-
Można ostatecznie oswoić się z Rosją, ale Rosja oswoić się nie da.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
- Nie było kobiet w moim życiu - odpowiedział krótko i konkretnie. Oczywiście, zdarzyło się raz lub dwa, że jakaś kobieta przewinęła się przez jego łóżko, lecz nie brał ich w ogóle pod uwagę w dzisiejszej rozmowie. Czy próbowałby trzymać Sloane w złotej klatce? To pytanie pojawiło się nagle i wybiło go z rytmu. Głównie przez to, że nie umiał znaleźć na nie odpowiedzi. Była kimś, kogo nie planował w swoim życiu. Weszła nagle, chaotycznie i w jednej sekundzie rozbiła pewną część jego życia na tysiące kawałków.
Obdarzył ją uważnym spojrzeniem, gdy odezwała się tak cicho. Ale nie odzywał się, dopóki nie wypowiedziała wszystkiego, co tak dobitnie rozbrzmiało w tej chwili. Zupełnie, jakby cała restauracja nie istniała, a oni znajdowali się w bańce wypełnionej niewypowiedzianym napięciem.
- Wiem. I niczego to nie zmienia - rzucił wreszcie, odwracając od niej wzrok i kierując go na swój talerz. Chciał, by na pewno dobrze to do niej dotarło i była całkowicie pewna, że zdaje sobie sprawę, do jakiego wilka podchodzi. Dzisiejszego wieczoru jedno musiało być oczywiste - nie miał zamiaru w żaden sposób na nią wpływać bądź przymuszać do czegokolwiek. Ale żeby miała odpowiednią świadomość, pewne rzeczy musiały zostać wypowiedziane, może i w nieco zawoalowanej formie, lecz tak właśnie pasowały do tego całego spotkania.
- Dokąd by chciała pani pojechać, jeśli miałaby pani taką możliwość i, oczywiście, odpowiednie towarzystwo? - Zapytał, podtrzymując mało zobowiązujący temat, idealny do posiłku. Nie mogli wiecznie podtrzymywać tego napięcia, ponieważ wtedy szybko coś by wybuchło. A on nie potrafił ocenić, co taki wybuch by zniszczył. Napił się i wrócił do swojego posiłku, unosząc kącik ust, gdy wspomniała o gotowaniu. Tak naprawdę, on sam nigdy nie potrzebował takiej umiejętności - racje wojskowe były wystarczające i nie wymagały żadnych umiejętności, a polowanie i pieczenie upolowanej zwierzyny nie dawało się nazwać gotowaniem.
- Chętnie z panią zatańczę przy najbliższej możliwej okazji - przyznał cicho, gdy padły te słowa. Co prawda, jego umiejętności tańca obracały się bardziej w tańcach klasycznych, ale czuł, że to nie będzie wielki problem. Spokojnie dojadł swój posiłek i pozwolił uzupełnić swoją szklankę, ale z deseru także zrezygnował. Ponownie skupił swoją całą uwagę na kobiecie, która siedziała naprzeciw niego.
Zastanawiał się, jakby to było, gdyby naprawdę dopuścił ją do siebie. Tak całkowicie, bez kontroli i wiecznego chłodu. Czy miał w sobie naprawdę tyle odwagi, by w ogóle to zrobić? Nie mógł się też powstrzymać przed innym pytaniem: czy w ogóle tego potrzebował? A nawet jeśli nie, to co z tego? W obecnym życiu mógł sobie pozwolić na wiele. Na utratę odrobiny kontroli również. Nie wiadomo tylko, czy potrafił.
- Wspominam - odpowiedział wreszcie, po naprawdę długiej ciszy. - Siedzę przed kominkiem i myślę, o tym co było, co jest, co będzie... Co mogłem zrobić inaczej, co mogłem poprawić, co zniszczyłem bez oglądania się za siebie. Myślę o matce i o tym, że już jej nie przeproszę. Wiem, że nie takiego chciała mnie widzieć. - Jego ręka drgnęła minimalnie, ale zauważalnie, gdy sięgnął po szklankę, by zapić gorycz, która wyjrzała z jego słów. Otworzył się na tyle, na ile był w stanie zrobić to tu i teraz. Ale najprawdopodobniej i tak robił to po raz pierwszy od dawna. Jeśli w ogóle kiedykolwiek przydarzyło mu się coś podobnego.
