zacierał ręce, bo był coraz bliżej wygranej, która miała zagwarantować mu nie tylko brak udziału w idiotycznych skokach w worku, ale także maskotki, które Mio kitrała w torebce. — To teraz... — rozejrzał się po placu i dostrzegł w oddali kolorowe pachołki. — Popatrz, tam trzeba rzucać pierścieniami, żeby jak najwięcej umieścić na jednym słupku. Muszę przyznać — oznajmił, kończąc swoje piwo, ale trochę wyglądał tak, jakby kolejne słowa nie chciały przejść mu przez gardło. — Niechętnie, ale jednak, że zdecydowanie lepiej idzie ci trafianie do celu, więc jeszcze możesz mnie dogonić — stwierdził i po tym, jak wyrzucił kubek po niskoprocentowym alkoholu do kosza, ukradkiem zaczął liczyć na placach, co musiałoby się wydarzyć, żeby Richardson rzeczywiście wyszła na prowadzenie. — Zostały cztery konkurencje, ja już cztery wygrałem, a jak jest cztery do dwóch, to po dwóch może doprowadzić do remisu, wtedy zostają dwie... — mruczał pod nosem, próbując wszystko to wykalkulować, ale najwyraźniej nie tylko z angielskiego szło mu słabo, bo z matmy też nie był żadnym orłem.
Mio Richardson
— Może, ale wciąż wystarczająco duży, żeby nie łykać takich bzdur — odparł i ruszył za nią do stoiska, gdzie mieli zbijać gumowymi młotkami krecie łby. I o dziwo, w tej konkurencji to Richardson okazała się wolniejsza, co akurat zaskoczyło nawet samego Andrewsa.
Zadziwiająco łatwo radził sobie z trafianiem w krety, które z powrotem znikały w potworach, a czas dobiegł do końca, na wyświetlaczu z punktacją wyświetlił się wynik oznajmiający, że to Ernie został zwycięzcą.
— Przeprosiłem przecież — powiedział, kiedy rudowłosa zaczęła go oskarżać o nieczystą grę. — To nie moja wina! Kto ci kazał stawać tak blisko? Nikt! — dodał, zresztą zgodnie z prawdą, bo na samym początku Mio prawie się do niego przykleiła, byle tylko mieć większe szanse w zbijaniu kortów młotkiem. No i kto tu próbował oszukiwać? — Poza tym jak trafiałem w nie zbyt lekko, to wcale nie chciały się chować — wzruszył ramionami i akurat to było prawdą, bo nieźle trzeba było przygrzmocić, żeby łeb faktycznie schował się w dziurze.
Ku kolejnemu zaskoczeniu, po tym zwycięstwie przyszła pora na kolejne, ale rzut monetą to był zwykły łut szczęścia. Tutaj akurat ich możliwości były wyrównane i żadne z nich nie miał wpływu na losy tej szybkiej rozgrywki, po której Ernie wyszedł na prowadzenie.
— Oj, przestań się mazać — pokrzepiająco poklepał rudowłosą po ramieniu. — Następnym razem na pewno pójdzie ci lepiej — próbował jakąś ją wesprzeć na duchu, ale w środku zacierał ręce, bo był coraz bliżej wygranej, która miała zagwarantować mu nie tylko brak udziału w idiotycznych skokach w worku, ale także maskotki, które Mio kitrała w torebce. — To teraz... — rozejrzał się po placu i dostrzegł w oddali kolorowe pachołki. — Popatrz, tam trzeba rzucać pierścieniami, żeby jak najwięcej umieścić na jednym słupku. Muszę przyznać — oznajmił, kończąc swoje piwo, ale trochę wyglądał tak, jakby kolejne słowa nie chciały przejść mu przez gardło. — Niechętnie, ale jednak, że zdecydowanie lepiej idzie ci trafianie do celu, więc jeszcze możesz mnie dogonić — stwierdził i po tym, jak wyrzucił kubek po niskoprocentowym alkoholu do kosza, ukradkiem zaczął liczyć na placach, co musiałoby się wydarzyć, żeby Richardson rzeczywiście wyszła na prowadzenie. — Zostały cztery konkurencje, ja już cztery wygrałem, a jak jest cztery do dwóch, to po dwóch może doprowadzić do remisu, wtedy zostają dwie... — mruczał pod nosem, próbując wszystko to wykalkulować, ale najwyraźniej nie tylko z angielskiego szło mu słabo, bo z matmy też nie był żadnym orłem.
