-
And those who were seen dancing were thought to be insane by those who could not hear the music.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Cece Marquis
Pavel ledwie powstrzymał się od wysyczenia czegoś w reakcji. No tak, jego wina, bo martwił się o swoich własnych pracowników. Najwidoczniej wszyscy mieli w dupie, czy się nie połamią, tylko on jeden robi wielki problem z niczego. Wypuścił gniewnie powietrze z nozdrzy, szybko odwracając wzrok, maskując w ten sposób swoje emocje. I tak już wystarczająco się na nią wydarł. Nie chciał zostać uznany na podstawie tej jednej sytuacji za osobę niegodną zaufania, sprawiającą problemy, tak że nikt nie chciałby do niego przyjść w kluczowym momencie, bojąc się jego reakcji. Cała sytuacja nie tylko podniosła mu ciśnienie, ale wystraszyła, że Cece się coś stało, co sprawiło, że i tak już zareagował nieproporcjonalnie do wagi zajścia. To nie było w jego stylu, ale nie miał czasu zastanawiać się, z jakiego powodu tak postąpił. Całość zwalił na nerwy i stres.
Pavel miał dość. Ta dyskusja nie miała żadnego sensu, a jednak gryzienie się w język szło mu z wielkim trudem.
- Tak trudno zrozumieć, że się o ciebie martwię? Zresztą nieważne. I nie chcę twoich napiwków, klienci dali je tobie więc są twoje. Rozbita butelka to nie jest koniec świata.
Jedna rozbita butelka drogiego alkoholu to nie była dla niego tragedia życiowa. Dwie, trzy – już może tak, biorąc pod uwagę ich ceny. Mimo że Kovalski pochodził z dzianej rodziny, to sam musiał walczyć o własną niezależność, ostrożnie odkładając grosz do grosza, wiedząc, że musi się dorobić, żeby nie wrócić do ojca z podkulonym ogonem. Miał poduszkę finansową, więc jakoś sobie poradzi z budżetem w tym miesiącu. Takie wypadki nie mogły się jednakże powtarzać, bo w końcu sam pójdzie z torbami, a wtedy wszyscy ludzie zatrudnieni w tym przybytku pójdą z torbami razem z nim.
Przez chwilę skupił się na czynności opatrywania Marquis, jednakże ręce po chwili były już opatrzone, a w powietrzu roztaczała się niezręczna cisza. Pavel nie chciał się nad tym wszystkim zastanawiać, od samego procesu bolała go głowa.
- Ja naprawdę nie chcę się z tobą wykłócać – mruknął, odkładając resztę materiałów do apteczki. Wykonał krok w tył, żeby dać jej trochę przestrzeni życiowej. Był już zwyczajnie zmęczony i miał ochotę udać się do swojego biura, ale czuł, że nie może zakończyć tej rozmowy w tak nacechowany negatywnie sposób. Nie o to chodziło w tym biznesie, żeby chować później do siebie wzajemnie urazy, a miał wrażenie, że tak właśnie będzie, jeśli czegoś nie zrobi lub nie powie. Nie wiedział jednakże, co to miałoby być.
Pavel ledwie powstrzymał się od wysyczenia czegoś w reakcji. No tak, jego wina, bo martwił się o swoich własnych pracowników. Najwidoczniej wszyscy mieli w dupie, czy się nie połamią, tylko on jeden robi wielki problem z niczego. Wypuścił gniewnie powietrze z nozdrzy, szybko odwracając wzrok, maskując w ten sposób swoje emocje. I tak już wystarczająco się na nią wydarł. Nie chciał zostać uznany na podstawie tej jednej sytuacji za osobę niegodną zaufania, sprawiającą problemy, tak że nikt nie chciałby do niego przyjść w kluczowym momencie, bojąc się jego reakcji. Cała sytuacja nie tylko podniosła mu ciśnienie, ale wystraszyła, że Cece się coś stało, co sprawiło, że i tak już zareagował nieproporcjonalnie do wagi zajścia. To nie było w jego stylu, ale nie miał czasu zastanawiać się, z jakiego powodu tak postąpił. Całość zwalił na nerwy i stres.