- A pani? Co pani robi, gdy zostaje sama ze sobą? - Odbił pałeczkę, odstawiając szklankę i przenosząc spojrzenie prosto na nią. Po chwili otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie nie powiedział już nic.
Sloane Marlowe
Obdarzył ją uważnym spojrzeniem, gdy odezwała się tak cicho. Ale nie odzywał się, dopóki nie wypowiedziała wszystkiego, co tak dobitnie rozbrzmiało w tej chwili. Zupełnie, jakby cała restauracja nie istniała, a oni znajdowali się w bańce wypełnionej niewypowiedzianym napięciem.
- Wiem. I niczego to nie zmienia - rzucił wreszcie, odwracając od niej wzrok i kierując go na swój talerz. Chciał, by na pewno dobrze to do niej dotarło i była całkowicie pewna, że zdaje sobie sprawę, do jakiego wilka podchodzi. Dzisiejszego wieczoru jedno musiało być oczywiste - nie miał zamiaru w żaden sposób na nią wpływać bądź przymuszać do czegokolwiek. Ale żeby miała odpowiednią świadomość, pewne rzeczy musiały zostać wypowiedziane, może i w nieco zawoalowanej formie, lecz tak właśnie pasowały do tego całego spotkania.
- Dokąd by chciała pani pojechać, jeśli miałaby pani taką możliwość i, oczywiście, odpowiednie towarzystwo? - Zapytał, podtrzymując mało zobowiązujący temat, idealny do posiłku. Nie mogli wiecznie podtrzymywać tego napięcia, ponieważ wtedy szybko coś by wybuchło. A on nie potrafił ocenić, co taki wybuch by zniszczył. Napił się i wrócił do swojego posiłku, unosząc kącik ust, gdy wspomniała o gotowaniu. Tak naprawdę, on sam nigdy nie potrzebował takiej umiejętności - racje wojskowe były wystarczające i nie wymagały żadnych umiejętności, a polowanie i pieczenie upolowanej zwierzyny nie dawało się nazwać gotowaniem.
- Chętnie z panią zatańczę przy najbliższej możliwej okazji - przyznał cicho, gdy padły te słowa. Co prawda, jego umiejętności tańca obracały się bardziej w tańcach klasycznych, ale czuł, że to nie będzie wielki problem. Spokojnie dojadł swój posiłek i pozwolił uzupełnić swoją szklankę, ale z deseru także zrezygnował. Ponownie skupił swoją całą uwagę na kobiecie, która siedziała naprzeciw niego.
Zastanawiał się, jakby to było, gdyby naprawdę dopuścił ją do siebie. Tak całkowicie, bez kontroli i wiecznego chłodu. Czy miał w sobie naprawdę tyle odwagi, by w ogóle to zrobić? Nie mógł się też powstrzymać przed innym pytaniem: czy w ogóle tego potrzebował? A nawet jeśli nie, to co z tego? W obecnym życiu mógł sobie pozwolić na wiele. Na utratę odrobiny kontroli również. Nie wiadomo tylko, czy potrafił.
- Wspominam - odpowiedział wreszcie, po naprawdę długiej ciszy. - Siedzę przed kominkiem i myślę, o tym co było, co jest, co będzie... Co mogłem zrobić inaczej, co mogłem poprawić, co zniszczyłem bez oglądania się za siebie. Myślę o matce i o tym, że już jej nie przeproszę. Wiem, że nie takiego chciała mnie widzieć. - Jego ręka drgnęła minimalnie, ale zauważalnie, gdy sięgnął po szklankę, by zapić gorycz, która wyjrzała z jego słów. Otworzył się na tyle, na ile był w stanie zrobić to tu i teraz. Ale najprawdopodobniej i tak robił to po raz pierwszy od dawna. Jeśli w ogóle kiedykolwiek przydarzyło mu się coś podobnego.
- A pani? Co pani robi, gdy zostaje sama ze sobą? - Odbił pałeczkę, odstawiając szklankę i przenosząc spojrzenie prosto na nią. Po chwili otworzył usta, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale ostatecznie nie powiedział już nic.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Słowa o braku kobiet w jego życiu zaskoczyły ją bardziej, niż powinna była do siebie dopuścić. Przez moment milczała, trzymając widelec zawieszony w połowie drogi do ust, zanim w końcu położyła go z powrotem na talerzu.