Mio Richardson
-
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Torontonieobecnośćniewątki 18+niezaimkione/jejpostaćautor
Faktycznie, rzut monetą był czystym przypadkiem. Nie dało się tego w jakikolwiek sposób przewidzieć, szczególnie, że to nie oni rzucali. Może jeszcze jakby było się osobą wprowadzającą monetę w ruch, może były jakieś sztuczki na rzut w sposób, by wypadła konkretna strona, jednak nie w tym przypadku. Kurwa już w kamień, papier i nożyce dało się wprowadzić więcej strategi.
— Ja się nie mazam, ja przeklinam los, a to różnica — wyjaśniła go szybciutko, bo laluś chyba nie wiedział na czym życie polegało. Mio wiedziała i dobrze wiedziała też, że miała pecha, a któż inny mógł to odwrócić niż cholerny los? A jak się z nim skontaktować skoro nie był w formie fizycznej? Ano poprzeklinać sobie w eter, to chyba logiczne. Cóż, jak widać nie dla każdego. Dlatego też Mio bez większej już dyskusji przeszła za Ernim do następnej konkurencji, którą — ku jej zdziwieniu — okazały się rzuty pierścieniami.
I chyba nie ma potrzeby wspominania pod raz piętnasty, że Mio miała zajebistego cela? Bo miała. I kiedy tylko złapała w dłoń obręcze, już wiedziała, że ta konkurencja należała do niej.
— Pożegnaj się ze swoją dwupunktową przewagą, Andrews — prychnęła, kręcąc głową, bo właśnie tak bardzo była pod wrażeniem jego zdolności dodawania i ogólnie liczenia. Widać, że chłopak był najlepszy w swojej klasie, szczególnie na matmie i języku angielskim. Jebaniutki valedictorian.
— Gotowy? — dopytała jeszcze, żeby zaraz nie było, że oszukuje, a kiedy ten skinął głową, rozpoczęła się prawdziwa walka. — Ej wchodzisz na mój tor!! — krzyknęła gdzieś pomiędzy rzutem trzy a cztery, szturchając Erniego łokciem, żeby trochę się odsunął. — Jak się zaraz przesuniesz, że przysięgam… — chciała mu czymś zagrozić, ale w sumie czym? Że go POBIJE?! Kurwa, przecież jeszcze by jej uwierzył i by się chłopak wystraszył. Miała wrażenie, że w jego oczach już i tak uchodziła za nieustraszoną wariatkę, więc może mogła darować sobie dokładnie do tego pogróżek. Zamiast tego zaczęła robić to co on i rozpychać się podczas rzucania. Próbowała przesuwać go biodrami a potem tyłkiem, jednak laluś ani nie drgnął! Całe szczęście to nie powstrzymało ją przed celnymi rzutami.
— A-HA! — krzyknęła, kiedy ostatni ring wylądował w odpowiednim miejscu, a ten Erniego przeleciał o kilka milimetrów za daleko. — I’m back, baby! — aż podskoczyła z ekscytacji. Kto by kurwa pomyślał, że tak się kobieta zaangażuje w ten festyn. Ba, nawet drinka całego wyzerowała i wywaliła kubek do pobliskiego kosza, wykonując rzut z dość sporej odległości. No teraz to wychodziło się zajebiście!