Pavel miał dość. Ta dyskusja nie miała żadnego sensu, a jednak gryzienie się w język szło mu z wielkim trudem.
- Tak trudno zrozumieć, że się o ciebie martwię? Zresztą nieważne. I nie chcę twoich napiwków, klienci dali je tobie więc są twoje. Rozbita butelka to nie jest koniec świata.
Jedna rozbita butelka drogiego alkoholu to nie była dla niego tragedia życiowa. Dwie, trzy – już może tak, biorąc pod uwagę ich ceny. Mimo że Kovalski pochodził z dzianej rodziny, to sam musiał walczyć o własną niezależność, ostrożnie odkładając grosz do grosza, wiedząc, że musi się dorobić, żeby nie wrócić do ojca z podkulonym ogonem. Miał poduszkę finansową, więc jakoś sobie poradzi z budżetem w tym miesiącu. Takie wypadki nie mogły się jednakże powtarzać, bo w końcu sam pójdzie z torbami, a wtedy wszyscy ludzie zatrudnieni w tym przybytku pójdą z torbami razem z nim.
Przez chwilę skupił się na czynności opatrywania Marquis, jednakże ręce po chwili były już opatrzone, a w powietrzu roztaczała się niezręczna cisza. Pavel nie chciał się nad tym wszystkim zastanawiać, od samego procesu bolała go głowa.
- Ja naprawdę nie chcę się z tobą wykłócać – mruknął, odkładając resztę materiałów do apteczki. Wykonał krok w tył, żeby dać jej trochę przestrzeni życiowej. Był już zwyczajnie zmęczony i miał ochotę udać się do swojego biura, ale czuł, że nie może zakończyć tej rozmowy w tak nacechowany negatywnie sposób. Nie o to chodziło w tym biznesie, żeby chować później do siebie wzajemnie urazy, a miał wrażenie, że tak właśnie będzie, jeśli czegoś nie zrobi lub nie powie. Nie wiedział jednakże, co to miałoby być.
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Pavel Kovalski
— Wcześniej powiedziałabym, że jest końcem świata — wydukała z siebie finalnie dość niepewnym głosem, unosząc ciut niezrozumiały wzrok na Pavla. Przełknęła nerwowo ślinę. Ta cała bura była tak naprawdę po nic? Nie potrafiła dociec do tego, co dokładnie. Zmierzyła go nerwowym wzrokiem, próbując poukładać sobie w głowie całe zajście.
— ... Mam dalej pracę? — bo to pytanie musiało paść. Dla niej wydawało się najważniejsze. Czy będzie w stanie zarobić na wypłatę do pielęgniarki matki, zapłacić czynsz dla właściciela mieszkania. W głowie pojawiło się jej niesamowicie wiele możliwości, na które sama nie wiedziała, w jaki sposób powinna odpowiedzieć. Z jednej strony została zrównana do poziomu zerowego, a z drugiej jedyne co ją w tym momencie obchodziło, to fakt czy może dalej tu wracać.
— Tak — kiwnęła zdenerwowana głową, próbując wyłapać na twarzy Kovalskiego coś, co pozwoli jej zrozumieć rozgrywającą się sytuację. Wzięła głęboki oddech, przywołując się do porządku. Musiała coś powiedzieć, coś rozsądnego — chyba jestem za stara... Z jednej strony zrównujesz mnie z ziemią, bo poślizgnęłam się, jak każdy normalny człowiek, a z drugiej okazujesz troskę... Wybacz, ale nie rozumiem tak nagłych zmian zachowań — panie szefie, dodała już w swojej głowie. Widziała jego poprzednią minę, gdy zwróciła się do niego w ten sposób. W tej całej sytuacji wszystko zaczynało być dla niej niezrozumiałe. Choć Cecille bardzo często rozumiała zawiłości międzyludzkie, w tym przypadku nie mogła ich rozwikłać. Była zmęczona po pisaniu doktoratu, po tych szalonych wędrówkach po dachu, po sprawdzaniu przebadanych probówek. Ostatnie czego potrzebowała to słowna reprymenda skierowana przeciwko niej.