Nie dlatego, że mu nie wierzyła. Nie wyobrażała sobie tak silnego faceta samotnego. Mógł mieć co chciał i właściwie kogo chciał. Ją też, bo pewnie gdyby nie prośbą to mógłby prosić groźbą. Zastanawiała się wiec co jest takiego w jego życiu, ze zdecydował się na życie solo.
To wyzwanie w jej mniemaniu było bardziej intymne niż opowieść o liczbie partnerek, przygodach i rozczarowaniach. Nie skomentowała. Nie od razu. Zamiast tego sięgnęła po kieliszek i pozwoliła winu prześlizgnąć się po języku. Zbyt szybko, by smak zapisał się w pamięci.
Jego spojrzenie czuła na sobie nawet wtedy, gdy nie patrzyła w jego stronę.
Gdy odpowiedział na jej słowa – tak krótko, tak twardo: „Wiem. I niczego to nie zmienia” - poczuła to w środku, jakby ktoś nacisnął palcem między żebra. Nie w geście przemocy. W takim, który przypominał: „to nie jest zabawa”. I nie była. Wiedziała to przecież od początku. A jednak coś w niej drgnęło.
Nie zaprotestowała. Nie uniosła głosu. Przyjęła to, jak się przyjmuje ostrzeżenie od świata, który nie bawi się w półśrodki.
W tej samej chwili zadał pytanie o podróż - tak lekko, że aż absurdalnie zabrzmiało w kontekście wszystkiego, co działo się wcześniej. Ale może właśnie dlatego było potrzebne.
- Nie wiem. Może Lazurowe Wybrzeże - odpowiedziała po chwili, z pozornym namysłem, choć odpowiedź przyszła jej szybciej, niż chciała to przed sobą przyznać. – Nie dla blichtru. Dla zapachu morza i ciszy w małych miasteczkach, kiedy nie ma sezonu.
Uniosła wzrok, jakby już tam była. Albo przynajmniej bardzo chciała.
- Wyobrażam sobie poranki z kawą na balkonie, światło wpadające przez okiennice, brak pośpiechu. Chciałabym się obudzić i nie musieć niczego naprawiać. Nie udowadniać. Po prostu… być.
Uśmiechnęła się z lekkością, która przyszła do niej rzadko – jakby przez sekundę uwierzyła w tę wizję.
- Kiedyś miałam obsesję na punkcie zdjęć z Villefranche-sur-Mer. Pociągi, które mijają miasteczko, błękit wody, ściany domów w wypłowiałych kolorach. Wydawało się... spokojnie. Jakby cały świat mógł tam ucichnąć. Na chwilę.
Uśmiechnęła się delikatnie. Było w tym coś osobistego, nawet jeśli opowiedziane tak mimochodem.
Kiedy wspomniał o tańcu, jej brew uniosła się z lekkim rozbawieniem.
- Zatańczyć przy najbliższej możliwej okazji? - powtórzyła półgłosem, a potem pokręciła głową. - Brzmi prawie jak obietnica. Albo zagrożenie – pomyślała, ale tego nie powiedziała już na głos. W końcu nawet przy tańcu można się o kogoś boleśnie potknąć.
Ich dania zniknęły z talerzy, wino sączyło się w coraz spokojniejszym tempie, ale wieczór nie tracił rytmu. Gdyby nie była sobą, powiedziałaby, że czuje się przy nim… bezpiecznie. Ale była sobą, więc zamiast tego poczuła ostrożność.
A potem usłyszała, co robi, kiedy zostaje sam. I tym razem to ona się rozpadła – nie gwałtownie, nie dramatycznie. Tylko… w środku, cicho.
„Siedzę przed kominkiem i myślę (...). Myślę o matce i o tym, że już jej nie przeproszę.”
Spojrzała na niego w momencie, gdy sięgał po szklankę. Nie zatrzymała go. Nie rzuciła żadnego taniego „przykro mi”. Nie szukała jego dłoni. Nie robiła nic. Tylko słuchała i była.
- Gdy zostaję sama... - powtórzyła jego słowa prawie szeptem, jakby dopiero teraz naprawdę je zrozumiała.
Odstawiła kieliszek. Nie patrzyła na niego przez moment. Tylko na miejsce, gdzie ich palce dzielił obrus. Linia, której żadne z nich nie przekraczało jeszcze.