— Chodź kochanieńki, zobaczymy ile masz tak naprawdę siły — rzuciła mu cwaniackie spojrzenie, po czym wskazała na wielką maszynę, w którą waliło się ogromnym młotem. Był o wiele większy niż tego do zabijania kretów i o wiele cięższy. — Osz kurwa — dychnęła jak lokomotywa, kiedy tylko spróbowała go podnieść. — Ja pierdole, przecież to waży chyba z dwadzieścia kilo — sapnęła, próbując jakkolwiek zarzucić go sobie za plecy, nie upuszczając go przypadkiem na stopy Erniego albo — co gorsza — swoje własne! Finalnie jakoś się jej to udało, chociaż wynik na tablicy był daleki tego, co wydałoby jej się zadowalające. Miarka nie podniosła się nawet do połowy wskaźnika. — No i chuj — rzuciła zrezygnowana młotem na maszynę, przepuszczając Erniego i odbierając od niego piwo do potrzymania. No przecież nie było nawet takiej możliwości, żeby uderzył gorzej od niej. Kurwa, dziesięcioletnie dziecko zrobiłoby to lepiej.
Gotowa na kapitulacje, zabrała łyk NIESWOJEGO piwa, obserwując jak Andrews z o wiele większą łatwością i gracją podnosi młot i bierze zamach. I to właśnie wtedy nie wiedzieć skąd wybrzmiało donośne krzyknięcie. Jakby jakiegoś bachora normalnie obdzierano ze skóry. Mio podskoczyła, prawie dławiąc się napojem, ale to był jeszcze chuj, bo Ernie również się zerwał a jego młot osunął się z rąk i klepnął delikatnie w miejsce uderzenia. Miarka podskoczyła o jakieś dziesięć centymetrów, a z głośnika tuż obok wybrzmiało łaa, ła, łaaaa, charakterystyczne dla przegrywów.
— HAHAHA — ruda ryknęła śmiechem tak głośnym, że aż się polała resztkami browaru. — NIE MA POWTÓREK. TO BYŁO TWOJE UDERZENIE — krzyknęła zanim Ernie zdążył chociażby otworzyć usta i coś z siebie wydać. Kurwa, normalnie byłoby jej go aż szkoda, ale biorąc pod uwagę, że to wyrównywało wynik, nie miała nic przeciwko. Ha!
ernie andrews
— Ja się nie mazam, ja przeklinam los, a to różnica — wyjaśniła go szybciutko, bo laluś chyba nie wiedział na czym życie polegało. Mio wiedziała i dobrze wiedziała też, że miała pecha, a któż inny mógł to odwrócić niż cholerny los? A jak się z nim skontaktować skoro nie był w formie fizycznej? Ano poprzeklinać sobie w eter, to chyba logiczne. Cóż, jak widać nie dla każdego. Dlatego też Mio bez większej już dyskusji przeszła za Ernim do następnej konkurencji, którą — ku jej zdziwieniu — okazały się rzuty pierścieniami.
I chyba nie ma potrzeby wspominania pod raz piętnasty, że Mio miała zajebistego cela? Bo miała. I kiedy tylko złapała w dłoń obręcze, już wiedziała, że ta konkurencja należała do niej.
— Pożegnaj się ze swoją dwupunktową przewagą, Andrews — prychnęła, kręcąc głową, bo właśnie tak bardzo była pod wrażeniem jego zdolności dodawania i ogólnie liczenia. Widać, że chłopak był najlepszy w swojej klasie, szczególnie na matmie i języku angielskim. Jebaniutki valedictorian.
— Gotowy? — dopytała jeszcze, żeby zaraz nie było, że oszukuje, a kiedy ten skinął głową, rozpoczęła się prawdziwa walka. — Ej wchodzisz na mój tor!! — krzyknęła gdzieś pomiędzy rzutem trzy a cztery, szturchając Erniego łokciem, żeby trochę się odsunął. — Jak się zaraz przesuniesz, że przysięgam… — chciała mu czymś zagrozić, ale w sumie czym? Że go POBIJE?! Kurwa, przecież jeszcze by jej uwierzył i by się chłopak wystraszył. Miała wrażenie, że w jego oczach już i tak uchodziła za nieustraszoną wariatkę, więc może mogła darować sobie dokładnie do tego pogróżek. Zamiast tego zaczęła robić to co on i rozpychać się podczas rzucania. Próbowała przesuwać go biodrami a potem tyłkiem, jednak laluś ani nie drgnął! Całe szczęście to nie powstrzymało ją przed celnymi rzutami.