— Jeśli ktoś stoi z pozycji góry, to nie jest to kłótnia — rzuciła finalnie Marquis, spuszczając głowę. Cokolwiek miałoby się wydarzyć. Tkwiła w dziwnym położeniu. Kłótnia byłaby wtedy, gdyby mogła mu nawrzucać. Jej usta zamieniły się we wąską linię. Wolała w tym momencie nic nie mówić. Atmosfera sama w sobie się nie zmieni. Musiała wiedzieć, czy zachowa pracę.
— Wcześniej powiedziałabym, że jest końcem świata — wydukała z siebie finalnie dość niepewnym głosem, unosząc ciut niezrozumiały wzrok na Pavla. Przełknęła nerwowo ślinę. Ta cała bura była tak naprawdę po nic? Nie potrafiła dociec do tego, co dokładnie. Zmierzyła go nerwowym wzrokiem, próbując poukładać sobie w głowie całe zajście.
— ... Mam dalej pracę? — bo to pytanie musiało paść. Dla niej wydawało się najważniejsze. Czy będzie w stanie zarobić na wypłatę do pielęgniarki matki, zapłacić czynsz dla właściciela mieszkania. W głowie pojawiło się jej niesamowicie wiele możliwości, na które sama nie wiedziała, w jaki sposób powinna odpowiedzieć. Z jednej strony została zrównana do poziomu zerowego, a z drugiej jedyne co ją w tym momencie obchodziło, to fakt czy może dalej tu wracać.
— Tak — kiwnęła zdenerwowana głową, próbując wyłapać na twarzy Kovalskiego coś, co pozwoli jej zrozumieć rozgrywającą się sytuację. Wzięła głęboki oddech, przywołując się do porządku. Musiała coś powiedzieć, coś rozsądnego — chyba jestem za stara... Z jednej strony zrównujesz mnie z ziemią, bo poślizgnęłam się, jak każdy normalny człowiek, a z drugiej okazujesz troskę... Wybacz, ale nie rozumiem tak nagłych zmian zachowań — panie szefie, dodała już w swojej głowie. Widziała jego poprzednią minę, gdy zwróciła się do niego w ten sposób. W tej całej sytuacji wszystko zaczynało być dla niej niezrozumiałe. Choć Cecille bardzo często rozumiała zawiłości międzyludzkie, w tym przypadku nie mogła ich rozwikłać. Była zmęczona po pisaniu doktoratu, po tych szalonych wędrówkach po dachu, po sprawdzaniu przebadanych probówek. Ostatnie czego potrzebowała to słowna reprymenda skierowana przeciwko niej.
— Jeśli ktoś stoi z pozycji góry, to nie jest to kłótnia — rzuciła finalnie Marquis, spuszczając głowę. Cokolwiek miałoby się wydarzyć. Tkwiła w dziwnym położeniu. Kłótnia byłaby wtedy, gdyby mogła mu nawrzucać. Jej usta zamieniły się we wąską linię. Wolała w tym momencie nic nie mówić. Atmosfera sama w sobie się nie zmieni. Musiała wiedzieć, czy zachowa pracę.
-
And those who were seen dancing were thought to be insane by those who could not hear the music.nieobecnośćniewątki 18+takzaimkishe/herpostaćautor
Cece Marquis
- …. Tak – odpowiedział, ostatecznie się poddając. Starał się nie czuć urazy z powodu jej reakcji, zupełnie jakby nie miało znaczenia, jak można zapobiec takim wypadkom w przyszłości i że się o nią martwił, tylko kwestia tego, czy jej nie zwolni. Jednak nie pracowała tu od kilku dni, więc myślał, że to sprawa oczywista. Chyba jednak nie powinien był zakładać, że Cece będzie mu ufać jak przyjacielowi. W jej głowie znajdował się w zakładce pt. Szef, w miejscu, które oznaczało brak zaufania i ostrożność. W sumie nic dziwnego i nie powinien czuć się tym faktem rozczarowany. Nie powinien był zakładać, że są jedną wielką rodziną czy coś. Czasem zapominał, że niektórzy byli bardziej zachowawczy. Nic dziwnego, jeśli masz wystarczająco dużo na talerzu, nie możesz sobie pozwolić na różne zachowania. Nie wszyscy mogli sobie pozwolić na niezależność.