- Wtedy… nie muszę udawać, że zawsze wiem, co robię. - Uśmiechnęła się krzywo. - Czasem pozwalam sobie zatęsknić za czymś, czego nigdy tak naprawdę nie miałam. Nie chodzi nawet o ludzi. Chyba o uczucie, że można być... w całości sobą, bez kontrolowania oddechu, tonu głosu, spojrzenia.
Zamilkła, pozwalając tym słowom opaść. Wpatrywała się w niego spokojnie, bez gry, bez masek. Tylko przez chwilę. Ale wystarczyło.
Marco Todorovski
Nie dlatego, że mu nie wierzyła. Nie wyobrażała sobie tak silnego faceta samotnego. Mógł mieć co chciał i właściwie kogo chciał. Ją też, bo pewnie gdyby nie prośbą to mógłby prosić groźbą. Zastanawiała się wiec co jest takiego w jego życiu, ze zdecydował się na życie solo.
To wyzwanie w jej mniemaniu było bardziej intymne niż opowieść o liczbie partnerek, przygodach i rozczarowaniach. Nie skomentowała. Nie od razu. Zamiast tego sięgnęła po kieliszek i pozwoliła winu prześlizgnąć się po języku. Zbyt szybko, by smak zapisał się w pamięci.
Jego spojrzenie czuła na sobie nawet wtedy, gdy nie patrzyła w jego stronę.
Gdy odpowiedział na jej słowa – tak krótko, tak twardo: „Wiem. I niczego to nie zmienia” - poczuła to w środku, jakby ktoś nacisnął palcem między żebra. Nie w geście przemocy. W takim, który przypominał: „to nie jest zabawa”. I nie była. Wiedziała to przecież od początku. A jednak coś w niej drgnęło.
Nie zaprotestowała. Nie uniosła głosu. Przyjęła to, jak się przyjmuje ostrzeżenie od świata, który nie bawi się w półśrodki.
W tej samej chwili zadał pytanie o podróż - tak lekko, że aż absurdalnie zabrzmiało w kontekście wszystkiego, co działo się wcześniej. Ale może właśnie dlatego było potrzebne.
- Nie wiem. Może Lazurowe Wybrzeże - odpowiedziała po chwili, z pozornym namysłem, choć odpowiedź przyszła jej szybciej, niż chciała to przed sobą przyznać. – Nie dla blichtru. Dla zapachu morza i ciszy w małych miasteczkach, kiedy nie ma sezonu.
Uniosła wzrok, jakby już tam była. Albo przynajmniej bardzo chciała.
- Wyobrażam sobie poranki z kawą na balkonie, światło wpadające przez okiennice, brak pośpiechu. Chciałabym się obudzić i nie musieć niczego naprawiać. Nie udowadniać. Po prostu… być.
Uśmiechnęła się z lekkością, która przyszła do niej rzadko – jakby przez sekundę uwierzyła w tę wizję.
- Kiedyś miałam obsesję na punkcie zdjęć z Villefranche-sur-Mer. Pociągi, które mijają miasteczko, błękit wody, ściany domów w wypłowiałych kolorach. Wydawało się... spokojnie. Jakby cały świat mógł tam ucichnąć. Na chwilę.
Uśmiechnęła się delikatnie. Było w tym coś osobistego, nawet jeśli opowiedziane tak mimochodem.
Kiedy wspomniał o tańcu, jej brew uniosła się z lekkim rozbawieniem.
- Zatańczyć przy najbliższej możliwej okazji? - powtórzyła półgłosem, a potem pokręciła głową. - Brzmi prawie jak obietnica. Albo zagrożenie – pomyślała, ale tego nie powiedziała już na głos. W końcu nawet przy tańcu można się o kogoś boleśnie potknąć.
Ich dania zniknęły z talerzy, wino sączyło się w coraz spokojniejszym tempie, ale wieczór nie tracił rytmu. Gdyby nie była sobą, powiedziałaby, że czuje się przy nim… bezpiecznie. Ale była sobą, więc zamiast tego poczuła ostrożność.
A potem usłyszała, co robi, kiedy zostaje sam. I tym razem to ona się rozpadła – nie gwałtownie, nie dramatycznie. Tylko… w środku, cicho.
