W ich oczach może nawet wypadł wiarygodnie.
Nie zdołała jednak niczego mu odparować, ponieważ w ich najbliższym otoczeniu znalazła się ich przełożona. Carrie wiedziała, że w miejscu takim, jak to, znajdzie się wiele bardziej doświadczonych od niej osób, które będą mogły podzielić się z nią swoimi wskazówkami. Prawdę powiedziawszy właśnie na to liczyła, ponieważ pomimo tego, że kilkakrotnie już została doceniona, wcale nie czuła się ze swoimi umiejętnościami na tyle pewnie, aby udawać, że wiedziała już wszystko.
Wolałaby jednak, aby nikt nie sugerował jej, że powinna jeszcze więcej czasu spędzić z szatynem, w dodatku robiąc to sam na sam, jakby to rzeczywiście miało sprawić, że lepiej odnajdą się w swoich rolach.
Carrie obawiała się raczej tego, że prędzej zdołają się pozabijać.
— Może jesteś przyzwyczajony do tego, żeby mówić innym, co mają robić, ale telefony mają to do siebie, Lando, że działają w dwie strony. A ja nie muszę mieć ochoty, żeby cię do siebie zapraszać — sprostowała go, wypełniając jednak w międzyczasie pierwsze polecenie. Zależało jej na tej robocie. Choć mogła sprawiać wrażenie niezadowolonej z ich współpracy (bo taka była), nie zamierzała zaprzepaścić szansy, którą otworzyło przed nią to przedstawienie. Zamierzała zadbać, aby oboje wypadli w nim jak najlepiej, ponieważ od tego zależała jej przyszłość. Jeśli przy okazji i on miałby zebrać pochwały, Pillbury jakoś to przełknie.
Nie chciała jednak pozwolić na to, by próbował wejść jej na głowę, dlatego planowała wprowadzić nieco swoich warunków. Właśnie z myślą o tym podsunęła mu z powrotem jego telefon, w którym zanotowała swój numer. — O tutaj masz zieloną słuchawkę — wskazała mu teatralnie odpowiednią ikonkę, a później uśmiechnęła się w nieco przesadzony sposób. Tak naprawdę to, kto wykona pierwszy krok nie miało większego znaczenia i żadnego z nich nie miało to uczynić przegranym.
Oni jednak mogli sprawiać wrażenie, jakby ze wspólnych przygotowań urządzić mieli wyścig, a to nie mogło skończyć się dobrze.