-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Przyjął jej prośbę, niemo się zgadzając z jej argumentacją. Była to niewielka rzecz, która jemu nie robiła wielkiej różnicy, więc mógł zmienić własną, heh, strategię. W końcu od dostosowywania odpowiedniej był. Taki zawód.
Ale też komunikowanie potrzeb było ważne, a skoro to zrobiła, nawet po jego wcześniejszym nawiązaniu do tego, to zamierzał się dostosować. Kto jak nie magister psychologii?
Temat jej restauracji też taktycznie zostawił w tle, nie chcąc jej robić mętliku w głowie, nie chcąc jej naciskać. Po prostu. To też była jakiś sposób manipulacji. Jeszcze mniej wyczuwalny niż te bezpośrednie naciski. Nawet jeśli przemycane w bardzo subtelny sposób.
— Ja bym nie miał? — zażartował sucho. Nawet jakby nie miał, to zaraz by ściągnął. Może nie na teraz, może nie natychmiast, ale w przeciągu doby, maksymalnie dwóch. I to nie dlatego, że jakoś by mu uwłaczał fakt, że go nie miał. Bardziej przez to, że to było coś, czego ona chciała. I może można by było pomyśleć, że ustawiła go odpowiednio, a może to faktycznie było coś, o czym jej opowiadał chwilę temu. O tym, że mężczyzna swojej kobiecie chciał nieba przychylić i wszystko dla niej zrobić. A o tym, że była jego to już dawno było wiadomo. Chociaż – może tylko ona o tym nie wiedziała. I może wcale nie miała wiedzieć.
Chociaż w trakcie seksu przecież mówił jej to wprost, ale – jak wiadomo – tam czasami zakładało się zupełnie inną osobowość. I co było w sypialni, metaforycznej sypialni, to zostawało właśnie tam.
Przeszedł na dół i znalazł wskazane wina, aby wrócić i domknąć rytuał, finalnie kończyć z lampką jednego z nich w dłoni, zaraz po tym, jak zapełnił tę jej.
Gdy się odezwała i zadała pytanie, a raczej sugestię co do tego, co miałby, a raczej: mógłby jej opowiedzieć, przez chwilę milczał. Zastanawiał się, jak wiele mógł i jak wiele chciał jej powiedzieć. Jak wiele prawdziwych odpowiedzi, a jak wiele dymu na wodzie.
— Moja historia nie jest raczej porywająca. Urodziłem się w sercu Kalabrii, w Lamezia Terme, ale to pewnie wiesz, chociażby z moich dokumentów. — Bo nie miał fałszywej tożsamości. A może miał, a teraz podawał jej pasującą do tego historię. Prawdą było jednak to pierwsze. Co wiedział jedynie on, ale z drugiej strony – przecież nie miała podstaw, aby podejrzewać go o fałszywą tożsamość, bo i skąd? — Mój ojciec był biznesmenem, matka pielęgniarką. — Na chwilę zatrzymał się, zastanawiając nad dalszymi słowami. — Zostali zamordowani przez nieznanych sprawców, kiedy miałem dwanaście lat. Dowiedziałem się o tym, gdy ze szkoły odebrała mnie ciotka, którą widziałem może dwa razy w życiu. Ciotka była żoną wuja, brata ojca. Przyjęli mnie do swojego domu, co równało się przeprowadzce do Mediolanu. W domu wychowywałem się z młodszym o rok kuzynem, Ernestem. To właściciel i szef kuchni Archeo, tej włoskiej restauracji z której zamawiasz mi czasem lunch. — Ale nigdy jej tam nie zabrał. Bo na dobrą sprawę, to było jedno z miejsc do interesów, a poza tym – nie chciał jej aż tak wplątywać w rodzinne koligacje. Nie to, że się jej wstydził, bo przecież oficjalnie zabierał ją w wiele miejsc przy swoim boku, ale to była nieco inna kwestia.
Było to trochę skomplikowane.
Sądząc po tym, jak płynnie przeszedł dalej w historii, zaraz po części, w której przyznał, że jego rodzice zostali zamordowani – specjalnie taki dobór słów, bo odkąd dorósł i zaczął obracać się w półświatku, to nie wierzył w tę oficjalną wersję, jaką przedstawiono, nie wierzył w wypadek – to raczej nie zamierzał się za bardzo rozwodzić. Nie zostawił też w ciągu zdań miejsca na przykro mi czy jakikolwiek wyraz kondolencji, bo tego po prostu nie chciał.
— Wuj wciągnął mnie w interesy. — Dosłownie, ale chyba nie te oficjalne. Chociaż – w te też. — A że osiem lat temu atakowali rynek kanadyjski, a ja wydawałem się być kimś zaufanym, to oddelegowano mnie do interesów tutaj. — Cała historia brzmiała raczej niespecjalnie porywająco. No, minus ten aspekt, w którym wspominał, że jego rodzina została zamordowana, ale nie rozwinął tego wątku, zostawiając to chyba do obróbki jej ciekawości. Prawdopodobnie, jeśli wpadnie na pomysł wyszukania po nazwisku i po roku, a także kraju czy regionie, to natrafi na wpisy archiwalne, które prawiły o wypadku.
Ale to też było prosto wyjaśnić.
— Wydaje mi się, że zanim cię poznałem i wiele lat wcześniej, byłem tym samym człowiekiem. Nie uważam, żebym zmienił się zbytnio. To też raczej, z psychologicznego punktu widzenia, niemożliwe. Skoro nie odczuwam emocji głęboko, nic nie jest w stanie aż tak pchnąć mnie do zmiany. O tym, jakie studia skończyłem raczej też wiesz z moich papierów. — Dwa kierunki na prestiżowym w Italii uniwersytecie. Jeden związany z ekonomią, drugi z psychologią. — Więc zakładam, że to wszystko, mimo że obszerne nie zaspokaja twojej ciekawości. — Upił nieco wina. — Musiałabyś zadawać bardziej precyzyjne pytania.
Navi Yun
Ale też komunikowanie potrzeb było ważne, a skoro to zrobiła, nawet po jego wcześniejszym nawiązaniu do tego, to zamierzał się dostosować. Kto jak nie magister psychologii?
Temat jej restauracji też taktycznie zostawił w tle, nie chcąc jej robić mętliku w głowie, nie chcąc jej naciskać. Po prostu. To też była jakiś sposób manipulacji. Jeszcze mniej wyczuwalny niż te bezpośrednie naciski. Nawet jeśli przemycane w bardzo subtelny sposób.
— Ja bym nie miał? — zażartował sucho. Nawet jakby nie miał, to zaraz by ściągnął. Może nie na teraz, może nie natychmiast, ale w przeciągu doby, maksymalnie dwóch. I to nie dlatego, że jakoś by mu uwłaczał fakt, że go nie miał. Bardziej przez to, że to było coś, czego ona chciała. I może można by było pomyśleć, że ustawiła go odpowiednio, a może to faktycznie było coś, o czym jej opowiadał chwilę temu. O tym, że mężczyzna swojej kobiecie chciał nieba przychylić i wszystko dla niej zrobić. A o tym, że była jego to już dawno było wiadomo. Chociaż – może tylko ona o tym nie wiedziała. I może wcale nie miała wiedzieć.
Chociaż w trakcie seksu przecież mówił jej to wprost, ale – jak wiadomo – tam czasami zakładało się zupełnie inną osobowość. I co było w sypialni, metaforycznej sypialni, to zostawało właśnie tam.
Przeszedł na dół i znalazł wskazane wina, aby wrócić i domknąć rytuał, finalnie kończyć z lampką jednego z nich w dłoni, zaraz po tym, jak zapełnił tę jej.
Gdy się odezwała i zadała pytanie, a raczej sugestię co do tego, co miałby, a raczej: mógłby jej opowiedzieć, przez chwilę milczał. Zastanawiał się, jak wiele mógł i jak wiele chciał jej powiedzieć. Jak wiele prawdziwych odpowiedzi, a jak wiele dymu na wodzie.
— Moja historia nie jest raczej porywająca. Urodziłem się w sercu Kalabrii, w Lamezia Terme, ale to pewnie wiesz, chociażby z moich dokumentów. — Bo nie miał fałszywej tożsamości. A może miał, a teraz podawał jej pasującą do tego historię. Prawdą było jednak to pierwsze. Co wiedział jedynie on, ale z drugiej strony – przecież nie miała podstaw, aby podejrzewać go o fałszywą tożsamość, bo i skąd? — Mój ojciec był biznesmenem, matka pielęgniarką. — Na chwilę zatrzymał się, zastanawiając nad dalszymi słowami. — Zostali zamordowani przez nieznanych sprawców, kiedy miałem dwanaście lat. Dowiedziałem się o tym, gdy ze szkoły odebrała mnie ciotka, którą widziałem może dwa razy w życiu. Ciotka była żoną wuja, brata ojca. Przyjęli mnie do swojego domu, co równało się przeprowadzce do Mediolanu. W domu wychowywałem się z młodszym o rok kuzynem, Ernestem. To właściciel i szef kuchni Archeo, tej włoskiej restauracji z której zamawiasz mi czasem lunch. — Ale nigdy jej tam nie zabrał. Bo na dobrą sprawę, to było jedno z miejsc do interesów, a poza tym – nie chciał jej aż tak wplątywać w rodzinne koligacje. Nie to, że się jej wstydził, bo przecież oficjalnie zabierał ją w wiele miejsc przy swoim boku, ale to była nieco inna kwestia.
Było to trochę skomplikowane.
Sądząc po tym, jak płynnie przeszedł dalej w historii, zaraz po części, w której przyznał, że jego rodzice zostali zamordowani – specjalnie taki dobór słów, bo odkąd dorósł i zaczął obracać się w półświatku, to nie wierzył w tę oficjalną wersję, jaką przedstawiono, nie wierzył w wypadek – to raczej nie zamierzał się za bardzo rozwodzić. Nie zostawił też w ciągu zdań miejsca na przykro mi czy jakikolwiek wyraz kondolencji, bo tego po prostu nie chciał.
— Wuj wciągnął mnie w interesy. — Dosłownie, ale chyba nie te oficjalne. Chociaż – w te też. — A że osiem lat temu atakowali rynek kanadyjski, a ja wydawałem się być kimś zaufanym, to oddelegowano mnie do interesów tutaj. — Cała historia brzmiała raczej niespecjalnie porywająco. No, minus ten aspekt, w którym wspominał, że jego rodzina została zamordowana, ale nie rozwinął tego wątku, zostawiając to chyba do obróbki jej ciekawości. Prawdopodobnie, jeśli wpadnie na pomysł wyszukania po nazwisku i po roku, a także kraju czy regionie, to natrafi na wpisy archiwalne, które prawiły o wypadku.
Ale to też było prosto wyjaśnić.
— Wydaje mi się, że zanim cię poznałem i wiele lat wcześniej, byłem tym samym człowiekiem. Nie uważam, żebym zmienił się zbytnio. To też raczej, z psychologicznego punktu widzenia, niemożliwe. Skoro nie odczuwam emocji głęboko, nic nie jest w stanie aż tak pchnąć mnie do zmiany. O tym, jakie studia skończyłem raczej też wiesz z moich papierów. — Dwa kierunki na prestiżowym w Italii uniwersytecie. Jeden związany z ekonomią, drugi z psychologią. — Więc zakładam, że to wszystko, mimo że obszerne nie zaspokaja twojej ciekawości. — Upił nieco wina. — Musiałabyś zadawać bardziej precyzyjne pytania.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Oczywiście, że miał. Spodziewała się, że w jego sporej piwnicze znajdzie się większość win. Jako, że był Włochem, to było to z jednej strony dość oczywiste, ale z drugiej też dość stereotypowe. Chociaż w jego przypadku mogła to po prostu podejrzewać. Jak nie zachowanie miał bardzo gentlemańskie oraz takie, o jakim nie tak dawno opowiadał, to jeszcze miał wiele naleciałości ze swojego kraju. Tak jak ona - Koreanka jak się patrzy, nie tylko z wychowania, ale także kulturowo, chociaż miała swoje odchylenia od normy. Przy czym on był jej głównym odchyleniem.