„Siedzę przed kominkiem i myślę (...). Myślę o matce i o tym, że już jej nie przeproszę.”
Spojrzała na niego w momencie, gdy sięgał po szklankę. Nie zatrzymała go. Nie rzuciła żadnego taniego „przykro mi”. Nie szukała jego dłoni. Nie robiła nic. Tylko słuchała i była.
- Gdy zostaję sama... - powtórzyła jego słowa prawie szeptem, jakby dopiero teraz naprawdę je zrozumiała.
Odstawiła kieliszek. Nie patrzyła na niego przez moment. Tylko na miejsce, gdzie ich palce dzielił obrus. Linia, której żadne z nich nie przekraczało jeszcze.
- Wtedy… nie muszę udawać, że zawsze wiem, co robię. - Uśmiechnęła się krzywo. - Czasem pozwalam sobie zatęsknić za czymś, czego nigdy tak naprawdę nie miałam. Nie chodzi nawet o ludzi. Chyba o uczucie, że można być... w całości sobą, bez kontrolowania oddechu, tonu głosu, spojrzenia.
Zamilkła, pozwalając tym słowom opaść. Wpatrywała się w niego spokojnie, bez gry, bez masek. Tylko przez chwilę. Ale wystarczyło.
Marco Todorovski
-
Można ostatecznie oswoić się z Rosją, ale Rosja oswoić się nie da.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Zanotował jej milczenie. Nie kłóciła się, nie próbowała dyskutować, nie wmawiała mu, że próbuje ją oszukać, bo taki mężczyzna jak on na pewno miał wiele kobiet w swoim życiu. A co najważniejsze, nie zbagatelizowała jego ostrzeżenia. To oznaczało, że musiała sobie zdawać sprawę z tego, że z takich spraw nie żartuje i oznaczało to, że dobrze musiała wyciągnąć wnioski z obserwacji, jakie prowadziła na jego osobie. Całość jej zachowania sprawiła jednak, że jeszcze bardziej zyskała w jego oczach. Dla niego to było ważne, bo kobiet zachowujących się jak puste, próżne idiotki spotykał wiele. I nie miał do nich większego szacunku ponadto, czego wymagały zasady, w których został wychowany. Tutaj było inaczej.
- Lazurowe Wybrzeże... - powtórzył cicho, jakby się nad czymś zastanawiając. Pomimo tego, jego uwaga była całkowicie skupiona na jej osobie, dlatego nie mogła mieć wrażenia, że bagatelizuje jej słowa lub w ogóle ich nie słucha. Wydawać się mogło, że jest to dla niego ważne w jakiś sposób, chociaż nie dało się rozgryźć w jaki. Po chwili złapał się na tym, że podobał mu się uśmiech, jaki zobaczył, gdy opowiadała o tym marzeniu. I nie miałby nic przeciwko, gdyby uśmiechała się tak częściej.
- Ma pani naprawdę piękny uśmiech - przyznał, stwierdzając, że warto powiedzieć to na głos. Tym bardziej że w tym przypadku nie były to słowa wymuszone grzecznością, a faktyczna uwaga dotycząca tego, co przed chwilą widział. I, o ile nie mógł spełnić jej marzenia o wyjeździe w dniu dzisiejszym, bowiem na rzeczy niezwykłe nawet on potrzebował nieco czasu, to miał nadzieję, że chociaż w ten sposób humor Sloane zostanie poprawiony.
- Proszę uważać, bo ja nie rzucam słów na wiatr - ostrzegł ją ponownie, gdy wspomniała o tańcu, ale tym razem słowa te nie niosły ze sobą ładunku zagrożenia. Całość brzmiała lekko i żartobliwie, bo tak właśnie miała brzmieć. Taniec to nie było coś, czym zamierzał ją straszyć.
Teraz jednak przyszła jego kolej na zwierzenia. Sam nie wiedział, dlaczego powiedział jej prawdę. Mógł ją zbyć, skłamać, jak to miał w zwyczaju przy podobnych pytaniach. A jednak stało się inaczej. Jakby jakiś impuls na kilka sekund rozmroził lodowate serce bezwzględnego człowieka. I ona... Zareagowała zupełnie inaczej, niż się spodziewał. Nie powiedziała nic, nie zrobiła żadnego taniego gestu fałszywego wsparcia i współczucia. Po prostu tu była, słuchając i po raz pierwszy od dawna miał wrażenie, że ktoś chce go słuchać nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że naprawdę chce go poznać. A jeśli okaże się, że wszystko wykorzysta na własną korzyść i robi to wyłącznie po to, by go podejść? Wtedy osobiście przyzna, że kobieta pokonała go na jego własnym gruncie.