- Whatever – rzucił. Może za bardzo przejmował się wytłumaczeniem jej tych wszystkich kwestii. Dotychczas rzucona przynęta nie chwyciła, to może nie było co dalej w to brnąć? Ciężko mu było się zdecydować, bo zależało mu na tym lokalu i ludziach, ale w końcu kijem nie zawróci Wisły. - Obiecaj mi tylko, że następnym razem będziesz ostrożniejsza. Obecnie czuję, że te wszystkie szkolenia z bezpieczeństwa i higieny pracy były chuja warte.
Być może ciężko jej było to zrozumieć, bo rzeczywiście mocno mu nerwy puściły. Nieważne, nie był z nią w związku, by wystawać z megafonem i boomboxem pod oknem i nadawać 24/7, aż w końcu zejdzie na dół i z nim porozmawia. Na koniec dnia i tak pewnie zrobi, jak będzie chciała. Może i był w tej chwili cholerykiem, ale nie był okrutny. Nigdy w życiu nie wyciągałby konsekwencji z jednorazowego wydarzenia.
No i proszę, kolejne potwierdzenie. Stosunek podporządkowania sprawiał, że nie mogła w pełni wyrażać własnych myśli. Pavel nie zamierzał dyskutować. Miała do tego prawo.
- Przepraszam. Natomiast nadal uważam, że powinnaś na siebie następnym razem bardziej uważać. I na moje butelki również, oczywiście, ale to już drugorzędna kwestia.
- …. Tak – odpowiedział, ostatecznie się poddając. Starał się nie czuć urazy z powodu jej reakcji, zupełnie jakby nie miało znaczenia, jak można zapobiec takim wypadkom w przyszłości i że się o nią martwił, tylko kwestia tego, czy jej nie zwolni. Jednak nie pracowała tu od kilku dni, więc myślał, że to sprawa oczywista. Chyba jednak nie powinien był zakładać, że Cece będzie mu ufać jak przyjacielowi. W jej głowie znajdował się w zakładce pt. Szef, w miejscu, które oznaczało brak zaufania i ostrożność. W sumie nic dziwnego i nie powinien czuć się tym faktem rozczarowany. Nie powinien był zakładać, że są jedną wielką rodziną czy coś. Czasem zapominał, że niektórzy byli bardziej zachowawczy. Nic dziwnego, jeśli masz wystarczająco dużo na talerzu, nie możesz sobie pozwolić na różne zachowania. Nie wszyscy mogli sobie pozwolić na niezależność.
- Whatever – rzucił. Może za bardzo przejmował się wytłumaczeniem jej tych wszystkich kwestii. Dotychczas rzucona przynęta nie chwyciła, to może nie było co dalej w to brnąć? Ciężko mu było się zdecydować, bo zależało mu na tym lokalu i ludziach, ale w końcu kijem nie zawróci Wisły. - Obiecaj mi tylko, że następnym razem będziesz ostrożniejsza. Obecnie czuję, że te wszystkie szkolenia z bezpieczeństwa i higieny pracy były chuja warte.
Być może ciężko jej było to zrozumieć, bo rzeczywiście mocno mu nerwy puściły. Nieważne, nie był z nią w związku, by wystawać z megafonem i boomboxem pod oknem i nadawać 24/7, aż w końcu zejdzie na dół i z nim porozmawia. Na koniec dnia i tak pewnie zrobi, jak będzie chciała. Może i był w tej chwili cholerykiem, ale nie był okrutny. Nigdy w życiu nie wyciągałby konsekwencji z jednorazowego wydarzenia.
No i proszę, kolejne potwierdzenie. Stosunek podporządkowania sprawiał, że nie mogła w pełni wyrażać własnych myśli. Pavel nie zamierzał dyskutować. Miała do tego prawo.
- Przepraszam. Natomiast nadal uważam, że powinnaś na siebie następnym razem bardziej uważać. I na moje butelki również, oczywiście, ale to już drugorzędna kwestia.