Jego historia nie musiała być porywająca, aby chciała ją poznać. Nie musiało być tam żadnych wybuchów i pościgów, nawet się tego nie spodziewała. Chciała po prostu wiedzieć o nim coś więcej, niż mogła wynieść z akt. Chciała wiedzieć jaka jest jego historia, co go ukształtowało. Skoro już mieli takie… skomplikowane i bliżej nieokreślone stosunki między sobą, to zdawało jej się, że powinna wiedzieć trochę więcej niż tylko asystentka, zwłaszcza, że ktoś niedługo i tak miał zająć jej miejsce.
I gdy zaczął opowiadać, milczała. Popijała co jakiś czas swoje wino, zapamiętując każdą informację, którą jej sprzedawał. Mógł kłamać, ale nie podejrzewała go o to. A może po prostu nie chciała tego robić i wolała wierzyć, że mówi jej prawdę.
Brew jej jednak drgnęła, gdy powiedział jej o morderstwie jego rodziców. Nie komentowała, ale wiedziała już, że było to na pewno jedno z wydarzeń, które mocniej na niego wpłynęło. W końcu był jeszcze dzieckiem. Chociaż zważając na to, że nie odczuwał emocji jak normalny człowiek, to czy się to na nim mocniej odbiło, czy po prostu przyjął to do świadomości? Dalej nie wiedziała do końca jak to funkcjonowało. Mogła jedynie podejrzewać.
Historia ta jednak sprawiła, że wiedziała nieco więcej, a tego właśnie chciała. Wychowany przez wuja, który go wziął do siebie. Ma kuzyna, który może być traktowany w pewnym sensie jak brat, skoro wspólnie się wychowywali od nastoletnich lat, w dodatku był właścicielem restauracji, która była jej już dobrze znana.
— To wiele wyjaśnia — rzuciła krótko. Wiedziała więc czemu stamtąd zamawiała mu jedzenie co jakiś czas. Zapewne nie tylko dlatego, że restauracja sama w sobie była niesamowita, ale też przez powiązania rodzinne.
Każdy był w mniejszej lub większej części kształtowany przez środowisko, wydarzenia, rodzinę. U niej miało to ogromny wpływ, bo dzięki temu była posłuszna, ułożona i grzeczna. Oczywiście miała swój charakter i swoje naleciałości, ale duża część została wykreowana przez jej rodziców, przez męża. U niego okazywało się to też odgrywała sporą rolę, bo chociaż nie odczuwał emocji tak jak inni, to jednak wuj miał spory wpływ na to, kim był teraz. Wciągnął go w interesy, a patrząc na to, że musiał się świetnie w nich sprawdzać - został kimś więcej.
A za interesy brała głównie firmę w której pracowali. Nic więcej.
Wysłuchała go w milczeniu, ale nie odnosiła się do poszczególnych informacji bardziej, niż to było konieczne. Przyjmowała po prostu kolejne informacje, na ten moment nie rozwlekając żadnych szczegółów. Jeśli będzie chciała je poznać, to po prostu zapyta, bo sam przecież mówił - nigdy jej nie okłamał, a jeśli chciała coś wiedzieć, to miała mówić. Najwyżej usłyszy odmowę.
— Warto znać najpierw ogół, aby potem dopytywać o szczegóły — powiedziała, zaraz upijając dwa łyki swojego wina. — Dobrze więc. Był ktoś, kto się w pańskim życiu przewijał dłużej niż na chwilę? Jacyś ludzie, którzy faktycznie zostali obok, a nie tylko znikali po interesach? Chociaż nie wiem, w jaki sposób pan uznaje relacje z innymi ludźmi. — Czy w ogóle uznawał „przyjaciół” czy byli oni tylko kolejnymi osobami, którzy się kręcili bliżej. Skoro nie odczuwał emocji, to czy każdy był taki sam, czy jednak umiał… przywiązać się na pewien sposób. Ale może nawet jeśli on nie uznawał kogoś za przyjaciela, to może druga osoba to robiła i po prostu się go trzymała? — Partnerka, przyjaciel, ktoś, kto panu towarzyszył. Bo musiał być ktoś taki, prawda? Nie da się przejść całego życia tylko samemu. — Chociaż ona dała radę. Nie miała przyjaciół, bo nie mogła ich mieć. Wszystkie relacje były ukrócane i uznawane przez jej rodzinę za nieważnych oraz niepotrzebnych, a partner… cóż. Subin nie był dobrym przykładem.
Giovanni Salvatore
Jego historia nie musiała być porywająca, aby chciała ją poznać. Nie musiało być tam żadnych wybuchów i pościgów, nawet się tego nie spodziewała. Chciała po prostu wiedzieć o nim coś więcej, niż mogła wynieść z akt. Chciała wiedzieć jaka jest jego historia, co go ukształtowało. Skoro już mieli takie… skomplikowane i bliżej nieokreślone stosunki między sobą, to zdawało jej się, że powinna wiedzieć trochę więcej niż tylko asystentka, zwłaszcza, że ktoś niedługo i tak miał zająć jej miejsce.
I gdy zaczął opowiadać, milczała. Popijała co jakiś czas swoje wino, zapamiętując każdą informację, którą jej sprzedawał. Mógł kłamać, ale nie podejrzewała go o to. A może po prostu nie chciała tego robić i wolała wierzyć, że mówi jej prawdę.
Brew jej jednak drgnęła, gdy powiedział jej o morderstwie jego rodziców. Nie komentowała, ale wiedziała już, że było to na pewno jedno z wydarzeń, które mocniej na niego wpłynęło. W końcu był jeszcze dzieckiem. Chociaż zważając na to, że nie odczuwał emocji jak normalny człowiek, to czy się to na nim mocniej odbiło, czy po prostu przyjął to do świadomości? Dalej nie wiedziała do końca jak to funkcjonowało. Mogła jedynie podejrzewać.
Historia ta jednak sprawiła, że wiedziała nieco więcej, a tego właśnie chciała. Wychowany przez wuja, który go wziął do siebie. Ma kuzyna, który może być traktowany w pewnym sensie jak brat, skoro wspólnie się wychowywali od nastoletnich lat, w dodatku był właścicielem restauracji, która była jej już dobrze znana.
— To wiele wyjaśnia — rzuciła krótko. Wiedziała więc czemu stamtąd zamawiała mu jedzenie co jakiś czas. Zapewne nie tylko dlatego, że restauracja sama w sobie była niesamowita, ale też przez powiązania rodzinne.
Każdy był w mniejszej lub większej części kształtowany przez środowisko, wydarzenia, rodzinę. U niej miało to ogromny wpływ, bo dzięki temu była posłuszna, ułożona i grzeczna. Oczywiście miała swój charakter i swoje naleciałości, ale duża część została wykreowana przez jej rodziców, przez męża. U niego okazywało się to też odgrywała sporą rolę, bo chociaż nie odczuwał emocji tak jak inni, to jednak wuj miał spory wpływ na to, kim był teraz. Wciągnął go w interesy, a patrząc na to, że musiał się świetnie w nich sprawdzać - został kimś więcej.
A za interesy brała głównie firmę w której pracowali. Nic więcej.
Wysłuchała go w milczeniu, ale nie odnosiła się do poszczególnych informacji bardziej, niż to było konieczne. Przyjmowała po prostu kolejne informacje, na ten moment nie rozwlekając żadnych szczegółów. Jeśli będzie chciała je poznać, to po prostu zapyta, bo sam przecież mówił - nigdy jej nie okłamał, a jeśli chciała coś wiedzieć, to miała mówić. Najwyżej usłyszy odmowę.
— Warto znać najpierw ogół, aby potem dopytywać o szczegóły — powiedziała, zaraz upijając dwa łyki swojego wina. — Dobrze więc. Był ktoś, kto się w pańskim życiu przewijał dłużej niż na chwilę? Jacyś ludzie, którzy faktycznie zostali obok, a nie tylko znikali po interesach? Chociaż nie wiem, w jaki sposób pan uznaje relacje z innymi ludźmi. — Czy w ogóle uznawał „przyjaciół” czy byli oni tylko kolejnymi osobami, którzy się kręcili bliżej. Skoro nie odczuwał emocji, to czy każdy był taki sam, czy jednak umiał… przywiązać się na pewien sposób. Ale może nawet jeśli on nie uznawał kogoś za przyjaciela, to może druga osoba to robiła i po prostu się go trzymała? — Partnerka, przyjaciel, ktoś, kto panu towarzyszył. Bo musiał być ktoś taki, prawda? Nie da się przejść całego życia tylko samemu. — Chociaż ona dała radę. Nie miała przyjaciół, bo nie mogła ich mieć. Wszystkie relacje były ukrócane i uznawane przez jej rodzinę za nieważnych oraz niepotrzebnych, a partner… cóż. Subin nie był dobrym przykładem.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Kwestia przyzwyczajenia. Zamawiał z Archeo, bo była to kuchnia, która mu bardzo odpowiadała, a jako – już sklasyfikowany – stereotypowy Włoch, miał po prostu słabość do niej i uważał ją za najlepszą z najlepszych. I jeśli podana była w odpowiedni sposób i przyrządzona bez skazy, to nie mógł stamtąd nie zamawiać – powiązania rodzinne były sprawą drugorzędną, albo nawet wcale nie były sprawą. Z Ernestem relację miał, jaką miał – nie za ciepłą, nie za chłodną. Kompletnie neutralną, bo tak właśnie wyglądała większość jego relacji. Jeśli nie wszystkie, z pewnym tylko wyjątkiem. Nie było żadnego sentymentu, bo do sentymentów nie był po prostu zdolny. A i nie chodziło o wspieranie biznesu, bo Ernest sobie świetnie radził i bez jego cyklicznych zamówień na lasagne czy inny makaron.
Oczywiście kolacje biznesowe, już nie tak popularne tutaj, jak w Korei, najczęściej – choć nie zawsze – odbywały się właśnie tam. Gdy zamawiany był catering na imprezę – to najczęściej właśnie tam, bo… Kto nie lubił kuchni włoskiej?
Statystycznie, znaczna większość, lubiła.
Wysłuchał jej pytania i nie odpowiedział od razu. Pozwolił, aby domknęła swoją wypowiedź, wyraziła na głos wszelkie przemyślenia i wątpliwości i rozwinęła to tak precyzyjnie, jak tylko chciała.
Choć samo jej finalne stwierdzenie pozwolił sobie skwitować delikatnym uśmiechem. Ani nie kpiącym, ani też nie radosnym.
— Biorąc pod uwagę, że nie odczuwam emocji w taki sposób, jak przykładowo ty, to też nie działa u mnie pojęcie sentymentu. A jeśli chodzi o budowanie relacji, to cóż – na pewno kierują mną inne motywy niż zwyczajną osobę, zwyczajne lubię czy nie lubię, czy tak zwany vibe drugiej osoby. Ani jedna, ani druga rzecz nie jest mi potrzebna. Są to powiązania bardziej strukturalne niż emocjonalne. — Instrumentalne, mówiąc dokładniej. — Nie są ani z potrzeby emocji, ani z potrzeby wspólnoty. — Bo, jak pokazywała psychologia, niezaburzeni ludzie potrzebowali towarzystwa i szukali go. Wyizolowani po prostu wariowali. Jemu też były potrzebne relacje, bo zwyczajnie stymulowały jego umysł. Nie mówiąc już o tym, że otoczenie ludzi było mu potrzebne, bo przecież jego chorą pasją było analizowanie i czytanie zachowań ludzkich. Tą samą, którą rozwijał już, śmiało można powiedzieć, przez dekady. — Odpowiadając dokładniej na twoje pytanie: nie było. Jestem raczej silnie związany z instytucją rodziny — instytucją — ale to dalej siatka powiązań niż taka faktyczna modelowa rodzina. Nie spotykamy się na święta, nie dzwonimy do siebie w urodziny. Ale są oni obecni, jako tacy. — Tyle tylko, że nie dzwonił do nich z problemem czy utrapieniem… chyba, że ów problem dotyczył półświatka. I w zasadzie wkoło tego półświatka kręciły się też ich wspólne spotkania. — Nie miałem partnerki, bo – jak mówiłem kiedyś – oprócz tego, że nie buduję głębszych relacji, to moje całe życie skupia się na pracy. I byłoby to niesprawiedliwe — choć tak naprawdę nie powinno go to obchodzić — wobec potencjalnej kobiety, z którą miałbym być. — Dopił wino, odstawiając pusty kieliszek na kuchenny blat. — Ale jeśli będziesz chciała spytać, czy naprawdę nie jestem w stanie nikim zainteresować się w sposób, na moich warunkach: znaczący, to będzie to nieprawdą. U mnie bardzo silnym zjawiskiem jest fascynacja. — Posłał jej uśmiech, z rezerwą i bez większej emocji. — I myśląc przy tym, że kiedyś się skończy, to może tak, może nie. Opiera się ona na schemacie działania, nie na nierozwikłanej zagadce. Więc jeśli schemat jest odpowiednio… stymulujący i zajmujący dla umysłu, to fascynacja jest całkiem głęboka i bezpieczna w swoim istnieniu.