Odbił jednak pytanie w jej stronę i teraz to on siedział oraz słuchał. Tak samo, jak ona - nie powiedział nic. Po prostu tu był, z całą swoją uwagą oraz zainteresowaniem. Nie przerywał też milczenia, które zapadło po jej słowach, pozwalając im opaść na stół pomiędzy nimi. A potem, jednym łykiem, opróżnił swoją szklankę i odstawił z powrotem na stół, nie prosząc jednak o jej uzupełnienie. Za to, cicho, poprosił o rachunek.
- Czy jest coś, co chciałaby pani zrobić dzisiejszego wieczora? Tylko szczerze, proszę. Dzisiejszego wieczora ja, jak i cały mój czas, jest wyłącznie do pani dyspozycji. - Przyniesiony rachunek uregulował kartą, nawet nie zerkając na całkowity koszt tego posiłku. Nie interesowało go to, bo o wiele ciekawsza była odpowiedź, jaką miał usłyszeć. Czy zechce wrócić do domu? A może jednak zdecyduje się spędzić z nim jeszcze trochę czasu? Gdyby sam miał wybierać, chętnie wskazałby na drugą opcję, lecz nie zamierzał jej naciskać. Zależało mu, by dzisiejszy wieczór wspominała jak najlepiej.
Sloane Marlowe
- Lazurowe Wybrzeże... - powtórzył cicho, jakby się nad czymś zastanawiając. Pomimo tego, jego uwaga była całkowicie skupiona na jej osobie, dlatego nie mogła mieć wrażenia, że bagatelizuje jej słowa lub w ogóle ich nie słucha. Wydawać się mogło, że jest to dla niego ważne w jakiś sposób, chociaż nie dało się rozgryźć w jaki. Po chwili złapał się na tym, że podobał mu się uśmiech, jaki zobaczył, gdy opowiadała o tym marzeniu. I nie miałby nic przeciwko, gdyby uśmiechała się tak częściej.
- Ma pani naprawdę piękny uśmiech - przyznał, stwierdzając, że warto powiedzieć to na głos. Tym bardziej że w tym przypadku nie były to słowa wymuszone grzecznością, a faktyczna uwaga dotycząca tego, co przed chwilą widział. I, o ile nie mógł spełnić jej marzenia o wyjeździe w dniu dzisiejszym, bowiem na rzeczy niezwykłe nawet on potrzebował nieco czasu, to miał nadzieję, że chociaż w ten sposób humor Sloane zostanie poprawiony.
- Proszę uważać, bo ja nie rzucam słów na wiatr - ostrzegł ją ponownie, gdy wspomniała o tańcu, ale tym razem słowa te nie niosły ze sobą ładunku zagrożenia. Całość brzmiała lekko i żartobliwie, bo tak właśnie miała brzmieć. Taniec to nie było coś, czym zamierzał ją straszyć.
Teraz jednak przyszła jego kolej na zwierzenia. Sam nie wiedział, dlaczego powiedział jej prawdę. Mógł ją zbyć, skłamać, jak to miał w zwyczaju przy podobnych pytaniach. A jednak stało się inaczej. Jakby jakiś impuls na kilka sekund rozmroził lodowate serce bezwzględnego człowieka. I ona... Zareagowała zupełnie inaczej, niż się spodziewał. Nie powiedziała nic, nie zrobiła żadnego taniego gestu fałszywego wsparcia i współczucia. Po prostu tu była, słuchając i po raz pierwszy od dawna miał wrażenie, że ktoś chce go słuchać nie dlatego, że musi, tylko dlatego, że naprawdę chce go poznać. A jeśli okaże się, że wszystko wykorzysta na własną korzyść i robi to wyłącznie po to, by go podejść? Wtedy osobiście przyzna, że kobieta pokonała go na jego własnym gruncie.