— A-HA! — krzyknęła, kiedy ostatni ring wylądował w odpowiednim miejscu, a ten Erniego przeleciał o kilka milimetrów za daleko. — I’m back, baby! — aż podskoczyła z ekscytacji. Kto by kurwa pomyślał, że tak się kobieta zaangażuje w ten festyn. Ba, nawet drinka całego wyzerowała i wywaliła kubek do pobliskiego kosza, wykonując rzut z dość sporej odległości. No teraz to wychodziło się zajebiście!
— Chodź kochanieńki, zobaczymy ile masz tak naprawdę siły — rzuciła mu cwaniackie spojrzenie, po czym wskazała na wielką maszynę, w którą waliło się ogromnym młotem. Był o wiele większy niż tego do zabijania kretów i o wiele cięższy. — Osz kurwa — dychnęła jak lokomotywa, kiedy tylko spróbowała go podnieść. — Ja pierdole, przecież to waży chyba z dwadzieścia kilo — sapnęła, próbując jakkolwiek zarzucić go sobie za plecy, nie upuszczając go przypadkiem na stopy Erniego albo — co gorsza — swoje własne! Finalnie jakoś się jej to udało, chociaż wynik na tablicy był daleki tego, co wydałoby jej się zadowalające. Miarka nie podniosła się nawet do połowy wskaźnika. — No i chuj — rzuciła zrezygnowana młotem na maszynę, przepuszczając Erniego i odbierając od niego piwo do potrzymania. No przecież nie było nawet takiej możliwości, żeby uderzył gorzej od niej. Kurwa, dziesięcioletnie dziecko zrobiłoby to lepiej.
Gotowa na kapitulacje, zabrała łyk NIESWOJEGO piwa, obserwując jak Andrews z o wiele większą łatwością i gracją podnosi młot i bierze zamach. I to właśnie wtedy nie wiedzieć skąd wybrzmiało donośne krzyknięcie. Jakby jakiegoś bachora normalnie obdzierano ze skóry. Mio podskoczyła, prawie dławiąc się napojem, ale to był jeszcze chuj, bo Ernie również się zerwał a jego młot osunął się z rąk i klepnął delikatnie w miejsce uderzenia. Miarka podskoczyła o jakieś dziesięć centymetrów, a z głośnika tuż obok wybrzmiało łaa, ła, łaaaa, charakterystyczne dla przegrywów.
— HAHAHA — ruda ryknęła śmiechem tak głośnym, że aż się polała resztkami browaru. — NIE MA POWTÓREK. TO BYŁO TWOJE UDERZENIE — krzyknęła zanim Ernie zdążył chociażby otworzyć usta i coś z siebie wydać. Kurwa, normalnie byłoby jej go aż szkoda, ale biorąc pod uwagę, że to wyrównywało wynik, nie miała nic przeciwko. Ha!
ernie andrews
-
so i will find my fears and face them
or i will cower like a dognieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Na niektóre rzeczy nie miał wpływu. Jak na los, czy na wymysły Mio, że rozpychał się podczas kolejnej konkurencji. Czy ona nie rozumiała, że był większy i potrzebował znacznie więcej miejsca? Miał to jej rozrysować, czy jak? Próbował się skupić, ale rudowłosa ciągle ględziła na wysokości jego ramienia i go rozpraszała z premedytacją.
Ernie fuknął pod nosem, kiedy znowu nie trafił, a ostatni pierścień wylądował właśnie na pachołku Richardson.
— Niech to szlag — mruknął pod nosem, ale musiał pogodzić się z przegraną, chociaż wcale nie było mu to na rękę. Jego przewaga malała i jak się potem pokazało, zniknęła całkowicie. Bo kiedy Mio wykonała swoje uderzenie młotem, które nie wyszło heh najlepiej, a potem złapała za nieswoje piwo (właściwie nie wiedział, czyj browar popijała, bo on swój kubek wyrzucił po odejściu od stoiska z kretami), on wzdrygnął się na dźwięk dziecięcego krzyku, przez co wspomniany wcześniej młot wysmyknął mu się z rąk i pacnął delikatnie w miejsce, gdzie powinien przywalić z całej siły.