Bo jeśli chodziło o Navi, a bez wątpliwości teraz zahaczył o jej temat – chociaż nie mówił tego wprost, to samym tonem i sposobem, w jaki na nią patrzył to zdradzał – to było to raczej głęboko osadzone. Bo, już wcześniej mówił, że nie fascynuje go tylko fizycznie – to było mniej trwałe – ale przede wszystkim intelektualnie. A to, u niego, było bardzo potężne.
Wyprostował grzbiet, odsuwając się od niej nieznacznie.
— Nakryję do stołu — zasugerował, tym samym zarządzając pewną pauzę od rozmowy, ale nie jej ucięcie. Jakby nie było – to wciąż był obok, ale zajęty czymś tak trywialnym jak rozkładanie talerzy i sztućców. Ona była chefem, on jedynie pomocą kuchenną.
A skoro nie mieli kierownika sali, ani tym bardziej kelnerów, to ktoś musiał się tym zająć. Tak samo jak on zajmował się, między całą tą opowieścią, kompletnie niepoproszony, zmywaniem na bieżąco tego, co nie było już jej potrzebne. Aby ona nie musiała tego robić.
Po kolacji najpewniej też posprząta. Tego pewnie nie znała.
Navi Yun
Oczywiście kolacje biznesowe, już nie tak popularne tutaj, jak w Korei, najczęściej – choć nie zawsze – odbywały się właśnie tam. Gdy zamawiany był catering na imprezę – to najczęściej właśnie tam, bo… Kto nie lubił kuchni włoskiej?
Statystycznie, znaczna większość, lubiła.
Wysłuchał jej pytania i nie odpowiedział od razu. Pozwolił, aby domknęła swoją wypowiedź, wyraziła na głos wszelkie przemyślenia i wątpliwości i rozwinęła to tak precyzyjnie, jak tylko chciała.
Choć samo jej finalne stwierdzenie pozwolił sobie skwitować delikatnym uśmiechem. Ani nie kpiącym, ani też nie radosnym.
— Biorąc pod uwagę, że nie odczuwam emocji w taki sposób, jak przykładowo ty, to też nie działa u mnie pojęcie sentymentu. A jeśli chodzi o budowanie relacji, to cóż – na pewno kierują mną inne motywy niż zwyczajną osobę, zwyczajne lubię czy nie lubię, czy tak zwany vibe drugiej osoby. Ani jedna, ani druga rzecz nie jest mi potrzebna. Są to powiązania bardziej strukturalne niż emocjonalne. — Instrumentalne, mówiąc dokładniej. — Nie są ani z potrzeby emocji, ani z potrzeby wspólnoty. — Bo, jak pokazywała psychologia, niezaburzeni ludzie potrzebowali towarzystwa i szukali go. Wyizolowani po prostu wariowali. Jemu też były potrzebne relacje, bo zwyczajnie stymulowały jego umysł. Nie mówiąc już o tym, że otoczenie ludzi było mu potrzebne, bo przecież jego chorą pasją było analizowanie i czytanie zachowań ludzkich. Tą samą, którą rozwijał już, śmiało można powiedzieć, przez dekady. — Odpowiadając dokładniej na twoje pytanie: nie było. Jestem raczej silnie związany z instytucją rodziny — instytucją — ale to dalej siatka powiązań niż taka faktyczna modelowa rodzina. Nie spotykamy się na święta, nie dzwonimy do siebie w urodziny. Ale są oni obecni, jako tacy. — Tyle tylko, że nie dzwonił do nich z problemem czy utrapieniem… chyba, że ów problem dotyczył półświatka. I w zasadzie wkoło tego półświatka kręciły się też ich wspólne spotkania. — Nie miałem partnerki, bo – jak mówiłem kiedyś – oprócz tego, że nie buduję głębszych relacji, to moje całe życie skupia się na pracy. I byłoby to niesprawiedliwe — choć tak naprawdę nie powinno go to obchodzić — wobec potencjalnej kobiety, z którą miałbym być. — Dopił wino, odstawiając pusty kieliszek na kuchenny blat. — Ale jeśli będziesz chciała spytać, czy naprawdę nie jestem w stanie nikim zainteresować się w sposób, na moich warunkach: znaczący, to będzie to nieprawdą. U mnie bardzo silnym zjawiskiem jest fascynacja. — Posłał jej uśmiech, z rezerwą i bez większej emocji. — I myśląc przy tym, że kiedyś się skończy, to może tak, może nie. Opiera się ona na schemacie działania, nie na nierozwikłanej zagadce. Więc jeśli schemat jest odpowiednio… stymulujący i zajmujący dla umysłu, to fascynacja jest całkiem głęboka i bezpieczna w swoim istnieniu.
Bo jeśli chodziło o Navi, a bez wątpliwości teraz zahaczył o jej temat – chociaż nie mówił tego wprost, to samym tonem i sposobem, w jaki na nią patrzył to zdradzał – to było to raczej głęboko osadzone. Bo, już wcześniej mówił, że nie fascynuje go tylko fizycznie – to było mniej trwałe – ale przede wszystkim intelektualnie. A to, u niego, było bardzo potężne.
Wyprostował grzbiet, odsuwając się od niej nieznacznie.
— Nakryję do stołu — zasugerował, tym samym zarządzając pewną pauzę od rozmowy, ale nie jej ucięcie. Jakby nie było – to wciąż był obok, ale zajęty czymś tak trywialnym jak rozkładanie talerzy i sztućców. Ona była chefem, on jedynie pomocą kuchenną.
A skoro nie mieli kierownika sali, ani tym bardziej kelnerów, to ktoś musiał się tym zająć. Tak samo jak on zajmował się, między całą tą opowieścią, kompletnie niepoproszony, zmywaniem na bieżąco tego, co nie było już jej potrzebne. Aby ona nie musiała tego robić.
Po kolacji najpewniej też posprząta. Tego pewnie nie znała.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Był niesamowicie interesującym człowiekiem.
Było w nim coś, co wykraczało poza zwykłe spotkania z ludźmi. Nie był przewidywalny w sposób, w jaki przewidywalni są ludzie. Jego logika była ostro zarysowana, czasem brutalnie klarowna, a jednak w tej beznamiętności istniała przestrzeń do czegoś… fascynującego. Interesował ją, bo różnił się od wszystkich, kogo znała. Nie opowiadał o swoich uczuciach, nie snuł ckliwych historii, nie tłumaczył się ze swojego postępowania. Patrzył na świat jak na układankę, którą analizował bez cienia wzruszenia.
I im bardziej go poznawała, tym bardziej była tego pewna.
Słuchała go i wyciągała wnioski. Analizowała. Nie kierowały nim emocje, uczucia ani potrzeba bliskości, lecz fascynacja - czysta, intelektualna, wynikająca z obserwacji i schematów. Nie było w tym romantycznej miękkości, a raczej coś zimnego, a jednak… intensywnego. Bo jeśli ktoś taki jak Giovanni mówił, że coś lub ktoś zajmuje jego umysł, to znaczyło, że naprawdę było to czymś istotnym.
Przez to też ta różnica między emocjami, które rządziły zwyczajnymi ludźmi jak ona, a jego podejściem, które opierało się na chłodnej, niemal naukowej fascynacji, sprawiała, że chciała go słuchać dalej.
Miała być jego fascynacją. I teraz, jak o tym mówił, jego słowa czuła niemalże pod skórą. Wychodziło na to, że skoro on sam przyznał, że nie buduje głębokich relacji, a jedyną namiastką bliskości są dla niego fascynacje, to oznaczało, że ona właśnie znalazła się w miejscu najbliższym „emocjonalności”, na jakie Giovanni był zdolny. Świadomość, że była dla niego tą szczególną osobą, sprawiała, że powinna czuć się wyróżniona, prawda?
Przynajmniej dopóki będzie odpowiednio stymulująca i zajmująca dla umysłu.
— Fascynacja zamiast emocji… — powtórzyła za nim, ale nie rozwinęła tego. Po prostu zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać. Emocje zwykle były paliwem decyzji, bo człowiek, nawet jeśli uważał się za racjonalnego, ostatecznie podejmował wiele wyborów sercem, nie rozumem. Chyba, że miało się jakieś… spaczenie. — Czyli żyje pan w czymś, co dla pana działa jak dla innych uczucia. Tylko rozumiem, że nie oddziałuje to na pana aż tak głęboko. — Bo wychodziło na to, że miał swój odpowiednik, ale wiadomo, nieco płytszy. U ludzi emocje i uczucia były czymś znacznie więcej niż tylko biologiczną reakcją, bo stanowiły fundament całego funkcjonowania społecznego i psychicznego. To właśnie one budowały więzi, sprawiały, że ludzie chcieli być blisko siebie, że potrafili współpracować, poświęcać się czy walczyć o innych. Emocje były jak spoiwo, które scalało jednostki w rodziny, przyjaźnie i społeczności.
A ona była człowiekiem. Była zdolna do kochania, do sympatii, a także fascynacji, tylko nie na takim samym poziomie co on. Potrafiła przywiązać się do ludzi, tęsknić za nimi, cieszyć się ich obecnością i bać ich utraty. I chociaż patrzyła na niego z fascynacją nie mniejszą niż ta, którą on czuł wobec niej, to należało pamiętać, że jej fascynacja mogła się przerodzić w coś głębszego, w coś, co on sam uważał za niemożliwe. I to mogło być dla niej niebezpieczne.
To była wyraźna różnica. Navi jednak dotychczas nie miała za sobą doświadczenia prawdziwej miłości. Przez lata relacji z Subinem nauczyła się dystansu, ostrożności, wręcz powściągania własnych emocji. Nic więc dziwnego, że miała problem z przywiązywaniem się do innych i z odczuwaniem czegoś głębszego. Znała albo chłód, albo obowiązek, albo samotność. A mimo to, w odróżnieniu od Giovanniego, wciąż miała w sobie zdolność do uczuć. Gdzieś pod tym wszystkim kryła się możliwość zakochania, potrzeba bliskości, która przez lata była tłumiona.
Nakryję do stołu.
Odprowadziła go spojrzeniem, samej kierując się w stronę garnków, aby móc sprawdzić jak mięso, a potem wyciągnąć ich danie główne. Wiele pracy już nie zostało, więc.w czasie jak on nakrywał do stołu, Navi ogarniała ostatnie szlify ich posiłków. Przeniosła małe miseczki z poszczególnymi, mini daniami na stół, a na końcu dokończyła żeberka i przeniosła je na blat.
Wszystko odpowiednio było już przygotowane. Teraz wystarczyło usiąść.
Zajęła miejsce przy stole, wcześniej ustawiając duży, wspólny półmisek żaroodporny z galbi-jjim na środku. Przy dwóch miejscach ustawiła miseczki z ryżem osobno. Banchan były poustawiane w małych miseczkach wokół głównego dania.
I jako gospodyni i szef kuchni, symbolicznie nałożyła porcję kawałka mięsa Giovanniemu, bo w Korei uchodziło to za oznakę troski oraz gościnność, nawet jeśli byli w jego apartamencie.