Odbił jednak pytanie w jej stronę i teraz to on siedział oraz słuchał. Tak samo, jak ona - nie powiedział nic. Po prostu tu był, z całą swoją uwagą oraz zainteresowaniem. Nie przerywał też milczenia, które zapadło po jej słowach, pozwalając im opaść na stół pomiędzy nimi. A potem, jednym łykiem, opróżnił swoją szklankę i odstawił z powrotem na stół, nie prosząc jednak o jej uzupełnienie. Za to, cicho, poprosił o rachunek.
- Czy jest coś, co chciałaby pani zrobić dzisiejszego wieczora? Tylko szczerze, proszę. Dzisiejszego wieczora ja, jak i cały mój czas, jest wyłącznie do pani dyspozycji. - Przyniesiony rachunek uregulował kartą, nawet nie zerkając na całkowity koszt tego posiłku. Nie interesowało go to, bo o wiele ciekawsza była odpowiedź, jaką miał usłyszeć. Czy zechce wrócić do domu? A może jednak zdecyduje się spędzić z nim jeszcze trochę czasu? Gdyby sam miał wybierać, chętnie wskazałby na drugą opcję, lecz nie zamierzał jej naciskać. Zależało mu, by dzisiejszy wieczór wspominała jak najlepiej.
Sloane Marlowe
31 y/o, 170 cm
ratownikcza medyczna, która po godzinach ratuje życie typom spod ciemnej gwiazdy

-
Obsession is the devil, it will take you to the dark side.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkiona/jejpostaćautor
Słowa o jej uśmiechu zaskoczyły ją. Nie dlatego, że nie spodziewała się komplementu, Marco nie wyglądał na mężczyznę, który by ich szczędził. Zaskoczył ją sposób, w jaki to powiedział: bez podtekstu, bez prób flirtu, bez celowania w efekt. Po prostu. Jakby mówił o czymś oczywistym.
Na jej ustach pojawił się uśmiech, inny niż poprzednie. Szerszy, cieplejszy. Prawdziwy.
- Dziękuję - powiedziała cicho. Bez niepotrzebnej skromności, ale i bez fałszywej kokieterii.
Czuła na sobie jego spojrzenie jeszcze długo po tym, jak przestał mówić. W jakiś sposób ją to ogrzewało, chociaż przecież ani razu nie dotknęli się nawet dłonią. I chyba właśnie to było w tym wszystkim najbardziej niebezpieczne. To, że ten wieczór działał na nią bez żadnych sztuczek, bez dużej ilości alkoholu, bez dotyku, bez presji.
- Proszę uważać, bo ja nie rzucam słów na wiatr.
Tym razem nie poczuła ostrzeżenia. W tych słowach była inna nuta - rozbawiona, niemal żartobliwa. Ale może dlatego właśnie zrobiło to na niej większe wrażenie. Zmarszczyła lekko brwi, jakby zastanawiała się nad czymś bardziej, niż powinna.
Taniec. Pomyślała, że jest ciekawa, jak prowadzi. I czy w tańcu, tak samo jak w życiu, zostawia przestrzeń drugiemu człowiekowi, czy raczej obejmuje całość w żelaznym uścisku. Słyszała kiedyś, że w łóżku bywa podobnie. I choć nie powiedziała tego na głos, fragment tej myśli odcisnął się w jej spojrzeniu, gdy przeniosła wzrok na jego dłonie.
Rachunek pojawił się bezszelestnie, a Marco uregulował go z taką naturalnością, jakby przeczytanie kwoty było zbędne, może nawet nie wypadało. Ona nie zareagowała, nie protestowała, nie próbowała sięgać do torebki. Ta gra była zbyt elegancka, żeby próbować ją rozbijać fałszywymi gestami niezależności.
A potem padło pytanie o resztę wieczoru. Bezpośrednie, proste, niepodkręcone żadnym podtekstem.
Przez chwilę milczała, patrząc na ich puste kieliszki i obrus, który nadal dzielił ich dłonie. Zastanowiła się, jak wyglądałoby to, gdyby dała się poprowadzić dalej. Może whisky w jego apartamencie, może cicha muzyka, może dłonie na plecach. Może coś jeszcze - coś, czego nie potrafiła do końca nazwać.
Ale zamiast tego, zrobiła coś innego.