— Co?! — wybałuszył na rudowłosą oczy, bo ta oznajmiła, że nie możesz powtórzyć uderzenia. — Ale przecież to był przypadek! — wyjaśnił, wskazując na leżący pod jego nogami młot. — A gdyby tobie przytrafiło się coś takiego, to pewnie chciałabyś, żeby powtórzyć, co? Co ja gadam, że chciałabyś — prychnął pod nosem. — ŻĄDAŁABYŚ — sprostował i pokręcił głową. — Bujaj się, świrusko — powiedział i nie czekając na nią, ruszył do kolejnego stoiska, którym okazało się być... Wbijanie gwoździa młotkiem na czas!
— Ciekawe, co tym razem sobie ubzdurasz — powiedział, wskazując na duży pień, w który trzeba było wbijać gwoździe. — Że się uderzyłem młotkiem w łeb? Albo, że w ogóle próbowałem cię zabić? — obruszył się i stanął w takiej odległości, żeby Mio tym razem nie mogła go niczym obarczyć. — Śmiało, możesz sobie zacząć pierwsza — wskazał ręką na człowieka, który sterczał przy rudowłosej z wyciągniętym młotkiem. — Tylko nie wybij sobie palców. Albo zębów — rzucił z przekąsem i nie żeby życzył jej źle, ale za takie gadanie, to w sumie zasłużyła sobie na stratę paznokcia czy coś.
Mio Richardson
Ernie fuknął pod nosem, kiedy znowu nie trafił, a ostatni pierścień wylądował właśnie na pachołku Richardson.
— Niech to szlag — mruknął pod nosem, ale musiał pogodzić się z przegraną, chociaż wcale nie było mu to na rękę. Jego przewaga malała i jak się potem pokazało, zniknęła całkowicie. Bo kiedy Mio wykonała swoje uderzenie młotem, które nie wyszło heh najlepiej, a potem złapała za nieswoje piwo (właściwie nie wiedział, czyj browar popijała, bo on swój kubek wyrzucił po odejściu od stoiska z kretami), on wzdrygnął się na dźwięk dziecięcego krzyku, przez co wspomniany wcześniej młot wysmyknął mu się z rąk i pacnął delikatnie w miejsce, gdzie powinien przywalić z całej siły.
— Co?! — wybałuszył na rudowłosą oczy, bo ta oznajmiła, że nie możesz powtórzyć uderzenia. — Ale przecież to był przypadek! — wyjaśnił, wskazując na leżący pod jego nogami młot. — A gdyby tobie przytrafiło się coś takiego, to pewnie chciałabyś, żeby powtórzyć, co? Co ja gadam, że chciałabyś — prychnął pod nosem. — ŻĄDAŁABYŚ — sprostował i pokręcił głową. — Bujaj się, świrusko — powiedział i nie czekając na nią, ruszył do kolejnego stoiska, którym okazało się być... Wbijanie gwoździa młotkiem na czas!
— Ciekawe, co tym razem sobie ubzdurasz — powiedział, wskazując na duży pień, w który trzeba było wbijać gwoździe. — Że się uderzyłem młotkiem w łeb? Albo, że w ogóle próbowałem cię zabić? — obruszył się i stanął w takiej odległości, żeby Mio tym razem nie mogła go niczym obarczyć. — Śmiało, możesz sobie zacząć pierwsza — wskazał ręką na człowieka, który sterczał przy rudowłosej z wyciągniętym młotkiem. — Tylko nie wybij sobie palców. Albo zębów — rzucił z przekąsem i nie żeby życzył jej źle, ale za takie gadanie, to w sumie zasłużyła sobie na stratę paznokcia czy coś.