— Smacznego — powiedziała, zasiadając na swoim miejscu. — Mam nadzieję, że przypadnie panu do gustu — dodała, napełniając sobie swój własny talerz mięsem, a kolejno pałeczkami sięgając do poszczególnych mini dań, aby uzupełnić sobie pierwszy kęs. Po ryż sięgnęła trochę później, polewając go też delikatnie sosem.
— I jak? — spytała, ciekawa jego opinii.
Giovanni Salvatore
Było w nim coś, co wykraczało poza zwykłe spotkania z ludźmi. Nie był przewidywalny w sposób, w jaki przewidywalni są ludzie. Jego logika była ostro zarysowana, czasem brutalnie klarowna, a jednak w tej beznamiętności istniała przestrzeń do czegoś… fascynującego. Interesował ją, bo różnił się od wszystkich, kogo znała. Nie opowiadał o swoich uczuciach, nie snuł ckliwych historii, nie tłumaczył się ze swojego postępowania. Patrzył na świat jak na układankę, którą analizował bez cienia wzruszenia.
I im bardziej go poznawała, tym bardziej była tego pewna.
Słuchała go i wyciągała wnioski. Analizowała. Nie kierowały nim emocje, uczucia ani potrzeba bliskości, lecz fascynacja - czysta, intelektualna, wynikająca z obserwacji i schematów. Nie było w tym romantycznej miękkości, a raczej coś zimnego, a jednak… intensywnego. Bo jeśli ktoś taki jak Giovanni mówił, że coś lub ktoś zajmuje jego umysł, to znaczyło, że naprawdę było to czymś istotnym.
Przez to też ta różnica między emocjami, które rządziły zwyczajnymi ludźmi jak ona, a jego podejściem, które opierało się na chłodnej, niemal naukowej fascynacji, sprawiała, że chciała go słuchać dalej.
Miała być jego fascynacją. I teraz, jak o tym mówił, jego słowa czuła niemalże pod skórą. Wychodziło na to, że skoro on sam przyznał, że nie buduje głębokich relacji, a jedyną namiastką bliskości są dla niego fascynacje, to oznaczało, że ona właśnie znalazła się w miejscu najbliższym „emocjonalności”, na jakie Giovanni był zdolny. Świadomość, że była dla niego tą szczególną osobą, sprawiała, że powinna czuć się wyróżniona, prawda?
Przynajmniej dopóki będzie odpowiednio stymulująca i zajmująca dla umysłu.
— Fascynacja zamiast emocji… — powtórzyła za nim, ale nie rozwinęła tego. Po prostu zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać. Emocje zwykle były paliwem decyzji, bo człowiek, nawet jeśli uważał się za racjonalnego, ostatecznie podejmował wiele wyborów sercem, nie rozumem. Chyba, że miało się jakieś… spaczenie. — Czyli żyje pan w czymś, co dla pana działa jak dla innych uczucia. Tylko rozumiem, że nie oddziałuje to na pana aż tak głęboko. — Bo wychodziło na to, że miał swój odpowiednik, ale wiadomo, nieco płytszy. U ludzi emocje i uczucia były czymś znacznie więcej niż tylko biologiczną reakcją, bo stanowiły fundament całego funkcjonowania społecznego i psychicznego. To właśnie one budowały więzi, sprawiały, że ludzie chcieli być blisko siebie, że potrafili współpracować, poświęcać się czy walczyć o innych. Emocje były jak spoiwo, które scalało jednostki w rodziny, przyjaźnie i społeczności.
A ona była człowiekiem. Była zdolna do kochania, do sympatii, a także fascynacji, tylko nie na takim samym poziomie co on. Potrafiła przywiązać się do ludzi, tęsknić za nimi, cieszyć się ich obecnością i bać ich utraty. I chociaż patrzyła na niego z fascynacją nie mniejszą niż ta, którą on czuł wobec niej, to należało pamiętać, że jej fascynacja mogła się przerodzić w coś głębszego, w coś, co on sam uważał za niemożliwe. I to mogło być dla niej niebezpieczne.
To była wyraźna różnica. Navi jednak dotychczas nie miała za sobą doświadczenia prawdziwej miłości. Przez lata relacji z Subinem nauczyła się dystansu, ostrożności, wręcz powściągania własnych emocji. Nic więc dziwnego, że miała problem z przywiązywaniem się do innych i z odczuwaniem czegoś głębszego. Znała albo chłód, albo obowiązek, albo samotność. A mimo to, w odróżnieniu od Giovanniego, wciąż miała w sobie zdolność do uczuć. Gdzieś pod tym wszystkim kryła się możliwość zakochania, potrzeba bliskości, która przez lata była tłumiona.
Nakryję do stołu.
Odprowadziła go spojrzeniem, samej kierując się w stronę garnków, aby móc sprawdzić jak mięso, a potem wyciągnąć ich danie główne. Wiele pracy już nie zostało, więc.w czasie jak on nakrywał do stołu, Navi ogarniała ostatnie szlify ich posiłków. Przeniosła małe miseczki z poszczególnymi, mini daniami na stół, a na końcu dokończyła żeberka i przeniosła je na blat.
Wszystko odpowiednio było już przygotowane. Teraz wystarczyło usiąść.
Zajęła miejsce przy stole, wcześniej ustawiając duży, wspólny półmisek żaroodporny z galbi-jjim na środku. Przy dwóch miejscach ustawiła miseczki z ryżem osobno. Banchan były poustawiane w małych miseczkach wokół głównego dania.
I jako gospodyni i szef kuchni, symbolicznie nałożyła porcję kawałka mięsa Giovanniemu, bo w Korei uchodziło to za oznakę troski oraz gościnność, nawet jeśli byli w jego apartamencie.
— Smacznego — powiedziała, zasiadając na swoim miejscu. — Mam nadzieję, że przypadnie panu do gustu — dodała, napełniając sobie swój własny talerz mięsem, a kolejno pałeczkami sięgając do poszczególnych mini dań, aby uzupełnić sobie pierwszy kęs. Po ryż sięgnęła trochę później, polewając go też delikatnie sosem.
— I jak? — spytała, ciekawa jego opinii.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Jego relacje były instrumentalne. Nie były dla emocji, nie były dla poczucia wspólnoty, a były jedynie dla celu. Nie znaczyło to jednak, że nie mogły być trwalsze czy wielopoziomowe, bo u niego wiele zależało od różnych czynników. Ale, jak się nad tym mocniej zastanowić, to zawsze budował je po coś. Bo dawały dostęp do informacji, wpływów czy zasobów, bo pozwalały mu na kontrolę nad otoczeniem, dla zwykłej zabawy, potrzebnej przez poczucie znudzenia czy nawet jako lustra do jego własnej autodefinicji. Do wzmocnienia jego własnego obrazu jako silnego czy sprytnego.
Dłuższe i głębsze potrafiły być te, które dawały mu intelektualną stymulację. Przykładowo wtedy, kiedy czuł że ktoś próbuje go rozgryźć, ale przy tym nie był naiwny. Jak Navi. A jeszcze bardziej doceniał relacje, w której nikt nie próbował zaburzyć jego własnej narracji o sobie, czyli kiedy nikt nie próbował go naprawiać czy interpretować jego zachowania jako „biednego, skrzywdzonego życiem chłopca”. Nie próbował szukać wyjaśnienia dlaczego był jaki był. Bo po prostu był – taki się urodził i nic za tym nie stało.
Ale to znów, jeśli było relacją, to na jego warunkach.
Ale też, gdyby się zastanowić i wyzbyć się tego poczucia podstępu, to czy nie potrafiłby funkcjonować jak dobry partner? W końcu potrafił dbać, potrafił rozmawiać, potrafił słuchać. Nie potrafił być czuły, nie we własnym rdzeniu, ale zapewne – dzięki latom nauki i obserwacji, dzięki zgłębianiu ludzkiej psychiki – potrafiłby to namalować własnymi ruchami.
Jedni powiedzą, że to zwykła iluzja, taka relacja. Ale jeśli faktycznie się nad tym pochylić, spojrzeć poza świadomość, że nie czuł jak inni, to przecież dalej był człowiekiem. Nieco innym, zaburzonym, ale wciąż człowiekiem.
Zresztą – do faktycznego działania w relacji nie było potrzebne tylko to jedno uczucie.
— Można to tak uprościć. Po prostu wystarczy przyjąć, że funkcjonuję nieco inaczej, potrzeby dyktuje sam rozum a nigdy serce. I że nigdy nie wybieram, aby nie być empatyczny. Po prostu nie ma we mnie empatii samej w sobie. Ale tak jak przy pozostałych zaburzeniach to ja muszę nauczyć się funkcjonować w normalnym świecie, nie odwrotnie. I może ten brak zrozumienia tego, co jest naturalne tłumaczy moje zainteresowanie samą psychologią. — Spłycając – mogło tak być. Ale zastanawiając się głębiej, to pobudki były inne niż potrzeba pasowania. To była potrzeba kontroli nad otoczeniem, a nie da się kontrolować tego, czego się nie rozumie. I znacznie łatwiej sfingować autentyczność, tak potrzebną do wzbudzenia zaufania, kiedy nie było się innym, a kiedy dawało się innym to, czego potrzebowali.
A dawało im się to, bo rozumiało się, jak działali.
Po nakryciu stołu – tak, umiał to robić, jako milionowy biznesmen i nie potrzebował dzwonić z pytaniami do gosposi – pomógł jej jeszcze w tym, w czym potrzebowała, a jak nie, to faktycznie zmył to, co było już do zmycia, by ostatecznie zasiąść z nią do stołu, zaraz po tym, jak uzupełnił ich kieliszki winem.
Obserwował ją, jak podawała jedzenie, chociaż skupiając się przy tym bardziej na jej twarzy, niż na ruchach. Ostatecznie podziękował, niemo, kiedy jasnym było, że zakończyła cały proces i można było jeść. Bo też padło smacznego, a ona zajęła swoje miejsce.
No a potem spróbował jej dania, przez pierwsze kilka czy kilkanaście długich sekund zostawiając ją bez reakcji. Tak naprawdę kontemplował wtedy smak i teksturę, chociaż może niepotrzebnie to przedłużał, dla suspensu, bo werdykt znał bardzo prędko.
I najpierw pozwolił sobie na uśmiech. Ten sam, z rezerwą, który pojawiał się na jego twarzy po skończonym śniadaniu. Ten sam, który miał być sygnałem, że mu smakowało. Tylko że teraz pamiętał, że Navi chciała czegoś więcej niż minimalistyczny gest. I pusty talerz.
— Jest to wyborne, mówiąc dokładniej – po prostu przepyszne. — Giovanni zwykle nie używał tak mocnych słów, górnej półki pochwały, świadomie chcąc motywować do poprawy. W tym wypadku zdecydował się na nie po to, aby nie tyle co przejaskrawić swoją reakcję, ale po prostu – aby poczuła się faktycznie doceniona. I wystarczająca. W pełni. Nie, że czegoś brakowało. Coś mogłoby być lepsze. — Chapeu bas, Navi. — Pochylił nawet głowę w wyrazie tego szacunku, który wyraził. — Nie mam wątpliwości, że poradzisz sobie z nowym zadaniem. Chociaż, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, nie w krojeniu cebuli, to wiesz do kogo możesz się odezwać.
Pomocy w zakresie biznesu. Ona była nowa, była płotką, która miała wpaść i pływać w akwarium z rekinami. Prowadzenie restauracji było ciężkie, zwłaszcza że większość z tego podlegało właśnie mafii, ale… Ale ona też podlegała opiece mafii. Nieświadomie.
Navi Yun
Dłuższe i głębsze potrafiły być te, które dawały mu intelektualną stymulację. Przykładowo wtedy, kiedy czuł że ktoś próbuje go rozgryźć, ale przy tym nie był naiwny. Jak Navi. A jeszcze bardziej doceniał relacje, w której nikt nie próbował zaburzyć jego własnej narracji o sobie, czyli kiedy nikt nie próbował go naprawiać czy interpretować jego zachowania jako „biednego, skrzywdzonego życiem chłopca”. Nie próbował szukać wyjaśnienia dlaczego był jaki był. Bo po prostu był – taki się urodził i nic za tym nie stało.