Delikatnie sięgnęła po torebkę, wstała i podeszła na jego stronę stołu. Zrobiła to spokojnie, bez teatralnych gestów, bez przeciągłego spojrzenia. Nachyliła się nad nim i musnęła jego policzek. Lekko. Z precyzją. Jak ktoś, kto wie, że nie musi zostawiać po sobie zapachu ani śladu pomadki, żeby zostać zapamiętaną.
- Chciałabym to powtórzyć- powiedziała, gdy odsunęła się na tyle, by spojrzeć mu w oczy. - Lubię twoje towarzystwo Marco. Dobranoc.
Posłała mu ostatni uśmiech i po prostu obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia.
Szpilki stuknęły o marmurową posadzkę restauracji. Przed wejściem już czekała taksówka. Wsiadła do niej bez oglądania się za siebie.
Ale w środku, kiedy drzwi zamknęły się cicho, oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy i zaśmiała się tak, jak dawno tego nie robiła.
Tak, zdecydowanie chciała to powtórzyć.
Marco Todorovski
Na jej ustach pojawił się uśmiech, inny niż poprzednie. Szerszy, cieplejszy. Prawdziwy.
- Dziękuję - powiedziała cicho. Bez niepotrzebnej skromności, ale i bez fałszywej kokieterii.
Czuła na sobie jego spojrzenie jeszcze długo po tym, jak przestał mówić. W jakiś sposób ją to ogrzewało, chociaż przecież ani razu nie dotknęli się nawet dłonią. I chyba właśnie to było w tym wszystkim najbardziej niebezpieczne. To, że ten wieczór działał na nią bez żadnych sztuczek, bez dużej ilości alkoholu, bez dotyku, bez presji.
- Proszę uważać, bo ja nie rzucam słów na wiatr.
Tym razem nie poczuła ostrzeżenia. W tych słowach była inna nuta - rozbawiona, niemal żartobliwa. Ale może dlatego właśnie zrobiło to na niej większe wrażenie. Zmarszczyła lekko brwi, jakby zastanawiała się nad czymś bardziej, niż powinna.
Taniec. Pomyślała, że jest ciekawa, jak prowadzi. I czy w tańcu, tak samo jak w życiu, zostawia przestrzeń drugiemu człowiekowi, czy raczej obejmuje całość w żelaznym uścisku. Słyszała kiedyś, że w łóżku bywa podobnie. I choć nie powiedziała tego na głos, fragment tej myśli odcisnął się w jej spojrzeniu, gdy przeniosła wzrok na jego dłonie.
Rachunek pojawił się bezszelestnie, a Marco uregulował go z taką naturalnością, jakby przeczytanie kwoty było zbędne, może nawet nie wypadało. Ona nie zareagowała, nie protestowała, nie próbowała sięgać do torebki. Ta gra była zbyt elegancka, żeby próbować ją rozbijać fałszywymi gestami niezależności.
A potem padło pytanie o resztę wieczoru. Bezpośrednie, proste, niepodkręcone żadnym podtekstem.
Przez chwilę milczała, patrząc na ich puste kieliszki i obrus, który nadal dzielił ich dłonie. Zastanowiła się, jak wyglądałoby to, gdyby dała się poprowadzić dalej. Może whisky w jego apartamencie, może cicha muzyka, może dłonie na plecach. Może coś jeszcze - coś, czego nie potrafiła do końca nazwać.
Ale zamiast tego, zrobiła coś innego.
Delikatnie sięgnęła po torebkę, wstała i podeszła na jego stronę stołu. Zrobiła to spokojnie, bez teatralnych gestów, bez przeciągłego spojrzenia. Nachyliła się nad nim i musnęła jego policzek. Lekko. Z precyzją. Jak ktoś, kto wie, że nie musi zostawiać po sobie zapachu ani śladu pomadki, żeby zostać zapamiętaną.
- Chciałabym to powtórzyć- powiedziała, gdy odsunęła się na tyle, by spojrzeć mu w oczy. - Lubię twoje towarzystwo Marco. Dobranoc.
Posłała mu ostatni uśmiech i po prostu obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wyjścia.
Szpilki stuknęły o marmurową posadzkę restauracji. Przed wejściem już czekała taksówka. Wsiadła do niej bez oglądania się za siebie.
Ale w środku, kiedy drzwi zamknęły się cicho, oparła głowę o zagłówek i zamknęła oczy i zaśmiała się tak, jak dawno tego nie robiła.
Tak, zdecydowanie chciała to powtórzyć.
z/t