-
a Canadian is somebody who knows how to make love in a canoenieobecnośćniewątki 18+takzaimkiShe/herpostaćautor
Pavel Kovalski
— Dziękuję — powiedziała finalnie, bo choć dla niego nie zwalnianie jej mogło wydawać się oczywiste. Dla niej wcale takie nie było. Zniszczyła butelkę wartą tysiące. Nawet roczna pensja nie byłaby w stanie wynagrodzić takiej straty. Przecież nie była głupia, zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Nabrała powietrza w płuca, próbując analizować. Lubiła Pavel'a. Był dobrym szefem, ale dla niej ta sytuacja przelała falę goryczy. Doskonale wiedziała, że to z nią był problem. Przepracowana, sprana z emocji, a jedyne czego potrzebowała do szczęścia do poduszki i puszki piwa. Więcej nie było dla niej konieczne.
— Będę ostrożniejsza, naprawdę — kiwnęła głową, próbując pokazać, że mógł jej zaufać — po prostu doktorat i choroba matki doprowadzają mnie do szaleństwa — powiedziała jeszcze raz o tym głośno. Nie uważała, że praca była dobrym miejscem do zwierzeń. Raczej unikała tego typu działań, starając zachowań się profesjonalizm i pewien obiektywizm. Mogła nawet lubić Kovalskiego. Nigdy wcześniej na niego nie narzekała. Przyjmowała od niego rzeczywistość, taką jaką w zasadzie była. Bez żadnych zaskoczeń.
Samej kwestii szkoleń i bezpieczeństwa nie komentowała. Była jedynie wdzięczna panu od BHP, co należy mówić, gdy się zadzieje jakiś wypadek w pracy. Czyli opowiadać każdemu na prawo i lewo, że coś takiego miało miejsce, by pracodawca nie mógł się ukryć przed konsekwencjami. Po Pavle by się tego nie spodziewała, ale nigdy nie wiadomo.
— Dobrze, możesz mi zaufać — kiwnęła głową i spojrzała jeszcze raz na szefa — to całe zajście to tylko moja wina. Nie musisz się przejmować, naprawdę — rzuciła jeszcze miękkim tonem, bo choć wcześniej wybuchła, Kovalski też zszedł z tonu. Nie chciała wychodzić z pracy ze złą krwią.
— Dziękuję — powiedziała finalnie, bo choć dla niego nie zwalnianie jej mogło wydawać się oczywiste. Dla niej wcale takie nie było. Zniszczyła butelkę wartą tysiące. Nawet roczna pensja nie byłaby w stanie wynagrodzić takiej straty. Przecież nie była głupia, zdawała sobie z tego doskonale sprawę. Nabrała powietrza w płuca, próbując analizować. Lubiła Pavel'a. Był dobrym szefem, ale dla niej ta sytuacja przelała falę goryczy. Doskonale wiedziała, że to z nią był problem. Przepracowana, sprana z emocji, a jedyne czego potrzebowała do szczęścia do poduszki i puszki piwa. Więcej nie było dla niej konieczne.
— Będę ostrożniejsza, naprawdę — kiwnęła głową, próbując pokazać, że mógł jej zaufać — po prostu doktorat i choroba matki doprowadzają mnie do szaleństwa — powiedziała jeszcze raz o tym głośno. Nie uważała, że praca była dobrym miejscem do zwierzeń. Raczej unikała tego typu działań, starając zachowań się profesjonalizm i pewien obiektywizm. Mogła nawet lubić Kovalskiego. Nigdy wcześniej na niego nie narzekała. Przyjmowała od niego rzeczywistość, taką jaką w zasadzie była. Bez żadnych zaskoczeń.
Samej kwestii szkoleń i bezpieczeństwa nie komentowała. Była jedynie wdzięczna panu od BHP, co należy mówić, gdy się zadzieje jakiś wypadek w pracy. Czyli opowiadać każdemu na prawo i lewo, że coś takiego miało miejsce, by pracodawca nie mógł się ukryć przed konsekwencjami. Po Pavle by się tego nie spodziewała, ale nigdy nie wiadomo.
— Dobrze, możesz mi zaufać — kiwnęła głową i spojrzała jeszcze raz na szefa — to całe zajście to tylko moja wina. Nie musisz się przejmować, naprawdę — rzuciła jeszcze miękkim tonem, bo choć wcześniej wybuchła, Kovalski też zszedł z tonu. Nie chciała wychodzić z pracy ze złą krwią.