Ale to znów, jeśli było relacją, to na jego warunkach.
Ale też, gdyby się zastanowić i wyzbyć się tego poczucia podstępu, to czy nie potrafiłby funkcjonować jak dobry partner? W końcu potrafił dbać, potrafił rozmawiać, potrafił słuchać. Nie potrafił być czuły, nie we własnym rdzeniu, ale zapewne – dzięki latom nauki i obserwacji, dzięki zgłębianiu ludzkiej psychiki – potrafiłby to namalować własnymi ruchami.
Jedni powiedzą, że to zwykła iluzja, taka relacja. Ale jeśli faktycznie się nad tym pochylić, spojrzeć poza świadomość, że nie czuł jak inni, to przecież dalej był człowiekiem. Nieco innym, zaburzonym, ale wciąż człowiekiem.
Zresztą – do faktycznego działania w relacji nie było potrzebne tylko to jedno uczucie.
— Można to tak uprościć. Po prostu wystarczy przyjąć, że funkcjonuję nieco inaczej, potrzeby dyktuje sam rozum a nigdy serce. I że nigdy nie wybieram, aby nie być empatyczny. Po prostu nie ma we mnie empatii samej w sobie. Ale tak jak przy pozostałych zaburzeniach to ja muszę nauczyć się funkcjonować w normalnym świecie, nie odwrotnie. I może ten brak zrozumienia tego, co jest naturalne tłumaczy moje zainteresowanie samą psychologią. — Spłycając – mogło tak być. Ale zastanawiając się głębiej, to pobudki były inne niż potrzeba pasowania. To była potrzeba kontroli nad otoczeniem, a nie da się kontrolować tego, czego się nie rozumie. I znacznie łatwiej sfingować autentyczność, tak potrzebną do wzbudzenia zaufania, kiedy nie było się innym, a kiedy dawało się innym to, czego potrzebowali.
A dawało im się to, bo rozumiało się, jak działali.
Po nakryciu stołu – tak, umiał to robić, jako milionowy biznesmen i nie potrzebował dzwonić z pytaniami do gosposi – pomógł jej jeszcze w tym, w czym potrzebowała, a jak nie, to faktycznie zmył to, co było już do zmycia, by ostatecznie zasiąść z nią do stołu, zaraz po tym, jak uzupełnił ich kieliszki winem.
Obserwował ją, jak podawała jedzenie, chociaż skupiając się przy tym bardziej na jej twarzy, niż na ruchach. Ostatecznie podziękował, niemo, kiedy jasnym było, że zakończyła cały proces i można było jeść. Bo też padło smacznego, a ona zajęła swoje miejsce.
No a potem spróbował jej dania, przez pierwsze kilka czy kilkanaście długich sekund zostawiając ją bez reakcji. Tak naprawdę kontemplował wtedy smak i teksturę, chociaż może niepotrzebnie to przedłużał, dla suspensu, bo werdykt znał bardzo prędko.
I najpierw pozwolił sobie na uśmiech. Ten sam, z rezerwą, który pojawiał się na jego twarzy po skończonym śniadaniu. Ten sam, który miał być sygnałem, że mu smakowało. Tylko że teraz pamiętał, że Navi chciała czegoś więcej niż minimalistyczny gest. I pusty talerz.
— Jest to wyborne, mówiąc dokładniej – po prostu przepyszne. — Giovanni zwykle nie używał tak mocnych słów, górnej półki pochwały, świadomie chcąc motywować do poprawy. W tym wypadku zdecydował się na nie po to, aby nie tyle co przejaskrawić swoją reakcję, ale po prostu – aby poczuła się faktycznie doceniona. I wystarczająca. W pełni. Nie, że czegoś brakowało. Coś mogłoby być lepsze. — Chapeu bas, Navi. — Pochylił nawet głowę w wyrazie tego szacunku, który wyraził. — Nie mam wątpliwości, że poradzisz sobie z nowym zadaniem. Chociaż, jeśli będziesz potrzebowała pomocy, nie w krojeniu cebuli, to wiesz do kogo możesz się odezwać.
Pomocy w zakresie biznesu. Ona była nowa, była płotką, która miała wpaść i pływać w akwarium z rekinami. Prowadzenie restauracji było ciężkie, zwłaszcza że większość z tego podlegało właśnie mafii, ale… Ale ona też podlegała opiece mafii. Nieświadomie.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
To, co mówił o sobie, brzmiało chłodno, niemal technicznie, jakby człowiek nie był dla niego zbiorem emocji, uczuć czy wspomnień, a raczej mechanizmem, którego działanie można było rozłożyć na części, zrozumieć i wykorzystać. Dla niej, osoby, która potrafiła czuć, która wiedziała, czym jest przywiązanie, ból czy tęsknota, było to jednocześnie obce i fascynujące. W jej świecie, relacje były czymś naturalnym, wyrastały same z siebie, czasem nawet wbrew logice. W jego świecie natomiast każda więź wydawała się wynikać z analizy, kalkulacji, a czasem zwykłej potrzeby stymulacji.
Funkcjonował zupełnie inaczej niż ona, a jednak wykazywał, według niej, o wiele większe ludzkie odruchy, niż ci, którzy tą empatię faktycznie posiadali. Nawet jeśli po prostu miał symulować i odwzorowywać pewne zachowania, które mógł zmapować na przestrzeni lat. Subin, na przykład, chciał być postrzegany jako człowiek, któremu na niczym i na nikim nie zależy, a tak naprawdę był tylko głupim, smutnym człowiekiem żyjącym pod butem ojca. Rozpieszczony syn, któremu ojciec nawet musiał znaleźć żonę i zdobyć ją przymusem, bo inaczej nikogo by nie miał.
No ale wśród ludzi chwalił się, że był człowiekiem sukcesu.
Miała nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczy tego człowieka.
— To ciekawe, że podchodzimy do tego samego świata zupełnie innymi sposobami — odparła. Niby każdy podchodził inaczej, ale w tym przypadku, to były naprawdę zupełnie różne podejścia. Bo nie chodziło tylko o to, że byli innymi ludźmi, ale o samą psychikę, a w tym też odczuwanie poszczególnych emocji. Bo wychodziło też na to, że Giovanni nie odczuwał strachu przed porażką, odrzuceniem czy niepowodzeniem, nie odczuwał też tych pozytywnych emocji, które powinny być jego motywacją i zapalnikiem. Działał zupełnie inaczej od wszystkich, kogo znała, a to dlatego, że jego psychika była… inna.
I ona dopiero zaczynała się w to zagłębiać. Poznawać jego schematy, to jak działał. Wcześniej mogła przecież tylko spekulować na ten temat. Mieć swoje podejrzenia, domysły, a teraz otwarcie jej mówił o tym, w jaki sposób to działało. Teraz przekonywała się o tym na własnej skórze, a także dostawała informacje od głównego źródła jej zainteresowania. Nie chciała go zmieniać, nie chciała naprawiać i mówić, że nie jest tak jak mówi, bo na pewno coś czuje. Chciała się nauczyć jego oraz jego spojrzenia na świat, aby po prostu lepiej zrozumieć.
Zależało jej na jego zdaniu. Generalnie niestety miała już naleciałości, że chciała być dobra i się wykazać. W końcu od zawsze od niej tego wymagano, a w tym konkretnym temacie jakim była kuchnia i gotowanie, dopasowywanie do siebie smaków, tekstur i przypraw, chciała być… lepsza niż gdziekolwiek indziej. Nawet w malowaniu.
Zanim sama więc posmakowała, czekała na werdykt. Mierzyła go uważnym spojrzeniem, rejestrując każdy szczegół - kąciki ust, zmarszczki na twarzy, drgnięcie brwi czy innego mięśnia na jego twarzy. I gdy się uśmiechnął w ten charakterystyczny sposób, chyba spodziewała się, że opinia będzie pozytywna.
— Dziękuję, cieszę się, że panu smakuje — odpowiedziała, czując gdzieś w środku to wewnętrzne poczucie dziwnej ulgi i coś jeszcze, coś przyjemnego. Fakt, że doceniał jej kuchnię, a wręcz nazwał ją „przepyszną”, było sporym komplementem. A nie spodziewała się po nim raczej fałszu. Prędzej powiedziałby jej przykrą prawdę, niż ją barwił na kolorowo.
Kąciki ust jej drgnęły wyżej w uśmiechu.
— W kwestiach, które nie dotyczą bezpośrednio kuchni oraz przepisów, myślę, że dość często będę się do pana zwracać — przyznała, sięgając pałeczkami po pierwszy, złożony kęs swojego dania. — Ale obiecuję nie być upierdliwa. Nie będę przychodzić z byle pierdołą — dodała, niedługo potem pakując sobie jedzenie do ust, dość instynktownie zakrywając je drugą dłonią, aby nie było widać jak przeżuwa. Nie chciała przecież zawracać mu dupy z byle czym. Miała się uczyć jak być samodzielna, nawet na tak trudnym i wymagającym polu z którym wcześniej nie miała żadnej styczności.
Sięgnęła po kolejne kawałki banchan, aby je ułożyć u siebie na talerzu.
— To skoro jest pan bardziej doświadczony, da mi pan pierwsze, najważniejsze rady i zasady, jakie powinnam znać. — Bo skoro restauracja miała być kupiona, to ona już powinna zacząć się uczyć jak nią zarządzać i… co zrobić, aby to zbudować, a potem aby przetrwało.
Giovanni Salvatore
Funkcjonował zupełnie inaczej niż ona, a jednak wykazywał, według niej, o wiele większe ludzkie odruchy, niż ci, którzy tą empatię faktycznie posiadali. Nawet jeśli po prostu miał symulować i odwzorowywać pewne zachowania, które mógł zmapować na przestrzeni lat. Subin, na przykład, chciał być postrzegany jako człowiek, któremu na niczym i na nikim nie zależy, a tak naprawdę był tylko głupim, smutnym człowiekiem żyjącym pod butem ojca. Rozpieszczony syn, któremu ojciec nawet musiał znaleźć żonę i zdobyć ją przymusem, bo inaczej nikogo by nie miał.
No ale wśród ludzi chwalił się, że był człowiekiem sukcesu.
Miała nadzieję, że już nigdy więcej nie zobaczy tego człowieka.
— To ciekawe, że podchodzimy do tego samego świata zupełnie innymi sposobami — odparła. Niby każdy podchodził inaczej, ale w tym przypadku, to były naprawdę zupełnie różne podejścia. Bo nie chodziło tylko o to, że byli innymi ludźmi, ale o samą psychikę, a w tym też odczuwanie poszczególnych emocji. Bo wychodziło też na to, że Giovanni nie odczuwał strachu przed porażką, odrzuceniem czy niepowodzeniem, nie odczuwał też tych pozytywnych emocji, które powinny być jego motywacją i zapalnikiem. Działał zupełnie inaczej od wszystkich, kogo znała, a to dlatego, że jego psychika była… inna.
I ona dopiero zaczynała się w to zagłębiać. Poznawać jego schematy, to jak działał. Wcześniej mogła przecież tylko spekulować na ten temat. Mieć swoje podejrzenia, domysły, a teraz otwarcie jej mówił o tym, w jaki sposób to działało. Teraz przekonywała się o tym na własnej skórze, a także dostawała informacje od głównego źródła jej zainteresowania. Nie chciała go zmieniać, nie chciała naprawiać i mówić, że nie jest tak jak mówi, bo na pewno coś czuje. Chciała się nauczyć jego oraz jego spojrzenia na świat, aby po prostu lepiej zrozumieć.
Zależało jej na jego zdaniu. Generalnie niestety miała już naleciałości, że chciała być dobra i się wykazać. W końcu od zawsze od niej tego wymagano, a w tym konkretnym temacie jakim była kuchnia i gotowanie, dopasowywanie do siebie smaków, tekstur i przypraw, chciała być… lepsza niż gdziekolwiek indziej. Nawet w malowaniu.