Mio Richardson
-
Kiedyś handlowała zielskiem w Chicago, teraz handluje futrami w Torontonieobecnośćniewątki 18+niezaimkione/jejpostaćautor
Ten kto wymyślił zabawę na festynie jaką było wbijanie gwoździ musiał naprawdę być niespełnionym mechanikiem lub facetem, którego żona zostawiła, bo nie potrafił naprawić w domu nawet zjebanego zlewu. Serio. Bo co to była za przyjemność, żeby napierdalać młotkiem w metalowe śrubki? No najwidoczniej była, skoro do akurat tego stoiska była taka wielka kolejka i to głownie facetów. A w tym wszystkim Mio, ze swoimi szpilkami-kowbojkami i różową kurtką. Można było z łatwością stwierdzić, że wyróżniała się z tłumu.
Kiedy w końcu nadeszła ich kolej, ustawiła się tuż przy pniaku, do którego trzeba było wbijać gwoździe i zaczęła walić na oślep jak tylko usłyszała dźwięk oznaczający start. I szczerze? Okazało się, ze nie była w to taka chujowa jak mogło się to wydawać.
— Kurwa, ile jeszcze?! — spytała, bo miała wrażenie, że minęły już całe wieki. — Ręka mi zaraz odpadnie — skrzywiła się, czując jak nadgarstek powoli daje o sobie znak. Wtedy miły pan z obsługi poinformował, że zadanie polegało na wbiciu WSZYSTKICH gwoździ, a wygrywał ten, kto zrobił to po prostu jak najszybciej. Oczywiście nie obeszło się bez oburzenia ze strony Richardson, jednak jakimś cudem udało jej się skończyć zanim dłoń jej odpadła.
— Trzymaj to, wariacie — wcisnęła narzędzie do dłoni Erniego, kompletnie przemęczona. Kurwa, już mniej by się zmęczyła obciągając komuś niż waląc tym młotkiem. I cóż, Ernie chyba też, bo jak się szybko okazało, wcale nie szło mu tak świetnie, jakby to się mogło wydawać. — Oj Andrews, jeszcze trzy sekundy i będziesz w dupie z czasem — zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Niesamowite to było. Mio była na najbardziej przegranej pozycji z możliwych, przegrywając aż DWOMA punktami, a tu proszę — trzy wygrane z rzędu?! Może jednak faktycznie opłaciło się przeklinać ten zasrany los.
— Dobrze, że nie prosiłam cię o wbicie gwoździ po tym jak naprawiliśmy lampę, bo chyba w życiu bym się nie doczekała — ziewła teatralnie, przeciągając się przy tym, jakby chciała jeszcze trochę ponabijać się z tego, że tak długo zajęło mu ukończenie zadania. — Serio, typ za tobą w kolejne zdążył uciąć komara i wiesz co? Jeszcze pewnie się całkiem wyspał! — prychnęła, podczas gdy nogi kierowały się już do ostatniej (oby) konkurencji tego wieczoru, która miała finalnie rozstrzygnąć, kto zgarnia tytuł mistrza festynu i oczywiście CZY będą brali udział w wyścigu w workach.
Z ostatnią konkurencją Mio nie czuła się najpewniej. Bo chociaż cela miała dobrego, tak nie można było odjąć Erniemu wzrostu, który w takiej dziedzinie jak koszykówka był zdecydowanie ogromną przewagą. Kurwa, wystarczyło że wyciągnął ręce przed siebie i praktycznie dotykał tego zasranego kosza.
— Zgłaszam sprzeciw — pokręciła głową, podczas gdy laluś płacił bilecikami za ich wstęp na atrakcje. — Powinieneś rzucać conajmniej z kolan!! — wiadomo, że nie będzie tego robić i w życiu by na to nie poszedł, ale przecież zawsze mógł się człowiek łudzić i spróbować szczęścia, czyż nie? No w każdym razie nic te jej narzekania nie dały i Ernie rzucał ze swojego normalnego pułapu i oczywiście wygrał. Mio zaklaskała mu jedynie beznamiętnie, wychodząc na podświetloną ścieżkę.