Zanim sama więc posmakowała, czekała na werdykt. Mierzyła go uważnym spojrzeniem, rejestrując każdy szczegół - kąciki ust, zmarszczki na twarzy, drgnięcie brwi czy innego mięśnia na jego twarzy. I gdy się uśmiechnął w ten charakterystyczny sposób, chyba spodziewała się, że opinia będzie pozytywna.
— Dziękuję, cieszę się, że panu smakuje — odpowiedziała, czując gdzieś w środku to wewnętrzne poczucie dziwnej ulgi i coś jeszcze, coś przyjemnego. Fakt, że doceniał jej kuchnię, a wręcz nazwał ją „przepyszną”, było sporym komplementem. A nie spodziewała się po nim raczej fałszu. Prędzej powiedziałby jej przykrą prawdę, niż ją barwił na kolorowo.
Kąciki ust jej drgnęły wyżej w uśmiechu.
— W kwestiach, które nie dotyczą bezpośrednio kuchni oraz przepisów, myślę, że dość często będę się do pana zwracać — przyznała, sięgając pałeczkami po pierwszy, złożony kęs swojego dania. — Ale obiecuję nie być upierdliwa. Nie będę przychodzić z byle pierdołą — dodała, niedługo potem pakując sobie jedzenie do ust, dość instynktownie zakrywając je drugą dłonią, aby nie było widać jak przeżuwa. Nie chciała przecież zawracać mu dupy z byle czym. Miała się uczyć jak być samodzielna, nawet na tak trudnym i wymagającym polu z którym wcześniej nie miała żadnej styczności.
Sięgnęła po kolejne kawałki banchan, aby je ułożyć u siebie na talerzu.
— To skoro jest pan bardziej doświadczony, da mi pan pierwsze, najważniejsze rady i zasady, jakie powinnam znać. — Bo skoro restauracja miała być kupiona, to ona już powinna zacząć się uczyć jak nią zarządzać i… co zrobić, aby to zbudować, a potem aby przetrwało.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Musiał się z nią zgodzić – to w istocie było ciekawe. I w pewnym sensie też frustrujące, kiedy nie miało się możliwości bliższego poznania i odczucia tego, co miała po swojej stronie druga osoba. Nie chodziło w tym momencie o empatię, a bardziej o samą zdolność czucia głębiej. Nie tylko to poczucie, rezonujące z tyłu głowy i zdolność nazwania tego uczucia. Tylko faktyczne odczuwanie emocji nie tylko instrumentalnie, jak było to w przypadku innych. Ale to wiadomo – to zawsze kusiło to, czego nie można było mieć. Mógł wiedzieć, że zaburza to przejrzyste myślenie; że prowadzi do nierozsądnych decyzji, ale z drugiej strony, skoro był kimś, kto zawsze chciał wiedzieć dlaczego, zwłaszcza na płaszczyźnie ludzkiej psychologii, to nic dziwnego, że brakowało mu takiego doświadczenia.
Nie miał jednak nic więcej do dodania na temat jej kuchni. Wydawać by się mogło, że wyczerpał temat dwoma epitetami. Nie zamierzał opowiadać szerzej o tym, co było nie tak w jedzeniu, a co mu smakowało; wskazywać, co się źle komponowało, a jaka nuta przebijała się w całości, bo po pierwsze – nie uważał się za faktycznego krytyka z wiedzą, którą mógłby tu przekładać, a po drugie – to był ledwie jeden, pierwszy kęs.
Wystarczył na tyle, by stwierdzić czy mu smakuje czy nie. Więcej chyba nie potrzebowali.
— Byle pierdoła potrafi być na tyle istotna, zwłaszcza na początku, że jeśli będziesz miała jakieś obawy czy wątpliwości, nawet najdrobniejsze, to zawsze służę ci pomocą. — Wypowiedział to z pewną łagodnością w głosie, oczywiście nie można było nazwać jej naturalną, ale wybraną nie z chęci samej manipulacji, co utrwalenia przekazu. — Nie ma głupich pytań, Navi. Są tylko oczywiste dla jednej strony, zwykle tej doświadczonej. — I wtedy, zależy kto na to patrzył, mogło się to wydawać głupie, ale nie musiało.
Bo jeśli spojrzeć na to jeszcze głębiej, to przecież każdy kiedyś zaczynał. I te głupie pytania zadawał.
Zajął się jedzeniem, w czasie, który na to pozwalał, dopóki nie usłyszał kolejnych słów ze strony Navi. Wtedy podniósł spojrzenie na nią, tylko chwilę zastanawiając się nad jej pytaniem. Bo było… dość szerokie.
— Ciężko powiedzieć, co jest najważniejsze. Tobie mogę poradzić, żebyś słuchała swojej intuicji, bo jest całkiem niezła. I abyś trochę bardziej zaufała samej sobie. Jesteś sprytna, jesteś inteligentna Navi. Czasem może przesadnie czujna. Nie nauczę cię biznesu przy stole, bo wszystko rządzi się swoimi zasadami, ale jeśli ty sama nie będziesz pewna tego, co robisz, to inni to wyczują. — Upił nieco wina, odstawiając zaraz kieliszek na miejsce. — To bardzo łatwo wyczuć. — W kwestii biznesowej: nawet bardzo. Nie trzeba było być nim, wystarczyło mieć po prostu nieco doświadczenia w danej dziedzinie i wiedzieć, jakim się było, kiedy się zaczynało.
Pewnie całkiem podobnym, stąd taka łatwość w wyczuwaniu tego.
— Będę musiał na chwilę wyjechać do Włoch — odezwał się nagle, całkowicie skręcając z meritum rozmowy. Posłał jej też przy tym przepraszający uśmiech. To mogła być nieco zaskakująca informacja, bo Navi, jako jego asystentka, panowała nad całym jego grafikiem. Więc wiedziała jako pierwsza – zaraz po nim – kiedy gdzieś musiał wybyć, gdzieś polecieć. Ale chyba nie tym razem. — Nie miałem kiedy ci o tym powiedzieć, ale wyskoczyła mi pewna sprawa rodzinna, więc będę musiał złapać samolot do Lamezia Terme. — Kłamał, oczywiście że tak. Bez drgnięcia powieki, bez zawahania w głosie.
Wszystko wypowiedziane w takim samym porządku, jak wyglądała jego codzienność. Ale może to przez to, że prawie cała jego codzienność była po prostu ułudą.
Navi Yun
Nie miał jednak nic więcej do dodania na temat jej kuchni. Wydawać by się mogło, że wyczerpał temat dwoma epitetami. Nie zamierzał opowiadać szerzej o tym, co było nie tak w jedzeniu, a co mu smakowało; wskazywać, co się źle komponowało, a jaka nuta przebijała się w całości, bo po pierwsze – nie uważał się za faktycznego krytyka z wiedzą, którą mógłby tu przekładać, a po drugie – to był ledwie jeden, pierwszy kęs.
Wystarczył na tyle, by stwierdzić czy mu smakuje czy nie. Więcej chyba nie potrzebowali.
— Byle pierdoła potrafi być na tyle istotna, zwłaszcza na początku, że jeśli będziesz miała jakieś obawy czy wątpliwości, nawet najdrobniejsze, to zawsze służę ci pomocą. — Wypowiedział to z pewną łagodnością w głosie, oczywiście nie można było nazwać jej naturalną, ale wybraną nie z chęci samej manipulacji, co utrwalenia przekazu. — Nie ma głupich pytań, Navi. Są tylko oczywiste dla jednej strony, zwykle tej doświadczonej. — I wtedy, zależy kto na to patrzył, mogło się to wydawać głupie, ale nie musiało.
Bo jeśli spojrzeć na to jeszcze głębiej, to przecież każdy kiedyś zaczynał. I te głupie pytania zadawał.
Zajął się jedzeniem, w czasie, który na to pozwalał, dopóki nie usłyszał kolejnych słów ze strony Navi. Wtedy podniósł spojrzenie na nią, tylko chwilę zastanawiając się nad jej pytaniem. Bo było… dość szerokie.
— Ciężko powiedzieć, co jest najważniejsze. Tobie mogę poradzić, żebyś słuchała swojej intuicji, bo jest całkiem niezła. I abyś trochę bardziej zaufała samej sobie. Jesteś sprytna, jesteś inteligentna Navi. Czasem może przesadnie czujna. Nie nauczę cię biznesu przy stole, bo wszystko rządzi się swoimi zasadami, ale jeśli ty sama nie będziesz pewna tego, co robisz, to inni to wyczują. — Upił nieco wina, odstawiając zaraz kieliszek na miejsce. — To bardzo łatwo wyczuć. — W kwestii biznesowej: nawet bardzo. Nie trzeba było być nim, wystarczyło mieć po prostu nieco doświadczenia w danej dziedzinie i wiedzieć, jakim się było, kiedy się zaczynało.
Pewnie całkiem podobnym, stąd taka łatwość w wyczuwaniu tego.
— Będę musiał na chwilę wyjechać do Włoch — odezwał się nagle, całkowicie skręcając z meritum rozmowy. Posłał jej też przy tym przepraszający uśmiech. To mogła być nieco zaskakująca informacja, bo Navi, jako jego asystentka, panowała nad całym jego grafikiem. Więc wiedziała jako pierwsza – zaraz po nim – kiedy gdzieś musiał wybyć, gdzieś polecieć. Ale chyba nie tym razem. — Nie miałem kiedy ci o tym powiedzieć, ale wyskoczyła mi pewna sprawa rodzinna, więc będę musiał złapać samolot do Lamezia Terme. — Kłamał, oczywiście że tak. Bez drgnięcia powieki, bez zawahania w głosie.
Wszystko wypowiedziane w takim samym porządku, jak wyglądała jego codzienność. Ale może to przez to, że prawie cała jego codzienność była po prostu ułudą.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Byli różni, a ta różnica polegała na tym, że on wchodził w relacje przez umysł, zimny, wyrachowany, precyzyjny, a ona, mimo swojej ostrożności spowodowanej przeszłością, mimo wszystko mogła wejść przez emocje. Dla niego więź mogła być głównie fascynacją, a dla niej czymś znacznie więcej. I choć na zewnątrz oboje mogli sprawiać wrażenie podobnych: zdystansowanych, ostrożnych, mierzących innych spojrzeniem zanim dopuścili do siebie bliżej, to wewnątrz kierowało nimi coś zupełnie różnego.
To właśnie ta różnica tworzyła między nimi napięcie, bo też każde z nich żyło w tym samym świecie, ale odczuwało go i rozumiało zupełnie inaczej.
Ale nie odczuwała tego aż tak. Nie przeszkadzało jej to, nie uwierało. Może ktoś inny miałby z tym problem, ale ona odczuwała dziwne zafascynowanie jego osobą, tym jak funkcjonował, jak się zachowywał. W dodatku urzekał ją swoim wychowaniem, zachowaniem oraz podejściem, nawet jeśli miało na celu to, aby zwyczajnie się do niego na jakiś sposób przywiązała. Nawet jeśli grał, to musiała przyznać, że doskonale mu to wychodziło, bo osiągał swój cel.
Kąciki ust jej drgnęły w wyrazie wdzięczności. Z jakiegoś powodu było to dość rozluźniające, ta świadomość, że w razie problemów będzie miała do kogo się zgłosić i ten ktoś jej nie wyśmieje. W Subinie całe życie nie miała oparcia, więc teraz, jak się to zmieniało, powoli adaptowała się do tej myśli, że nie zawsze musi polegać tylko na sobie. I że pytanie oraz szukanie pomocy nie było żadną słabością.
— Dziękuję — odpowiedziała krótko, dość automatycznie pochylając przy tym głowę. O wiele łatwiej będzie się żyło ze świadomością, że cały ciężar będzie nie tylko na jej barkach, chociaż to właśnie ona miała przede wszystkim się tym zajmować. Nowe, ciężkie wyzwanie, ale zamiast odczuwać strach, to gdzieś w okolicach żołądka czuła przede wszystkim ekscytację. I postawione jej wyzwanie.
Wiedziała, że gdyby powiedziała o tym rodzinie lub chociażby mężowi, do którego się nie przyznaje, zostałaby wyśmiana. Że jak to ona miałaby prowadzić restaurację, że porywa się z motyką na słońce, że chyba do reszty zwariowała, że dają jej miesiąc maksymalnie, zanim nie popadnie w ruinę, że nikt tam nie przyjdzie. Wjechaliby jej na psychikę, zrównali z ziemią i zmieszali z błotem… a od obcego człowieka dostawała wsparcie na każdym etapie.
Nie mówiąc o tym, że to on był prowodyrem wszystkiego.
— Z tym mogę mieć problem, ale postaram się nie dać się pożreć rekinom — odparła jeszcze tylko. Była twarda, bo musiała być, ale nie wiedziała jak jej pójdzie w biznesie, bo… nie znała go od tej strony. Była nieopierzona i niedoświadczona, ciężko będzie to ukryć, dopóki nie zdobędzie doświadczenia praktycznego. Ale jak nie skoczy, to nigdy nie nauczy się latać, nie?
Brew jej drgnęła wyżej, gdy oznajmił jej swój wyjazd.
— Włoch? — powtórzyła po nim, zaskoczona, że pojawił się wyjazd o którym nie wiedziała, bo przecież odpowiadała za wszystkie plany oraz rezerwacje. Zaraz jednak przytaknęła głową, uśmiechając się lekko, łagodnie na to wytłumaczenie. — Rozumiem. Przeorganizuję spotkania, aby nic nie uciekło podczas pańskiej nieobecności i zarezerwuję lot — powiedziała, jak to na asystentkę przystało. Nie była przecież w pozycji pytać o to, co się stało. Skoro była to sprawa stricte rodzinna, to jej to wystarczało, a i tak przecież nie musiał mówić co dokładnie było powodem.
Nie mówiąc o tym, że za nic w świecie nie podejrzewała go o kłamstwo.
— Na jaki termin? — spytała, chcąc wiedzieć plus minus chociaż szczegóły podróży oraz czas w jakim go nie będzie, do celów stricte organizacyjnych. Chociaż nie musiała bookować hotelu, bo wracał do domu, do kraju, gdzie miał swoją posiadłość.
Giovanni Salvatore
To właśnie ta różnica tworzyła między nimi napięcie, bo też każde z nich żyło w tym samym świecie, ale odczuwało go i rozumiało zupełnie inaczej.
Ale nie odczuwała tego aż tak. Nie przeszkadzało jej to, nie uwierało. Może ktoś inny miałby z tym problem, ale ona odczuwała dziwne zafascynowanie jego osobą, tym jak funkcjonował, jak się zachowywał. W dodatku urzekał ją swoim wychowaniem, zachowaniem oraz podejściem, nawet jeśli miało na celu to, aby zwyczajnie się do niego na jakiś sposób przywiązała. Nawet jeśli grał, to musiała przyznać, że doskonale mu to wychodziło, bo osiągał swój cel.
Kąciki ust jej drgnęły w wyrazie wdzięczności. Z jakiegoś powodu było to dość rozluźniające, ta świadomość, że w razie problemów będzie miała do kogo się zgłosić i ten ktoś jej nie wyśmieje. W Subinie całe życie nie miała oparcia, więc teraz, jak się to zmieniało, powoli adaptowała się do tej myśli, że nie zawsze musi polegać tylko na sobie. I że pytanie oraz szukanie pomocy nie było żadną słabością.
— Dziękuję — odpowiedziała krótko, dość automatycznie pochylając przy tym głowę. O wiele łatwiej będzie się żyło ze świadomością, że cały ciężar będzie nie tylko na jej barkach, chociaż to właśnie ona miała przede wszystkim się tym zajmować. Nowe, ciężkie wyzwanie, ale zamiast odczuwać strach, to gdzieś w okolicach żołądka czuła przede wszystkim ekscytację. I postawione jej wyzwanie.
Wiedziała, że gdyby powiedziała o tym rodzinie lub chociażby mężowi, do którego się nie przyznaje, zostałaby wyśmiana. Że jak to ona miałaby prowadzić restaurację, że porywa się z motyką na słońce, że chyba do reszty zwariowała, że dają jej miesiąc maksymalnie, zanim nie popadnie w ruinę, że nikt tam nie przyjdzie. Wjechaliby jej na psychikę, zrównali z ziemią i zmieszali z błotem… a od obcego człowieka dostawała wsparcie na każdym etapie.
Nie mówiąc o tym, że to on był prowodyrem wszystkiego.
— Z tym mogę mieć problem, ale postaram się nie dać się pożreć rekinom — odparła jeszcze tylko. Była twarda, bo musiała być, ale nie wiedziała jak jej pójdzie w biznesie, bo… nie znała go od tej strony. Była nieopierzona i niedoświadczona, ciężko będzie to ukryć, dopóki nie zdobędzie doświadczenia praktycznego. Ale jak nie skoczy, to nigdy nie nauczy się latać, nie?
Brew jej drgnęła wyżej, gdy oznajmił jej swój wyjazd.
— Włoch? — powtórzyła po nim, zaskoczona, że pojawił się wyjazd o którym nie wiedziała, bo przecież odpowiadała za wszystkie plany oraz rezerwacje. Zaraz jednak przytaknęła głową, uśmiechając się lekko, łagodnie na to wytłumaczenie. — Rozumiem. Przeorganizuję spotkania, aby nic nie uciekło podczas pańskiej nieobecności i zarezerwuję lot — powiedziała, jak to na asystentkę przystało. Nie była przecież w pozycji pytać o to, co się stało. Skoro była to sprawa stricte rodzinna, to jej to wystarczało, a i tak przecież nie musiał mówić co dokładnie było powodem.
Nie mówiąc o tym, że za nic w świecie nie podejrzewała go o kłamstwo.
— Na jaki termin? — spytała, chcąc wiedzieć plus minus chociaż szczegóły podróży oraz czas w jakim go nie będzie, do celów stricte organizacyjnych. Chociaż nie musiała bookować hotelu, bo wracał do domu, do kraju, gdzie miał swoją posiadłość.
Giovanni Salvatore
-
I will make you free when you're all part of menieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/her/bitchpostaćautor
Podtrzymując – Navi była jego projektem. Całkiem mocno angażującym, ale przecież to dobrze dla niego, bo takie lubił. Ale była też kimś, czyimi kolejnymi ruchami się po prostu interesował. Nie z troski, a przez to, że zajmowało to jego umysł, bo była to jakaś forma rozrywki. Nie był jednak głupi, bo przecież nie zamierzał jej wrzucić w świat biznesu i zostawić, nawet jeśli była całkiem pojętna. Co z tego – nie miała doświadczenia i prędzej czy później wpadłaby na kogoś, kto wykorzystałby to jako swoją przewagę.
Choć mówił jej, że to był jej biznes i ona będzie za niego odpowiedzialna, to jednak nie zamierzał zabierać jej możliwości zapytania i sięgnięcia po pomoc. W końcu bardzo logicznym było konsultowanie się i proszenie o radę kogoś, komu się ufało i kto miał znacznie większe doświadczenie.
A raczej mu ufała, bo wracając – nie poleciałaby z nim na drugi koniec świata, by z nim żyć i mieszkać.
A może nie było to zaufanie, tylko coś innego. To, że on wiedział co jej dać, aby chciała zostać. To, że faktycznie dawał jej to, czego wcześniej jej odmawiano, a co na pozór było czymś nieskomplikowanym. Spełnieniem fundamentalnych potrzeb drugiego człowieka – wzmacnianie poczucia własnej wartości i zwrócenie wolności.
Więc może to nie było zaufanie?
— Jest to, myślę, do wypracowania. — Jak wszystko. Własne traumy czy brak doświadczenia – i jedno i drugie wymagało czasu, aby przestać ciążyć. Był zdania, że wymagała nabrania pewności siebie i twardości charakteru. I to nie takiego boss bitch jak to śpiewała Doja Cat (nie wiedział kim była), bo to też nie zawsze pomagało.
Ale do nabrania czegokolwiek znów potrzebowała czasu.
— Sprawa nagła i rodzinna — potwierdził, słysząc jej gotowość do wejścia w swój znany już obowiązek, jako jego asystentki. Sprawa rodzinna. Czasami takie rzeczy nie wybierały, czasami po prostu się działy i należało reagować od razu. Bez planów, bez rezerwacji i bez wcześniejszego zapowiadania. — Ale spokojnie, wezmę swój samolot z pilotem, czas zrobić sobie przerwę od samolotów rejsowych. — Bo oczywiście miał swój własny samolot i własnego pilota. Nie była to jeszcze Senna, ale może jak wpadnie na pomysł, aby wysłać mu CV, to się nad tym zastanowi. Nie musiałby jej nawet płacić.
Tylko Navi byłaby niepotrzebnie zazdrosna
— Doprowadzimy do końca transakcję — zaczął, w odpowiedzi na pytanie o termin — a potem zbiorę się i polecę. Powinno mnie nie być cały tydzień po wszystkim. No i to też zależy od tego, jak będzie się układać domykanie umowy z właścicielem nieruchomości. — Bo może jednak okaże się, że jutro nic nie pójdzie tak, jakby chciał – takie momenty przecież zdarzały się i jemu, taki był biznes i tacy byli ludzie (potrafili się odkleić). — Mówię to bardziej informacyjnie tobie, jako kobiecie z którą mieszkam, a nie jako mojej asystentce. — Bo nie chodziło o reorganizacje kalendarza, choć pewnie o to też by ją poprosił.
Była to jednak informacja do niej, jako domownika. Aby nie było, że nagle zniknie, nie wiedzieć jak i nie wiedzieć gdzie. Co było dość nowym doświadczeniem, bo zwykle nikomu się z niczego nie spowiadał i nikogo o niczym nie informował. Nie bez tego twistu biznesowego, gdzie taka informacja nie była po prostu do wiadomości, tylko z organizacyjnym skutkiem.
Tutaj było, jak twierdził, nieco inaczej.
— A przy następnej okazji zabiorę cię ze sobą. Zanim zaczniesz faktycznie szał związany z szykowaniem lokalu i prowadzeniem go. Bo później chyba ciężko będzie ci o urlop. — Uśmiechnął się w swój charakterystyczny, minimalistyczny sposób.
Ale tak, to była smutna prawda o własnym biznesie. Zero urlopu.
Navi Yun
Choć mówił jej, że to był jej biznes i ona będzie za niego odpowiedzialna, to jednak nie zamierzał zabierać jej możliwości zapytania i sięgnięcia po pomoc. W końcu bardzo logicznym było konsultowanie się i proszenie o radę kogoś, komu się ufało i kto miał znacznie większe doświadczenie.
A raczej mu ufała, bo wracając – nie poleciałaby z nim na drugi koniec świata, by z nim żyć i mieszkać.
A może nie było to zaufanie, tylko coś innego. To, że on wiedział co jej dać, aby chciała zostać. To, że faktycznie dawał jej to, czego wcześniej jej odmawiano, a co na pozór było czymś nieskomplikowanym. Spełnieniem fundamentalnych potrzeb drugiego człowieka – wzmacnianie poczucia własnej wartości i zwrócenie wolności.
Więc może to nie było zaufanie?
— Jest to, myślę, do wypracowania. — Jak wszystko. Własne traumy czy brak doświadczenia – i jedno i drugie wymagało czasu, aby przestać ciążyć. Był zdania, że wymagała nabrania pewności siebie i twardości charakteru. I to nie takiego boss bitch jak to śpiewała Doja Cat (nie wiedział kim była), bo to też nie zawsze pomagało.
Ale do nabrania czegokolwiek znów potrzebowała czasu.
— Sprawa nagła i rodzinna — potwierdził, słysząc jej gotowość do wejścia w swój znany już obowiązek, jako jego asystentki. Sprawa rodzinna. Czasami takie rzeczy nie wybierały, czasami po prostu się działy i należało reagować od razu. Bez planów, bez rezerwacji i bez wcześniejszego zapowiadania. — Ale spokojnie, wezmę swój samolot z pilotem, czas zrobić sobie przerwę od samolotów rejsowych. — Bo oczywiście miał swój własny samolot i własnego pilota. Nie była to jeszcze Senna, ale może jak wpadnie na pomysł, aby wysłać mu CV, to się nad tym zastanowi. Nie musiałby jej nawet płacić.