— Wychodzi na to, że mamy remis — obliczyła szybko. — Potrzebny jest nam jakiś tie-break — zamyśliła się, przy okazji sięgając do kieszeni po paczkę fajek i odpalając sobie jednego papieroska. W końcu po tych wszystkich przebojach się jej należało! — Proponuję final bossa w rozstrzyganiu takich sporów — papier, kamień i nożyce. Co powiesz, Andrews?
ernie andrews
Kiedy w końcu nadeszła ich kolej, ustawiła się tuż przy pniaku, do którego trzeba było wbijać gwoździe i zaczęła walić na oślep jak tylko usłyszała dźwięk oznaczający start. I szczerze? Okazało się, ze nie była w to taka chujowa jak mogło się to wydawać.
— Kurwa, ile jeszcze?! — spytała, bo miała wrażenie, że minęły już całe wieki. — Ręka mi zaraz odpadnie — skrzywiła się, czując jak nadgarstek powoli daje o sobie znak. Wtedy miły pan z obsługi poinformował, że zadanie polegało na wbiciu WSZYSTKICH gwoździ, a wygrywał ten, kto zrobił to po prostu jak najszybciej. Oczywiście nie obeszło się bez oburzenia ze strony Richardson, jednak jakimś cudem udało jej się skończyć zanim dłoń jej odpadła.
— Trzymaj to, wariacie — wcisnęła narzędzie do dłoni Erniego, kompletnie przemęczona. Kurwa, już mniej by się zmęczyła obciągając komuś niż waląc tym młotkiem. I cóż, Ernie chyba też, bo jak się szybko okazało, wcale nie szło mu tak świetnie, jakby to się mogło wydawać. — Oj Andrews, jeszcze trzy sekundy i będziesz w dupie z czasem — zaśmiała się, kręcąc głową z niedowierzaniem. Niesamowite to było. Mio była na najbardziej przegranej pozycji z możliwych, przegrywając aż DWOMA punktami, a tu proszę — trzy wygrane z rzędu?! Może jednak faktycznie opłaciło się przeklinać ten zasrany los.
— Dobrze, że nie prosiłam cię o wbicie gwoździ po tym jak naprawiliśmy lampę, bo chyba w życiu bym się nie doczekała — ziewła teatralnie, przeciągając się przy tym, jakby chciała jeszcze trochę ponabijać się z tego, że tak długo zajęło mu ukończenie zadania. — Serio, typ za tobą w kolejne zdążył uciąć komara i wiesz co? Jeszcze pewnie się całkiem wyspał! — prychnęła, podczas gdy nogi kierowały się już do ostatniej (oby) konkurencji tego wieczoru, która miała finalnie rozstrzygnąć, kto zgarnia tytuł mistrza festynu i oczywiście CZY będą brali udział w wyścigu w workach.
Z ostatnią konkurencją Mio nie czuła się najpewniej. Bo chociaż cela miała dobrego, tak nie można było odjąć Erniemu wzrostu, który w takiej dziedzinie jak koszykówka był zdecydowanie ogromną przewagą. Kurwa, wystarczyło że wyciągnął ręce przed siebie i praktycznie dotykał tego zasranego kosza.
— Zgłaszam sprzeciw — pokręciła głową, podczas gdy laluś płacił bilecikami za ich wstęp na atrakcje. — Powinieneś rzucać conajmniej z kolan!! — wiadomo, że nie będzie tego robić i w życiu by na to nie poszedł, ale przecież zawsze mógł się człowiek łudzić i spróbować szczęścia, czyż nie? No w każdym razie nic te jej narzekania nie dały i Ernie rzucał ze swojego normalnego pułapu i oczywiście wygrał. Mio zaklaskała mu jedynie beznamiętnie, wychodząc na podświetloną ścieżkę.
— Wychodzi na to, że mamy remis — obliczyła szybko. — Potrzebny jest nam jakiś tie-break — zamyśliła się, przy okazji sięgając do kieszeni po paczkę fajek i odpalając sobie jednego papieroska. W końcu po tych wszystkich przebojach się jej należało! — Proponuję final bossa w rozstrzyganiu takich sporów — papier, kamień i nożyce. Co powiesz, Andrews?
ernie andrews