— Doprowadzimy do końca transakcję — zaczął, w odpowiedzi na pytanie o termin — a potem zbiorę się i polecę. Powinno mnie nie być cały tydzień po wszystkim. No i to też zależy od tego, jak będzie się układać domykanie umowy z właścicielem nieruchomości. — Bo może jednak okaże się, że jutro nic nie pójdzie tak, jakby chciał – takie momenty przecież zdarzały się i jemu, taki był biznes i tacy byli ludzie (potrafili się odkleić). — Mówię to bardziej informacyjnie tobie, jako kobiecie z którą mieszkam, a nie jako mojej asystentce. — Bo nie chodziło o reorganizacje kalendarza, choć pewnie o to też by ją poprosił.
Była to jednak informacja do niej, jako domownika. Aby nie było, że nagle zniknie, nie wiedzieć jak i nie wiedzieć gdzie. Co było dość nowym doświadczeniem, bo zwykle nikomu się z niczego nie spowiadał i nikogo o niczym nie informował. Nie bez tego twistu biznesowego, gdzie taka informacja nie była po prostu do wiadomości, tylko z organizacyjnym skutkiem.
Tutaj było, jak twierdził, nieco inaczej.
— A przy następnej okazji zabiorę cię ze sobą. Zanim zaczniesz faktycznie szał związany z szykowaniem lokalu i prowadzeniem go. Bo później chyba ciężko będzie ci o urlop. — Uśmiechnął się w swój charakterystyczny, minimalistyczny sposób.
Ale tak, to była smutna prawda o własnym biznesie. Zero urlopu.
Navi Yun
pies (dc: canine.west)
metagaming
-
I don't pay attention to the world ending. It has ended for me many times, and began again in the morning.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Jest to, myślę, do wypracowania.
— Mam nadzieję — odpowiedziała. Pytanie tylko ile jej to zajmie. Uchodziła, wbrew pozorom oraz wszelkiej opinii jej najbliższych, za osobę pojętną i ogarniętą. Dość szybko się adaptowała i łapała rzeczy, więc wejście w świat rekinów będzie wyzwaniem, ale nie czymś, z czym miałaby sobie nie poradzić. Oczywiście wiedziała, że będzie to wymagało od niej dużo pracy, cierpliwości i karności, niemniej nie zamierzała się wycofywać i uciekać, zwłaszcza jeśli miał to być początek czegoś nowego. Czegoś wielkiego. Nie mówiąc o tym, że miała w tym wszystkim nie być sama.
Przytaknęła głową na jego wytłumaczenie o sprawie nagłej i rodzinnej, nie wchodząc w szczegóły. Nie mówiąc o tym, że miał też wziąć swój samolot, więc nie musiała niczego rezerwować jako jego asystentka. Aktualna, bo to wkrótce miało się zmienić. Do tego czasu jednak to ona ogarniała wszelkie sprawy organizacyjne. Nie zamierzała się jednak wyrywać, jeśli twierdził, że sam sobie ogarnie całą podróż. W dodatku bardzo prywatnie, skoro nie leciał liniami rejsowymi.
Już jej nawet nie zaskakiwało, że miał swój samolot i pilotów. Trochę z nim już siedziała i wiedziała kilka rzeczy na jego temat. A jak się okazywało, trochę więcej niż normalny człowiek z jego otoczenia.
Wysłuchała jego słów o domykaniu transakcji, o to także nie zamierzając pytać. Nie w jej interesie przecież leżało, aby zapytać o to, co to była za transakcja. Subin ją dobrze przeszkolił, aby nie wtryniała nosa w nie swoje sprawy, bo jak uważał „mogły ją przerosnąć”. Może kiedyś, kiedy będzie pewniejsza samej siebie, zacznie zadawać pytania, ale na tym etapie, uważała, że raczej nie była w pozycji co do tego.
Kąciki ust jej jednak drgnęły wyżej, gdy zaznaczył, że opowiadał jej o tym wszystkim nie dlatego, że była jeszcze jego asystentką, a dlatego, że… z nią mieszkał.
— W porządku, rozumiem — odpowiedziała. Dość nieświadomie zaczęła się zastanawiać tylko co to oznaczało, bo jeśli była jego „współlokatorką” z którą łączyły go bliżej nieokreślone, dość skomplikowane relacje, to także przecież nie musiał jej mówić tego typu rzeczy. Wystarczyło powiedzieć, że wyjeżdża i nie wie kiedy wróci, a jednak podał jej bardziej szczegółowe informacje. Była więc domownikiem, ale patrząc też na to wszystko, zapewniony przez niego wikt i opierunek, biznes i… całą resztę, to dalej chyba nie umiała określić tego, co ich łączyło.
Nie był to związek, ale nie była to też relacja, która niczego ze sobą nie niosła.
A Navi, jako osoba, która, w przeciwieństwie do niego, czuła emocje, coraz bardziej nie wiedziała co odczuwa nie tylko w stosunku do całej tej sytuacji, ale też do niego. I co gorsza, obawiała się, że jeśli sobie pozwoli na zbyt wiele, to po prostu się na tym przejedzie, zważając też na to z kim miała do czynienia, a jako osoba ostrożna… chciała uważać.
Tylko czasami pewne rzeczy działy się samoistnie.
Uśmiechnęła się na jego zapewnienie, że zabierze ją ze sobą przy następnej okazji.
— Pewnie ma pan rację — odpowiedziała na wzmiankę, że gdy zacznie się już cała afera z szykowaniem lokalu, nie będzie miała zbytnio czasu na cokolwiek innego. Wpadnie w szał zakupowy, remontowy i planowy, gdzie będzie musiała każdą najmniejszą rzecz dopilnować osobiście.
Chyba z jakiegoś powodu nie mogła się tego doczekać. Masochistka.
— Zawsze chciałam zobaczyć Włochy. — Bo też mało co widziała, a Europa była… zupełnie inna od reszty świata. To przecież tam zjeżdżała się połowa populacji na wyjazdy i wakacje. Nie mówiąc o tym, że ona chociaż wiedziała, że Europa to kontynent, a nie kraj. — I posmakować tamtejszej, domowej kuchni — dodała. W końcu była uznawana za jedną z najlepszych na świecie, a domyślała się, że nie bez powodu. Sama jednak nie miała zbyt wiele okazji, aby jej zasmakować w pełni, bo do restauracji wcześniej zbyt dużo nie chodziła, nie mówiąc już o podróżach poza granice kraju. — Jest danie, które jest panu najbliższe? — spytała. Chociaż opowiadał, że nie umiał mieć swoich „ulubionych dań”, bo nie przywiązywał się do nich jak reszta ludzi, bo po prostu miewał opinie o nich, to może jednak było coś, co preferował. Zdawała sobie sprawę, że kuchnia włoska była mu bliższa niż taka koreańska, bo jednak na niej się wychował, ale z drugiej strony to może nie powinna uznawać, że spoglądał na to tak jak ona. Ale swoje preferencje także miał.
Giovanni Salvatore
— Mam nadzieję — odpowiedziała. Pytanie tylko ile jej to zajmie. Uchodziła, wbrew pozorom oraz wszelkiej opinii jej najbliższych, za osobę pojętną i ogarniętą. Dość szybko się adaptowała i łapała rzeczy, więc wejście w świat rekinów będzie wyzwaniem, ale nie czymś, z czym miałaby sobie nie poradzić. Oczywiście wiedziała, że będzie to wymagało od niej dużo pracy, cierpliwości i karności, niemniej nie zamierzała się wycofywać i uciekać, zwłaszcza jeśli miał to być początek czegoś nowego. Czegoś wielkiego. Nie mówiąc o tym, że miała w tym wszystkim nie być sama.
Przytaknęła głową na jego wytłumaczenie o sprawie nagłej i rodzinnej, nie wchodząc w szczegóły. Nie mówiąc o tym, że miał też wziąć swój samolot, więc nie musiała niczego rezerwować jako jego asystentka. Aktualna, bo to wkrótce miało się zmienić. Do tego czasu jednak to ona ogarniała wszelkie sprawy organizacyjne. Nie zamierzała się jednak wyrywać, jeśli twierdził, że sam sobie ogarnie całą podróż. W dodatku bardzo prywatnie, skoro nie leciał liniami rejsowymi.
Już jej nawet nie zaskakiwało, że miał swój samolot i pilotów. Trochę z nim już siedziała i wiedziała kilka rzeczy na jego temat. A jak się okazywało, trochę więcej niż normalny człowiek z jego otoczenia.
Wysłuchała jego słów o domykaniu transakcji, o to także nie zamierzając pytać. Nie w jej interesie przecież leżało, aby zapytać o to, co to była za transakcja. Subin ją dobrze przeszkolił, aby nie wtryniała nosa w nie swoje sprawy, bo jak uważał „mogły ją przerosnąć”. Może kiedyś, kiedy będzie pewniejsza samej siebie, zacznie zadawać pytania, ale na tym etapie, uważała, że raczej nie była w pozycji co do tego.
Kąciki ust jej jednak drgnęły wyżej, gdy zaznaczył, że opowiadał jej o tym wszystkim nie dlatego, że była jeszcze jego asystentką, a dlatego, że… z nią mieszkał.
— W porządku, rozumiem — odpowiedziała. Dość nieświadomie zaczęła się zastanawiać tylko co to oznaczało, bo jeśli była jego „współlokatorką” z którą łączyły go bliżej nieokreślone, dość skomplikowane relacje, to także przecież nie musiał jej mówić tego typu rzeczy. Wystarczyło powiedzieć, że wyjeżdża i nie wie kiedy wróci, a jednak podał jej bardziej szczegółowe informacje. Była więc domownikiem, ale patrząc też na to wszystko, zapewniony przez niego wikt i opierunek, biznes i… całą resztę, to dalej chyba nie umiała określić tego, co ich łączyło.
Nie był to związek, ale nie była to też relacja, która niczego ze sobą nie niosła.
A Navi, jako osoba, która, w przeciwieństwie do niego, czuła emocje, coraz bardziej nie wiedziała co odczuwa nie tylko w stosunku do całej tej sytuacji, ale też do niego. I co gorsza, obawiała się, że jeśli sobie pozwoli na zbyt wiele, to po prostu się na tym przejedzie, zważając też na to z kim miała do czynienia, a jako osoba ostrożna… chciała uważać.
Tylko czasami pewne rzeczy działy się samoistnie.
Uśmiechnęła się na jego zapewnienie, że zabierze ją ze sobą przy następnej okazji.
— Pewnie ma pan rację — odpowiedziała na wzmiankę, że gdy zacznie się już cała afera z szykowaniem lokalu, nie będzie miała zbytnio czasu na cokolwiek innego. Wpadnie w szał zakupowy, remontowy i planowy, gdzie będzie musiała każdą najmniejszą rzecz dopilnować osobiście.
Chyba z jakiegoś powodu nie mogła się tego doczekać. Masochistka.
— Zawsze chciałam zobaczyć Włochy. — Bo też mało co widziała, a Europa była… zupełnie inna od reszty świata. To przecież tam zjeżdżała się połowa populacji na wyjazdy i wakacje. Nie mówiąc o tym, że ona chociaż wiedziała, że Europa to kontynent, a nie kraj. — I posmakować tamtejszej, domowej kuchni — dodała. W końcu była uznawana za jedną z najlepszych na świecie, a domyślała się, że nie bez powodu. Sama jednak nie miała zbyt wiele okazji, aby jej zasmakować w pełni, bo do restauracji wcześniej zbyt dużo nie chodziła, nie mówiąc już o podróżach poza granice kraju. — Jest danie, które jest panu najbliższe? — spytała. Chociaż opowiadał, że nie umiał mieć swoich „ulubionych dań”, bo nie przywiązywał się do nich jak reszta ludzi, bo po prostu miewał opinie o nich, to może jednak było coś, co preferował. Zdawała sobie sprawę, że kuchnia włoska była mu bliższa niż taka koreańska, bo jednak na niej się wychował, ale z drugiej strony to może nie powinna uznawać, że spoglądał na to tak jak ona. Ale swoje preferencje także miał.
Giovanni Salvatore